Baśń o uwolnieniu kobiecości - Marie-Louise von Franz - ebook

Baśń o uwolnieniu kobiecości ebook

Marie-Louise von Franz

4,0

Opis

Przywołana w książce klasyczna rumuńska baśń staje się punktem wyjścia do opowieści o ludzkiej duszy, zanurzonej w kulturze. Autorka odczytuje bogaty i skomplikowany język symboli jako język ludzkiego doświadczenia na drodze do poznania. Powiązanie motywów baśniowych, mitologicznych i religijnych jest często zaskakujące i nad wyraz aktualne dla rozumienia zachodzących w świecie przemian, ale też – jak każda opowieść psychoanalityczna – w odczytywaniu własnego życia i jego znaczeń.

„W tak zwanym życiu cywilizowanym, odpędzamy noc za pomocą światła elektrycznego i sądzimy, że jesteśmy „oświeceni”, chronieni wewnątrz i na zewnątrz przed takim rzeczami, ale jeśli tylko mieszkacie na wsi, gdzie, by wrócić do domu, musicie przejść kawał drogi w ciemnościach, drzewa szumią, ciemno choć oko wykol, a wy wypiliście jeden czy dwa kieliszki za wiele, wszystko jeszcze może się wam przydarzyć! Tak samo, jak zawsze działo się to w dawnych czasach. Tak więc, w podaniach znajdujemy spotkania z nieświadomym, które opowiedziane są dokładnie tak, jak się zdarzyły.”

Marie Louise von Franz (1915 – 1998), doktor filologii klasycznej swoje życie naukowe związała z Carlem Gustavem Jungiem, współpracę z nim rozpoczęła już w roku 1934 i towarzyszyła mu aż do jego śmierci w roku 1961, a następnie, przez niemal czterdzieści lat, rozwijała myśli własne i mistrza prowadząc praktykę psychoanalityczną i wydając bibliotekę książek poświęconych zagadnieniom kultury, takim jak między innymi alchemia chrześcijańska, archetypy, symbole (w tym seria Jungiana).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (34 oceny)
13
13
4
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładkiBartek Bartosiński, www.fantasmatic.net
Wykorzystano fotografię Marcina Nagraby Expelled Witches
RedakcjaIzabela Michalska
Korekta i indeksZuzanna Guty
SkładStudio Artix, Jacek Malik, [email protected]
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Marie-Louise von FranzThe Cat. A Tale of Feminine Redemption Copyright © 2008 by STIFTUNG FÜR JUNG’SCHE PSYCHOLOGIE Copyright © for this edition by Fundacja Evviva L’arte
Wydanie pierwsze, Warszawa 2020
ISBN 978-83-956895-6-7
Fundacja „Evviva L’arte” ul. Racławicka 23/20, 02-601 Warszawa e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Przedmowa

Dziś baśnie rozpatruje się z wielu perspektyw: z punktu widzenia historii literatury, etnografii, etnologii, socjologii i – co nie mniej ważne – z punktu widzenia psychologii głębi. Ta ostatnia perspektywa została właśnie przyjęta w niniejszej książce, której celem jest przedstawienie, w jaki sposób rozpoznawać materiał archetypowy i jak sobie z nim poradzić, biorąc za punkt wyjścia psychologię jungowską.

Chciałabym podziękować pani Alison Kappes za odtworzenie oryginalnej transkrypcji z taśm magnetofonowych, zawierających nagrania naszego seminarium. Szczególne i najserdeczniejsze podziękowania należą się dr Vivienne Mackerell, bez pomocy której ta książka nigdy nie doczekałaby się ukończenia, bowiem praca, którą wykonała, to znacznie więcej niż redakcja.

1.

Wprowadzenie

Kto zajmuje się analizą, wie, że pacjenci często miewają ważne sny archetypowe, których jednak jako takich nie rozpoznają. Czasem ktoś budzi się ze snu archetypowego do głębi wstrząśnięty i nie trzeba nawet nic na ten temat mówić. Śniący sami czują i wiedzą, że wydarzyło się coś istotnego. Ogarnia ich jakaś emocja całkowicie nastawiona na przemianę. Spotyka się też sny, które, co prawda, zawierają bardzo ważne motywy archetypowe, jednak opowiadane są zupełnie lekceważącym tonem. Ci śniący w ogóle nie zauważają, że w ich snach pojawiło się cokolwiek ponad to, co zwyczajne. Może tylko, zamiast potężnego wstrząsu, czują lekkie zdumienie. Chichoczą i mówią: „Ostatniej nocy miałam dziwny sen, jeden z tych, w których nic nie wiąże się z niczym znajomym”.

