Anna i Pan B. - Jakub Zając - ebook

Anna i Pan B. ebook

Zając Jakub

4,1

Opis

Najtrudniej w życiu być zwykłym człowiekiem

Młody pisarz K. ma na koncie odwyk, świeże rozstanie z kobietą i rozpoczynane wciąż na nowo poszukiwania własnego miejsca. Niespodziewanie otrzymuje od swojej czytelniczki kuszącą propozycję – krótkie wakacje od życia.

Anna, czuła i ciepła jak bezpieczna przystań niesie ze sobą tak potrzebny spokój i dystans do przeszłości. W podróży do jej domu, ale też do swojego wnętrza, towarzyszy mu dziwny człowiek. Poznany w pociągu Pan B. to trochę wytwór umysłu, trochę anioł stróż, a na pewno przewodnik po dręczących myślach. Czy tajemnica, którą skrywa mężczyzna, może być dla K. jednym z kluczy do zrozumienia własnego życia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (30 ocen)
13
9
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
za_czy_ta_na

Dobrze spędzony czas

K. jest młodym pisarzem walczącym z nałogiem. Niedawno rozstał się też ze swoją kobietą. Osamotniony próbuje odnaleźć swoje miejsce na ziemi. Nieoczekiwany list od czytelniczki i zaproszenie na wieś wydaje się dla mężczyzny idealną okazją na zmianę otoczenia i oderwanie się od dotychczasowego życia. W podróży do Pilchowic towarzyszy mu pewien mężczyzna – Pan B. Kim jest Pan B. i jakie sekrety skrywa? Czy jego historia pozwoli K. zrozumieć swoje życie? Tak specyficznej i wyjątkowej książki nie czytałam jeszcze nigdy. Nie potrafię pisać tak pięknie jak robi to Jakub Zając, więc zrobię to po swojemu, zwyczajnie i prosto, tak jak czuję i myślę. „- Sztuczne raje. – To bardzo groźna iluzja…”. Historia opisana przez autora była dla mnie nie tylko niesamowitą podróżą przy boku K. ale również w głąb siebie. Ta opowieść mogłaby być o każdym z nas. Rozterki i przeżycia głównego bohatera mogłyby być równie dobrze naszymi. Myślę, że wiele osób będzie w stanie się z nimi utożsamić. Książka naszp...
20
MalgorzataKoziel

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałam tak dobrej książki! Są w niej historie splecione i poplątane pokoleniami, no i jest pisarz. Czy dziwi mnie, że szuka i nie znajduje? Osobliwy to wymiar bohatera, który się nie nudzi i który można zgłębiać, zgłębiać i zgłębiać.
10
evicia49a

Całkiem niezła

dobrze się czyta.
00
bubnowski

Nie oderwiesz się od lektury

Nie można się oderwać od lektury. Książka w piękny ale też dosadny sposób pokazuje że nie jest łatwo znaleźć szczęście.
00
Ankikiriki

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała literatura. Jezyk, dojrzałość zyciowa i literacka autora zachwycaja, porywają, upajają. Ksiazka do ktorej chce sie wracać i wracac sie będzie.
00

Popularność




De­dy­kuję wszyst­kim, któ­rzy wspie­rali mniew trak­cie pracy nad książką.

Bez Was nie na­pi­sał­bym jej i nie wy­dał

Ko­bieta jest za­pro­sze­niem do szczę­ścia.

Char­les Bau­de­la­ire

WSTĘP

Wszystko, o czym tu­taj pi­szę, wy­da­rzyło się w ciągu czte­rech ty­go­dni. I choć trudno po­wie­dzieć, by stało się wów­czas coś wy­jąt­ko­wego, to nie ulega wąt­pli­wo­ści, że to wła­śnie wtedy do­ko­nała się we mnie za­sad­ni­cza zmiana. Lata zaś całe – po­prze­dza­jące czas szcze­gólny – oka­zują się dzi­siaj tylko wstę­pem do ży­cia, które pod ko­niec pa­mięt­nych wa­ka­cji na­zy­wać już mo­głem no­wym.

