Amanda Black i niebezpieczne dziedzictwo - Juan Gómez-Jurado,Barbara Montes - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Amanda Black i niebezpieczne dziedzictwo ebook i audiobook

Juan Gómez-Jurado, Barbara Montes

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Mam trzynaście lat, a jutro czeka mnie sprawdzian z wiedzy o społeczeństwie, do którego w ogóle się nie uczyłam. Ale nie to jest moim największym zmartwieniem.
Przed końcem tygodnia bank wyrzuci ciocię Paulę i mnie z Willi Black. To było moje największe zmartwienie jeszcze trzy sekundy temu.
Lina, po której schodziłam ze sto osiemdziesiątego piętra Wieżowca Dagon Corp. (plac Dagon 1) została przecięta.
W tej chwili spadam z wysokości czterystu siedemdziesięciu siedmiu metrów z prędkością około pięćdziesięciu pięciu metrów na sekundę.
Szacuję, że za niespełna dziewięć sekund rozbiję się o ziemię.
Ale to też nie jest moim największym zmartwieniem.
Moim największym zmartwieniem jest to, że linę przeciął mój najlepszy przyjaciel.
A przynajmniej sądziłam, że nim jest.

Tak rozpoczyna się pierwsza powieść z nowej serii middle grade autorstwa Juana Gómeza-Jurado i Bárbary Montes. Książka opowiada o przygodach Amandy Black, dziewczynki, która w dniu swoich trzynastych urodzin otrzymuje tajemniczy list. List, który całkowicie zmieni jej życie. I to w jaki sposób!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 43 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Julia Kamińska

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa.
00



Bárbara Montes dedykuje tę książkę Alejandrowi, Jorgemu, Nerei i Cristinie

Juan Gómez-Jurado dedykuje tę książkę Andrei i Javiemu

1

Mam trzynaście lat, a jutro czeka mnie sprawdzian z wiedzy o społeczeństwie, do którego w ogóle się nie uczyłam. Ale nie to jest moim największym zmartwieniem.

Przed końcem tygodnia bank wyrzuci ciocię Paulę i mnie z Willi Black. To było moje największe zmartwienie jeszcze trzy sekundy temu.

Lina, po której schodziłam ze sto osiemdziesiątego piętra Dagon Tower (plac Dagon 1), została przecięta.

W tej chwili spadam z wysokości czterystu siedemdziesięciu siedmiu metrów z prędkością około pięćdziesięciu pięciu metrów na sekundę.

Szacuję, że za niespełna dziewięć sekund rozbiję się o ziemię.

Ale to też nie jest moim największym zmartwieniem.

Moim największym zmartwieniem jest to, że linę przeciął mój najlepszy przyjaciel.

A przynajmniej sądziłam, że nim jest.

2

Nazywam się Amanda Black i moja historia rozpoczyna się pewnego dnia nie tak dawno temu.

W tamtym czasie moje życie było… Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby zabrzmiało delikatnie. Może najlepiej będzie, jak wam to po prostu opowiem i sami zastąpicie sobie ten wielokropek.

Mieszkałam w jednopokojowym mieszkaniu z moją cioteczną babcią Paulą. Ona jest bardziej moją babcią niż ciocią, jej miłość bywa czasami przytłaczająca, ale jestem wdzięczna, że ją mam. Babcia Paula wzięła mnie do siebie, kiedy byłam niemowlęciem. Moi rodzice umarli niedługo po moich narodzinach, dlatego nie mam żadnych wspomnień z nimi związanych. Ciocia Paula to moja jedyna rodzina.

Nasze mieszkanie było malutkie, ledwie jeden ciasny pokój. Łazienkę musiałyśmy dzielić z gospodarzem, który był także właścicielem meksykańskiej restauracji mieszczącej się tuż pod naszą podłogą, oraz właścicielem budynku, w którym mieszkałyśmy. Budynku, który sypał się z każdej strony i stał w jednej z najgorszych dzielnic miasta. Gospodarz nie pracował już w restauracji. Teraz lokal prowadził jeden z jego synów, a on wpadał tam tylko na posiłki. Uwielbiał meksykańską kuchnię. „Uwielbiał” znaczyło w tym wypadku tyle co: „Nie jadł nic innego”. A im potrawy były bardziej pikantne, tym lepiej. Wprost przepadał za pikantnymi potrawami.

Tony pikantnych potraw.

