Alexa Wu. Mój jedyny - Louisa Sherman - ebook + audiobook

Alexa Wu. Mój jedyny ebook i audiobook

Louisa Sherman

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nowy Jork, 1984 rok. Supermodelka Alexa Wu odwiedza ekskluzywny klub nocny Studio 54. Ku zaskoczeniu kobiety pojawia się tam również jej wielka miłość z czasów, gdy jako młoda dziewczyna mieszkała w Bangkoku. W jednej chwili wracają do niej wspomnienia z tętniącej życiem Tajlandii. I chociaż zarówno Alexa, jak i jej były kochanek tworzą udane, oparte na miłości związki, nie mogą oderwać od siebie wzroku… 

Kurort Nadmorski Hamptons, 1995 rok. Alexa zaprasza do swojego domu przyjaciół, których poznała w Bangkoku. Właśnie ma zjawić się ostatni z gości… i długo skrywane tajemnice ujrzą światło dzienne. Czy Alexa oraz znajomi są gotowi na to, by poznać prawdę z przeszłości? I czy dawna miłość ma szansę odrodzić się na nowo, nawet jeśli na jaw wyjdą wszystkie kłamstwa? 

„Alexa Wu” to międzynarodowa trzytomowa historia miłosna, pełna romantycznych uniesień, sekretów i wielkich nadziei.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 133

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 20 min

Lektor: Anna Wilk & Przemysław Bargiel

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Alexa Wu 3 – Mit et og alt

Prze­kład z ję­zyka duń­skiego: Agnieszka Świerk-Zien­kie­wicz

Co­py­ri­ght © L. Sher­man, 2023

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Rikke Ella An­drup

Re­dak­cja: Ju­styna Ku­kian

ISBN 978-91-8076-300-4

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

1984 rok, Nowy Jork, paź­dzier­nik

Ri­ver

Gdy li­mu­zyna pod­je­chała pod klub Stu­dio 54, miesz­czący się przy 254 West i 54th Streetna no­wo­jor­skim Man­hat­ta­nie, nie wy­sia­dłem od razu. Pój­ście tam tego wie­czora za­kra­wało na bra­wurę, ale nie mo­głem od­mó­wić so­bie je­dy­nej szansy, by ją zo­ba­czyć. Wie­dzia­łem, że taka oka­zja może się przez dłuż­szy czas nie po­wtó­rzyć. Mi­nęło osiem dłu­gich lat od czasu, gdy ze­rwa­li­śmy ze sobą wszelki kon­takt. Usu­ną­łem się wtedy w cień i od­tąd przy­glą­da­łem się ich wspól­nemu ży­ciu je­dy­nie z od­dali. W końcu sam przy­sta­łem na to, że nie będę o nią za­bie­gał… Alexa nie wie­działa, że po nią wró­ci­łem. Gdy tylko otrzą­sną­łem się z szoku po śmierci ojca, od­zy­ska­łem trzeźwy osąd sy­tu­acji i nie za­sta­na­wia­jąc się ani chwili, spa­ko­wa­łem się i po­le­cia­łem z po­wro­tem do Bang­koku. Nie­stety, już jej tam nie było... W willi cze­kał na mnie za to list z po­zdro­wie­niami od Ariela. Pro­sił w nim, że­bym ich nie szu­kał, utrzy­mu­jąc, że taka jest wola Alexy. Ale że już tam przy­le­cia­łem, na­tu­ral­nie mu­sia­łem do niego za­dzwo­nić. Wie­dzia­łem, że tylko dzięki niemu będę mógł z nią po­roz­ma­wiać.

Z miej­sca po­czu­łem, jakby ktoś ude­rzył mnie pię­ścią w brzuch… Zu­peł­nie jak wtedy, gdy zmarł mój tata, a ja za­wio­dłem Alexę. Szcze­rze mó­wiąc, nie mia­łem po­ję­cia, w jaki spo­sób zdo­ła­łem dojść do sie­bie. Cho­ciaż nie, po czę­ści wie­dzia­łem. Otóż, rzu­ci­łem się w wir pracy, wspi­na­jąc się po ko­lej­nych szcze­blach ka­riery po­li­tycz­nej w nie­wia­ry­god­nym wręcz tem­pie. Gu­ber­na­to­rem Ka­li­for­nii zo­sta­łem na fali po­pu­lar­no­ści ojca. Póź­niej jed­nak mu­sia­łem po­ka­zać swoim wy­bor­com, że gło­su­jąc na mnie, po­stą­pili słusz­nie. Mu­szę przy­znać, że nie­ła­two było prze­isto­czyć się z in­tro­wer­tycz­nego ma­la­rza w po­li­tyka… osobę na świecz­niku, któ­rej ży­ciem in­te­re­sują się wszyst­kie me­dia. A to wszystko wy­da­rzyło się nie­malże z dnia na dzień. Na szczę­ście, moja żona bar­dzo mi to uła­twiła. Dzięki niej było mi o wiele lżej… Ta­marę zna­łem od dawna, jako że łą­czyła ją za­żyła przy­jaźń z moją naj­star­szą sio­strą. Po­mo­gła mi prze­trwać naj­trud­niej­szy okres w moim ży­ciu.

Usły­sza­łem do­bie­ga­jący z tyłu dźwięk klak­sonu. Przed­sta­wie­nie czas za­cząć, po­my­śla­łem. Nie mogę tego dłu­żej prze­cią­gać, to moja ostat­nia szansa. Zda­wa­łem so­bie sprawę z tego, że je­śli moja par­tia wy­gra wy­bory, przez ko­lejne cztery, a może na­wet osiem lat, nie będę mógł cze­goś po­dob­nego zro­bić.

– Mu­szę już od­je­chać, pro­szę pana. Inni kie­rowcy się nie­cier­pli­wią… – po­wie­dział mój kie­rowca, uśmie­cha­jąc się do mnie w lu­sterku wstecz­nym.

– Oczy­wi­ście, oczy­wi­ście… Chyba mam lekki jet lag – skła­ma­łem. Zwy­kle nie od­czu­wa­łem róż­nicy czasu mię­dzy za­chod­nim a wschod­nim wy­brze­żem, te­raz jed­nak chcia­łem za­grać na zwłokę.

