Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jeszcze nie znasz Amandy Black?
Nie przegap drugiej części nowej niesamowitej serii dla dzieci Juana Gómeza-Jurado i Bárbary Montes! Przygody pełne tajemnic, dynamicznej akcji i szalonego tempa.
Lord Thomas, członek jednego z rodów mogących stać się ważnymi sojusznikami Blacków, domaga się od rodziny Amandy zwrotu rodzinnego amuletu, który ci przed laty ukradli dla dobra wszystkich. Jednak amulet nie znajduje się już w rękach rodziny złodziei. Kiedy ciocia Paula wyznaje Amandzie, że prababcia dziewczynki podarowała go swojej przyjaciółce, układają diabelski plan, żeby odzyskać klejnot. Amanda i Eric będą podążać tropem amuletu aż do owianej tajemnicą nawiedzonej przez duchy willi, podczas gdy Paula wyruszy w niebezpieczną podróż do serca zaginionego miasta z lordem Thomasem, żeby ten nie odkrył prawdy.
CZY AMANDA ZDOŁA URATOWAĆ HONOR RODZINY BLACK?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bárbara Montes dedykuje tę książkę Noahowi
Juan Gómez-Jurado dedykuje tę książkę Andrei i Javiemu
Postacie
Amanda Black: odkąd jej rodzice zginęli tuż po jej urodzeniu, mieszka ze swoją ciocią Paulą. Teraz, w wieku trzynastu lat, odkryła prawdę o swoim pochodzeniu: jest dziedziczką tajnej sekty oddającej hołd egipskiej bogini Maat. Misją sekty jest znajdowanie i kradzież magicznych (albo niezupełnie magicznych) przedmiotów, które w niepowołanych rękach mogłyby być groźne dla przetrwania ludzkości. Poza tym Amanda musi sobie radzić z typowymi dla nastolatki problemami (a jest ich niemało) i codziennie trenować, żeby moce, ujawniające się od dnia, w którym skończyła trzynaście lat, mogły się w pełni rozwinąć.
Ciocia Paula: cioteczna babcia Amandy, a także jej opiekunka i wymagająca trenerka. Nikt nie zna jej wieku, ponieważ wygląda na kogoś, kto ma między trzydzieści pięć a pięćdziesiąt pięć lat. Twierdzi, że już nie jest w formie, jednak Amanda uważa, że to niezupełnie prawda: podczas swoich codziennych treningów widziała bowiem, jak ciocia dokonuje prawdziwych wyczynów. Paula zrobiłaby dla Amandy wszystko, a jej największym zmartwieniem jest trzymanie dziewczynki z dala od wszystkich niebezpieczeństw wiążących się z jej dziedzictwem, o którym Amanda dowiedziała się w wieku trzynastu lat.
Eric: najlepszy przyjaciel Amandy. Chodzi do tej samej szkoły, a oprócz tego towarzyszy jej w każdej misji. Jest prawdziwym komputerowym geniuszem i może zhakować każdą sieć. Zanim poznał Amandę, był samotnikiem, któremu wszyscy dokuczali, a teraz zyskał pewność siebie i już nikt nie staje mu na drodze… Normalna sprawa, kiedy nieustannie trzeba sobie radzić z niebezpieczeństwami, które mogą cię kosztować życie. Najbardziej na świecie Eric kocha swoją mamę, a na drugim miejscu Amandę (choć bardzo podoba mu się Esme, ich wspólna przyjaciółka).
Benson: tajemniczy lokaj rodziny Black. Zdaje się odgadywać pragnienia i potrzeby Amandy, zanim ta zdąży otworzyć usta. Pojawia się i znika niepostrzeżenie i wygląda na to, że służy w Willi Black znacznie dłużej, niż jest to możliwe: Amanda znalazła bardzo starą fotografię, na której był Benson i… wyglądał dokładnie tak samo jak teraz! Lokaj odpowiada za cały sprzęt niezbędny do każdej misji Amandy i Erica i jest wynalazcą najbardziej wyrafinowanych gadżetów. Potrafi też prowadzić samochody oraz pilotować samoloty i helikoptery trzymane w pracowni Willi Black, uczy tego także Amandę i Erica. Dla Amandy i cioci Pauli Benson jest jak członek rodziny, o czym wielokrotnie go zapewniały.
Esme: koleżanka Erica i Amandy ze szkoły. Zna dziedzictwo Amandy i zawsze jest gotowa do pomocy, kiedy przyjaciółka tego potrzebuje. Bardzo chciałaby jej towarzyszyć w misjach i liczy na to, że któregoś dnia Amanda jej to zaproponuje. Tymczasem cieszy się, że ma takich przyjaciół jak Eric i Amanda, którzy opowiadają jej o swoich najnowszych przygodach (Eric też jej się trochę podoba).
Miejsca
Willa Black: dom rodziny Black od setek lat. Amanda otrzymała willę i całą jej zawartość jako dziedzictwo, kiedy skończyła trzynaście lat. Choć z zewnątrz dom wygląda na dobrze zachowany, to wnętrze prezentuje się zupełnie inaczej. Ciocia Paula, Benson i Amanda powoli pracują nad przywróceniem willi jej splendoru. Na razie zdołali zaadaptować niektóre pokoje do codziennego użytku, ale większość pomieszczeń wciąż jest w fatalnym stanie, niemal w ruinie. Mieszkańcy Willi Black nie chcą wykorzystywać odziedziczonej przez Amandę fortuny na przeprowadzenie remontu, ponieważ obawiają się, że wówczas ktoś mógłby odkryć trzymane wewnątrz sekrety. Willa Black skrywa bowiem zagadkowe przejścia, pokoje, które pojawiają się i znikają, oraz wiele innych tajemnic, których Amanda jeszcze nie odkryła.