Musiałam wstawać skoro świt, żeby zdążyć do łazienki przed gospodarzem, bo był rannym ptaszkiem. Gdy przegrywałam z nim wyścig, trafiałam do toalety przypominającej strefę dotkniętą jakimś kataklizmem. W obawie przed zagrożeniem biologicznym należałoby poddać ją kwarantannie. Potrzebowałam klamerki na nos, żeby wejść do tej zapachowej dżungli, bo w przeciwnym razie czekałaby mnie nieprzyjemna śmierć przez uduszenie.

Jednak moje życie miało się wkrótce zmienić.

I nawet sobie nie wyobrażacie, w jaki sposób.

Właśnie odrabiałam lekcje, siedząc w szybie wentylacyjnym na półpiętrze. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego odrabiałam lekcje, siedząc w szybie wentylacyjnym.

Niedługo do tego dojdziemy. Na razie musicie tylko wiedzieć, że często się tam chowałam, żeby nie zobaczył mnie gospodarz. Ten człowiek zawsze szukał mojej cioci i mnie, żeby domagać się zaległej opłaty za wynajem. Nie miałyśmy zbyt wiele pieniędzy. Czy raczej: nie miałyśmy ŻADNYCH pieniędzy. To, co zarabiała ciocia, ledwie wystarczało nam na jedzenie.

W tej chwili ktoś przeszedł obok szybu. Słyszałam dźwięk oddalających się kroków, który zamienił się w odgłos kroków kogoś wchodzącego po schodach. Tajemniczy człowiek zatrzymał się na pierwszym piętrze, gdzie oprócz gospodarza mieszkałyśmy tylko ciocia Paula i ja. Pomyślałam, że to strasznie dziwne, bo nigdy nie mieliśmy tu gości. Gospodarz dlatego, że był dość nieprzyjemnym człowiekiem, a my dlatego, że nikogo nie znałyśmy ani nie miałyśmy żadnej rodziny.

Ding dong.

Ding dong.

Ding dong.

Kilka kroków. I teraz inny dźwięk dzwonka.

PRRRRRRIIIIIING.

Zza drzwi od razu dobiegł szorstki głos gospodarza:

– Już idę, już idę. Trochę cierpliwości. – Ostatnie zdanie zabrzmiało głośniej i domyśliłam się, że to dlatego, że otworzył już tajemniczemu gościowi. – Czego pan chce?

– Przynoszę niezwykle ważną wiadomość dla panienki Amandy Black – oznajmił mężczyzna łagodnym, zabarwionym elegancją głosem. – Wie pan może, czy jest w domu? Dzwoniłem, ale nikt nie otwiera.

– Nie wiem, nie jestem jej portierem. Jeśli pan chce, może przekazać to mnie – odburknął w odpowiedzi gospodarz.

– To niemożliwe, drogi panie, tę wiadomość mogę przekazać wyłącznie panience Black. Jak wspomniałem, jest to niezwykle ważna wiadomość.

– Ale jakim cudem ta dziewczyna miałaby dostać ważną wiadomość? Ona i jej ciotka przymierają głodem i są mi winne czynsz za wiele miesięcy. Niech mi pan to da i nie zawraca głowy!

– Przykro mi, drogi panie, przechowujemy tę wiadomość od trzynastu lat. Powierzono mi misję przekazania jej wyłącznie do rąk własnych panienki Black. Przyjdę innym razem. Bardzo dziękuję za pański czas.

– Idź pan do… – Ostatnie słowo zagłuszyło trzaśnięcie drzwi.

Kroki znowu zaczęły się zbliżać do szybu wentylacyjnego, w którym siedziałam, a potem oddaliły się w stronę wyjścia. Kilka sekund później gospodarz wyszedł ze swojego mieszkania, zamknął drzwi na klucz i zszedł po schodach, mijając – niczego nieświadomy – także moją kryjówkę. Zatrzymał się na dole przy wejściu do klatki i zaczął rozmawiać z jednym z sąsiadów.

Ja tymczasem zmieniłam się w kłębek nerwów.

Musiałam zatrzymać tego kuriera!

Chciałam się dowiedzieć, co zawiera wiadomość, kto ją przysyła i dlaczego jest taka ważna (niezwykle ważna)!

Tylko jak miałam stąd wyjść, żeby nie zauważył mnie gospodarz? Gdyby mnie zobaczył, zacząłby żądać zaległych opłat, a nie miałyśmy mu z ciocią jak zapłacić.