– Będę cze­kał tuż za ro­giem, przy tyl­nym wyj­ściu, tak jak się umó­wi­li­śmy – do­dał.

Przy­le­cia­łem pro­sto z Ka­li­for­nii za­le­d­wie kilka go­dzin wcze­śniej. Zdą­ży­łem tylko wpaść na chwilę do swo­jego apar­ta­mentu w ho­telu Wal­dorf Asto­ria i wsko­czyć w smo­king. W końcu, za­pro­sze­nie na przy­ję­cie u Hal­stona zo­bo­wią­zy­wało. A może prze­sa­dzi­łem tro­chę z tym smo­kin­giem? Po­trzą­sną­łem głową, dzi­wiąc się sam so­bie. W jed­nej chwili opu­ściła mnie cała od­waga. Czy na pewno do­brze ro­bię, wy­pusz­cza­jąc się na tak głę­bo­kie wody?

– Dzię­kuję, będę ci bar­dzo wdzięczny – rzu­ci­łem.

Po­sia­da­nie wła­snego kie­rowcy, który jest do dys­po­zy­cji dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę, było bez wąt­pie­nia lekką eks­tra­wa­gan­cją. Ale tak wła­śnie wy­glą­dało moje ży­cie, od­kąd zo­sta­łem gu­ber­na­to­rem. Po­dró­żu­jąc au­tem, więk­szość czasu po­świę­ca­łem na pracę biu­rową albo roz­mowy te­le­fo­niczne, które umoż­li­wiał za­in­sta­lo­wany w li­mu­zy­nie sprzęt.

Le­d­wie otwo­rzy­łem drzwi sa­mo­chodu, po­czu­łem pod sto­pami miękki ko­bie­rzec, a do mo­ich uszu do­biegł nie­malże z każ­dej strony dźwięk mi­gawki. Ośle­piony fle­szami po­spiesz­nie uda­łem się po roz­wi­nię­tym na moją cześć czer­wo­nym dy­wa­nie w stronę wej­ścia. W drzwiach po­wi­tał mnie bram­karz, który wpusz­czał do środka tylko osoby po­sia­da­jące za­pro­sze­nie. Hal­ston wy­na­jął na ten wie­czór cały klub Stu­dio 54. Przy czym, nie było ku temu żad­nej spe­cjal­nej oka­zji… Ot po pro­stu, za­pra­gnął urzą­dzić tam im­prezę.

Oby tylko przy­szła sama, za­kli­na­łem w du­chu rze­czy­wi­stość. Zwy­kle to Ariel udzie­lał się to­wa­rzy­sko i to jego spo­ty­ka­łem na ban­kie­tach i pod­czas róż­nego ro­dzaju im­prez. Alexa wy­raź­nie stro­niła od świa­tła ju­pi­te­rów. Raz na ja­kiś czas po­ja­wiała się u boku męża na jego wer­ni­sa­żach lub in­nych even­tach. Poza tym, wi­dy­wa­łem ją je­dy­nie na zdję­ciach w ma­ga­zy­nach mo­do­wych i wi­try­nach eks­klu­zyw­nych bu­ti­ków. A trzeba przy­znać, że tego było cał­kiem sporo. Choć zo­stała matką, na­dal ro­biła za­wrotną ka­rierę. Serce pę­kało mi z dumy na myśl o Alek­sie, mo­jej Alek­sie. Była po­dzi­wiana i roz­chwy­ty­wana jak ni­gdy wcze­śniej, a za­ra­zem pło­chliwa i nie­śmiała… Nie przy­po­mi­nała już uśmiech­nię­tej, ra­do­snej i roz­tań­czo­nej dziew­czyny, jaką kie­dyś zna­łem. A może tylko mi się tak wy­da­wało? Na zdję­ciach zro­bio­nych przez pa­pa­raz­zich wy­glą­dała za­wsze nad­zwy­czaj po­waż­nie, a je­śli ko­muś udało się sfo­to­gra­fo­wać ją z córką, za­sła­niała dziew­czynkę wła­snym cia­łem lub za­kry­wała jej twarz dło­nią.

– Ri­ver Scott – przed­sta­wi­łem się i w tym sa­mym mo­men­cie po­zwo­lono mi wejść do słyn­nego gniazda roz­pu­sty.

– Za­pra­szam, pa­nie Scott, i ży­czę po­wo­dze­nia w wy­bo­rach. Trzy­mam za was mocno kciuki – rzu­cił z sze­ro­kim uśmie­chem bram­karz, gdy pra­wie go mi­ną­łem. Zmie­rzył mnie wzro­kiem od stóp do głów, a z jego oczu dało się wy­czy­tać, że ewi­dent­nie ma na mnie ochotę. Ja jed­nak by­łem zu­peł­nie nie­obecny du­chem… Moje my­śli krą­żyły już tylko wo­kół Alexy. Przez uła­mek se­kundy za­po­mnia­łem, gdzie je­stem. Stu­dio 54… mio­dem i mle­kiem pły­nąca kra­ina uciech, którą upodo­bali so­bie szcze­gól­nie bo­ga­cze. By­wa­łem tu wcze­śniej nie raz, nie by­łem też by­naj­mniej pru­de­ryjny. Gdyby cho­dziło o każde inne sek­sparty, w żad­nym wy­padku nie mógł­bym w nim uczest­ni­czyć. Tu jed­nak spo­ty­kała się śmie­tanka to­wa­rzy­ska… Moja asy­stentka do spraw kam­pa­nii wy­bor­czej stwier­dziła za­tem, że po­ja­wie­nie się na tej im­pre­zie nie za­szko­dzi mo­jemu wi­ze­run­kowi, o ile nie będę brał udziału w żad­nych or­giach. Po­wie­dzia­łem Terry, że o to może być spo­kojna, w końcu mia­łem żonę. Nikt nie wie­dział o tym, że tak na­prawdę za­war­li­śmy ze sobą pe­wien układ… I nikt nie mu­siał o tym wie­dzieć. Do­ty­czyło to w końcu tylko nas dwojga.

