After. Płomień pod moją skórą - Anna Todd - ebook

After. Płomień pod moją skórą ebook

Anna Todd

0,0
49,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Życie Tessy można podzielić na to, co zdarzyło się przed poznaniem Hardina i na to, co zdarzyło się później.

Kiedy Tessa zaczyna studia, jej życie wydaje się idealnie poukładane: chce spełnić marzenia o pracy w wydawnictwie i jak najszybciej połączyć się z ukochanym Noah, który czeka na nią w rodzinnym mieście.

Ale spotkanie Hardina, który wydaje się być jej całkowitym przeciwieństwem, wywróci jej życie do góry nogami. Hardin jest arogancki, zbuntowany i w niczym nie przypomina troskliwego Noah. Ale to on budzi w Tessie uczucia, jakich dotąd nie zaznała.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 721

Data ważności licencji: 6/13/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

After

Copyright © 2014, 2024 by Anna Todd

All rights reserved, including the right to reproduce this book or portions thereof in any form whatsoever. For information, address Gallery Books Subsidiary Rights Department, 1230 Avenue of the Americas, New York, NY 10020.

Credit shall be given to Gallery Books, an Imprint of Simon & Schuster, LLC.

Copyright © for the translation by Agnieszka Myśliwy

Projekt okładki:

© DAMONZA

Fotografia autork

© Jinwook Hong

Opieka redakcyjna

Alicja Gałandzij, Monika Janota, Dominika Kardaś, Dominika Ziemba

Opracowanie tekstu

MELES-DESIGN

Opieka promocyjna

Zuzanna Macikowska, Zofia Szaraniec

ISBN 978-83-2402-712-5

OMG Books, www.omgbooks.pl

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

E-mail: [email protected]

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Moim czytelnikom od samego początku, z wielką, wielką miłością i wdzięcznością. Jesteście dla mnie całym światem.

Minęło dziesięć lat od wydania tej serii, a ja nadal pamiętam, jak pisałam pierwszy rozdział tej historii. Nie miałam wtedy pojęcia, że każde naciśnięcie na klawiaturze tworzy nowy początek dla mnie i mojego syna. Dekada to długi okres, ale cieszyłam się każdą jej chwilą.

Drogi Czytelniku, droga Czytelniczko, czas, który spędzasz na czytaniu moich historii i wspieraniu mnie, znaczy dla mnie więcej niż to sto dwadzieścia miesięcy wdzięczności. To ponad trzy tysiące sześćset dni, które miały sens, dzięki czytelnikom takim jak Ty, którzy pomagali spełniać moje marzenia; prawie dziewięćdziesiąt tysięcy godzin pełnych przełomowych doświadczeń, niezapomnianych wspomnień i przyjaźni zawartych po drodze. Jestem bardziej dziewczyną od słów niż od liczb, ale oto jesteśmy. :P Oto kolejna dekada razem. Dziękuję ×315 532 800

Anna Todd

Prolog

College zawsze wydawał mi się najważniejszą, zasadniczą częścią tego, co jest miernikiem wartości człowieka i determinuje jego przyszłość. Żyjemy w czasach, w których ludzie pytają, do jakiej szkoły chodziłeś, zanim zapytają cię o nazwisko. Od dzieciństwa byłam uczona, tresowana wręcz, żeby przysposabiać się do dalszej edukacji. Stało się to koniecznością wymagającą obezwładniającej ilości przygotowań i graniczącej z chorobą obsesji. Każde zajęcia, jakie wybierałam, każde zadanie, jakie kończyłam od pierwszego dnia liceum, kręciło się wokół dostania się do college’u. I to nie byle jakiego college’u – moja matka uparła się, że będę studiować na Washington Central University, tej samej uczelni, na którą ona uczęszczała, ale jej nie ukończyła.

Nie miałam pojęcia, że będzie w tym chodzić o coś znacznie poważniejszego niż tylko nauka. Nie miałam pojęcia, że wybór fakultetów na pierwszy semestr po kilku miesiącach okaże się trywialnym drobiazgiem. Byłam naiwna i pod pewnymi względa­mi nadal jestem. Nie mogłam jednak wtedy wiedzieć, co mnie czeka. Przyjaźń z moją współlokatorką od początku była emocjonalna i skomplikowana, a spotkanie z jej zwariowaną grupą znajomych jeszcze to pogłębiło. Tak bardzo się różnili od wszystkich, których znałam. Onieśmielało mnie ich zachowanie i zbijało z tropu ich całkowite ignorowanie zasad. Szybko stałam się częścią ich szaleństwa, zachłysnęłam się nim…

I wtedy on wkradł się do mojego serca.

Już przy naszym pierwszym spotkaniu Hardin zmienił moje życie na tyle sposobów, że żadne kursy ani wykłady nie mogłyby mnie na to przygotować. Filmy, które oglądałam jako nastolatka, szybko stały się moim życiem, a ich śmieszne zawiłe fabuły – moją rzeczywistością. Czy postąpiłabym inaczej, gdybym wiedziała, co mnie czeka? Nie jestem pewna. Chciałabym udzielić na to pytanie prostej odpowiedzi, ale nie potrafię. Czasami jestem wdzięczna, tak bardzo gubię się w chwilowej namiętności, że mój osąd nie jest jasny i widzę tylko jego. Czasami myślę o bólu, który mi zadał, o głębokiej tęsknocie za tym, kim byłam, o chaosie tych chwil, gdy czułam, że mój świat wywraca się do góry nogami, i wtedy odpowiedź nie jest już taka oczywista jak kiedyś.

Jestem pewna tylko jednego – moje życie i moje serce już nigdy nie będą takie same, nie po tym, jak wdarł się w nie Hardin.

Rozdział pierwszy

Mój budzik zadzwoni lada chwila. Pół nocy nie spałam – liczyłam linie pomiędzy panelami na suficie i powtarzałam sobie w głowie plan zajęć. Inni mogą liczyć owce, ja planuję. Mój umysł nigdy nie pozwala sobie na przerwę od planowania, a ten dzień, najważniejszy dzień całego mojego osiemnastoletniego życia, nie jest wyjątkiem.

– Tessa! – matka woła mnie z dołu.

Jęczę do siebie i staczam się powoli z mojego małego, ale wygodnego łóżka. Bez pośpiechu wciskam brzegi prześcieradła pod materac, ponieważ robię to ostatni raz. Dzisiaj ta sypialnia przestanie być moim domem.

– Tessa! – woła znowu matka.

– Już wstałam! – odpowiadam.

Trzaskanie otwieranych i zamykanych szafek na dole mówi mi, że ona jest równie spanikowana jak ja. Żołądek zaciska mi się w supeł. Wchodzę pod prysznic, modląc się, żeby ten strach trochę się zmniejszył w ciągu dnia. Całe moje życie było serią zadań, które mnie na ten dzień przygotowywały. Mój pierwszy dzień w college’u.

Od kilku lat nerwowo tego wyczekiwałam. Poświęcałam weekendy na naukę i przygotowania, podczas gdy moi rówieśnicy imprezowali, pili i robili to wszystko, co robią nastolatki, żeby wpakować się w kłopoty. Ja taka nie byłam. Byłam dziewczyną, która spędza wieczory na nauce, siedząc po turecku na podłodze w salonie, w czasie gdy moja matka plotkowała i oglądała QVC, szukając tam nowych sposobów na poprawę wyglądu.

W dniu, w którym przyjęto mnie na Washington Central University, oszalałam z radości, a moja matka płakała godzinami. Nie przeczę – czułam dumę, że cała ta moja ciężka praca w końcu się opłaciła. Dostałam się do jedynego college’u, do którego aplikowałam, a z powodu naszego niskiego dochodu otrzymałam tyle stypendiów, że mogłam ograniczyć pożyczki studenckie do minimum. Kiedyś przez chwilę rozważałam wyjazd z Waszyngtonu do college’u. Kiedy jednak moja matka zbladła jak ściana i przez prawie godzinę chodziła w kółko po salonie, powiedziałam jej, że tylko żartowałam.

Gdy staję pod prysznicem, napięcie natychmiast schodzi z moich mięśni. Tkwię pod strumieniem gorącej wody, próbując uspokoić umysł, ale robię coś całkiem przeciwnego. Jestem tak rozkojarzona, że zanim kończę myć włosy i ciało, gorącej wody zostaje tyle, bym mogła ogolić zaledwie łydki.

Owijam mokre ciało ręcznikiem i znów słyszę wołanie matki. Wiem, że to nerwy, i nawet ją rozumiem, ale nie spieszę się z suszeniem włosów. Zdaję sobie sprawę, że niepokoi ją mój wyjazd do college’u, ale planowałam ten dzień co do godziny przez wiele miesięcy. Tylko jedna z nas może być znerwicowanym wrakiem, a ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tego uniknąć, realizując mój plan.

Ręce mi się trzęsą, gdy próbuję zapiąć sukienkę. Nie ja ją wybrałam – matka uparła się, żebym ją założyła. W końcu wygrywam batalię z zamkiem i wkładam ulubiony sweter, który zawsze wisi na drzwiach szafy. Czuję się teraz trochę mniej zdenerwowana, ale nagle zauważam małe rozdarcie na rękawie swetra. Rzucam go na łóżko i wkładam buty, wiedząc, że matka z każdą sekundą coraz bardziej się niecierpliwi.

Mój chłopak Noah zaraz tu będzie – jedzie z nami. Jest o rok młodszy ode mnie, niedługo skończy osiemnaście lat. Jest błyskotliwy i ma same piątki tak jak ja, dlatego też – co bardzo mnie cieszy – planuje dołączyć do mnie na WCU w przyszłym roku. Naprawdę chciałabym, żeby jechał ze mną już teraz, zwłaszcza że nie znam w college’u absolutnie nikogo, ale jestem mu wdzięczna, bo obiecał, że będzie mnie odwiedzał tak często, jak się tylko da. Potrze­buję jeszcze tylko porządnej współlokatorki. To jedyna rzecz, o którą proszę, i jedyne, czego nie mogę kontrolować za pomocą swojego planu.

– The-re-saaaa!

– Mamo, już schodzę. Proszę, przestań krzyczeć! – wołam, schodząc po schodach.

Noah siedzi przy stole naprzeciwko mojej matki i wpatruje się w zegarek na swoim nadgarstku. Niebieski odcień jego koszulki polo pasuje do koloru jego oczu. Jasne włosy ma zaczesane i lekko nażelowane. Jest wprost idealny.

– Cześć, studentko.

Uśmiecha się wesołym, perfekcyjnie równym uśmiechem i wstaje. Bierze mnie w ramiona, a ja zamykam usta, czując nadmiar jego wody po goleniu. Tak, czasami trochę z nią przesadza.

– Cześć. – Uśmiecham się do niego równie wesoło, próbując ukryć zdenerwowanie, i zbieram ciemnoblond włosy w kucyk.