I wtedy wpadłam na pewien pomysł.

3

Wyczołgałam się z szybu wentylacyjnego, zostawiając tam książki, zeszyty i długopisy. Zamierzałam wrócić po nie później. Wbiegłam po schodach na czwarte piętro i ruszyłam do okna znajdującego się na końcu korytarza. Otwarcie go kosztowało mnie mnóstwo wysiłku. Wszystko w tym budynku było w złym stanie i nikt niczego nie naprawiał. Po kilku chwilach szarpania wreszcie sobie poradziłam z tym przeklętym oknem. W samą porę, bo miałam już wybić szybę. W sumie to nikt nawet by nie zauważył jeszcze jednego uszkodzenia w budynku.

Padał deszcz.

Lało jak z cebra.

A ja nie cierpię deszczu.

Kiedy pada, moje włosy kręcą się i puszą, przez co wyglądam jak świeżo wykąpany szpic miniaturowy.

Marudząc pod nosem, wyszłam przez okno i po biegnącej tuż obok rynnie wspięłam się na parapet na piątym piętrze (okno na piątym piętrze było zabite deskami – wiedziałam o tym, ponieważ to ja zbiłam szybę, kiedy bawiłam się z kolegą z sąsiedztwa – dlatego wyszłam przez okno na czwartym piętrze).

Po dotarciu na parapet odwróciłam się ostrożnie, przywarłam plecami do ściany i spojrzałam w dół. Nie powinnam była tego robić. Trochę zakręciło mi się w głowie. Gdybym spadła, na chodniku zostałaby ze mnie miazga. No, ale dotarłam aż tutaj i nie mogłam zawrócić. Wzięłam kilka głębokich oddechów i skoczyłam.

Już podczas skoku zorientowałam się, że źle wyliczyłam odległość. Prawdopodobieństwo, że nie wyląduję na upatrzonym parapecie budynku naprzeciwko, było wysokie, nawet bardzo.

No i nie wylądowałam.

Zamiast tego chwyciłam się prętów balustrady balkonowej. Następnie zaczęłam się wspinać na balkon. W pewnym momencie moja stopa ześlizgnęła się z mokrej od deszczu nawierzchni (wspominałam już, że nie cierpię deszczu?) i mało brakowało, a bym spadła.

Wreszcie udało mi się wspiąć na balkon i ruszyłam dalej po kolejnym parapecie, bardzo ostrożnie, żeby znowu się nie poślizgnąć.

Przez okno, obok którego przechodziłam, zobaczyłam dwójkę małych dzieci bawiących się figurkami superbohaterów w salonie mieszkania. Puściłam do nich oko i wykonałam gest, jaki robi Spider-Man, kiedy wystrzeliwuje swoją sieć, po czym zniknęłam im z oczu. Tak naprawdę wskoczyłam na schody przeciwpożarowe, ale myślę, że ci chłopcy nigdy nie zapomną dnia, w którym zobaczyli Spider-Mana. A przynajmniej tak im się wydawało, bo w rzeczywistości była to niewiele od nich starsza dziewczynka.

Kiedy znalazłam się na schodach przeciwpożarowych, zaczęłam pospiesznie schodzić. Prawie nie dotykałam stopami stopni, przeskakiwałam z jednego odcinka na drugi. Nie mam pojęcia, jak to robiłam. Bardzo zaskoczyły mnie te umiejętności, zwłaszcza że z wuefu wcale nie byłam taka dobra.

Dotarłam na pierwsze piętro… A tam schody przeciwpożarowe się skończyły! Na ścianie wisiało coś w rodzaju drabiny, wystarczyło ją tylko odczepić i zsunąć na dół. I próbowałam, naprawdę próbowałam, ale tak przy tym hałasowałam, że szybko dałam sobie spokój. W sąsiedztwie jest mnóstwo plotkarzy. Zaraz by wylegli z mieszkań zobaczyć, co się dzieje, i nieźle by mi się dostało.

Jedyne, co mogłam zrobić, to zeskoczyć z platformy, na której się znajdowałam.

I tak też zrobiłam: skoczyłam.

Wylądowałam na ziemi pośród padającego deszczu. Prawa noga podwinięta i lewa wyciągnięta w bok tworzyły trójkąt; lewa ręka wyciągnięta za plecami, a otwarta dłoń prawej ręki oparta z przodu o mokrą ziemię.

