blisko z daleka. listy 1970-2003 - Maria Izabela Karpowicz, Tymoteusz Karpowicz - ebook

Opis

Korespondencja Marii i Tymoteusza Karpowiczów z Andrzejem Falkiewiczem i Krystyną Miłobędzką jest świadectwem trwającej ponad trzydzieści lat przyjaźni. Rozmowa twórców, których łączyły lektury, wrażliwość estetyczna oraz codzienne troski, daje wgląd w prywatną i literacką relację pomiędzy jej uczestnikami, a także obrazuje późnonowoczesną rzeczywistość po obu stronach Atlantyku.
Więc będziemy musieli zdać się na korespondencję. Otwartą. Antyliteracką – pisał Karpowicz. Listy te – pełne emocji, zaskakująco szczere, anty- i arcyliterackie zarazem – odsłaniają warsztat pisarski jednych z najciekawszych twórców polskich XX wieku oraz ukazują ewolucję ich poglądów na literaturę, sztukę i filozofię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 537

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Listy Andrzeja Falkiewicza i Krystyny Miłobędzkiej: Copyright © by Krystyna Miłobędzka Copyright © for this edition by Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 2021
Wydanie I elektroniczne
Wrocław 2021
Seria Osso Wczoraj i Dziś
Redaktor prowadzący: Karol Poręba
Redakcja: Inez Kropidło
Redakcja posłowia: Alicja Stępniak
Korekta: Alicja Stępniak, Izabela Poręba
Zestawienie indeksu: Jarosław Borowiec, Helena Dekert
Redakcja techniczna: Renata Łukaszewska
Projekt okładki i stron tytułowych: Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Opracowanie typograficzne, łamanie wersji papierowej: manufaktura
Przygotowanie wydania elektronicznego: eLitera s.c.
Autorskie prawa majątkowe do utworów zamieszczonych w książce przysługują autorom lub ich następcom prawnym. Wydawca dołożył wszelkich starań, by skontaktować się z tymi osobami. Niestety, nie zawsze było to możliwe. Osoby i instytucje, do których nie udało nam się dotrzeć, prosimy o kontakt.
Nieupoważnione powielanie lub wykorzystywanie utworu stanowi naruszenie praw autorskich.
ISBN 978-83-66267-72-5
Wydawnictwo Ossolineum
ul. Szewska 37
50-139 Wrocław
www.wydawnictwo.ossolineum.pl

Korespondencjaz lat 1970–2003

Lata 1970–1979

.

[1] Krystyna Miłobędzka – Maria Karpowicz, Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Wrocław, 25 marca 1970

Kochani Państwo,

spokojnych i zdrowych Świąt.

Stęskniłam się za Państwem, za Panią, a że teraz jeszcze nie mogę, nie możemy za daleko wyruszać z Gąsiem (bo jest okropnie żarty i po dwóch godzinach na spacerze ryczy), prosiłam już Andrzeja, żeby Państwu o nas przypomniał. Bardzo się będziemy cieszyli, nawet Wojciech[1] będzie tego dnia tylko się śmiał i gadał, co najwyżej – no, odrobinę pokrzyczy.

Najserdeczniej pozdrawiamy

Krystyna i Andrzej Falkiewiczowie

[1] Mowa o synu Krystyny Miłobędzkiej i Andrzeja Falkiewicza.

.

[2] Krystyna Miłobędzka – Maria Karpowicz, Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Kalisz, 2 kwietnia 1971

Drodzy Państwo,

posyłamy kwietniowy kalendarz. Może by Państwo wybrali się do nas, do Kalisza, do teatru na te Noce i dnie[1] w drugi dzień Świąt Wielkanocnych, 12 kwietnia, albo 13 czy 14 kwietnia, przecież wtedy Pani, Pani Marylko[2], ma ferie w szkole, a i „Odry” czy by nie udało się któregoś z tych dni opuścić? Sprawa przyjazdu klasy czy chętnych ze szkoły jest trudniejsza, bo wszystkie kwietniowe spektakle Nocy... są już wykupione. Przedstawienie będzie szło jeszcze w drugiej połowie maja i w czerwcu, ale jak i kiedy dokładnie nie wiemy na razie.

Tak byśmy się cieszyli, gdyby Państwo w Święta czy w te dni poświąteczne przyjechali. Przecież taki „dziwny wyjazd” jest zawsze świetnym odpoczynkiem, mimo podróży (ale z Wrocławia do Kalisza jedzie się pospiesznym pociągiem niecałe dwie godziny! Tego się wcale nie czuje i połączenia są dobre).

Czekamy na wiadomość, a jeśli się nie uda, życzymy dobrych Świąt Wielkanocnych i bardzo serdecznie pozdrawiamy, a ja Panią Marylkę mocno całuję.

Krystyna i Andrzej Falkiewiczowie

z Wojtkiem

[1]Noce i dnie, reż. I. Cywińska, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu (premiera: 21 marca 1971). Adaptacji powieści Marii Dąbrowskiej dokonała Krystyna Miłobędzka.

[2] Imieniem Maryla do żony Marii zwracał się Karpowicz, co chętnie podchwytywali jego znajomi.

Maria i Tymoteusz Karpowiczowie podczas Dni Poezji w Strudze w Macedonii, sierpień 1972.

.

[3] Andrzej Falkiewicz – Tymoteusz Karpowicz

[maszynopis]

Kalisz, 1 sierpnia 1972

Drogi Panie,

niewiele takich listów w życiu napisaliśmy. O ile pamiętam, to jeden przedtem – do Leopolda Buczkowskiego po lekturze Młodego poety w zamku. Czytamy Pana Odwrócone światło. Jest to nasze największe wydarzenie czytelnicze. Kiedyś powiedziałem po lekturze nowych Pana wierszy w „Poezji”, że się Pan okopał jak dzik w ostępach – tak tym tomem unieważnia Pan spory poetyckie ostatnich lat, unieważnia Pan problematykę Nieufnych i zadufanych Barańczaka, godzi „neoklasycystów” z „lingwistami” – a raczej ich Pan  u n i e w a ż n i a. Wierszy w tym tomie jest za dużo, nie da się tego przyswoić, nie da się zrozumieć zasady połączenia – i to może przeszkodzić recenzentom w zrozumieniu, że w tym tomie są zawarte największe wiersze, n a j w i ę k s z e  s ł o w a  n a p i s a n e  p o  p o l s k u. Kochanowski, Szarzyński, Norwid, Leśmian, Przyboś – i Pan jako ostatni w tym szeregu. Jesteśmy z natury nieskłonni do egzaltacji, więc wstyd nam takie rzeczy pisać.

Pana dramaturgia – to, co powinno nas łączyć, a co najbardziej dzieli. W moim przekonaniu rozminął się Pan ze współczesnym teatrem. Po lekturze tego tomu łatwiej mi to napisać – jest Pan zbyt swoisty, zbyt samoswój, żeby móc wziąć udział w takiej zbiorowej, ludowej, popularnej zabawie, jaką jest teatr. Widzę przed Pana dramaturgią taką przyszłość, jaką ma dramaturgia Micińskiego. To znaczy za lat pięćdziesiąt jakiś Stulek Hebanowski wystawi Pana dramat i udowodni, że my byliśmy idioci, żeśmy się na Pana utworze nie poznali, ale zawsze znajdzie się jakiś Zegalski, który powie, że to jest pozorne odkrycie i na dowód tego przytoczy sąd publiczności – że to się publiczności nie podoba. On będzie miał rację i ten Stulek odkrywca będzie miał rację.

A z tego wynika, że Pana utwory dramatyczne muszą zostać zachowane – w rękopisach, w IBL-u czy gdzie to się przechowuje, a najlepiej w książkach. Gdybym mógł w tym pomóc, zawsze pomogę. Proszę pamiętać o mnie jako o recenzencie Pana tomu dramatów.

U nas co? Siedzimy jeszcze sezon w Kaliszu, chcemy wpłacić na mieszkanie spółdzielcze we Wrocławiu i przenieść się po roku do Wrocławia. Chyba już nie chcę pracować w teatrze, ja też się rozminąłem ze współczesnym teatrem. Zanim mnie Witkowski zapotrzebował, miałem posadę kustosza w gabinecie rycin Ossolineum. Trzeba było na tym poprzestać, pooglądać te ryciny. Bardzo mnie ryciny interesują.

Byliśmy dwa tygodnie nad morzem, bardzo nas ta plaża wynudziła, ale mały świetnie się bawił. Pozdrawiamy Państwa, osobne uściski, ucałowania od Krystyny dla Pani.

Krystyna, Andrzej, Wojtek

.

[4] Andrzej Falkiewicz, Krystyna Miłobędzka – Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Kalisz, 23 listopada 1972

Szanowny i drogi Panie,

dziękuję za list, a odpisuję dopiero teraz, bo rzadko bywam w teatrze i list Pański kilka dni na mnie tam czekał.

Tak, oczywiście to napiszę – d l a  s i e b i e; bo to, co Pan robi, jest dla mnie coraz ciekawsze, otwiera mi się pomału. Widzę to już po tym, że (piszę teraz o Gombrowiczu) w moim pisaniu coraz więcej wtrętów o Karpowiczu. Tylko nie wiem, czy z tego, co teraz napisałem, będzie Pan zadowolony, bo wziąłem Odwrócone światło za zwierciadło świata, który... co by nie mówić, jest nie najlepszy. Jak będzie ten esej o Gombrowiczu gotowy, przyślę go Panu – nie wiem, czy dla „Odry”, bo mam pewne zobowiązania wobec „Dialogu” przez to, że mi się starali o teksty.

Ze wstępem do Pańskich dramatów jest tylko kwestia terminu – do kwietnia, maja jestem zajęty tym G... Gombrowiczem, a napisanie wstępu musiałoby też z pół roku potrwać. Już nie śmiem powiedzieć – rok (licząc z lekturami i wypoczynkiem). Jak wygląda ta sprawa od strony terminów? Nie chciałbym opóźniać i tak ślimaczych spraw wydawniczych – ale z drugiej strony zawsze lepiej się pisze z większym czasem przed sobą.

Co się Pan przejmuje i „z sił opada”? Przychodzi taki moment – pisał tak Hermann Broch – kiedy twórca przestaje śledzić to, co robią współcześni i ma już tylko rozgrywki z własnym dziełem i swoje osobiste rozgrywki ze światem. Karuzela się kręci, właśnie się obróciła. Ale się i okręci – nie wiem tylko, czy fizycznie tego doczekamy – i Karpowicz wsiądzie. Napisałem: Odwrócone światło – Beniowski polskiego „romantyzmu dialektycznego”, jeszcze będą sobie gorzko wyrzucali, że w czas tej książki nie dostrzegli. W 1900 w Krakowie można było jeszcze kupić nierozcięte egzemplarze Beniowskiego, wyciągane z paczek – tak, jak je Juliusz odebrał od drukarza.

Z naszym Wrocławiem tak: na mieszkanie w grudniu wpłacimy te czterdzieści tysięcy, prosiłem ZLP przez „podanie”, żeby otrzymywanie mieszkania bardzo przyspieszyli. Na razie nie mam odpowiedzi. Pani Hałasowa nie obiecywała tego na rok 1973, ale może na 1974, chociaż może się jeszcze coś uda na 1973. Praca to sprawa druga, mniej ważna, bo coś się zawsze znajdzie – teatr lalek, biblioteka, niekoniecznie teatr, wreszcie jest i Krystyna, która gdzieś pracę dostanie. W teatrze bym nie chciał – własne mieszkanie to właśnie sposób na uniezależnienie się od teatrów.