Wstęp ten skła­dał się z pracy, ści­słej diety i ru­ty­no­wych ćwi­czeń, które – jak­kol­wiek ugrun­to­wu­jące do­cze­sność – nie mo­gły rów­nać się z pre­sti­żową wi­zytą w sto­licy, spo­tka­niami z Pa­nem B., czy z po­by­tem u sa­mot­nej Anny, gdzie spę­dzi­łem więk­szość wspo­mnia­nego czasu.

Wszyst­kie te zda­rze­nia wy­da­wały mi się wów­czas nad­zwy­czajne, ale te­raz – kiedy wy­do­by­wam je z pa­mięci – ry­sują mi się jako zwy­kłe, po­wsze­dnie i do­bre.

Wy­je­cha­łem, by przy­po­mnieć so­bie, kim je­stem.

Wró­ci­łem, by ni­gdy o tym nie za­po­mnieć.

I.

PAN B.

1.

Pierw­szego dnia tego nie­zwy­kłego mie­siąca miesz­ka­łem jesz­cze w Kra­ko­wie. Od­kąd dwa­dzie­ścia lat temu wy­je­cha­łem z domu i – szum­nie mó­wiąc – wsze­dłem w do­ro­słość, nie zna­la­złem dla sie­bie od­po­wied­niego miej­sca. Kra­ków mę­czył mnie i wy­pra­szał.

Pra­co­wa­łem w szkole, upra­wia­łem sport i pró­bo­wa­łem żyć z Mał­go­rzatą – ko­bietą o ja­snych wło­sach, nie­bie­skich oczach i sze­ro­kich ple­cach. Praca wy­cho­dziła mi do­brze, sport bar­dzo do­brze, a ży­cie z Gośką mie­wało wzloty, z po­zy­cji któ­rych ła­twiej do­strze­ga­łem jego wady.

By­łem skromny, zdy­scy­pli­no­wany i roz­sądny. Do­prawdy trudno wy­obra­zić so­bie zwy­klej­szego czło­wieka.

*

Miesz­ka­łem sam, a w chwi­lach mę­czą­cej sa­mot­no­ści le­ża­łem na równo za­ście­lo­nym łóżku. Gła­dzi­łem po­ściel i po­dzi­wia­łem książki usta­wione na półce. Za­sta­na­wia­łem się, czy stoją we wła­ści­wym po­rządku.

Czy Zbrod­nia i kara nie wy­staje za­nadto z sze­regu i nie bu­rzy kom­po­zy­cji? Czy na pewno jest na tyle wy­soka, by znaj­do­wać się mię­dzy Dżumą a Pro­ce­sem? A może ko­lej­ność po­winna być zu­peł­nie inna?

Wcze­śniej czy póź­niej i tak prze­sta­wia­łem książki i ukła­da­łem je od nowa. A to ze względu na roz­miar, ko­lej­ność oma­wia­nia ich w szkole albo chro­no­lo­gię po­wsta­nia. Nie o uło­że­nie prze­cież, a o ukła­da­nie cho­dziło. Ukła­da­nie, które było dla mnie naj­waż­niej­sze i któ­remu nie po­tra­fi­łem się oprzeć.

Oprócz prze­kła­da­nia ksią­żek sprzą­ta­łem, a na­stęp­nie – sie­dząc na łóżku – prze­no­si­łem wzrok z jed­nej sterty po­rządku na drugą. Wą­cha­łem świeżo upra­so­wane ko­szule i lu­stro­wa­łem po­skła­dane w kostkę bluzki, chcąc do­strzec nie­do­sko­na­łość. Ni­czym gre­en­ke­eper na sta­dio­nie Li­ver­po­olu wpa­try­wa­łem się w wy­szo­ro­wany dy­wan i klę­cząc, rów­na­łem od­sta­jące frędzle. Po­rząd­ko­wa­łem swój mały świat ze­wnętrzny, łu­dząc się, że roz­ta­czam kon­trolę nad tym, który no­si­łem w so­bie.

