Chimera - John Barth - ebook + książka

Chimera ebook

Barth John

0,0
54,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jedna z najciekawszych książek amerykańskiego pisarza, Johna Bartha, miksująca mitologię z erotyką. Choć nazywana czasem powieścią, Chimera jednak nią nie jest. Wzorem tytułowego mitycznego zwierza jest hybrydą, zrostem trzech z pozoru nieprzystawalnych materii. Trzy historie – Dunjazadiada, Perseida i Bellerofoniada – spina Barth w paradoksalną całość, łącząc klasyczną tradycję opowieści i mitu z postmodernistyczną samoświadomością. Dowodzi tym samym, że parodia to dawczyni nowego życia. Rezultat tych odświeżonych opowieści jest, jak to u Bartha, dowcipny, rozerotyzowany, erudycyjny, a przede wszystkim piekielnie inteligentny. W 2022 roku minęło pięćdziesiąt lat od wydania tej znakomitej książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 443

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt obwoluty, okładki i stron tytułowych

Łukasz Piskorek

Redaktor prowadzący

Kamil Piwowarski

Redakcja

Maciej Libich

Korekta

Maciej Korbasiński

Ryszarda Krzeska

Małgorzata Denys

CHIMERA

Copyright © 1972, John Barth

All rights reserved

Copyright © for the Polish translation and afterword by Krzysztof Majer

Copyright © for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2025

Księgarnia internetowa www.piw.pl

Polub PIW na Facebooku!

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Wydanie 1

Warszawa 2025

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 02 01 e-mail: [email protected]

ISBN 978-83-8196-743-3

Dla Shelly

Dunjazadiada

1

– Wtedy to jak zwykle przerwałam siostrze, mówiąc: „Umiesz obchodzić się ze słowami, Szeherezado. To już tysięczna noc, jak siedzę u stóp twego łoża, gdy uprawiacie z Królem miłość, a potem opowiadasz mu najróżniejsze historie. Ta, która właśnie jest w toku, ujarzmiła mnie niczym wzrok dżinna. Nie śmiałabym wtrącać się tuż przed końcem, lecz ze wschodu słyszę pianie pierwszego koguta et cetera, a przed świtem, doprawdy, Król powinien się zdrzemnąć. Jakże zazdroszczę ci talentu”.

A Szerry jak zwykle odpowiedziała: „Dunjazado, lepszej od ciebie publiczności nie umiem sobie wyobrazić. Lecz to jeszcze nic; poczekaj tylko, aż jutrzejszej nocy usłyszysz zakończenie! Jak zawsze pod warunkiem, że ten oto szczęśliwy Król nie zgładzi mnie przed śniadaniem, co wszak zamierza już od trzydziestu trzech miesięcy i jednej trzeciej kolejnego”.

„Hmf”, rzekł Szahrijar. „Nie lekceważ krytyków; wciąż jeszcze mogę to uczynić. Zgadzam się jednak z twoją młodszą siostrą, że historia, którą właśnie opowiadasz, jest niczego sobie. Te wszystkie oszustwa, które przemieniają się w prawdę, te wzloty i upadki, podróże do innych światów. Pojęcia nie mam, jakim cudem to wszystko wymyślasz”.

„Artyści mają swoje sztuczki”, odparła Szerry. Każde każdemu życzyło dobrej nocy, w sumie sześć razy padło „dobranoc”. Rankiem brat twój, oczarowany opowieścią Szeherezady, udał się do sali rozpraw. Po raz tysięczny zjawił się tam Tatko z całunem pod pachą, spodziewając się, że każą mu uciąć głowę własnej córce; pod wieloma względami wezyr z niego nie gorszy niż kiedyś, lecz spędziwszy trzy lata w takim napięciu, w tym jednym względzie oszalał – do tego, nadmienię, osiwiał i owdowiał. Ja i Szerry po jakichś pięćdziesięciu nocach czułyśmy po prostu ulgę, słysząc Szahrijarowe „hmf”, a później: „Na Allaha, nie zabiję jej, póki nie wysłucham opowieści do końca”; lecz Tatko każdego ranka wydawał się zaskoczony. Jak zwykle się płaszczył, z wdzięczności się wdzięczył; Król jak zwykle spędzał dzień na swym dworze – jednym, wedle przysłowia, nakazując, drugim zakazując; ledwo wychodził, pakowałam się do łóżka Szerry, by nasz dzień jak zwykle upłynął na śnie i miłości. Gdy już jedna nasyciła się językiem i dotykiem drugiej, wzywałyśmy eunuchów, mameluków, służące, tresowane pieski i małpki; potem był finisz z tym, co Szerry nazywała swym Zestawem Zabawek – a miała obciążone kulki z Bagdadu, dilda z Wysp Hebanowych i Miedzianego Miasta et cetera. By nie łamać pewnej przysięgi, zadowoliłam się podrażniaczem z piór basryjskiego Ruka, lecz Szerry swej przyjemności nie stawiała żadnych barier. Jej ulubiona opowieść mówi o pewnym paskudnym ifrycie, który porywa dziewczynę w noc jej zaślubin, wsadza ją do szkatuły z siedmioma stalowymi zamkami, szkatułę wsadza do kryształowej skrzyni, skrzynię zaś spuszcza na dno oceanu, by nikt prócz niego nie mógł się jego branką cieszyć. Jednak za każdym razem, gdy wydobywa ten cały osprzęt na brzeg, odmyka zamki siedmioma kluczami, wyciąga brankę, żeby ją zgwałcić, a następnie usypia z głową na jej podołku, ona wyślizguje się spod niego i przyprawia mu rogi z każdym mężczyzną, jaki się nawinie, na dowód zabierając mu pierścień; pod koniec historii ma tych pierścieni pięćset siedemdziesiąt dwa, a durnemu ifrytowi wciąż się zdaje, że ją posiadł! Tak też i Szerry przyprawiała twojemu bratu ze sto rogów dziennie: dziś musi ich być ze sto tysięcy. I każdego dnia zostawiała na sam koniec Klucz do Skarbu, bo od niego jej opowieść się zaczyna i na nim się kończy.

Trzy lata temu i jedną trzecią następnego, gdy Król Szahrijar co noc brał gwałtem kolejną dziewicę i rankiem ją zabijał, a ludzie zanosili modły do Allaha, by udupił całą dynastię, i tylu rodziców uwiozło z kraju swe córki, że na wszystkich wyspach Indii i Chin zaczynało już brakować młodych dziewczyn, moja siostra robiła akurat licencjat z artes liberales na Uniwersytecie Banu Sasan. Nie dość, że mianowano ją Królową parady absolwentów, że w dniu wręczenia dyplomów wygłosiła mowę pożegnalną, a reprezentując uczelnię w zawodach lekkoatletycznych, dorobiła się czterech monogramów, to jeszcze była właścicielką prywatnej biblioteki złożonej z tysiąca woluminów i miała najwyższą średnią w dziejach uniwersytetu. Uganiały się za nią wszystkie wschodnie uczelnie magisterskie, kusząc stypendiami – ale ona tak była wzburzona stanem państwa, że w ostatnim semestrze rzuciła studia, by cały swój czas poświęcić badaniom nad tym, jak powstrzymać Szahrijara, nim wymorduje nasze siostry i doprowadzi kraj do upadku.

Nauki polityczne, którymi zajęła się w pierwszej kolejności, na nic się zdały. Władza Szahrijara była absolutna, a że oszczędzał córki oficerów i dygnitarzy (takich jak nasz ojciec), wybierając ofiary głównie spośród rodzin lewicujących intelektualistów i innych mniejszości, utrzymał lojalność wojska i rady ministrów na tyle, by zapobiec zamachowi stanu. Wyglądało na to, że przewrót nie wchodzi w grę, ponieważ nienawiść Szahrijara do kobiet – jakkolwiek spektakularna – miała całkiem silny fundament we wszystkich naszych tradycjach i instytucjach, a póki Król mordował dziewczyny z wyższych kast, nie mogło być mowy o ludowym podglebiu dla wojny partyzanckiej. Co więcej, ponieważ mógł liczyć, że przyjdziesz mu z Samarkandy z odsieczą, nie udałaby się ani inwazja, ani zwykły zamach; Szerry uznała, że twój odwet będzie gorszy niż Szahrijarowa zasada „kolejna noc, kolejna dziewica”.

Dlatego z politologii (ja ograniczyłam się do przynoszenia książek, ostrzenia piór, parzenia herbaty, układania fiszek) przerzuciłyśmy się na psychologię – kolejna ślepa uliczka. Gdy Szerry stwierdziła, że zareagowałeś na zdradę żony morderczą furią i rozpaczą, a następnie porzuciłeś królestwo, Szahrijar zaś zrobił to samo w odwrotnym porządku; gdy ustaliła, że ów fakt wynikał z różnicy wieku między wami, a także z kolejności, w jakiej do tych rewelacji doszło; i gdy wywnioskowała, że czynnik patologiczny jest pochodną porządku kulturowego i waszej pozycji jako władców absolutnych, nie zaś konkretnych zahamowań w psychice et cetera – cóż jeszcze można było dodać?

Z dnia na dzień jej desperacja rosła; ofiar, to jest zdeflorowanych i zdekapitowanych muzułmańskich dziewic, było już przeszło dziewięćset, a Tatce kończyły się kandydatki. Musisz wiedzieć, że Szerry nie przejmowała się zbytnio własnym losem – nawet nie dlatego, że zdążyła odgadnąć, że Król oszczędza ją z szacunku dla swego wezyra i jej własnych osiągnięć. Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja była upiorna, jednak Szerry martwiła się przede wszystkim o mnie. Od dnia mych narodzin, gdy Szerry miała jakieś dziewięć lat, strzegła mnie jak skarbu, jak córki; właściwie mogłabym nie mieć rodziców; jadłyśmy z jednego talerza, spałyśmy w jednym łóżku; byłyśmy nierozłączne; założę się, że przez pierwsze dwanaście lat mego życia nawet godziny nie spędziłyśmy osobno. Nigdy jednak nie mogłam się z nią równać pod względem urody i sprytu – poza tym byłam w rodzinie najmłodsza. Rosły mi piersi; zaczęłam już miesiączkować: lada dzień Tatko mógł stanąć przed koniecznością poświęcenia mnie, by ratować Szerry.