– Kochanie, możemy zaczekać parę minut, żebyś się uczesała – mówi cicho moja matka.

Podchodzę do lustra i kiwam głową. Ma rację. Moje włosy muszą dziś wyglądać porządnie, a ona oczywiście nie waha się, żeby mi o tym przypomnieć. Trzeba było je zakręcić w loki, tak jak lubi, w ramach pożegnalnego prezentu.

– Zapakuję torby do samochodu – proponuje Noah.

Wyciąga dłoń do mojej matki po kluczyki. Całuje mnie w policzek, po czym wychodzi z bagażami. Matka idzie za nim.

Druga runda układania włosów daje lepszy rezultat niż pierwsza. Na koniec jeszcze raz przesuwam wałkiem do czyszczenia ubrań po szarej sukience.

Wychodzę na zewnątrz i idę do samochodu wypakowanego moimi rzeczami, mam motylki w brzuchu. Odczuwam ulgę na myśl o tym, że mam jeszcze dwie godziny jazdy, by sprawić, że znikną.

Nie mam pojęcia, jaki okaże się college, ale nagle w głowie mam tylko jedno pytanie: czy znajdę tam jakichś przyjaciół?

Rozdział drugi

Chciałabym powiedzieć, że gdy jechaliśmy, znajome krajobrazy centralnego Waszyngtonu uspokoiły mnie, albo że wraz z każdym znakiem wskazującym na to, że zbliżamy się do Washington Central, coraz bardziej ogarniał mnie duch przygody. Tak naprawdę jednak pogrążyłam się w szale planowania i obsesyjnych myśli. Nie jestem nawet pewna, co mówił do mnie Noah, chociaż wiem, że na pewno próbował dodawać mi otuchy i cieszył się ze względu na mnie.

– Już jesteśmy! – piszczy matka, gdy wjeżdżamy przez kamienną bramę na kampus.

Jest imponujący zarówno na żywo, jak i w broszurach oraz w internecie. Eleganckie budynki z kamienia od razu robią na mnie wrażenie. Wszędzie kręcą się setki ludzi: rodzice ściskający i całujący swoje dzieci na pożegnanie, grupki pierwszoroczniaków ubranych od stóp do głów w kolory WCU i maruderzy, zagubieni i zdezorientowani. Kampus ma onieśmielające rozmiary, ale mam nadzieję, że za kilka tygodni poczuję się tutaj jak w domu.

Matka upiera się, że wraz z Noah pójdzie ze mną na spotkanie zapoznawcze dla pierwszoroczniaków. Przez bite trzy godziny uśmiech nie schodzi jej z twarzy, a Noah słucha uważnie, tak jak ja.

– Chciałabym przed wyjazdem obejrzeć twój pokój w akademiku. Muszę się upewnić, że wszystko jest w należytym porządku – mówi, gdy spotkanie się kończy. Wzrokiem pełnym dezaprobaty mierzy stary budynek. Ma dar do znajdowania najgorszych wad w różnych rzeczach. Noah uśmiecha się, żeby ocieplić atmosferę, a matka natychmiast się ożywia.– Nie mogę uwierzyć, że studiujesz w college’u! Moja jedyna córka, studentka, będzie żyć na swoim. Wprost nie mogę w to uwierzyć – chlipie, ocierając oczy na tyle ostrożnie, żeby nie zepsuć sobie makijażu. Noah idzie za nami, niosąc moje torby, gdy błądzimy w korytarzu.

– To B22… a jesteśmy w holu C – mówię im. Na szczęście zauważam duże B wymalowane na ścianie.

– Tutaj – podpowiadam, gdy moja matka skręca w przeciwną stronę.

Cieszę się, że przywiozłam tylko trochę ubrań, koc i część ulubionych książek, bo Noah nie musi dzięki temu dźwigać ciężarów, a ja nie mam wiele do rozpakowywania.

– B22 – prycha matka.

Ma skandalicznie wysokie obcasy jak na odległości, które musi dziś pokonywać. Na końcu długiego korytarza wkładam klucz do zamka starych drewnianych drzwi, a gdy się uchylają, matka wydaje z siebie głośny okrzyk. Pokój jest niewielki: mieszczą się w nim dwa małe łóżka i dwa biurka. Po chwili mój wzrok pada na powód zaskoczenia matki: jedna strona pokoju jest oklejona plakatami zespołów, o których nigdy nie słyszałam. Ich człon­kowie są cali wytatuowani i obwieszeni kolczykami. Na łóżku pod ścianą leży dziewczyna z jaskraworudymi włosami, oczami obwiedzionymi toną czarnego eyelinera i ramionami pokrytymi kolorowymi tatuażami.

– Cześć – mówi z uśmiechem, który ku mojemu własnemu zaskoczeniu bardzo mnie intryguje. – Jestem Steph. – Unosi się na łokciach, przez co jej biust zaczyna napierać na koronkowy top. Delikatnie kopię Noah w kostkę, gdy wlepia wzrok w jej dekolt.

– Cz-cześć. Jestem Tessa – wykrztuszam z siebie, całkowicie zapominając o dobrych manierach.

– Miło cię poznać, Tessa. Witamy na WCU, gdzie akademiki są małe, a imprezy ogromne.

Szkarłatnowłosa dziewczyna uśmiecha się jeszcze szerzej. Odchyla głowę do tyłu i wybucha śmiechem, gdy dostrzega przed sobą trzy przerażone twarze. Szczęka mojej matki praktycznie ląduje na dywanie, a Noah ze skrępowaniem przestępuje z nogi na nogę. Steph podchodzi do mnie i obejmuje mnie chudymi ramionami. Zaskoczona jej wybuchem uczuć, przez chwilę stoję jak sparaliżowana, ale w końcu rewanżuję się takim samym miłym gestem. Gdy Noah stawia moje torby na podłodze, rozlega się pukanie do drzwi, a ja mam nadzieję, że to wszystko to jakiś głupi żart.

– Proszę! – woła moja nowa współlokatorka. Drzwi otwierają się i do środka wchodzą dwaj chłopcy.

Chłopcy w żeńskim akademiku pierwszego dnia? Może jednak Washington Central to zła decyzja. A może najpierw trzeba było wybadać jakoś współlokatorkę? Po zbolałej minie mojej matki poznaję, że jej myśli obrały taki sam kierunek. Biedna kobieta wygląda, jakby w każdej chwili mogła zemdleć.

– Cześć, jesteś współlokatorką Steph? – pyta jeden z chłopców. Ma postawione na żel jasne włosy z brązowymi pasemkami, ramiona usiane tatuażami i kolczyki w uchu wielkości pięcio­centówek.

– Hmm… tak. Mam na imię Tessa – mówię.

– Jestem Nate, nie denerwuj się tak – odpowiada chłopak z uśmiechem, dotykając mojego ramienia. – Na pewno ci się tu spodoba. – Ma ciepły, życzliwy wyraz twarzy pomimo buntowniczego wyglądu.

– Chłopaki, jestem gotowa – mówi Steph, podnosząc z łóżka ciężką czarną torbę.

Mój wzrok pada na wysokiego szatyna, który opiera się o ścianę. Jego włosy tworzą gęstą falowaną czuprynę i są sczesane z czoła. Ma kolczyki w brwi i w wardze. Przesuwam wzrok z jego czarnego podkoszulka na ramiona, które także są pokryte tatuażami. Nie dostrzegam nawet centymetra nietkniętej skóry. W przeciwieństwie do Steph i Nate’a on jest cały czarny, szary i biały. A ponadto wysoki i szczupły. Wiem, że gapię się na niego w bardzo nieuprzejmy sposób, ale nie potrafię odwrócić wzroku.

Czekam, aż się przedstawi tak jak jego kolega, ale on milczy. Przewraca tylko z irytacją oczami i wyciąga komórkę z kieszeni obcisłych czarnych dżinsów. Zdecydowanie nie jest tak przyjacielski jak Steph i Nate. Jest przez to jednak bardziej pociągający. Ma w sobie coś, co sprawia, że nie mogę oderwać wzroku od jego twarzy. Czując na sobie spojrzenie Noah, w końcu odwracam głowę i udaję, że gapiłam się na nieznajomego ze zdumieniem.

Bo przecież właśnie tak było, prawda?

– Do zobaczenia, Tesso – mówi Nate, gdy wszyscy troje wychodzą z pokoju.

Powoli wypuszczam powietrze. Nazwanie tych paru minut krępującymi to spore niedopowiedzenie.

– Załatwisz sobie nowy pokój! – krzyczy moja matka, gdy tylko drzwi się zamykają.

– Nie, nie mogę – wzdycham. – To nic takiego, mamo.

Usiłuję ukryć zdenerwowanie. Nie wiem, jak to się wszystko ułoży, ale ostatnie, czego potrzebuję, to moja nadopiekuńcza matka urządzająca scenę w pierwszy dzień college’u.

– Jestem pewna, że mojej współlokatorki i tak często nie będzie – próbuję przekonywać zarówno ją, jak i siebie.

– Mowy nie ma. Natychmiast zmienimy ci pokój. – Gładkie rysy jej twarzy nie współgrają z gniewną miną. Długie blond włosy odrzuciła na jedno ramię, a mimo to każdy lok jest nadal perfekcyjny. – Nie będziesz mieszkać z kimś, kto tak po prostu wpuszcza tu mężczyzn… i do tego takich chuliganów!

Patrzę w jej szare oczy, po czym przenoszę wzrok na Noah.

– Mamo, proszę, zobaczymy, jak się to ułoży. Proszę. – Nie chcę sobie nawet wyobrażać bałaganu, jaki spowoduje za­miana pokojów w ostatniej chwili. I związanego z tym upokorzenia.

Moja matka znów rozgląda się po pokoju, przypatrując się zwłaszcza wystrojowi części Steph. Prycha teatralnie na widok mrocznego entourage’u.

– Dobrze – syczy w końcu ku mojemu zaskoczeniu. – Ale porozmawiamy sobie, zanim pójdę.

Rozdział trzeci

Moja matka przez godzinę ostrzega mnie przed zagrożeniami płynącymi z imprezowania i przed niebezpiecznymi facetami z college’u – używając przy tym języka, który wprawia w zakłopotanie Noah i mnie – po czym w końcu wychodzi z pokoju. Robi to w swoim stylu – ściska mnie i całuje przelotnie, po czym informuje Noah, że zaczeka na niego w samochodzie.

– Będę tęsknił za naszymi codziennymi spotkaniami – mówi cicho Noah, biorąc mnie w ramiona.

Wdycham zapach jego wody po goleniu, którą kupowałam mu dwie Gwiazdki pod rząd, a z ust wyrywa mi się westchnienie. Zniewalająca woń prawie wywietrzała, a ja uświadamiam sobie, że będę tęsknić za tym zapachem, za otuchą i swojskością, która się z nim wiąże, niezależnie od tego, ile razy narzekałam na niego w przeszłości.

