Ballada o Czarnych Srokach - Bujak Maria - ebook + książka

Ballada o Czarnych Srokach ebook

Bujak Maria

0,0
54,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nie ma sensu bać się tego, co się czai pod łóżkiem

Najgorsze potwory kryją się przecież w twoim sercu

O tym przekonuje się osiemnastoletnia Elaine. Po tym, jak wbiła nóż w plecy własnej matki, dziewczyna ucieka z nadzieją na posmakowanie życia, jakiego nigdy nie miała okazji poznać. Rzeczywistość okazuje się zdecydowanie bardziej brutalna niż w opowieściach kobiety, która ją wychowała.

Pięć lat później, pomimo dręczących ją koszmarów, Elaine radzi sobie doskonale jako jedna z Czarnych Srok - słynnej szajki złodziei. Za ich sprawą bogaci mieszkańcy Lazurowego Kontynentu każdego dnia pozbawiani są drogocennych klejnotów. Tymczasem do granic królestwa Landaroth zbliża się nieunikniona wojna, którą następca tronu William III z rodu Modgris zdoła zatrzymać, jeśli zawrze sojusz z Tardessą - państwem znanym ze swoich tajemnic, potężnego wojska i kapryśnej księżniczki. Nie będzie to jednak możliwe, dopóki William nie odnajdzie pierścionka. Jedynego, który jest odpowiedni do zawarcia narzeczeństwa z Elizabeth.

Tajemnica zaginionego pierścionka sprawia, że losy Czarnej Sroki i następcy tronu splatają się ze sobą. Kłamstwa się mnożą, zaufanie zostaje wystawione na próbę, a Elaine zdaje sobie sprawę, że koszmary, które w sobie nosi, pozostają żywe. Czy przyszły król, mimo uprzedzeń, zdoła znaleźć wspólny język z kimś, kto symbolizuje wszystko to, czym do tej pory gardził?

Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 731

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Maria Bujak

Ballada o Czarnych Srokach

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Projekt okładki: Justyna Knapik

Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Redakcja książki: Zofia Łazarczyk

Mapę narysowała: Klaudia Matusiewicz

Rysunki wewnątrz książki wykonała: Julia Czuchryta

HELION S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: beya.pl

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

beya.pl/user/opinie/wciekl_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-2907-4

Copyright © Helion S.A. 2025

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Dla każdej, która zamiast księżniczką, została zmuszona stać się wojowniczką.

Ostrzeżenie

Droga osobo czytelnicza, zanim zaczniesz czytać Balladę oCzarnych Srokach, chciałabym Cię uprzedzić, że w książce zostały opisane takie tematy jak: przemoc psychiczna, fizyczna, próba napaści seksualnej, morderstwo, zaburzenia emocjonalne, stany lękowe oraz poważne naruszenie zasad moralnych.

Jest to historia przede wszystkim skupiająca się na traumie głównej bohaterki, a niektóre opisane w niej relacje są toksyczne.

Jako autorka nie pochwalam ani nie gloryfikuję przemyśleń oraz zachowań bohaterów i nie zachęcam do ich naśladowania.

Książka jest przeznaczona dla osób powyżej szesnastego roku życia, dlatego sięgając po nią, miej pewność, że jesteś gotowy zanurzyć się w mrocznych odmętach świata Czarnych Srok.

Playlista

Taylor Swift – Sweet Nothing

Valerie Broussard – Trouble (rozdział 1)

Tommee Profitt, Fleurie – Who Will Save Us (rozdział 3)

Mandy Moore, Zachary Levi – ISee the Light

Florence + The Machine – What the Water Gave Me

Edith Whiskers – Lights Are On (Instrumental) (rozdział 15)

Patrick Watson – Je te laisserai des mots

Klergy – And so It Begins (rozdział 16)

Mitski – Abbey (rozdział 23)

Taylor Swift – Seven

Kehlani – Gangsta

Ruelle – Secrets and Lies

Imagine Dragons – Radioactive

Taylor Swift – This Is Me Trying (rozdział 31)

Adele – Love in The Dark (rozdział 33)

Aloe Blacc – I’m Comin’ Home

John Powell – For the Dancing and the Dreaming (rozdział 45)

Ruelle – The Other Side (rozdział 46)

Halsey – Control (rozdział 49)

Olivia Rodrigo – Can’t Catch Me Now

Hozier – Do IWanna Know? (Arctic Monkeys cover) (epilog)

Prolog

Muszę uciekać.

Te słowa odbijały się w jej głowie niczym echo w górach. Niczym warczenie dzikich bestii, które czekały na nią w przerażająco ciemnym lesie, rozciągającym się tuż przy chacie. Nie miała zamiaru się poddać. Musiała uciekać.

Nie była to jej pierwsza próba, jednak żywiła nadzieję, że będzie ostatnią – tą, po której wreszcie stanie się wolna. Drżącymi dłońmi podniosła ubranie, które spadło na ziemię, przy okazji sprawiając, że kolejne wypadło z za małej torby. Zdusiła przekleństwo.

W pokoju panował bałagan, którego nie chciała zrobić. Lubiła porządek. Świadomość, że ma wszystko pod kontrolą, dawała poczucie bezpieczeństwa. Chociaż im dłużej mu się przypatrywała, tym bardziej dostrzegała, że nieład w pomieszczeniu idealnie odwzorowywał to, co działo się w głowie Elaine.

Zignorowała ubrania, tak samo jak myśli, które się jej uczepiły. W tym momencie czas wydawał się jedynym sprzymierzeńcem. Ona miała powrócić dopiero za kilka godzin, a jej długie podróże zdarzały się naprawdę rzadko. Dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, Elaine nie miała zamiaru tracić szansy. Złapała mocno torbę i nałożyła ją na ramię. Pierwszy raz miała wrażenie, że serce naprawdę będzie w stanie wyskoczyć z piersi. Nie przejmowała się tym. Brak serca wydawał się lepszym rozwiązaniem niż pozostanie w tym miejscu.

W domu, który nigdy nim nie był.

Wkroczyła do kuchni, mając zamiar zabrać kilka ostrych noży. Dzięki nim miałaby szansę ochronić się przed dzikimi bestiami ukrytymi w odmętach lasu. Oraz ludźmi czyhającymi na nią w mieście, które znała z opowieści. Miała nadzieję, że ostrza odstraszą nieprzyjaciół samym widokiem, ponieważ nie była pewna, czy byłaby w stanie ich użyć. Jedynym nożem, którym potrafiła się posługiwać, był nóż do masła.

Świat jest zły, kochanie.

Zacisnęła powieki, gdy usłyszała w głowie jej głos. To nie była prawda. Ten dom był zły, ona była zła, ale nie świat. Schowała ostry nóż do torby.

– Co robisz?

Te słowa wydawały się nierealne, jakby wypowiedziane tylko w jej głowie albo gdzieś w oddali. A jednak kobieta, do której należał głos, stała na drugim końcu pomieszczenia. Naprzeciwko kuchni, w drzwiach wejściowych. W drzwiach prowadzących do wolności, której Elaine tyle lat pragnęła. W tym momencie zrozumiała, że jest skończona. Wszelkie nadzieje, plany, marzenia miały spełznąć na niczym i znów zostać zakopane głęboko w otchłani umysłu.

Przecież nie mogła na to pozwolić. Nie teraz, gdy była tak blisko. Nie, gdy odnalazła w sobie odwagę, której tyle lat szukała.

– Miałaś wrócić za kilka godzin – rzekła Elaine, starając się powstrzymać drżenie głosu.

– Zapomniałam jednej rzeczy. – Kobieta utkwiła w niej badawczy wzrok. – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

Głos miała spokojny jak zawsze, co przerażało jeszcze bardziej. Za tym cierpliwym tonem kryło się bowiem coś demonicznego, coś, czego człowiek o zdrowych zmysłach unika lub przed czym ucieka, jeśli już stanie z tym twarzą w twarz. Po kobiecie o kruczoczarnych włosach można było spodziewać się wszystkiego.

Dlatego Elaine nie dziwiła się swojemu ojcu, że uciekł od tej kobiety, nim ona pojawiła się na świecie. Sama nie wiedziała, jakim sposobem przeżyła z nią osiemnaście lat.

W końcu spojrzała prosto w jej oczy, tak boleśnie podobne do swoich.

– Odchodzę.

Ton miała spokojny, a jednocześnie twardy. Tego dnia wolała zginąć niż odpuścić, chociaż w środku trzęsła się ze strachu. Była za bardzo pochłonięta myślą o wolności, aby się poddać.

Matka przyglądała się jej, unosząc brew. Wydawało się, że postanowienie Elaine ją bawi. Jakby nie wierzyła, że córka jest do tego zdolna. W pewnym momencie dziewczyna usłyszała mroczny śmiech. Przeszedł ją dreszcz.

– Słucham? – parsknęła kobieta. – Skarbie, rozmawiałyśmy na ten temat.

– To ty mówiłaś – sprostowała odważniej, niżby się po sobie spodziewała. – Mam dość życia tutaj. Nie widziałam miasta, dworu…

– Dlatego nie powinnaś wychodzić – przerwała jej karcąco.

Powoli zaczęła się do niej zbliżać. Widząc ten powolny ruch, dziewczyna cofnęła się nieznacznie. W jej oczach stanęły łzy strachu. Zaczynało docierać do niej, że była naiwna, myśląc, że zdoła uciec.

W tym momencie matka widziała w niej jedynie przerażone zwierzę, a nie prawie dorosłą kobietę, która pragnie decydować o swoim życiu. Elaine czuła się żałośnie. Czy naprawdę marzenie było tak głupie i naiwne?

– Robisz ze mnie tę złą, prawda? – wycedziła matka. – Przez całe osiemnaście lat dawałam ci wszystko. Poświęciłam się dla ciebie, abyś miała godne warunki, żebyś była bezpieczna. Nauczyłam cię wszystkiego!

– Mamo…

– Chcesz zobaczyć, jak to jest mieć złą matkę?