Pracownia: tak nazywana jest piwnica Willi Black, gdzie przygotowywane są wszystkie misje Amandy i Erica. Kryje się tu także Galeria Tajemnic, w której przechowywane są przedmioty skradzione podczas każdej misji (i dopóki będą niebezpieczne, nie opuszczą tego miejsca). Poza tym w pracowni znajdują się mocne komputery; hangar, w którym trzymane są samoloty (także naddźwiękowe), przydatne do przemieszczania się po całym świecie w rekordowym czasie; ogromna garderoba ze wszystkimi niezbędnymi ubraniami: od strojów wspinaczkowych po stroje wieczorowe; biblioteka; strefa do nauki oraz miejsce przeznaczone do treningów, które Amanda musi odbywać codziennie (drugie takie miejsce można znaleźć w ogrodzie Willi Black, choć na razie nazywanie go „ogrodem” jest dużym eufemizmem).
Prolog
Poruszałam się po świątyni z największą ostrożnością.
Kiedy przygotowywałam tę misję razem z Bensonem, ciocią Paulą i Erikiem, dowiedzieliśmy się, że ta stara budowla jest pełna śmiertelnych pułapek. Widocznie plemię Ronita było przezorne i z natury nieufne i wolało nie zostawiać swoich relikwii bez ochrony, żeby ktoś (w tym przypadku ja) mógł je zdobyć. Udało mi się już z powodzeniem przejść przez trzy pułapki, ale nie wiedziałam, ile ich jeszcze na mnie czekało, zanim dotrę do pomieszczenia z drewnianym bożkiem. Czyli mojego celu.
Ten bożek w niepowołanych rękach mógłby wywołać katastrofy naturalne, dlatego my, rodzina Black, obiecaliśmy wycofać go z obiegu.
Z tą liczbą mnogą to skomplikowana sprawa. Powiedzmy, że wraz z dziedzictwem rodziny Black trafiły do mnie pewne długi.
Moi rodzice, a wcześniej ich rodzice, całymi latami szukali tego bożka. Jednak dopiero parę tygodni temu Eric zdołał go wreszcie zlokalizować. Odkąd w jednym z pomieszczeń Galerii Tajemnic znaleźliśmy zakurzone tomiszcze, w którym wspomniano o bożku, mój przyjaciel zawziął się, żeby go odnaleźć.
Eric znalazł informacje o plemieniu, jego zwyczajach i o obszarach przez nie zamieszkiwanych, zapoznał się z niezliczonymi źródłami i spędził całe godziny na studiowaniu starych dokumentów z zapomnianych bibliotek. I to wszystko oczywiście przy użyciu komputerów w pracowni Willi Black.
To jest jego zadanie.
A moje jest takie:
Szłam korytarzem, którego ściany, zbudowane z bloków zimnego szarego kamienia, gubiły się wysoko nade mną. Na gładkiej powierzchni niektórych skalnych bloków Ronici wyryli różne sceny. Podeszłam do pierwszej z nich i rękawem starłam kurz. Przysunęłam latarkę, żeby lepiej widzieć, i zdusiłam krzyk. Odskoczyłam, żeby znaleźć się w większej odległości od tego malunku. Potrzebowałam kilku chwil, by się pozbierać i podejść do niego ponownie. Musiałam przyjrzeć mu się jeszcze raz.
Grawerunek na pierwszym kamieniu przedstawiał młodą dziewczynę uważnie wpatrującą się w coś na ścianie. W prawej ręce trzymała jakiś dziwny przedmiot, z którego wydobywały się promienie… To mogła być latarka, ale Ronici byli plemieniem żyjącym bardzo dawno temu i kiedy powstały te malunki, latarki jeszcze nie istniały. Ta dziewczyna była ubrana dokładnie tak samo jak ja.
To mogłam być ja.
– Ale… co to ma znaczyć? – wymamrotałam, szukając wzrokiem następnego grawerunku.
Zbliżyłam się do niego. Przedstawiał dziewczynę idącą korytarzem. Powoli podeszłam do trzeciej sceny. Ukazywała tę samą dziewczynę, ale tym razem przeciętą na pół i leżącą na ziemi w kałuży czegoś, co najprawdopodobniej było jej krwią. Nad dziewczyną wisiało zaokrąglone ostrze.
Delikatny podmuch wiatru pogładził moje policzki.
Rzuciłam się na ziemię twarzą do podłogi i zakryłam głowę rękami.
Bez namysłu, bez wahania.
To właśnie jest część mojego dziedzictwa.
Razem z Willą Black i mnóstwem zobowiązań rodziny Black otrzymałam także pewne… bardzo nietypowe zdolności. Niesamowity refleks, kocią zwinność, umiejętność zwędzenia ci zegarka tak, że nawet się nie zorientujesz.
Tym właśnie jesteśmy my, rodzina Black.
Złodziejami.
Świst oznajmił pojawienie się ostrza. Przecięło ono powietrze w tym samym miejscu, w którym znajdowałam się zaledwie sekundę wcześniej.