Więc gdy zawiodły wszystkie inne sposoby, Szerry zwróciła się ku swej pierwszej miłości, ku mitom i baśniom, choć niezbyt się to wydawało obiecujące, i przestudiowała wszystkie motywy zagadki/łamigłówki/tajemnicy, jakie udało jej się znaleźć. „Cudu nam trzeba, Duniu”, powiedziała (plotłam jej warkocze i masowałam kark, gdy po raz tysięczny przeglądała notatki), „a jeśli chodzi o dżinny, to z mojego doświadczenia wynika, że żyją tylko w opowieściach, nie w arabskich pierścieniach i żydowskich lampach. To w słowach drzemie magia – Abrakadabra! Sezamie, otwórz się! i tak dalej – tyle że zaklęcia z jednej opowieści nie mają tej samej mocy w innej. Prawdziwa magia polega na tym, by zrozumieć, które słowa działają, i kiedy, i na co; sztuczką jest poznać sztuczkę”.

Podczas dalszych gorączkowych poszukiwań zdanie to stało się jej mottem, ba – obsesją. Kończył jej się zapas baśni, a Szahrijarowi zapas dziewic; była coraz bardziej pewna, że przyjęła właściwą zasadę, i coraz bardziej zrozpaczona, że wśród wszystkich opowieści świata nie ma ani jednej, która by ową zasadę potwierdzała, albo wskazywała, jak się nią posłużyć, by rozwiązać nasz problem. „Przeczytałam tysiąc opowieści o skarbach, do których nie można znaleźć klucza”, powiedziała; „my mamy klucz, a nie możemy znaleźć skarbu”. Poprosiłam, by wytłumaczyła, co ma na myśli. „Wszystko jest tutaj”, oświadczyła – nie byłam pewna, czy ma na myśli kałamarz, czy też pióro, którym go wskazała. Nie mogłam już za nią nadążyć; im bardziej pogłębiał się kryzys, tym częściej fantazjowała, zamiast czytać, przestała też spisywać przykłady motywu Czarodziejskiego Klucza w literaturze światowej i tylko gryzmoliła przypadkowe litery naszego alfabetu, oddając się leniwym samołaskotkom.

„Dunieczko”, rzekła w rozmarzeniu, całując mnie, „udajmy, że cała ta sytuacja jest fabułą opowieści, którą właśnie czytamy, i że ty, ja, Tatko i Król jesteśmy fikcyjnymi postaciami. W tej historii Szeherezada znajduje sposób, by wpłynąć na to, co Król myśli o kobietach, i tym samym zmienić go w łagodnego, kochającego męża. Nietrudno sobie wyobrazić taką opowieść, prawda? No więc bez względu na to, jaki znajdzie sposób – czy będzie to czarodziejska formułka, czarodziejska opowieść zawierająca rozwiązanie albo jeszcze jakaś inna czarodziejska sprawa – wszystko sprowadza się do konkretnych słów w historii, którą czytamy, czyż nie? A na te słowa składają się litery naszego alfabetu: kilkadziesiąt zawijasów, które wyrysować można tym piórem. To jest klucz, Duniu! I skarb też, jeśli tylko uda nam się do niego dobrać! To tak jakby... jakby klucz do skarbu był skarbem!”

Ledwie wymówiła te słowa, pośród regałów z książkami pojawił się dżinn. Nie przypominał niczego, co znałabym z dobranocnych opowieści Szerry: przede wszystkim nie był przerażający, choć z pewnością wyglądał osobliwie: człowieczek o jasnej skórze, może czterdziestoletni, gładko ogolony i łysy niczym jajo Ruka. Ubrany był prosto, a jednak cudacznie; wysoki, o zdrowym i całkiem sympatycznym wyglądzie, jeśli nie liczyć dziwnych obramowanych szkieł, które miał na nosie. Zdawał się nie mniej zaskoczony od nas – żebyś ty widział, jak prędko Szerry upuściła pióro i poprawiła spódnicę! – lecz prędzej niż my opanował zaniepokojenie, spojrzał na mnie, na nią, a potem na pękatą czarodziejską różdżkę, którą trzymał w palcach, i uśmiechnął się przyjaźnie.

„Naprawdę jesteś Szeherezadą?”, spytał. „Nigdy jeszcze nie zdarzył mi się sen tak klarowny i przekonujący! A ty jesteś mała Dunjazada – dokładnie tak was sobie wyobrażałem! Nie bójcie się: nie umiem nawet wyjaśnić, ile to dla mnie znaczy, że was widzę i że mogę w ten sposób z wami rozmawiać; nawet w marzeniu sennym jest to spełnienie marzeń. Rozumiecie angielski? Ja po arabsku nie znam ani słowa. O rety, wprost nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę!”

Spojrzałyśmy po sobie. Dżinn nie wydawał się groźny; nie znałyśmy języków, które wymienił; każde z jego słów było w  n a s z y m  języku, a kiedy Szerry spytała go, czy wziął się z jej pióra, czy z jej słów, zdawał się pojmować pytanie, mimo że odpowiedzi nie znał. Powiedział, że jest pisarzem – a przynajmniej byłym pisarzem – w pewnej krainie na drugim krańcu świata. Kiedyś, jak się dowiedziałyśmy, ludzie w jego kraju lubili czytać; teraz jednak wymyślne fikcje czytają tylko krytycy, inni pisarze, a także studenci, skądinąd niechętnie, bo gdyby dać im wybór, od słów woleliby muzykę i obrazki. Jemu atrament prawie się już wypisał (czarodziejska różdżka okazała się iście czarodziejskim piórem): ale czy to on porzucił fikcję, czy też fikcja porzuciła jego, nie udało nam się ustalić, gdy jeszcze tego samego wieczora rekonstruowałyśmy ową pierwszą rozmowę, ponieważ albo nam, albo jemu myliło się kilka różnych kryzysów. Tak jak z Szahrijarem, w życiu Dżinna panował wielki zamęt – a mimo to, nie żywiąc najmniejszej urazy do kobiet, zadurzony był nieprzytomnie w dwóch nowych kochankach i dopiero niedawno zdołał z nich wybrać jedną. W karierze swej również dotarł do martwego punktu, który rad byłby nazwać punktem zwrotnym, gdyby tylko wiedział, w którą stronę się zwrócić: swych dotychczasowych dokonań nie chciał ani powtarzać, ani spotwarzać; jego ambicją było wykroczyć poza nie, zmierzając ku przyszłości, z którą jeszcze się nie zestroiły, oraz, mocą jakichś czarów, wrócić zarazem do pierwotnych źródeł opowieści. Lecz sposób osiągnięcia tych celów był dla niego równie mglisty jak dla nas sposób rozwiązania problemu z Szahrijarem – tym bardziej że Dżinn nie wiedział, w jakiej mierze jego kłopot wynikać może z jego własnych ograniczeń, z jego wieku, etapu życia oraz kolei osobistych losów; w jakiej zaś z ogólnego schyłku kultury literackiej w czasach i miejscu, w których przyszło mu żyć; w jakiej wreszcie z innych kryzysów dręczących jego kraj (oraz, jak twierdził, cały gatunek ludzki) – kryzysów równie bolesnych i kłopotliwych, wyznał, co nasz, i takoż niesprzyjających owej determinacji, której wymaga tworzenie wielkich dzieł sztuki, oraz spokojowi, którego wymaga ich odbiór.

Do takiego stopnia zaprzątnięty był tymi problemami, że jego praca i życie całkiem utknęły. Pożegnawszy się z przyjaciółmi, rodziną i posadą (był profesorem literatury), wycofał się na ustronne mokradła, gdzie mógł liczyć na odwiedziny jedynie bardziej oddanej z dwóch kochanek.

„Zamiar mam taki”, powiedział. „Dowiem się, w którą stronę ruszyć, kiedy stwierdzę, gdzie jestem, ustaliwszy najpierw, gdzie już byłem – gdzie już wszyscy byliśmy. Na mokradłach Marylandu żyje pewien gatunek ślimaka (być może go wymyśliłem), który skorupę buduje ze wszystkiego, co mu się po drodze nawinie, klejąc te kawałki własnym śluzem, a zarazem instynktownie zmierza tam, gdzie znajdzie najlepszy materiał na skorupę; nosi na grzbiecie własną historię, w niej mieszka, a rozrastając się, dodaje do niej coraz to nowsze i większe spirale teraźniejszości. Tempo tego ślimaka jest teraz moim tempem – ale ja kręcę się w kółko, lezę po własnych śladach! Przestałem czytać i pisać; sam już nie wiem, kim jestem; moje imię i nazwisko to mętlik liter; takoż cała literatura: ciągi liter i pustych miejsc, jak szyfr, do którego klucz zapodziałem”. Kciukiem poprawił sobie te dziwne szkła na grzbiecie nosa – za każdym razem przyprawiało mnie to o chichot – i wyszczerzył zęby w uśmiechu. „No dobrze,  n i e m a l  cała literatura. A skoro mowa o kluczach, to podejrzewam, że właśnie tak tu trafiłem”.

Odpowiadając na pytanie Szerry, czy wziął się z jej pióra, czy z jej słów, oświadczył, że w swych poszukiwaniach, podobnie jak ona, osiągnął impas; czuł, że skarbnica nowej fikcji leży w jego zasięgu, o ile tylko zdoła znaleźć do niej klucz. Dumając leniwie nad tą figurą, dodał więc do bagniska notatek, w których już i tak czuł się pogrążony, szkic opowiadania o człowieku, który jakimś sposobem odkrywa, że klucz do skarbu, którego szuka, sam w sobie jest skarbem. Jak właściwie to rozumieć (i jak tę historię opowiedzieć, wbrew wszystkim nękającym jej autora problemom) – na takie rozważania nie było nawet czasu, ponieważ ledwie skreślił na papierze słowa „Klucz do skarbu jest skarbem”, znalazł się tu z nami – na jak długo, w jakim celu i jakim cudem, nie miał pojęcia; chodziło może o to, że spośród wszystkich trudniących się opowiadaniem historii jego ulubienicą, jak świat światem, była Szeherezada.