Rzuciła się na nią, a Elaine krzyknęła i odskoczyła. Nie panowała już nad łzami. Tak bardzo się bała. Wiedziała, do czego dojdzie, jeśli się nie postawi. Matka nie miała zamiaru odpuścić. Nigdy nie odpuszczała. Zamiast tego usilnie starała się ją dopaść i ukarać na swój własny sposób.

Zachowanie Elaine było doprawdy żałośnie przewidywalne. Zawsze drżała ze strachu, starając się uciec do innego pomieszczenia. W tym przypadku padło na salon, co kobiecie było na rękę. Spojrzała na drzwi po prawej stronie, dając Elaine jasny znak, co planuje. Pokręciła żałośnie głową, czując na plecach chłód i wilgoć piwnicy. Choć była tam kilka lat temu, do tej pory doskonale pamiętała strach, który jej wtedy towarzyszył.

– Nie pozwolę ci mnie zamknąć! – wrzasnęła i gdyby nie to, że były oddalone wiele kilometrów od miasta, z pewnością ktoś by ją usłyszał.

We wspomnieniach pojawiły się sceny z jej trzynastych urodzin. Matka znów chciała zastosować wobec niej tę samą okrutną karę. Była wręcz pewna, że chciała uwięzić ją w piwnicy – za nieposłuszeństwo, którego tak bardzo nienawidziła. A Elaine przerażały ciemność, ciasne pomieszczenia oraz kajdanki założone na nadgarstki. W swoje trzynaste urodziny obiecała sobie, że nigdy nie dopuści do podobnej sytuacji – nie zdenerwuje matki na tyle, by ta postanowiła ukarać ją w taki sposób.

Jednak minęło pięć lat i choć cel pozostał ten sam, zmienił się sposób dążenia do niego. Nie zasłużyła na takie traktowanie, nie zasłużyła na więzienie we własnym domu. Choć tuż przed podjęciem decyzji czuła się jak rozkapryszone, niewdzięczne dziecko, coś głęboko w duszy podpowiadało, że powinna uciekać. Że miłość matki do córki nie powinna tak wyglądać. To, co z nią robiła, jak ją karała, czego jej zabraniała – to nie było normalne.

– Życie nie jest kolorowe – mówiła matka tym samym spokojnym tonem, co chwilę wcześniej. – Musisz się tego nauczyć. Ja muszę cię tego nauczyć.

– Zamykając mnie w chłodnej piwnicy?! – Płakała tak bardzo, że łzy zniekształcały obraz. – Nie tym razem! Wyjdę stąd i nigdy nie wrócę, rozumiesz?!

Kobieta ponownie wybuchnęła przerażającym śmiechem.

– A jeśli cię powstrzymam? Co zrobisz? Znów pójdziesz w kąt i zaczniesz płakać?

Elaine pokręciła po raz kolejny głową, wsuwając dłoń do torby. Wyczuła pod palcami chłód metalu. Gdy ujęła rękojeść noża, zniknęły wszystkie wątpliwości. Miała dość. Czuła się jak zdziczałe zwierzę zamknięte na lata w klatce. W tym momencie zawładnęły nią furia i desperacja. Nie miała siły dłużej rozmawiać z matką, nie miała siły tkwić w tych czterech ścianach. Bo nawet najpotulniejsza zwierzyna, katowana przez lata, prędzej czy później była w stanie zaatakować.

Dlaczego nie mogła zaczerpnąć czystego powietrza, jak kobieta, która ją wychowała? Nie rozumiała tego, a wszelkie próby znalezienia odpowiedzi kończyły się albo rozciętą wargą, albo czymś znacznie gorszym.

– Zabiję cię – odezwała się spokojnie. – Jeśli mnie nie wypuścisz, zabiję cię.

Myślała, że ją tym wystraszy. Było to jednak tylko czcze gadanie, ponieważ nie miała pojęcia, czy byłaby w stanie odebrać komuś życie. Nie umiała skrzywdzić nawet myszy, która dorwała się kiedyś do ich jedzenia. I matka doskonale o tym wiedziała.

– Nie bądź śmieszna. – Jej wzrok zsunął się na torbę córki. – Oddaj mi to śmieszne narzędzie i zapomnijmy o sprawie.

– Nie chcę zapomnieć.

Przez chwilę nic się nie działo. Matka z córką stały naprzeciw siebie, tak odmienne, a jednocześnie tak bardzo podobne. W końcu kobieta ponownie rzuciła się na dziewczynę. Elaine nie była na to gotowa. Runęła na ziemię, a z torby wysypała się większość rzeczy. Nie wiedziała, co ma robić, wpadła w panikę. Kopała, krzyczała, mimo to matka wydawała się od niej silniejsza. W pewnym momencie złapała ją za szyję, a Elaine poczuła mocny ucisk. Z sekundy na sekundę zaczynało brakować jej tchu.

– Było idealnie, my byłyśmy idealne! Nie zepsujesz mi tego, rozumiesz?!

Te słowa wydawały się w tamtym momencie bez znaczenia. Zamiast się na nich skupić, ze wszystkich sił starała się walczyć o każdy oddech. Szarpała się, a jej stopy uderzały o drewnianą podłogę, jakby miało to w czymkolwiek pomóc.

Zabije mnie – pomyślała, gdy wydawało się, że za chwilę wyda swoje ostatnie tchnienie. Nie umiała się bronić, była żałośnie wijącym się robakiem, którego czarnowłosa pragnęła zniszczyć. Tego dnia w głowie Elaine wydarzyło się tak wiele. Jeszcze nigdy nie czuła w sobie aż tylu skrajnych emocji. Pragnęła to zakończyć.

W pewnym momencie los się do niej uśmiechnął. Gdy wierzgała rękami na wszystkie strony, wyczuła pod palcami znajomy chłód metalu. Przymknęła oczy, błagając wszystkich istniejących bogów o wybaczenie. Nie wiedziała… nie umiała postąpić inaczej.

– Wolałabym, abyś umarła, niż stąd wyszła – mówiła matka.

Elaine nie analizowała. Nie widziała innego wyjścia, działała pod wpływem instynktu. Przez całe swoje życie poznała jedynie ten język. Język przemocy. Nie znała innych technik samoobrony. To była jej jedyna szansa. Chciała się po prostu bronić.

Ostatkiem sił chwyciła za nóż, a następnie wbiła go w plecy kobiety. Od tamtego momentu wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Matka otworzyła usta, zaskoczona tym, co zrobiła jej córka. Uścisk na szyi zelżał, dzięki czemu Elaine znów mogła normalnie oddychać. Zepchnęła kobietę ze swoich bioder i zaczerpnęła powietrza, a w jej oczach na nowo pojawiły się łzy. Tym razem jednak były one wywołane ulgą. Zaczęła rozpaczliwie kaszleć.

Dopiero po chwili skierowała wzrok w stronę matki. Wydawała się jeszcze bardziej bezbronna niż ona sama chwilę wcześniej.

Dziewczyna była w zbyt wielkim szoku, by kolejne kroki podejmować logicznie. Czuła w sobie pustkę i tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy, co właściwie uczyniła i jakie mogą być tego konsekwencje. Działała automatycznie. Wstała i na trzęsących się nogach podeszła do ciała matki. Skupiła wzrok na nożu i wyciągnęła go z jej pleców tak gwałtownie, że kobieta zaniosła się wrzaskiem. Elaine odsunęła się na tyle, aby ta nie mogła jej zaatakować. Nie wiedziała jeszcze, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie tego zrobić. Nie zwróciła nawet uwagi na czerwoną kałużę, która z każdą chwilą powiększała się u jej stóp.

Zabrała torbę, w której starannie ułożyła wszystkie swoje rzeczy. Wytarła nóż z krwi i schowała go na miejsce. Jej dłoń zadrżała, co jako jedyne mogłoby wskazywać, że dziewczyna ma w sobie jeszcze jakieś uczucia.

– Popełniasz błąd – usłyszała nagle słaby głos. – Myślisz, że ktoś ci pomoże? Jesteśmy oddalone od miasta o kilkanaście kilometrów. Nie dasz rady tam dotrzeć. Umrzesz, zanim zdążysz zobaczyć jakiegokolwiek człowieka. A nawet jeśli kogoś spotkasz… – Zakaszlała. – Nikt ci nie pomoże. Ludzie to potwory ubrane w piękne stroje.

Słowa kobiety docierały do niej niczym odległe echo. Czuła się jak w bańce, jak dziecko we mgle, które słyszy jakieś głosy, jednak nie jest w stanie odgadnąć ich sensu.

Elaine zabrała kilka kolejnych noży z kuchni. Sprawdziła, czy ma dostateczną ilość jedzenia i wody, po czym wygrzebała z płaszcza matki złote monety. Nie miała pojęcia, do czego mogłyby się przydać, jednak ona zawsze brała je ze sobą, gdy wychodziła na zewnątrz. Po chwili namysłu zabrała również płaszcz.

– Nie martw się – powiedziała na odchodne. – Poradzę sobie lepiej, niż sobie to wyobrażasz.

Nie spojrzała już w kierunku matki. Chyba podświadomie nie chciała zobaczyć, co właściwie zrobiła. Konsekwencje tego czynu miały w nią uderzyć dopiero za kilka dni. A za kilka lat… z podwójną siłą. Odwróciła się w stronę drzwi i ignorując wrzaski kobiety, która powinna być jej całym światem, wybiegła z domu. Wbiegła do lasu, rozpoczynając nowy, nieznany etap.

Przysięgając sobie, że już nigdy nie pozwoli się uwięzić.

CZĘŚĆ I. CZARNA SROKA

Rozdział 1

Kilka godzin siedzenia na drzewie zdawało się niekończącą się katorgą. W każdym momencie musieli być gotowi do działania. Ludzie, na których czekali, spóźniali się, a gałąź, na której siedziała, nie była tak wygodna jak trzy godziny temu.

Ich poświęcenie w końcu okazało się warte swojej ceny. W oddali dostrzegła fioletową flagę. Spojrzała w prawo, chcąc się upewnić, czy jej pomocnicy również są przygotowani. Jarvis przytaknął ruchem głowy, gdy stukot kół powozu zaczął być coraz głośniejszy. Wychyliła się nieznacznie, by mieć lepszy widok. Była już pewna – to na nich czekali.