O mały włos, pomyślałam.
Przeczołgałam się kawałek, żeby minąć zabójcze narzędzie, i podniosłam się, strzepując z ubrania kurz. Mało brakowało, ale musiałam iść dalej.
Poruszałam się bardzo ostrożnie, szukając kolejnej pułapki, jaką mogli wymyślić Ronici, niemal nieznana cywilizacja, która wieki temu zamieszkiwała zapomniany zakątek dżungli amazońskiej. Do tej pory pokazali, że potrafili być niezwykle oryginalni w tworzeniu śmiertelnych pułapek, ale w pewnym momencie pomysły musiały im się skończyć.
A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Drewniany łuk pomalowany na różne kolory, które z czasem wyblakły, zapowiadał obecność kolejnego pomieszczenia na końcu korytarza.
Weszłam tam.
Przede mną, na stoliku, znajdował się bożek. Prawdę mówiąc, jak na bożka, to trochę mnie rozczarował. Była to bowiem mała, drewniana lalka. Nic spektakularnego ani przerażającego, po prostu lalka bez rysów twarzy zrobiona z jasnego, wypolerowanego drewna, które lśniło w świetle latarki.
– I o to aż tyle zamieszania? – rzuciłam pytanie w pustym pomieszczeniu. – Wcale nie wydajesz się taki niebezpieczny.
Podeszłam i wzięłam go do ręki, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
Usłyszałam kliknięcie.
Przestraszona oderwałam wzrok od drewnianej figurki i rozejrzałam się dookoła, starając się dociec, co takiego zrobiłam.
To kliknięcie mogło oznaczać tylko tyle, że spaprałam sprawę.
I to solidnie.
Posadzka pękła, a podłoga zaczęła się rozlatywać i wpadać do czegoś, co wyglądało jak fosa pełna szpiczastych, drewnianych kołków; ściany się waliły, a ja zrobiłam jedyne, co mogłam w tej chwili zrobić: zaczęłam uciekać.
Wszystko wokół mnie się rozpadało. Biegłam ile sił w nogach, błagając w myślach, żeby nie została tu już żadna pułapka, której nie aktywowałam, kiedy szłam w tamtą stronę, bo gdybym wpadła w nią podczas biegu, zginęłabym na miejscu.
Biegłam przez korytarze i pomieszczenia, a grube i ciężkie kamienne bloki upadały, niemal miażdżąc mnie po drodze. Podłoga coraz szybciej znikała pod moimi stopami. Gdy tylko dotykałam jednej z kamiennych płyt, ona natychmiast odpadała.
Nie wiedziałam, czy zdołam dotrzeć do wyjścia, zanim wszystko runie.
Nie wiem, jak długo biegłam pośród tego chaosu, ale w końcu dostrzegłam światło, które dawało nadzieję na ratunek.
W myślach błagałam nogi o ostatni wysiłek i udało mi się jeszcze trochę przyspieszyć, akurat w chwili, gdy sądziłam, że nie mogę już biec szybciej.
Musiało się udać. Nie chciałam umrzeć, ta drewniana pacynka nie mogła mnie pokonać.
Wyskoczyłam przez drzwi świątyni i upadłam, po czym potoczyłam się po trawie.
Przeczołgałam się jeszcze kilka metrów, starając się oddalić od tego bałaganu, kiedy potężny huk za moimi plecami sprawił, że zastygłam w bezruchu jak sparaliżowana. Odwróciłam się powoli, opierając się na przedramionach, i spojrzałam tam, gdzie kilka chwil wcześniej stała świątynia Ronitów.
Zniknęła – nie został po niej żaden ślad. W jej miejscu była teraz ciemna i głęboka czeluść, z której unosiły się tumany kurzu.
Po budowli Ronitów nie ostał się nawet jeden marny kamień. Dobra robota, Amando, pomyślałam. Właśnie zniszczyłaś ostatnią archeologiczną pozostałość tysiącletniej cywilizacji.
Nie miałam jednak czasu rozpaczać. Za plecami usłyszałam zbliżające się pospiesznie kroki. Podniosłam się błyskawicznie i rozejrzałam w poszukiwaniu kryjówki. Wokół były same drzewa.
Wdrapałam się na gałąź jednego z nich i wspięłam wyżej, żeby się ukryć. Chwilę później pobliskie zarośla zaczęły się poruszać. Napięłam całe ciało, gotowa skoczyć na intruza i go powalić, a następnie uciec.
Okazało się, że to Eric, który wołał mnie z rozpaczą w głosie:
– Amando! Amando! Gdzie jesteś?!
Był bliski płaczu, więc nie kazałam mu dłużej cierpieć i jednym skokiem pojawiłam się tuż przed jego nosem.
– Tutaj! – krzyknęłam.
Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czy twarz człowieka może wyrażać jednocześnie ulgę i objawy zawału serca, to w tym momencie Eric był żywym dowodem na to, że tak, to jest możliwe.
– Nic ci nie jest? – zapytał, kiedy zdołał się uspokoić. – Na obrazie z dronów zobaczyliśmy, że świątynia się zawala, i przybiegłem najszybciej, jak mogłem… Dobrze się czujesz?
– Wszystko w porządku, nie przejmuj się… I mam… to – powiedziałam, pokazując mu bożka. Udało mi się nie wypuścić go z ręki podczas ucieczki.