Po sprzą­ta­niu wy­cho­dzi­łem na bal­kon i pa­li­łem pa­pie­rosa, strze­pu­jąc po­piół do bla­sza­nej puszki. Za­miast pa­trzeć na świat wo­kół domu, pa­trzy­łem do wnę­trza po­koju. Wi­dzia­łem od­bi­cie swo­jej twa­rzy, drzew, bu­dyn­ków i nieba. Od pa­le­nia od­ry­wała mnie zwy­kle smuga na szy­bie, która bu­dziła nie­za­do­wo­le­nie. Wy­obra­ża­łem so­bie kurz, który zgro­ma­dził się za szafą. Nie mi­jała go­dzina i sprzą­ta­łem od nowa.

Zda­rzały się dni, kiedy po­tra­fi­łem przy­glą­dać się światu wo­kół bal­konu. Naj­bli­żej był ogród. Wła­ści­ciele domu, w któ­rym miesz­ka­łem, urzą­dzili go w cha­rak­te­ry­stycz­nym dla sie­bie, ba­ła­ga­niar­skim gu­ście. Z ogrodu i po­ko­jów pode mną uno­sił się za­pach za­nie­dba­nia zmie­szany z krzy­kami krnąbr­nej na­sto­latki i jej apo­dyk­tycz­nej mamy.

Za ogro­dze­niem znaj­do­wało się małe strze­żone osie­dle. Skła­dały się na nie trzy bloki. Każdy z nich był taki sam – czte­ro­pię­trowy, z trzema rzę­dami po­łą­czo­nych ze sobą bal­ko­nów, które opla­tały bu­dy­nek jak wstęga. Nie­ja­kim uroz­ma­ice­niem było to, że bu­dynki pre­zen­to­wały mi się z róż­nych stron. Pierw­szy od frontu, drugi z boku, a trzeci od strony ga­raży. W ten spo­sób w mo­jej wy­obraźni po­wsta­wał trój­wy­mia­rowy mo­del każ­dego z nich, idea bloku przy ulicy Ba­gro­wej.

Lu­bi­łem pa­trzeć na lu­dzi znaj­du­ją­cych się w miesz­ka­niach na­prze­ciwko mnie. Za­afe­ro­wani krzą­tali się wo­kół zwy­kło­ści – sprzą­tali, przy­go­to­wy­wali i spo­ży­wali po­siłki, oglą­dali te­le­wi­zję i usy­piali dzieci. Kiedy wy­cho­dzili na swoje bal­kony, ogar­niał mnie spo­kój. Ro­bili to samo, co ja.

Szcze­gól­nie upodo­ba­łem so­bie ob­ser­wo­wa­nie dwojga z nich. Pierw­szym był męż­czy­zna w śred­nim wieku. Wy­soki, za­wsze w spor­to­wych spoden­kach i kurtce z dłu­gim rę­ka­wem. Pan, któ­remu w my­ślach nada­wa­łem różne imiona, wy­cho­dził na bal­kon i roz­ma­wiał przez te­le­fon. Jego słowa do­cie­rały do mnie nie­pełne. Sły­sza­łem dźwięki, ale nie mo­głem ich zro­zu­mieć. Męż­czy­zna był zbyt da­leko, za­tem treść pro­wa­dzo­nych przez niego roz­mów mu­sia­łem so­bie do­po­wia­dać. Słu­cha­łem więc nie jego, a sie­bie. Brzmiał jak znana pio­senka, któ­rej ury­wek – sły­szany z od­dali – staje się pre­tek­stem, by sa­memu nu­cić pod no­sem.