– Bar­dzo dzię­kuję… We­dług son­daży mamy spore po­par­cie. Wia­domo jed­nak, że sy­tu­acja może zmie­nić się do­słow­nie z dnia na dzień, w związku z czym obaj z Joe nie­wiele sy­piamy ostat­nimi czasy.

Joe, czyli Jo­seph Gi­no­po­lis, był kan­dy­da­tem na pre­zy­denta Par­tii De­mo­kra­tycz­nej, pod­czas gdy ja ubie­ga­łem się o sto­łek jego za­stępcy. Pro­gnozy wska­zy­wały na to, że wy­gramy w więk­szo­ści sta­nów, ale do wy­bo­rów zo­stał jesz­cze cały mie­siąc, więc mo­gło się zda­rzyć ab­so­lut­nie wszystko.

– Jak już mó­wi­łem, je­stem ca­łym ser­cem z wami! I na­tu­ral­nie będę na was gło­so­wał – od­parł męż­czy­zna z uśmie­chem, pusz­cza­jąc do mnie oko. Ja od­wza­jem­ni­łem mu się tym sa­mym. Co mi szko­dzi, po­my­śla­łem.

– Gdzie znajdę Hal­stona? – za­py­ta­łem.

– W tłu­mie na głów­nej sali. Zo­ba­czymy się póź­niej? – za­gaił. Te­raz już otwar­cie sy­gna­li­zo­wał, że mu się po­do­bam.

– Nie­stety… Je­stem żo­naty i wierny – od­par­łem dziar­sko, po­ka­zu­jąc mu ob­rączkę. Nie chciało mi się na­wet wy­ja­śniać, że nie in­te­re­sują mnie fa­ceci. W ta­kim ra­zie, czego tu szu­kasz, uga­nia­jąc się za za­mężną ko­bietą?– usły­sza­łem w gło­wie swój we­wnętrzny głos. To może się oka­zać naj­głup­szą rze­czą, jaką w ży­ciu zro­bi­łem. Oczy­wi­ście, poza tym, że swego czasu nie po­tra­fi­łem prze­ciw­sta­wić się Arie­lowi i za­wal­czyć o ko­bietę swo­jego ży­cia. By­łem skoń­czo­nym idiotą… Co też so­bie wy­obra­ża­łem, zja­wia­jąc się tu tego wie­czora?.. Coś przy­cią­gało mnie do Alexy z siłą po­tężną ni­czym ma­gnes. Mu­sia­łem zo­ba­czyć się z nią przed wy­bo­rami, jesz­cze za­nim moje ży­cie znowu zmieni się o sto osiem­dzie­siąt stopni.

***

Alexa

Klub Stu­dio 54 był le­gen­dar­nym miej­scem, gdzie mie­szały się ze sobą prze­różne wpływy kul­tu­rowe. Zna­la­zło się tam miej­sce dla wszyst­kich bez względu na orien­ta­cję sek­su­alną, płeć czy ko­lor skóry. Do klubu mo­gli wejść za­równo biedni jak i bo­gaci, pod jed­nym wa­run­kiem: mu­sieli wy­glą­dać zja­wi­skowo. Po­cią­gnę­łam łyk te­qu­ili sun­rise, któ­rej po­ma­rań­czowo-czer­wona barwa ide­al­nie wpi­sy­wała się w ko­lory wnę­trza lo­kalu. Gdzie­kol­wiek nie spoj­rza­łam, ota­czali mnie piękni lu­dzie. Wszy­scy w śmia­łych, awan­gar­do­wych kre­acjach, z po­ły­sku­jącą bi­żu­te­rią i barw­nym, od­waż­nym ma­ki­ja­żem. W pew­nym mo­men­cie po­czu­łam się tro­chę za­kło­po­tana ca­łym tym splen­do­rem. Acz­kol­wiek tylko tro­chę… Jed­no­cze­śnie, wznie­ciło to we mnie dawny żar… żar, który my­śla­łam, że wy­gasł bez­pow­rot­nie z chwilą, gdy wy­je­cha­łam z Bang­koku. Sie­dzia­łam na po­zła­ca­nym stołku ba­ro­wym i mi­mo­wol­nie wy­bi­ja­łam rytm stopą.

– Ża­łuj­cie, że nie wi­dzie­li­ście miny tam­tego re­ży­sera, kiedy moja droga przy­ja­ciółka, Alexa… – Hal­ston ob­jął mnie ra­mie­niem i za­wie­sił głos, żeby upew­nić się, że zgro­ma­dzeni wo­kół nas go­ście na pewno go słu­chają, po czym do­koń­czył: – …kiedy Alexa od­rzu­ciła pro­po­zy­cję za­gra­nia w jego ko­lej­nym fil­mie. A mu­si­cie wie­dzieć, że za­pro­po­no­wał jej nie byle jaką rolę…

– Główną… – wy­mam­ro­ta­łam tak ci­cho, że nikt tego na­wet nie od­no­to­wał. Mia­łam wiele róż­nych ma­rzeń, ale ka­riera ak­torki by­naj­mniej nie była jed­nym z nich. Zna­łam swoje ogra­ni­cze­nia. Ta­niec przy­cho­dził mi na­tu­ral­nie… Prze­su­wa­jące się przed oczyma mo­jej du­szy ob­razy in­tu­icyj­nie pod­po­wia­dały mi każdy ko­lejny krok. Nie chcia­łam od­gry­wać żad­nej in­nej roli niż ta, w któ­rej by­łam sobą.