– Ja też będę za tobą tęsknić, ale przecież możemy codziennie rozmawiać – deklaruję, po czym obejmuję go mocniej i trącam nosem jego szyję. – Szkoda, że cię tu nie będzie w tym roku.

Noah jest ode mnie tylko kilka centymetrów wyższy, ale mnie podoba się to, że nade mną nie góruje. Gdy dorastałam, moja matka wmawiała mi, że mężczyzna rośnie o centymetr za każdym razem, gdy kłamie. Mój ojciec był wysoki, więc nie zamierzam się z nią w tym temacie sprzeczać.

Noah muska wargami moje wargi… i w tej samej chwili słyszę klakson na parkingu.

Noah wybucha śmiechem i odsuwa się ode mnie.

– Twoja mama. Jest nieustępliwa. – Całuje mnie w policzek i wybiega z pokoju, wołając: – Zadzwonię wieczorem!

Gdy zostaję sama, przez chwilę myślę o jego pospiesznym wyjściu, po czym zaczynam rozpakowywać bagaże. Wkrótce potem połowa ubrań leży schludnie poukładana w jednej z małych komód, a reszta wisi w mojej szafie. Marszczę brwi na widok skóry i zwierzęcych wzorów, które wypełniają drugą szafę. W końcu ciekawość bierze górę i przesuwam palcem po sukience wykonanej z czegoś w rodzaju metalu i drugiej, tak cienkiej, że niemal nie istnieje.

Zaczynam odczuwać zmęczenie po tym emocjonującym dniu, więc kładę się na łóżku. Ogarnia mnie obca mi dotąd samotność. Nie pomaga też fakt, że mojej współlokatorki wciąż nie ma. Nieważne, jak niekomfortowo się czuję w obecności jej znajomych. Mam przeczucie, że często jej nie będzie, lub, co gorsza, że zbyt często będzie tu miała towarzystwo. Dlaczego nie przydzielono mi współlokatorki, która kocha czytać i się uczyć? Uznaję, że to dobrze, bo będę miała ten mały pokój głównie dla siebie, ale mam złe przeczucia. Na razie college nie jest taki, o jakim marzyłam, ani jakiego oczekiwałam.

Przypominam sobie, że jestem tu dopiero od kilku godzin. Jutro będzie lepiej. Musi być.

Biorę notes i podręczniki, żeby wypisać zajęcia na ten semestr i terminy potencjalnych spotkań klubu literackiego, do którego planuję się zapisać – jeszcze nie jestem zdecydowana, ale czytałam opinie studentów na jego temat i chcę to sprawdzić. Chcę znaleźć grupę ludzi o podobnym do mojego sposobie myślenia, z którymi mogłabym rozmawiać. Nie spodziewam się, że nawiążę mnóstwo przyjaźni – tylko tyle, żeby mieć z kim zjeść posiłek raz na jakiś czas. Jutro zamierzam opuścić kampus, żeby kupić parę rzeczy do pokoju. Nie chcę go zagracać, tak jak Steph zagraciła swoją część, tylko dodać kilka swoich rzeczy, żeby poczuć się bardziej jak w domu w tym nieznajomym otoczeniu. To, że nie mam jeszcze samochodu, trochę utrudnia mi życie. Im szybciej jakiś kupię, tym lepiej. Mam dość pieniędzy zaoszczędzonych z prezentów z okazji ukończenia szkoły i z wakacyjnej pracy w księgarni, ale nie jestem pewna, czy chcę stresu związanego z posiadaniem auta. Mieszkam na kampusie, więc mam swobodny dostęp do komunikacji miejskiej i już sprawdziłam rozkład jazdy autobusów. Z głową pełną myśli o grafikach, rudowłosych dziewczynach i nieprzyjaz­nych facetach pokrytych tatuażami zasypiam z notesem w dłoni.

Następnego ranka łóżko Steph jest puste. Chciałabym ją poznać, ale to może być trudne, skoro nigdy jej nie ma. Może jeden z tych dwóch facetów, z którymi tu była, jest jej chłopakiem? Dla jej dobra mam nadzieję, że to ten blondyn.

Z kosmetyczką w dłoni idę pod prysznic. Już wiem, że jednym z moich najmniej ulubionych aspektów życia w akademiku będą prysznice – myślałam, że każdy pokój będzie miał własną łazienkę. To niezręczne, ale na szczęście nie są koedukacyjne.

Chyba że… Założyłam, że nie są – prawdopodobnie każdy by tak założył? Gdy jednak staję przed drzwiami, dostrzegam na nich dwie naklejki: jedną męską i jedną damską. Uch. Nie mogę uwierzyć, że pozwalają tu na takie rzeczy. Nie mogę uwierzyć, że nie zwróciłam na to uwagi, gdy zwiedzałam WCU.

Dostrzegam wolną kabinę, biegnę do niej, omijając po drodze półnagich chłopców i dziewczyny, zaciągam zasłonkę i rozbieram się, po czym wieszam swoje ubrania na wieszaku na zewnątrz, na oślep wyciągając rękę. Woda pod prysznicem rozgrzewa się bardzo długo, a ja przez cały ten czas mam wrażenie, że ktoś zaraz zerwie cienką zasłonkę oddzielającą moje nagie ciało od reszty dziewczyn i chłopaków w łazience. Wszyscy wydają się swobodnie traktować spacerujące wokół półnagie ciała obu płci. Życie studenckie jest jak na razie bardzo dziwne, a to dopiero drugi dzień.

Kabina jest maleńka, ogranicza ją mały wieszak na ubrania, a w środku nie ma na tyle miejsca, bym mogła wyciągnąć przed siebie ręce. Moje myśli biegną do Noah i mojego życia w domu. Rozkojarzona odwracam się i łokciem uderzam w wieszak, przez co moje ubrania spadają na mokrą podłogę. Lejąca się na nie woda z prysznica dopełnia dzieła.

– Bez żartów! – jęczę do siebie, pospiesznie zakręcając wodę i owijając się ręcznikiem.

Podnoszę stos ciężkich, przemokniętych ubrań i wybiegam na korytarz z rozpaczliwą nadzieją, że nikt mnie nie zobaczy. Docieram do pokoju, wkładam klucz do zamka i od razu oddycham z ulgą, gdy drzwi zamykają się za mną.

Odwracam się i dostrzegam niegrzecznego, wytatuowanego, brązowowłosego chłopca rozciągniętego na łóżku Steph.

Rozdział czwarty

– Hmm… Gdzie jest Steph? – Staram się nadać swojemu głosowi zdecydowany ton, ale z mojego gardła wydobywa się jakiś pisk. Zaciskam dłonie na miękkim materiale ręcznika i raz po raz spuszczam wzrok, żeby upewnić się, że rzeczywiście zakrywa moje nagie ciało.

Chłopak zerka na mnie, kąciki jego ust unoszą się lekko, ale nie mówi ani słowa.

– Słyszałeś, co mówię? Pytałam, gdzie jest Steph – powtarzam, siląc się na uprzejmość.

Chłopak krzywi się coraz bardziej i w końcu mamrocze:

– Nie wiem – po czym odwraca się do małego płaskiego monitora stojącego na komodzie Steph.

Co on tutaj w ogóle robi? Nie ma własnego pokoju? Przygryzam język, próbując zatrzymać niegrzeczne komentarze dla siebie.

– Tak? Cóż, czy mógłbyś… wyjść albo coś, żebym mogła się ubrać?

Nawet nie zauważył, że stoję w samym ręczniku. A może zauważył, tylko nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.

– Nie pochlebiaj sobie, przecież nie będę na ciebie patrzył – prycha i przewraca oczami, po czym zakrywa twarz dłońmi.

Ma silny angielski akcent, którego wcześniej nie zauważyłam. Pewnie dlatego, że był zbyt niegrzeczny, żeby się do mnie w ogóle odezwać.

Nie wiedząc, co odpowiedzieć na tę bezczelną uwagę, prycham i podchodzę do komody. Może nie jest hetero, może to właśnie miał na myśli, mówiąc, że nie będzie patrzył. Albo to, albo uważa mnie za nieatrakcyjną. W pośpiechu wkładam stanik i majtki, a na to zwykły biały podkoszulek i szorty koloru khaki.

– Skończyłaś? – pyta, pozbawiając mnie tym samym resztek cierpliwości.

– Jesteś w stanie zachowywać się jeszcze bardziej niegrzecznie? Co ja ci zrobiłam? O co ci chodzi?! – krzyczę o wiele głośniej, niż zamierzałam. Sądząc po zdumionej minie intruza, moje słowa wywa­rły zamierzony efekt.

Wpatruje się we mnie przez chwilę w milczeniu. Oczekuję przeprosin, a on… wybucha śmiechem. Jego śmiech jest głęboki, byłby niemal uroczy, gdyby z założenia nie był nieprzyjemny. W jego policzkach pojawiają się dwa dołeczki, a ja czuję się jak kompletna idiotka. Nie wiem, co mam zrobić ani powiedzieć. Nie lubię konfliktów, a ten chłopak jest chyba ostatnią osobą na Ziemi, z którą powinnam się kłócić.

Drzwi się otwierają i do pokoju wpada Steph.

– Przepraszam za spóźnienie. Mam gigantycznego kaca – oświadcza demonstracyjnie, patrząc to na mnie, to na chłopaka. – Przepraszam, Tess, zapomniałam ci powiedzieć, że przyjdzie Hardin. – Przepraszająco wzrusza ramionami.

Miałam nadzieję, że mnie i Steph uda się jakoś zgodnie mieszkać, może nawet zbudować jakiś rodzaj przyjaźni, ale jej dobór znajomych i nocne imprezy sprawiają, że nie jestem już tego taka pewna.

– Twój chłopak jest niegrzeczny – wyrywa mi się, zanim jestem w stanie się powstrzymać.

Steph zerka na niego i oboje wybuchają śmiechem. Dlaczego ci ludzie bez przerwy się ze mnie śmieją? To staje się naprawdę irytujące.

– Hardin Scott nie jest moim chłopakiem! – wyrzuca z siebie Steph, niemal się dławiąc. Po chwili uspokaja się, odwraca i wykrzywia do Hardina. – Coś ty jej nagadał? – Zerka na mnie. – Hardin ma… wyjątkowe zdolności konwersacyjne.

Cudownie, generalnie mówi mi, że Hardin jest po prostu z przekonania niegrzeczną osobą. Anglik wzrusza ramionami i zmienia kanał pilotem, który trzyma w dłoni.

– Dziś wieczorem jest impreza. Powinnaś iść z nami, Tesso – mówi Steph.

Tym razem to ja wybucham śmiechem.

– Nie przepadam za imprezami. Poza tym muszę kupić parę rzeczy na biurko i ściany. – Zerkam na Hardina, który, rzecz jasna, zachowuje się tak, jakby był w pokoju sam.

– Daj spokój… to tylko jedna impreza! Jesteś teraz w college’u, jedna impreza na pewno ci nie zaszkodzi – przekonuje. – Zaraz, a jak dojedziesz do sklepu? Myślałam, że nie masz samochodu.

– Zamierzałam pojechać autobusem. Poza tym nie mogę iść na imprezę… Nikogo tam nie znam.

Hardin znów wybucha śmiechem – przypomina mi tym samym subtelnie, że zwraca na mnie uwagę na tyle, żeby ze mnie drwić.

– Chciałam trochę poczytać i porozmawiać na Skypie z Noah.

– Wierz mi, nie chcesz wsiadać do autobusu w sobotę! Są niemiłosiernie zatłoczone. Hardin podrzuci cię po drodze do siebie… prawda, Hardin? A na imprezie będziesz znała mnie. Przyjdź… proszę. – Teatralnie składa dłonie w błagalnym geście.

Znam ją dopiero jeden dzień. Czy powinnam jej zaufać? W głowie słyszę ostrzeżenia matki przed imprezowaniem. Steph wydaje mi się słodka na podstawie tej pobieżnej relacji, która nas łączy. Ale impreza?

– Sama nie wiem… i nie, nie chcę, żeby Hardin podwiózł mnie do sklepu – mówię.

Hardin stacza się z łóżka Steph z rozbawioną miną.

– O nie! A ja naprawdę miałem nadzieję, że spędzimy razem trochę czasu – odpowiada drwiąco. Jego głos ocieka sarkazmem do tego stopnia, że mam ochotę rzucić książką w jego kędzierzawą głowę. – Daj spokój, Steph, przecież wiesz, że ta dziewczyna nie pójdzie na żadną imprezę – dodaje ze śmiechem.

Jego akcent jest wyjątkowo wyraźny. Ciekawska strona mnie, która, przyznaję, jest dość silna, rozpaczliwie pragnie zapytać, skąd pochodzi. Z kolei strona lubiąca rywalizację pragnie udowodnić temu bezczelnemu facetowi, że jest w błędzie.

– W sumie z chęcią przyjdę – oświadczam ze słodkim uśmiechem. – Zapowiada się niezła zabawa.

Hardin z niedowierzaniem kręci głową, a Steph wydaje z siebie pisk, po czym obejmuje mnie i mocno ściska.

– Super! Będziemy się świetnie bawić! – krzyczy.

Zaczynam modlić się w duchu, żeby miała rację.

Rozdział piąty

Czuję ulgę, gdy Hardin w końcu wychodzi i możemy ze Steph porozmawiać o imprezie. Potrzebuję więcej szczegółów, żeby uspokoić nerwy, a obecność Hardina mi w tym nie pomagała.

– Gdzie jest to przyjęcie? Da się tam dojść na piechotę? – pytam, siląc się na spokojny ton, gdy schludnie układam książki na półce.

– To impreza w domu jednego z największych bractw na uniwersytecie. – Steph szeroko otwiera usta, nakładając kolejne warstwy tuszu na rzęsy. – To poza kampusem, więc nie pójdziemy na piechotę. Nate po nas przyjedzie.

Cieszę się, że nie Hardin, chociaż wiem, że on też tam będzie. Perspektywa jazdy z nim wydaje mi się nie do zniesienia. Dlaczego jest taki niegrzeczny? Powinien być raczej wdzięczny, że nie potępiam go za to, jak zniszczył swoje ciało tymi wszystkimi kolczykami i tatuażami. Dobra, może trochę go potępiam, ale przynajmniej mu tego nie mówię. Stać mnie na uprzejmość pomimo dzielących nas różnic. W moim domu tatuaże i kolczyki nie są normą. Zawsze musiałam starannie czesać włosy, regulować brwi, a także prać i prasować ubrania. Tak po prostu było.

– Słyszałaś? – pyta Steph, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Przepraszam… co mówiłaś? – Nie wiem nawet, kiedy moje myśli powędrowały do tego niegrzecznego chłopaka.

– Powiedziałam, że powinnyśmy się przygotować… Możesz mi pomóc wybrać strój.

Sukienki, które wyciąga z szafy, są tak nieprzyzwoite, że wciąż rozglądam się za ukrytą kamerą albo za kimś, kto wyskoczy z kąta i powie mi, że to wszystko jest tylko żartem. Krzywię się na widok każdej, a Steph się śmieje. Najwyraźniej mój niesmak ją bawi.

Sukienka – a właściwie skrawek materiału – którą wybiera, jest uszyta z czarnej siateczki. Widać przez nią jej czerwony stanik. Nie pokazuje wszystkiego tylko dzięki solidnej czarnej halce. Sukienka ledwo zakrywa jej uda, a Steph cały czas podciąga materiał, żeby bardziej odsłonić nogi i dekolt. Jej obcasy mają co najmniej dziesięć centymetrów. Ogniste włosy zebrała w dziki kok, z którego wysypują się loki, opadając na ramiona. Oczy obwiodła niebieskim i czarnym eyelinerem jeszcze mocniej niż wcześniej.

– Bolały cię te tatuaże? – pytam, wkładając swoją ulubioną rdzawoczerwoną sukienkę.

– Pierwszy trochę tak, ale nie tak bardzo, jak myślisz. To jak użądlenia pszczół – wyjaśnia, wzruszając ramionami.

– Brzmi okropnie – mówię, a Steph wybucha śmiechem. Przychodzi mi do głowy, że ona pewnie uważa mnie za równie dziwną jak ja ją. Fakt, że obie się nie znamy, jest osobliwie pocieszający.

Steph zerka na moją sukienkę.

– Naprawdę zamierzasz w tym iść?

Przesuwam dłońmi po materiale. To moja najładniejsza sukienka, ulubiona, a nie mam ich zbyt wielu.

– Co jest nie tak? – pytam, próbując ukryć to, jak bardzo mnie uraziła. Rdzawy materiał jest miękki, ale solidny; z takiego samego szyje się biznesowe garnitury. Kołnierzyk okala szyję, a rękawy trzy czwarte kończą się tuż za łokciami.

– Nic… tylko jest taka… długa? – odpowiada.

– Ledwie sięga mi za kolano. – Nie potrafię powiedzieć, czy Steph dostrzega, że mnie uraziła, i z jakiegoś powodu nie chcę, żeby o tym wiedziała.

– Jest śliczna. Po prostu myślę, że odrobinę zbyt oficjalna na imprezę. Może pożyczysz coś ode mnie? – proponuje szczerze. Wzdrygam się na samą myśl, że miałabym się wcisnąć w jedną z jej maleńkich sukienek.

– Dzięki, Steph, ale pójdę w swojej – odpowiadam, po czym włączam lokówkę.

Rozdział szósty

Gdy moje włosy są już idealnie podkręcone i spływają mi na plecy, upinam je po bokach dwiema wsuwkami, żeby nie spadały mi na twarz.

– Chcesz pożyczyć jakichś kosmetyków do makijażu? – pyta Steph. Znów spoglądam w lustro.

Moje oczy zawsze wyglądają na zbyt duże w stosunku do całej twarzy, ale wolę nosić minimalny makijaż. Zazwyczaj nakładam tylko trochę tuszu i błyszczyk na usta.

– Może odrobinę eyelinera? – pytam niepewnie.

Steph z uśmiechem podaje mi trzy kredki: fioletową, czarną i brązową. Obracam je w palcach, próbując wybrać pomiędzy czarną a brązową.

– Fiolet będzie idealnie pasował do twoich oczu – oświadcza Steph.

Uśmiecham się i kręcę głową.

– Masz wyjątkowe oczy… Chcesz się zamienić? – dodaje żartem.

Sama ma piękne zielone oczy, dlaczego więc żartuje, że chciałaby się ze mną zamienić? Wybieram czarną kredkę i rysuję nią najcieńszą możliwą kreskę wokół oczu. Steph uśmiecha się z dumą.

Gdy jej telefon zaczyna wibrować, sięga po torebkę.

– Nate już jest – mówi.

Biorę torebkę i wkładam płaskie białe tomsy. Steph mierzy je wzrokiem, ale nie komentuje.

Nate czeka na nas przed budynkiem; z otwartych okien samochodu bucha ciężka rockowa muzyka. Nie mogąc się powstrzymać, rozglądam się i zauważam, że wszyscy się na nas gapią. Spuszczam wzrok, a gdy go podnoszę, dostrzegam Hardina na przednim siedzeniu. Pewnie wcześniej się pochylał. Uch.

– Drogie panie – wita nas Nate.

Hardin piorunuje mnie wzrokiem, gdy wsiadam tuż za Steph i zajmuję miejsce za nim.

– Wiesz, że jedziemy na imprezę, a nie do kościoła, prawda, Thereso? – mówi.

Zerkam w boczne lusterko i dostrzegam drwiący grymas na jego twarzy.

– Proszę, nie nazywaj mnie Theresą. Wolę: Tessa – uprzedzam go. Skąd w ogóle wie, że tak właśnie mam na imię? „Theresa” przypomina mi o moim ojcu i dlatego nie lubię tej wersji swojego imienia.

– Nie ma sprawy, Thereso.

Odchylam się na oparcie i przewracam oczami. Dochodzę do wniosku, że nie będę się z nim kłócić; szkoda mojego czasu.

Wyglądam przez okno, próbując podczas podróży odciąć się od głośnej muzyki. W końcu Nate parkuje na poboczu ruchliwej ulicy, przy której stoją duże, na pierwszy rzut oka identyczne domy. Nazwa bractwa jest wymalowana na fasadzie czarnymi literami, ale nie mogę jej odczytać przez przerośniętą winorośl, która się po niej pnie. Biały dom jest obwieszony rolkami papieru toaletowego, a ze środka dobiega hałas, uzupełniając obraz stereotypowej siedziby bractwa.

– To bardzo duży dom. Ile osób tam będzie? – mamroczę. Na trawniku jest pełno ludzi z plastikowymi kubkami w dłoniach. Niektórzy tańczą. To zdecydowanie nie moja bajka.

– Cała masa, więc się pospiesz – odpowiada Hardin, po czym wysiada z samochodu i zatrzaskuje za sobą drzwi.

Z tylnego siedzenia obserwuję, jak wiele osób przybija piątkę i ściska dłoń Nate’a, ignorując przy tym Hardina. Dziwi mnie to, że nikt inny w zasięgu wzroku nie jest tak pokryty tatuażami jak on, Nate ani Steph. Może jednak zdołam zawrzeć tu dzisiaj jakieś przyjaźnie.

– Idziesz? – Steph uśmiecha się, otwiera drzwi po swojej stronie i wyskakuje z samochodu.

Kiwam głową, przede wszystkim do siebie, i wysiadam za nią, wygładzając sukienkę.