O karuzeli można by jeszcze dużo – i moja w tym gra; [ja,] który niczego naprawdę własnego nie tworzę, tylko owijam się wokół innych jak bluszcz – i jak bluszcz witenkę ponad ich głowę wystawię, że to nibym „wyżej wlazł”. Krystyna chce wysłać w styczniu drugi tomik do Czytelnika[1], namawiam ją, żeby posłała wiersze do „Nowego Wyrazu”, ona nie chce itp. Wieczorami wkładamy znaczki do klaserów – to, co się pół roku temu ułożyło i wydawało się dobre, udoskonalamy, przekładamy na nowo.

[Andrzej Falkiewicz]

Bardzo drodzy Państwo, raźniej myśleć o Wrocławiu, wierząc w Państwa bliskość dla nas (ta ewentualna możliwość zaczepienia o „Odrę”, dziękujemy za tę pamięć bardzo, bardzo) – my jesteśmy chyba dość duże dziwadła, ciężko z nami [być] musi; zawsze od początku zadziwia nas czyjaś sympatia dlatego.

Najserdeczniej pozdrawiamy, ja mocno całuję Panią Marylkę i wkładam fotografię Wojtka z lata.

K., A., W. Falkiewiczowie

[1] Drugi tom poetycki Krystyny Miłobędzkiej Dom, pokarmy ukazał się w 1975 roku nakładem Wydawnictwa Ossolineum.

.

[5] Andrzej Falkiewicz – Tymoteusz Karpowicz

[maszynopis]

Kalisz, 19 maja 1973

Drogi Panie,

niestety, moje nadzieje na zdobycie dalszych pięciu egzemplarzy „Nowego Wyrazu” zawiodły. Ponieważ w związku z formalnościami w Spółdzielni Mieszkaniowej będę we Wrocławiu, pieniędzy nie odsyłam, może uda mi się zobaczyć z Panem, to wręczę je osobiście.

U nas, w teatrze kaliskim, dno kompletne, dyrektorem został pan Bebak – szczęśliwy jestem, że nie będę miał z tym nic do czynienia. Para się nie odezwał, co też nie jest takie złe (bo chcę na dobre z teatrem zerwać), ale nieco nam komplikuje sytuację bytowo-mieszkaniową. Krystyna stara się o pracę w szkole w Kaliszu, ja zaś, gdyby można na rok z Pana etatu w „Odrze” skorzystać, chętnie bym raz na tydzień na cały dzień do Wrocławia dojeżdżał. Poza ciekawą pracą, wydaje mi się, że w ten sposób „wydreptałbym” szybciej mieszkanie we Wrocławiu. Wiem, że w związku z tą moją pracą mogą być opory – różnego rodzaju, ale co poradzić? Błąd mój polega na tym, że aż dwie sprawy traktuję serio – swoje pisanie i pracę w teatrze. Powinienem tu, w Kaliszu, brać pieniądze za nic i w spokoju pisać.

Z weselszych rzeczy. Byliśmy z Krystyną na Toruńskim Maju Poetyckim. Niektórzy z tych młodych nam się podobają – no, nie wszyscy, ale na pewno Burek, Zagajewski. Ten ostatni czytał fragmenty pracy Konkret przeciw symbolom, czy jakoś tak zatytułowanej, która wydała mi się ciekawa. Nie wiem, czy ma ją już gdzieś zakontraktowaną, może by warto ją dać „Odrze”? Moje wrażenie – że warto takim ludziom jak Zagajewski, Burek pomóc. Robią dużo huku teraz, ale jest ich mało, są słabi. „Nurt” też się wali. Nie bardzo nawet w to, co oni robią, wierzę – toteż myślę swoje – ale pomóc chyba im warto.

Serdecznie Pana pozdrawiam, ukłony dla Pani, pozdrowienia także od Krystyny

Andrzej Falkiewicz

.

[6] Andrzej Falkiewicz – Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Kalisz, 4 czerwca 1973

Szanowny i drogi Panie,

dziękuję za tyle tak rzetelnego zainteresowania dla naszych spraw. Telegram otrzymałem i zaraz pojechałem do Bielska. (Listu od Pary, wysłanego na początku maja, nie dostałem; pisałem do Pary jeszcze przed naszymi rozmowami i otrzymałem odpowiedź, że chętnie, ale są sprawy od niego niezależne i że właśnie chciał dać odpowiedź na początku maja). Załatwiłem w Bielsku z Parą tak: wziąłem pół etatu kierownika literackiego (około 1 500 [zł]), drugie pół etatu ma pan Dziedzic, polecony przedtem przez pana Palińskiego, etat konsultanta ma pan Marian Sienkiewicz (z inicjatywy Pary) i jeszcze jakąś ćwiartkę etatu ma pan Kowalewski (również z inicjatywy Pary). Mieszkania – tak jak mi Pan pisze – w domu aktora nie ma, ale Para zaproponował nam pokój na przeczekanie w teatrze. Kiedy będę – około 15 czerwca – we Wrocławiu (już teraz także po to, żeby się z Parą zobaczyć i jako czwarty konsultant przekonsultować z nim repertuar), omówię z dyrektorem Pławińskim szczegóły tego pokoju i techniczne szczegóły naszej wyprowadzki w końcu sierpnia lub [na] początku września. Z tego wyliczenia spraw etatowych u Pary wynika niestety także, że reflektowałbym na pracę w „Odrze”. Chyba że... coś się zmieni jeszcze u Pary.

Może w czasie bytności mojej we Wrocławiu uda nam się porozmawiać o sprawach ciekawych, a nie tych „szczegółach”. I przecież to Pan już drugi raz nas instaluje we Wrocławiu!

Serdecznie obojga Państwa pozdrawiamy

Falkiewiczowie

PS Rozmawiałem o mieszkaniu spółdzielczym z Parą (mamy wniesioną już pełną wpłatę), czy może by on nie wystąpił o przyspieszenie uzyskania, zamiast opróżniać i przygotowywać ten pokój służbowy. Przyrzekł, że spróbuje.

.

[7] Tymoteusz Karpowicz – Andrzej Falkiewicz, Krystyna Miłobędzka

[rękopis na papierze firmowym miesięcznika „Odra”]

Wrocław, 9 czerwca 1973

Drodzy,

jaka niezwykła niespodzianka – Wasze kwiaty. Które na nas czekały w domu, kiedy wróciliśmy z wariackiej komedii. Bardzo piękna była Wasza pamięć o nas. Dziękujemy.

Drogi Panie Andrzeju, w „Odrze” ma Pan już zapewnione pół etatu po mnie (1 700 zł). O drugą połówkę zaciekle upomina się Kelera. Kubikowski przyrzekł mi, że zrobi wszystko, by wywalczyć Panu coś jeszcze korzystniejszego. A on dotrzymuje słowa, tym bardziej że żywi dla Państwa wiele niekłamanej sympatii. Ja z kolei – nawet gdyby nasz wyjazd do Stanów[1] nie doszedł do skutku – jestem gotów podzielić się swoim etatem z Panem. Pilnujcie tylko sprawy mieszkania. My ze swej strony też będziemy wszędzie upominali się o szybsze mieszkanie dla Państwa.

Serdeczny uścisk dłoni

Tymoteusz Karpowicz

[1] W 1973 roku Karpowicz wyjechał do USA jako stypendysta International Writing Program w Iowa City. Wylot zaplanowany był na 24 września 1973. Ze względu na kłopoty zdrowotne żony poety, Marii – podejrzenie choroby nowotworowej i, w następstwie, operację – Karpowiczowie opuścili kraj około 10 października 1973. W Iowa City pozostali do 1 czerwca 1974. Stamtąd małżeństwo przeniosło się do Chicago, gdzie przez dwa lata Karpowicz wykładał literaturę polską na Uniwersytecie Illinois. W latach 1976–1978 twórca przebywał w Niemczech jako stypendysta Deutscher Akademischer Austauschdienst w Berlinie Zachodnim i jako wykładowca literatury polskiej na uniwersytetach w Monachium oraz w Ratyzbonie. W 1978 roku ponownie podjął pracę na Uniwersytecie Illinois, gdzie został profesorem literatury polskiej na Wydziale Slawistyki. Na stałe do Polski już nie wrócił.

.

[8] Tymoteusz Karpowicz – Andrzej Falkiewicz

[rękopis na papierze firmowym miesięcznika „Odra”]

Wrocław, 24 czerwca 1973

Drogi Panie Andrzeju,

Wydział KulturyWRN[1] (doktor Paliński) rozmawiał już z dyr. Parą i Para podobno zgodził się na Pana jako na konsultanta programowego. Paliński przyrzekł zabezpieczyć to od strony finansowej. Dyrektor Pławiński (Teatr Współczesny) twierdził, że Para  n a p i s a ł  d o  P a n a  l i s t  w  t e j  s p r a w i e, j u ż  n a  p o c z ą t k u  m a j a (na Teatr w Kaliszu) i jest zdziwiony, że Pan nie odpowiada. Jak to z tym jest?

Gorzej z mieszkaniem. Nikt z aktorów zajmujących mieszkania w DAM[2] nie wyjeżdża. Wygląda na to, że będzie Pan musiał jakiś czas dojeżdżać lub w ostatniej chwili znajdzie się jakieś inne rozwiązanie. Co ze spółdzielnią mieszkaniową?

Oczywiście sprawa „Odry” po naszym wyjeździe będzie również aktualna. O konkretach porozmawiamy, jak się wyjaśni Pański status u Pary. Za kilka dni wraca Z. Kubikowski (ze Związku Radzieckiego), więc tę rzecz jeszcze raz omówię.

To tyle – w skrócie telegraficznym. (Czy depesza dotarła?) „Nowym Wyrazem” proszę się nie martwić. Wystarczy to, co mi Pan zdobył poprzednio. Serdeczne dzięki.

Kończę, bo się spieszę. Kupa spraw. W przyszły piątek mam obronę pracy doktorskiej[3]. Głupio, zabawnie i Bóg wie jak. Ale trzeba już zjeść tę żabę.

Uścisk dłoni. Najmilsze pozdrowienia dla Pani Krystyny

Tymoteusz Karpowicz

[1]WRN – Wojewódzka Rada Narodowa, terenowy organ władzy państwowej w PRL, w pełni zależny odPZPR.

[2] Chodzi o Dom Aktora, mieszczący się dawniej w Pałacu Webskych (obecnie siedziba Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu). Po pierwszym przyjeździe do Wrocławia w 1968 roku Krystyna Miłobędzka i Andrzej Falkiewicz zamieszkali w wynajętym pokoju na obrzeżach miasta (obecnie teren Sołtysowic). Andrzej Falkiewicz do 1970 roku był kierownikiem literackim w Teatrze Współczesnym im. Edmunda Wiercińskiego we Wrocławiu. W latach 1970–1973 wraz z rodziną przeniósł się do Kalisza, gdzie pracował jako kierownik literacki w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego. Po powrocie do Wrocławia w 1973 roku ponownie został kierownikiem literackim w Teatrze Współczesnym; stanowisko to zajmował do 1984 roku. W latach siedemdziesiątych Falkiewiczowie przebywali w Domu Aktora. Następnie rodzina przeniosła się do mieszkania na budowanym w latach 1972–1975 Osiedlu Popowice.

[3] Karpowicz obronił doktorat 8 czerwca 1973 roku na Uniwersytecie Wrocławskim; dysertacja nosiła tytuł Poezja niemożliwa. Modele leśmianowskiej wyobraźni. Promotorem pracy był Bogdan Zakrzewski, a recenzentami – Edward Balcerzan i Jan Trzynadlowski. Zob. T. Karpowicz, Poezja niemożliwa. Modele leśmianowskiej wyobraźni, Wrocław 1975.

.

[9] Tymoteusz Karpowicz – Krystyna Miłobędzka

[rękopis na papierze firmowym miesięcznika „Odra”]

[Wrocław, 1973]

Droga Pani Krystyno,

to wielka radość mieć Pani teksty tak prosto pokrętne i pełne niemowy. Postaram się, aby niedługo czekały pod płotem.