Eric spojrzał na rozczarowujący kawałek drewna, potem rzucił okiem na czeluść, do której powstania się przyczyniłam, i wreszcie popatrzył na mnie.
– Gratulacje?
Wróciliśmy do helikoptera, który miał nas zabrać do domu, gdzie zamierzaliśmy schować bożka w bezpiecznym miejscu w Galerii Tajemnic.
Może to nic wielkiego, ale mogliśmy już wykreślić to zadanie z listy obietnic złożonych przez rodzinę Black. I uszliśmy z niego z życiem.
Teraz czekał nas spokojny tydzień w szkole, z dala od emocji i niebezpieczeństw.
A przynajmniej tak sądziliśmy.
1
Poniedziałkowe lekcje ciągnęły mi się w nieskończoność. Moje mięśnie nie doszły jeszcze do siebie po szalonym biegu przez świątynię Ronitów, od którego zależało moje życie, a ciało było zmęczone po weekendzie pełnym przygód i niebezpieczeństw. Ale ciocia Paula pozostawała nieugięta: nie mogłam opuścić ani jednego dnia w szkole. To nie podlegało dyskusji.
Eric i ja przeżyliśmy jakoś cały dzień nudnych lekcji, złośliwości ze strony Sary i jej paczki, a także niezapowiedziany sprawdzian z matematyki. Pod koniec dnia tęskniłam już za bieganiem po zawalających się świątyniach.
Jedyny plus był taki, że aż do następnego poniedziałku nie mieliśmy lekcji z powodu szkolnej olimpiady: wydarzenia, które odbywało się co cztery lata. Dziewczyny i chłopcy ze wszystkich części świata mieli przez resztę tygodnia rywalizować, żeby wybrać najlepszą szkołę w każdej kategorii. Wśród dziedzin były nie tylko dyscypliny sportowe, lecz także teatr, eksperymenty naukowe, a nawet fotografia. My – uczennice i uczniowie, którzy nie znajdowali się w żadnej ekipie – nie mieliśmy lekcji, choć dyrekcja szkoły poprosiła nas (z użyciem łagodnej groźby), żebyśmy przychodzili dopingować uczestników.
Nie było to wydarzenie, które by mnie szczególnie ekscytowało, zwłaszcza że organizował je pan Lapin. Był to jeden z najpotężniejszych deweloperów w mieście i dyrektor Wydziału Kultury i Sportu w ratuszu, a oprócz tego ojciec mojej arcywrogini Sary, która przez cały dzień chwaliła się każdemu, kto chciał słuchać, że ten tydzień bez lekcji zawdzięczamy jej tacie. Tak więc Sara była o wiele bardziej nieznośna niż zwykle, a reszta uczniów i uczennic miała jej powyżej uszu.
Po lekcjach pożegnałam się z Erikiem do następnego dnia, kiedy to mieliśmy znowu przyjść do szkoły, żeby oklaskiwać osoby, których nawet nie znaliśmy. Jednak w tym momencie specjalnie nas to nie obchodziło: nie mogliśmy się bowiem doczekać, żeby wrócić do domu i odpocząć… Właściwie to Eric miał odpoczywać, mnie zaś czekała sesja treningowa z ciocią Paulą, a do tego musiałam odrobić lekcje. Nie mogłam się jednak skarżyć, ponieważ ciocia pozwoliła mi wybrać, i wybrałam: dziedzictwo rodziny Black ze wszystkimi jego konsekwencjami. I tak oprócz zakurzonej willi, zobowiązań i nietypowych umiejętności odziedziczyłam też mnóstwo treningów.
My, rodzina Black, trenujemy od tysięcy lat. Nasza historia sięga starożytnego Egiptu. Z tego, co nam wiadomo. Jasne, że wtedy nie nazywaliśmy się Black. W tamtych czasach nasze nazwisko było przedstawiane za pomocą hieroglifów: ptasiego skrzydła i ptaka patrzącego przed siebie, co oznaczało „czarny”.
Wspomniałam już, że jesteśmy złodziejami, prawda?
Ale nie takimi, którzy włamują się do domu, kiedy was nie ma, i zabierają konsolę do gier. Jesteśmy zupełnie innym typem złodziei.
My, Blackowie, jesteśmy ostatnią pozostałością starożytnej sekty, która czciła egipską boginię Maat, i zajmujemy się wycofywaniem z obiegu przedmiotów, które w niewłaściwych rękach mogłyby być wyjątkowo niebezpieczne dla ludzkości.
Jakich przedmiotów?
Na przykład narzędzi służących do przywoływania bogów z mrocznych wymiarów, wywoływania plagi żywych trupów i tym podobnych.
Powiecie: ale w naszym sąsiedztwie nie ma żywych trupów!
W takim razie teraz już wiecie, komu za to dziękować.
Razem z ciocią Paulą sprzątałyśmy właśnie ze stołu po kolacji – którą zawsze jemy punktualnie o wpół do ósmej – kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Benson, lokaj Blacków od niepamiętnych czasów i właściwie członek mojej małej rodziny, podszedł do panelu otwierania drzwi i spojrzał w ekran, żeby sprawdzić, kto przyszedł o tej porze. Zamienił kilka zdań z przybyszem, a potem się odwrócił, żeby porozmawiać z ciocią Paulą.
– Proszę pani, lord Thomsing pragnie się z panią zobaczyć.