„Tylko bym paplał i paplał!”, zakończył wesoło. „Wybaczcie!”

Zastanowiwszy się chwilę, moja siostra zaryzykowała tezę, iż zdumiewająca zbieżność jej i jego niedawnych zamyśleń, które doprowadziły ich niejako jednocześnie do tej samej zagadkowej formuły, musi mieć coś wspólnego z jego translacją do naszej biblioteki. Chętnie poeksperymentuje, oświadczyła, by sprawdzić, czy możliwy jest także przekład w drugą stronę, by – zakładając najgorszy obrót spraw – w razie czego potajemnie wyekspediować mnie w bezpieczne miejsce; jeśli zaś o nią idzie, nie ma czasu na czcze wymysły, choćby najciekawsze, ani żadnego z nich pożytku, gdy jej ojczyznę pustoszy kobietobójstwo: owszem, ów pomniejszy czar z pewnością godny jest uwagi, ona jednak nie sądzi, by dzięki niemu choć trochę bardziej zbliżyła się do rozwiązania swych problemów niż on do rozwiązania swoich.

„Ale przecież wiemy, że odpowiedź jest tu, w naszych rękach!”, wykrzyknął Dżinn. „Oboje trudnimy się opowiadaniem historii: na pewno czujesz tak wyraźnie jak ja, że ma to coś wspólnego z tym, że klucz do skarbu jest skarbem”.

Mojej siostrze zwęziły się dziurki w nosie. „Już dwa razy zaliczyłeś mnie do tych, co opowiadają”, rzekła, „a ja jeszcze nigdy niczego nie opowiedziałam – chyba że Dunjazadzie na dobranoc, a i to tylko parę historyjek, które opowiadają wszyscy. Jedyną historią, którą wymyśliłam, jest ta o kluczu do skarbu, przed chwilą, i sama jej nie rozumiem...”

„Dobry Boże!”, zakrzyknął Dżinn. „Czy chcesz przez to powiedzieć, że nawet jeszcze nie zaczęłaś swojego tysiąca i jednej nocy?”

Szerry pokręciła ponuro głową. „Jedyne tysiąc nocy, jakie znam, to te, od których nasz król, świnia jedna, morduje dziewicze córki muzułmanów”.

Wówczas nasz okularnik tak się uradował, że na jakiś czas odjęło mu mowę. Potem chwycił dłoń mojej siostry i wprawił nas obie w osłupienie, wyznając, że od zawsze jest wielbicielem Szerry – aż się spłoniłyśmy. Wiele lat temu, powiedział, gdy jako biedny student, chcąc opłacić część kosztów własnej edukacji uniwersyteckiej, rozwoził na wózku książki między regałami tamtejszej biblioteki, rozmiłował się w Szeherezadzie, przeczytawszy po raz pierwszy opowieści, którymi omamiła króla Szahrijara, i odtąd owa miłość płonęła w nim tak mocno, że w porównaniu z nią jego romanse z innymi, „prawdziwymi” kobietami wydawały mu się nierzeczywiste, dwie dekady małżeństwa – zaledwie przeciągłą zdradą wobec niej, jego własne fikcje – naśladownictwem, bladymi podróbkami autentycznego skarbu, jakim jest jej Księgatysiąca i jednej nocy.

„«Którymi omamiłam Króla!»”, powiedziała Szerry. „Przyszło mi to do głowy! Tatko sądzi, że Szahrijar chciałby się opamiętać, zanim cały kraj diabli wezmą, tylko trzeba mu wymówki, by złamać przysięgę, ale nie stracić twarzy w oczach młodszego brata. A gdyby tak – myślałam – oddawszy mu się, opowiadać pasjonujące historie, zakończenie jednak odwlekać do następnej nocy, a potem do kolejnej, póki nie pozna mnie na tyle dobrze, by już nie chcieć zabić? Rozważałam nawet, czy nie przemycać historii o królach, których los doświadczył ciężej niż Szahrijara i jego brata, a którzy mimo to nie stali się mściwi; albo o kochankach, które dochowały wierności; albo o mężach, którzy swe żony kochali mocniej niż siebie samych. Wszystko to jednak zbyt fantazyjne! Kto wie, które z tych opowieści by się sprawdziły? Zwłaszcza podczas pierwszych kilku nocy! Wyobrażam sobie, że mógłby oszczędzić mnie na dzień czy dwa, z czystej ulgi; później jednak, chcąc nadrobić chwilową słabość, powróciłby do wcześniejszej zasady. Więc zrezygnowałam z tego pomysłu”.

Dżinn się uśmiechnął; nawet ja już wiedziałam, co mu chodzi po głowie. „Ale mówisz, że czytałeś tę książkę!”, wykrzyknęła Szerry. „Więc na pewno pamiętasz, jakie tam są historie – i w jakiej kolejności!”

„Nie muszę pamiętać”, odparł Dżinn. „Przez te wszystkie lata, gdy pisałem własne opowieści, twoja książka zawsze leżała na moim biurku. Korzystałem z niej tysiąc razy, choćbym miał ją tylko w zasięgu wzroku”.

Wówczas Szerry spytała go, czy przypadkiem sam nie wymyślił historii, które ona rzekomo opowiedziała albo dopiero miała opowiedzieć. „Jakżebym mógł?”, parsknął śmiechem. „Urodzę się dopiero za kilkanaście stuleci! Lecz skoro o tym mowa, nie są także twoim wymysłem; to te pradawne historie, o których wspomniałaś, te, które «opowiadają wszyscy»: o Sindbadzie Żeglarzu, o lampie Ala ad-Dina, o Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach...”

„I jakie jeszcze?”, krzyknęła Szerry. „W jakiej kolejności? Nie znam nawet historii o Ali Babie! Masz tę książkę ze sobą? Dam ci za nią wszystko, co posiadam!”

Dżinn odparł, że ponieważ trzymał książkę w dłoni i rozmyślał o Szerry, pisząc owe czarodziejskie słowa, a książka nie uległa translacji do biblioteki Szeherezady wraz z nim, nasuwa się wniosek, iż nie mógłby wręczyć jej egzemplarza, nawet jeśli czary dałoby się powtórzyć. Pamiętał jednak dobrze to, co nazwał teraz opowieścią ramową; jak młodszy brat Szahrijara, Szahzaman, odkrył liczne zdrady niedawno poślubionej, zabił ją, porzucił królestwo Samarkandy i przybył na wyspy Indii i Chin, by zamieszkać z Szahrijarem; jak, odkrywszy, że żona Szahrijara jest tak samo niewierna, bracia powędrowali w świat, natknęli się na ifryta i dziewczynę i doszli do wniosku, że wszystkie kobiety to oszustki, każdy więc powrócił do swego królestwa, poprzysiągłszy, że co noc rozdziewiczy jedną pannę, a rankiem obetnie jej głowę; jak córka wezyra, Szeherezada, by rzezi tej położyć kres, wysunęła własną kandydaturę, wbrew silnym obiekcjom ojca, i z pomocą siostry Dunjazady – która w krytycznym momencie między seksem a snem prosiła o opowieść, a potem podtrzymywała u Króla napięcie, przerywając ją o brzasku, tuż przed punktem kulminacyjnym – hamowała decyzję Szahrijara na tyle długo, że w końcu udało jej się zdobyć jego serce, przywrócić mu zdrowy rozsądek i ocalić kraj od klęski.

Uściskawszy siostrę, błagałam, by pozwoliła mi pomóc sobie dokładnie w taki sposób. Potrząsnęła głową: „Historie, które mam opowiedzieć, czytał tylko ten Dżinn, a on ich nie pamięta. Co więcej, już zaczyna znikać. Jeśli klucz do skarbu jest skarbem, to jeszcze nie mamy go w ręku”.

Dżinn istotnie już znikał, ledwo go było widać; jednak gdy tylko Szerry powtórzyła zaklęcie, znów przybrał na wyrazistości, po czym, uśmiechając się jeszcze radośniej, oświadczył, że pomyślał dokładnie te same słowa w tej samej chwili, właśnie wtedy, gdy my zaczęłyśmy znikać, a wokół niego znów zarysowały się kontury pokoju, w którym zazwyczaj pisał. Najwyraźniej więc on i Szerry mogli wywołać to zjawisko wedle woli, wyobrażając sobie w tym samym momencie, że klucz do skarbu jest skarbem: przypuszczalnie tylko oni dwoje na przestrzeni dziejów wyobrazili sobie coś takiego. Co więcej, w owej chwili, gdy się przebudził, by tak rzec, i ponownie znalazł się na mokradłach „Ameryki”, zdołał zerknąć do pierwszego tomu Księgi tysiąca i jednej nocy, otwartego akurat na spisie treści, i sprawdzić, że pierwsza po opowieści ramowej jest szkatułkowa historia o kupcu i dżinnie – w której, o ile dobrze pamiętał, rozjuszony ifryt odracza śmierć niewinnego kupca, aż dobiegną końca opowieści pewnych starców.

Szeherezada podziękowała mu, zanotowała tytuł i z grobową miną odłożyła pióro. „W twojej mocy leży zbawienie mojej siostry i mojego kraju”, powiedziała, „a także Króla, nim zniszczy go ten obłęd. Musisz tylko dostarczyć mi z przyszłości te historie z przeszłości. Ale może w głębi serca podzielasz opinię Króla na temat kobiet”.

„Gdzieżby!”, odparł serdecznie Dżinn. „Jeśli sztuczka z kluczem naprawdę działa, będę zaszczycony, mogąc opowiedzieć ci twoje własne historie. Musimy tylko się umówić, o jakiej porze równocześnie zapiszemy zaklęcie”.