A no – i my Was najmilej wspominamy, bo coraz puściej wokół podołków. Uciekają w wielkość i zastanie. A my ciągle wędrujący za miejsca niewłasne.

Będzie to wielkie dobro, jak wrócicie do Wrocławia.

Krzycka 29 czeka.

Serdeczności wielkie dla całej Trójcy Rodzinnej

Tymoteusz Karpowicz

.

[10] Andrzej Falkiewicz – Tymoteusz Karpowicz, Maria Karpowicz

[maszynopis, rękopis; do listu dołączona karta z rysunkiem Wojciecha Falkiewicza]

[Wrocław, między 23 stycznia a 10 lutego 1974]

Drogi Panie, drodzy Państwo,

w załączeniu list, który przyszedł do „Odry” (otwarty przez sekretarkę), a skoro już został otwarty, nie wydało mi się słuszne, żeby go powierzać tak zawodnym środkom jak samolot czy okręt, z wielką przyjemnością sporządziłem odpis, a oryginał czeka na Pana po powrocie.

Nie odzywałem się, nie odzywaliśmy się tak długo z mojej winy. Chciałem w pierwszym liście załączyć swoją przedmowę, ciągle wydawało mi się, że już, już jest gotowa[1]. A teraz już naprawdę musiała być gotowa – ze względu na napięte terminy w drukarni.

Dobrze pomyślałem, jak sądzę, ale chyba niedobrze napisałem, różne rzeczy można tam jeszcze zahaczyć, część druga jest „niedopisana”, część pierwsza nie łączy się jeszcze z częścią drugą – nie chodzi o tę sprzeczność, bo „sprzeczność” musi być, kiedy się spojrzenie synchroniczne nagle chce uruchomić w diachronię, przetłumaczyć na ruch ku przyszłości – ale jeszcze ciągle mi coś w tym haczy. No niech Pan wybaczy, pracuję bardzo wolno i – na dobrą sprawę – dopiero w drugim lub trzecim dojściu do autora rzecz mi się udaje. Jak na razie to właśnie moje zyski z tej pracy są bardzo duże. Więc, żeby się utrzymać w granicach przyjętych przez „profesjonalistów” – dziękuję.

Dziękujemy za list (przyszedł dopiero w końcu stycznia). To, co Pan pisze o „kastrowaniu” przez angielszczyznę, bardzo zabawne i wydaje się trafne. Choć jest to język z najmądrzejszą gramatyką. Będziemy drukowali w „Odrze” Noama Chomsky’ego Sen i znaczenie w języku naturalnym[2] – jak sądzę, wiele obserwacji Chomsky’ego nie zostałoby w ogóle dokonanych na języku z inną gramatyką. A poza tym w „Odrze”? Pan Mejbaum twierdzi, że jest realna możliwość (papier i pieniądze) stworzenia Zeszytów Teoretycznych „Odry” – może to byłaby jakaś możliwość większej niezależności? Tu wszyscy twierdzą, że słowa pana Mejbauma nie zasługują na bezwzględną wiarę. Zobaczymy czy tak, czy nie, jak Pan przyjedzie.

Ciekawi mnie Pana książka o Miłoszu[3] – właśnie dlatego, że to tak Panu dalekie. Leśmian[4], Przyboś[5] – zgoda; ale Miłosz? Nie znam Pana książki o Leśmianie, co jest wielką szkodą dla tej przedmowy.

Balcerzan w [numerze] 1/1974 „Miesięcznika Literackiego” duże słowa pisze o Odwróconym świetle, chodzi mu ta książka po głowie. Za wcześnie tę recenzję napisał, ja też zresztą przedmowę za wcześnie.

Droga Pani Marylo,

niech Pani wybaczy, że ja wciąż o tekstach Karpowicza, ale pół roku w tym siedziałem i nie umiem na razie o czym innym mówić. Oddaję głos Krystynie (załączam jeszcze list i umowę z Gdańska; zastanowię się jeszcze nad przedmową od strony 24 – czy usunąć resztę, czy też – właśnie między częścią pierwszą i częścią drugą nie należy coś włączyć, dwie–trzy strony maszynopisu, bardzo bym był ciekaw Pańskich uwag, już na zimno, zawodowych).

Wojtek załącza rysunek, rysował go, wiedząc, że pojedzie ten rysunek bardzo daleko, okrętem. (A Krystyna pisze na liście lotniczym – rzecz jest bardzo skomplikowana przy tych dwóch egzemplarzach – więc tu nie będzie jej głosu).

Serdecznie Państwa pozdrawiamy

K., A. i W.

Wrocław, 10 lutego 1974

Drogi Panie,

nieomal przy okienku pocztowym przyszedł mi pomysł innej kompozycji przedmowy, przerobiłem, chyba jest lepsza, choć wciąż jeszcze nie taka, jak bym chciał. Zapoznałem się też z Pana Poezją niemożliwą (Nieskończoność in statu nascendi pójdzie w [numerze] 4/1974 „Odry”, Ścigający i ścigani lubŚwięte łajdactwo plus <w obu wypadkach> Posłowie – w którymś z bliskich numerów). Do Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki napisałem, informując ich o wysyłce umowy do USA (żeby ewentualnie wyjaśnić spóźniony termin jej odesłania).

Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam

A. Falkiewicz

.

Odpis listu Tadeusza Skutnika do Tymoteusza Karpowicza

[maszynopis]

Gdańsk, 23 stycznia 1974

Drogi Panie!

Nie znam Pana osobiście, a wydaje mi się, jakbym rozmawiał z Panem przez długie miesiące. Ale mówił Pan w obcym mi zupełnie języku; nic nie rozumiałem. Jedynie gwałtowne gesty, ruch, wyraz twarzy wskazywały, że chce Pan przekazać coś ważnego, na czym Panu ogromnie zależy. I tylko to przekonanie sprawiło, że  s ł u c h a ł e m  cierpliwie.

Oderwane na początku dźwięki: Pismo Święte, Boska Komedia, Koniec komedii, Nowy Testament, Testament Heiligenstadzki i wiele, wiele innych – zaczęły mi się układać w ekstatyczną i pełną tajnej udręki  s y m f o n i ę. A gdy odczytałem: Ludwig van Beethoven – IX Symfonia, i gdy do końca zrozumiałem, co  z n a c z y  to nazwisko, zapłakałem, nie wstydzę się tego wyznać, płakałem w bezgłośną noc. Wierzę Panu bezgranicznie i nie chcę wierzyć.

Wiem, czuję, że może czeka Pan na jakiś gest ludzkiego porozumienia, na znak, który świadczyłby, że  k t o ś  z r o z u m i a ł. Jest moim najświętszym obowiązkiem powiedzieć Panu, skoro  w i e m: zrozumiałem. Tak nikczemnie Pana przyjęto!

Chcę, aby ten list został odczytany jak podanie ręki nieznajomemu, a który mimo to jest bardzo bliski. Chcę podziękować, po prostu podziękować Panu z głębi serca za najwspanialsze uczucie, które stało się moim udziałem.

Dziękuję zaIX Symfonię i za dziewięć symfonii, zaBoską Komedię i za nową wędrówkę przezPiekło; dziękuję za Molly („Tak”!) i Finnegana, za Michała Anioła. To są przewodnicy, którzy oprowadzili mnie po Układzie i Splocie Słonecznym. Dziękuję za wielką  r a d o ś ć  i za radość, jaka mnie jeszcze w tym nieskończonym świecie czeka.

Jest Pan dla mnie największym objawieniem. Zdumiewa mnie wirtuozowska precyzja; matematyczna ścisłość wizji. Dokonał Pan niezwykłej i cudownej rzeczy. Tak się pokonuje Śmierć. Nie mogę zrozumieć, dlaczego właśnie mnie dane było to  w s z y s t k o  pojąć? Czy tylko dlatego, że tę książkę najprawdziwiej pokochałem?[6]

Czy wierzy Pan temu, co mówię? Jak ja w chwilach beznadziejnej rozpaczy, gdy wydawało mi się, że już nie potrafię zrozumieć?

Chciałbym mówić o Pańskim Przesłaniu.

Proszę wybaczyć uniesienie i chaos; inaczej nie potrafię.

Najszczerszy Pana słuchacz

Tadeusz Skutnik

[1] Falkiewicz pisał wówczas przedmowę do Dramatów zebranych autora (Wrocław 1975), która ukazała się pod tytułem Świat Tymoteusza Karpowicza.

[2] Tekst N. Chomsky’ego ukazał się pod tytułem Forma i znaczenie w języku naturalnym w tłumaczeniu Krzysztofa Biskupskiego („Odra” 1974, nr 11).

[3] Karpowicz uznawał Czesława Miłosza za ważny głos polskiej poezji XX wieku i planował napisać książkę o jego twórczości – miała ona nosić tytuł Poezja pierwszego imienia. Najprawdopodobniej nigdy jej nie ukończył. Wiadomo, że przez pewien czas pisarze korespondowali ze sobą, ale ich bliższa znajomość zakończyła się w latach osiemdziesiątych. Karpowicz uważał, że paryskie środowisko polonijne utrudniło mu studia nad Norwidem, które planował odbyć w stolicy Francji (w archiwum Biblioteki Polskiej na Wyspie św. Ludwika). Zob. H. Kunstmann, T. Karpowicz, Listy 1959–1993, oprac. M. Zybura, Wrocław 2011, s. 467.

[4] Zob. przyp. 3 na s. 21.

[5] Zob. T. Karpowicz, Julian Przyboś – poeta totalny (1901–1970), w: tegoż, Eseje, t. 2, red. J. Roszak, J. Stolarczyk, Wrocław 2020.

[6] W liście mowa o książce Karpowicza Odwrócone światło (1972).

.

[11] Krystyna Miłobędzka, Andrzej Falkiewicz – Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Wrocław, 28 marca 1974

Bardzo drogi Panie,

wstyd nam i nie wstyd – czas teraz nas starych przegania, wszystkie rachuby jeszcze z wczoraj są nie te, ciągle za późno, nie ma spokoju czy niepokoju na rozmowę z najbliższymi – ten list do Pana tyle razy kawałeczkami w myślach mówiony, a po tylu tygodniach zapisany – proszę darować i wiedzieć, że to tylko to, nic mniej serdeczności i potrzeby mówienia z Panem.

Była u nas Pani Marylka w lutym; opowiadała o Stanach, o ludziach, którzy są chowani na dzielnych, samodzielnych, samotnych bez konieczności dzielenia się sobą z innym (innymi). I o tym, że bardzo tęskniła za przyjazdem tutaj, za byciem użyteczną, za własnym miejscem. I że przez ten pobyt w Stanach wydoroślała o dziesięć lat. Mogłybyśmy tak mówić sobie i mówić – zdziwione, że tak dużo o sobie wiemy – z patrzenia na zaciskające się ręce, z nagłego milczenia, z oczu, które prawie się nie śmieją mimo głosu. Czy jest jakikolwiek inny świat poza drugim człowiekiem? Napisała potem pocztówkę, którą i ja mogłabym do niej napisać – że było jasno, że kiedy wracała wieczorem, wszystko było świecące. Ach, Pan się już śmieje, ale proszę, nie. To się musi dać pogodzić – nie wiem i wiem, wzruszenie i myśl; żadne nie ma pierwszego miejsca (pewnie w tym „nic nie chcę dla siebie dla ciebie – patrzę, słucham, jestem”). Znowu przepraszam. Dlaczego zaczęłam mówić do Pana bez zbroi – to starość.

Co tu, co u nas? Był parę tygodni temu pan Witkowski, wziął od nas Pana nowy adres, prosił bardzo serdecznie pozdrowić, chce robić, pewnie już zaczął (w Białymstoku) Noc jest tylko wygnanym dniem[1]. Czy już Pan wie o tym? We Współczesnym próby Operetki; Andrzeja Gombrowicz[2] w Wydawnictwie Literackim. Ale jeszcze nie po cenzurze. Nie wiadomo, co będzie. Teraz kończy coś takiego, co nazywa się Post scriptum (esejopowieść). Wojtek kończy pierwszą klasę, uczy się angielskiego, nauczył się jeździć na rowerze (największy jego własny sukces). Ja chciałabym w tym roku oddać pracę doktorską o Teatrze Dormana (Teatr dla dzieci w Będzinie)[3], może uda się tomik, ale chyba nie – za wysoko ustawiłam sobie poprzeczkę (inna mnie nie interesuje), więc to potrwa znowu lata. A i tak za dużo gadam.

Pisze Pan o swoich pracach – wydają się karkołomnie wielkie, także materiał, lektury ogromne. Z tego, co ja wiem do tematu trzeciego, o racjonalizmie fantastyki – baśni – lud i zabobonów:

1. G. Cocchiara (1904–1965), Dzieje folklorystyki w Europie, PIW 1971;

2. J. Bartmiński, O języku folkloru, Ossolineum 1973;

dalej mnóstwo: Huizinga, Frazer, Eliade, Bronisław Malinowski, Znaniecki (na pewno), o Kolbergu nie mówiąc;

3. H. Biegeleisen, Matka i dziecko w obrzędach, wierzeniach i zwyczajach ludu polskiego, Lwów 1927.

Jest tego tak ogromna lista, że nie wiem, jakie dokładnie pozycje wymienić jeszcze.

Serdecznie pozdrawiam, proszę napisać, co szczególnie Panu potrzebne, może dostaniemy tu. Czy już się Pan dobrze czuje po tym potłuczeniu?

Krystyna

Drogi Panie,

ja już tylko parę słów. Strasznie to trudne i zobowiązujące podać Panu tytuły prac – jest ich dużo, znam bardzo mało. Na temat pojęcia wolności wyszedł polski przekład Fromma Ucieczka od wolności. Natomiast w kwestii zabobonu, jego racjonalizmu czy irracjonalizmu, nastąpił w ostatnich kilkudziesięciu latach duży przełom i o ile wiek XIX i większość wielkich klasycznych pozycji XX wieku szukała  r a c j o n a l n y c h  pierwiastków zabobonu i wierzeń, o tyle szkoła Eliadego i innych szuka w człowieku  i r r a c j o n a l n y c h  potrzeb, które zabobon i wierzenia mają zaspokajać, tak mi się przynajmniej wydaje.

Zestawienie Eliadego i Frazera obok siebie jest bardzo proste, ale to są dwie epoki, dwa różne myślenia. Chcieliśmy we Współczesnym wystawić w tym sezonie Jego małą dziewczynkę[4], nie wyszło, bo młody reżyser, który to chciał robić, wyjechał na stypendium. Da Bóg, uda się w następnym – utwór jest wyjątkowo mało dookreślony scenicznie w porównaniu z innymi Pana dramatami, byłoby ciekawe sprawdzenie go w teatrze.

Pozdrawiam bardzo serdecznie

Andrzej F.

[1] Zob. T. Karpowicz, Dzieła zebrane, t. 5: Dramaty 1.

[2] Mowa o książce Andrzeja Falkiewicza Polski kosmos. Dziesięć esejów przy Gombrowiczu, która ukazała się ostatecznie dopiero w 1981 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.

[3] Na podstawie rozprawy poświęconej teatrowi Jana Dormana Krystyna Miłobędzka uzyskała w 1983 roku tytuł doktora nauk humanistycznych. Praca powstała na Uniwersytecie Wrocławskim. Jej promotorem był najpierw Jerzy Cieślikowski, a po jego śmierci w 1977 roku – Czesław Hernas. Dysertacja zatytułowana Teatr Jana Dormana została wydana w 1990 roku przez Ogólnopolski Ośrodek Sztuki dla Dzieci i Młodzieży w Poznaniu.

[4] Zob. T. Karpowicz, Jego Mała Dziewczynka, w: tegoż, Dzieła zebrane, t. 6: Dramaty 2.

.

[12] Andrzej Falkiewicz, Krystyna Miłobędzka – Maria Karpowicz, Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Wrocław, 10 kwietnia 1974

Drodzy Państwo,

dziękujemy za list, za znak życia. Spodziewaliśmy się, że już niedługo z Państwem porozmawiamy, że będziemy się widywać, a tu wiadomość, że jeszcze długo się nie zobaczymy.

Życzymy Państwu zdrowych i szczęśliwych Świąt, choć pewnie życzenia przyjdą spóźnione. Wyjeżdżamy na dwa dni na święta z małym do Sobótki.

Dramaty Witkacego kupiłem, żeby nie uciekły, i jeśli nie będę miał od Pana innej dyspozycji, za trzy tygodnie wyślę je na nowy adres. Z wysyłką takiej ilości maszynopisów może być gorzej – co Pan sądzi? W każdym razie skompletuję je (pani Kubikowska brała ode mnie różne luźne strony, które się zarzuciły) i wezmę je z powrotem (ponieważ egzemplarze zwróciłem wydawnictwu).

Pisma te, o których Pan mówił, również odkładam, już się zbiera w lokalu „Odry” spory stos. Pańskie słowa uznania o „Odrze” przekażę kolegom z redakcji, u nas wszyscy bardzo wysoko oceniają nr 4, w którym znajduje się Pański tekst, w którym to tekście nie ja dokonałem drobnych zabiegów adiustacyjnych (zastrzegłem sobie, że o tym Panu powiem – bo, moim zdaniem, są one nieistotne, ale i zupełnie niepotrzebne). W książce o Leśmianie, którą mam i czytałem, ja porzuciłbym tylko kilka cytatów – dotyczy to cytatów z książek lub prac, których ranga czy raczej specyfika jest niższa od Pańskiej pracy, cytatów z prac popularnonaukowych z innych dziedzin.

Drogi Panie, jeszcze jedna sprawa, o której już pewnie Zbyszek Kubikowski też pisał. Czy nie byłoby dobrze, żeby w „Odrze” ukazał się jakiś ślad Pańskiego pobytu w USA? Coś z Pana tamtych przemyśleń? A może jakiś z pierwszych, najbardziej syntetycznych wykładów-obrazów polskiej literatury dla studentów z Illinois?

[Andrzej Falkiewicz]

Ach, jak to daleko, a przez to trudno mówić, rozmawiać – albo same pytania albo same stwierdzenia, jakby bez głosu. Tak się cieszę z Państwa wiary we mnie, w moje gnioty, ale ja bardzo słabo znam angielski i to, z czego piszę, jest już chyba zamknięte, żaden inny świat temu mojemu nie pomoże. W ostatnich latach udało się to tylko mojemu synowi – dzięki niemu się powiększyć. A także bardzo nie umiem żyć poza domem, bliskimi – jakże bym mogła zostawić Wojtka?

Tu już jest wielka wiosna (a co jest u Państwa?) od miesiąca prawie; koło Fredry posadzili dużo hiacyntów, złoty deszcz już nawet przekwita w parku. Piszę to dlatego, że takie rzeczy są co roku dobre i wesołe, a o reszcie nigdy nie da się tego zupełnie powiedzieć.

Mój tomik[1] i Andrzeja książka pewnie będą wydrukowane (umowy poszły do Warszawy); Balcerzan napisał mi w recenzji, że „świadomie stosuję zdanie rozkwitające Peipera” – i Andrzej mi mówi, że to komplement, że to pochwała. Święta godzino – ja dobrze nie wiem, co to w ogóle znaczy. Mocno, mocno Państwa ściskamy, będziemy czekali na list – bardzo!

Krystyna, Andrzej

[1] Mowa o drugim tomie poetyckim Miłobędzkiej, zatytułowanym Dom, pokarmy, który ostatecznie ukazał się w 1975 roku we Wrocławiu nakładem Wydawnictwa Ossolineum. Recenzję wydawniczą Edwarda Balcerzana zob. w: Wielogłos. Krystyna Miłobędzka w recenzjach, szkicach, rozmowach, wyb., oprac., red. J. Borowiec, Wrocław 2012.

.

[13] Andrzej Falkiewicz – Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Wrocław, 22 sierpnia 1974

Drodzy Państwo,

bardzo tutaj czekamy na Państwa, tym jeszcze jednym rokiem to już żeśmy się zmartwili.

Drogi Panie Tymoteuszu, w Ossolineum powiedzieli mi, że odbitki szczotkowe i maszynopisy dramatów (za wyjątkiem dwóch, które zrobił pan Szwed, o czym Panu pisałem) wysłali na adres pana Pawlikowskiego[1] przed miesiącem. Dwa tomy dramatów Witkacego, o czym także Panu pisałem, wysłałem przez okazję i też na adres pana Pawlikowskiego.

Jeśli idzie o interesujące Pana pozycje książkowe.

1. Dotyczące cywilizacji polskiej: oczywiście Jasienica, ale nie ma w księgarniach. Dalej cykl Konfrontacje historyczne (Wiedza Powszechna) – jest tam wiele pozycji jak Polska średniowieczna, Polska Piastów, Jagiellonów etc. – będę to zeszukiwał po księgarniach i gdy coś zbiorę, wyślę.

2. Dotyczące literatury polskiej: wyszedł pierwszy tom dwutomowej historii literatury polskiej pod redakcją J.Z. Jakubowskiego (Ossolineum, a raczej IBL wydaje konkurencyjne), dotychczas wyszły: dobry Barok Hernasa, Oświecenie Klimowicza – dobre, i podobno nie najlepszy Renesans Ziomka.

Jest ostatnio głośna książka Marksizm, rewolucja, romantyzm Marii Janion.

Wyszły także dwa tomy opasłe Problemów literatury polskiej lat 1890–1939, bardzo dobrzy autorzy: Sławiński, Balcerzan, Burek etc. To kupię i wyślę Panu w najbliższych dniach – jest wiele tam problemów, które pośrednio i bezpośrednio dotyczą Miłosza etc.

3. Dotyczące wyższego kursu języka polskiego z elementami stylistyki i wersyfikacji. Tu jedna tylko pozycja: M.R. Mayenowa, Wstęp do poetyki teoretycznej (Ossolineum 1974)[2] – kupię i wyślę.

Co do pozostałych pozycji, niech mi Pan da znać, co Pana interesuje. Nie zrobi to nam  ż a d n y c h  trudności.

W „Odrze” jesteśmy nareszcie po jubileuszu trzydziestolecia, w teczce esejów zebrało mi się czterysta stron maszynopisu, co jest bardzo niemiłe ze względu na autorów. W Teatrze Współczesnym Para odchodzi od 1 stycznia 1975, a przychodzi Kazimierz Braun. W Polskim po staremu, to znaczy Wawrzynek.

Łączę serdeczne pozdrowienia dla Pani i Pana

Andrzej F.

PS Jestem ostatnio „poruszony” Heideggerem. W [numerze] 9 „Odry” idzie jego Czas światoobrazu, musiałem to czytać ze względów redakcyjnych około pięciu razy, ale nie żałuję. W najbliższym czasie wychodzi po polsku tom esejów Heideggera, postaram się kupić także i dla Pana. Ogromne – i właściwie to, co Heidegger robił w latach 1933–1945, jest wobec tego bez znaczenia[3].

[1] Do czasu znalezienia własnego mieszkania w Chicago, adres Witolda Pawlikowskiego był „przejściowym adresem kontaktowym” Karpowiczów. Zob. H. Kunstmann, T. Karpowicz, Listy 1959–1993, s. 253, 257.

[2] Chodzi o książkę: M.R. Mayenowa, Poetyka teoretyczna. Zagadnienia języka, Wrocław 1974.

[3] Falkiewicz nawiązuje tu do uwikłania Heideggera w niemiecki narodowy socjalizm – w latach 1933–1945 filozof był członkiem NSDAP.