Rozdział siódmy

Hardin już zdążył zniknąć w środku, co bardzo mnie cieszy, bo może dzięki temu nie będę musiała oglądać go przez resztę wieczoru. Biorąc pod uwagę, ile osób zgromadziło się w tym domu, to bardzo prawdopodobne. Przechodzę ze Steph i Nate’em przez zatłoczony salon. Ktoś wręcza mi jednorazowy kubek. Odwracam się, żeby odmówić z uprzejmym „nie, dziękuję”, ale jest już za późno – nie mam pojęcia, kto mi to dał. Stawiam kubek na blacie i idę dalej za Steph i Nate’em. Zatrzymujemy się przed kanapą, wokół której kłębią się ludzie. Po ich wyglądzie przypuszczam, że to znajomi Steph. Wszyscy są wytatuowani tak jak ona i siedzą w rzędzie na kanapie. Niestety, Hardin również tam jest. Staram się na niego nie patrzeć, gdy Steph przedstawia mnie grupie.

– To jest Tessa, moja współlokatorka. Wczoraj przyjechała, więc pomyślałam, że pokażę jej, jak wygląda dobra zabawa w jej pierwszy weekend na WCU – wyjaśnia.

Wszyscy po kolei kiwają głowami i uśmiechają się do mnie. Wydają się przyjaźnie nastawieni, poza Hardinem, rzecz jasna. Bardzo atrakcyjny chłopak o oliwkowej skórze wyciąga dłoń i ściska moją. Jego ręce są trochę zimne od drinka, który trzyma, za to uśmiech jest ciepły. Gdy na jego wargi pada światło, dostrzegam błysk metalu w jego języku, ale zamyka usta zbyt szybko, bym mogła być tego pewna.

– Jestem Zed. Co studiujesz? – pyta. Zauważam, że wędruje wzrokiem po mojej workowatej sukience. Uśmiecha się lekko, ale nic nie mówi.

– Filologię angielską – odpowiadam z dumą, uśmiechając się. Hardin prycha, ale ignoruję to.

– Super – stwierdza Zed. – Ja kwiaty. – Wybucha śmiechem, ja również.

Kwiaty? Co to w ogóle znaczy?

– Chcesz drinka? – proponuje, nie dając mi szansy, bym go o to zapytała.

– O nie, nie piję – oświadczam. Zed z trudem ukrywa uśmiech.

– Tylko Steph mogła przyprowadzić na imprezę małą Pannę Nadętą – mruczy pod nosem drobna dziewczyna z różowymi włosami.

Udaję, że tego nie słyszę, żeby nie doprowadzić do konfrontacji. Panna Nadęta? Nie jestem nadęta, ale pracowałam i dużo się uczyłam, żeby znaleźć się tu, gdzie jestem. Kiedy mój ojciec odszedł, matka ciężko harowała przez całe życie, żeby zapewnić mi dobrą przyszłość.

– Wyjdę na świeże powietrze – mówię, odwracając się.

Za wszelką cenę chcę uniknąć tych imprezowych dramatów. Nie chcę robić sobie wrogów, gdy nie mam jeszcze żadnych przyjaciół.

– Iść z tobą? – woła za mną Steph.

Kręcę głową, kierując się do drzwi. Wiedziałam, że nie powinnam tu przychodzić. Mogłabym teraz leżeć w łóżku w piżamie z książką w ręku. Mogłabym rozmawiać z Noah, za którym ogromnie tęsknię. Nawet spanie byłoby lepsze niż siedzenie na zewnątrz z bandą pijanych nieznajomych. Postanawiam napisać do Noah. Idę na skraj trawnika, ponieważ tam tłok wydaje się mniejszy.

„Tęsknię za Tobą. Na razie college to nic ciekawego”. Wysyłam wiadomość i przysiadam na kamiennym murku, czekając na odpowiedź. Obok mnie przechodzi grupa pijanych dziewczyn – chichoczą i potykają się o własne stopy.

Noah szybko odpisuje: „Dlaczego nic ciekawego? Ja też za Tobą tęsknię, Tesso. Żałuję, że nie mogę z Tobą być”. Uśmiecham się na te słowa.

– Cholera, przepraszam! – mówi męski głos, a sekundę później czuję zimny płyn rozlewający się na przodzie sukienki. Facet zatacza się i opiera o niski murek. – Naprawdę mi przykro – mamrocze, siadając.

Ta impreza nie mogła być gorsza. Najpierw tamta dziewczyna nazwała mnie nadętą, a teraz moja sukienka jest mokra od Bóg wie jakiego alkoholu i naprawdę śmierdzi. Wzdychając ciężko, biorę telefon i wchodzę do środka, żeby poszukać łazienki. Przeciskam się przez zatłoczony hol, próbując otwierać każde drzwi po drodze, ale wszystkie są zamknięte. Nawet nie chcę myśleć o tym, co robią ludzie w tych pokojach.

Idę na piętro, dalej szukając wolnej łazienki. W końcu jedne drzwi się otwierają. Niestety, nie jest to łazienka. To sypialnia, a co gorsza, zajmuje ją Hardin. Leży na łóżku z różowowłosą dziewczyną, która siedzi na nim i go całuje.

Rozdział ósmy

Dziewczyna odwraca się i patrzy na mnie. Próbuję poruszyć nogami, ale te nawet nie drgną.

– Mogę ci jakoś pomóc? – prycha różowowłosa.

Hardin siada z dziewczyną przyklejoną do torsu. Ma nijaki wyraz twarzy – ani rozbawiony, ani zawstydzony. Musi robić takie rzeczy przez cały czas. Pewnie przywykł już do tego, że jest przyłapywany w domach bractw, gdy praktycznie uprawia seks z obcymi dziewczynami.

– Och… nie. Przepraszam, ja… Szukam łazienki, ktoś wylał na mnie drinka – wyjaśniam pośpiesznie.

To takie żenujące. Gdy dziewczyna przyciska usta do szyi Hardina, odwracam wzrok. Tych dwoje doskonale do siebie pasuje. Oboje są wytatuowani i nieuprzejmi.

– Dobra, w takim razie szukaj dalej.

Dziewczyna przewraca oczami, a ja kiwam głową, po czym wychodzę z pokoju. Gdy drzwi zamykają się za mną, opieram się o nie plecami. Jak dotąd college to żadna radość. Po prostu w głowie mi się nie mieści, że ktoś mógłby uznać tę imprezę za dobrą zabawę. Zamiast dalej szukać łazienki, postanawiam znaleźć kuchnię i tam doprowadzić się do porządku. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to otworzyć kolejne drzwi i natknąć się na pijanych, nabuzowanych hormonami studentów leżących jeden na drugim. Znowu.

Kuchnię znaleźć nietrudno, ale panuje w niej okropny tłok, ponieważ to tam zgromadzono zapasy alkoholu w wiaderkach z lodem na blacie oraz pudełka z pizzą. Muszę obejść brunetkę wymiotującą do zlewu, żeby sięgnąć po papierowy ręcznik i zamoczyć go pod kranem. Gdy wycieram sukienkę, przywierają do niej małe białe płatki taniego papierowego ręcznika, co jeszcze pogarsza sprawę. Jęczę sfrustrowana i opieram się o blat.

– Dobrze się bawisz? – pyta Nate, podchodząc do mnie. Czuję ulgę na widok znajomej twarzy. Nate uśmiecha się słodko, upijając łyk drinka.

– Nie do końca… Jak długo trwają zazwyczaj takie imprezy?

– Całą noc… i pół następnego dnia. – Wybucha śmiechem, gdy otwieram usta ze zdziwienia. Kiedy Steph będzie chciała wyjść? Mam nadzieję, że wkrótce.

– Zaraz. – Zaczynam panikować. – Kto nas odwiezie do akademika? – pytam, dostrzegając jego nabiegłe krwią oczy.

– Nie wiem… Możesz poprowadzić mój samochód, jeśli chcesz – odpowiada.

– To bardzo miłe z twojej strony, ale nie mogę prowadzić twojego samochodu. Jeśli go rozbiję albo policja zatrzyma mnie w aucie pełnym pijanych nieletnich, wpadnę w niezłe tarapaty. – Wyobrażam sobie, jaką minę miałaby moja matka, gdyby musiała wpłacić za mnie kaucję.

– Nie, nie, to niedaleko… Po prostu weź mój samochód. Nie piłaś. Jeśli nie, będziesz musiała tu zostać, chyba że popytam, poszukam kogoś, kto…

– Nie trzeba. Jakoś to załatwię. – Nagle ktoś podkręca muzykę i wszystko ginie w huku basów i praktycznie wywrzaskiwanych słów.

Moja decyzja o przyjściu na tę imprezę z każdą upływającą chwilą okazuje się coraz większym błędem.

Rozdział dziewiąty

Gdy w końcu za dziesiątym razem krzyczę „Steph!”, wymachując przy tym rękami, muzyka odrobinę cichnie, a Nate kiwa głową i zaczyna się śmiać. Unosi dłoń do góry i pokazuje mi następny pokój. To naprawdę słodki facet – czemu więc zadaje się z Hardinem?

Odwracam się w stronę, którą mi wskazał, i słyszę swój własny okrzyk, gdy zauważam Steph. Tańczy na stole w salonie z dwiema innymi dziewczynami. Pijany chłopak wspina się na blat i dołącza do nich, kładąc ręce na jej biodrach. Spodziewam się, że Steph go odepchnie, ale ona tylko się uśmiecha i przyciska do niego pośladki. Okej.

– Oni tylko tańczą, Tesso – mówi Nate, śmiejąc się cicho z mojej miny.

Nie tylko tańczą – obmacują się i ocierają o siebie.

– Tak… wiem.

Wzruszam ramionami, chociaż dla mnie to wcale nie jest normalne. Nigdy nie tańczyłam w ten sposób, nawet z Noah, a chodzi­my z sobą od dwóch lat. Noah! Sięgam do torebki, żeby sprawdzić wiadomości od niego.

„Jesteś tam, Tess?”

„Hej, wszystko w porządku?”

„Tessa? Mam zadzwonić do Twojej mamy? Martwię się”.

Wybieram jego numer tak szybko, jak pozwalają na to moje palce, modląc się, żeby jeszcze nie zadzwonił do mojej matki. Nie odbiera, więc wysyłam mu wiadomość, że wszystko w porządku i nie musi dzwonić do mamy. Kobieta oszaleje, jeśli pomyśli, że coś mi się stało w mój pierwszy weekend w college’u.

– Heeeej… Tessa! – bełkocze Steph, opierając głowę na moim ramieniu. – Dobrze się bawisz, współlokatorko? – Chichocze, ewidentnie pod wpływem alkoholu. – Myślę… Chcę… Pokój zaczyna się wiercić, Tess… To znaczy kręcić – dodaje ze śmiechem, pochylając się do przodu.

– Zaraz się pochoruje – mówię Nate’owi.

Ten kiwa głową i bierze Steph na ręce, po czym przewiesza ją sobie przez ramię.

– Chodź ze mną – mówi, kierując się ku schodom.