Klasnęłam w dłonie – lecz Szerry nadal miała oziębłą minę. „Jesteś mężczyzną”, powiedziała. „Domyślam się, że oczekujesz tego, czego oczekiwałby każdy mężczyzna w posiadaniu klucza do skarbu, na którym zależy kobiecie. Natura tej sytuacji wymaga, bym najpierw oddała się Szahrijarowi; będę go z tobą zdradzać każdego dnia o zachodzie słońca, jeśli opowiesz mi historię na kolejną noc. Czy takie warunki cię satysfakcjonują?”

Bałam się, że Dżinn poczuje się urażony, on jednak tylko pokręcił głową. Z uwagi na odwieczną miłość do niej, oświadczył łagodnie, oraz by wyrazić wdzięczność za najtrafniejszą figurę sytuacji opowiadającego, z jaką kiedykolwiek się zetknął, będzie zachwycony, mogąc odegrać najdrobniejszą choćby rolę w historii Szeherezady, nie śniłby więc nawet o innej nagrodzie. Co więcej, sam hołdował regule – i nie od tysiąca nocy, lecz znacznie dłużej – by łoże dzielić tylko z kobietami, które odwzajemniają jego uczucia. Zresztą jego nowa młoda kochanka, która urzekła go pewnym podobieństwem do Szeherezady, dawała mu wszelką rozkosz, którą skądinąd – taką żywił nadzieję – odwzajemniał; na niewierność miał tyleż ochoty, co na kazirodztwo czy pederastię. Jego uwielbienie dla Szeherezady ani trochę nie osłabło – wręcz się wzmogło, gdy poznał ją w jej własnej przeuroczej osobie – nie opiera się ono jednak na chęci posiadania; pragnie jej tylko tak, jak poeci starożytnej Grecji pragnęli swej Muzy, czyli jako źródła natchnienia.

Szerry przez chwilę bawiła się piórem, stukając nim o kałamarz. „Nie znam tych poetów, o których wspominasz”, powiedziała ostro. „W naszym kraju kochankowie nie mają siebie na wyłączność. Kiedy myślę o Szahrijarze i jego haremie pełnym konkubin, o tym, jak odegrała się na nim jego żona, i o fabułach większości znanych mi historii – szczególnie tych o starszych mężczyznach i młodych kochankach – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że, delikatnie mówiąc, jesteś nieco naiwny. Zwłaszcza że, jeśli dobrze rozumiem, w przeszłości i tobie zdarzyło się być oszukanym, a z pewnością oszukującym. Tak czy owak, jestem zaskoczona – mile, choć jest w tym również doza upokorzenia – że nie interesuje cię seksualna korzyść z własnej przewagi. Nie jesteś aby eunuchem?”

Znów oblałam się rumieńcem, lecz Dżinn, niezrażony, zapewnił nas, że wszystko ma na miejscu, zaś jego bezbrzeżna miłość do tamtej młodej damy, choć zapewne niereformowalna w swej niewinności, naiwnością wcale nie grzeszy. Dzięki doświadczeniom z uczuciem zgorzkniałym tym wyżej ceni sobie, stwierdził, ideę uczucia, które czas może tylko zahartować i umocnić; jego serca, wyżarzonego w ogniu namiętności i porażek, żaden ziemski widok nie raduje tak bardzo jak – w istocie nieczęsty – widok dwojga siwych staruszków, którzy wciąż cieszą się wspólnym życiem i sobą nawzajem. Jeśli miłość ma umrzeć, to umrze; póki żyje, niech żyje wiecznie et cetera. Wartość niektórych fikcji tak dalece przewyższa wartość faktów, że w pewnych rzadkich przypadkach ich piękno czyni owe fikcje rzeczywistymi. Jedynym Bagdadem jest więc dla niego Bagdad z Tysiąca i jednej nocy, gdzie lata się na dywanach, a po wypowiedzeniu zaklęć zjawiają się dżinny; jest do naszych usług jako jeden z nich, nie żąda zapłaty. Gdyby jakiś dżinn objawił się  j e m u,  oferując trzy życzenia, zdołałby wymyślić zaledwie dwa, ponieważ pierwsze – by móc porozmawiać z mistrzynią opowieści, którą kocha najmocniej i najdłużej – właśnie się spełniło.

Teraz już Szerry się uśmiechnęła i spytała, jak brzmiałyby pozostałe dwa życzenia. Drugie, odparł, byłoby takie, by umrzeć, nim on i jego młoda przyjaciółka przestaną ubóstwiać się tak, jak czynią to teraz w swym ustroniu na słonych mokradłach. Po trzecie (bo tylko to dzieli go obecnie od pełni szczęścia), życzyłby sobie umrzeć dopiero dodawszy jedną choćby zmyślną błyskotkę, bodaj najbłahszą, do powszechnej skarbnicy rozkoszy cywilizacyjnych, do której nie trzeba kluczy innych niż dobra wola, skupienie i w miarę wyrobiona wrażliwość: szło mu o skarbnicę sztuki – sztuki, która, choć oczywiście niezdolna zrównoważyć rozmaite przejawy barbarzyństwa w dziejach ludzkości czy też oszczędzić nam grozy istnienia i umierania, w tej bolesnej drodze podtrzyma w nas przynajmniej ducha, odnawiając go, potęgując, uszlachetniając i wzbogacając. Jego bazgraninie, którą już wydrukowano, nie przypisywałby owych zbawczych cech; jeśli umrze, nim zbudzi się ze śnionego w tej chwili słodkiego snu o Szeherezadzie, owo trzecie życzenie pozostanie niespełnione. Lecz nawet jeśli nie ziści się nigdy żadne z dwóch pozostałych (wszak o tego typu dobrodziejstwa równie trudno, co o klucze do skarbu), umrze szczęśliwszy, ponieważ spełniło się pierwsze.

Usłyszawszy te słowa, Szerry wyzbyła się zastrzeżeń, dłoń, którą nieznajomy zwykł pisać, ujęła w swoją, przeprosiła za nieuprzejmość i powtórzyła, tym razem życzliwie, swą propozycję: jeśli Dżinn dostarczy jej dostatecznie dużo jej własnych opowieści, by zdołała osiągnąć cel, ona będzie do jego sekretnej dyspozycji, kiedy tylko on tego zapragnie, byle po nocy poślubnej z Szahrijarem. Mógłby też (jeśli oszustwa faktycznie straciły dla niego wszelki smak), gdy zakończy się rzeź jej sióstr, przenieść ją jakimś sposobem we własne miejsce i czas, a ona już na zawsze pozostanie jego niewolnicą i konkubiną – zakładając (jak przecież należało realistycznie zakładać), że on i jego obecna ukochana już się wówczas sobą znużą.

Dżinn roześmiał się i ucałował jej dłoń. „Żadnych niewolnic; żadnych konkubin. Co zaś się tyczy mojej przyjaciółki i mnie, zamierzamy kochać się po wsze czasy”.

„Będzie to cud większy niż wszystkie, które widział Sindbad, razem wzięte”, odparła Szerry. „Oby tak było, Dżinnie, i niech spełni ci się także trzecie z życzeń. Kto wie, może dokonałeś już tego, czego pragnąłeś dokonać: czas pokaże. Lecz jeśli możemy z Dunjazadą w jakikolwiek sposób pomóc ci uporać się z twoimi opowieściami-in-spe, w zamian za te, które nam obiecałeś – a możesz być pewien, że takiego sposobu poszukiwać będziemy równie gorliwie co sposobu na ocalenie naszej płci – zrobimy to, choćby ceną była śmierć”.

Kazała mu obiecać, że uściska od niej swą kochankę, którą poprzysięgła odtąd miłować tak mocno jak mnie, a w ramach podarku – który, miała nadzieję, uda się poddać translacji, choć drogocennej książki się nie udało – wypięła z ucha złoty kolczyk w kształcie spiralnej muszli, z którą skojarzył jej się przywołany przez niego wcześniej obraz. Przyjął go z radością, obiecując wysnuć zeń, jeśli zdoła, niczym z koła ognistego albo z wirującej galaktyki, złoty deszcz fikcji. Później ucałował nas obie (pierwsze męskie usta, które na sobie poczułam, prócz Ojcowskich, i jedyne takie przed twoimi) i rozpłynął się w powietrzu: czy na własne życzenie, czy na cudze, nie wiedziałyśmy.

Całą noc tuliłyśmy się z Szerry w wielkim podnieceniu, powtarzając każde słowo, które padło w rozmowie z Dżinnem. Próbowałam ją ubłagać, by zanim odda się Królowi, przez tydzień testowała czar, upewniając się, że można na nim – oraz na jej przyszłym koledze po piórze – polegać. Jednak gdyśmy tak sobie radośnie poszeptywały, w pałacu gwałcono i mordowano kolejną z naszych sióstr; toteż, ku rozpaczy Tatki, Szerry zaoferowała się Szahrijarowi z samego rana; o zmroku pozwoliła Królowi wieść się do nieszczęsnego łoża i tam poczynać z nią sobie, jak mu się podoba, następnie udała szloch, gdyż, rzekła, po raz pierwszy w życiu nie było przy niej siostry. Szahrijar kazał jej więc mnie przyprowadzić, bym siadła u stóp łoża; omal zemdlałam, widząc, jak pomaga jej zdjąć śliczną koszulę nocną, którą sama dla niej wydziergałam, pod jej pupę kładzie jedwabną białą poduszkę i łagodnym gestem rozkłada jej nogi; nie widziawszy nigdy wcześniej mężczyzny we wzwodzie, jęknęłam mimo woli, gdy rozsunął poły szat i ujrzałam, czym ma zamiar ją dźgać: włosy całe w perłach, trzon niczym minaret zdobny w arabeski, czubek jak u kobry gotowej do ataku. Zachichotał, widząc mój niepokój, i wspiął się na Szerry; by na niego nie patrzeć, utkwiła wezbrane łzami oczy we mnie, zamykając je tylko, by wydać okrzyk, którego się nie da uniknąć, gdy wydarza się to, o co nikt nie ma prawa pytać. Chwilę później, kiedy na poduszce objawił się dowód jej poległego dziewictwa, a z kącików oczu aż do uszu polały się łzy, chwyciła Króla za czuprynę, pięknymi nogami oplotła go w pasie i żeby zapewnić swej fikcji powodzenie, udała niebywałą ekstazę. Nie potrafiłam ani patrzeć, ani odwrócić wzroku. Gdy potwór nasycił się i zaległ, by później co chwilę miotać się niespokojnie (miałam nadzieję, że ze wstydu i poczucia winy, albo z przejęcia kłopotliwym faktem, że Szerry idzie na śmierć z własnej woli), skupiłam się, na ile to było możliwe, i poprosiłam, by opowiedziała mi jakąś historię.