.

[14] Tymoteusz Karpowicz, Maria Karpowicz – Andrzej Falkiewicz, Krystyna Miłobędzka

[rękopis na papierze firmowym Uniwersytetu Illinois w Chicago]

Chicago, 17 marca 1975

Bardzo Drodzy Państwo,

wygląda na to, że nie wszystkie moje listy, które wysyłam do moich przyjaciół, bliskich i znajomych, docierają do adresatów. Ostatnio coraz częściej korzystam z formy listów poleconych, ale i to nie zabezpiecza przesyłki – już drugi raz wysłałem zaproszenie dla siostry Maryli[1], listem poleconym, i cisza. Niektóre listy wracają, bo adresaci stają się nieuchwytni (wrócił list do B. Kierca). Z pytania Pani Krystyny, czy się na Państwa gniewam, mogłem wnosić, że mój ostatni list do Państwa też gdzieś się zawieruszył. Chyba że okres mego około dwumiesięcznego milczenia jest powodem takiego przypuszczenia. Jest tak, że na każdy list Państwa odpisuję w pierwszej kolejności, i nie ze względów formalnych, tylko dlatego, że należycie Państwo do tej topniejącej garstki moich przyjaciół, o których gdy się myśli, odzyskuje się jakiś sens istnienia, raźność, czuje się więź ze światem. Jesteście dla mnie tak autentycznie ludzcy, prawi w tym, jak żyjecie i co piszecie. Jesteście moją dumą, a nie przyczyną dąsów, tak zresztą niepodobnych do mnie, i wierzę, że nie zrobicie nic takiego, co by mnie mogło dotknąć, więc gdybym nawet milczał nie wiadomo jak długo, będzie to tylko oznaczało, że się zwierzęco zaharowałem, zagnałem się w ślepy zaułek obowiązków, nie jestem w stanie wziąć pióra do ręki – nic więcej. (Czy otrzymaliście Państwo list, w którym prosiłem Wojtka, oczarowany jego rysunkami, by przysłał nam portrety Mamusi i Tatusia? Przygotowujemy Wojtkowi „przybory malarsko-plastyczne”, które wkrótce wyślemy).

Po nieprawdopodobnej jesieni 1974, pełnej prowokacji, a nawet niebezpieczeństw (dwukrotne dziwne włamania, tego samego dnia, do domku, [w] którym mieszkamy, a mieszkamy w kamiennym czy raczej betonowym pustkowiu, po którym, gdy studenci opuszczają campus, krążą tylko wozy policyjne), żyjemy pod tym względem spokojniej. Pożegnaniem tego klimatu i zarazem jakby jego szczytem była nasza Gwiazdka Wigilijna, w czasie której wzywaliśmy policję. Alarm zresztą okazał się fałszywy i od tego dnia postanowiliśmy się zupełnie wyłączyć z myśli o niebezpieczeństwie, i to okazało się bardzo zbawienne. Ale zamieszania nie zabrakło – Filipińczycy zaprosili mnie na konferencję w Manili, kazali się szczepić na cholerę i ospę i załatwiać mnóstwo innych czynności (bardzo niekiedy fatygujących), a potem nabrali wody w usta i nic. W efekcie nie poleciałem ani do Manili, ani do Nowego Jorku po odbiór nagrody Jurzykowskiego[2]. Organizatorzy nie odpowiedzieli na trzy moje depesze i list polecony. Nawet nie wiem, czego to była lekcja. Azji? Chamstwa? Polityki?

Wieści docierające do nas z kraju są bardzo skąpe. Listy, które otrzymuję, są najczęściej produktem autocenzury, przeziera przez nie chęć odłożenia wszystkiego „do spotkania”, do rozmowy „w cztery oczy”. Więc muszę słuchać wieści pośrednich o liście piętnastu, o zjeździe itd.[3] Moja cudowna cierpliwa opiekunka dramatów w Ossolineum napisała mi, że są jeszcze kłopoty z Człowiekiem z absolutnym węchem[4]. Zostałem tym tak zaskoczony (rzecz była przecież drukowana), że mogłem tylko odpowiedzieć w jeden sposób: jeśli jacyś panowie zechcą usunąć ten tekst – nie zgadzam się na druk całości moich dramatów (która nie jest całościowa, bo już zatrzymano Niewidzialnego chłopca i Dźwiękowy zapis doliny[5] i inne częściowo okaleczono). Zmęczyło mnie to wszystko. Przestaję już myśleć o sprawie druku tego, co piszę. Myślę tylko o zabezpieczeniu sił na to pisanie. Największą klęską wszystkich artystów było to, że chcieli natychmiast dzielić się z epoką tym, co tworzyli. Wtedy epoka stawiała im warunki, które najczęściej przyjmowali (jakże spustoszyło to Balzaca!), i zaczynali pisać na kolanach.

Piszę do Państwa między czytaniem prac egzaminacyjnych (około trzydziestu) i układania pytań egzaminacyjnych (jutro o dziewiątej rano egzaminuję pierwszą grupę studentów, którzy uczęszczali na moje wykłady z historii kultury i cywilizacji polskiej – bardzo małe zainteresowanie, a środowisko blisko miliona Amerykanów polskiego pochodzenia). Ale nie chcę ani o dzień przedłużyć milczenia między nami, jeśli budzi ono jakieś niepokoje. Mam przed sobą trudny tydzień egzaminów. Po nim będę miał tydzień przerwy (do 1 kwietnia, kiedy to znów zaczynam uczyć: nie wiem, ilu będę miał studentów; oni się tu zapisują co kwartał na wybrane kursy i jeszcze w połowie kursu, jak im się instructor nie podoba – mogą go opuścić), który muszę poświęcić na czytanie Leśmiana. Nie miałem żadnej fizycznej możliwości zrobienia tego wcześniej. To ja każę czekać Wydawnictwu w tym wypadku, nie ono mnie. Przygotowywanie wykładów okazało się bezlitosne. W moich warunkach (nowość obszarów ogarniętych tematem wykładów: staropolszczyzna, renesans, oświecenie, romantyzm; historia Polski <od jej prehistorii>, jej kultury <nauki, sztuk, architektury; Boże, jak się ciężko brnie przez Dzieje kultury polskiej genialnego śmieciarza A. Brücknera! i transponuje to na język angielski – a mam tego sześć godzin tygodniowo>, i szczupłość zasobów bibliotecznych – tu jeszcze raz dziękuję za pomoc książkową) przygotowanie jednej godziny wykładu równa się niemal wysiłkowi napisania w kraju referatu (godzinnego). Więc proszę sobie wyobrazić tydzień, w którym trzeba by było napisać dziesięć referatów pełnogodzinnych! (godzin w języku angielskim; cztery godziny w języku polskim). Przyszły kwartał będzie nieco litościwszy dla mnie. Skończyłem właśnie najbardziej męczeński wykład z historii kultury i cywilizacji polskiej. Będę więc miał tylko dwa kursy: (1) z historii literatury polskiej (od Młodej Polski po współczesność – w języku angielskim) i (2) wstęp do teorii stylu (w języku polskim).

Miałem tu wspólny wieczór z Josifem Brodskim. Serdecznie pamięta „Odrę”, to, żeśmy go drukowali. Wieczór odbył się we wnętrzu pięknego muzeum sztuki nowoczesnej, wśród eksponatów. Sala była pełna – przyszli dla Brodskiego. Z tej okazji wydano malutki tomik trzech poetów słowiańskich: Brodskiego, mnie i młodziutkiego, ale zdolnego Jugosłowianina Nikolića[6]. Zarobiłem swoich pierwszych 590 dolarów jako poeta! Więc kupiło się trochę nowych książek. Książki tu są cholernie drogie.

Na uniwersytecie bez zmian. Ciągle ponawiają tu propozycję, abym został, na o wiele korzystniejszych warunkach niż obecnie, na dziesięć lat. Nie wiem, co się jeszcze może wydarzyć. Przeżywam bardzo trudny moment w życiu osobistym, wzrastającego poczucia osamotnienia. Czasem wydaje mi się już po prostu, że za długo się żyje. Ale tylko na chwilę. Potem znów zrywam się, do czegoś dążę, w coś wierzę. Jak w Was.

Piszcie!

Ściskam i całuję

Wasz

Tymoteusz

Bardzo, bardzo serdecznie pozdrawiam Państwa. Otrzymałam kartkę pani Krysi. Dziękuję. Napiszę i odpiszę, Maryla

[1] Mowa o Krystynie Budniewskiej.

[2] Fundacja Alfreda Jurzykowskiego została utworzona w 1960 roku. Nagroda była przyznawana twórcom pochodzenia polskiego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury i nauki. W 1975 roku nagrodę otrzymali: teatrolog Bohdan Korzeniewski, pisarze Tymoteusz Karpowicz i Tadeusz Konwicki, kompozytor oraz pianista Kazimierz Serocki.

[3] List piętnastu był listem otwartym w sprawie sytuacji Polaków w ZSRR. Został napisany w 1974 roku przez Zbigniewa Herberta i Zygmunta Mycielskiego oraz wysłany do rządu PRL. Podpisało się pod nim piętnastu sygnatariuszy, m.in.: Tadeusz Konwicki, Antoni Słonimski, Wiktor Woroszylski, ks. Jan Zieja.

[4] OstatecznieCzłowiek z absolutnym węchem Karpowicza znalazł się w pierwszej edycji Dramatów zebranych; redaktorką publikacji była Aldona Kubikowska. Zob. Dzieła zebrane, t. 6: Dramaty 2.

[5] Zob. T. Karpowicz, Niewidzialny chłopiec; Dźwiękowy zapis doliny, w: tegoż, Dzieła zebrane, t. 6: Dramaty 2.

[6] Mowa o książce Three Slavic Poets. Joseph Brodsky, Tymoteusz Karpowicz, Djordje Nikolic, ed. J. Rezek, transl. J. Darowski, L. Kline, Ch. Simic, Chicago 1975.

.

[15] Andrzej Falkiewicz, Krystyna Miłobędzka – Tymoteusz Karpowicz, Maria Karpowicz

[rękopis; do listu dołączona karta z rysunkiem

Wojciecha Falkiewicza]

Wrocław, 10 kwietnia 1975

Drogi Panie Tymoteuszu,

dziękuję, dziękujemy za tak obszerny list, listy chyba rzeczywiście giną. To co Pan pisze o propozycjach uczynionych Panu pozostania na Uniwersytecie dłużej – mam nadzieję, że Pan nie przyjmie, że zobaczymy Państwa niedługo.

Tu w Polsce, w „Odrze” małe sprawy – ale gdzie są te duże sprawy – czy warto tam pozostawać aż tak długo, skoro został Pan skazany, związany językiem z literaturą polską? U nas od września zajdą pewne zmiany, nastał Kazimierz Braun, daje mi od września cały etat, Krystyna też prawdopodobnie zacznie pracować w szkole specjalnej, będzie prowadziła zajęcia pozalekcyjne w świetlicy na pół etatu. Boguś Kierc jest w Teatrze w Zielonej Górze, objął tam dyrekcję młody Żuromski. W [numerze] 5 „Odry” idzie Święte łajdactwo, Andrzej Więckowski miał dać tekst o Odwróconym świetle, ale mu się nie powiodło, przerabia, może to pójdzie w [numerze] 6 „Odry”, a może napisze najpierw recenzję-esej z Pańskiego Leśmiana. My się spodziewamy tej książki „na dniach”, więc dziwi mnie, że Pan zabiera się dopiero do korekty, chyba na Pańską korektę nie poczekają.