Otwiera drzwi w połowie korytarza, oczywiście od razu znajdując łazienkę. Gdy tylko kładzie Steph na podłodze koło toalety, ona zaczyna wymiotować. Odwracam głowę, ale chwytam jej rude włosy i delikatnie odsuwam je z jej twarzy.

W końcu, po takiej ilości wymiotów, której nigdy nie widziałam naraz, Steph przestaje, a Nate podaje mi ręcznik.

– Zanieśmy ją do pokoju po drugiej stronie korytarza i połóżmy ją na łóżku. Musi to odespać – sugeruje. Kiwam głową na zgodę, myśląc jednak, że nie będę mogła zostawić jej samej i nieprzytomnej. – Ty też możesz tam zostać, jeśli chcesz – dodaje Nate, jakby czytał w moich myślach.

Razem zbieramy Steph z podłogi i pomagamy jej przejść przez korytarz do ciemnego pokoju. Delikatnie układamy ją jęczącą na łóżku. Nate zaraz potem wychodzi, obiecując, że zajrzy do nas później. Siadam na łóżku obok Steph i wygodniej układam jej głowę.

Trzeźwa, z pijaną dziewczyną u boku i szalejącą wokół imprezą, czuję się tak, jakbym osiągnęła nowe dno. Włączam lampę i rozglądam się po pokoju. Mój wzrok od razu biegnie ku półkom na książki, które pokrywają jedną ze ścian. Aby poprawić sobie nastrój, podchodzę do nich i zaczynam przeglądać tytuły. Właściciel zebrał tu imponującą kolekcję: ma mnóstwo klasyków, ale też całą masę różnych rodzajów książek, w tym moje ulubione. Zauważam Wichrowe Wzgórza i zdejmuję je z półki. Egzemplarz jest w złym stanie – okładka rozłazi się od wielokrotnego otwierania.

Do tego stopnia zatracam się w słowach Emily Brontë, że nawet nie zauważam zmiany światła, gdy drzwi się otwierają, ani obecności trzeciej osoby w sypialni.

– Co, do cholery, robisz w moim pokoju? – dobiega mnie rozgniewany męski głos.

Poznaję ten akcent.

Hardin.

– Pytałem, co, do cholery, robisz w moim pokoju – powtarza równie zjadliwym tonem jak za pierwszym razem.

Odwracam się i dostrzegam jego długie nogi kierujące się w moją stronę. Wyrywa mi książkę z ręki i rzuca ją na półkę.

Myśli kłębią mi się w głowie. Myślałam, że ta impreza nie może stać się jeszcze gorsza, a tu proszę, przyłapano mnie w prywatnej przestrzeni Hardina. Chrząka niegrzecznie i macha mi ręką przed nosem.

– Nate powiedział, żebym przyprowadziła tu Steph… – odpowiadam ledwie słyszalnym szeptem. Hardin podchodzi bliżej, biorąc głęboki oddech. Pokazuję mu gestem łóżko. Jego oczy podążają za moją dłonią. – Za dużo wypiła i Nate powiedział…

– Usłyszałem za pierwszym razem. – Przeczesuje dłonią zmierzwione włosy, wyraźnie zdenerwowany. Dlaczego tak bardzo przeszkadza mu, że jesteśmy w jego pokoju? Zaraz…

– Należysz do tego bractwa? – pytam, nie potrafiąc ukryć zdumienia w głosie. Hardin nie pasuje mi do wizerunku chłopaka z bractwa.

– Tak, i co z tego? – odpowiada, podchodząc jeszcze bliżej. Dzieli nas najwyżej pół metra, a gdy próbuję się odsunąć, uderzam plecami w biblioteczkę. – Zaskoczyłem cię, Thereso?

– Przestań mnie tak nazywać.

Przyparł mnie do muru.

– Przecież tak masz na imię, prawda? – Uśmiecha się krzywo. Jego nastrój najwyraźniej się poprawił.

Wzdycham i odwracam się od niego, wprost do ściany pełnej książek. Nie mam pojęcia, co robię, ale wiem, że muszę uciec przed Hardinem, zanim go spoliczkuję albo się rozpłaczę. Mam za sobą długi dzień, więc pewnie raczej się rozpłaczę, zanim go spoliczkuję. To będzie niezły widok.

Odwracam się i przepycham obok niego.

– Ona nie może tu zostać – mówi, gdy go mijam. Kiedy na niego patrzę, zaciska zęby na małym kółku w wardze. Skąd pomysł, żeby zrobić sobie dziury w wardze i brwi? To musiało boleć… chociaż ten kolczyk akurat tylko podkreśla jego pełne i krągłe usta.

– Dlaczego? Myślałam, że się przyjaźnicie.

– Tak, ale nikt nie ma prawa przebywać w moim pokoju.

Gdy krzyżuje ramiona na piersi, po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, dostrzegam w całości jeden z jego tatuaży. To kwiat umieszczony pośrodku jego wytatuowanego przedramienia. Hardin z tatuażem w kształcie kwiatu? Czarno-szary rysunek z daleka przypomina różę, ale otacza go coś, co odbiera mu piękno, dodając mrok do delikatnej formy.

W przypływie odwagi i irytacji wybucham śmiechem.

– Och… rozumiem. Czyli tylko dziewczyny, z którymi się obściskujesz, mogą wchodzić do twojego pokoju? – Gdy tylko te słowa padają z moich ust, Hardin uśmiecha się jeszcze szerzej.

– To nie był mój pokój. A jeśli próbujesz mi powiedzieć, że chcesz się ze mną obściskiwać, sorry, ale nie jesteś w moim typie.

Nie jestem pewna czemu, ale jego słowa ranią moje uczucia. On także nie jest w moim typie, ale przecież nigdy bym mu tego nie powiedziała.

– Jesteś… jesteś… – Nie znajduję słów, żeby wyrazić mój gniew. Irytuje mnie muzyka dobiegająca zza ściany. Jestem zażenowana, wściekła i wykończona tą imprezą. Nie warto się z nim kłócić. – Cóż… w takim razie ty przenieś ją do innego pokoju, a ja poszukam drogi powrotnej do akademika – mówię, podchodząc do drzwi.

Przekraczając próg i zatrzaskując je głośno za sobą, nawet przez odgłosy przyjęcia słyszę jego kpiące „Dobranoc, Thereso”.

Rozdział dziesiąty

Nie potrafię powstrzymać łez, które płyną mi po policzkach, gdy docieram do schodów. Nienawidzę college’u – a zajęcia jeszcze się nawet nie zaczęły. Dlaczego nie mogłam dostać współlokatorki bardziej podobnej do mnie? Powinnam już spać, żeby odpocząć przed poniedziałkiem. Nie pasuję do takich imprez i zdecydowanie nie pasuję do takich osób. Lubię Steph, ale nie mam siły na takie sceny i ludzi w typie Hardina. Jest dla mnie zagadką – dlaczego zawsze musi być takim dupkiem? Nagle przypominam sobie te wszystkie książki… Po co mu one? Niemożliwe, żeby nieuprzejmy, niemający do nikogo szacunku, wytatuowany palant taki jak Hardin mógł się rozkoszować tymi wspaniałymi dziełami. Jestem go sobie w stanie wyobrazić tylko przy lekturze etykiety na butelce piwa.

Ocierając mokre policzki, uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, gdzie znajduje się ten dom ani jak wrócić do akademika. Im więcej myślę o swoich decyzjach podjętych tego wieczoru, tym bardziej staję się sfrustrowana i zestresowana.

Naprawdę trzeba było to przemyśleć. Właśnie dlatego wszystko planuję – żeby takie rzeczy mi się nie przytrafiały. W domu nadal panuje tłok, a muzyka jest zbyt głośna. Nie mogę nigdzie znaleźć Nate’a ani Zeda. Może powinnam po prostu zająć przypadkowy pokój na górze i przespać się na podłodze? Na piętrze jest co najmniej piętnaście sypialni, może będę mieć szczęście i trafię na jedną pustą? Pomimo wysiłków, aby ukryć emocje, nie potrafię tego zrobić, a nie chcę schodzić, żeby wszyscy zobaczyli mnie w takim stanie. Odwracam się, znajduję łazienkę, w której byłam ze Steph, i siadam na podłodze, kładąc głowę na kolanach.

Znów dzwonię do Noah i tym razem odbiera po drugim dzwonku.

– Tess? Jest późno. Wszystko w porządku? – pyta półprzytomnie.

– Tak. Nie. Poszłam na głupią imprezę z moją współlokatorką i teraz utknęłam w domu bractwa. Nie mam gdzie spać ani jak wrócić do siebie – szlocham do słuchawki. Wiem, że to nie jest kwestia życia lub śmierci, ale jestem zła na samą siebie za to, że wpakowałam się w tę sytuację.

– Na imprezę? Z tą rudą dziewczyną? – Noah jest wyraźnie zaskoczony.

– Tak, ze Steph. Leży nieprzytomna na górze.

– Zaraz, po co się z nią w ogóle zadajesz? Jest taka… nie jest osobą, z którą chciałabyś się przyjaźnić.

Zaczyna mnie irytować dezaprobata w jego głosie. Chciałam, żeby mi powiedział, że wszystko będzie dobrze, że jutro jest nowy dzień. Coś pozytywnego i dodającego otuchy. Nie coś tak krytycznego i surowego.

– Nie o to chodzi, Noah… – wzdycham. Nagle ktoś zaczyna szarpać za klamkę. – Chwileczkę! – wołam do osoby na zewnątrz, ocierając oczy papierem toaletowym, przez co jeszcze bardziej rozmazuję sobie makijaż. Właśnie dlatego nigdy go nie noszę.

– Oddzwonię do ciebie. Ktoś chce skorzystać z łazienki – wyjaśniam Noah, po czym rozłączam się, zanim zacznie protestować.

Osoba po drugiej stronie drzwi zaczyna tłuc w nie pięściami. Jęczę z irytacją i podchodzę, żeby je otworzyć, znów ocierając oczy.

– Powiedziałam przecież chwil…

Urywam, gdy wbijają się we mnie gniewne zielone oczy.

Rozdział jedenasty

Patrząc w te zdumiewające zielone oczy, nagle uświadamiam so­bie, że nie zauważyłam wcześniej ich koloru. I wtedy dochodzę do wniosku, że to dlatego, że Hardin aż do tej chwili nie nawiązywał ze mną kontaktu wzrokowego. Wspaniałe, głębokie, zaskoczone zielone oczy. Hardin szybko odwraca wzrok, gdy przeciskam się obok niego. Chwyta mnie za rękę i przy­ciąga z powrotem.

– Nie dotykaj mnie! – krzyczę, wyrywając się.

– Płakałaś? – pyta osobliwym tonem. Gdyby to nie był on, mogłabym pomyśleć, że przemawia przez niego troska.

– Daj mi spokój, Hardin.

Staje przede mną, blokując przejście swoją wysoką sylwetką. Nie zniosę dłużej jego gierek, nie tego wieczoru.