Zgodnie z planem, powtarzanym setki razy, Seth wyszedł na drogę, zmuszając woźnicę do zatrzymania powozu. Już z samego wyglądu mężczyzny mógł wywnioskować, co go czeka i kto przed nim stanął. Spiął się i dziewczyna nawet z daleka była w stanie dostrzec, że jest przerażony. Odetchnęła i poprawiła kaptur oraz chustę, która zakrywała jej większość twarzy, pozostawiając widoczne jedynie oczy.

– Nie chcę być niegrzeczny… – odezwał się Seth, robiąc kilka kroków w przód.

Po jego słowach zeskoczyła z drzewa, na którym spędziła ostatnie godziny. Gdyby nie to, że niejednokrotnie spędzała czas nieruchomo, najpewniej całe ciało zaprotestowałoby na tak nagły ruch. Wylądowała gładko, podniosła się z klęczek i wbiła wzrok w woźnicę.

– …ale to napad – skończyła za przyjaciela, a w jej dłoni momentalnie pojawił się sztylet.

Mężczyzna spojrzał w kierunku ostrza, a ujrzawszy czarne rubiny na jasnej rękojeści, zapragnął się rozpłakać. Teraz miał pewność, kogo ma przed oczami. Znał ich z mrożących krew w żyłach opowieści, które krążyły po zamku, stolicy i państwie. Mimo to wiedział, że złodzieje nie skrzywdzą go, jeśli będzie wykonywał ich polecenia, zwłaszcza że w powozie znajdowali się ważni goście króla. Nie mógł sobie pozwolić na żadne komplikacje. Rozkaz był wyraźny: nie mógł im spaść nawet włos z głowy. Dlatego też uniósł dłonie w geście poddania, mając nadzieję, że to wystarczy.

Seth podszedł do niego. Mimo że ich twarze były zasłonięte, a cień pomagał ukryć niemalże wszystkie znaki szczególne, woźnica dostrzegł, kto ma zamiar go przypilnować.

Szaleniec.

Choć nikt nie wiedział, jak ma na imię, służba w zamku lubiła go tak nazywać. Nie było możliwe, aby ktoś, kto ma aż tak zwierzęce oczy, był przy zdrowych zmysłach. Ludzie o jasnozielonych oczach nie mogli być normalni i nigdy tacy nie byli, ponieważ ich wzrok nieodzownie pozostawał naznaczony szaleństwem.

Seth uśmiechnął się, widząc przerażenie mężczyzny. Od razu zrozumiał, że został rozpoznany, co jeszcze bardziej napędziło go do działania. Uwielbiał władzę, uwielbiał wiedzieć, że ma nad czymś kontrolę. Nic nie mówiąc, powalił woźnicę na ziemię i przygwoździł go do niej, uniemożliwiając mu poruszanie się. Ten nawet nie protestował.

Trójka Czarnych Srok porozumiewała się bez słów. Elaine oraz Jarvis wiedzieli, co mają robić. Znali zasady i dokładnie się ich trzymali. Nie potrzebowali trupa w swoim zespole. Nie potrzebowali ich wcale. Nawet jak na nich byłby to zbyt duży skandal.

– Witajcie, drogie panie – powiedział Jarvis, otwierając drzwi do powozu. – Oraz panowie.

Na twarzach arystokracji dostrzegli przerażenie. Jedna z dam poderwała się z siedzenia, ale natychmiast została z powrotem popchnięta na swoje miejsce. Jarvis skinął głową. Elaine znała go za dobrze, by nie odgadnąć jego myśli.

– Nic od nas nie dostaniecie – odezwał się mężczyzna siedzący po prawej stronie.

Przy jego gardle natychmiast pojawiło się ostrze sztyletu. Było delikatnie zakrzywione, dzięki czemu pasował wręcz idealnie do jego szyi. Gdyby tylko się ruszył…

Elaine nawet nie zadrżała ręka.

– Oj – cmoknęła przesłodzonym głosem, przekrzywiając lekko głowę. – Bez takich, proszę. Bylibyśmy dozgonnie wdzięczni, gdyby nasza wymiana udała się bez… komplikacji.

– Wymiana?

Szlachcic najwyraźniej nie należał do najmądrzejszych, skoro próbował wdać się z nimi w dyskusję. Możliwe, że nie wiedział, kim byli, a to stawiało ich w niekorzystnej sytuacji. Przyjaciele króla pochodzili z sąsiedniego państwa, w którym trupa złodziei nie była aż tak znana. Możliwe, że król nie chciał ich niepotrzebnie straszyć, licząc, że Czarne Sroki tego dnia wyjątkowo sobie odpuszczą.

Elaine nie dała się sprowokować. Chociaż nie było tego widać, uśmiechnęła się i opuściła ostrze. Nadal miała je jednak w dłoni, gotowa w każdej chwili zareagować.

– Wy oddacie nam to, co najbardziej wam ciąży na nadgarstkach, palcach oraz w kieszeniach, a my darujemy wam życie – wyjaśnił Jarvis, który nie miał zamiaru marnować czasu.

W oczach jednej z dwóch dam pojawiły się łzy. Szybko sięgnęła po bransoletkę, którą miała na nadgarstku. Kolejny był naszyjnik, a ostatni pierścionek z pięknymi zdobieniami. Mężczyzna siedzący naprzeciw niej – ten sam, który postanowił się sprzeciwić napastnikom – natychmiast złapał ją za dłoń.

– Oszalałaś? – wycedził. – Nie rób tego, Amelie. I tak nic nam nie zrobią.

– Jestem w ciąży. Jak możesz tak mówić?

Elaine uniosła brew, rozbawiona jego sposobem myślenia. To całkiem zabawne, jak wiele byli w stanie poświęcić, by nie oddać kilku złotych błyskotek.

Ze znudzeniem zniżyła wzrok na jego dłonie i wtedy coś przykuło jej uwagę. Popatrzyła na złote pierścionki na palcach pary i już wiedziała, z kim ma do czynienia. Zresztą nie tylko ona, ponieważ jej wspólnik zauważył ten szczegół w dokładnie tej samej chwili.

– No właśnie, Samuelu – powiedział Jarvis, który uwielbiał drażnić bogatych ludzi. – Nie zgrywaj bohatera.

Usłyszawszy swoje imię, momentalnie się spiął. Elaine spróbowała skarcić przyjaciela wzrokiem, ale wiedziała, że to nie przyniesie żadnego efektu. Nawet gdyby Jarvis widział jej nieme upomnienie, i tak by się tym nie przejął. Zawsze robił to, co mu się żywnie podobało.

Podróżni zrezygnowali ze stawiania oporu. Mężczyźni wyciągnęli z kieszeni woreczki z pieniędzmi oraz przepięknie zdobione kompasy. Na początku pracy złodziejki Elaine dziwiła ilość złota, jaką szlachcice potrafili trzymać w kieszeniach. Potem zrozumiała, że po prostu uwielbiają pokazywać, że należą do wyższych sfer. Tacy jak on bowiem cenili kosztowności najbardziej na świecie. Kolekcjonowali je, chełpili się nimi, a na końcu te ulubione zabierali do grobu.

Złodzieje cierpliwie czekali, aż cała czwórka odda im wszystkie kosztowności. Gdy starsza z kobiet wręczyła napastnikom swój ostatni pierścionek, z jej oczu popłynęły łzy. Elaine obejrzała go dokładnie. Malutki szmaragd, dla nich niemający żadnego znaczenia. Był najprawdopodobniej bezużyteczny i niewiele wart. Jednak dla kobiety musiał najwyraźniej posiadać jakąś wartość sentymentalną. Nawet na nią nie patrząc, zwróciła błyskotkę. Choć czuła na sobie mordercze spojrzenie Jarvisa, nie przejęła się tym. Ona również robiła, co jej się żywnie podobało.

– Pozdrówcie od nas króla – powiedziała, chowając pozostałe kosztowności do ogromnych kieszeni długiego, czarnego płaszcza.

Machnęła ręką jakby na pożegnanie. Dla mężczyzn był to znak, że praca została zakończona. Jarvis skłonił się nisko i gdyby nie chusta, którą miał na połowie twarzy, najpewniej obdarzyłby gości króla ironicznym uśmiechem. Seth puścił woźnicę, a ten jęknął żałośnie, jednak Elaine wiedziała, że nic mu nie jest. Złodziej zawsze wykonywał swoją pracę idealnie. Miał zapewnić bezpieczeństwo Elaine oraz Jarvisowi, nikogo przy tym nie krzywdząc.

Po chwili zniknęli w odmętach lasu. Niebo tego dnia było bezchmurne, a słońce parzyło jak diabli, ale Czarne Sroki perfekcyjnie wybrały miejsce napadu. Było tam tak ciemno i chłodno, że można było odczuć, jakby zaatakowały w nocy.

– To zdecydowanie jedna z naszych lepszych akcji – stwierdził dumnie Seth.

Przyglądał się dokładnie kompasowi człowieka, który odzywał się w nieodpowiednich momentach. Cenny przedmiot nie potrzebował nawet światła, by mienić się wieloma kolorami. Wyglądał niesamowicie i z pewnością kosztował fortunę.

– Nie chwal dnia przed zachodem słońca – burknął jak zwykle podejrzliwy Jarvis. – Jeszcze musimy to zanieść do miasta, gdzie najpewniej już czeka na nas straż.

– Jakby nie była to nasza codzienność – odezwała się Elaine.

Spojrzała na boki, upewniając się, że nikt ich nie śledzi. Z ulgą zdjęła chustę, która zaczynała jej coraz bardziej przeszkadzać. Następnie zrzuciła kaptur, a włosy rozsypały się wokół jej twarzy. Odetchnęła z ulgą, czując coraz mocniej upalne słońce.