Myślałam, że złamię sobie nogę albo potoczę się po ziemi niczym pulpet, który wypadł z garnka. Ale nie było ani złamania, ani toczącego się pulpeta.

Tylko idealne lądowanie i dziwne poczucie oderwania od rzeczywistości.

Oświetliły mnie reflektory samochodu, następnie usłyszałam pisk hamulców. Kiedy się podnosiłam, drzwi auta się otworzyły i zaraz zamknęły, jak tylko wysiadł z niego pasażer. Postać ruszyła w moją stronę.

Chociaż reflektory mnie oślepiały, mogłam dostrzec dziwny wygląd mężczyzny: był bardzo wysoki i chudy. Miał na sobie uniform znanej firmy kurierskiej. Czapka skrywała prawie całą jego twarz, z wyjątkiem cienkich ust, które wykrzywiały się w ironicznym uśmiechu.

– Panienka Black, jak się domyślam.

– Tak. Chyba ma pan dla mnie jakąś wiadomość.

Mężczyzna skinął głową i podniósł rękę, sięgając do wewnętrznej kieszeni kurtki, z której wyjął kopertę i mi ją podał.

Na kopercie nic nie było napisane.

– Może ją panienka otworzyć nie wcześniej niż dziś w nocy o godzinie jedenastej pięćdziesiąt siedem i piętnaście sekund – powiedział. Zaczęłam podejrzewać, że to nie jest zwykły kurier. – To nie jest zwykła wiadomość, a ja nie jestem zwykłym kurierem. Jeśli nie postąpi panienka tak, jak mówię, wiadomość zostanie zniszczona.

Ponownie spojrzałam na kawałek papieru, który trzymałam w dłoniach. Miałam w głowie mnóstwo pytań. Podniosłam wzrok, ale kuriera już nie było. W padającym deszczu zobaczyłam jedynie tylne reflektory oddalającego się samochodu.

Schowałam kopertę do kieszeni, a ręką dotknęłam włosów. Wiedziałam! Zaczęły się kręcić. Kiedy wyschną, będą wyglądać jak pompon wełnianej czapki.

Westchnęłam zrezygnowana i ruszyłam w stronę budynku, w którym mieszkałam. Kiedy byłam już blisko, usłyszałam gospodarza wciąż rozmawiającego z sąsiadem. Musiałam się ukryć, ta droga nie wchodziła w grę. Nie chciałam, żeby mnie zauważył i znów zaczął zasypywać pytaniami o czynsz. Nie teraz, gdy mój mózg był zajęty rozgryzaniem tego, co mogło się znajdować w kopercie, którą właśnie dostałam.

Musiałam coś wymyślić.

– A psik! – kichnęłam. To przez te przemoczone włosy.

I to w miarę szybko.

4

Między jednym kichnięciem a drugim rozwiązanie przyszło do mnie przez nos. Musiałam tylko troszkę zaczekać, niedługo. W powietrzu unosiły się już zapachy kolacji. Niebawem miał się pojawić sygnał, na który czekałam.

W pewnym momencie w oknach budynku, w którym mieszkałam, pojawili się dorośli wołający swoje dzieci. Na moim osiedlu nie miało znaczenia, że pada deszcz, bo mieszkania były tak małe, że większość dzieciaków po odrobieniu lekcji wolała iść pobawić się w parku, niż siedzieć w ciasnym domu.

Na chodniku naprzeciwko zebrała się grupa dziesięciorga czy dwanaściorga dzieci, które czekały na przejście na drugą stronę ulicy. Przecisnęłam się między paroma przechodniami i przemknęłam do najbliżej klatki. Dzieci musiały przejść obok mojej prowizorycznej kryjówki, aby dotrzeć do swoich mieszkań, więc zamierzałam wcisnąć się między nie, aby wrócić do domu tak, by nie zobaczył mnie gospodarz.

Dzieci przeszły na drugą stronę i zaczęły się do mnie zbliżać. Ze swojego miejsca obserwowałam gospodarza i… raz, dwa, trzy…

Jednym susem wbiłam się w sam środek grupy.

– O, cześć, Amando, nie widziałam cię – odezwała się do mnie jedna z koleżanek. – Byłaś w parku?

– Ćśśś – uciszyłam ją, kładąc palec na ustach. – Nie, nie byłam w parku, ale nie chcę, żeby pan Pauldon mnie zobaczył. Zachowuj się naturalnie.