„Bardzo chętnie”, odparła, tonem wciąż tak wstrząśniętym, że pękało mi serce, „jeśli ów pobożny, szczęśliwy Król mi na to zezwoli”. Brat twój coś burknął, a Szerry drżącym głosem zaczęła snuć historię o kupcu i dżinnie, wplatając w nią na dokładkę, gdy jej głos był już pewniejszy, opowieść pierwszego starca. We właściwym momencie przerwałam, by pochwalić baśń i stwierdzić, że ze wschodu słyszę pianie pierwszego koguta; udając całkiem nieświadomą zasady, której hołdował Król, spytałam, czy nie zdrzemnęlibyśmy się chwilkę przed świtem, Szerry zaś mogłaby dokończyć historię kolejnej nocy – a może i opowiedzieć tę o trzech jabłkach, która podoba mi się jeszcze bardziej. „Ależ Duniu!”, Szerry niby to mnie zrugała. „Tuzin znam lepszych: choćby tę o hebanowym koniu, o Dżulannar Morskiej albo o zaczarowanym młodzieńcu. Lecz jak w całym kraju nie ma pięknej młódki, którą Król już by się nie nasycił, tak z pewnością nie ma historii, która nie zdążyłaby mu się znudzić. Spodziewać się, że zaskoczę go nową opowieścią, to jak liczyć, że odkryję przed nim nowy sposób uprawiania miłości”.

„To już sam ocenię”, ozwał się Szahrijar. Cały dzień spędziwszy zatem w spoconych siostrzanych objęciach, o zmierzchu spróbowałyśmy użyć czarodziejskiego klucza; możesz sobie wyobrazić naszą ulgę, gdy Dżinn się ukazał, z uśmiechem poprawił na nosie okulary i wyrecytował nam opowieści drugiego i trzeciego starca, które, jego zdaniem, powinno się dokończyć tej drugiej, przełomowej nocy, by dowieść pewnej narracyjnej niewyczerpalności czy też rozrzutności (a przynajmniej szczodrości proporcjonalnej do tej, jaką wykazali sami starcy), a przy tym nie pogłębiać napięcia wynikającego z niedomkniętych opowieści-wewnątrz-opowieści, gdy królewska łaska wciąż na pstrym koniu jeździ. Co więcej, to, że ifryt już przed brzaskiem daruje kupcowi życie z powodu opowiedzianych przez niego historii, powinno być na tyle oczywiste, aby dała o sobie znać – byle subtelnie – zawarta w tej opowieści przestroga. Spiralny kolczyk, dodał radośnie Dżinn, drogę do jego świata przebył bez uszczerbku, może nawet dzięki owemu przekładowi jest jeszcze piękniejszy; jego kochanka nie posiada się z zachwytu i na pewno rada będzie odwzajemnić uścisk Szerry, gdy tylko zatrze się nieco jej pamięć o bardziej współczesnych rywalkach i gdy poczuje się na tyle bezpiecznie jako obiekt jego uczuć, by mógł jej opowiedzieć cudowną historię o czarodziejskim kluczu. Z wielką delikatnością dał wyraz nadziei, że utrata dziewictwa nie była dla Szeherazady doświadczeniem (dla mnie zaś widokiem) całkowicie odrażającym; jeśli rzeczywiście zalotami ma się Króla odwieść od mizoginii, czekało nas jeszcze wiele żarliwych nocy, toteż dla dobra samej Szeherezady i jej strategii byłoby korzystne, gdyby mogła czerpać z nich jakąś przyjemność.

„Przenigdy!”, oświadczyła moja siostra. „Jedyną przyjemnością, jakiej doświadczę w tamtym łożu, będzie przyjemność ocalenia moich sióstr i przyprawienia rogów oprawcy”.

Dżinn wzruszył ramionami i znikł; do komnaty wkroczył Szahrijar, życząc nam dobrego wieczoru, po wielokroć ucałował Szerry, nim przeszedł do pieszczot bardziej intymnych, a następnie ułożył ją na posłaniu i tam obrabiał swawolnie w tylu pozycjach, ile jest historyjek w cyklu „O kobiecych podstępach”, aż sama już nie wiedziałam, czy moja siostra wykrzykuje z bólu, zaskoczenia, czy też – szalona myśl! – z jakiejś przyjemności wbrew sobie. Jeśli o mnie chodzi, to mimo że nie zaznałam nigdy mężczyzny, w sekrecie przeczytałam wszystkie podręczniki miłości i opowiastki erotyczne z biblioteki Szerry, wydały mi się jednak niedorzecznymi wymysłami pisarzy osamotnionych w swych kanciapach, czymś w rodzaju samołaskotek piórem, w który to nawyk popadła nawet Szerry; gdyby nie to, że własną siostrę widziałam wyprawiającą tak niewiarygodne rzeczy w tak cudacznych pozycjach, minęłoby wiele nocy, nim uwierzyłabym, że przed oczami mam nie ilustracje z tamtych tekstów, czarami powołane do życia, lecz prawdziwe zdarzenia.

„Opowiadaj dalej”, nakazał Szahrijar, gdy skończyli. Zrazu niepewnie, stopniowo zaś śmielej jeszcze niż poprzedniej nocy, Szerry podjęła opowieść o kupcu i dżinnie, ja zaś, zawstydzona, że mokro mi od tego, czego się naoglądałam, omal bym zapomniała przerwać jej we właściwej chwili. Nazajutrz, gdy się objęłyśmy, Szerry przyznała, że choć Król sam w sobie wciąż jest jej tak samo wstrętny, to rzeczy, które jej robi, już nie bolą, ba, mogłyby nawet być przyjemne, podobnie jak rzeczy, które ona robi jemu, gdyby mogła owego towarzysza łoża ubóstwiać tak, jak nasz Dżinn ubóstwia swą towarzyszkę. By rzecz ująć precyzyjniej, gdy minął już niepokój związany z defloracją oraz strach, że rankiem utną jej głowę, okazało się, że wstrętem napawa ją nie tyle sam Szahrijar – niewątpliwie mężczyzna pełen wigoru i przystojny, zwłaszcza jak na swoje czterdzieści lat, a także wprawny kochanek – ile jego zbrodnicze notowania u naszej płci, których nie unieważni żadna ilość wdzięku ani łagodnych pieszczot.

„Naprawdę żadna ilość?”, spytał nasz Dżinn, zjawiwszy się znów o zmierzchu, jak na zawołanie. „Załóżmy, że mężczyzna był serdeczny i łagodny, a później jakaś wiedźma rzuciła na niego urok, od którego postradał zmysły i zaczął dopuszczać się okropnych czynów; i załóżmy teraz, że pewna młoda dama zdolna jest go uzdrowić, kochając go mimo jego obłędu. Może odczynić urok, ponieważ rozumie, że to właśnie urok, a nie jego prawdziwa natura...”

„Mam nadzieję, że to nie jest historia, którą mam opowiedzieć dzisiejszej nocy”, odparła oschle Szerry, po czym dodała, że choć Szahrijar dawno, dawno temu może i był kochającym mężem, jednak nawet w owych czasach rozdawał kompanom niewolnice, by mogli je rozdziewiczyć, trzymał w pałacu mnóstwo konkubin, a małżonkę swą rozpłatał na pół, gdyż po dwudziestu latach jednostronnej wierności wzięła sobie kochanka. „Żadne czary nie wrócą życia tysiącu martwych dziewcząt, nie odczynią ich gwałtu. Opowiadaj”.

„Krytykujesz surowiej niż twój kochanek”, poskarżył się Dżinn, po czym wyrecytował opowieść ramową z historii o rybaku i dżinnie, ponieważ rama owa, jego zdaniem, w swej prostocie może w tę trzecią noc zapewnić istotną ze strategicznego punktu widzenia zmianę tempa – szczególnie że doprowadzi, w noc czwartą i piątą, do całej serii opowieści-wewnątrz-opowieści-wewnątrz-opowieści, którą to złożoność narracyjną nazwał, nie kryjąc podziwu, „Orientalną”.

I tak to szło, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem; nocą u stóp łoża Szahrijara, za dnia w łożu Szeherezady więcej się dowiedziałam o sztuce miłości i sztuce opowieści, niż sądziłam, że można się dowiedzieć. Naszego Dżinna cieszyło na przykład to, że historia o zaczarowanym młodzieńcu zamknięta jest w ramie historii o rybaku i dżinnie, ponieważ sam młodzieniec jest zamknięty (w pałacu); jak również to, że rozwiązanie akcji tak obramowanej jest przy tym rozwiązaniem akcji obramowującej. Uważał, że owa konstrukcja metaforyczna odznacza się większą finezją niż „zwykła funkcja fabularna” (czyli ocalenie życia mojego i mojej siostry oraz przywrócenie Królowi zdrowych zmysłów!), którą historia o rybaku i pozostałe opowieści pełnią w historii jej własnego życia; musiał jednak przyznać, że owa „zwykła funkcja fabularna” bije na głowę niezbyt najczęściej finezyjny, arbitralny wręcz związek między większością opowieści ramowych i obramowanych. Ów związek (na mój gust mniej istotny niż to,  o  c z y m  te historie traktowały) niezmiernie tych dwojga ciekawił, tak jak Szerry i Szahrijara bardziej fascynowało tempo ich nocnych igraszek i doskonalenie szerokiego repertuaru pozycji niż intensywność czy jakość ich miłości.