Nie mieli czego się obawiać. Znajdowali się w lesie, w którym mieszkali od blisko roku, a w te rejony nikt nigdy się nie zapuszczał. Sami o to zadbali, rozsiewając plotki na temat upiorów mordujących każdego, kto zawędruje za głęboko. Choć tak naprawdę mogliby funkcjonować i bez tego – pogłoski o nich samych były wystarczającym ostrzeżeniem, aby nie zapuszczać się dalej niż na pięćdziesiąt metrów. Nawet ci, którzy po cichu szanowali znanych w całym państwie złodziei, nie mieli zamiaru igrać z losem. A król i jego straż jeszcze nigdy nie pokazali się w tych rejonach. Czarne Sroki znały tu wszystkie ścieżki. Dla nich była to bezpieczna przestrzeń. W końcu jeśli jest się główną przyczyną strachu, nie ma się czego obawiać.

Zdjąwszy kaptury, towarzysze Elaine ukazali młode, przystojne twarze. Chociaż znała ich od prawie pięciu lat, nadal nie mogła się nadziwić, że są braćmi, i to bliźniakami.

Mieli po dwadzieścia dwa lata, byli wysocy i bardzo dobrze zbudowani. Seth miał długie blond włosy, które zazwyczaj spinał w wysokiego koka, a na twarzy nie miał ani grama zarostu – niemal codziennie starannie się golił, nienawidząc niechlujności. Wyróżniał się nie tylko lśniącymi, zdrowymi włosami, lecz także kocimi, mocno zielonymi oczami, które przypominały szmaragdy. Do miasta zapuszczał się najrzadziej z nich wszystkich, właśnie ze względu na przenikliwe, czasem wręcz przerażające spojrzenie, potrafiące odstraszyć nawet strażników. Nic dziwnego, skoro w Landaroth panowało przeświadczenie, że osoby o tym kolorze oczu były w poprzednich istnieniach czymś więcej niż ludźmi. Seth nie był błyskotliwy. Wręcz przeciwnie – Elaine myślała czasem, że mężczyzna ma mózg wielkości orzeszka. Nie przejmowała się tym. Najważniejsze było, że w momencie napadu ludzie na widok Setha drżeli ze strachu.

Mimo podobnej postury Jarvis znacznie różnił się wyglądem od brata. Elaine nigdy nie widziała na jego głowie nawet jednego włoska. Do tej pory nie miała pojęcia, czy był to wynik dziwnej natury, czy codziennego golenia głowy. Nie pytała, bo nie miała ochoty wnikać w takie szczegóły. Oczy Jarvisa były zwyczajne, brązowe, lecz ich spojrzenie również potrafiło odstraszyć niejednego śmiałka. Przerażały, bo wydawały się martwe.

Obu braci życie zmusiło do codziennych bójek, tułaczek oraz wyzwań, z którymi nie powinni się mierzyć tak młodzi ludzie. W wieku dwudziestu dwóch lat wyglądali niesamowicie, płacąc za to srogą cenę. Najpewniej nie zastanawialiby się nawet chwili, gdyby mieli sposobność zamienienia się miejscami z kimś z arystokracji. Elaine ich rozumiała, choć nie była pewna, czy dokonałaby takiego samego wyboru. Wolność była dla niej najważniejsza, niezależnie od tego, czy miałaby się kąpać w wannie pełnej lawendy, czy w jeziorze pełnym żab i kaczek.

– Uspokój się, bo będziesz miał ładne zmarszczki na tej swojej brzydkiej buźce – skomentował Seth, klepiąc brata po ramieniu.

Jarvis zgromił go wzrokiem, ale bliźniak tylko się uśmiechnął, ukazując przy tym swoje wybrakowane uzębienie. Seth mógł uchodzić za przystojnego, ale tylko do momentu, gdy otworzył usta. Stracił część zębów w wyniku licznych bójek, a to odrzucało dziewki z miasta. Nawet jego oczy wydawały się czasem mniejszą przeszkodą.

Do celu dotarli po kwadransie przeprawy. Posiadłość, która była ich domem, znajdowała się w lesie. Już kiedy ją znaleźli, wydawała się od dłuższego czasu niezamieszkana. Z rodzinnego dworku została część ścian, dach, który chronił ich przed deszczem, oraz okna. Niektóre miały jeszcze nawet całe szyby. Od momentu zamieszkania nie zmienili tu niemal niczego. Rzeczy osobistych mieli tyle, co kot napłakał. Każde z nich posiadało koc, metalowe naczynia i trochę odzieży. Nie potrzebowali wiele. Musieli być w nieustannej gotowości, w razie gdyby przyszło im szybko zmienić miejsce pobytu. Mieli stąd blisko do miasta, ale dzięki rozsiewanym celowo plotkom nikt nie odważył się zapuścić w te okolice. Mimo to za każdym razem oglądali się za siebie i zachowywali największą ostrożność, na jaką było ich stać. Zdawali sobie sprawę, co by ich czekało, gdyby król odkrył, gdzie znajduje się ich siedziba.

Seth otworzył drzwi, które zaskrzypiały niemiłosiernie. Przepuścił Elaine, by weszła jako pierwsza. Podziękowała mu skinieniem głowy i wzięła głęboki wdech, wkraczając do chłodnego, bezpiecznego pomieszczenia. Nie mieli jednak czasu, aby schować się na dłużej przed popołudniowym skwarem. Zdjęli długie płaszcze, minęli ciemny korytarz oraz prowizoryczny salon, po czym przeszli na drugą stronę domu.

Obok miejsca na ognisko siedziała pozostała trójka członków ich grupy. Białowłosa dostrzegła przybyszy i uśmiechnęła się zwycięsko.

– Udane łowy, co? – zadrwiła Nyx, przy okazji się witając.

Seth przewrócił oczami. Zmarszczył brwi, a Elaine mimowolnie się uśmiechnęła. Oczywiście, że był zły na uwagę dziewczyny. Za każdym razem, gdy dzieląc się na dwie grupy, szli na akcje, Seth i Nyx zakładali się, które z nich jako pierwsze powróci do posiadłości obładowane złotem.

– Jarvis się ociągał – parsknął, udając niewzruszonego.

– Słucham? – wtrącił się brat.

– Następnym razem idziesz z Nyx, bo jedynie mnie spowalniasz.

Jarvis uniósł nieznacznie brew. Zaczął coś mówić, jednak Elaine zwróciła uwagę na ogromną skrzynię. Kiwnęła głową z uznaniem.

– Zgaduję, że Philip nie jest zadowolony z obrotu sprawy – odezwała się, próbując ignorować kłótnię braci.

Philip Hathorne był jednym z najwierniejszych przyjaciół króla, a zarazem największym wrogiem publicznym. Pięćdziesięcioletni alkoholik dostał w spadku ogromne ilości pieniędzy. Mieszkał w jednej z największych posiadłości na obrzeżach miasta. Wydawać by się mogło, że nie ma nic za uszami – ot, typowy mężczyzna wlewający w siebie za dużo alkoholu, który pojawia się na kilku balach w roku oraz kupuje najlepsze mięso w mieście. Większość najpewniej tak go widziała, ale oni wiedzieli zdecydowanie więcej – wykorzystywanie swojej pozycji i przemoc wobec biednych sierot, które bardzo często żebrały na ulicach, były dla Philipa codziennością. Pluł, bił, nie zdziwiliby się, gdyby robił im większą krzywdę. Był jednak nie do ruszenia. Nieraz spierali się na jego temat, ale Hathorne był zbyt bliski królowi. Wiedzieli, że gdyby spadł mu włos z głowy, duchy w lesie przestałyby być dla strażników wymówką.

Poza tym starali się nie być mordercami. Nie mogli sobie obiecać, że nigdy nie zabiją człowieka, jednak mocno trzymali się tej zasady, podobnie jak tej, że większość ukradzionych pieniędzy ma trafiać do najbiedniejszej dzielnicy w Idilii – stolicy Landaroth – obok której w tym momencie mieszkali.

Mimo to Philip był dla nich idealnym kąskiem i kopalnią złota. Pieniądze miał pochowane dosłownie wszędzie, a to, że nie jest w stanie nic zrobić w związku z kradzieżą, napędzało ich do dalszego działania. Zachowywał się tak, jakby sam był świadomy tego, że powinna spotkać go kara za jego czyny. Jakby czekał, aż w końcu oskubią go do ostatniego grosza. W rzeczywistości miał za wiele alkoholu we krwi, aby zrozumieć, co się wokół niego dzieje.

– Dzisiaj możemy oficjalnie powiedzieć, że Philip Hathorne stracił połowę swego majątku – odpowiedział Reign, krzyżując wzrok z Elaine. – Mam nadzieję, że nie było problemów.

Oczekiwał odpowiedzi właśnie od niej, ale Seth jak zwykle postanowił się wtrącić. Najwyraźniej dyskusję z Jarvisem pozostawił sobie na później.

– Tyle razem przeszliśmy, a ty nadal w nas wątpisz? – spytał retorycznie, by następnie rzucić w Reigna sakiewką pełną pieniędzy.

Mężczyzna uniósł brew, a Seth w odpowiedzi wyciągnął kolejną. Podszedł do niego i poklepał go po plecach. Reign natomiast ciągle nie spuszczał wzroku z Elaine, oczekując jej zapewnienia, ponieważ rzadko kiedy traktował słowa chłopaka poważnie.

– Na pewno nie było problemów?

Uśmiechnęła się nieznacznie i skinęła głową.

– Jesteśmy profesjonalistami – stwierdziła.

Nagle Nyx zagwizdała z uznaniem, zabierając od Setha część błyskotek. Przyjrzała się każdej po kolei, powoli uświadamiając wszystkich, co właściwie zdobyli. W jej oczach pojawił się błysk, który znał każdy z nich. Najwięcej uwagi poświęciła pierścionkowi, który zabrali ciężarnej kobiecie. Prawie zachłysnęła się powietrzem, podziwiając brylant zdobiący przedmiot. Błyszczał w świetle, niemalże wypalając oczy.

– Chyba wybaczę wam spóźnienie. To najpiękniejszy diament, jaki widziałam – wyszeptała zachwycona.

W międzyczasie Jarvis i Elaine wyjęli to, co sami mieli w kieszeniach. Złoto, naszyjnik i bransoletka damy były zaledwie początkiem.

– To mało w życiu widziałaś – mruknął Seth.

Uwielbiał wchodzić z nią w bezsensowne dyskusje. Próbował tego z każdym, ale tylko ona zawsze denerwowała się na jego komentarze. Teraz jednak – wyjątkowo – jedynie zgromiła go wzrokiem, czym wywołała u niego szeroki uśmiech.

– A ty, księżniczko? Zrobiłaś coś użytecznego? – zwrócił się do ostatniej osoby, która do tej pory siedziała cicho.

Wszyscy oderwali się od przeliczania oraz podziwiania błyskotek i spojrzeli na dziewczynę. Charlotte wstała, poprawiła suknię i podeszła do niego, dumnie patrząc mu w oczy.

– Zrobiłam to, co należało do moich obowiązków – odpowiedziała Charlotte.

Dyplomacja, szyk i przede wszystkim duma – to wszystko widoczne było po niej już na pierwszy rzut oka. Zawsze się zachowywała, jak na księżniczkę przystało. Zadziwiające, że ktoś taki jak ona przebywał w ich towarzystwie.

– Nyx, Elaine i Jarvis – przerwał Reign ich drobną kłótnię, zanim na dobre się rozpoczęła.

Podał im trzy woreczki pieniędzy oraz jeden biżuterii, która uprzednio została przebrana przez Nyx. Znajdowały się w nim błyskotki na tyle uniwersalne, że można było je spokojnie sprzedać nawet tu, w mieście. Pozostała część już za dokładnie czternaście dni miała wypłynąć z portu.

Elaine bez słowa przejęła sakiewki, a następnie schowała je do kieszeni płaszcza. Spojrzała w niebo, na którym pojawiły się pierwsze smugi zachodzącego słońca. Mieli jeszcze trochę czasu, by dotrzeć do miasta i tuż po zmroku spotkać się z ludźmi, z którymi współpracowali.

– Charlotte, wracaj do domu – dodał Reign.

– Kolacja – wyszeptała, przypominając sobie o mających się dziś zjawić gościach.

Podeszła do Nyx, by przyjrzeć się naszyjnikowi, który trzymała w dłoni.

– Na ten uważajcie – powiedziała. – To rodowy naszyjnik Larsenów. Choć wygląda niepozornie, jestem pewna, że wielu strażników będzie w stanie go rozpoznać. Amelie z pewnością o nim wspomni.

Po tych słowach odeszła, nawet nie czekając na podziękowania. Charlotte zdawała sobie sprawę, że wśród złodziei nie jest tak mile widziana, jak jej się z początku wydawało. Choć miała świadomość, że na zaufanie należało sobie u nich zasłużyć, nie spodziewała się, że zajmie to tak wiele czasu. Mimo starań oraz ryzyka, jakie podejmowała, po kilku miesiącach wciąż podchodzili do niej z rezerwą. Jej krytyczna strona kompletnie się temu nie dziwiła. W końcu dlaczego mieli zaufać księżniczce będącej siostrą samego następcy tronu? Człowieka, który nienawidził Czarnych Srok bardziej niż jego ojciec?

– Ten upał mnie dobije – wyjęczała Nyx, mając nadzieję, że tym razem Reign jej odpuści. – Mogę zostać?

Elaine nie mogła powstrzymać uśmiechu. Ich dni niemal zawsze wyglądały tak samo. Dzielili się na grupki, kradli, a następnie, gdy tylko była taka możliwość, sprzedawali biżuterię. Za pieniądze kupowali jedzenie, którego potrzebowali na następne dwa dni. Jedyną osobą zwolnioną z chodzenia do miasta był Seth, który spisywał ich wydatki. Chociaż Elaine nauczyła ich czytać, pisać i liczyć, ku zdziwieniu wszystkich jedynie Seth dawał sobie z tym radę. W ocenie Reigna tylko dzięki temu nie był bezużyteczny, choć to on w atakach radził sobie najlepiej. Był bezwzględny, szybki i niebezpieczny.

– Pewnie – odpowiedział poważnie, zakładając ramiona na piersi. – Ale jeśli Elaine i Jarvis zostaną złapani, ponieważ nie miał kto im pomóc, to staniesz w pierwszym rzędzie w trakcie ich egzekucji.

Reign był najstarszy i to od niego wszystko się zaczęło. Było zatem oczywiste, że stał się również ich liderem. Niemal trzydziestoletni mężczyzna już w wieku ośmiu lat kradł, kłamał, oszukiwał i kto wie, czy nie zabijał z niezwykłą starannością. Pomimo blizn na twarzy i całym ciele wiele razy udowodnił, że jest człowiekiem umiejącym wyjść cało z najtrudniejszej sytuacji, walcząc o swoich ludzi do samego końca. Był obcięty na krótko, a jego wręcz lodowate niebieskie spojrzenie wywoływało strach u wszystkich dorosłych.

– A gdybym zamieniła się z Sethem? – próbowała dalej Nyx, dotykając swojego ciepłego czoła.

– On się nam do niczego nie przyda – odezwała się Elaine.

– Ej!

– Taka prawda – odpowiedziała. – Zamiast skupić się na pracy, zajmujesz się panienkami, które patrzą na ciebie maślanym wzrokiem.

– Więc będzie się do nich szeroko uśmiechał i dadzą mu spokój – wyburczała obrażona Nyx.

Elaine wiedziała, że ich kłótnie są dziecinne, ale paradoksalnie to one dawały im okazję do beztroski i śmiechu. A to właśnie tego żadne z nich nie miało w dzieciństwie ani w późniejszych latach, aż do momentu, gdy się poznali.

– Ściemnia się – stwierdził Reign. – Lepiej już idźcie.

Żarty się skończyły, przez co natychmiast spoważnieli. Przed wyjściem założyli stroje, w których nikt nie rozpoznałby złodziei. Elaine miała na sobie długą zieloną suknię, nierzucającą się w oczy. Krój był na tyle popularny, że stanowiła najbezpieczniejszą opcję na wieczorne spacery do miasta. Dziewczyna nie wyglądała w niej ani na arystokratkę, której miejsce było w pałacach, ani na kogoś, kto nie miał co włożyć do garnka. Choć było na tyle ciepło, że nie musiała zakładać dodatkowego odzienia, narzuciła na siebie płaszcz. Nyx założyła podobną sukienkę, z tą różnicą, że jej była żółta. Jarvis natomiast zdecydował się na długie bawełniane spodnie oraz koszulę z tego samego materiału. Oboje, tak jak Elaine, przywdziali długie, ciemne płaszcze, w których ukrywali nie tylko sakiewki pełne pieniędzy, ale również sztylety.

Kiedy byli gotowi do wyjścia, Elaine przejęła stery i rozdzieliła zadania. A były ich trzy.

Pierwsze: zakupić jedzenie na dzisiejszą kolację oraz następny dzień.

Drugie: sprzedać skradzioną biżuterię.

Trzecie i najważniejsze: rozdać pieniądze najbardziej potrzebującym w mieście.

Rozdział 2

Rozdzielenie zadań było bardzo proste, gdy znało się swoich sojuszników oraz miasto. Idilia była stolicą jednego z większych królestw na Lazurowym Kontynencie – Landaroth. I choć w pewien sposób Elaine gardziła królem oraz jego sposobami zarządzania, jedno musiała mu przyznać: miasto było jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie odwiedziła. A widziała ich wiele i w każdym z nich miała do czynienia z ludźmi każdej klasy społecznej.

Państwo to słynęło przede wszystkim z handlu żywnością – pola pełne zbóż Elaine zaliczała do najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek miała okazję podziwiać. Landaroth nie było idealne, a wynikało to głównie z jego wielkości. Niemal połowa powierzchni, pomimo zapewnień i obietnic władcy, nie została jeszcze odbudowana po niedawnych bitwach. To właśnie w takich miejscach Elaine spędzała najwięcej czasu i jako jedna z niewielu skupiała się na ludziach, na których w codziennym pędzie nikt nie zwracał uwagi. Mało kto zauważał chorujące matki z dziećmi przy boku, znajdujące się na ulicach. Nikt nie dostrzegał mężczyzny z powoli gnijącymi kończynami. Chociaż nie. Dostrzegali i przepędzali, ponieważ nikt nie mógł znieść odoru rozkładu, a amputacja wydawała się za bardzo skomplikowanym i przede wszystkim kosztownym zabiegiem dla tych, którzy chcieliby pomóc. Nie można było także zapomnieć o rodzinach albo osobach samotnych, które przez swoje większe bądź mniejsze błędy zostały wyrzucone na bruk.

Prawo w tym państwie było klarowne, ale przede wszystkim surowe. Spóźnienie się z opłacaniem podatków było czymś niedopuszczalnym, a w niektórych przypadkach również karanym śmiercią. Zresztą… zawsze było karane w ten sposób, ponieważ wyrzucenie na ulicę zazwyczaj tak się kończyło. Elaine, Jarvis oraz Nyx jedynie odwlekali to, co było dla tych ludzi nieuniknione. W końcu niemożliwym było wspomagać ich przez cały czas. Wiedzieli, że pewnego dnia będą musieli opuścić Idilię, a może nawet całe Landaroth.

Czarne Sroki pisały się na taki los. Zazwyczaj wyznawali zasadę, że więcej niż rok w jednym miejscu jest niedopuszczalny. Zmieniali miejsca szybko, nie przywiązując się do swoich wspólników. Idilia stanowiła wyjątek. Pomagała im sama księżniczka Charlotte, a w mieście było więcej do naprawienia niż w każdym innym, w którym mieszkali. Nie mogli odejść po zaledwie kilku miesiącach, choć zapewne powinni. Mimo to Elaine na razie nie chciała dopuszczać do siebie tej myśli. Pomimo wszystkich wad w stolicy było coś urzekającego. Możliwe, że chodziło o lśniące, wielobarwne kamienice, które były znane niemalże na całym kontynencie. Ogromne wrażenie robiły nie tylko kolory, ale także płaskorzeźby ozdabiające ściany. Niektóre z nich przedstawiały ludzi pracujących na polach lub znaną na całym kontynencie Nydrassil – boginię wszystkiego i wszystkich. Na innych widniały wizerunki zwierząt, często tworzone przez samych właścicieli. Jednakże Elaine za najbardziej urzekające uznawała żłobienia przedstawiające Feniksy. Za każdym razem, gdy widziała obraz wielbionego przez wszystkich ptaka, czuła ukłucie w sercu. Choć nigdy nie widziała żadnego na własne oczy, była pewna, że malunki czy płaskorzeźby były niczym w porównaniu z rzeczywistością. Zresztą… te stworzenia… Czasem sama wzmianka o nich wzbudzała przyjemny dreszcz na skórze mieszkańców.

Historie dotyczące Feniksów – bratnich dusz królów, królowych i ich dzieci – znał chyba każdy na Lazurowym Kontynencie. Ukrywały się daleko poza granicami miasta, w miejscach niedostępnych dla zwykłego człowieka. Jednak nawet gdyby te boskie stworzenia latały i żyły blisko ludzi, większość społeczeństwa i tak omijałaby je szerokim łukiem. To ich mocy zawdzięczano bogate żniwa i zbiory owoców każdego sezonu. Nikt nie pragnął ich krzywdy, a niektórzy wielbili je bardziej niż Nydrassil, którą uważano za ich matkę.

Stolica była położona nad zatoką, dzięki której można było wypłynąć na otwarte morze. Na wzgórzu natomiast stał ogromny zamek należący do rodziny królewskiej. Krajobraz robił wrażenie, nie przyczyniał się jednak – podobnie jak Feniksy – do tego, że Elaine nie chciała stąd wyjeżdżać. Zatoka za mocno przypominała jej dom, do którego nie chciała wracać, a góry nie pozwalały zapomnieć o tym, że las stanowił najszybszą drogę ucieczki.

W tym miejscu po prostu było tyle do zrobienia. Tyle do naprawienia, a Czarne Sroki były jedyną nadzieją dla biednych mieszkańców.

Gdy wyszli z lasu, powitała ich wesoła muzyka, a na rynku dostrzegli rozbawionych, tańczących ludzi.

– Spotkam cię pod drzewem płaczącym – śpiewał ktoś. Choć piosenka była jedną z najpiękniejszych, jego pijackie fałszowanie wszystko psuło. – Błagam, zignoruj jej krzyki! Pod drzewem płaczącym…

Elaine dostrzegła rozpalone ognisko, dzięki któremu pomimo zmroku wszystko było doskonale widoczne. Strażnicy, choć na służbie, bawili się wraz z miejscowymi, podśpiewując najgłośniej ze wszystkich zebranych.

– Tylko przy tobie nie słyszę tych krzyków…

– Ja za to słyszę twoje… – burknął Jarvis, wyraźnie niezadowolony z braku talentu mężczyzny. – Mogę go uderzyć?

Elaine nie zareagowała na jego słowa, wiedząc, że przyjaciel czasem musi powiedzieć, co myśli, nie oczekując żadnej odpowiedzi. Tak było i teraz, dlatego skupiła się na ludziach wokół, próbując odnaleźć znajome twarze. Znalazła, jednak tę, której wolała nie spotkać. Jarvis i Nyx widząc, kto zwrócił na nich uwagę, zamierzali się wycofać, jednak starsza kobieta była szybsza od profesjonalnie wyszkolonych bandytów. Nawet oni nie potrafili się skryć przed panią Maigret.

– Panienko Elaine! – wykrzyczała już w połowie drogi.

Chociaż mogliby ją zignorować i po prostu odejść, nie zrobili tego. Trochę z grzeczności, a trochę z ciekawości, co takiego pragnęła im przekazać. Maigret często opowiadała historie wyssane z palca lub obrzydliwe plotki, ale wiedzieli, że może być w nich ziarnko prawdy. A że lubili porównywać informacje z różnych źródeł, nie mogliby ominąć jednej z największych plotkar w mieście.

– Nie uwierzycie, czego się dziś dowiedziałam – zaczęła, jak zwykle nie tracąc czasu na powitania.

Nyx spojrzała na nią nieprzyjaźnie. Nie lubiła jej najmocniej z całej trójki. Elaine próbowała uspokoić ją wzrokiem, mając nadzieję, że przyjaciółka nie wpadnie na nic głupiego.

– Oni znowu zaatakowali – powiedziała przejęta Maigret. – W samym środku lasu! Nie jestem w stanie znieść myśli, że są coraz bliżej miasta. Co, jeśli zaczną kraść również tutaj? Czy wyobrażacie sobie, że pewnego dnia obudzimy się bez naszych pamiątek, bez naszego zabezpieczenia na gorsze dni? – W jej oczach pojawiły się łzy, a warga zadrżała od nadmiaru emocji.

– Gwarantuję pani, że nie jest pani obiektem zainteresowania złodziei – zapewniła ją Nyx dziwnie empatycznym tonem.

– Skąd panienka może to wiedzieć?

– Ma pani za mało pieniędzy.

– Jesteś…

– Przepraszam za nią – przerwała szybko kobiecie Elaine, dotykając przy tym jej ramienia. – Przyjaciółka nie miała nic złego na myśli.

Maigret niemal natychmiast się uspokoiła, a następnie uśmiechnęła ciepło.

– Powinniśmy już iść. Ojciec na nas czeka. – Jarvis zabrał głos po raz pierwszy.

Przytaknęli i szybko się pożegnali.

– Możemy znaleźć sobie inne źródło informacji? – wycedziła Nyx, przewracając oczami. – Same słowa nie byłyby tak irytujące, gdyby nie jej głos, który powoduje u mnie niedosłuch.

– Niedasłuch? – spytał Jarvis. – Co to?

– Niedosłuch – poprawiła go zniecierpliwiona. – Nie wiem, ale słyszałam, jak medycy rozmawiali o czymś takim. Jak ty to robisz, że tak szybko ją uspokajasz? Myślałam, że wydłubie mi oczy – zwróciła się do Elaine.

Wzruszyła ramionami. Nie chciała poruszać tematu umiejętności, którą zdobyła tylko po to, aby ochronić się przed kobietą żyjącą wjej koszmarach.

– Rozdzielmy się – powiedziała zamiast tego. – Musimy zdążyć ze wszystkim przed końcem tego całego rozgardiaszu.

Przyjaciele bez słowa przytaknęli, nie wdając się w dyskusję. Wiedzieli, że nie mają czasu do stracenia. Niepotrzebni im byli pijani strażnicy, szukający jedynie zaczepki. Każde z nich znało swoją rolę.

Nyx musiała w umiejętny sposób sprzedać skradzioną biżuterię, co było najbardziej czasochłonne. Miała wybitne zdolności do negocjacji i świetne oko do błyskotek. Poza tym umiała uzyskać najlepszą cenę, nawet za te z fałszywego złota. Wystarczył jeden uśmiech, jedno zapewnienie, a rozmówca zaczynał wątpić w swoje przekonania.

Jarvis, albo w ewentualnych przypadkach Seth, zajmował się zakupem jedzenia. Było to zadanie mało wymagające, dlatego radził sobie z nim całkiem nieźle. Na zatłoczonym rynku nie wyróżniał się tak bardzo, jak w innych miejscach.

Elaine i Reign zajmowali się w głównej mierze przekazywaniem pieniędzy biednym. Rozdawali je zaufanym osobom i w tym celu musieli często odbywać spotkania w najbardziej nieciekawej dzielnicy miasta. Tam bowiem nikt nie rzucał się w oczy, nawet niewysoka dziewczyna o delikatnej urodzie. W tym miejscu każdy był skupiony na sobie i swoim nieszczęściu. Poza tym ci, którzy mieli zwrócić na nich uwagę, znali ich, przez co nigdy nie przydarzyła im się żadna groźna sytuacja. Musieli oczywiście uważać na strażników, którzy bardzo często właśnie tam szukali pretekstu do wykorzystania swojej pozycji. W końcu w tym miejscu nikt nigdy nie zwracał na nic uwagi, a prawo nie obowiązywało. Liczyły się jedynie znajomości oraz szacunek, który się zdobyło.

Jednak cały ten proceder byłby trudniejszy bez udziału Charlotte, która wbrew pozorom nie miała prostego zadania. Prócz tego, że pomagała Nyx w upewnianiu się, że dana biżuteria nadawała się na sprzedaż, pozyskiwała wiele informacji, do których nie miała dostępu nawet służba królewska. Czarne Sroki wiele jej zawdzięczały – dzięki niej król nie był w stanie niczym ich zaskoczyć, a wszyscy bogaci goście byli im dobrze znani. Wiedzieli również, kiedy w zamku temat Czarnych Srok stawał się gorący i powinni odpuścić napad. Niejednokrotnie Charlotte manipulowała swoim ojcem, gdy podczas rodzinnej kolacji zaczynał temat szajki złodziei. Nie zmieniało to jednak jednej rzeczy: dla nich wciąż pozostawała arystokratką, przez co nie potrafili jej w pełni zaufać. Jedynym wyjątkiem mógł być Reign.

Elaine minęła stragan, a następnie park, w którym dostrzegła bawiące się dzieci. Mimowolnie się uśmiechnęła, gdy zobaczyła szczęście na ich twarzach. Nie wiedziała, dlaczego ten widok zawsze ją rozczulał. Właśnie w takich momentach przypominała sobie o marzeniach, których nigdy nie była w stanie spełnić. Los dał jej coś innego i chociaż wiele razy budziła się z wrzaskiem i łzami w oczach po koszmarach, które były w rzeczywistości wspomnieniami, nie zamieniłaby tego, co miała, na nic innego. Samodzielnie wywalczyła sobie najwyższą możliwą pozycję, zapewniającą jej wolność. Czy doceniałaby to, gdyby wszystko miała na wyciągnięcie ręki?