Co do autocenzury, jaką narzucają sobie piszący listy – no tak, chcą, żeby listy doszły, a po drugie pisać mogą tylko o sobie, tzn. ryzykować mogą tylko sobą, natomiast wszelkie dokładniejsze relacje, dotyczące zjazdu ZLP na przykład, wciągają do tekstu listu inne nazwiska i ja tego nie mogę tutaj pisać. Jeśli idzie o list piętnastu, to ta sprawa przeszła zwyczajnie, nie wywołując ani pozytywnych, ani negatywnych skutków widocznych. Ogólnie, najogólniej i enigmatycznie: nie jest tak dobrze, jak chcą nasze gazety, ale i nie jest tak źle, żeby warto było Państwu zostawać tam na dłużej. Trzeba zrozumieć, że tu jest mały kraj, mały format, mała przestrzeń – więc i małe nagrody, małe kary. W takim kraju wielka literatura może też powstać (ostatecznie wielka literatura austriacka jest cała produktem rozpadu ck monarchii), ale wielka literatura nie powstanie, jeśli za swój jedyny temat weźmie te małe nagrody i małe kary i będzie aluzyjnie wokół tego krążyła, nie są to aż tak wielkie rzeczy, żeby warto było nimi zawracać głowę przyszłym pokoleniom. Jedna Matka Makryna Mieczysławska[1] nam wystarczy. Bo cwaniactwo, moim zdaniem, jest po obu stronach: po stronie rzeczywistych cwaniaków i po stronie tych naszych Makryn, które wcale nieźle z tego żyją. W obu wypadkach jest to to, co Pan pisze o warunkach, jakie stawia pisarzom epoka, a które oni, z doraźną korzyścią dla siebie, przyjmują. Zresztą Pan to samo, co ja tutaj mówię, mówi całą swoją twórczością. A ja „odkrywam Amerykę” tak późno, bo dopiero po raz pierwszy, i dzięki Panu, wszedłem nieco w środowisko literackie. Co oczywiście nie znaczy, że z drugiej strony nas pieszczą, teraz na przykład temat „kobieta” jest pod ochroną, do licznych tabu doszła kobieta, nie wolno obrażać kobiet.

Do Państwa przygód w USA, do włamań, do zaproszeń, które potem są odwoływane etc. zupełnie nie umiem się ustosunkować, nie rozumiem ich. Poznałem fakty, ale nie znam tamtej atmosfery, nie znam ich smaku. Tak jak kiedyś wydawało mi się, że wiem coś niecoś o rewolucji 1905 roku, a potem przeczytałem w gazecie kaliskiej, że na wieść o ustępstwach cara odbyła się przed ratuszem demonstracja ludności i w czasie demonstracji podrzucano w górę policmajstra. To jest to samo: nie znam tamtej atmosfery, nie znam „smaku” tych faktów.

Nie słyszałem o zastrzeżeniach dotyczących Człowieka z absolutnym węchem, wiem natomiast, że były drobne ingerencje cenzury w moją przedmowę, o czym dowiedziałem się po fakcie – i z tej rozmowy wywnioskowałem, że Pańskie dramaty wychodzą „na dniach”. Nie jest to wszystko zabawne, ten stosunek do słowa pisanego, jak gdyby to były święte teksty, które muszą się zgodzić z teologią. Odwiedzają nas czasem świadkowie Jehowy, oni mają ten stosunek do słowa, ale to przecież jest bardzo anachroniczne traktowanie Ksiąg. W końcu pozostaje – paradoksalnie – jako najbardziej bezpieczny, nieszkodliwy temat „metafizyka”, „potrzeba Boga” (zbyt łatwo się Nim posłużyłem w przedmowie, moja wina, mój wstyd), a najbaczniej są oglądane konkrety, polskie realia. Ba, żeby to Pan umieścił akcję Chłopca i Dźwiękowego zapisu w egzotycznym jakim księstwie i mówił o zajściach, które miały miejsce w „miesiącu tygrysa”. Albo w starożytnym Rzymie.

W Teatrze Współczesnym wystawiliśmy widowisko pt. Worcell[2] z prawdziwym Worcellem na scenie. Początkowo reżyser młody, Marczewski, wykorzystać chciał częściowo Pańską adaptację, skończyło się na tym, że zrobił własną adaptację Najtrudniejszego języka świata, ale bez niemieckich gospodarzy, oraz Pana z prowincji[3] (czy Pan zna tę rzecz?), ale bez realiów wrocławskich, owszem jest Klub Związków Twórczych odrobiony na scenie jak żywy, ale mówi się w nim o potrzebie metafizyki i o tym, czy możliwa jest metafizyka bez Boga. Słomczyński zrobił dla Brauna nową adaptację Ulissesa wzbogaconą fragmentamiFinnegana[4], policzył za nią dwadzieścia złotych za wiersz w Ministerstwie, a pisał bardzo wąsko, więc wyszło mu osiemdziesiąt tysięcy, tym niemniej adaptacja jest dobra i zabawna, będzie to robił Braun w przyszłym sezonie.

[Andrzej Falkiewicz]

Bardzo kochani Państwo,

posyłamy nasz portret zbiorowy[5] (nie, ten list od Państwa na pewno nie doszedł, bo Wojtek, gdybyśmy z napisaniem marudzili, pogoniłby nas, wiedząc, że ma rysować) i tęsknimy za Wami. Jakże często mówimy – gdyby byli – i to dlatego, żeby poczuć się z kimś bliskim pewniej, bo jest często tak, że w tym, co myślimy, jesteśmy sami, więc jakby zwariowani i całkiem bez racji.

Mocno ściskamy

Krystyna, Andrzej, Wojtek

[1] Makryna Mieczysławska (właśc. Irena Wińczowa; 1769–1869) była fałszywą zakonnicą katolicką, rzekomo torturami zmuszoną do przejścia na prawosławie przez biskupa Siemaszkę. W rzeczywistości była świecką gospodynią w zakonie bernardynek. Stała się bohaterką utworów literackich.

[2]Worcell, scenariusz i reżyseria A. Marczewski, Teatr Współczesny we Wrocławiu (prapremiera: 4 kwietnia 1975).

[3] Mowa o książkach Henryka Worcella: Najtrudniejszy język świata (Katowice 1965) – zbiorze opowiadań o życiu osadników na Dolnym Śląsku, w 1965 roku uhonorowanym Nagrodą Miesięcznika „Odra”, oraz Pan z prowincji (Warszawa 1973).

[4]Anna Livia (wg dzieł Jamesa Joyce’a), inscenizacja i reżyseria K. Braun, Teatr Współczesny we Wrocławiu (prapremiera: 17 czerwca 1976).

[5] Chodzi o dołączony do listu rysunek Wojciecha Falkiewicza.

.

[16] Tymoteusz Karpowicz, Maria Karpowicz – Andrzej Falkiewicz

[rękopis]

Chicago, 24 maja 1975

Drogi Panie Andrzeju,

nareszcie jakiś ludzki list – Pana. Dotykalna rzeczywistość. Mowa niekucająca. Rosnąca we mnie potrzeba otwartości stała się pragnieniem numer jeden. Byłem już na tylu balach kotylionowych, tak zmyślnych, że zamarzyły mi się własne łatane portki, w których będzie mi wolno wejść do narodowego kościoła pamiątek. Namnożyło nam się pawi i papug (choć już romantycy w nich nie gustowali) po ugorach, a gdzie jest zwykła kura na rosół? Ogromnie zachciało mi się normalnego.

Zupełnie zgadzam się z Panem, że dla powstania wielkiej literatury nie potrzeba wielkiego kraju. Musil go rzeczywiście nie miał. Ale potrzebne są wielkie determinacje, do których nie wiem, czy jest zdolna staruszka – Europa. Napada nas czas wygodnictwa. Ustrojowe kłopoty są tylko maską gnuśności. Dla sztuki ocalenie byłoby jedno – nazwać to wszystko po imieniu. Rozumiem dobrze młodych krakowian, ale i oni wkrótce dopracują się swego chochoła, który ich wolny taniec zamieni w bal manekinów estetycznych. Tu dopiero zobaczyłem, jakim wielkim wrogiem ludzkości jest estetyzm. Jak niemoralny to kierunek, jak nieludzkie to bractwo, które go uprawia. Więc co nazywać po imieniu: narodowe? ogólnoludzkie? Ani jedno, ani drugie – ludzkie, moralne. Rozumiem dobrze pogardę Miłosza dla literatury. Dla niego nie ma pisarza: jest człowiek. Jak Mickiewicz, Dostojewski. Który płaci samym sobą za to, w co wierzy. Reszta jest produkcją estetyczną. Prawie anonimową. Konwencje dawno wkradły się na miejsce nazwisk. Komu w ogóle potrzebne jest odrodzenie ethos? Nie chodzi mi o ethos kaznodziei, etykę religii, uświęcającą. Może to być etyka okrucieństwa, gdzie jej ofiarą pada sam okrutnik, pokorny względem swego wynalazku. Jest to tylko wszechogarniająca potrzeba autentyczności i tożsamości. Reszta jest zapisanym papierem toaletowym.

Głęboko wierzę, że za niecałe dwa lata uścisnę Pana w swoich ramionach, we Wrocławiu. Nie o to chodzi, że skazał mnie język na związki z literaturą polską. Nie czuję się niczym i przez nikogo, i na nic skazanym. Jak nie czuł się Gombrowicz. Jak nie czuje się Miłosz[1]. Język jest tylko narzędziem osobowości, nie jest czymś nadrzędnym. Nacjonaliści i lingwiści (co za towarzystwo!) zdemonizowali sprawę języka. Tymczasem żaden lingwista, znający doskonale język narodowy, nie  s t a ł  się wielkim pisarzem. Można, operując skromnym słownictwem i bardzo oszczędną składnią, stworzyć arcydzieło (Medaliony, Obcy)[2]. Chodzi o rzecz o wiele ważniejszą – poczucie autentyczności. To właśnie poczucie daje nam życie we własnym narodzie. Jakieś natychmiastowe przenikanie w wiele wymiarów jednego zdarzenia. Rozmnażanie ja. Tu czuję się skończenie wolny, ale również skończenie samotny. Związki międzyludzkie nie powstają nagle; powstają tylko znajomości.

Ogromnie cieszę się, że sprawy pracy wyjaśniają się tak pomyślnie u Państwa. Czuję, że Braunowi na czymś zależy. Może właśnie na autentyczności. A jaki jest Pana udział w kształtowaniu repertuaru Teatru Współczesnego, jego profilu? Czy nadal istnieje samobójcza dwoistość (stacjonarność–objazdowość) w tym teatrze? Co ciekawego w aktorstwie? Co ciekawego w nowych tekstach dramaturgii polskiej? A w sąsiednich teatrach? Co przede wszystkim u Grotowskiego? Czy przemienił się w nowego Chrystusa do końca, zrealizował jedną z paruzji? Czy jeszcze w jakimś stopniu interesuje go teatr, czy już zupełnie nie?

Zmartwił mnie Pan Leśmianem. Wiem, że Aldona Kubikowska jest cudownym redaktorem, że pasie ten tom, jak może. Ale nie dotrze do wielu błędów, które w pośpiechu i zmęczeniu pozostawiłem, wyjeżdżając z Wrocławia, w maszynopisie. Niech Pan ją spyta, czy moja korekta dotarła do niej. I czy dało się ją jeszcze wprowadzić do procesu drukarskiego.

Nie wspomina Pan ani słowem o własnym pisaniu. Zapewne uzbierała się już u Pana książka esejów. Z uporem winniśmy razić świat swoim słowem. Właśnie razić, drażnić go, doprowadzać do wściekłości. Wiem, że na balsamach nasi koledzy porobili konta. Ale kiedyś przychodzi własny ból, z którym sobie nie można poradzić – stosując własne balsamy. Czy obce. Ból ten trzeba amputować. Balsam do tego się nie nadaje.

Mam jeszcze przed sobą dwa tygodnie mordęgi wykładów. Potem czeka nas przeprowadzka – więc to inna mordęga. Chcielibyśmy pozostać tu w pobliżu uniwersytetu, bo dojazdy są męczące. Mamy na oku jakąś straszną ruderę, w dodatku drogą, więc nie wiem, czy na nią się zdecydujemy.