– Hardin, proszę. Błagam cię, jeśli masz w sobie chociaż resztki przyzwoitości, zostaw mnie w spokoju. Każdy podły komentarz, który przychodzi ci do głowy, możesz zachować na jutro. Proszę. – Nie obchodzi mnie, czy usłyszy wstyd i rozpacz w moim głosie. Chcę tylko, żeby zostawił mnie samą.

Przez jego twarz przebiega cień konsternacji, zanim jest w stanie otworzyć usta. Przygląda mi się przez chwilę w milczeniu.

– Na końcu korytarza jest pokój, w którym możesz się przespać. Położyłem tam Steph – oświadcza beznamiętnie. Czekam przez chwilę, żeby coś dodał, ale on milczy. Tylko na mnie patrzy.

– Okej – odpowiadam cicho, gdy schodzi mi z drogi.

– To trzecie drzwi po lewej – mówi jeszcze, po czym znika w swojej sypialni.

Co to miało znaczyć, do cholery? Hardin i brak jakichkolwiek niegrzecznych komentarzy? Wiem, że dostanę za swoje, jeśli go jutro spotkam. Pewnie ma notes, w którym zapisuje wszystkie złośliwe uwagi, jak ja zadania domowe. Jestem pewna, że jutro stanę się jego celem.

Trzeci pokój po lewej jest prawie pusty, o wiele mniejszy niż ten należący do Hardina, i ma dwa łóżka. Bardziej przypomina pokój w akademiku niż królestwo Hardina. Może on jest jakimś liderem lub kimś w tym stylu? Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie jest takie, że wszyscy się go boją i zmusił ich, by oddali mu największy pokój. Steph leży na łóżku bliżej okna, zdejmuję więc buty, przykrywam ją kocem, zamykam drzwi na klucz i sama kładę się na drugim łóżku.

Myśli kłębią mi się w głowie, gdy zasypiam. Moje sny są pełne obrazów rozmazanych róż i rozgniewanych zielonych oczu.

Rozdział dwunasty

Po przebudzeniu potrzebuję chwili, żeby przypomnieć sobie wydarzenia ostatniej nocy, które sprawiły, że wylądowałam w tej obcej sypialni. Steph jeszcze śpi, chrapiąc niezbyt powabnie z szeroko otwartą buzią. Postanawiam nie budzić jej, dopóki nie dowiem się, jak wrócimy do akademika. Szybko wkładam buty, biorę torebkę i wychodzę. Mam zapukać do pokoju Hardina czy spróbować znaleźć Nate’a? Czy Nate należy do tego bractwa? Nig­dy bym nie zgadła, że Hardin może być częścią jakiejś organizacji, więc może Nate również jest.

Przestępując ponad osobami śpiącymi w korytarzu, idę na dół.

– Nate? – wołam w nadziei, że mi odpowie.

W samym salonie śpi co najmniej dwadzieścia pięć osób. Na podłodze leży pełno plastikowych kubków i śmieci. Trudno chodzi się wśród takiego bałaganu, ale jednocześnie uświadamiam sobie, jak czysto było na górze pomimo tłumu ludzi. Kiedy docieram do kuchni, muszę się z całych sił powstrzymywać, żeby nie zacząć sprzątać. Wszyscy domownicy będą musieli się przyłożyć, żeby zrobić tu porządek. Chciałabym zobaczyć Hardina, gdy będzie wynosił cały ten śmietnik. Zaczynam chichotać na samą myśl o tym.

– Co cię tak bawi?

Gdy się odwracam, do kuchni wchodzi Hardin z workiem na śmieci w dłoni. Przedramieniem przesuwa po blacie, jednym ruchem zmiatając wszystko do worka.

– Nic – kłamię. – Czy Nate też tu mieszka?

Hardin ignoruje moje pytanie, nie przestając sprzątać.

– Mieszka? – powtarzam niecierpliwie. – Im szybciej mi powiesz, czy Nate tu mieszka, tym szybciej będę mogła wyjść.

– Dobra, już cię słucham. Nie, nie mieszka tutaj. Wygląda na chłopaka z bractwa? – Uśmiecha się krzywo.

– Nie, tak jak i ty – odpowiadam, a Hardin zaciska szczęki.

Podchodzi do mnie i otwiera szafkę tuż obok mojego biodra, z której wyciąga rolkę papierowych ręczników.

– Zatrzymuje się tu gdzieś autobus? – pytam, nie spodziewając się odpowiedzi.

– No, przecznicę dalej.

Chodzę za nim po całej kuchni.

– Możesz mi powiedzieć gdzie?

– Jasne. Przecznicę dalej. – Kąciki jego ust unoszą się kpiąco.

Przewracam oczami i wychodzę z kuchni. Chwilowa przyz­woitość okazana przez Hardina zeszłej nocy była najwyraźniej jedno­razowym wydarzeniem, a dziś zaatakuje mnie z całą siłą. Po takiej nocy nie zniosę przebywania w jego towarzystwie.

Idę obudzić Steph, co udaje mi się zaskakująco łatwo. Steph uśmiecha się do mnie. Jestem wdzięczna losowi, że okazuje się tak samo gotowa jak ja do opuszczenia tego przeklętego miejsca.

– Hardin powiedział, że niedaleko stąd jest przystanek autobusowy – informuję ją, gdy razem schodzimy.

– Nie jedziemy cholernym autobusem. Jeden z tych dupków odwiezie nas do akademika. Hardin sobie z ciebie żartował – mówi Steph, kładąc dłoń na moim ramieniu. Kiedy wchodzimy do kuchni, w której Hardin wyciąga puszki po piwie z piekarnika, Steph przybiera władczą postawę. – Hardin, możesz nas już odwieźć? Głowa mi pęka.

– Tak, jasne, dajcie mi tylko chwilę – odpowiada Hardin, jakby przez cały ten czas na nas czekał.

W drodze powrotnej do akademika Steph podśpiewuje jakieś heavymetalowe kawałki, które płyną z głośników, a Hardin otwiera szyby pomimo moich uprzejmych próśb, żeby je zamknąć. Milczy przez całą drogę i mimowolnie bębni długimi palcami w kierownicę. Nie żebym zwracała na niego uwagę.

– Wpadnę później, Steph – mówi, gdy ona opuszcza siedzenie pasażera. Steph kiwa głową i macha mu, kiedy otwieram drzwi po swojej stronie.

– Cześć, Thereso – dodaje Hardin z drwiącym grymasem.

Przewracam oczami i idę za Steph do pokoju.

Rozdział trzynasty

Reszta weekendu mija szybko. Udaje mi się unikać spotkań z Hardinem. Gdy wczesnym rankiem w niedzielę wychodzę na zakupy, jego jeszcze nie ma, a wracam najwyraźniej już po jego wyjściu.

Nowe ubrania wkładam do małej komody, a kiedy je układam, słyszę w głowie zgryźliwy głos Hardina: „Wiesz, że idziemy na imprezę, a nie do kościoła?”.

Podejrzewam, że to samo powiedziałby o moich nowych ubraniach, ale postanowiłam już, że nie będę więcej chodzić na imprezy ze Steph ani nigdzie, gdzie mogłabym go spotkać. Nie jest dla mnie dobrym towarzystwem, a sprzeczki z nim są wyczerpujące.

W końcu nadchodzi poniedziałkowy ranek, mój pierwszy dzień zajęć. Nie mogłabym być bardziej przygotowana. Budzę się wyjątkowo wcześnie, żeby mieć pewność, że zdołam wziąć prysznic bez żadnych chłopaków kręcących się w pobliżu i że nikt nie będzie mnie popędzał. Moja biała bluzka na guziczki i brązowa plisowana spódnica są idealnie wyprasowane i gotowe do włożenia. Ubieram się, upinam włosy i przewieszam torbę przez ramię. Już mam wyjść – mniej więcej piętnaście minut wcześniej, by mieć pewność, że się nie spóźnię – gdy włącza się budzik Steph. Kiedy nastawia go na drzemkę, zaczynam się zastanawiać, czy jednak jej nie obudzić. Jej zajęcia mogą się zaczynać później niż moje, a może w ogóle nie zamierza na nie iść. Myśl o przegapieniu pierwszego dnia zajęć stresuje mnie, ale Steph jest na drugim roku, więc może ma wszystko pod kontrolą.

Po raz ostatni zerkam w lustro i wychodzę na pierwsze zajęcia. Przestudiowanie mapy kampusu okazuje się dobrym pomysłem, ponieważ pierwszy budynek znajduję już po dwudziestu minutach. Gdy wchodzę na zajęcia z historii, sala jest prawie pusta – siedzi w niej tylko jedna osoba.

Jako że osoba ta dba o punktualność najwyraźniej tak samo jak ja, siadam obok niej. To może być mój pierwszy nowy kolega.

– Gdzie są wszyscy? – pytam, a nieznajomy się uśmiecha. Od samego jego uśmiechu ogarnia mnie błogi spokój.

– Pewnie biegają po kampusie, żeby ledwo zdążyć tu na czas – żartuje, a ja natychmiast zaczynam go lubić. Dokładnie to samo sobie pomyślałam.

– Jestem Tessa Young – przedstawiam się z przyjacielskim uśmiechem.

– Landon Gibson – odpowiada z równie uroczym uśmiechem jak ten pierwszy.

Resztę czasu przed zajęciami spędzamy na rozmowie. Dowiaduję się, że chłopak studiuje anglistykę tak jak ja i ma dziewczynę o imieniu Dakota. Landon nie drwi ze mnie ani nie przerywa naszej swobodnej konwersacji, gdy mówię mu, że Noah jest o jedną klasę niżej ode mnie. Uznaję, że jest to ktoś, kogo chciałabym częściej widywać. Kiedy sala zaczyna się zapełniać, razem przedstawiamy się wykładowcy.

Z upływem dnia zaczynam żałować, że zapisałam się na pięć wykładów zamiast na cztery. Pędzę na fakultet z literatury brytyjskiej – dzięki Bogu, to moje ostatnie zajęcia tego dnia – i z trudem docieram na czas. Z ulgą dostrzegam Landona w pierwszym rzędzie. Miejsce obok niego jest puste.

– Cześć ponownie – wita mnie z uśmiechem, gdy siadam.

Profesor zaczyna wykład od wręczenia wszystkim sylabusa na ten semestr, a następnie krótko opowiada o sobie, o tym, dlaczego został wykładowcą, i o swojej pasji do tego przedmiotu. Uwielbiam college za to, że jest taki inny od liceum i że profesorowie nie każą ci stawać przed całą grupą i przedstawiać się ani robić innych równie żenujących i niepotrzebnych rzeczy.

Kiedy profesor jest w środku objaśniania listy lektur, drzwi uchylają się ze skrzypnięciem, a ja jęczę pod nosem, gdyż do sali wchodzi Hardin.

– Cudownie – mruczę sarkastycznie.