Skręciła w wąską uliczkę i wkroczyła do zupełnie innego świata. Zasłoniła się płaszczem, aby suknia była ledwo widoczna. Mimo wysokiej temperatury powietrza poczuła chłód. Tutaj wszystko było inne, wieczór nie wydawał się spokojnym końcem dnia, a jedynie mrocznym początkiem nocy. W jednym z zaułków słychać było płacz dziecka, a w kolejnym skomlenie psa, najpewniej mordowanego przez człowieka, który nie wytrzymał z głodu. Elaine mimowolnie wróciła myślami do murali, na których były namalowane pupile, kochane przez ludzi od początku do końca ich dni. Tutaj było… inaczej.

Gdyby nie życiowe doświadczenia, zapewne przeszedłby ją dreszcz przerażenia. Zamiast tego skupiła się na misji. Współczucie nie dawało tym ludziom nic – co innego pieniądze, które miała w kieszeniach.

Upewniła się, że nikt jej nie śledzi, po czym skręciła w dobrze sobie znany zaułek. Przeszła przez ukryte drzwi za ogromnym śmietnikiem pełnym odpadów nieusuwanych od tygodni. Wchodząc do środka, od razu wyczuła zapach tytoniu i alkoholu. W przeciwieństwie do barów w głównej części miasta tu nie było słychać muzyki ani śmiechów rozbawionych gości. Większość przychodziła tutaj, aby się napić i zapomnieć. Dlatego było to idealne miejsce na spotkanie. Nawet jeśli ktoś zwróciłby na nią uwagę, z pewnością następnego dnia by o niej nie pamiętał.

Z całych sił próbowała się nie skrzywić, choć zapach niewiarygodnie drażnił jej nos. Nienawidziła woni alkoholu, od kiedy pamiętała, a w takich miejscach odór był wyraźnie wyczuwalny. Nie wspominając o mężczyznach wlewających w siebie tyle trunku, co ona wody. Nie oceniała ich jednak. Nie tutaj, nie dziś. W tym świecie ucieczka wydawała się najlepszym sposobem.

W pomieszczeniu panował półmrok, pogłębiany przez ciężkie drewniane stoły i krzesła. Wszystko tu było obskurne, a ściany już dawno zaszły pleśnią. Elaine pomyślała, że gdyby bar nie znajdował się w jednej z kamienic, upadłby przy silniejszym podmuchu wiatru. Drewniane kolumny były oskubane i poniszczone przez ludzi, którzy niejednokrotnie wyładowywali na nich swoje emocje. Miały być ozdobą, a pełniły funkcję worka treningowego.

– Elaine! – usłyszała wołanie barmana.

Gdy skierowała na niego wzrok, odetchnęła. Stojący za barem mężczyzna w średnim wieku uśmiechał się szeroko. Pomachał do niej, chcąc zwrócić jej uwagę.

– Dawno cię tu nie było. Tęskniliśmy!

Kątem oka spojrzała na drugiego barmana. Ten pokiwał głową na potwierdzenie słów kolegi, jednak nie zrobił tego zbyt przekonująco. Elaine nie miała mu tego za złe.

– Musiałam załatwić kilka spraw. Gdzie Lars?

Barman wskazał palcem w prawą stronę, na najbardziej oddalony stolik. Dopiero wtedy dostrzegła zgarbioną postać siedzącą w cieniu. Gdyby nie kubeł piwa, który połyskiwał od słabego światła, najpewniej musiałaby dłużej się rozglądać, aby dostrzec siedzącego mężczyznę.

– Uważaj, moja droga – ostrzegł. – Nie jest w nastroju.

– On nigdy nie jest w nastroju – parsknęła, jednak nie było jej do śmiechu.

Widząc posturę Larsa, poczuła niepokój.

– Dziękuję.

Nie zapomniała uśmiechnąć się do barmana, dla którego jej uśmiech był wart więcej, niż mogłoby się wydawać.

Ruszyła w stronę mężczyzny, który opróżniał kolejny kufel piwa. Zauważył ją dopiero, gdy stanęła dokładnie przed nim. Nie zmienił jednak pozycji, a tylko odpalił papierosa. Dym wydobywający się z jego ust poleciał w jej kierunku. Uniosła jedynie brew i usiadła naprzeciw niego.

– Jest i ona – odezwał się jako pierwszy, nie marnując czasu na ckliwe powitania. Znów dmuchnął jej w twarz dymem, jednak ponownie nie wywołało to u niej żadnej reakcji. Pewne rzeczy były istotniejsze niż to, co naprawdę miała ochotę mu wyznać. – Miło cię widzieć. Tęskniłem.

– Ciebie również, jednak z tym drugim bym polemizowała – odpowiedziała, rozsiadając się wygodnie. – Po prostu dobrze cię widzieć żywego.

Lars ocenił ją wzrokiem i – dłużej, niż powinien – zatrzymał się na skrawku sukni wystającej przy jej szyi.

– Powinnaś przestać przychodzić tu w… tym – powiedział, ściszając głos. – Spotka cię w końcu nieszczęście.

Elaine pokręciła głową. Choć jego słowa brzmiały okropnie, wiedziała, że były podyktowane troską. Nieraz czuła na sobie czyjś intensywny wzrok. Wiedziała, że przejście przez miasto w spodniach wiązałoby się ze zbyt wieloma spojrzeniami, a na to nie mogła sobie pozwolić. Co prawda w pewnych sytuacjach bywały wygodniejsze i społeczeństwo je akceptowało, jednak ona miała przypominać kogoś będącego tylko nieco niżej od arystokracji. Niewiastę, która mogłaby mieć szansę zostać dwórką królewny Charlotte. Poza tym suknie miały swoje zalety. Przede wszystkim można było schować pod nimi wiele ostrzy, które nie odznaczały się w żaden sposób. Więc jak na ironię Elaine w sukni czuła się bezpieczniej niż w spodniach.

– Co na północy miasta? – zmieniła zgrabnie temat.

Lars parsknął, a na jego twarzy odmalowała się wściekłość. Na pierwszy rzut oka widziała, że pragnął unikać tego tematu, i mimo ciekawości nie miała zamiaru ciągnąć go za język. Doskonale wiedziała, że pomimo zapewnień chciałby być jak najdalej od tego wszystkiego. Jednak nie mógł się stąd wynieść. Dzięki Elaine i Reignowi był w stanie wiązać koniec z końcem, ale nie oznaczało to, że było go stać na coś poza chlebem i wodą. Zdawał sobie sprawę z konsekwencji zawłaszczenia sobie więcej, niż powinien. Miał swój honor i mimo trójki dzieci, które wychowywał sam, nie skazałby innych na śmierć. Jego zadanie było dość proste. Przekazywał pieniądze potrzebującym, a to, co mu pozostało, zostawiał dla siebie, mając nadzieję, że kiedyś uda mu się uciec wraz z rodziną w jakieś lepsze miejsce. Nawet jeśli nigdy nie mówił tego głośno, z pewnością tego pragnął.

Pokręcił głową, nie chcąc rozmawiać o najgorszym miejscu w dzielnicy, w której mieszkał. Gdy tylko przypominał sobie wrzaski kobiet, dzieci oraz płaczących mężczyzn, coś nakazywało mu wypić kolejne piwo. Usilnie się powstrzymywał, ponieważ wieczorem musiał wrócić trzeźwy do domu. Jego dzieci żyły w biedzie, ale nie musiały zmagać się z problemem ojca alkoholika. Czasem jednak były takie dni jak ten, kiedy nie umiał się powstrzymać. Pragnął jak oni wszyscy tu siedzący po prostu zapomnieć.

Wiedząc, że po raz kolejny nie dostanie od niego odpowiedzi, Elaine wyciągnęła na stół trzy duże sakiewki wypełnione pieniędzmi. Największą z nich przesunęła najbliżej mężczyzny. Jak zwykle wraz z początkiem miesiąca dostawał odpowiednią zapłatę za współpracę.

– Ta jest dla ciebie. – Pochyliła się nad stołem. – I przestań tyle pić.

– Dlaczego? – burknął, chociaż doskonale znał odpowiedź na swoje pytanie.

– Ponieważ śmierdzisz. – Tym razem nie była w stanie powstrzymać skrzywienia.

Jego oczy, choć o pięknej jasnej barwie, przepełnione były zmęczeniem z powodu nadmiaru obowiązków. Nigdy nie mówiła tego głośno ani jemu, ani tym bardziej Czarnym Srokom, jednak od kiedy poznała Larsa, miała w sobie wewnętrzną potrzebę udzielenia mu pomocy. Chciała, aby wyniósł się z tego miasta i zaczął życie na nowo. Czuła od niego nie tylko odór alkoholu, ale przede wszystkim ojcowską miłość, której nigdy nie zaznała. Czasami widziała w nim mężczyznę, który mógłby być jej ojcem. Lubiła wierzyć w to, że gdyby tylko go miała, byłby kimś do niego podobnym. Kimś nieidealnym, irytującym, ze skłonnościami do nałogu, ale kto przede wszystkim by ją kochał. Tak jak Lars kochał swoje dzieci, z którymi Elaine miała okazję zamienić kilka słów. Nigdy jednak nie przyznała się, o czym myślała. Była to jedynie naiwna, żałosna myśl.

– Elaine, skończcie z tym – powiedział nagle, czym zbił ją z tropu.

– Żadne z nas nie ma nic do stracenia.

– Macie życie do stracenia.

Popatrzyła na niego uważnie, a on wskazał głową na kartkę przyczepioną do ściany. Widniał na niej ogromny napis „UWAGA”, a pod nim trzy nienaturalnie czarne sroki. Doskonale wiedziała, co to za symbol. Cała stolica posługiwała się nim, gdy ktoś pragnął ogłosić coś, co było związane z nimi.

– To już kolejny list gończy za wami. Są coraz bliżej, a wy posuwacie się do jeszcze odważniejszych czynów.

– Może i są – odpowiedziała poważnie, a jej głos nawet nie zadrżał.

Listy gończe, groźby i nienawiść nie robiły na niej wrażenia. Wierzyła, że robią coś dobrego. Uwielbiała to. Lubiła adrenalinę, a przede wszystkim podobało jej się, że czyni życie innych choć odrobinę lepszym. Poza tym nie znała niczego innego. Wszystko przed poznaniem Reigna zdawało się piekłem, do którego nie chciała powracać.

– Nie zrezygnujemy z tego. Gdyby nie Reign, zdechłabym jak pies, a przy okazji zostałabym wykorzystana na każdy możliwy sposób. Nie zostawię go, choćbym miała umrzeć.

– Reign to wariat. Naprawdę jesteś gotowa za niego zginąć? – spytał, choć znał odpowiedź. Elaine była w stanie zrobić dla niego nawet więcej. – Różnisz się od nich. Przez to, jak wyglądasz, jak się odzywasz. Potrafisz owinąć sobie mężczyznę wokół palca, mogłabyś mieć wszystko.

Nie zdążyła mu odpowiedzieć. Drzwi do baru otworzyły się z głośnym trzaskiem. Stanęło w nich dwóch mężczyzn, ubranych w dobrze znane mieszkańcom ciemnozielone stroje. Zaczęli się rozglądać. Elaine zamarła, starając się nie ściągać na siebie uwagi. Jednak już po chwili spoczęło na niej spojrzenie jednego z nich. W gardle poczuła gulę, a dłonie automatycznie się zacisnęły. Ludzie, którzy wcześniej wydawali się skupieni na sobie, obserwowali strażników, których widok nie był tu codziennością. Unikali tego miejsca, bo było dla nich czymś w rodzaju śmietnika, do którego nie warto zaglądać.

Wzięła głęboki wdech, odliczając dłużące się niemiłosiernie sekundy. Jeden ze strażników zrobił krok w stronę ich stolika. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Nie mogła pozwolić sobie na żaden ruch, przez który mógłby pomyśleć, że się go boi.

Pierwsza zasada: nigdy nie okazuj strachu.

Elaine miała ją w głowie, choć instynkt nakazywał uciekać. Pozostała jednak na miejscu, uważnie przyglądając się strażnikowi. Nie zachowywała się dumnie ani bezczelnie. Nie miała zamiaru irytować człowieka mającego większą władzę od niej. Wiedziała, że nie może wyciągnąć sztyletu, który wyraźnie o sobie przypominał.

– To nie jest odpowiednia pora, aby panienka przesiadywała w takim miejscu – powiedział w końcu strażnik.

Jego ton był ostry, atakujący, jednak Elaine nie zwróciła na to uwagi. Miała ochotę odetchnąć z ulgą, że chodziło jedynie o to. Uśmiechnęła się słodko, a na twarzy mężczyzny również pojawił się delikatny uśmiech.

– Jest ze mną – odezwał się Lars, by zapobiec niepotrzebnej dyskusji. – Nie macie się, panowie, czego obawiać.

– Właśnie tego się obawiamy – parsknął, mierząc go wzrokiem i zaciskając dłoń na rękojeści miecza. – Czy nie potrzebuje panienka pomocy?

Gdybym nie wyglądała jak zklasy średniej, to nigdy byście się mną nie zainteresowali – pomyślała Elaine, ale zamiast tego odpowiedziała:

– Dziękuję, jestem wdzięczna za zainteresowanie. To mój wuj, panowie, nie ma powodu do obaw. – Po krótkiej pauzie zapytała: – Co panów tu sprowadza?

– Szukamy właściciela tego… – Starał się znaleźć odpowiednie słowo. – Miejsca.

– Niestety, nie widziałem go od kilku dni – skłamał Lars.

Wzruszył ramionami i dopił piwo. Elaine również nie miała zamiaru zdradzić miejsca pobytu właściciela, dlatego jedynie uśmiechnęła się na potwierdzenie słów „wujka”. Jednak strażnicy nie wydawali się zniechęceni tymi słowami. Dostali rozkazy, więc musieli odnaleźć mężczyznę. Skinęli głowami na pożegnanie, podeszli do baru i zagadnęli barmana, który kulił się w sobie ze strachu.

– Wiesz, o co chodzi, prawda? – spytała, choć znała odpowiedź.

Lars był człowiekiem, którego nie omijała żadna informacja. Wiedział wszystko i niemal tyle samo zachowywał dla siebie. Jednak ta kwestia była dla Elaine zbyt istotna, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Westchnął, pogodzony z tym, że kobieta nie odpuści.

– Stryczek.

– Słucham?

– Valery spóźnia się z płaceniem podatków już jakieś… pół roku. To cud, że udało mu się tyle przeżyć.

Elaine ponownie się skrzywiła. Choć wiedziała, dlaczego prawo wygląda tak, a nie inaczej, ciężko było to zaakceptować. Niektórzy ludzie ledwo wiązali koniec z końcem i choć byli uczciwi, mieli zawisnąć na stryczku jedynie za coś takiego. Poczuła złość. Valery na to nie zasługiwał.

– Wiem, co ci chodzi po tej młodej główce – fuknął Lars, gdy strażnicy znaleźli właściciela baru i zaczęli ciągnąć go w stronę wyjścia. Mężczyzna wrzeszczał i błagał o wybaczenie. Większość gości odwróciła wzrok. – Odpuść.

– Nie pozwolę, aby stracił życie – odpowiedziała.

Choć zazwyczaj starała się chować emocje, w takich momentach nie była w stanie godzić się na niesprawiedliwość tego świata. Nim jednak popełniła błąd, Lars złapał ją za nadgarstek, nakazując usiedzieć w miejscu.

– Spójrz na mnie.

Nie zrobiła tego.

– Elaine, spójrz na mnie – powtórzył, a ona niechętnie się podporządkowała. – Jesteś jedyną osobą, na którą strażnicy zwrócili uwagę. Myślisz, że są na tyle głupi, żeby nie połączyć faktów? Masz tylko dwadzieścia trzy lata i całe życie przed sobą, dlatego, do jasnej cholery, masz się uspokoić. Obok Valery’ego zawiśniesz ty. Chcesz tego? Chcesz zginąć za jedną osobę, gdy codziennie ratujesz setki?

Rozumiała, co chciał przekazać, dlatego pohamowała chęć wszczęcia kłótni. Złapał ją za dłoń, chcąc dodać jej otuchy, a jednocześnie zatrzymać. Choć śmierć była ich najlepszym przyjacielem, oboje łamali się przy każdym spotkaniu z nią. Niezależnie od tego, jak koszmarnie to brzmiało, miał rację. Ratując Valery’ego, Elaine skazałaby na śmierć nie tylko siebie, ale także ludzi, którym pomagała. Choć brzmiało to logicznie, nie była w stanie zdusić wyrzutów sumienia. Jako jedna z niewielu byłaby w stanie uratować mężczyznę. Wiedziała o tym i to bolało ją najmocniej.

– Nie uratujesz wszystkich – powiedział cicho Lars, a w jego głosie można było wyczuć smutek. – Jest ciemno. Chodź, odprowadzę cię.

Rozdział 3

Mężczyzna uderzał palcami o szklane naczynie wypełnione bursztynowym płynem. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że jest skupiony na rozmowach trwających wokół niego, jednak nic bardziej mylnego – był po prostu znudzony. Rada Sprawiedliwych, składająca się z sześciu lordów, w tym dwóch doradców, króla oraz jego synów, zdawała się podzielona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. A najgorsze w tym wszystkim było to, że kłótnie zapoczątkował jego ojciec.

– Ale Wasza Królewska Mość…

– Nie – warknął, a większość zebranych nagle się wyprostowała. – Więcej pieniędzy nie dostaną, choćby mieli gnić w rowach.

– Jest połowa roku, Wasza Królewska Mość. Jeśli czegoś nie zrobimy i kolejne oddziały nie zostaną wysłane na granice…

Król uderzył pięścią w stół, a wszyscy zamilkli. Nikt nie ośmielił się nawet odetchnąć, wiedząc, że najpewniej skończyłby za to na stryczku.

Casper spojrzał na brata skupionego na szklance. Znał go za dobrze i wiedział, że zaraz zrobi coś, co nie przyszłoby na myśl żadnemu z mężczyzn. Zawsze tak było. Nie zwracał uwagi na pozostałych, zatopiony we własnych myślach. Przyglądając się jego twarzy, odniósł wrażenie, że to był pomysł w stylu ich ojca – takich miał coraz więcej. I chyba to przerażało go najbardziej, ponieważ William – mimo swojej niechęci do króla – był do niego zdumiewająco podobny. Casper nie miał jednak pewności, do czego brat chce się posunąć tym razem. Od kilku dni nie rozmawiali, co jeszcze bardziej go niepokoiło.

– Gerdhort nie odpuści – powiedział główny doradca króla, Augustus, który z nich wszystkich najmniej się go obawiał. – Wasza Królewska Mość chyba rozumie powagę sytuacji. Jeśli nie zapewnimy bezpieczeństwa na północy, z początkiem zimy będziemy mogli pożegnać się ze stolicą.

Większość przyznała mu rację.

William przymknął oczy, słysząc nazwę państwa zagrażającego im najmocniej. Jeszcze kilkanaście lat temu było jedynie maleńkim księstwem nieposiadającym swoich Feniksów. Żaden z rodów ognistych ptaków nie brał ich na poważnie. Do czasu, ponieważ Gerdhort zajęło inne sąsiadujące z nim kraje i teraz z przerażającą szybkością zbliżało się do granic Landaroth.

Co za ironia losu – westchnął w duszy William, przypominając sobie śmiech ojca, gdy słyszał, że zdesperowane państwa łączą się w jedno, aby stać się silniejsze i odeprzeć atak. Niemal wszystkie kraje na Lazurowym Kontynencie miały jednego wroga i tylko wspólnie mogły mu się przeciwstawić. A teraz Landaroth musiało zrobić to samo, bo mimo swojej potęgi nie było w stanie pokonać tak wielkiego oponenta.

– Państwo jest na granicy upadku – rozległ się w końcu głos następcy tronu.

Wszyscy zamilkli i skupili się na nim, czekając na dalsze słowa. William rzadko się odzywał, dlatego gdy już to robił, nikt nie ośmielał się mu przerywać. W zamku słyszano plotki, że doradcy liczyli się z jego zdaniem bardziej niż tym należącym do samego króla. Następca tronu tego nie odczuwał, lecz jak miało się okazać, nie dostrzegał wielu rzeczy.