– Proszę go wpuścić, Benson. Przyjmiemy go w sali kawowej – oznajmiła ciocia, wzdychając. Nie wyglądała na zbyt zachwyconą wizytą niejakiego lorda Thomsinga.
Skierowałyśmy się do sali kawowej, jednej z niewielu, obok jadalni i biblioteki, którą zdołaliśmy już wyremontować. Tymi pracami zajmowaliśmy się w nielicznych wolnych chwilach, jakie mieliśmy. Ciocia Paula była bardzo niechętna przyjmowaniu w domu obcych. Ktoś przypadkowo mógłby odkryć to, co zwiemy „pracownią”, czyli miejsce, w którym trzymamy cały sprzęt potrzebny do naszych misji – i kłopoty gotowe.
Kiedy znalazłyśmy się w sali, gdzie miałyśmy przyjąć naszego gościa, ciocia Paula zajęła fotel obok kominka, w którym wesoło trzaskał pomarańczowy ogień, a ja usiadłam na pobliskiej sofie.
Nie minęło dużo czasu, kiedy Benson wszedł do pomieszczenia w towarzystwie dżentelmena o dość komicznym wyglądzie. Lord Thomsing był wysokim i szczupłym mężczyzną. Ubrany bardzo elegancko, jednak całość traciła na wyrazistości przez ogromne wąsy poprzetykane siwymi nitkami, które dzieliły jego twarz na dwie części. To były najdłuższe wąsy, jakie kiedykolwiek widziałam. Zaczynały się pod nosem i rozciągały na boki, gdzie łączyły się z grubymi bokobrodami, które okalały jego twarz, nadając mu wygląd znamienitego morsa.
– Drogi Thomasie – powiedziała ciocia Paula, wstając z fotela, by powitać mężczyznę.
– Zawsze miło cię widzieć, Paulo – odparł gość. Domyśliłam się, że uśmiecha się pod wąsem. Nie widziałam jego ust, ale policzki mu się uniosły, tworząc kilka zmarszczek wokół oczu, które trochę się zwęziły. – A panienka to pewnie Amanda, zgadza się?
– Tak, zgadza się, lordzie Thomsing – odpowiedziałam, wyciągając rękę, żeby uścisnąć wielką dłoń, którą podał mi lord Thomas.
Ciocia Paula wróciła na swoje miejsce i gestem pokazała mężczyźnie, żeby zajął fotel naprzeciwko niej.
– Słucham, Thomasie, czemu zawdzięczamy tę wizytę? – zapytała ciocia.
– Moja droga, wielkim zaskoczeniem i radością była dla mnie wieść, że rodzina Black wznawia… „swoją służbę” – odparł, a w jego niskim głosie dało się usłyszeć cudzysłów. – Jak zapewne wiesz, nasze rodziny nie zawsze utrzymywały ze sobą dobre stosunki, ale myślę, że my, Thomsingowie, okazaliśmy już naszą dobrą wolę…
– Przejawialiście ją wielokrotnie, Thomasie, od kilku pokoleń – zgodziła się ciocia Paula z ciepłym uśmiechem.
Lord Thomsing wahał się nieco, wygładził sobie wąsy i spuścił wzrok na podłogę, jakby wiele go kosztowało wypowiedzenie słów, które zamierzał teraz wypowiedzieć.
– Chodzi o to, że chcielibyśmy was o coś prosić…
Przysłuchiwałam się rozmowie w milczeniu, uważnie obserwując całą scenę. Nie ulegało wątpliwości, że moja ciocia i lord Thomsing się znali.
– A więc – westchnął mężczyzna – wiem, że w Galerii Tajemnic jest przechowywany pewien przedmiot, który należy do Thomsingów… I… cóż… moja matka jest już bardzo chora i ostatnie, czego pragnie w tym życiu, to zobaczyć go na własne oczy… Nie wiem, czy jest szansa, żeby ten przedmiot wrócił do prawowitych właścicieli, czyli do nas… Jeżeli odmówicie, zrozumiem to – wyjaśnił pospiesznie lord Thomsing. – To, co mój przodek zrobił z tym przedmiotem, jest niewybaczalne.
Ciocia Paula zastanawiała się przez kilka chwil, po czym powiedziała:
– To, o co mnie prosisz, jest sprzeczne z zasadami. Rodzina Black nigdy nie zwróciła żadnego z artefaktów, Thomasie.
– Wiem, Paulo – odparł lord Thomsing po chwili wahania. – Ale to ostatnie życzenie staruszki.
– Rozumiem – powiedziała ciocia poważnym tonem. – W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak się zgodzić.
Twarz lorda Thomsinga ponownie rozjaśnił, jak mi się wydawało, uśmiech pod jego imponującymi wąsami.
– Jednakże – ciągnęła ciocia – nie będziesz mógł zabrać go ze sobą dzisiaj, ponieważ musimy się zorientować, gdzie jest przechowywany, a to zajmie trochę czasu.
– Och, tak, oczywiście, rozumiem – powiedział nasz gość.
– A więc postanowione. Wróć za dwa dni i przekażemy ci waszą rodzinną pamiątkę – dodała ciocia, po czym wstała z fotela, uznając rozmowę za zakończoną.