Dru­gim obiek­tem mo­ich ob­ser­wa­cji była młoda dziew­czyna. Miała krót­kie włosy i oku­lary, nie­bie­skie je­ansy, za duży swe­ter. Sia­dała w wi­kli­no­wym fo­telu z pa­pie­ro­sem w ręce i nie pa­ląc go, czy­tała książkę. Od­ga­niała dym sprzed oczu, a ja wkła­da­łem w te bez­u­ży­teczne ob­łoczki zda­nia, które mo­gły znaj­do­wać się w trzy­ma­nej przez nią po­wie­ści. „Lo­lito, świa­tło­ści mo­jego ży­cia, ogniu mo­ich lę­dźwi”.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach spo­kój ula­ty­wał ze mnie i bez wy­raź­nej przy­czyny bu­dziła się trwoga. Na bal­kon przy­la­ty­wały ćmy. Były duże, wło­chate i pęcz­niały od nie­po­koju. Wy­glą­dały jak bom­bowce go­towe zrzu­cić ła­dunki wy­peł­nione stra­chem. Wi­ro­wały i ude­rzały mnie w tors, a ja ucie­ka­łem do po­koju i roz­po­czy­na­łem tre­ning. Po około go­dzi­nie by­łem go­towy do biegu, po któ­rym cze­kały na mnie tylko prysz­nic, ko­la­cja i noc.

Kła­dłem się w ciem­no­ści. Za­nu­rza­jąc w nią dłoń, się­ga­łem po ta­bletkę na­senną. Tuż po za­mknię­ciu oczu pro­wo­ko­wa­łem po­zy­tywne my­śle­nie.

Oto pro­wa­dzę dwóch młod­szych braci na bo­isko pił­kar­skie. Ja mam kil­ka­na­ście, oni po kilka lat. Wy­ko­puję piłkę tak wy­soko, jak tylko po­tra­fię. Chłopcy bie­gają z unie­sio­nymi gło­wami i śle­dzą lot fut­bo­lówki, chcąc zna­leźć się jak naj­bli­żej miej­sca, w któ­rym spad­nie. Przy­no­szą ją do mnie, jakby apor­to­wali, i do­ma­gają się po­wtórki. Jest przed­po­łu­dnie. Bo­isko za­lane słoń­cem, a na nim cztery ru­chome punkty: naj­więk­szy, dwa mniej­sze i le­d­wie wi­doczny, wzbi­ja­jący się i opa­da­jący.

Wra­camy zmę­czeni i ro­ze­śmiani, ale ja wciąż się boję. A to że któ­ryś po­tknie się i prze­wróci, a to że wpad­nie pod sa­mo­chód. Trzy­mam ich bli­sko sie­bie i stro­fuję. W końcu sia­dają na ławce przy wiej­skim skle­pie, a ja idę po wodę. Otwie­ram ją dla nich z hu­kiem od­ska­ku­ją­cego kap­sla. Woda wy­strze­li­wuje jak z fon­tanny, a oni za­no­szą się śmie­chem. Piją i urzą­dzają kon­kurs be­ka­nia.

No­cami my­ślę o tym, że są już do­ro­śli i że w ogóle ich nie znam. Sceny z piłką po­wta­rzam so­bie kil­ka­dzie­siąt razy. Zda­rza się, że za­sy­piam.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt gra­ficzny okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska
Zdję­cie au­toraMo­nika Da­lin­kie­wicz
Ilu­stra­cja na okładceSa­rah Jar­rett/Ar­can­gel
Re­dak­tor pro­wa­dzącaDo­rota Ja­błoń­ska
Re­dak­cjaJu­lia Nie­dzielko
Ko­rektaAnna Bur­ger Ja­dwiga Prze­czek
Co­py­ri­ght © by Ja­kub Za­jąc, 2023 Co­py­ri­ght © Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2023
ISBN 978-83-8032-861-7
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Ko­sia­rzy 37/53 02-953 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.