W takim przypadku, jeśli nie zdajesz sobie sprawy, że jest to sen archetypowy, jeśli nie widzisz jego głębi, przegapiasz niesamowitą okazję, ponieważ, jak to wykazał Jung, doświadczenie archetypowe to jedyny uzdrawiający czynnik terapii. Wszystkie techniki, których używamy, mają pomóc ludziom otworzyć się na doświadczenie archetypu. Ale doświadczenie archetypu może przyjść tylko z samej nieświadomości i jest to akt łaski, którego nie możemy wymusić; jedyne, co można zrobić, to czekać, przygotować się nań i mieć nadzieję, że się wydarzy. Jeśli się nie wydarza, wiele nie zdziałamy. Dobra terapia może przynieść pewną poprawę zewnętrznej sytuacji życiowej, ale nie osiągnie się przez to prawdziwego uzdrowienia, prawdziwej pomocy. Czasami takie pomocne archetypowe zdarzenie przychodzi niejako cichaczem. Wówczas na przykład ktoś opowiada z lekkim uśmieszkiem jakiś niepozorny, krótki sen i gdy go zapytać: „Czy ma pan jakieś skojarzenia?”, odpowiedź brzmi: „Nie!”, albo też śniący opowiada wam coś, co wiedział już dawno... warto być tego świadomym.

Coraz częściej widzę, że ludzie nie umieją wyławiać właściwych skojarzeń. Wielu pacjentów ma skłonność do rzucania się na pierwszą lepszą interpretację, zamiast podać jakieś skojarzenie. Mają sen i mówią: „Och, to znowu ta negatywna matka!”, czy coś w tym rodzaju. Puśćcie to mimo uszu. To świadoma opinia; może jest słuszna, ale w dziewięćdziesięciu pięciu procentach przypadków może być chybiona. To nawet jest sposób, w jaki świadomość odpędza pewne rzeczy – „Och, ja to wszystko wiem” – po to, by wyrzucić je do kosza. Powinniście więc powiedzieć: „Nie, nie, chwileczkę. Proszę poczekać. Co kojarzy się panu z...?”, z czymkolwiek, co pojawiło się w tym śnie i wtedy odkryjecie, że z archetypowymi snami jest tak: jeśli ludzie nie są nimi wstrząśnięci, na ogół mają bardzo niewiele skojarzeń albo też skojarzenia są płaskie i marne. „Ogień?” – spytacie. „Ogień parzy”, powiedzą wam, albo: „Widziałem raz pożar”, coś równie trywialnego. Innymi słowy, doświadczenie do nich nie dociera. W takim przypadku musicie rozpoznać głębię i wagę emocjonalną tego, co się dzieje, i w jakiś sposób to wyrazić.

Oczywiście nie ma sensu zalewać ludzi w terapii skojarzeniami z mitologii. Sami musimy je znać, ale nie wolno nam zasypywać nimi pacjenta niczym z karabinu. Musimy je znać, żebyśmy sami mogli doznać zdumienia i wstrząsu, gdy poruszy nas dany motyw, a potem znaleźć właściwe słowa czy właściwy kontekst, by przekazać to, co sami czujemy. Można to zrobić jedynie pod wpływem chwili. Nie można tego wiedzieć z góry. Ale można nauczyć się, jak postępować z materiałem archetypowym, jak go rozpoznawać, odkrywać jego głębię, a przez to być przygotowanym do właściwej reakcji. I dlatego właśnie praktykuje się interpretację baśni.

Z baśniami znacznie trudniej się uporać niż z podaniami ludowymi, gdzie bohater czy bohaterka opowieści to zwykła istota ludzka. W takim podaniu człowiek na przykład udaje się nocą do zrujnowanego zamku i nagle zjawia się wąż w złotej koronie, prosi, by go pocałować i ni stąd, ni zowąd zmienia się w piękną pannę i tak dalej. Mężczyzna, który tego doświadcza, to zwykła istota ludzka. To ty albo ja. A opowieść mówi nam o wszystkich jego reakcjach, na przykład, że myśli sobie: „O nie, nie chcę całować takiego wstrętnego, zimnego zwierza” i drży ze strachu, a potem myśli: „A co mi tam, biedne stworzenie” czy co tam jeszcze czuje. Wszystko jest opisane. Ma ludzkie reakcje.