Dziewczynka zachichotała, zdjęła swoją wełnianą czapkę i wcisnęła ją na moją głowę, prawie zasłaniając mi oczy.

– Jeśli cię w tym zobaczy, pomyśli, że to ja. Czapkę oddasz mi jutro w szkole.

– Dzięki.

Od naszej klatki dzieliło nas pięć metrów.

Pan Pauldon spojrzał na naszą zbliżającą się grupę.

Cztery metry.

Wyciągnął szyję jak żyrafa, próbując dojrzeć twarze i szukając mnie pośród nich.

Trzy metry.

Moja koleżanka zbliżyła swoją twarz do mojej, udając, że plotkujemy.

Dwa metry.

Oczy gospodarza rozbłysły, gdy mnie rozpoznał.

O nie!

Metr.

Kilku chłopców z grupy weszło już do środka, jeden z nich przytrzymywał drzwi, żeby się nie zamknęły. Kiedy przez nie przechodziłam, pan Pauldon wyciągnął rękę, usiłując mnie złapać. Ja jednak odskoczyłam i popędziłam w kierunku schodów.

Mężczyzna próbował mnie ścigać, ale moja koleżanka podstawiła mu nogę. Gospodarz się potknął i o mało nie przewrócił. Właśnie tego potrzebowałam, żeby dotrzeć do pierwszego odcinka schodów. Kiedy już się tam znalazłam, przystanęłam, odwróciłam się, spojrzałam na koleżankę i rzuciłam w jej stronę bezgłośne „dziękuję”, jednocześnie puszczając do niej oko. Pożegnała się ze mną gestem dłoni. Kilka sekund później otwierałam już drzwi mieszkania, które dzieliłam z ciocią Paulą. Prawie zapomniałam o książkach i zeszytach, wciąż leżących w szybie wentylacyjnym. Byłam zbyt podekscytowana.

Ciocia Paula przygotowywała właśnie kolację na małej kuchence elektrycznej umieszczonej na skrzynce po owocach, którą to konstrukcję nazy­­wałyśmy kuchnią. Tego wieczoru w menu była gotowana kapusta. Ciocia była szczupła i zgrabnie się poruszała między nielicznymi meblami, które posiadałyśmy. Z niskiego koka, w który zawsze upinała włosy, wysunęły się pojedyncze pasma, dzięki czemu wyglądała na znacznie młodszą niż swoje prawie sześćdziesiąt lat (a przynajmniej tak szacowałam, bo w rzeczywistości nie miałam zielonego pojęcia, w jakim mogła być wieku).

– Ciociu, nie uwierzysz, co mi się dziś przytrafiło! – zawołałam, wyciągając z kieszeni kopertę, i pokazałam ją cioci.

– Oczywiście, że ci uwierzę. Dlaczego miałabym ci nie uwierzyć? – odpowiedziała ze śmiechem.

Wyłączyła kuchenkę, zostawiając na niej garnek z kapustą, bo nie było innego miejsca, w którym można by go postawić, i podeszła do mnie.

– No to opowiedz mi, co takiego ci się przytrafiło i dlaczego jesteś taka zadowolona.

Ciocia Paula usiadła na łóżku, które zajmowało prawie całą przestrzeń, jaką było nasze mieszkanie, i poklepała narzutę obok siebie, zachęcając mnie, żebym ja też usiadła.

– Dostałam wiadomość – powiedziałam z uśmiechem.

– I co to za wiadomość? – zapytała.

– Nie wiem, nie mogę jej otworzyć aż do jedenastej pięćdziesiąt siedem i piętnaście sekund.

– A kto ją przysłał?

– Nie mam pojęcia. Dał mi ją kurier i powiedział, że nie mogę jej otworzyć przed tą godziną, bo jeśli to zrobię, wiadomość zostanie zniszczona. Powiedział też, że to – pomachałam kopertą przed twarzą cioci – przekazano im trzynaście lat temu. Nie uważasz, że to wszystko jest bardzo tajemnicze?

Ciocia Paula wzięła kopertę i obejrzała ją z obu stron. Następnie podniosła ją pod żarówkę, która zwisała z sufitu na nędznym kablu, i popatrzyła pod światło. Jej twarz, na co dzień bardzo miła, zachmurzyła się, a między brwiami pojawiła się zmarszczka. Powoli i delikatnie przesuwała palcami po papierze, jakby nie chciała go zabrudzić.