– Nie mógł uwie­rzyć wła­snym uszom, kiedy od­rzu­ciła jego ofertę! Na­dęty du­pek… Jakby nikt ni­gdy ni­czego mu w ży­ciu nie od­mó­wił – cią­gnął Hal­ston, nie wy­pusz­cza­jąc mnie z ob­jęć. – Ale na­sza Alexa jest dla niego za do­bra. Jest muzą, praw­dziwą ikoną! Tak się cie­szę, że choć na krótką chwilę udało mi się wy­wa­bić cię z two­jej pu­stelni. – Mój przy­ja­ciel i pra­co­dawca zwró­cił się tym ra­zem do mnie, ca­łu­jąc mnie w po­li­czek, a ja przy­tu­li­łam się do niego. W tym sa­mym mo­men­cie po­my­śla­łam o June i Arielu, któ­rzy za­pewne wła­śnie przy­go­to­wy­wali ko­lejną por­cję po­pcornu na ro­dzinny wie­czór fil­mowy, i zro­biło mi się cie­pło na sercu. Łą­czyła ich wy­jąt­kowa więź, któ­rej za nic w świe­cie nie chcia­ła­bym znisz­czyć.

– Chyba żar­tu­jesz, Hal­sto­nie? Czy mo­gła­bym tego wie­czora być gdzie­in­dziej? Zresztą, kto by wtedy za­pre­zen­to­wał twoją naj­now­szą kre­ację? – rzu­ci­łam, od­ga­nia­jąc myśl o tym, jak ina­czej mo­gło się po­to­czyć moje ży­cie. Na­stęp­nie, zsu­nę­łam się miękko ze stołka, żeby wszy­scy mo­gli po­za­chwy­cać się kre­mową suk­nią do ko­stek. Miała od­kryte plecy, a na miej­scu utrzy­my­wały ją tylko cie­niut­kie, bie­gnące na krzyż ta­siemki, któ­rymi opa­sana była cała górna po­łowa mo­jego ciała. Zwiewna su­kienka – znak roz­po­znaw­czy pro­jek­tów Hal­stona – spły­wała miękko do sa­mej ziemi, tak że nie było na­wet wi­dać mo­ich stóp. Wy­ko­na­łam z gra­cją ob­rót, a ona prze­pięk­nie za­wi­ro­wała. Le­ciała aku­rat pio­senka Got My Mind Set On You Geo­rge’a Har­ri­sona, a ja po­czu­łam, że po pro­stu mu­szę za­tań­czyć. Moim ca­łym cia­łem za­wład­nęło pra­gnie­nie, aby dać się po­nieść mu­zyce, pod­ry­fo­wać w nie­znane na fa­lach be­atu. Nie było już od­wrotu. Wie­dzia­łam, że je­śli szybko nie znajdę part­nera do wspól­nych plą­sów, będę tań­czyć sama. Ro­bi­łam tak już nie raz i uwiel­bia­łam to. Gdy zmie­rza­łam w stronę par­kietu, który wprost pę­kał w szwach, di­dżej pu­ścił ka­wa­łek If You Can’t Give Me Love Suzi Qu­atro, a ja nu­cąc znany do­brze prze­bój, wspo­mnia­łam z lekką nutką no­stal­gii wcze­sne lata sie­dem­dzie­siąte, gdy wo­ka­listka wy­brała mnie, abym po­zo­wała ra­zem z nią na okładce po­czyt­nego ma­ga­zynu.

– Alexo… – usły­sza­łam za ple­cami zna­jomy głos. Jed­no­cze­śnie ktoś chwy­cił mnie za prawe ra­mię. Mia­łam wła­śnie wmie­szać się w tłum tań­czą­cych, za­miast tego za­trzy­ma­łam się jed­nak jak spa­ra­li­żo­wana i za­mru­ga­łam oczami, czu­jąc jak w jed­nej chwili od­pływa mi z twa­rzy cała krew. Zda­rzało się wpraw­dzie, że za­cze­piali mnie obcy. Jakby nie pa­trzeć, nie by­łam osobą ano­ni­mową. Przy czym, tego ob­cego, a w za­sa­dzie wcale nie ob­cego, wi­dy­wa­łam przez ostat­nich osiem lat je­dy­nie w ma­rze­niach sen­nych i snach na ja­wie. Moje tętno rap­tow­nie pod­sko­czyło, a krew za­wrzała w ży­łach. Co on tu, do li­cha cięż­kiego, robi, my­śla­łam go­rącz­kowo...

– Ri­ver? – wy­krztu­si­łam z sie­bie, cho­ciaż mu­zyka za­głu­szała mój głos. Moje ciało za­re­ago­wało tak gwał­tow­nie, że w jed­nej chwili po­czu­łam przej­mu­jące zimno i za­czę­łam się cała trząść. Gdy udało mi się już okieł­znać nieco emo­cje, ro­zej­rza­łam się na boki, by upew­nić się, że jest sam. Gdyby był tu z żoną, ra­czej by mnie w ten spo­sób nie za­cze­pił. On po­wtó­rzył moje ru­chy, lecz po­trzą­snę­łam głową, mó­wiąc ci­cho, że przy­szłam bez Ariela. Na­gle ja­kaś usi­łu­jąca prze­ci­snąć się obok nas para po­pchnęła nas do przodu, a jego ręka zsu­nęła się z mo­jego ra­mie­nia i od­na­la­zła moją. Chwy­cił ją mocno i po­cią­gnął mnie w głąb par­kietu. Czyżby za­mie­rzał ze mną za­tań­czyć? Pa­trzy­łam na niego oszo­ło­miona i zdez­o­rien­to­wana, czu­jąc jak jego prze­pastna dłoń wręcz pali moją skórę.

– Za­tańcz ze mną – za­wo­łał Ri­ver, sta­ra­jąc się prze­krzy­czeć mu­zykę, jako że ja na­dal sta­łam tak, jakby ktoś przy­gwoź­dził mnie do pod­łogi. Gdy już wmie­sza­li­śmy się w tłum, na­dal nie by­łam zdolna do ja­kie­go­kol­wiek ru­chu. Tań­czyć… Tak, prze­cież po­tra­fię tań­czyć. Usi­ło­wa­łam od­szu­kać wzro­kiem jego spoj­rze­nie, ale nie by­łam w sta­nie od­czy­tać, co mó­wią jego oczy, bo ośle­piały nas wi­ru­jące, ko­lo­rowe świa­tła.

– Ja­sne, czemu nie – od­par­łam z uśmie­chem, nieco wy­mu­szo­nym i odro­binę zbyt sze­ro­kim. Przy­cią­gnął mnie do sie­bie jed­nym ru­chem. Nie było to ni­czym nie­zwy­kłym, tak się w końcu tań­czyło. Ja po­czu­łam jed­nak, że wię­cej nie zniosę… Jego za­pach, jego ciało, te wszyst­kie znane mi nie­malże na pa­mięć za­ła­ma­nia i krą­gło­ści. O rany, nie. Nie dam rady. Wie­dzia­łam, że je­śli jesz­cze przez chwilę bę­dziemy tak bli­sko sie­bie, roz­padnę się na mi­lion ka­wa­łecz­ków. Zro­bi­łam więc je­dyne, co w tej sy­tu­acji na­le­żało zro­bić. Po­ło­ży­łam mu dło­nie na piersi… tej jego obłęd­nej, sze­ro­kiej piersi, i ode­pchnę­łam go lekko od sie­bie, żeby zwięk­szyć dy­stans mię­dzy nami. Na­stęp­nie wy­ko­na­łam, je­den po dru­gim, dwa ob­roty, unio­słam ręce nad głowę i za­czę­łam kla­skać do na­stęp­nego ka­wałka, któ­rym było He­aven Must Have Sent You Bon­nie Po­in­ter, była to wer­sja utworu na­grana w wy­twórni Mo­town Re­cords. Przy­mknę­łam po­wieki i da­łam się po­nieść mu­zyce. Mu­sia­łam ja­koś się od niego od­ciąć. Nie mo­głam uwie­rzyć, że stoi przede mną, praw­dziwy, z krwi i ko­ści. Za­nim jed­nak to zro­bi­łam, zdą­ży­łam doj­rzeć w jego spoj­rze­niu tę­sk­notę i żar, zu­peł­nie jak kie­dyś, ile­kroć na mnie pa­trzył. Po chwili znowu otwo­rzy­łam oczy, żeby nie stra­cić rów­no­wagi. Jed­nak na­dal to po­tra­fi­łam: za­tra­cić się bez reszty w tańcu, nie my­śląc o ni­czym i nie pa­trząc na to, co ro­bię. Wszy­scy się roz­stą­pili, jakby par­kiet na­le­żał tylko i wy­łącz­nie do mnie, a ja da­łam pierw­szy po­kaz ta­neczny od cza­sów Bang­koku. Jak to moż­liwe, że czło­wiek do­bro­wol­nie re­zy­gnuje z cze­goś, co ko­cha nad ży­cie? To py­ta­nie, które za­da­łam so­bie w my­ślach, było tak dwu­znaczne, że w ułamku se­kundy otwo­rzy­łam oczy i od­szu­ka­łam wzro­kiem Ri­vera. Stał po­śród in­nych go­ści, któ­rzy utwo­rzyli te­raz wo­kół mnie okrąg. Za­pra­gnę­łam wtu­lić się w niego, przy­wrzeć do niego ca­łym cia­łem, po­czuć jego za­pach, sto­pić się z nim w jedno już na za­wsze.

Nie mo­głam do­pu­ścić do tego, żeby ktoś za­uwa­żył, że w ja­ki­kol­wiek spo­sób go fa­wo­ry­zuję, ka­mery śle­dziły każdy mój ruch. Ri­ver był, bądź co bądź, kan­dy­da­tem na wi­ce­pre­zy­denta, w do­datku żo­na­tym. Ja też mia­łam męża. Za­czę­łam więc wcią­gać do środka koła przy­pad­kowe osoby, z któ­rymi na­stęp­nie przez chwilę tań­czy­łam. W końcu przy­szła ko­lej na niego. Stał w tym sa­mym miej­scu, co wcze­śniej; zu­peł­nie jakby na mnie cze­kał. Zbli­ży­łam się do niego i po­zwo­li­łam, by wziął mnie w ra­miona. Tym ra­zem go nie ode­pchnę­łam, tylko przy­lgnę­łam po­licz­kiem do jego piersi i wzię­łam głę­boki od­dech. Trwa­łam tak przez dłuż­szą chwilę, chło­nąc jego za­pach każdą cząstką swo­jego ciała. Był odu­rza­jący, a za­ra­zem słodko-gorzki, bo ten męż­czy­zna nie na­le­żał już prze­cież do mnie, nie mógł do mnie na­le­żeć. Te­raz jed­nak ko­ły­sał mnie lekko w tańcu, jak­bym… jak­bym znowu była jego, a on mój. Jak gdyby nic nas ni­gdy nie roz­dzie­liło. Za­wsze wie­dzia­łam, że tak bę­dzie; że czas nie zmieni na­szego uczu­cia… Ri­ver gła­dził dys­kret­nie moje plecy, jakby chciał tym sa­mym do­dać otu­chy mi, so­bie sa­memu, a może nam obojgu. Za­rzu­ci­łam mu ra­miona na szyję, a na­sze spoj­rze­nia spo­tkały się, pod­czas gdy ob­ra­ca­jące się kule dys­ko­te­kowe co rusz rzu­cały na na­sze twa­rze snopy ko­lo­ro­wych świa­teł. Po­ru­sza­li­śmy się w rytm mu­zyki, a cały świat na chwilę prze­stał ist­nieć. Prze­su­nę­łam dło­nią, spo­czy­wa­jącą wcze­śniej na karku Ri­vera, wzdłuż kra­wę­dzi jego bia­łej ko­szuli, po czym mu­snę­łam jego po­krytą lek­kim za­ro­stem brodę. On zaś na­chy­lił się ku mnie i przy­cią­gnął mnie do sie­bie jesz­cze moc­niej. Nie mo­gli­śmy ode­rwać od sie­bie na­wza­jem wzroku. Chyba oboje ba­li­śmy się, że to dru­gie znik­nie, je­śli choć na chwilę od­wró­cimy głowę. Czego on może ode mnie chcieć?, za­sta­na­wia­łam się. Czy przy­szedł na tę im­prezę z na­dzieją, że mnie tu spo­tka? W sa­mym środku pręż­nej kam­pa­nii wy­bor­czej był to dość kar­ko­łomny krok. Mo­men­tal­nie cof­nę­łam dłoń, jak­bym się spa­rzyła. Do­ty­ka­jąc go w taki spo­sób sy­gna­li­zo­wa­łam znacz­nie wię­cej niż: „Je­ste­śmy tylko przy­ja­ciółmi”. W tym sa­mym mo­men­cie zmie­niła się mu­zyka i z gło­śni­ków po­le­ciał szybki, ta­neczny ka­wa­łek, a nie po­ście­lowy, czego oba­wia­łam się naj­bar­dziej. Ktoś, pa­trząc na nas, mógłby jesz­cze opacz­nie to ode­brać, a nie daj Boże zro­bić nam ra­zem zdję­cie. Cho­ciaż nie wy­da­wało mi się, by­śmy przy­cią­gali ja­koś spe­cjal­nie uwagę. Wszak miej­sce to ucho­dziło za istną ja­ski­nię roz­pu­sty. Tyle że Ri­ver nie był pierw­szym lep­szym go­ściem. Gdy tylko oswo­bo­dzi­łam się z jego ra­mion, prze­stał tań­czyć, chwy­cił moją dłoń i po­ka­zał ge­stem, że­bym po­szła za nim. Czyż mo­głam mu od­mó­wić?

Po­pro­wa­dził mnie przez istny gąszcz ro­ze­śmia­nych, wy­gi­na­ją­cych się w rytm mu­zyki i są­czą­cych ko­lo­rowe drinki go­ści; przez tęt­niący ży­ciem tłum, praw­dziwą fe­erię barw. W pew­nym mo­men­cie po­tknę­łam się, przy­dep­tu­jąc so­bie suk­nię, ale Ri­ver zła­pał mnie, chro­niąc tym sa­mym przed upad­kiem. Serce ło­mo­tało mi w piersi jak sza­lone i choć tego wie­czora nic pra­wie nie wy­pi­łam, czu­łam się to­tal­nie odu­rzona. Szłam za nim po­słusz­nie, za­sta­na­wia­jąc się, do­kąd on mnie za­biera. Nie zna­łam klubu Stu­dio 54 na tyle do­brze, żeby wie­dzieć, gdzie do­kład­nie je­ste­śmy, ale w miarę jak od­da­la­li­śmy się od Hal­stona i jego im­prezy, mu­zyka stop­niowo ci­chła. Za­trzy­ma­li­śmy się na końcu dłu­giego, pu­stego ko­ry­ta­rza. Były tam drzwi prze­ciw­po­ża­rowe, sta­no­wiące tylne wyj­ście z lo­kalu. Prze­cze­sał wolną dło­nią włosy; po­woli i w ten swój cha­rak­te­ry­styczny spo­sób, który tak do­brze pa­mię­ta­łam. Te­raz jed­nak miał per­fek­cyj­nie wy­sty­li­zo­waną fry­zurę, a nie jak wtedy w Bang­koku, gdy cho­dził wiecz­nie po­czo­chrany i po­pla­miony farbą. Jesz­cze raz uchwy­cił moje spoj­rze­nie i wy­szep­tał:

– Nie mam po­ję­cia, co ro­bię, Alexo. Ale nie by­łem w sta­nie się po­wstrzy­mać… Mu­sia­łem cię zo­ba­czyć, po­czuć cię. Chciał­bym, że­byś wie­działa, że…

– Ciii… – prze­rwa­łam mu, pod­cho­dząc bli­żej i kła­dąc mu pa­lec na war­gach. – Cie­szę się, że tu je­steś. – Wtu­li­łam głowę w szyję Ri­vera i po­ca­ło­wa­łam de­li­kat­nie pła­tek jego ucha. – Ja bym się nie od­wa­żyła – do­da­łam, a to po­zor­nie zwy­kłe wy­zna­nie wy­ra­żało tyle nie­wy­po­wie­dzia­nych ni­gdy słów, które już na za­wsze miały po­zo­stać ukryte przed świa­tem. Gdy­bym swo­jego czasu wy­ka­zała się od­wagą za nas oboje, wszystko po­to­czy­łoby się zgoła ina­czej.

– Na ze­wnątrz stoi mój sa­mo­chód. Po­świę­cisz mi dziś wie­czo­rem tro­chę swo­jego czasu? Czy może wo­lisz wró­cić do Hal­stona i jego go­ści? – za­py­tał.

Czy na­prawdę miał wąt­pli­wo­ści co do tego, że naj­bar­dziej pra­gnę być wła­śnie z nim? Ta­kiego Ri­vera, za­gu­bio­nego i nie­pew­nego, nie mia­łam oka­zji po­znać. Te­raz jed­nak bar­dzo tego chcia­łam. Na­wet je­śli mie­li­śmy dla sie­bie tylko tę jedną noc.

– Tak… – od­par­łam krótko. Sły­sząc to, otwo­rzył cięż­kie drzwi i wy­pro­wa­dził mnie na spo­witą mro­kiem no­wo­jor­ską ulicę. By­naj­mniej nie kła­mał. Za­le­d­wie kilka kro­ków od wyj­ścia cze­kała czarna li­mu­zyna. Wsia­da­jąc do auta, od­ru­chowo po­chy­li­li­śmy głowy. Ri­ver pu­ścił mnie przo­dem, po czym po­spiesz­nie po­dą­żył za mną. Do­piero, gdy opa­dłam na białe, skó­rzane sie­dze­nie, ob­le­ciał mnie strach. By­li­śmy w sa­mo­cho­dzie sami, na­tu­ral­nie poza szo­fe­rem, przy czym Ri­ver z miej­sca na­ci­snął spe­cjalny gu­zik i za­su­nął ro­letę od­dzie­la­jącą szo­ferkę od ka­biny pa­sa­żer­skiej. Auto ru­szyło.

– Do­kąd je­dziemy?

– Nie martw się, póź­niej z po­wro­tem cię tu od­wiozę. Po­my­śla­łem tylko, że może mniej po­dej­rzane bę­dzie, je­śli zwy­czaj­nie wmie­szamy się w ruch dro­gowy, za­miast stać w bocz­nej uliczce – od­rzekł. Przy­su­nął się do mnie bli­żej i ujął moją dłoń w swoją. Na­gle, ni z tego ni z owego, wpa­dłam w istną fu­rię. Nie da się ukryć, że po­szłam z nim do­bro­wol­nie, oszo­ło­miona jego bli­sko­ścią. Te­raz jed­nak za­wład­nęły mną do­kład­nie od­wrotne emo­cje. Wciąż upo­jona zna­jo­mym do­ty­kiem i za­pa­chem jego ciała, po­czu­łam, że na­ra­sta we mnie za­ra­zem prze­można złość.

– Jak mo­głeś?! Zo­sta­wi­łeś mnie… zo­sta­wi­łeś nas – za­wo­ła­łam. Wy­rwa­łam rękę z jego uści­sku, od­wró­ci­łam się do niego przo­dem i z ca­łej siły wal­nę­łam go pię­ścią w klatkę pier­siową. – Wie­dzia­łeś, że po­szła­bym za tobą na ko­niec świata! Bez względu na wszystko… Jak mo­głeś?! – po­wtó­rzy­łam i ude­rzy­łam go po­now­nie.

– Wy­bacz mi, Alexo! Wiem, że to nie wy­star­czy, ale prze­pra­szam – za­wo­łał, chwy­ta­jąc mnie za ręce i przy­cią­ga­jąc do sie­bie.

Mimo że na­dal ki­pia­łam gnie­wem, moje ciało naj­wy­raź­niej wie­działo, czego chce. Ku wła­snemu za­sko­cze­niu, na­gle wdra­pa­łam się na niego, przy­war­łam war­gami do jego warg i po­ca­ło­wa­łam go na­mięt­nie, da­jąc upust tłu­mio­nej przez dłu­gie osiem lat tę­sk­no­cie. Choć mój nie­spo­dzie­wany atak po­cząt­kowo ode­brał mu mowę, szybko do­szedł do sie­bie i wpił się w moje usta tak łap­czy­wie, jakby od ty­go­dni cier­piał głód i pra­gnie­nie na ja­kiejś bez­lud­nej wy­spie. Za­chłan­nie spi­ja­li­śmy sło­dycz swo­ich ust, nie­malże po­że­ra­li­śmy się na­wza­jem, czu­jąc jak trawi nas co­raz sil­niej­sza żą­dza. Po­tężna eks­plo­zja zbli­żała się nie­ubła­ga­nie, a ja czu­łam, że je­dyne co mo­głam zro­bić, to za­tra­cić się w chwili. Ode­rwa­łam się od jego warg i za­czę­łam ca­ło­wać go po szyi. Jęk­nął, wsu­nął mi palce pod su­kienkę i do­tknął mo­jej na­giej skóry. Pie­ścił zmy­słowo moje uda, a póź­niej po­wę­dro­wał w kie­runku po­ślad­ków i za­ci­snął na nich obie dło­nie. Wiele się nie za­sta­na­wia­jąc, po­cią­gnę­łam za ta­siemkę jego muszki. Roz­wią­za­łam ją jed­nym ru­chem, po czym rzu­ci­łam w kąt sie­dze­nia. Nie za­mie­rza­jąc na­wet ce­re­gie­lić się z ma­leń­kimi gu­zicz­kami jego ko­szuli, od razu prze­szłam do rze­czy. By­łam zde­ter­mi­no­waną ko­bietą, która miała tylko je­den cel… On zaś od­dał się w moje ręce z bło­gim uśmie­chem na ustach.

Ośmie­lił mnie pa­nu­jący w au­cie pół­mrok, jak też męż­czy­zna, z któ­rym tam by­łam. Nie mia­łam bo­wiem cie­nia wąt­pli­wo­ści, że Ri­ver po­żąda mnie równo mocno, jak ja po­żą­dam jego. Sama nie mo­głam uwie­rzyć w to, jak bar­dzo go pra­gnę­łam… Ariel za­chę­cał mnie wie­lo­krot­nie, że­bym po­szu­kała gdzie­in­dziej tego, czego on nie był w sta­nie mi dać. Ja jed­nak do­tąd nie mia­łam na to ochoty, za­tem ni­gdy do ni­czego nie do­szło. Nie by­łam pewna, czy mój mąż po­chwa­liłby to, że wy­bra­łam aku­rat swo­jego by­łego chło­paka… ko­goś, kogo będę da­rzyć uczu­ciem go końca mo­ich dni i z kim łą­czyła mnie szcze­gólna więź. Usta­li­li­śmy jed­nak, że nie bę­dziemy opo­wia­dać so­bie o tym, co wy­da­rza się poza na­szym mał­żeń­stwem. Z mo­jej strony jak do­tąd nie było prak­tycz­nie o czym mó­wić. Ri­ver bę­dzie moim pierw­szym ko­chan­kiem… od cza­sów Ri­vera; za­kła­da­jąc oczy­wi­ście, że wy­da­rzy się coś wię­cej niż ten na­miętny po­ca­łu­nek.

– O czym my­ślisz? – Męż­czy­zna oswo­bo­dził dłoń spod fał­dów mo­jej su­kienki i po­gła­dził mnie po dłu­gich, roz­pusz­czo­nych wło­sach. – Na­gle od­pły­nę­łaś my­ślami gdzie­in­dziej, za­wa­ha­łaś się. Je­śli nie chcesz, nie mu­simy wcale… – urwał. Na­dal miał do po­łowy roz­piętą ko­szulę, więc po­ło­ży­łam mu dło­nie na cie­płej piesi.

– Zdaje się, że przez chwilę za­wład­nęły mną emo­cje, ale chcę tego… Je­śli oczy­wi­ście ty też chcesz tego sa­mego. To w su­mie je­dyne, co mo­żemy so­bie na­wza­jem dać – po­wie­dzia­łam. Mu­sia­łam mocno za­gryźć wargi, żeby się nie roz­pła­kać.

– A ja wo­łał­bym chyba, żeby było ina­czej … Mo­żemy rów­nie do­brze tylko po­trzy­mać się za ręce, spę­dzić ze sobą tro­chę czasu – od­rzekł, po czym ujął czule moją dłoń i uniósł ją do swo­ich ust.

Na­chy­li­łam się w jego stronę i przy­war­łam do niego ca­łym cia­łem.

– Co to, to nie… – za­śmia­łam się. – Taka oka­zja może wię­cej się nie po­wtó­rzyć – wy­szep­ta­łam mu pro­sto do ucha ochry­płym z emo­cji gło­sem. Po­tem wy­pro­sto­wa­łam się i za­czę­łam po­spiesz­nie roz­pi­nać gu­ziki jego ko­szuli. Gdy tylko się z nimi upo­ra­łam, przy­lgnę­łam do jego na­giej, cie­płej skóry.

– Roz­wiąż mi sznu­re­czek na karku – po­le­ci­łam.

Ri­ver speł­nił moją prośbę bez chwili wa­ha­nia, bo ja­sno da­łam mu do zro­zu­mie­nia, czego chcę. Cała górna część mo­jej kre­acji opa­dła w dół jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki, a ja, na­dal sie­dząc na nim okra­kiem, przy­su­nę­łam się do niego jesz­cze bli­żej. Chcia­łam, żeby na mnie pa­trzył, po­dzi­wiał mnie, po­czuł moją skórę na swo­jej.

– Je­steś obłęd­nie piękna, Alexo! Nie za­słu­guję na cie­bie, ale… kurwa… mu­szę cię mieć – wy­szep­tał, po czym ob­jął war­gami je­den z mo­ich ster­czą­cych sut­ków, a wolną dło­nią od­szu­kał drugą pierś i za­czął ją na­mięt­nie pie­ścić. – Tak bar­dzo mi cie­bie bra­ko­wało, skar­bie, na­wet nie wiesz, jak bar­dzo…

Ośmie­lona tymi sło­wami od­na­la­złam dłońmi pa­sek jego spodni i zręcz­nym ru­chem roz­pię­łam klamrę. Na­stęp­nie roz­su­nę­łam mu roz­po­rek i za­mknę­łam dłoń na jego ogrom­nym członku. Gdyby tylko wie­dział, że od na­szego roz­sta­nia, nie było ni­kogo in­nego… Tyle bym dała za to, by móc mu się zwie­rzyć, opo­wie­dzieć o jego córce i o tym, że tę­sk­nię za nim każ­dego pie­przo­nego dnia, a moje serce pęka z bólu na samą myśl o tym, że oże­nił się z inną ko­bietą; że trwa u jej boku, bu­dzi się przy niej i jest z nią szczę­śliwy. A może wcale tak nie było? Gdyby fak­tycz­nie ni­czego mu w ży­ciu nie bra­ko­wało, dla­czego szu­kał kon­taktu ze mną? Mój ro­zum zu­peł­nie tego nie ogar­niał, w prze­ci­wień­stwie do ciała; ono do­kład­nie wie­działo, czego chce. Nie zwle­ka­jąc ani chwili pod­ka­sa­łam długą su­kienkę, na­kie­ro­wa­łam go bez słowa na swoją go­rącą cipkę i po­woli… bar­dzo po­woli opu­ści­łam się na niego. Chcia­łam sma­ko­wać go nie­spiesz­nie, cen­ty­metr po cen­ty­me­trze, za­tra­cić się bez reszty we wszech­ogar­nia­ją­cej roz­ko­szy. By­łam kom­plet­nie odu­rzona, nie tyle nim sa­mym, a tym wszyst­kim, co kie­dyś do tego męż­czy­zny po­czu­łam… i co czu­łam na­dal. Gdy na­bi­łam się na niego do sa­mego końca, z mo­ich ust wy­do­był się gło­śny jęk. W tej sa­mej chwili na­po­tka­łam jego pło­mienne spoj­rze­nie i po­ję­łam, że słowa są tu zbędne. Nie prze­sta­waj, ko­cha­nie, ujeż­dżaj mnie, zrób ze mną, co tylko chcesz… Je­stem twój, za­wsze będę tylko twój, mó­wiły jego oczy.

To roz­pa­liło mnie jesz­cze bar­dziej. Unio­słam się na ko­la­nach na tyle, by utrzy­mać go w so­bie, po czym zde­cy­do­wa­nym ru­chem opa­dłam na niego tak, że wy­peł­nił mnie całą. Świat za­wi­ro­wał mi przed oczyma… Nie upra­wia­łam seksu od wielu lat. I choć ma­rzy­łam o tym każ­dego dnia, nie do­pusz­cza­łam na­wet my­śli, że jesz­cze kie­dy­kol­wiek będę ko­chać się z Ri­ve­rem. Te­raz, w od­po­wie­dzi na moje ru­chy, wy­su­nął bio­dra, a ja już po chwili po­czu­łam, że zbli­żam się nie­uchron­nie ku szczy­towi. Moje całe ciało drżało z pod­nie­ce­nia, na co jego fal­lus zwięk­szył jesz­cze swoje roz­miary, choć wy­da­wało mi się to pra­wie nie­moż­liwe. Na­sze ciała znały się na­wza­jem tak do­brze, że te­raz, po la­tach, ko­cha­li­śmy się ze sobą tak, jakby od ostat­niego czasu mi­nął za­le­d­wie je­den dzień. Nie­przy­tomna z pod­nie­ce­nia na­pie­ra­łam na­gimi pier­siami na jego umię­śnioną klatkę pier­siową, ocie­ra­jąc się sut­kami o po­ra­sta­jące ją kę­dziory. Mo­gła­bym tak ujeż­dżać go w nie­skoń­czo­ność, gdyby nie to, że na­gle moje uda za­częły gwał­tow­nie drgać, po czym wstrzą­snęły mną pierw­sze spa­zmy.

– O tak… Tak, Ri­ve­rze! Do­cho­dzę… O mój Boże… Aaaaaa – ję­cza­łam, na co on chwy­cił mnie obiema rę­koma za głowę, od­na­lazł moje usta i mocno się w nie wpił, nie prze­sta­jąc mnie po­su­wać bez opa­mię­ta­nia.