Folklorysta Max Lüthi napisał książkę o różnicach między baśnią a podaniem, które wyznaczył bardzo jasno[1]. Można powiedzieć, że podanie to opowieść świadomej istoty ludzkiej, która miała numinotyczne doświadczenie nieświadomego. I to numinotyczne doświadczenie, powiedzmy, spotkania z wężem w złotej koronie, opisane jest w taki sposób, jakby również należało do rzeczywistości, ale to dlatego, że w ogóle mitologia zajmuje się bogami, duchami i demonami tak, jakby były tak rzeczywiste jak my. Zawsze jest tam opis dochodzenia do progu, jest ego, które napotyka coś wstrząsającego, niezwykłego, ekscytującego, dramatycznego, a potem następuje szczęśliwe zakończenie albo niepowodzenie i/lub zagrożenie; bohater musi ujść cało i powrócić do domu.

Powiedziałabym, że te podania ściśle odzwierciedlają to, co dzieje się po dziś dzień. W społeczeństwach pierwotnych albo rolniczych ludzie wciąż mają przeżycia numinotyczne. W tak zwanym cywilizowanym życiu odpędzamy noc za pomocą światła elektrycznego i sądzimy, że jesteśmy „oświeceni”, chronieni wewnątrz i na zewnątrz przed takimi rzeczami, ale jeśli tylko mieszkacie na wsi, gdzie – by wrócić do domu – musicie przejść kawał drogi w ciemnościach, drzewa szumią, ciemno choć oko wykol, a wy wypiliście jeden czy dwa kieliszki za dużo, wszystko jeszcze może się przydarzyć! Tak samo, jak zawsze działo się to w dawnych czasach. Tak więc w podaniach znajdujemy spotkania z nieświadomym, które opowiedziane są dokładnie tak, jak się zdarzyły. Jeśli są ciekawe i ekscytujące, ludzie nie przestają ich powtarzać. „Żył kiedyś w naszej wiosce pewien mężczyzna i raz nocą wyszedł, i udał się do tego rozwalonego młyna, a gdy się zbliżył, zobaczył światła i usłyszał jakiś hałas, więc wszedł do środka” i tak dalej.

Z kolei baśnie nazywa Lüthi abstrakcją. To znaczy, że nie występuje w nich ludzkie ego, które styka się ze światem nieświadomości. Są to fantastyczne opowieści, w których fantastyczne istoty albo archetypowe obrazy nieświadomości mają do czynienia ze sobą nawzajem. Oto jeden ze sposobów, by to określić. W podaniu jest „światowe” światło świadomości i bohater, który wyrusza gdzieś i spotyka archetyp lub kilka archetypów. W podaniu zawsze jest to przechodzenie progu, a czasem ucieczka w popłochu z powrotem do domu.

W baśni natomiast mamy opowiadacza, który jest tym ego, które opowiada o rozgrywającym się w nieświadomości tańcu archetypów. Bohater w baśni nie jest normalną istotą ludzką i nie ma ludzkich reakcji. Gdy spotyka smoka, nie jest przerażony. Nie ucieka, gdy odzywa się doń wąż. Ani drgnie, gdy nocą pojawia się przy jego łóżku królewna i zaczyna go dręczyć czy cokolwiek tam się dzieje. Albo jest inteligentny, albo też jest to głuptas – istota głupkowata i powolna. Jest odważny, błyskotliwy i mądry albo coś w tym rodzaju, w sposób bardzo schematyczny. I po prostu działa w opowieści – pif, paf! – zgodnie ze swą naturą. Jeśli jest odważny – ze wszystkim walczy. Jeśli jest sprytny, zawsze ze wszystkiego robi sztuczkę. Można rzec, że nie ma w nim śladu psychologii. Jest postacią schematyczną. I jeśli przyjrzymy się mu z bliska, zobaczymy postać czysto archetypową.

Jedynym ego w baśniach jest opowiadacz, który pojawia się czasami na początku, a czasami na końcu, ale nie we wszystkich opowieściach. W niektórych krajach, na przykład w Rumunii, opowiadacz mógłby zacząć: „Pewnego razu wybrałem się...”, co jest zwrotem konwencjonalnym, albo: „Na końcu świata, gdzie nie ma czasu ani przestrzeni, za siedmioma górami i ślepym psem, w pewnym państwie zabitym deskami, był sobie król...” i tak dalej. I opowiadacz recytuje tę samą formułkę przed każdą historią: „Na końcu świata, w pewnym kraju zabitym deskami...”. To taki wierszyk. Odprawia swoisty rytuał wejścia, a na końcu następuje rytuał wyjścia typu: „Byłem nawet na weselu, właśnie wszedłem do kuchni i zwędziłem trochę mięsa i wina, ale kucharz kopnął mnie w tyłek... i tak oto przyleciałem tutaj i opowiedziałem wam tę historię”. Albo na przykład Cyganie mówią tak: „Było piękne wesele, jedli i pili, radując się wielce, a ja, biedny czort, nie mam nic do jedzenia”, i wtedy chodzą w koło z kapeluszem, by zebrać pieniądze. To jest rytuał wyjścia. Opowiadacz najpierw pokazuje, że przenosimy się do innego świata, a na końcu opisuje wychodzenie z niego, na ogół w lekko żartobliwy sposób. W międzyczasie słyszymy o czymś, co wydarzyło się w innym świecie. A zatem, szczególnie w przypadku tych historii, nie wolno projektować na nie swojej osobistej psychologii i doświadczenia. Naprawdę, trzeba podejść do nich jak naturalista, który obserwuje ryby czy drzewa tak obiektywnie, jak to tylko możliwe.