Lord Thomsing także wstał i oboje ruszyli w stronę wyjścia. Kiedy się pożegnali, a drzwi za lordem Thomasem się zamknęły, ciocia Paula wróciła do sali kawowej, gdzie czekałam z pytającym wyrazem twarzy. Z zaciekawieniem podążałam za nią wzrokiem, gdy krążyła po pomieszczeniu. Z poważnej twarzy cioci Pauli mogłam wyczytać, że coś jest nie tak.
Z ciężkim westchnięciem usiadła z powrotem w fotelu, odchyliła się na oparcie i spojrzała w sufit. Fuknęła, po czym się wyprostowała i patrzyła na mnie przez kilka sekund, które wydały mi się całą wiecznością. Wreszcie się odezwała:
– Mamy problem, Amando. Wielki problem.
2
– Jak to nie mamy pamiątki Thomsingów? – zapytałam nieco oburzona.
Z tego, co wiedziałam, wszystko, co trafiało do Galerii Tajemnic – ukrytego w pracowni Willi Black miejsca, w którym trzymaliśmy artefakty wycofywane z obiegu – zostawało tam już na zawsze.
– A tak w ogóle… co to za pamiątka?
– Ach… to stary fenicki amulet, który należał do przodków rodziny Thomsingów. Jego posiadacz mógł przywołać plagi i katastrofy… I właśnie to zrobił w średniowieczu jeden z przodków Thomasa. Zesłał na swoich wrogów trzęsienie ziemi. Skutki okazały się tragiczne, bo do strat wywołanych trzęsieniem, a było ich niemało, należy dodać ofiary głodu i późniejsze plagi. Rodzina Black ukradła amulet i za karę wyrzuciła Thomsingów z sekty. To była ogromna strata, ponieważ byli oni jednymi z naszych najważniejszych i najpotężniejszych sprzymierzeńców. Minęły całe wieki, zanim z powrotem nawiązaliśmy z nimi serdeczne relacje.
– A dlaczego już nie mamy tego amuletu? – zapytałam zdziwiona. Nie mogłam pojąć, jakim cudem zgubiliśmy tak niebezpieczny przedmiot.
– Och, no cóż, to jest najzabawniejsze – odparła ciocia Paula z półuśmiechem, unosząc brwi. – Nawet nie musieliśmy kraść tego amuletu, bo można go było użyć tylko raz… choć o tym dowiedzieliśmy się dopiero jakiś czas temu.
– Jak się dowiedzieliście? – zapytałam.
– Moja babcia Elsa, a twoja prababcia, przez długi czas wnikliwie badała ten amulet. Była nim zafascynowana, odkąd jeszcze jako dziewczynka przeczytała o nim w książce Tajemnice Galerii Tajemnic. Długo szperała i dociekała, a kiedy miała niewiele ponad dwadzieścia lat, znalazła pewne stare teksty. Gdy je przetłumaczyła, uświadomiła sobie, że amulet nie jest już niebezpieczny, klejnot utracił całą swoją moc, kiedy został wykorzystany. Jakby był magicznym przedmiotem jednorazowego użytku. Przez pewien czas Elsa nosiła amulet jako ozdobę, a później podarowała go swojej najlepszej przyjaciółce na urodziny. Tej dziewczynie klejnot zawsze bardzo się podobał, a Elsa była szczodrą osobą – wyjaśniła ciocia, wzruszając ramionami.
– Żartujesz sobie? Magiczny klejnot o bezcennej wartości?
– Nie, Amando, bardzo bym chciała, żeby to był żart – prychnęła ciocia Paula.
– A dlaczego jest taki ważny? Nie możemy temu człowiekowi po prostu odmówić? Powiedzieć, że to, co trafia do Galerii, zostaje tam już na zawsze?
– Amando, potrzebujemy sojuszników. Thomsingowie, jak już powiedziałam, byli swego czasu jednymi z największych sprzymierzeńców rodziny Black. Mają władzę i pieniądze, dwie rzeczy potrzebne do tego, żeby robić to, co robimy… A w tej chwili brakuje nam tego pierwszego. Jeśli oddamy teraz amulet lordowi Thomsingowi, jego rodzina będzie naszym dłużnikiem, a ja spróbuję odnowić z nimi współpracę…
Zaczynałam rozumieć, co ciocia chciała mi powiedzieć. Chodziło po prostu o to, że same nie mogłyśmy dalej dotrzymać zobowiązań Blacków.
– Posłuchaj, Amando, pewni bardzo niebezpieczni ludzie tylko czekają, żeby zrobić nam… zrobić tobie krzywdę… To jest ich jedyny cel. A lord Thomsing to dobry człowiek. Mimo że my, Blackowie, odwróciliśmy się od Thomsingów wiele stuleci temu, oni w dalszym ciągu oferowali swoją pomoc i wsparcie dla naszej sprawy. Myślę, że już czas, byśmy zapomnieli o czymś, co zdarzyło się tak dawno temu. Potrzebujemy ich.
– Rozumiem – zgodziłam się. – Ale co zrobimy? Pan Thomsing spodziewa się otrzymać amulet za dwa dni.
– Będę musiała coś wymyślić. Jeśli wyjdzie na jaw, że jeden z przedmiotów z Galerii Tajemnic został komuś podarowany, honor Blacków stanie pod znakiem zapytania, podobnie jak cała nasza praca.
Ciocia znowu podniosła się z fotela i zaczęła chodzić w kółko po pomieszczeniu, mamrocząc coś do siebie. Ja czekałam, nie naciskając na nią ani nie przerywając jej przepływu myśli. Wiedziałam, że kiedy tak się zachowuje, to oznacza, że jej mózg pracuje na pełnych obrotach w poszukiwaniu rozwiązania problemu. Szczerze mówiąc, moja ciocia jest dość dobra w wymyślaniu oryginalnych rozwiązań dla naprawdę skomplikowanych sytuacji.
Nie minęło dużo czasu, kiedy się zatrzymała. Najpierw powędrowała wzrokiem w stronę jakiegoś punktu na suficie, następnie spojrzała mi w oczy, pogładziła sobie płatek ucha i wreszcie na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Wystarczająco dobrze znałam moją ciocię, żeby wiedzieć, że znalazła rozwiązanie. Miała to.
– Chyba to mam… – powiedziała w końcu ciocia Paula. – Nie mamy dużo czasu, żeby znaleźć amulet, zanim lord Thomsing ponownie się po niego zjawi, tak więc… Będę potrzebowała pomocy twojej i Erica.
3
Ciocia Paula przedstawiła mi swój plan.
Brzmiał jak szaleństwo.
– Twój plan brzmi jak szaleństwo – stwierdziłam po przetrawieniu tego, co właśnie usłyszałam.
– Jeśli przychodzi ci do głowy coś lepszego, to słucham – odparła ciocia. – Jestem otwarta na inne propozycje.
– Powiedziałam, że plan brzmi jak szaleństwo, a nie że jest zły. Tak naprawdę jest całkiem dobry.
Pomysł mojej cioci był ekstrawagancki, ryzykowny i trudny do zrealizowania, ale jedyny, jaki miałyśmy, a czas grał na naszą niekorzyść. Rozciągając cierpliwość lorda Thomasa do maksimum, miałyśmy co najwyżej trzy dni, żeby znaleźć amulet rodziny Thomsingów i przekazać go prawowitemu właścicielowi. Nie było dużo czasu.
W skrócie pomysł wyglądał następująco: ciocia Paula zajmie się lordem Thomasem, a Eric i ja – znalezieniem klejnotu Thomsingów.
Ciocia miała się skontaktować z jedną ze swoich najlepszych przyjaciółek, Miragen, strażniczką zaginionego miasta Tilopán, położonego w odległym zakątku azjatyckiej dżungli, żeby przygotować fikcyjne poszukiwania, które miały ją zaprowadzić do trzewi miasta. Ciocia Paula zamierzała powiedzieć lordowi Thomasowi, że amulet został skradziony, ale ona wie, kto za tym stoi, i oboje wyruszyliby, żeby go odzyskać. Coś w rodzaju fałszywej przygody. Biedak myślałby, że szuka pamiątki należącej do swojej rodziny, podczas gdy w rzeczywistości szukaniem jej zajmowalibyśmy się Eric i ja… Oczywiście z pomocą Bensona.
Miragen i Paula poznały się bardzo dawno temu, kiedy moja ciocia jeszcze aktywnie działała. Podczas jednej z misji musiała ukraść pewien artefakt, który znajdował się w Tilopánie. Zacznijmy od tego, że Miragen była strażniczką, najwyższą kapłanką i jedyną mieszkanką tego miasta. Miasta, o którym krążyło wiele legend, ale nikt do niego nie dotarł ani nie potrafił wskazać go na mapie. Nikt do czasu, aż młodziutka Paula Black postawiła sobie za cel znalezienie diamentowej czaszki, przechowywanej w katakumbach Tilopánu. Mówiono, że osoba, która ma ten klejnot, może panować nad umysłami ludzi.
Ciocia Paula nie próbowałaby ukraść czaszki, gdyby nie dotarła do niej plotka, że rodzina Dagon, do której należy Dagon Corp., jest zainteresowana znalezieniem klejnotu, aby wykorzystać go do własnych celów. A cele Dagon Corp. i właścicieli tej firmy zwykle były dość szemrane.
Chociaż początek znajomości nie wyglądał obiecująco, bo Miragen usiłowała zabić złodziejkę, która wdarła się do jej sekretnego miasta, by zdobyć jej najcenniejszy skarb, to z biegiem lat zaczęły utrzymywać kontakt i nawiązały bliską przyjaźń opartą na wzajemnym szacunku i podziwie. Zarówno Miragen, jak i Paula były kobietami silnymi, odważnymi i inteligentnymi, a oprócz tego miały specyficzne poczucie humoru i były wspaniałymi wojowniczkami. Obie dostrzegły te cechy u siebie nawzajem, co sprawiło, że parę miesięcy po kradzieży ciocia Paula udała się z wizytą do Miragen, która przyjęła ją raczej niechętnie i pałając gniewem, ale jednak przyjęła.
Moja ciocia na znak pokoju podarowała jej manierkę, którą wypełniła wybornym koktajlem własnej produkcji, oraz pyszne ciastka, które kupiła w najsłynniejszej cukierni w naszym mieście.
A reszta to historia.
Przyjaźniły się prawie całe życie.
Ale wróćmy do naszej sprawy. Najważniejsze w całej misji było to, żeby lord Thomas nie dowiedział się, że moja prababcia Elsa oddała pamiątkę Thomsingów, ponieważ to naraziłoby na szwank reputację i całą pracę rodziny Black wykonaną na przestrzeni wieków. Bowiem nic, co trafia do Galerii Tajemnic, nie może jej opuścić.
Nigdy.
Przenigdy.
Z wyjątkiem amuletu. Z przyczyn, które już znamy.
Eric i ja mieliśmy podążać tropem przedmiotu… tyle że znaliśmy jedynie imię kobiety, która otrzymała go z rąk Elsy, oraz jego rysunek i opis, które znajdowały się w Manifeście Galerii.
Nie miałam zielonego pojęcia, jak znaleźć amulet, ale musieliśmy to zrobić.
Zadzwoniłam do Erica, opowiedziałam mu, co się stało, i przedstawiłam plan, który nakreśliła ciocia.
– Plan twojej cioci brzmi jak szaleństwo – stwierdził, kiedy skończyłam opowiadać.
– Wiem, ale to jedyne, co mamy. Jeśli przychodzi ci do głowy coś lepszego, jesteśmy otwarte na inne propozycje.
– Powiedziałem, że plan brzmi jak szaleństwo, a nie że jest zły. Tak naprawdę jest całkiem dobry – odparł mój przyjaciel. – Prześlij mi wszystkie informacje, to postaram się wytropić amulet.
– Eric, musimy też znaleźć jakiś sposób, żeby się wymknąć ze szkolnej olimpiady. Jeśli nauczyciele zauważą naszą nieobecność, nieźle nam się dostanie, a wiesz, że nie mogę sobie pozwolić na słabsze oceny. Za karę ciocia Paula powiesiłaby mnie za kciuki i kazała mi się uczyć, aż z oczu pociekłaby mi krew… No, pewnie przesadzam, ale wiesz, że coś by mi powiedziała, na przykład żebym się więcej uczyła czy coś takiego.
Eric się roześmiał.
– O rety! Naprawdę przesadzasz! Twoja ciocia nie jest taką wiedźmą – powiedział, kiedy już minął mu atak śmiechu. – W porządku, pogadam z Esme, może ona coś wymyśli.
Esme była piątym elementem naszej improwizowanej ekipy. Podczas ostatniej misji Eric musiał wytłumaczyć naszej koleżance pochodzenie rodziny Black i to, jaka jest moja rola jako dziedziczki. Esme, daleka od oburzania się z powodu mojej pracy jako złodziejki magicznych i nie tak bardzo magicznych przedmiotów, zaoferowała nam swoje bezwarunkowe wsparcie.
Poza tym Esme była jedyną koleżanką, jaką oboje mieliśmy w szkole.
Jednak Eric i ja od kilku dni byliśmy na siebie trochę obrażeni. Poszło o głupstwo, ale poczułam się źle i trudno mi było o tym zapomnieć. W zeszłym tygodniu postanowiłam ufarbować sobie włosy na fioletowo, a kiedy po lekcjach zapytałam go, czy mu się podoba, zwlekał z odpowiedzią… A do tego nie zabrzmiała ona całkiem szczerze… A ja nie cierpię, kiedy ludzie mnie okłamują, więc wyszłam ze szkoły bez pożegnania, ale Ericowi się to nie spodobało. Pewnie nam przejdzie, ale jeśli nie, to będę musiała z nim o tym wszystkim porozmawiać.
Kiedy się rozłączyłam, poszłam do pracowni. Chciałam przeczytać Manifest Galerii, żeby zebrać wszystkie informacje na temat amuletu Thomsingów, a potem wysłać je Ericowi.
Im szybciej zaczniemy szukać magicznego klejnotu, tym szybciej go znajdziemy.
Pierwszy problem napotkałam podczas czytania Tajemnic Galerii Tajemnic, wielkiego tomiszcza, w którym szczegółowo opisano wszystkie przedmioty przechowywane w Galerii Tajemnic. W księdze znajdowały się ich opisy fizyczne, informacje o tym, komu zostały skradzione, jakie mają moce i jakie potencjalne zagrożenia się z nimi wiążą… Wszystko dość skrótowo, prawdę mówiąc. Kiedy potrzebowaliśmy więcej informacji na temat któregoś artefaktu, musieliśmy ich szukać w naszej bibliotece (w przypadku przedmiotów będących w naszym posiadaniu) albo w zapomnianych bibliotekach i archiwach (kiedy chodziło o coś, co zamierzaliśmy ukraść). Jedyna informacja, jaką znalazłam w książce na temat osoby, której Elsa podarowała amulet, to jej imię: Jane.
Amanda Black: El amuleto perdido
Copyright © by Bárbara Montes and Juan Gomez-Jurado 2021, represented by Antonia Kerrigan Literary Agency
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025
Copyright © for the translation by Barbara Bardadyn 2025
Redakcja – Julia Młodzińska
Korekta – Katarzyna Myszkorowska, Anna Strożek
Projekt typograficzny i skład – Paulina Soból-Hara
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Ilustracje na okładce i w środku książki – David G. Forés
Żadna część ilustracji zawartych w niniejszej książce nie może być wykorzystywana ani powielana w jakikolwiek sposób w celu szkolenia technologii lub systemów sztucznej inteligencji. Niniejsza okładka i ilustracje są chronione przed eksploracją tekstu i danych (art. 4 ust. 3 dyrektywy (UE) 2019/790).
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek
inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2025
ISBN epub: 9788384063224
ISBN mobi: 9788384063217
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska
Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Małgorzata Pokrywka, Patrycja Talaga
E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Monika Czekaj, Anna Bosowiec
Finanse: Karolina Żak
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl