59,99 zł
Albania. Tam, gdzie morze jest bardziej niebieskie, a życie płynie w rytmie avash-avash
ALBANIA - zielona kraina na styku kultur, w której tradycja spotyka współczesność, a góry spotykają morze.
Choć współczesna Albania daleko odeszła od swoich plemiennych korzeni, w wielu miejscach można jeszcze znaleźć ślady minionego porządku. Wystarczy porozmawiać z kimś starszym, posłuchać rodzinnych przekazów albo wybrać się w góry, gdzie do dziś można się natknąć na pozostałości warowni plemiennych i usłyszeć legendy o dawnych klanach.
Bo w Albanii historia to nie tylko podręczniki - to coś, czego wciąż można dotknąć i co nadal można poczuć.
Krystyna Mrugalskazaprasza do odkrycia kolorowej Albanii, gdzie w słońcu połyskują wszechobecne mercedesy i białe piaski wciąż jeszcze nieodkrytych plaż. Doświadcz albańskiej gościnności i spróbuj słodkiego, domowego trilee lub tradycyjnej kafe turke w jednej z lokalnych kawiarni - to właśnie tutaj przypada ich najwięcej na mieszkańca na świecie!
KRYSTYNA MRUGALSKA
Poznanianka, absolwentka Turystyki i Rekreacji na AWF. Przez lata odkrywała świat jako pilotka wycieczek i rezydentka na czterech kontynentach, mieszkając między innymi na Malediwach, w Dominikanie i Kenii. W końcu to Albania stała się jej drugim domem - kraj pełen kontrastów, który zachwyca, ale i potrafi rzucić wyzwanie. O najciekawszych zakątkach, kulturze i codziennym życiu Albanii opowiada na blogu Krysia w Albanii.
Gdzie na świecie morze jest najbardziej niebieskie?
Żeby znaleźć najbłękitniejsze morze na świecie, przeprowadzono nietypowe badanie. Wykorzystano nieedytowane zrzuty ekranu Google Maps z 200 plaż na całym globie i pobrano z nich kod RGB koloru wody. Wyniki porównano z YInMn Blue - odcieniem oficjalnie uznanym przez Uniwersytet Stanowy w Oregonie za najbłękitniejszy odcień niebieskiego. Okazało się, że ten kolor najbardziej przypomina woda przy plaży Pasqyrave w Albanii!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 273
Rok wydania: 2025
Książkę dedykuję:
Moim rodzicom
Kiedy pytałam o szkołę cyrkową, nie pukaliście się w głowę, tylko powiedzieliście, że najlepsza jest w Julinku pod Warszawą. Dziękuję, że zawsze mogłam na Was liczyć.
Mojej siostrze
W podziękowaniu za dzieciństwo pełne śmiechu, akrobacji na drabinkach i pomysłów, których nie powstydziłby się sam cyrk.
Mojej córce
Żebyś odnalazła w życiu swój cyrk, w którym będziesz szczęśliwa, i żeby te poszukiwania były tak piękne i pełne przygód jak moje.
Czytelnikowi
Gdy przeczytasz całość, zrozumiesz, co miałam na myśli.
Jest rok 2008, a ja przed chwilą po raz pierwszy znalazłam się na terytorium Albanii. Jako młoda pilotka świeżo po państwowym egzaminie robiłam „wahadła”, czyli przejazd z urlopowiczami na miejsce i odebranie tych, którzy już zakończyli wakacje. Jeździłam głównie do Grecji, Chorwacji oraz do Hiszpanii i te trasy dobrze znałam. Osoby wybierające się do Albanii zazwyczaj przesiadały się na jej granicy z Czarnogórą do busa lub autobusu na albańskich tablicach, by usprawnić procedury graniczne. Tym razem autokarem podróżowała zorganizowana większa grupa turystów i wszyscy wysiadali na ostatnim przystanku. Wjechaliśmy od strony czarnogórskiej i po raz kolejny przeklinałam siebie i cały świat, że zgodziłam się wziąć zastępstwo na ten wyjazd. Wszystko szło nie tak, jak powinno, a mnie miało tu nie być. „Na cholerę mi to było?” – to najbardziej cenzuralne wyrażenie, które mogę tutaj przytoczyć. Należę raczej do osób, o których mówi się, że są urodzone pod szczęśliwą gwiazdą, odnosiłam jednak nieodparte wrażenie, że moja musiała spaść gdzieś pomiędzy Belgradem a Niszem. Godziny oczekiwania na granicy, skrajne zmęczenie, dolegliwości żołądkowe, na które cierpiała ponad połowa pasażerów, i zapchana pokładowa toaleta to tylko niektóre z plag, które spotkały nas na tej trasie. „A wiesz, że to albańskie gówno będziemy wieźć ze sobą jeszcze przez jakiś czas? – przekomarzał się ze mną kierowca autobusu, zwany w firmie Jezusem ze względu na swoją brodę. – Albania to dziki kraj, tu nie ma nawet gdzie wylać nieczystości”. Po kolejnej nieprzespanej nocy naprawdę wyglądał jak z krzyża zdjęty – ta myśl akurat mnie rozbawiła, biorąc pod uwagę jego przydomek. Poranne słońce ogrzewało przednią szybę autobusu, a ja niechętnie przyglądałam się nieznanej krainie, w której znalazłam się przez przypadek i już zdążyłam sobie poprzysiąc, że moja noga nigdy więcej tu nie postanie. „Kto w ogóle wybiera coś takiego na wakacje? Przecież to jakieś beznadziejne, zapomniane przez Boga państwo” – myślałam, kiedy autokar poruszał się powoli po dziurawej drodze w stronę Durrës.
Śmieję się pod nosem, pisząc te słowa, bo los bywa przewrotny – nie tylko moja noga postała w Albanii powtórnie, ale także choć odwiedziłam wiele krajów, to właśnie ona stała się dla mnie drugim domem. Takim, w którym poczułam się na tyle dobrze, że postanowiłam założyć tu rodzinę. Wraz z moim partnerem wychowujemy naszą polsko-albańską córeczkę. Teraz sama jeżdżę mercedesem (auta tej marki cieszą się tu ogromną popularnością), umiem upiec trileçe (biszkopt nasączony trzema rodzajami mleka) i doceniam każdy dzień, sącząc kawę w promieniach śródziemnomorskiego słońca. Żeby to jednak mogło się stać, ja i Albania musiałyśmy ponownie rozpocząć naszą relację z czystą kartą, wolną od uprzedzeń, stereotypów i przede wszystkim wspomnień feralnego pierwszego razu. Dałyśmy sobie drugą szansę i teraz mogę z przekonaniem powiedzieć, że nasza miłość jest dojrzała. To już nie pierwszy zachwyt nowością i innością albo zakochanie, kiedy patrzymy na otaczający świat przez różowe okulary. To moment, gdy oprócz zalet dostrzega się już też drobne wady wybranka czy wybranki – w końcu nikt nie jest idealny. Tutaj właściwie nic takie nie jest, ale za to można znaleźć dużo autentyczności, o którą coraz trudniej w skomercjalizowanej masowej turystyce. Trochę krzywe nogi Albanii, które mogą symbolizować na przykład zacofane podejście Albańczyków do niektórych aspektów czy nagminne śmiecenie, przysłania promienny uśmiech w postaci niesamowitej natury, spuścizny kulturowej i chwytających za serce ludzi. Nie idealizuję tego kraju, życie tutaj to nie tylko same plusy, ale właśnie dzięki temu, że poznałyśmy się lepiej, myślę, że może być to szczęśliwy, długotrwały związek.
Zapraszam cię w podróż po Albanii, wspólnie zajrzymy zarówno do najbardziej znanych, jak i tych mniej uczęszczanych miejsc, przyjrzymy się historii, kulturze i przede wszystkim mieszkańcom. Podobno dobrze widzi się tylko sercem, a najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, więc usiądź wygodnie i otwórz swoje serce na opowieści, które pomogą ci zrozumieć ten niezwykły kraj.
Spokojnie, to tylko Albania
Pomimo iż Albanię co roku odwiedzają rzesze turystów (rekord padł w 2024 roku – od stycznia do lipca przybyło tu aż 6,3 mln osób!), nadal w świadomości wielu jest to kraj budzący lęk i obrosły grubą warstwą stereotypów. Na łamach tej książki postaram się z nimi rozprawić.
Jaka więc jest Albania? Przede wszystkim pełna kontrastów. Już sama nazwa tego państwa wprowadza w konsternację. Pochodzi od starożytnego plemienia Albanoi, które zamieszkiwało tereny dzisiejszej północnej Albanii w II wieku n.e. Po raz pierwszy słowo „Albanoi” pojawiło się w dziele greckiego geografa Ptolemeusza.