Bardzo ważne, by się tego nauczyć, bo kiedy mamy do czynienia ze snem, zawsze jest niebezpieczeństwo, że analityk będzie projektował na sen swoją własną opinię. Na przykład: do pokoju wkracza wyraźnie zniewieściały młodzieniec, kawaler, który wciąż jeszcze mieszka u mamusi i pochopnie dochodzimy do wniosku, może nawet słusznego: „Oto maminsynek”. A potem temu człowiekowi śni się, że gryzie go wąż i myślimy sobie: „On ma kompleks matki”. Ale to nie jest żadna interpretacja. To projekcja tego, co się myśli, na obraz pochodzący z nieświadomości. Jeśli macie dobrą intuicję, możecie mieć słuszność, ale jest to proceder bardzo ryzykowny, gdyż nieświadome czy uzdrawiający proces nieświadomego nigdy nie idzie prostą drogą. Zawsze wykorzystuje najbardziej zdumiewające objazdy.

Myślicie na przykład: „Oto ktoś, kto powinien odłączyć się od swej mamy”, ale być może potem następuje cała seria snów, które popychają go, by poprawił swoją relację z matką. No i trzeba być wystarczająco zręcznym, a zarazem wystarczająco obiektywnym, żeby powiedzieć: „To dziwne. To mi w ogóle nie pasuje. Ale tam właśnie prowadzi nieświadome, więc idźmy za tym”. A można to zrobić tylko wtedy, gdy nie projektuje się własnego zdania. I w końcu następuje jakieś bardzo błyskotliwe posunięcie nieświadomego i dostrzegacie, że przez cały czas prowadziło ono do oderwania młodego człowieka od matki, ale tak nieoczekiwanym „objazdem”, że nigdy nie bylibyście dość sprytni, by wymyślić go sami. Dlatego trzeba starać się być obiektywnym i nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Lekcji tej najlepiej można nauczyć się z baśni. Można przeczytać wszystko, co się da o psychologii – ale w końcu trzeba po prostu popatrzeć na to, co jest. Co takiego mówi nam ta opowieść, co nie jest moją opinią? Oto kluczowa rzecz, którą trzeba ćwiczyć, i której trzeba się nauczyć.

Pewnego razu miałam pacjenta z negatywnym kompleksem matki. Przychodził do mnie z wieloma snami i bardzo często był w depresyjnym, negatywnym nastroju. Sam, jako osoba, nie był taki, ale kiedy utożsamiał się ze swoją animą, zawsze ogarniał go pesymizm. Przychodził na sesję z taką miną i mówił: „Podświadomość znów mnie skrytykowała”. A ja na to: „Chciałabym coś o tym usłyszeć!”. I wtedy opowiadał mi jakiś bardzo dobry sen, w którym były jednak jakieś motywy negatywne. Przyczepiał się do nich. „O, tu. Znowu mi mówi, że jestem zerem. Jestem zgubiony, jestem na fałszywym tropie”, i tak w kółko. Zawsze trzeba było to jakoś zbyć i powiedzieć: „No dobra, zacznijmy od początku. Popatrzmy na to obiektywnie. Niech pan nie pozwoli tej swojej okropnej czarnej animie, żeby znów wylewała jakieś mroczne treści, zanim w ogóle przyjrzy się pan temu”.

Otóż nawet pacjent może chcieć was zwieść, żebyście tak naciągnęli materiał, aby zgodził się z waszymi własnymi opiniami. Ostatecznie, rzecz jasna, obiektywizm to tylko przybliżenie. Z całą pewnością będziemy projektować swoją własną osobowość na baśń; widzimy te rzeczy, które do nas przemawiają, a te, których w sobie nie mamy, przeoczamy. Zatem, nawet tak zwanej obiektywnej interpretacji daleko jest do obiektywizmu, ale przynajmniej można zwalczyć te bardzo prymitywne sposoby projekcji i uczynić jakiś wysiłek w pożądanym kierunku.

2.

Baśń o kotce

Wybrałam rumuńską bajkę pod tytułem Kotka, by dać wam pewne wyobrażenie o tym, czego możemy nauczyć się o psychologii danej jednostki z motywów archetypowych, jeśli spróbujemy patrzeć na nie obiektywnie.

Był sobie raz cesarz, i ten cesarz miał tyle pieniędzy, że nie wiedział, co z nimi zrobić. Ale zarazem był on bardzo nieszczęśliwy, bo nie miał dzieci. Powiedział do żony: „Dlaczego jesteś taka smutna?”. Odpowiedziała mu: „Kochany mężu, chciałabym wziąć karetę i pojechać na przejażdżkę”. „Czekaj!”, powiedział, „Wybuduję dla ciebie statek”. I kazał zbudować przepiękny statek, najpiękniejszy statek na świecie. Prędzej już można było patrzeć w słońce niż na ten statek, taki bił od niego olśniewający blask. A kiedy skończył, powiedział żonie: „Kochana, jutro możesz wyruszać. Statek jest gotowy”. Ale potem rzekł: „Jeśli nie wrócisz brzemienna, nie możesz już ze mną mieszkać i nie wolno ci pokazać mi się nigdy więcej na oczy”.

Weszła więc na pokład wraz z dwiema służkami i wyruszyły w długą podróż, podczas której nie widziały żywej duszy ani na morzu, ani na żadnej wyspie, ani w ogóle nigdzie. Potem pewnej nocy spadła gęsta mgła, a później rozszalał się sztorm, który miotał okrętem. Rankiem mgła i sztorm ustały, cesarzowa zbudziła się i ujrzała w oddali wielki pałac na morzu. Służące podeszły i wszystkie trzy patrzyły w zadziwieniu, a ponieważ niewiele zostało im już pożywienia, zatrzymały się w pałacu. Cesarzowa posłała tam swe służki, a gdy wróciły, spytała: „Kto tam mieszka?”. Odrzekły, że ktoś im powiedział, że mieszka tam Matka Boska, i gdy o tym usłyszały, nie śmiały wejść do środka.

Cesarzowa odepchnęła je więc na bok i poszła sama. Na dziedzińcu ujrzała piękną jabłonkę ze złotymi jabłkami i nagle opanowało ją pragnienie, by jedno z nich zjeść. Powiedziała służącym: „Jeśli nie skradniecie dla mnie jednego z tych jabłek, umrę”. Służące próbowały podejść do drzewa, ale nie udawało im się. Cesarzowa ciężko zachorowała, przeto służące znów podeszły do jabłoni i tym razem udało im się skraść jabłko, które przyniosły najszybciej, jak tylko mogły. Cesarzowa zjadła jabłko, zwymiotowała i nagle poczuła się jak kobieta w szóstym miesiącu ciąży. Niesamowicie się ucieszyła. Powiedziała: „Wracajmy natychmiast do domu, bo oto spełniło się moje pragnienie”.

Ale w tym momencie wstała Matka Boska i zauważyła, że na drzewie brakuje najpiękniejszego jabłka. „Kto ukradł jabłko?”, spytała. Potem wypowiedziała klątwę: „Jeśli z jabłka tego narodzi się dziewczynka, będzie piękna jak słońce. Można będzie patrzeć na słońce i nie stracić wzroku, lecz na nią nie będzie można spojrzeć i nie oślepnąć. Ale w swoje siedemnaste urodziny przemieni się ona w kotkę. Bóg jej tak kazał. I będzie przeklęta wraz z całym swym dworem, póki nie pojawi się cesarski syn i nie zetnie kotce głowy. Wtedy wszyscy staną się znowu ludźmi. Lecz nim to się stanie, musi pozostać kotem”.

Cesarzowa przybyła do domu brzemienna, a jej mąż nie posiadał się z radości. Gdy nadszedł czas, urodziła śliczną małą dziewczynkę i wszyscy bardzo się radowali. Dziewczynka wzrastała jak każda istota ludzka, lecz w dniu, gdy skończyła lat siedemnaście, w samo południe, siedząc przy stole, zamieniła się w kotkę i znikła, razem z całą swoją służbą.

Tymczasem w pewnym dalekim kraju był sobie pewien cesarz, który miał trzech synów. Jego żona umarła, a on zaczął pić. Jako że chciał pozbyć się swych dzieci, zawołał wszystkich synów i rzekł: „Rozkażę wam teraz, co macie robić. Ktokolwiek zdoła, niech mi przyniesie tkaninę lnianą tak cienką, że można przez nią dmuchać i można ją przeciągnąć przez ucho igielne. Każdy z was ma mi coś przynieść i dać mi to w prezencie, a wówczas zobaczę, kto jest największym bohaterem”. Odrzekli: „Tak, ojcze” i udali się do wielkiego zamczyska w lesie, gdzie ucztowali i byli razem po raz ostatni. Trzy razy, przez trzy noce, jedli i pili. Potem rozdzielili się i każdy wybrał drogę, którą chce iść, obiecując sobie, że za rok spotkają się znowu.

Najstarszy wybrał drogę, na której cierpieć miał głód, lecz gdzie koniowi jego miało nie zbraknąć pożywienia. Spotkał jedynie pięknego małego pieska. Nie było go dwa miesiące.

Drugi brat wyruszył w drogę, w której on miał co jeść, ale głodował jego koń. Znalazł kawałek surowego płótna, które – na upartego – można było przeciągnąć przez ucho bardzo dużej igły. Trzeba było jednak bardzo mocno ciągnąć. Najmłodszy brat wędrował przez ciemny las i nagle spadła wielka ulewa, przez którą nie dało się nic zobaczyć. Wpadł w rozpacz. Przez trzy dni i trzy noce padało bez ustanku, a ciemno było choć oko wykol. Rankiem trzeciego dnia błysnęło i w świetle błyskawicy ujrzał przed sobą pałac. Powiedział: „Pójdę prosto do pałacu. Nie mogę już iść dalej, niech się dzieje, co chce”. Ale drzwi były zamknięte, a wokół biegł mur wysoki aż do nieba. „Umieram z głodu”, rzekł w swym osamotnieniu, ale nikt go nie słyszał. Nagle zobaczył, że przy drzwiach zwisa kawał mięsa i pomyślał: „Wezmę ten kawał mięsa. Jestem taki głodny. Już dawno nie miałem nic w ustach”. Ale w rzeczywistości ochłap nie był z mięsa, lecz z kamieni szlachetnych, i jedynie z wyglądu przypominał mięso. Wspiął się na mur, by go wziąć, ale gdy dotknął ochłap stopą, nie mógł się od niego oderwać.

Nagle usłyszał bicie dzwonu i ze strachu spadł na ziemię. Gdy upadł, drzwi się otworzyły, on jednak nikogo nie zobaczył, jedynie dłoń, która otworzyła drzwi. Wszedł więc, mówiąc: „A jednak wejdę tam, cokolwiek się stanie”. Rozejrzał się wokół, lecz nie zobaczył żywej duszy. W końcu w jednym z pokoi ujrzał stół ze świecą i łóżko i rzekł: „A, co tam, wejdę i odpocznę sobie, jestem przemoczony do suchej nitki”. A gdy tylko spróbował usiąść na łóżku, pojawiło się dziesięć rąk, jednak bez żadnej istoty ludzkiej, do której byłyby przyczepione. Pobiły bohatera i ściągnęły z niego cały przyodziewek, ale nikogo nie ujrzał. Zrozpaczony powiedział: „O, Boże, kto mnie tak bije?”. Przestały go bić, gdy był już całkiem goły. Wtedy nagle zobaczył jedzenie na stole i piękne szaty, w które mógł się ubrać, zaczął więc jeść i założył szaty.

Teraz znów poczuł się lepiej, a drugiego dnia poszedł do drugiego pokoju. Chciał zobaczyć, co się wydarzy, i wszystko stało się tak, jak wcześniej. Znów ręce zdarły ubranie z jego ciała, pobiły go, a potem dostał strawę. Trzeciego dnia cesarzowa rozkazała swoim ludziom kotom, by zaprowadziły młodego bohatera do wielkiej komnaty, gdzie wszystko zrobione było z czystego złota, i przyniosły mu szaty z czystego złota. Kiedy wszedł, sto kotów zaśpiewało i uderzyło w instrumenty. Posadziły bohatera na tronie z czystego złota, a on pomyślał sobie: „Nie mam pojęcia, kto tutaj rządzi”, ale potem odkrył piękne kocię leżące w złotym koszyku.