Szerry dała mi buziaka. „To ostatnie albo rozumie się samo przez się”, powiedziała, „albo wcale. I w miłości, i w opowieści trzeba więcej niż dobrej techniki – a jednak tylko o technice można cokolwiek powiedzieć”.

Dżinn przyznał jej rację: „Prostoduszna nieporadność ma swój urok, Dunjazado; podobnie jak bezduszna wprawa. Naprawdę chodzi jednak o żarliwą wirtuozerię”. Bez końca roztrząsali kwestie takie jak to, czy dałoby się opowieść obramować niejako od środka, by typową relację między zawierającym a zawartym odwrócić i (paradoksalnie) uczynić odwracalną – oraz (podejrzewam, że na mój użytek) jaką sytuację z życia ludzkiego tak dziwaczna konstrukcja mogłaby użytecznie odwzorować. Albo czy możliwe byłoby przekroczenie typowej struktury opowieści-wewnątrz-opowieści, a nawet opowieści-wewnątrz-opowieści-wewnątrz-opowieści-wewnątrz-opowieści – których to kilka przykładów nasz Dżinn odkrył, przeszukując ową literacką skarbnicę, do której miał nadzieję pewnego dnia coś dorzucić – i obmyślenie serii, dajmy na to, siedmiu koncentrycznych opowieści-wewnątrz-opowieści, tak ułożonych, by punkt kulminacyjny opowieści usytuowanej w samym jądrze uruchamiał punkt kulminacyjny opowieści znajdującej się obok, a potem następnej, et cetera, niczym łańcuch fajerwerków albo kaskada orgazmów, do których doprowadzał czasem moją siostrę Szahrijar.

To ostatnie porównanie – ich ulubione – prowadziło do szeregu kolejnych porównań między sztuką narracji a sztuką kopulacji; żarliwie się tu różnili albo równie żarliwie zgadzali. Dżinn oświadczył, że w jego czasach i miejscu istnieją badacze namiętności, utrzymujący, że sam język bierze się z „pregenitalnej, polimorficznie perwersyjnej żywiołowości erotycznej u dzieci”, zaś świadoma uwaga to nic innego jak „hiperkateksja libidalna” – które to czarodziejskie zwroty miały chyba oznaczać, że pisanie i czytanie, albo opowiadanie i słuchanie, to tak naprawdę sposoby uprawiania miłości. Dżinna i Szerry nie obchodziło ani trochę, czy tak jest w istocie; lubili jednak rozprawiać,  j a k   g d y b y   t a k   b y ł o  (ich ulubione słowa), tłumacząc w ten sposób podobieństwo między konwencjonalną strukturą dramatyczną – zawiązaniem akcji, rozwinięciem, punktem kulminacyjnym i rozwiązaniem – a rytmem współżycia płciowego, od gry wstępnej, przez stosunek, aż po orgazm i ulgę. Dlatego też, sądzili, tematem opowieści tak często staje się miłość (oraz walka, ciemniejsza strona tej samej rupii), punktem kulminacyjnym – miłosny splot kochanków, zaś jej naturalnym środowiskiem jest moment postkoitalnej ospałości: kiedyż bowiem lepiej opowiadać historie niż u schyłku dnia, w łóżku, po miłości (albo wokół ogniska po bitwie czy innej przygodzie, albo na zapiecku po pracy), wyrażając tym samym i wzmacniając więź między kochankami, towarzyszami broni, towarzyszami pracy?

„Najdłuższą historię na świecie”, zauważyła Szerry, „Ocean baśni, siedemset tysięcy dystychów, opowiedział bóg Śiwa swej małżonce Parwati w podzięce za to, jak pewnej nocy się z nim kochała. Minstrelowi wyrecytowanie całości zajęłoby pięćset wieczorów, ona jednak siedziała na kolanach Śiwy, słuchając z zadowoleniem, póki nie skończył”.

Zachwycony tym przykładem, Dżinn dorzucił jeszcze kilka, których nie znałyśmy: wielki epos pod tytułem Odyseja, którego bohater wraca do domu po dwudziestu latach wojen i tułaczki, kocha się z wierną żoną i w łożu opowiada jej wszystkie swoje przygody, a bogowie odwlekają kres nocy, by starczyło mu czasu; inne dzieło, zwane Dekameronem, w którym dziesięcioro dworzan, schroniwszy się w swych wiejskich rezydencjach od plagi dziesiątkującej miasto, zabawia się pod koniec każdego dnia opowiadaniem historii (w tym skądinąd pożyczonych od Szerry) będących swego rodzaju substytutem miłości fizycznej – która to sztuczka odzwierciedla sztuczny charakter ich niewielkiej społeczności; i oczywiście tę książkę o samej Szerry, z której, jak twierdził, nam czyta – w jego mniemaniu był to najlepszy dowód, że relacja między tym, kto opowiada, a tym, komu się opowiada, jest z natury swej erotyczna. Bez względu na faktyczną płeć rola tego, kto opowiada, twierdził, jest z istoty swej męska, zaś tego, kto słucha bądź czyta – żeńska, opowieść zaś stanowi medium ich stosunku.

„Robisz ze mnie dziwadło”, sprzeciwiła się Szerry. „Czyżbyś był jednym z tych wulgarnych mężczyzn, którzy uważają, że każda pisarka to homoseksualistka?”

„Ależ skąd”, zapewnił ją Dżinn. „Ty i Szahrijar zazwyczaj kochacie się w Pozycji Pierwszej, zanim coś mu opowiesz, a kochankowie lubią za drugim razem coś zmienić”. Jednak mówiąc poważniej, nie chodziło mu o to, że „żeńskość” roli czytelniczej jest kondycją uległą czy gorszą: latarnia morska, powiedzmy, biernie wysyła sygnały, zaś czynną pracą marynarzy jest odebrać je i zinterpretować; żarliwa kobieta, taka jak jego kochanka, jest w jego objęciach co najmniej tak energiczna jak on, gdy ją obejmuje; na swój sposób dobra czytelniczka zmyślnych historii musi napracować się nie mniej niż ich autor, et cetera. Najkrócej rzecz ujmując, opowieść – i tu znów w pełni się ze sobą zgadzali – to relacja miłosna, nie gwałt; sukces uzależniony jest od zgody czytelniczki oraz jej współpracy, którą to zgodę może ona zawsze cofnąć, współpracę zaś przerwać; również od jej doświadczenia i przedsiębiorczości, a także od kunsztu autora, który musi pobudzić, podtrzymać, a wreszcie wynagrodzić jej ciekawość – kunsztu, od którego metaforyczne życie autora zależy w stopniu nie mniejszym niż Szeherezady życie dosłowne.

„I tak jak wszystkie relacje miłosne”, dodał któregoś popołudnia, „również ta dla obojga może okazać się płodna, w dodatku na sposób, któremu powinnaś przyklasnąć, przekracza bowiem kategorie męskości i kobiecości. Czytelnik może stać się brzemienny w nowe obrazy, a przecież taką masz nadzieję co do Szahrijara i jego opinii o kobietach; lecz brzemienna może stać się także ta, która opowiada...”

Ze sporej części ich rozmów niewiele rozumiałam, lecz usłyszawszy to ostatnie, mocno przytuliłam Szerry, modląc się do Allaha, by nie było to kolejne z tego ich „jak gdyby”. No i proszę, w trzysta ósmą noc jej opowieść przerwana została nie przeze mnie, tylko przez narodziny Alego Szara, którego, choć podobny był do Szahrijara, od tamtej godziny trzymałam przy piersi, jak gdybym sama go powiła, a nie tylko asystowała przy porodzie. Takoż w noc sześćset dwudziestą czwartą, gdy swe przyjście na świat gromko ogłosił maleńki Gharib, oraz w noc dziewięćset pięćdziesiątą dziewiątą, gdy urodziła się piękna Dżamila-Melissa. Jej drugie imię, które w egzotycznych językach Dżinnlandii oznacza „słodka jak miód”, wybrałyśmy na cześć wciąż-ukochanej naszego przyjaciela, którą, jak nam oznajmił, zamierzał poślubić, wbrew opinii Szerry, że choć kobiety i mężczyźni mogą w pewnych okolicznościach żyć ze sobą jak ludzie, to żony i mężowie – przenigdy. Dżinn argumentował z kolei, że w zobowiązaniu dwojga kochanków, bodaj najpełniejszym, wyłącznym i trwałym, brakuje wymiaru powagi duchowej oraz społecznej odpowiedzialności, którą jedynie małżeństwo, z jego odwiecznymi przysięgami i symbolami, jego rytuałem i ryzykiem, jest w stanie zagwarantować.

„Małżeństwo nie przetrwa”, orzekła z rozdrażnieniem Szerry. Dżinn wsunął jej na palec podarunek od jego narzeczonej dla matki jej imienniczki – złoty pierścień z motywem baranich rogów i konch, taki sam, jaki mieli wraz z Dżinnem wymienić w dniu ślubu – i odparł: „Nie przetrwały też Ateny. Ani Rzym. Ani chwała Dżamszida. A jednak musimy żyć tak, jak gdyby rzeczy mogły i miały trwać”.

„Hmf”, powiedziała Szerry, która w ciągu tych wszystkich lat przejęła od twojego brata kilka nawyków, jak i on od niej. Udzieliła jednak w końcu błogosławieństwa – do którego dodałam swoje, bez zastrzeżeń ani żadnych „jak gdyby” – a potem, gdy Dżinn już zniknął, długo obracała pierścień w świetle lampy, przymierzając to do jednej, to do drugiej dłoni, do tego czy tamtego palca, zamyślona, jak gdyby nurtowało ją coś w jego wzornictwie.

Tak oto dotarłyśmy do nocy tysięcznej, do tysięcznego poranka i popołudnia, gdy po raz tysięczny Szerry zanurzyła pióro w kałamarzu, by użyć czarodziejskiego klucza. Po raz tysięczny i pierwszy zjawił się nasz Dżinn, wciąż z uśmiechem na twarzy i, jak przez ostatnie czterdzieści wieczorów, z obrączką na palcu – ogółem promienniejszy duch niż ten, który zmaterializował się ongiś między regałami naszej biblioteki. Jak zawsze objęliśmy się we troje; spytał o zdrowie dzieci i Króla, a moja siostra, jak zawsze, spytała o postępy w uzupełnianiu skarbnicy, z której, jak twierdził, pochodzą jej opowieści. Mniej powściągliwy, niż gdy pytałyśmy go o to przy pierwszej okazji, oświadczył pogodnie, że dzięki natchnieniu, jakim obdarzyła go Szeherezada, oraz tysiącu radości, jakie sprawiła mu kochająca żona, zdołał już chyba wydobyć się z owego bagniska wyobraźni, w którym, jak sądził, ugrzązł: zalety nowego dzieła biorąc niejako w nawias, musiał, niczym furman, który w porze deszczowej prowadzi wóz zaprzężony w woły, albo szyper łodzi, która osiadła na mieliźnie, ruszyć do przodu, wpierw się cofając – aż do korzeni i źródeł opowieści. Wykorzystując tak jak Szeherezada, i na potrzeby całkowicie współczesne, pradawne fabuły oraz metody starsze niż alfabet, zdołał, odkąd Szerry utraciła dziewictwo, spisać dwie trzecie zaplanowanego cyklu trzech nowel, dłuższych opowieści, które użyczałyby sobie nawzajem sensu na kilka przedyskutowanych już kiedyś z Szerry sposobów, a jeśli byłyby udane (tu uśmiechnął się do mnie), to również o czymś by – poważnie, a nawet żarliwie – traktowały.

„Te dwie, które już ukończyłem, dotyczą mitycznych herosów, prawdziwego i fałszywego”, dodał na koniec. „Co do trzeciej, jestem akurat w środku. Nie potrafię jeszcze stwierdzić, czy są udane, ale z pewnością są właściwe. Szeherezado, ty wiesz, co mam na myśli”.

Wiedziała; sądziłam, że i ja wiem, więc uradowani objęliśmy się raz jeszcze. Wówczas Szerry oznajmiła, à propos środków, że tej nocy kończyć będzie opowieść o szewcu Maarufie i powinna znać przynajmniej początek następnej historii.

Dżinn pokręcił głową. „Moja droga, następnej już nie ma. Opowiedziałaś wszystkie”. Wydawał się nieporuszony tą okrutną myślą, mnie zaś cały harem zawirował przed oczami i omal zemdlałam.

„«Następnej nie ma!»”, wykrzyknęłam. „I cóż ona teraz pocznie?”

„Jeśli nie chce ryzykować, że Szahrijar zgładzi najpierw ją, a potem ciebie”, powiedział spokojnie, „będzie chyba musiała wymyślić coś, czego nie ma w książce”.

„Ja nie wymyślam”, przypomniała mu Szerry. Głos miała równie spokojny, lecz minę (doszłam już do siebie na tyle, by ją dostrzec) grobową. „Ja tylko opowiadam”.

„Pożycz coś ze skarbnicy!”, błagałam go. „Co poczną dzieci, jeśli zabraknie matki?” Harem znów zakręcił mi się przed oczami; zebrałam w sobie całą odwagę i powiedziałam: „Przyjacielu, nie opuszczaj nas; daj Szerry opowieść, nad którą obecnie pracujesz, a potem rób ze mną, co tylko ci się podoba. Wychowam ci dzieci, jeśli się wam urodzą; Melissie będę obmywać stopy. Czego tylko zapragniesz”.

Dżinn uśmiechnął się i powiedział do Szerry: „Nasza mała Dunjazada wyrosła na kobietę”. Dziękując za mą propozycję równie uprzejmie, jak niegdyś dziękował Szeherezadzie, odmówił, nie tylko z przyczyn, które powodowały nim wcześniej, pewien był bowiem, że jedyne opowieści ze skarbnicy, które mogłyby zaciekawić króla Szahrijara, to setki podróbek i powtórek historii, które Szerry już opowiedziała.

„Zatem moje tysiąc i jeden nocy skończone”, ucięła Szerry. „Duniu, nie bądź niewdzięczna wobec naszego przyjaciela; wszystko się kiedyś kończy”.

Przyznałam jej rację, lecz ze łzami w oczach życzyłam sobie – oraz Alemu Szarowi, Gharibowi i malutkiej Melissie, których przecież kochałam równie mocno jak siostrę – byśmy mogli wypisać się ze świata, w którym  s z c z ę ś l i w e  zakończenia zdarzają się tylko w opowieściach.

Dżinn położył mi dłoń na ramieniu. „Nie zapominajmy”, powiedział, „że z mojej perspektywy – owszem: nużącej, technicznej – to wszystko jest opowieścią, do której końca właśnie się zbliżamy. Te wszystkie historie, które twoja siostra opowiedziała Królowi, to po prostu środek opowieści o niej samej – to znaczy o niej i o tobie, i o Szahrijarze, i o jego młodszym bracie Szahzamanie”.

Nie zrozumiałam – ale Szerry tak; masując moje drugie ramię, spytała go cicho, czy w takim (nużącym, technicznym) razie z powyższego wynika, że da się wymyślić szczęśliwe zakończenie dla opowieści ramowej.

„Autor Księgi tysiąca i jednej nocy nie wymyśla”, przypomniał jej Dżinn; „tylko opowiada, jak, ukończywszy historię o szewcu Maarufie, Szeherezada wstała z łoża, w którym leżał Król, ucałowała ziemię pod jego stopami i ośmieliła się prosić o przysługę w zamian za tysiąc i jeden nocy rozrywek. «Proś, Szeherezado», odpowiada w tej historii Król – a wówczas ty posyłasz Dunjazadę, by przyprowadziła dzieci, i przez wzgląd na nie błagasz o życie, by nie musiały dorastać bez matki”.

Serce zabiło mi mocniej; Szerry siedziała w milczeniu. „Co ciekawe, nie błagasz przez wzgląd na same opowieści”, zauważył Dżinn, „ani przez wzgląd na swą miłość do Szahrijara czy też jego do ciebie. To kunsztowny zabieg; pozostawia Królowi swobodę, by rzeczywiście darować ci życie, o ile tak postanowi, z uwagi na te właśnie aspekty. Podziwiam też twój takt, że błagasz tylko o własne życie; do niego należy zatem moralna inicjatywa, by pożałować swej zasady i wziąć cię za żonę. Nie wiem, czy wpadłbym na coś takiego”.

„Hmf”, powiedziała Szerry.

„No i mamy jeszcze elegancką symetrię formalną—”

„Pal sześć symetrię!”, krzyknęłam. „Udaje się to czy nie?” Z jego miny wyczytałam, że tak, a z miny Szerry, że ten plan to dla niej żadna nowość. Wyściskałam ich oboje, tak przy tym szlochając z radości, że popłynął atrament (słowa Dżinna), i zaczęłam błagać Szerry, by mi obiecała, że po ich ślubie będę mogła zostać z nią i z dziećmi, i już zawsze siedzieć u stóp ich łoża.

„Nie tak szybko, Duniu”, odparła. „Jeszcze się nie zdecydowałam, czy chcę tak zakończyć tę historię”.

„Jak to «chcesz»?!”, znów zdjęta strachem spojrzałam na Dżinna. „Czy ona nie  m u s i,  jeśli tak jest w książce?”

Ale i on wyglądał teraz na zatroskanego; przypatrując się badawczo Szerry, przyznał, że nasza sytuacja, objawiona mu w jego wizjach czy snach, nie całkiem zgadza się z opowieścią, która dotarła do niego przez stulecia, krainy i języki dzielące jego jawę od naszej. W przekładzie, z którego korzystał, troje dzieci było płci męskiej i nie miało imion; i choć pod koniec książki nie wspominano, by Szeherezada  p o k o c h a ł a  Szahrijara, z całą pewnością nie było też mowy o tym, by nim gardziła albo go zdradzała – na mniejszą czy większą skalę – ze mną i z innymi. Przede wszystkim, powiedział, rozumie się samo przez się, że jego w tamtej fabule nie było: miał jednak wielką nadzieję, że siostra moja zakończy ją tak jak w jego wersji, a więc podwójnymi zaślubinami, własnymi z twoim bratem i moimi z tobą, oraz naszym długim i szczęśliwym życiem, póki nie dogoni nas Ta, która Rujnuje wszelką Rozkosz i Zrywa wszelkie Związki et cetera.

Wciąż jeszcze nie otrząsnęłam się z tych wieści na swój temat, gdy Szerry spytała z uśmiechem, co Dżinn rozumie przez „jego wersję”: ów egzemplarz Księgi, z którego nam dotąd suflował, czy też opowieść, którą sam już do połowy wymyślił; albowiem rada byłaby sądzić, a wręcz żywiła głęboką nadzieję, że nie tylko dla niej nasza więź okazała się korzystna: że w ten czy inny sposób sytuacja, w jakiej ja i ona się znalazłyśmy, należy do owych „pradawnych fabuł”, które przydały się Dżinnowi dla jego własnych, obecnych potrzeb. Jak zatem kończy się jego wersja?

Dżinn zamknął na chwilę oczy, kciukiem poprawił okulary i powtórzył, że wciąż jest w środku owej trzeciej noweli, a punktu kulminacyjnego i rozwiązania fabuły jeszcze nawet nie naszkicował. Zwracając się do mnie, oświadczył, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, że jego opowieść nosi tytuł Dunjazadiada; że główną bohaterką nie jest Szerry, tylko ja, gdyż moje położenie w „przyszłą noc poślubną” jest jego zdaniem równie frapujące dla opowiadaczy z jego czasu i miejsca, co położenie mojej siostry dla ogółu artystów parających się narracją.

„Wszystkie te noce u stóp łoża, Dunjazado!”, wykrzyknął. „Przekazano ci całą tradycję literacką – lecz także całą tradycję erotyczną! Nie ma historii, której byś nie słyszała; nie ma sposobu uprawiania miłości, którego nie oglądałaś po wielokroć. Myślę o tobie, młodsza siostro, dziewico obu dziedzin: tak niewinna! tak wyrafinowana! A teraz przecież twoja kolej: Szahrijar opowiedział młodemu Szahzamanowi o swej przecudnej kochance, o tym, że kocha ją tyleż dla niej samej, co dla jej opowieści –  k t ó r e   r ó w n i e ż   m u   p r z e k a z a ł;  dwaj bracia żenią się z dwiema siostrami; oto i noc poślubna, Dunjazado... Chwila! Moment! Szahrijar deflorował i zabijał jedną dziewicę co noc, przez nocy tysiąc i jedną, dopóki nie poznał Szeherezady; Szahzaman robił to samo, lecz o Szeherezadzie dowiedział się dopiero teraz, tysiąc i jedną noc później – to zaś oznacza, że na sumieniu ma przynajmniej dwa tysiące i dwie młode kobiety, odkąd zabił swą żonę, i ani jedna nie zadowoliła go na tyle, by wzruszyć jego serce i sprawić, że chciałby spędzić z nią drugą noc, a co dopiero ocalić jej życie! Co zrobisz, by go zabawić, młodsza siostro? Będziesz uprawiać miłość na nowe, ekscytujące sposoby? Nie ma takich! Opowiadać historie, jak Szeherezada? Wszystkie już słyszał! Dunjazado, Dunjazado! Któż opowie twoją historię?”

Zmartwiała z przerażenia przylgnęłam do siostry, która błagała Dżinna, by przestał mnie straszyć. Bardzo nas przeprosił, zapewniając, że to, co opisuje, to nie opowieść ramowa Księgi tysiąca i jednej nocy (która kończy się szczęśliwie, bez choćby wzmianki o tych okropieństwach), tylko jego własna nowela, czysta fikcja – dla której również z całego serca będzie się starał znaleźć zakończenie licujące z jego sympatią do mnie. Moje lęki ukoiła też nieco Szerry, dodając, że i ona poświęciła sporo namysłu mojemu położeniu, jak je właśnie opisał Dżinn, i że co do naszej nocy poślubnej ma pewien plan; w ramach ostatniej przysługi dla naszego przyjaciela zapisała swoje pomysły na papierze, w nadziei, że – bez względu na to, czy nam się poszczęści – zdoła on, być może, wykorzystać je we własnej opowieści; mnie jednak wolałaby na razie nie wtajemniczać.

„A więc przeczuwasz tak samo jak ja”, powiedział w zamyśleniu Dżinn, „że już się nie zobaczymy”.

Szerry skinęła głową. „Masz do opowiedzenia inne historie. Ja swoje opowiedziałam”.

Już zaczynał rozpływać się w powietrzu. „Najlepsze z moich”, powiedział, „nie dorównają twoim najgorszym. I zawsze będę cię kochał, Szeherezado! Dunjazado, jam brat twój! Dobranoc, siostry! Bądźcie szczęśliwe!”

Ucałowaliśmy się; on zniknął z listem Szerry; po nas posłał Szahrijar; ja, wciąż wstrząśnięta, siedziałam u stóp łoża, gdy ci dwoje wykonywali kombinację z dalszych stron Anangarangi i Kamasutry, a Szerry dokończyła opowieść o szewcu Maarufie. Następnie powstała, tak jak poinstruował ją Dżinn, ucałowała ziemię, błagała o łaskę; ja przyprowadziłam dzieci: Alego Szara, chodzącego już o własnych siłach, raczkującego Ghariba, Dżamilę-Melissę, która przyssała się do moich bezmlecznych piersi, jak gdybym była jej matką. Szerry wysłowiła prośbę; Szahrijar zapłakał, przytulił dziatki, a siostrze mojej powiedział, że ułaskawił ją już dawno, odnalazłszy w niej dowód przeciwko całemu swemu rozczarowaniu płcią piękną, a następnie sławił Allaha, że właśnie ją mianował owej płci wybawicielką. Potem posłał po Tatka, by ten sporządził umowę małżeńską, a także po ciebie, byś usłyszał wieści o Szeherezadzie i jej historiach; gdy zaproponowałeś, że weźmiesz mnie za żonę, Szerry skontrowała Częścią Drugą naszego planu (Części Trzeciej wciąż wówczas nie byłam świadoma): byśmy nigdy nie zaznały rozłąki, miałeś opuścić Samarkandę i żyć razem z nami, dzieląc tron z bratem, swój zaś przekazując naszemu ojcu w zadośćuczynieniu za trzyletnie katusze. Wydałeś mi się przystojniejszy od Szahrijara, ale i straszniejszy, więc ubłagałam siostrę, by powiedziała, co mnie czeka.

„Ależ, niemądra Duniu: uczta weselna!”, przekomarzała się ze mną. „Eunuchowie wypachnią nasz hammam wodą różaną i wodą z kwiatów wierzby, piżmem, drzewem agarowym, ambrą; wykąpiemy się, zepniemy włosy; mnie ubiorą jak słońce, a ciebie jak księżyc, i będziemy tańczyć w siedmiu różnych sukniach, by podniecić panów młodych. Upojeni winem i muzyką, nie będą już mogli powściągnąć żądzy; każde każdemu pocałunkiem życzyć będzie dobrej nocy, w sumie dwanaście razy padnie «dobranoc», po czym mężowie poprowadzą nas, spiesząc się wielce, ku osobnym komnatom dla nowożeńców”.

„Och, Szerry!”

„A potem”, ciągnęła, teraz już bez cienia figlarności w głosie, „u samego progu ich rozkoszy przystanę, ucałuję ziemię i przemówię do mego pana i władcy: «O, Królu Słońca i Księżyca, Przypływów i Odpływów et cetera, dzięki ci, żeś mnie wreszcie poślubił, spędziwszy ze mną tysiąc i jedną noc, spłodziwszy ze mną troje dzieci i wysłuchawszy mych zajmujących przysłów i przypowieści, kronik i żarcików, wiców, anegdot i gawęd ku przestrodze, historyjek i dykteryjek, dialogów, elegii, satyr i Allah jeden wie, czego jeszcze! Dzięki również za to, żeś moją najdroższą siostrzyczkę oddał w łapska brata brutala, a królestwo Samarkandy w ręce naszego ojca, którego wdzięczność, miejmy nadzieję, choć po części przywróci mu zmysły! I dzięki nade wszystko, żeś z łaski swej zaprzestał gwałcenia i mordowania co noc jednej dziewicy, a nawet przekonał Szahzamana, by również się opamiętał! Nie mam prawa prosić cię o nic więcej, powinnam raczej z największą rozkoszą spełniać twoje zachcianki, seksualne oraz inne, i czynić to z pokorą aż po dzień, gdy się mną znudzisz, i albo każesz ściąć, albo ciśniesz w kąt, by uganiać się za innymi, młodszymi – w istocie jestem na to gotowa, i z pewnością Dunjazada tego samego spodziewa się po Szahzamanie. Mając jednak na uwadze twą bezbrzeżną wielkoduszność, quod erat demonstrandum, ośmielam się prosić o ostatnią przysługę». Jeśli szczęście się do nas uśmiechnie, Szahrijar tak już się będzie palił, by mnie zawlec do łóżka, że powie: «Mów, o jaką przysługę chodzi» – i wtedy oznajmię, że tej nocy pomyślna sposobność skutkuje czymś, czym nie skutkowało tysiąc sposobności niepomyślnych, a mianowicie, że do rana będziemy od siebie oddzielone. Jak znam męża, zaproponuje numerek à quatre, na co spłonię się należycie i oświadczę, że pogodzę się jednak z twoją kilkugodzinną nieobecnością u mego boku, prosiłabym jedynie o trzydzieści minut na prywatną rozmowę z tobą – nim z panem młodym udacie się do sypialni – by wyjawić ci kilka rzeczy, które każda nowo poślubiona dziewica wiedzieć powinna. «A jest coś, czego nie widziała setki razy w naszym wykonaniu?», spyta twój szwagier, uosobienie delikatności. «Widzieć a robić to dwie różne rzeczy», odpowiem: «Ja na przykład mam dość bogate doświadczenie seksualne, lecz tylko z jednym mężczyzną, w obecności innego byłabym nieśmiała niczym pierwsza lepsza dziewica; jak mniemam, choć o sprawach cielesnych nikt na świecie nie ma szerszej wiedzy niż Szahzaman, to długiej i dogłębnej znajomości z jedną kobietą nigdy nie doświadczył; z naszej czwórki jedynie ty, Królu Czasu et cetera, poszczycić się możesz doświadczeniem obojga rodzajów, przedymawszy się przez dwadzieścia lat małżeństwa, tysiąc i jedną jednorazówkę, oraz trzydzieści trzy miesiące i jedną trzecią kolejnego ze mną, nie wspominając nawet przygodnych godzinek w twojej stajni konkubin. Lecz mała Dunjazada nie ma żadnego doświadczenia, chyba że z drugiej ręki». Na to ów mistrz riposty odpowie «Hmf» i przekaże sprawę Szahzamanowi, który, obadawszy ją z całą właściwą mu przenikliwością, powie w końcu: «Dobra. Byle szybko». Wyjdą z komnaty, unosząc ze sobą największe wzwody, jakieśmy kiedykolwiek z drżeniem oglądały – i wtedy powiem ci, co masz zrobić w Części Trzeciej. Po czym pocałujemy się na dobranoc, udamy się do sypialni naszych mężów i to zrobimy. Jasne?”