Byłem kilka dni w Montrealu na III Kongresie Sztuk i Nauk Polskich. Mówiłem o teatrze Grotowskiego[3]. Zebrało się tam około pięciuset naukowców polskiego pochodzenia. Był Leszek Kołakowski. Chodzący wolno, o lasce. Z twarzą męczennika, Chrystusa. Wstrząs. Nie mogłem z nim jednak dłużej porozmawiać, bo go ciągle ktoś porywał. Jest teraz w Yale. Mam nadzieję, że go spotkam kiedyś bez tłumu, by porozmawiać długo i swobodnie.

Cieszę się, że Wojtek nie idzie w malarstwie za Arystotelesem i obca mu jest mimetyczna teoria sztuki. Śmiało stosuje deformację. Zastanowił mnie fakt, że tak nisko rozmieszcza ręce. Wyrastają z bioder. Są tylko dodatkiem do korpusu. Bardziej ceni nogi. A jak je indywidualizuje! A ręce nie. Występują bez cech szczególnych. Jeszcze nie odkrył ich indywidualnych zalet, mogących przeciwstawić się nogom. Ciekawe. Gratulacje. Czekamy na opis wnętrza mieszkania i ulicy. W pokoju naszym powstaje mała galeria obrazów Wojtka.

Uścisk dłoni. Wiele serdeczności dla Pani Krystyny. Czekamy na zapowiedziany tomik.

Tymoteusz

PS Już koniec niedzieli. Usiłuję przebrnąć przez ponad dwustustronicowy poemat i raczej się go domyślam, niż rozumiem. Wreszcie w sposób absolutnie wymierny – widzę różnicę między językiem prozy i poezji. Tak wielu słów nie znam, ale w „klasie” poziom się wyrównuje: studenci Amerykanie nie rozumieją, nie odbierają tekstu, bo nie umieją rozszyfrować metafory, ja – bo za dużo słów nieznanych! Ale mimo wszystko próbuję się uczyć... dla klasy, którą w Polsce będę uczyć. Wciąż – dla tego, co będzie, a tak mało dla dziś. Gdzie jest Teraz?

Wczoraj przedłużałam amerykańską wizę. Urzędniczka – nim cokolwiek powiedziałam – zaczęła do mnie mówić po polsku. Później, idąc pięknym centrum miasta, opowiadałam o tym wszystkim Wam w Polsce. I tak jest często. Nie, nie chodzimy tu pojedynczo ani nawet we dwójkę, ale z wszystkimi Bliskimi, z Kraju.

Pozdrawiam. Już niedługo przyjedziemy.

Maryla

[1] Witold Gombrowicz od 1939 roku przebywał na emigracji – do 1963 w Argentynie, a następnie we Francji, gdzie zmarł. Również Czesław Miłosz zdecydował się opuścić Polskę, w 1951 roku wyjechał do Francji, później zaś (w 1960) do Stanów Zjednoczonych, do kraju wrócił w 1993 roku.

[2] Zob. Z. Nałkowska, Medaliony, Warszawa 1946. A. Camus, L’Étranger, Paris 1942; wyd. polskie: A. Camus, Obcy, tłum. M. Zenowicz, Warszawa 1958.

[3]III Kongres Sztuki i Kultury Polskiej w Montrealu odbył się w dniach 16–19 maja 1975. Karpowicz wziął w nim udział z dwoma referatami: o teatrze Grotowskiego i o młodej polskiej poezji. Zob. T. Karpowicz, Grotowski w poszukiwaniu sacrum, w: tegoż, Eseje, t. 1, red. J. Roszak, Wrocław 2019).

.

[17] Andrzej Falkiewicz – Tymoteusz Karpowicz

[maszynopis]

Wrocław, 28 maja 1975

Droga Pani Marylo, Drogi Panie Tymoteuszu,

dziękujemy w imieniu swoim i Wojtka za wspaniałą paczkę zabaw i przyborów rysunkowych, także raz jeszcze za kawę, której nie śmiemy otworzyć i wciąż stoi na półce w oryginalnym zamknięciu.

Drogi Panie, wprawdzie jeszcze nie dostałem Pańskiego listu, o którym Pani Maryla pisze na pocztówce, ale już za niego dziękuję. Tu Festiwal Współczesnej Dramaturgii – Operetka, Rzeźnia Mrożka, Białe małżeństwo Różewicza; ale najciekawszy spektakl festiwalu szedł poza konkursem – Donosy rzeczywistości według Białoszewskiego[1] w reżyserii Majora z Zielonej Góry (świetny Boguś Kierc i cały zespół) – w dodatku szedł w godzinach takich, że nikt z jurorów nie mógł go zobaczyć: byli na oficjalnym przyjęciu. A ja wciąż się zmagam z Pańską twórczością, taki na przykład zapis z dzisiaj (proszę wybaczyć, ale chcę go zacytować tak, jak zapisałem w notatce): „Karpowicz, po raz trzeci, nie, po raz czwarty. Bo wciąż nie mogę pogodzić się ze swoją sfuszerowaną przedmową – ale teraz przynajmniej wiem, dlaczego mi się tak ciężko pisało. Trzeba by było zacząć od osobliwości Karpowicza, który wierzy, że można «język» oddzielić od «rzeczywistości» tak, jak zdejmuje się z twarzy maskę pośmiertną. Tej hipotezy, jakże płodnej dla poezji Karpowicza, nie da się przecież utrzymać. Wielkość – i apodyktyczne szaleństwo – jego poezji właśnie w tym, że hipotezy takiej nie da się utrzymać. Nie ma dla nas «rzeczywistości», jeśli nie jest ona poprzenikana naszymi systemami znakowymi – nie widzimy w ogóle «rzeczywistości», jeśli wpierw nie włożymy w nią naszego «języka» – widzimy tylko to, co zostało już przeniknięte «językiem». A z drugiej strony: nie ma dla nas «języka», jeśli nie został on obciążony «rzeczywistością», nawet najbardziej abstrakcyjny język matematyki jest w jakiejś mierze obciążony «materią». Dlatego nie ma wyraźnego przedziału między tym, co nazywamy «językiem», a tym, co nazywamy «rzeczywistością» – «język»  j e s t  rzeczywistością, tak samo i tą samą, co «rzeczywistość». Język jest częścią rzeczywistości, zgoda – ludzkiej rzeczywistości. Ale czy znamy rzeczywistość inną?

Dalej trzeba by pokazać kolejne etapy tego Karpowiczowego odrywania «języka» od «rzeczywistości» – od Żywych wymiarów, przezTrudny las, doOdwróconego światła[2]. Wszystkie problemy językowe Karpowicza – jakże drastyczne – dają się zrozumieć w tym – jakże drastycznym – i okrutnym – odrywaniu. Aż do Odwróconego światła, gdzie «język» stał się dla niego już naprawdę i ostatecznie «jedyną rzeczywistością». Wtedy zamknęły się dla niego «problemy językowe», a otworzyły się problemy inne. Musiał wtedy zacząć odkrywać tajemnicę, której wcale nie chciał odkryć. Kiedy już się był pożegnał ostatecznie z «rzeczywistością», ze «światem» – odkrył zaświat. W «masce pośmiertnej» zobaczył Boga. Tak, ale wciąż pisze dramaty. Czyli – mając już «język» za swą «jedyną rzeczywistość» i zacząwszy już odkrywać w niej tę dziwną tajemnicę, zderza ją na powrót z inną «jedyną rzeczywistością» – z rzeczywistością drewna sceny, z rzeczywistością żywych, mówiących, jedzących, oddychających ludzi. I gdybyż to tak właśnie zderzył – spowodowałby przynajmniej katastrofę! Ale on, przystępując do pisania dramatów, sam dopuszcza do głosu tę drugą, inną «rzeczywistość»: przeprowadza psychoanalizy swych bohaterów, inkrustuje swe dramaty myślami o świecie, myślami myśliciela. I zamiast katastrofy – która by, wierzę, pozwoliła widzom zbliżyć się do tamtej tajemnicy – daje dysonanse. Wierząc tylko w «język», traci swą wiarę, ilekroć zaczyna myśleć o scenie”.

Tutaj kończy się notatka – dalszy mój wywód o dramaturgii zależy od tego, czy i co jeszcze w Pańskiej dramaturgii zajdzie. Bo dla mnie wciąż jeszcze jest Pan Poetą, który usiłował dokonać na scenie niemożliwego.

Bardzo serdecznie Państwa obojga pozdrawiam

Andrzej F.

[1] Tom prozy Białoszewskiego Donosy rzeczywistości ukazał się w 1973 roku.

[2] T. Karpowicz: Żywe wymiary, Szczecin 1948; Trudny las, Warszawa 1964; Odwrócone światło, Wrocław 1972. Zob. także T. Karpowicz, Dzieła zebrane, t. 1–2: Poezja, red. J. Stolarczyk, Wrocław 2011–2012.

.

[18] Krystyna Miłobędzka – Maria Karpowicz, Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Wrocław, 10 czerwca 1975

Kochani Państwo,

dopiero dziś po zamęcie wyjazdu do Poznania na Biennale Sztuki dla Dziecka[1], po jakby otrząśnięciu się z wielu przykrości (od 10 lat staram się, pisząc dla teatru dzieci, mówić językiem sztuki najlepszej, na jaką mnie stać, i obrywam w sposób nieprawdopodobny od pedagogów, profesjonalistów literatury teatralnej dla dzieci, od i od. Niby zwyciężam, ale z kim te zwycięstwa odnoszę, mój Boże. Ostatnio pokonują mnie cwaniactwem albo schizofrenią, którymi niszczą dzieci. Chciałabym, żeby mi starczyło życia na obronę tych malców i jednocześnie – bo to jest jednocześnie – na przygotowanie ich do wejścia w sztukę, w teatr, który w marzeniach i nie tylko w marzeniach naszych dorosłych ich czeka); więc dopiero dziś dokładne otwarcie i obejrzenie cudownych, nieprawdopodobnych prezentów od Państwa dla Wojtka – cieszyliśmy się nimi tak samo jak on, a właściwie ogłupieliśmy nad tymi dwoma ogromnymi pudłami (takie pudła i tyle kolorów powinny może być tylko uczuciem, które pozostaje z dziecięcego snu, może nie powinny być farbkami i ołówkami tylko na zawsze tajemnicą) we troje; nikt z nas czegoś takiego nie przewidywał. I jak dziękować za to? Za pamięć, za wydatki, za wybór, za pakowanie (jaki piękny staniol!) – obdarowani po królewsku staramy się być naturalni w przyjmowaniu tego prezentu, ale przecież nie może nam się to udać! A jeszcze to, że wszystko tu u nas jest przybrudzone, szare, niedokładne, i w to tyle czystych kolorów (ich niestosowność na tym tle i nasza potrzeba, żeby były), ach, bez końca można by o tym.

Przyszedł list Pana (długi, z dopiskiem pani Marylki), więc jednak przyszedł. Cokolwiek Pan pisze i myśli (jeśli nawet się z tym nie godzę zupełnie do końca, bo przecież to ja rodzę dzieci, a mężczyźni linie proste), wiem, że jestem z Panem w wielkiej przyjaźni, tak rzadkiej i koniecznej, żeby przetrzymać wiele własnych „niewyjść” i cudzego pukania się w głowę. Musiałam to napisać, chociaż lepiej pewnie byłoby, żebym to miała u siebie.

Na wakacje jedziemy w lipcu do Puszczykowa (pod Poznań) do mojej mamy, a dwa ostatnie tygodnie sierpnia będziemy w Ustroniu Morskim (to dla Wojtka ten wyjazd, bo często się zaziębia i ma kłopoty z gardłem, zresztą jak wiele dzieci tutaj). A Państwo?

Tęsknimy za Wami. Tu wszyscy, których znamy (pięć, może sześć osób), mają tyle różnych Spraw Ważnych, a my jakby jedną, i w dodatku ta jedna wcale nie jest podobna do którejś z tamtych, więc zawsze przelotnie i zawsze zdawkowo, ale może tak jest zwyczajnie, tylko dlaczego? Ludzie mogą, muszą przecież coś między sobą wymieniać z uwagą, prawda?

Ściskam Państwa mocno i serdecznie, Wojtek zaczął już Wielki Obraz farbami, przyślemy go („Mamo, ja już nie mogę malować takich kółkowych chmurek, ja już poznałem kulturę <?> i wiem, że na obrazach chmury są o takie, takie, takie, prawda?”).

Krystyna

[1] Biennale Sztuki dla Dziecka – cykl imprez artystycznych, organizowanych co dwa lata w Poznaniu, koncentrujących się na sztuce dla dzieci i młodzieży. Pierwsze biennale odbyło się w 1973 roku.

.

[19] Andrzej Falkiewicz – Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

[Wrocław, 1975]

Drogi Panie Tymoteuszu,

dziękuję za list, w którym pisze Pan tyle ciekawych i ważnych rzeczy. Pisze Pan także o Medalionach i Obcym jako arcydziełach – ale też pisze Pan to pewnie trochę z tym uczuciem, z jakim my marzymy o prowadzeniu schroniska w górach. Coś, co prawdopodobnie nie zostanie zrealizowane, bo już zostaliśmy ukształtowani przez miasto. Pisze Pan też, przewidując smutny raczej koniec krakowian młodych – to już się sprawdziło. Zagajewski bierze 1/3 etatu w „Odrze”, co samo w sobie może nie jest „smutnym” końcem, ale jest jego symptomem. Leśmianem niesłusznie Pana zmartwiłem – bo Ossolineum czekało na Pana korektę. Więckowski, który miał pisać o Pańskim Leśmianie (a jeszcze przedtem o Odwróconym świetle), chyba nie napisze – zapowiadał więcej, niż może zrealizować, ma ambicje pisarskie tak wielkie, że go „zaszpuntowują” i ucieka w alkohol; skończy się niestety na dziennikarstwie. Za to w [numerze] 11 „Odry” będziemy drukowali Sławy Bardijewskiej[1]Teatr radiowy Karpowicza – solidne, ale chciałoby się więcej. Pisze Pan: „Z uporem winniśmy razić świat swoim słowem <...>. Wiem, że na balsamach nasi koledzy porobili konta”. Słusznie. A potem pisze Pan w dużych słowach o Grotowskim. Ale czy to na przykład, co było w „Odrze”, to nie są „balsamy”? Może już jestem przesadnie zgorzkniały. Prawie z niczym w naszym życiu literackim i teatralnym nie kontaktuję. Tu teraz wielki zlot ludzi teatru: Brook, Barba, Chaikin, Gregory, Ronconi – Uniwersytet Teatru Narodów[2], warsztaty, pokazy. Nie będę nawet wiedział, który z nich stary, a który młody, który łysy, a który z włosami. To oczywiście więcej mówi o mnie niż o zjawiskach literackich i teatralnych, które dzieją się dookoła. Jarosław M. Rymkiewicz wydał już siódmą książkę, siódme książkowe wydanie swoich „imitacji” (Czytelnik, red. [M.] Sprusiński). I tak można by mnożyć dziesiątki spraw, które zniechęcają. A jednak zawsze trzeba pamiętać, że pierwsza przyczyna zniechęcenia i braku kontaktu jest wewnątrz, a nie na zewnątrz. Przepraszam za wyznania. Zasyłam serdeczne pozdrowienia Obojgu Państwu.

Andrzej F.

[1] Tekst Sławy Bardijewskiej Teatr radiowy Karpowicza został opublikowany w numerze 9 z 1976 roku.

[2] Uniwersytet Poszukiwań Teatru Narodów odbywał się we Wrocławiu w dniach 14 czerwca – 7 lipca 1975 z inicjatywy i pod kierownictwem Jerzego Grotowskiego. Wydarzenie towarzyszyło Festiwalowi Teatru Narodów, który odbył się w 1975 roku w Warszawie pod auspicjami Międzynarodowego Instytutu Teatralnego.

.

[20] Maria Karpowicz – Andrzej Falkiewicz, Krystyna Miłobędzka

[rękopis na składanej karcie pocztowej]

Chicago, 20 września 1975

Dzień dobry,

kiedyś, nie tak dawno, myślałam, że gdybym rysowała drzewa, to w ten sposób, że gałęzie, konary rosłyby nie w górę, ale od pewnej wysokości – nachylałyby się – i stanowiły taką osłonę nad ludzkimi głowami, byłyby nie obok nas, ale nad nami. I dzisiaj, przypadkowo, zatrzymały mnie brązowości tej właśnie kartki; dopiero po chwili zobaczyłam, że na niej właśnie takie drzewa! Co za historia!

A w ogóle przez lata całe nie mogłam zrozumieć, dlaczego mam jakieś szczególne upodobanie, kult drzew pojedynczych, jak również lasu. I wtedy, gdy wyobrażałam sobie drzewo – takie z długimi gałęziami, zachodzącymi daleko w przestrzeń, w jej poprzek – zrozumiałam, że dają one jakiś rodzaj bezpieczeństwa. I las – przecież jest takim dachem nad głową. Może to atawizm siedzący w człowieku – każe tak odczuwać mu drzewo? – Chyba należy przeprosić, że tak osobiście piszę, ale inaczej chyba nie umiem.

Maryla

Pozdrawiam. Pozdrawiamy

MOCNO

PS 1 A może można by pisać listy – za pomocą – samych kartek? Wysyłać kartki – tylko z adresem! Może lepiej by nas oddały i to, co chcemy napisać? Że różna interpretacja? Ale przecież słowa wcale nie mówią dokładniej, a poza tym – piszemy też jakoś bardzo cząstkowo i nigdy do końca. Co Pani, a może i Pan, sądzicie? Tutaj kontakty międzyludzkie tak odmienne od polskich. Wszystko załatwia uśmiech. Wciąż się na niego nabieram. Ekspedientka serdecznie uśmiechnięta, rozprawiająca przyjaźnie i z zainteresowaniem – po zrobieniu zakupów zupełnie już nie rozpoznaje człowieka! Wciąż mam trudności, bo szukam uśmiechów na serio, tzn. na dłużej – niż mgnienie chwili. Z kim tu porozmawiać – o czymś – dłużej i serio? Taka ucieczka tu od wszystkiego, co jest jakimkolwiek zatrzymaniem.

PS 2 Czytam różności C.G. Junga i nadziwić się nie mogę, że rzeczy napisane i wydane tak bardzo dawno nie doczekały się jeszcze polskich tłumaczeń. Interesująca lektura, takie odkrywanie rzeczy już tak dawno odkrytych. I takie świetne tłumaczenia. Wrażenie jakby czytało się oryginał (łatwo czytam filozofię czy psychologię, czy w ogóle naukowe rzeczy, o ile bogatszy język literatury pięknej! – teraz każdorazowo mogę to stwierdzić – czytając po angielsku) – można by to nawet ustalić – po częstotliwości otwierania słownika!

PS 3 Przepraszam za różne skreślenia, których, jak żyję, nie udaje mi się uniknąć.

M.

.

[21] Andrzej Falkiewicz, Krystyna Miłobędzka – Maria Karpowicz, Tymoteusz Karpowicz

[rękopis]

Wrocław, 14 grudnia 1975

Szanowni i drodzy Państwo,

bardzo czekamy na przyjazd Państwa, martwi nas, że gdy to nastąpi, będziemy mieszkali od siebie jeszcze dalej.

W styczniu przeprowadzamy się do dzielnicy Popowice (osiem przystanków tramwajowych za pl. 1 Maja w stronę Leśnicy). Czy już Państwo na pewno przyjeżdżacie w tym roku? W „Odrze”, jak już pewnie Pan wie, już nie jestem, rozstaliśmy się w zgodzie, bezpośrednią przyczyną było uzyskanie pełnego etatu u Brauna. Załączam omówienie Pańskiego Leśmiana pióra E. Balcerzana z „Nurtu” (numer 12/1975), pewnie pismo to jest tam nieosiągalne. W „Odrze” pójdzie omówienie A. Więckowskiego[1] – zrobił to dobrze, skromnie: tzn. mówił naprawdę o Pańskiej książce, nie o sobie. W „Literaturze” pisał M. Głowiński[2], nie udało mi się dostać tego numeru; ten miał dużo „za złe”, na przykład prostował „błędy rzeczowe” (Stendhal nie był pogrobowcem romantyzmu etc.): ogólny ton taki, że tak wybitny poeta niepotrzebnie napisał naukową pracę.

Drodzy Państwo, serdecznie dziękujemy za tak częste wiadomości, pocztówki – ostatnio Krystyna zaniedbała się w odpowiedziach dla pani Maryli, ale tłumaczy się to po części tym, że my tu nie mamy nowych wrażeń, a widoki, które moglibyśmy stąd wysłać, są Państwu znane.

Życzymy Państwu Zdrowych i Szczęśliwych Świąt i bardzo czekamy, czekamy na Państwa powrót.

K., A. i W.

Pani Marylko kochana,

wstyd mi, że Pani pamięta, a ja tak dawno nie napisałam słowa; Andrzej ma rację, że tu nawet śni mi się pośpiech, że nie zdążę, tygodniami gnam, pisząc jeden tekst, ale przecież tego nie da się powiedzieć tak, jakby (jak) zdarzyło się coś ważnego i innego (np. podróż do nieznanego miasta).

Jeszcze raz serdecznie Panią i Pana Tymoteusza ściskam

Krystyna

[1] A. Więckowski, Kwadratowa gwiazda, „Odra” 1976, nr 1.

[2] Michał Głowiński opublikował bardzo krytyczny tekst na temat monografii Karpowicza, pisał m.in.: „przeczy wszelkiej dyscyplinie myślowej i językowej, wszelkiej precyzji i odpowiedzialności za słowo”. Zob. M. Głowiński, Poeta w potoku świadomości, „Literatura” 1975, nr 47.

.

[22] Tymoteusz Karpowicz – Andrzej Falkiewicz, Krystyna Miłobędzka

[rękopis]

Berlin, 23 listopada 1976

Bardzo Drodzy Państwo,

no i zamilkłem, bo mi było ostatnio nie do pisania. Wiele ciężkich burz przewaliło się nad nami. Zanosiło się na nie wiele lat, kiedy Maryla z niezrozumiałym uporem kwestionowała wszystko, co robiłem. Trzeba się było rozstać, przynajmniej na jakiś czas, by się ocalić[1]. I tylko wtedy, jeśli Maryla zmieni siebie do końca, będziemy mogli się odnaleźć. Inaczej nie. Bo tu już chodzi o życie.

Wolno organizuję swoją samotnię. Trzeba wszystko przebudowywać. Pracuję dużo. Po osiem godzin dziennie spędzam w Goethe-Institut, ucząc się niemieckiego. Dla Rainera Marii Rilkego (ciułam grosze na podróż do Raron, na jego grób pod skalną ścianą). Najkłopotliwsze są posiłki; muszę sobie gotować, bo odezwała się znów moja stara przyjaciółka – nerka, uszkodzona w czasie okupacji, i nie mogę jadać w restauracji. Ale wszystkie trudy wynagradza cisza mego mieszkania, której nagle jest aż boleśnie za dużo. Więc będę tu rok, a może dwa, potem pomyślę, co z sobą zrobić.

Spragniony jestem wieści od Państwa. Wiem, Panie Andrzeju, że ma Pan kłopot ze swoim Gombrowiczem[2]. Dlaczego?