– Znasz Hardina? – pyta Landon. Hardin musi mieć na kampusie niezłą reputację, skoro słyszał o nim nawet ktoś tak miły jak Landon.

– Poniekąd. Moja współlokatorka się z nim przyjaźni. Nie jestem jego fanką – szepczę.

Chwilę później Hardin mierzy mnie spojrzeniem zielonych oczu, a ja zaczynam się martwić, że mnie usłyszał. Co by wtedy zrobił? Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to – przecież raczej zdaje sobie sprawę, że niespecjalnie się polubiliśmy.

Ciekawi mnie, co Landon o nim wie, więc zapytam:

– A ty go znasz?

– Tak… Jest… – Urywa i odwraca się nieco, żeby spojrzeć do tyłu.

Podnoszę wzrok i zauważam, że Hardin siada tuż obok mnie. Landon milczy przez resztę wykładu, przez cały czas wbijając wzrok w profesora.

– Na dzisiaj to wszystko. Widzimy się znów w środę – mówi profesor Hill, kończąc wykład.

– Myślę, że to będą moje ulubione zajęcia – mówię Landonowi, gdy wychodzimy na zewnątrz.

Przytakuje mi, ale mina mu rzednie, gdy uświadamiamy sobie, że Hardin idzie obok nas.

– Czego chcesz, Hardin? – pytam, traktując go tak, jak on traktuje mnie. Nie odnosi to skutku, albo mam niewłaściwy ton, ponieważ jego to tylko bawi.

– Nic. Nic. Po prostu cieszę się, że mamy razem zajęcia – odpowiada drwiąco, po czym przeczesuje włosy palcami, potrząsa nimi i odsuwa je z czoła. Zauważam dziwny symbol nieskończoności wytatuowany tuż nad jego nadgarstkiem, ale opuszcza dłoń, gdy zaczynam się zbytnio w niego wpatrywać.

– Do zobaczenia później, Tesso – mówi Landon, żegnając się.

– Oczywiście musiałaś się zaprzyjaźnić z najbardziej beznadziejną osobą z całego roku – mruczy Hardin, odprowadzając go wzrokiem.

– Nie mów tak o nim, to uroczy chłopak. W przeciwieństwie do ciebie.

Szokuje mnie własna bezczelność. Hardin naprawdę budzi we mnie to, co najgorsze.

Odwraca się do mnie plecami, po czym stwierdza:

– Z każdą naszą rozmową stajesz się bardziej zadziorna, Thereso.

– Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie Theresą… – ostrzegam go, a on wybucha śmiechem. Próbuję sobie wyobrazić, jak by wyglądał bez tych tatuaży i kolczyków. Nawet z nimi jest bardzo atrakcyjny, ale jego skwaszona osobowość wszystko psuje.

Zaczynamy iść w kierunku mojego akademika. Po dwudziestu krokach Hardin krzyczy nagle:

– Przestań się na mnie gapić!

Bez ostrzeżenia skręca i znika w bocznej alejce, zanim jestem w stanie choćby pomyśleć o odpowiedzi.

Rozdział czternasty

Po kilku wyczerpujących – ale ekscytujących – dniach w końcu nadchodzi piątek i mój pierwszy tydzień nauki w college’u niemal dobiega końca. Zadowolona z tego, jak ostatecznie upłynął, planuję, że wieczorem obejrzę jakiś film, bo Steph na pewno pójdzie na imprezę i w pokoju zapanuje cisza. Posiadanie sylabusów do wszystkich zajęć znacznie ułatwia mi wiele spraw, bo mogę większość pracy wykonać wcześniej. Biorę torbę i wychodzę, zatrzymując się po drodze w kawiarni, żeby kupić kawę, która doładuje mnie energią na początek weekendu.

– Tessa, tak? – rozlega się za mną dziewczęcy głos, gdy stoję w kolejce. Odwracam się i widzę dziewczynę z różowymi włosami, którą poznałam na przyjęciu. Molly, tak chyba nazywała ją Steph.

– Tak, to ja – odpowiadam, po czym znów odwracam się do lady, żeby uniknąć dalszej rozmowy.

– Przyjdziesz dzisiaj na imprezę? – pyta dziewczyna. Chyba sobie ze mnie kpi, więc z westchnieniem znów się odwracam i już mam pokręcić głową, gdy Molly dodaje: – Powinnaś, będzie super. – Przesuwa drobnymi palcami po dużym tatuażu wróżki na przedramieniu.

Na chwilę nieruchomieję, ale w końcu kręcę głową i mówię:

– Niestety mam inne plany.

– Szkoda. Wiem, że Zed chciałby się z tobą zobaczyć. – Po tych słowach muszę się roześmiać, ale dziewczyna tylko się uśmiecha. – No co? Nawet wczoraj o tobie mówił.

– Wątpię… A nawet jeśli, mam chłopaka – informuję ją, przez co jej uśmiech staje się jeszcze szerszy.

– Szkoda, moglibyśmy chodzić na podwójne randki – napomyka niejednoznacznie, a ja w duchu dziękuję Bogu, gdy barista podaje mi zamówioną kawę.

W pośpiechu odbieram kubek zbyt gwałtownie i odrobina napoju przelewa się przez krawędź, parząc mi dłoń. Przeklinam z nadzieją, że nie jest to niepomyślna wróżba na cały weekend. Molly macha mi na pożegnanie, a ja uśmiecham się uprzejmie, wychodząc z kawiarni. Wciąż słyszę w głowie jej komentarz – podwójne randki z kim? Z nią i z Hardinem? Naprawdę z sobą chodzą? Niezależnie od tego, jak miły i atrakcyjny jest Zed, to Noah jest moim chłopakiem i nigdy nie zrobiłabym niczego, co mogłoby go zranić. Wiem, że w tygodniu nie rozmawialiśmy za dużo, ale to głównie dlatego, że oboje byliśmy zajęci. Zapisuję sobie w głowie, żeby dziś wieczorem do niego zadzwonić – nadrobimy zaleg­łości i przekonam się, jak sobie beze mnie radził.

Po oparzeniu kawą i dziwnym spotkaniu z Panną Różowe Włosy mój dzień się poprawia. Postanowiliśmy z Landonem spotykać się w kawiarni przed zajęciami, które mamy razem. Gdy wychodzę na zewnątrz, on już czeka oparty o ścianę, a kiedy podchodzę do niego, wita mnie szerokim uśmiechem.

– Dzisiaj muszę wyjść pół godziny przed końcem zajęć. Zapomniałem ci powiedzieć, że na weekend lecę do domu – mówi.

Cieszę się, że odwiedzi Dakotę, ale nie podoba mi się myśl, że będę siedzieć na wykładzie z literatury brytyjskiej bez niego, a za to z Hardinem, jeśli się pojawi. W środę go nie było; nie żebym się tym przejmowała.

Odwracam się do Landona.

– Tak szybko? Semestr dopiero się zaczął.

– Dakota ma urodziny, a ja już dawno obiecałem jej, że na nie przyjadę. – Wzrusza ramionami.

Na wykładzie Hardin siada obok mnie, ale nie mówi ani słowa nawet wtedy, gdy Landon wychodzi wcześniej, tak jak za­powiadał, przez co nagle staję się jeszcze bardziej świadoma jego obecności.

– W poniedziałek zaczniemy całotygodniową dyskusję na temat Dumy i uprzedzenia Jane Austen – ogłasza profesor Hill, kiedy wykład się kończy.

Nie kryję radości; jestem niemal pewna, że właśnie z tego powodu pisnęłam. Czytałam tę powieść co najmniej dziesięć razy, jest jedną z moich ulubionych.

Chociaż nie powiedział do mnie ani słowa przez całe zajęcia, Hardin wychodzi z sali razem ze mną. Mogę przysiąc, że doskonale wiem, co zaraz powie z tym śmiertelnie poważnym wyrazem oczu.

– Niech zgadnę, jesteś szaleńczo zakochana w panu Darcym.

– Jak każda kobieta, która przeczytała tę książkę – odpowiadam, nie patrząc mu w oczy.

Gdy docieramy do skrzyżowania, rozglądam się w obie strony przed przejściem przez ulicę.

– Ależ oczywiście, że tak – śmieje się Hardin, idąc ze mną zatłoczonym chodnikiem.

– Do ciebie na pewno urok pana Darcy’ego nie przemówił. – Przypominam sobie obszerną kolekcję książek w pokoju Hardina. Na pewno nie są jego. Prawda?

– Człowiek tak nieuprzejmy i nieznośny romantycznym bohaterem? To śmieszne. Gdyby Elizabeth miała rozum, powiedziałaby mu na samym początku, żeby się odpieprzył.

Wybucham śmiechem, słysząc ten dobór słów, ale od razu zasłaniam usta. Spodobała mi się nasza dyskusja i jego towarzystwo, ale to tylko kwestia czasu – trzech minut, jeśli dopisze mi szczęście – zanim znów powie coś przykrego. Podnoszę głowę, a gdy dostrzegam jego uśmiech z dołeczkami, nie potrafię się oprzeć podzi­wianiu jego wyglądu. Nawet z tymi kolczykami.

– Zgadzasz się więc, że Elizabeth to idiotka? – Hardin unosi brew.

– Nie, to jedna z najsilniejszych, najbardziej złożonych postaci w historii literatury – bronię jej, przytaczając słowa z jednego z moich ulubionych filmów.

Hardin znów wybucha śmiechem, a ja do niego dołączam. Po kilku sekundach orientuje się jednak, że szczerze się ze mną śmieje, więc nagle milknie. W jego oczach pojawia się jakiś błysk.

– Do zobaczenia, Thereso – mówi, po czym odwraca się na pięcie i znika tam, skąd przyszedł.

Co z nim jest nie tak? Zanim znajduję odpowiedź na to pytanie, dzwoni mój telefon. Na ekranie wyświetla się imię Noah. Ogarnia mnie dziwne poczucie winy, gdy odbieram.

– Cześć, Tess. Miałem ci odpisać, ale doszedłem do wniosku, że lepiej zadzwonię. – Noah ma urywany, trochę nieobecny głos.

– Co robisz? Chyba jesteś zajęty.

– Nie, idę tylko do znajomych na grilla – wyjaśnia.

– Okej, cóż, nie będę cię zatrzymywać. Tak się cieszę, że jest piątek. Jestem gotowa na weekend!

– Znów idziesz na imprezę? Twoja mama nadal jest zawiedziona.

Zaraz… Po co wspominał o tym mojej matce? Cieszę się, że ma z nią dobry kontakt, ale czasem umawianie się z nim przypomina posiadanie wkurzającego młodszego brata, który lubi kablować. Nienawidzę tak o nim myśleć, ale to prawda.

Zamiast wdawać się w takie dyskusje, mówię tylko:

– Nie, zostaję w domu. Tęsknię za tobą.

– Ja za tobą też, Tess. Bardzo. Zadzwoń do mnie później, okej?