Cesarzowa kotów zabawiała młodzieńca, aż pewnego dnia, o północy, po uczcie, wstała z koszyka i rzekła: „Od tej pory nie władam już pałacem. Ten młodzieniec jest waszym panem”. I wszystkie koty pozdrowiły go jako swego władcę. Cesarzowa kotów wzięła bohatera za rękę i objęła go, mówiąc: „Mój drogi bohaterze, czemu tu przybyłeś?”. A on odrzekł: „Kochana kiciu, Bóg prowadzi ludzi różnymi drogami, zaś mój ojciec posłał mnie, bym znalazł płótno tak cienkie, że można przez nie dmuchać i można je przeciągnąć przez ucho igielne, a ja przybyłem, by je znaleźć”.

Jego dwaj starsi bracia tymczasem już wrócili. Czekali na brata, ale gdy ujrzeli, że nie nadchodzi, udali się do domu. Najstarszy przyniósł ze sobą pieska – i to bardzo ucieszyło ojca. Średni brat przyniósł swój kawałek grubego płótna, które dało się przeciągnąć przez dużą igłę. A ojciec zapytał: „Gdzie jest najmłodszy?”. I średni brat powiedział: „Ojcze, nie widziałem go od chwili, gdy się rozdzieliliśmy. On już pewnie nie wróci”. Wszyscy pomyśleli więc, że umarł i płakali i smucili się bardzo.

A tu po pewnym czasie kotka mówi do bohatera: „Mój drogi, czy nie chcesz pojechać do domu? Minął już rok, po którym mieliście się spotkać znowu”. Odpowiedział: „Nie, nie, nie chcę do domu. Co ja bym robił w domu? Tutaj jestem szczęśliwy. Zostanę tu aż po kres swoich dni”. „Nie, nie możesz”, odpowiedziała kotka. „Jeśli chcesz tutaj zostać, musisz wpierw wrócić do domu i przynieść ojcu to, co obiecałeś”. On zaś rzekł: „Ale jak mam znaleźć tak cienkie płótno o tak delikatnej nitce?”. Odpowiedziała mu: „Och, to żaden problem”. Bohater zapytał: „Powiedz mi, droga kiciu, czy to prawda, że trzy dni z tobą to tyle, co rok?”. „Tak. Nawet więcej. Odkąd opuściłeś dom, minęło dziewięć lat”. Młody bohater nie mógł w to uwierzyć i powiedział: „Jak jeden rok może liczyć dziewięć lat? No i jak, w takim razie, mam wrócić? Powrót do ojca zajmie mi dziewięć lat”. Kotka powiedziała: „Podaj mi ten bicz, który wisi na ścianie, bicz ognisty”. Świsnęła biczem na trzy strony i przybył błyskawicowy wóz.

Wsiedli do wozu, kotka znów świsnęła biczem i powóz ruszył, ona zaś rzekła: „Czy jesteś gotowy? Możesz jechać do domu”. I zaraz znaleźli się na miejscu, wtedy powiedziała: „Weź ze sobą ten orzech, ale nie otwieraj go, dopóki ojciec nie poprosi cię, żebyś dał mu płótno”.

Gdy ognisty powóz zstąpił z nieba, bracia i ojciec byli dość przerażeni. Ojciec powiedział: „Czy przywiozłeś mi coś, mój synu? Czy przynosisz mi płótno?”, a on odpowiedział: „Tak, ojcze”. Z tymi słowy rozbił orzech, a w orzechu znalazł ziarno kukurydzy. Rozbił je, a w środku było ziarno pszenicy. Wówczas rozgniewał się i wykrzyknął: „Przeklęty kot mnie oszukał”, i zaraz dodał: „Do diabła z tą kotką. Oszukała mnie”. Ale gdy tylko powiedział te słowa, poczuł na dłoniach drapanie niewidzialnych pazurów i ręce spłynęły mu krwią. Otworzył więc ziarno pszenicy, a w nim znalazł ziarno chwastu, który rośnie przy drodze. W końcu otworzył to ziarno i wydobył z niego sto metrów cienkiego, delikatnego płótna. „Kłaniam ci się, ojcze, wykonałem zadanie.” „Brawo, mój synu! Zasłużyłeś sobie na koronę, bądź cesarzem po mnie!” Bohater powiedział: „Nie, ojcze, jestem wystarczająco bogaty. Ja już mam cesarstwo, w którym mogę mieszkać i chcę tam powrócić”. Ale ojciec powiedział mu: „Nie, nie możesz tam wrócić. Wpierw każdy z was musi znaleźć żonę, a ja muszę zobaczyć, kogo sobie weźmiecie. Otóż postanowiłem: kto z was przyprowadzi najpiękniejszą dziewczynę, ten zajmie moje miejsce na cesarskim tronie”. „Dobrze” – odrzekli bracia i wyruszyli.

Najmłodszy wsiadł razem z kotką do ognistego powozu i udali się w drogę powrotną. Kiedy dotarli na miejsce, kotka spytała: „I cóżeś wskórał?”, a on opowiedział jej, jak dał ojcu płótno, że ten chciał mu za to dać koronę kraju, że on jednak odpowiedział, że jej nie potrzebuje, i że teraz każdy z braci wysłany jest, by znaleźć sobie żonę. Najpiękniejsza nosić będzie koronę państwa. Kotka wysłuchała tego bardzo uważnie i nie rzekła ani słowa. Potem żył z nią kolejny miesiąc, a ona nic o tym nie wspominała. Pewnego dnia zapytała: „Czy nie chcesz wrócić do domu?”, „O, nie, nie chcę wrócić do domu. Czegóż miałbym tam szukać?”

Z czasem zakochali się w sobie. Młody syn cesarza pewnego dnia rzekł do kotki: „Dlaczego właściwie jesteś kotem?”. Jednak ona odpowiedziała: „Nie pytaj mnie jeszcze. Spytaj mnie kiedy indziej. Nienawidzę żyć na świecie. Pojedźmy lepiej razem do twego ojca do domu”. I znów wzięła bicz. Bohater zaraz był przy niej. Trzasnęła biczem na wszystkie trzy strony, na co znów pojawił się wóz ognisty. Tak oto przybył do ojca. Bracia już tam byli i cieszyli się, że przyjechał sam, że nie przywiózł do domu małżonki.

Gdy ojciec to zobaczył, powiedział: „Nie masz żony? Nie jesteś żonaty? Gdzie jest twoja żona?”. Młodzieniec pokazał kotkę i powiedział: „Oto ona. To oto kociątko”. Kotka zaś siedziała w swym złotym koszyczku. „Biada! Na co ci kotka? Nie możesz nawet z nią porozmawiać!” Kotka tak się rozzłościła, słysząc te słowa, że wyskoczyła z koszyka i wślizgnęła się do innego pokoju. Tam wywróciła koziołka i przemieniła się w piękną dziewczynę, tak piękną, że prędzej mógłbyś patrzeć na słońce i by cię nie oślepiło, niż mógłbyś spojrzeć na jej piękność.

Gdy wróciła, podeszła do młodzieńca i wzięła go w ramiona. Ojciec i bracia skamienieli ze zdumienia. Ojciec był tak zachwycony piękną dziewczyną, że powiedział: „Zaprawdę, to ty masz najpiękniejszą żonę. Ty powinieneś być cesarzem. Panuj nad całym moim cesarstwem”. Ale dziewczyna nie mogła długo pozostać w tym stanie. Podczas gdy młodzieniec mówił ojcu: „Nie, ojcze. Tak być nie może. Ja już mam cesarstwo i koronę. Daj więc to wszystko mojemu najstarszemu bratu”, kotka znów wywróciła koziołka, wróciła do swojej zwierzęcej postaci i położyła się w złotym koszyczku.

Cesarz zaś wziął koronę i włożył ją na głowę najstarszemu synowi. Młody bohater odjechał z kotką, ale trochę się na nią gniewał, że nie została tą śliczną dziewczyną. Kotka powiedziała: „Kochany, wytłumaczę ci później, dlaczego nie zdołałam tego zrobić. Otóż, ciąży na mnie klątwa”. Potem znów żyli w swym cesarstwie, tak jak przedtem.

Pewnego dnia młodzieniec wyruszył na łowy. Tymczasem kotka naostrzyła dwa wielkie jatagany[2]. Kiedy bohater wrócił do domu z polowania, usiedli do stołu i jedli razem. Gdy zjedli, poszli do swojej komnaty, gawędzili i rozmawiali w cztery oczy. Po chwili kotka zaczęła udawać chorobę. „Co ci jest, kochana?”, zapytał. „Och, jestem bardzo chora. Jeśli mnie kochasz i chcesz zrobić dla mnie coś dobrego, odetnij mi ogon. Jest zbyt wielki i ciężki. Nie mogę go dłużej nosić”. Młodzieniec zaczął zawodzić: „O nie! Nie możesz umrzeć, już raczej wolałbym umrzeć sam! Mam tu maść. Uleczę cię maścią”. Ale ponieważ wciąż nalegała i nalegała, by obciął jej ogon, w końcu to uczynił, żeby ją zadowolić. I co się z nią stało? Przemieniła się w dziewczynę, ale tylko do połowy. Do bioder była dziewczyną, ale druga połowa nadal była kotem.

Gdy