Istnieją różne teorie dotyczące pochodzenia tego wyrazu:
• Od indoeuropejskiego rdzenia alb oznaczającego „biały” – podobnie jak w nazwie „Alpy”. Może to nawiązywać do górzystego krajobrazu Albanii.
• Od iliryjskiego słowa alb lub arb, które mogło znaczyć „wznieść się” albo „górzysty teren”.
• Od łacińskiego wyrazu Albania, które Rzymianie stosowali w przypadku różnych regionów górskich (na przykład Alba Longa we Włoszech, Albania na Kaukazie).
W średniowieczu Albańczycy nazywali siebie Arbër lub Arbën, a swój kraj Arbëria. W czasach dominacji osmańskiej ten ostatni termin zaczął jednak zanikać.
We wszystkich językach funkcjonują różne, mniej lub bardziej podobne wariacje słowa „Albania”. Poza jednym – albańskim! Tu kraj określa się Shqipëria (czyt. Szczipria), zamieszkujący go ludzie to Shqiptarët (czyt. Szcziptaret), a sam język shqip (czyt. szczip). Opracowano kilka teorii związanych z etymologią tych pojęć. Według jednej z nich słowo shqiptoj miało oznaczać „mówienie zrozumiale” – tak mieszkańcy tych terenów nazywali samych siebie w odróżnieniu od sąsiadów z ościennych krain, których nie mogli zrozumieć. Druga, również bardzo spopularyzowana hipoteza skupia się na słowie shiponjë, oznaczającym orła – ptaka, który jest symbolem kraju, znajduje się w jego w godle i na fladze.
Bardzo ciekawie opisuje Albanię Andrzej Stasiuk w Dzienniku pisanym później: „Albania to zmęczenie. Nie można odpocząć, ponieważ nigdy nie jest się samemu. Nawet w klimatyzowanym, cichym, pustym hotelu samotność jest pozorna, bo myśl zajmuje właśnie ona, Albania. Jej faceci, jej smród, pradawność, piękno, jej istnienie i jej obłęd. W Bajram Curri albo w Kukës nie możesz sobie powiedzieć: »Teraz będę myślał o czymś innym, na przykład o swoim dzieciństwie«. To się po prostu nie uda. Przyjeżdżając do Albanii, możesz myśleć tylko o niej”. Trudno to jakoś logicznie wytłumaczyć, ale zdecydowanie coś w tym jest.
Zwiedzanie Gjirokastry
Przyjrzyjmy się bliżej temu dziwnemu krajowi. Ma on powierzchnię odpowiadającą mniej więcej wielkości województwa wielkopolskiego i pomimo iż ruch turystyczny koncentruje się głównie na wybrzeżu o długości bliskiej 400 km, ponad 70% obszaru zajmują góry. Najwyższym szczytem jest wznoszący się na granicy albańsko-macedońskiej Korab (2764 m n.p.m.), który pod względem wysokości nieznacznie przewyższa nasze Rysy. Poza swoją ojczyzną żyje więcej Albańczyków niż w niej – z około 8,5 mln osób pochodzenia albańskiego zaledwie 2,8 mln pozostaje w kraju. Największe diaspory są we Włoszech, w Grecji, Turcji, Stanach Zjednoczonych i Australii. Pomimo że państwo jest biedne, na ulicach można zobaczyć zarówno mnóstwo luksusowych samochodów, jak i dziadków prowadzących osła, a imponujące apartamentowce często kontrastują z dzielnicami skrajnej biedy. W stolicy, Tiranie, w której mieszka prawie połowa ludności, życie jest bardziej nowoczesne, a mieszkańcy podążają za najnowszymi trendami, podczas gdy w górskich wioskach na północy kraju czas jakby się zatrzymał. Bardzo duże znaczenie ma tam jeszcze pradawny kanun będący zbiorem praw i zasad, do wielu małych miejscowości nie prowadzi asfaltowa droga, a rolnicy zamiast traktorami operują motykami i kosami. Tradycja przeplata się z nowoczesnością. Przyglądając się temu z bliska, czasem odnosi się nieodparte wrażenie, że Albańczycy nie nadążają za postępem.