– Niemożliwe – wymamrotała ciocia do samej siebie. – Niemożliwe… Chociaż… Nie, nie, to wykluczone.

– Co jest niemożliwe? Wiesz, kto ją przysłał? – dopytywałam.

Ciocia, wstając z łóżka, oddała mi kopertę. W jej głosie wyczułam jakiś dziwny ton.

– Amando, nie mam pojęcia, kto ją przysłał, ale godzina, o której możesz ją otworzyć, to godzina, o której się urodziłaś. Dokładnie o tej godzinie skończysz trzynaście lat. Może powinnyśmy pozwolić, żeby wiadomość uległa zniszczeniu, bo ani trochę mi się to nie podoba.

– Co ci się nie podoba, ciociu? – zapytałam rozczarowana.

– To wszystko mi się nie podoba. Nie wiemy, kto przysłał tę wiadomość… I mówisz, że została przekazana trzynaście lat temu… Sama nie wiem, Amando, to jest bardzo dziwne. I może być niebezpieczne.

– Ale…

– Posłuchaj, kochanie, zjemy kolację, a później zdecydujesz – przerwała mi, kierując się do garnka z kapustą.

Znałam ciocię Paulę. Zawsze była kochająca i rozsądna, a jednocześnie stanowcza i trochę uparta. Rzadko się złościła, nie musiała zresztą tego robić, wystarczyło tylko, że rzuciła swoje słynne ostrzegawcze spojrzenie, żebym natychmiast posłuchała. I teraz właśnie rzuciła mi takie spojrzenie. Nie było o czym mówić, przynajmniej na razie.

Spojrzałam na zegar, który wisiał nad łóżkiem. Była dziewiąta czterdzieści trzy. Do otwarcia koperty zostało jeszcze mnóstwo czasu.

Schowałam wiadomość do kieszeni i wyciągnęłam spod łóżka pudełko na buty, którego używałyśmy jako stołu.

Po kolacji wsunęłyśmy nasz „stół” z powrotem pod łóżko i pozmywałyśmy naczynia w łazience, którą dzieliłyśmy z gospodarzem. O tej porze można było bezpiecznie wyjść, ponieważ pan Pauldon spał już jak zabity. Przez ścianę w mieszkaniu słychać było jego chrapanie. Brzmiał jak zakatarzony smok. W łazience od razu umyłam zęby, a potem poszłam do szybu wentylacyjnego po moje książki, zeszyty i długopisy. Teraz już wiecie, dlaczego odrabiałam lekcje w szybie… W naszym mieszkaniu nie było miejsca.

Powiesiłam ubranie w „szafie”, którą był po prostu karnisz nad jedynym oknem w mieszkaniu, i włożyłam piżamę, próbując w ten sposób sprawić, żeby czas płynął szybciej. Niezbyt mi się to udało. Do wyznaczonej godziny zostały jeszcze trzydzieści cztery minuty i dwanaście sekund.

Postanowiłam więc dokończyć odrabianie lekcji.

Kiedy się z tym uporałam, była jedenasta pięćdziesiąt sześć i czterdzieści dwie sekundy.

Wzrokiem podążałam za wskazówkami zegara. Jak one wolno się poruszały!

Kiedy zegar wybił wreszcie jedenastą pięćdziesiąt siedem i piętnaście sekund, z kopertą zaczęło się dziać coś dziwnego.

Amanda Black: Una herencia peligrosa

Copyright © Bárbara Montes and Juan Gomez-Jurado 2021, represented by Antonia Kerrigan Literary Agency

Copyright © for ilustrations by David G. Forés 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Copyright © for the translation by Barbara Bardadyn 2025

Redakcja – Julia Młodzińska

Korekta – Jagoda Kubiesza, Anna Strożek

Opracowanie typograficzne i skład – Paulina Soból-Hara

Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracje na okładce i w środku książki – David G. Forés

Żadna część ilustracji zawartych w niniejszej książce nie może być wykorzystywana ani powielana w jakikolwiek sposób w celu szkolenia technologii lub systemów sztucznej inteligencji. Niniejsza okładka i ilustracje są chronione przed eksploracją tekstu i danych (art. 4 ust. 3 dyrektywy (UE) 2019/790).

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN epub: 9788383309330

ISBN mobi: 9788383309323

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Małgorzata Pokrywka, Patrycja Talaga

E-commercei IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Anna Bosowiec

finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl