Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
OPOWIEŚĆ O WIELKICH LUDZKICH AMBICJACH I DAWNO ZAGINIONYCH GATUNKACH.
Decyduje się na śmiałe posunięcie i publikuje kontrowersyjne twierdzenie: krowa morska wymarła. To niewiarygodna myśl, by człowiek mógł być dla innego gatunku taką samą plagą jak asteroida czy potop.
W 1741 roku Georg Wilhelm Steller dołącza do słynnej wyprawy Beringa i choć nigdy nie udaje im się dotrzeć do Ameryki, dokonuje przełomowego odkrycia nowego gatunku, który zostaje nazwany krową morską Stellera.
W 1859 roku rosyjski gubernator na Alasce rozpoczyna poszukiwania szkieletu ogromnego morskiego ssaka, który, według plotek, zniknął sto lat temu.
W 1952 roku w Muzeum Historii Naturalnej w Helsinkach zostaje podjęte zadanie odrestaurowania szkieletu słynnej krowy morskiej Stellera zwanej już syreną morską. Gatunku, który wyginął bezpowrotnie.
Żywe istoty to zapierająca dech w piersiach opowieść o trwającej trzy wieki przygodzie człowieka z syreną morską i o niemożliwym do zaspokojenia pragnieniu wskrzeszenia tego, co być może na zawsze zniszczyliśmy.
Kiedy stajemy przed szkieletem krowy morskiej, zderzamy się z żałobą po utraconym gatunku. Powieść Iidy Turpeinen pozwala nam się z tą żałobą spotkać, zamiast z nią walczyć. Pokazuje, jak bardzo potrzebujemy dzisiaj prozy, żeby ułożyć się ze światem w dobie katastrofy klimatycznej.
Maria Krześlak
publicystka, humanistka środowiskowa
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W SERII DZIEŁ PISARZY SKANDYNAWSKICHUKAZAŁY SIĘ DOTYCHCZAS:
Helga FLATLAND, Pogłos, przełożyła Karolina Drozdowska
Pedro Gunnlaugur GARCIA, Płuca, przełożył Jacek Godek
Tarjei VESAAS, Ptaki, przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak
Maria TURTSCHANINOFF, Mokradła, przełożyła Agata Teperek
Mia KANKIMÄKI, Kobiety, o których myślę nocą, przełożyła Iwona Kiuru
Roy JACOBSEN, Niegodni, przełożyła Iwona Zimnicka
Karin SMIRNOFF,Wracam do domu, przełożyła Agata Teperek
Carl Frode TILLER,Ucieczka, przełożyła Katarzyna Tunkiel
Nina WÄHÄ,Babetta, przełożyła Justyna Kwiatkowska
Karin SMIRNOFF,Jedziemy z matką na północ, przełożyła Agata Teperek
Tarjei VESAAS, Wiosenna noc / Zamek z lodu, przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak
Tommi KINNUNEN, Powiedziała, że nie żałuje, przełożył Sebastian Musielak
Roy JACOBSEN, Anneliese PITZ, Człowiek, który kochał Syberię, przełożyła Iwona Zimnicka
Helga FLATLAND, Ostatni raz, przełożyła Karolina Drozdowska
Karin SMIRNOFF, Pojechałam do brata na południe, przełożyła Agata Teperek
Nina WÄHÄ, Testament, przełożyła Justyna Czechowska
Kjell WESTÖ, Niebo w kolorze siarki, przełożyła Katarzyna Tubylewicz
Roy JACOBSEN, Tylko matka, przełożyła Iwona Zimnicka
Knut HAMSUN, Szarady, przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak
Laura LINDSTEDT, Oneiron, przełożył Sebastian Musielak
Roy JACOBSEN, Oczy z Rigela, przełożyła Iwona Zimnicka
Stig DAGERMAN, Poparzone dziecko, przełożyła Justyna Czechowska
Auður Ava OLAFSDÓTTIR, Blizna, przełożył Jacek Godek
Jonas T. BENGTSSON, Życie Sus, przełożyła Iwona Zimnicka
Roy JACOBSEN, Białe morze, przełożyła Iwona Zimnicka
Karen BLIXEN, Pożegnanie z Afryką, przełożyli Józef Giebułtowicz i Jadwiga Piątkowska
Carl Frode TILLER, Początki, przełożyła Katarzyna Tunkiel
Helga FLATLAND, Współczesna rodzina, przełożyła Karolina Drozdowska
Roy JACOBSEN, Niewidzialni, przełożyła Iwona Zimnicka
Nic dziwnego, że zjawiska takie pozostają dotąd nieznane i niepojęte, skoro powstrzymujemy się od badań nad nimi i poprzez milczenie przydajemy im aury baśniowej. A tymczasem moglibyśmy bez trudu odgadnąć owe fenomeny Ziemi, na której my, tak ciekawi świata, żyjemy.
GEORG WILHELM STELLER, 1742, tłum. ALEKSANDRA ARNDT
60°10’16”N, 24°55’52”E
Muzeum Historii Naturalnej
HELSINKI
Najpierw trzeba przejść obok słonia afrykańskiego na parterze i wejść w otwarte drzwi pod schodami. Na ścianach zgromadzono tutaj pozbawione skóry okazy ryb, żab i ptaków. Jest trochę upiornie, ludzie jednak błądzą po sali z beztroskim zaciekawieniem, przechodzą od witryny do witryny, prześlizgują się spojrzeniem po kościach i tablicach informacyjnych, w końcu jednak każdy zwraca uwagę na nią.
Są tu konie, niedźwiedzie, foki i węże, zwierzę po zwierzęciu przedstawione za pomocą cienkich kości zmyślnie połączonych niewidocznymi żyłkami. Tworzą zrozumiałe sylwetki, dobrze znane z atlasów i ogrodów zoologicznych – aż nagle zwiedzający staje przed nią, przed jej zupełnie odmiennymi szczątkami.
Pozostałe zebrane w sali kości są białe i czyste. Nic w nich nie przypomina o tej brudnej, krwawej robocie, jakiej wymaga wydarcie szkieletu z wnętrza żywej istoty, za to elementy tego kośćca są pościerane i kostropate. Zbrązowiałe powierzchnie przywodzą na myśl stare gazety na strychu, kręgi i żebra noszą ślady uszkodzeń – i w tych miejscach spod pociemniałej powierzchni wyziera jaśniejsza porowata gąbka.
Sfatygowane kości noszą również oznaczenia. Żebra opisano dwojako: litery i numery zostały wykaligrafowane starannie atramentem i skreślone szybko ołówkiem, byśmy sami nie musieli liczyć: dziewiętnaście par zakrzywionych kości. Kolejność kręgów natomiast oznaczono na kościach bezwstydnie grubym tuszem. Dopełnieniem tej numeracji jest zawieszony pod kręgiem szczytowym spłowiały karteluszek, coś w rodzaju fiszki katalogowej, której odczytanie wymaga pochylenia się w sposób wzbudzający uwagę personelu, ale jedynie w takiej pozycji da się to zrobić; wystukano na niej zwięźle na maszynie dwa słowa: „Rhytina Stelleri”, oraz datę roczną: „1960”. Najbardziej poruszające nie są jednak oznaczenia pozostawione przez człowieka, lecz rozmiary zwierzęcia.
Po odarciu z mięsa niedźwiedź przypomina wychudzonego psa, koń zmienia się w kucyka, ale przy tym zwierzęciu, tak samo nagim jak one, pozostałe zgromadzone w sali szkielety wyglądają niczym kruche zabawki. Wystarczyłoby przejść do następnego pomieszczenia, aby się przekonać, że te masywne kości mogą śmiało konkurować z potężnymi szczątkami humbaka. Ogromna Rhytina stelleri przykuwa uwagę zwiedzających. Dzieci podbiegają i krzyczą: „Dinozaur!”, bo przecież to na dinozaury czekają najbardziej, ale rodzice mają wątpliwości. Zapoznali się z układem wystaw w muzeum i wiedzą, że zwierzęta prehistoryczne znajdują się na drugim piętrze, a nie tutaj, pochylają się więc i głośno sylabizują swoim pociechom napis z tabliczki:
„Krowa morska Stellera, Hydrodamalis gigas”[1].
Wyobraź sobie Morze Beringa. Masy wody między Syberią i Alaską, Pacyfikiem i Oceanem Arktycznym. Wyobraź sobie Morze Beringa w roku 1741.
I
Przez wzgląd na człowieka przecie Najwyższy Wszechrzeczy Stwórca wszystkie istoty w trzech królestwach natury zawarł, a tak zdatnie je ukształtował i tak zachwycająco rozmnażać się im przyzwolił, aby pomyślnie w istnieniu je podtrzymywać i na pożytek człowiekowi przeznaczać. A ten już rozumem swoim nawet najdziksze zwierzę oswoi, nawet najszybsze wytropi i pojmie, nawet najgłębiej w wodzie morskiej skryte dosięgnie.
LINNEUSZ, Oeconomia naturae, 1749,tłum. TOMASZ KWIECIEŃ
53°3’55”N, 158°37’32”E
Kamczatka, daleki wschód Rosji
1741
Wszystkie ekspedycje naukowe rozpoczynają się od herbaty. Kapitan-komandor Vitus Bering napełnia filiżankę, z której pije doktor teologii, przyrodnik i dziwak Georg Wilhelm Steller. Duńczyk napełnia filiżankę, dostał bowiem zadanie. Gosudar imperator polecił mu znaleźć drogę przez morze i wykreślić na mapie szlak z Azji do Ameryki, Bering wyruszył zatem w podróż. Wyruszył dwadzieścia lat temu, porzucił bezpieczne wody i pożeglował na północ ku morzom nieukazanym na żadnej mapie, lecz mgły się nie rozwiewały i pogoda nie poprawiała, a na dodatek skończyły się im zapasy wody pitnej, nakazał więc odwrót. I mimo że wrócił z dokładniejszą mapą półwyspu Kamczatka, górny róg mapy Ziemi nadal pozostaje białą plamą, a Piotr Wielki umiera, nie poznawszy zarysu Nowego Świata.
Imperator umiera, lecz nie jego myśl. Trzeba znowu spróbować, bardziej się postarać. Caryca Anna wydaje rozkaz – i dziś na wodach Zatoki Awaczyńskiej kołyszą się dwa statki: „Święty Piotr” i „Święty Paweł”. Oba mogą zabrać po setce załogi, do samych żagli potrzeba dwudziestu ludzi. Wokół przystani szybko powstaje port: baraki, warsztaty, prowizoryczne pomieszkania, lecz wszystko poza nimi jest tutaj małe, brudne i zimne.
Do Wielkiej Ekspedycji Północnej wybrano trzech naukowców, cenionych uczonych z nowo powstałej petersburskiej Akademii Nauk. Cesarzowa wyposażyła ich szczodrze. W skład ich świty weszło sześciu asystentów, sześciu mierniczych, dwóch rysowników i trzynastu żołnierzy, a do tego tłumacz, lekarz, technik, bębniarz, przewodnicy, wioślarze i tragarze. Do swojej dyspozycji mieli liczącą setki woluminów bibliotekę naukową i dziewięć sań wyładowanych wszelkimi instrumentami; dostali cztery teleskopy, pięć astrolabiów, dwadzieścia termometrów, dwadzieścia siedem barometrów, dwieście szesnaście koni i wiele beczek wybornego wina reńskiego. Opuszczali stolicę w podniosłym nastroju, choć przed sobą mieli osiem tysięcy kilometrów Syberii, a później wyprawę w niepoznane morze.
Kiedy profesorowie dojechali do Jenisejska, podróżowali już od kilku lat. Kilku długich, mozolnych i żmudnych lat, a nie byli jeszcze nawet w połowie drogi. W Jakucku w pożarze ich kwater zniszczeniu ulegają wszystkie zgromadzone próbki i notatki. Ich wielomiesięczna praca ulatuje z dymem pod niebo i uczeni zaczynają mieć tego dość. Astronom wchodzi w konflikt z etnografem i czym dalej jadą na wschód, tym gorzej się wszystko układa. W końcu zapada decyzja. Profesorowie piszą do Akademii prośbę o zwolnienie ich z misji i nie czekając na odpowiedź, zawracają na zachód.
W drodze powrotnej przyrodnicy Beringa spotykają badacza, na którym mizeria Syberii zdaje się nie robić żadnego wrażenia. Ów osobliwy człowiek za nic ma puder i peruki, używa jednego kubka do kwasu i piwa, ale jest świetny w tym, co robi: ze znawstwem rozwodzi się o ziołach i ptakach odpornych na wschodnie mrozy. Profesor Gmelin rekomenduje go na swojego następcę i Bering robi to, co zrobić musi. Pisze uprzejmy list i prosi wielmożnego pana Georga Wilhelma Stellera, by zechciał zaszczycić go wizytą w porcie nad Zatoką Awaczyńską.
Przyrodnik i doktor teologii, a do tego dziwak Georg Wilhelm Steller siedzi wyprostowany w krześle. Włożył swoje najlepsze ubranie, co w jego przypadku nie znaczy wiele; cztery lata na Syberii odciskają swoje piętno na jego stylu. Dojechał aż tutaj psim zaprzęgiem i stara się nie okazywać, jak wiele dla niego znaczą suche pomieszczenie i ciepła, mocna herbata. Akademia Nauk powierzyła mu zadanie opisania fauny i flory Kamczatki oraz tamtejszych złóż kamieni szlachetnych, lecz Daleki Wschód rozpala w jego sercu wielki płomień. Niemiec widział już niziny i góry, łódką wiosłową przepłynął cały Bajkał, ale bardzo chciałby pojechać jeszcze dalej: wystąpił już o zgodę na wyprawę do Japonii. To ekspedycja i to ekspedycja, czyż nie? – śmieje się kapitan-komandor i napełnia filiżankę, którą Steller podnosi do ust.
Niemiec zbiera rzeczy potrzebne do odbycia długiej podróży, lecz wyjazd się opóźnia, piętrzą się przeszkody. Zaprowiantowanie zajmuje dłużej, niż przewidywano; suchary przepadają w drodze do portu, nowa partia również nie dociera do punktu przeznaczenia, bo przewożący towar Koriacy podnoszą bunt – dostarczenie czegokolwiek do najdalszego zakątka Syberii dłuży się wprost niemiłosiernie, a odpowiedzialny za dostawy pięćdziesiątnik Kolesow niczego im nie ułatwia. To człowiek, który jutro może wszystko, lecz dzisiaj musi się napić, tak więc Steller czeka, klnie i czeka – i pisze rozprawę o miejscowych rybach.
Czeka pięć miesięcy, ponad dwadzieścia powolnych i lepkich tygodni, które mógł był spędzić na badaniach zupełnie nieznanych gatunków Nipponu. W końcu jednak nadchodzi długo wyczekiwany dzień. Części wyposażenia brakuje, ale nie można już dłużej zwlekać: muszą zdążyć wrócić przed jesiennymi sztormami, tak więc dwudziestego dziewiątego maja statki stoją już w pełnej gotowości na kotwicach w zatoce i czekają na dobrą pogodę. Gdy czwartego czerwca podnosi się sprzyjający wiatr, „Święty Piotr” i „Święty Paweł” wypływają w rejs ku wybrzeżom Ameryki.
Kapitanowie każą odkorkować szampana. Twarze oficerów promienieją entuzjazmem, którym promieniował i Bering, gdy wypłynął w ten rejs kilkanaście lat wcześniej. Ci młodzi ludzie roją o bogactwach nieznanych krain, o wyspach, zatokach i górach, które zostaną nazwane na ich cześć, o podziwie i szacunku, z jakim będą na nich patrzeć córki arystokratów, a może nawet sama cesarzowa, gdy oni będą im opowiadać o swoich przygodach – lecz Duńczyk przypomina sobie monotonne dni, kończący się prowiant i sztormowe noce, kiedy modlili się o ocalenie od niechybnej zguby. Wtedy był mężczyzną w sile wieku, teraz już mocno mu ciąży sześćdziesiątka na karku; młodzi świętują, ale w oczach flotmistrza Chitrowa kapitan-komandor dostrzega znajomy cień. Chitrow brał udział w pierwszej ekspedycji i doskonale wie, na co się porywają.
Bering opuszcza towarzystwo. Nie chce wznosić toastów, jemu potrzeba tylko wiatru i morza, wychodzi więc na pokład. Portu w oddali już prawie nie widać, szczyt Awaczyńskiej Sopki w pełnej krasie góruje nad zatoką. Widok jest majestatyczny w świetle zachodzącego słońca, ale Duńczyk odwraca się do niego plecami i obiecuje sobie, że kiedy tylko wróci z tej wyprawy, resztę życia spędzi w cieple i wygodzie.
Steller, syn kantora z Norymbergi, jest uczonym przyrodnikiem, ale nie dżentelmenem. Nie proszą go na szampana, więc oddaje się pracy, notuje spostrzeżone ptaki morskie i niesione z falami rośliny. Obserwuje prądy i robi wyliczenia, a na widok kapitana-komandora spieszy do niego i dzieli się swoimi wnioskami: kurs należałoby zmienić o kilka stopni, Bering jednak wpatruje się w znikający ląd, jak gdyby w ogóle nie słyszał słów Niemca.
Zostawiają wybrzeże i mgła spowija statek nieprzeziernym woalem, przepuszczającym jedynie krzyk jakiegoś ptaka. Mżawka moczy pokład i płótna, ubrania lgną do skóry ciężką wilgocią, nic nie daje ciepła. Siedem dni nieprzeniknionej szarugi, w końcu jednak z południowego wschodu zaczyna dmuchać i mgła się rozwiewa. Kiedy wychodzą na pokład, żeby zobaczyć słońce, ogarnia ich złe przeczucie. Jak okiem sięgnąć – puste morze. Statki ekspedycji rozdzieliły się we mgle. Przez kilka dni Bering każe szukać „Świętego Pawła”, ale na próżno. Wraz z nim przepada połowa wyposażenia Wielkiej Ekspedycji Północnej.
Spostrzeżeń nie brakuje. Na falach unoszą się rośliny, które prosperują jedynie w płytkich wodach, Steller obserwuje także zwierzęta oraz ptaki morskie, które nigdy nie ważyłyby się wypuścić zbyt daleko od brzegu. Tłumaczy te znaki oficerom i nagabuje o korektę kursu, ci jednak patrzą na niego z góry. Szczur lądowy, który pierwszy raz jest na statku, roi sobie, że zna się na pływaniu lepiej od nich? Kapitan-komandor nie zajmuje stanowiska, nie chce złościć swoich ludzi, wszak każdy z nich ma ustosunkowanych przyjaciół w Sankt Petersburgu.
Steller widzi, jak jeden ze szturmanów, nanosząc ich szlak na mapę świata, myli oceany i umieszcza ich na Pacyfiku, a nie na Atlantyku. Nikt nie poprawia błędu.
Potem na powierzchni wody pojawia się zwierzę i Niemiec przypomina sobie, dlaczego zgodził się wziąć udział w tej niełatwej wyprawie. Stworzenie jest długie na dwa łokcie. Jego skórę pokrywa rudawa sierść, a łeb przypomina głowę psa. Ma czujnie nastroszone uszy, wyłupiaste oczy i obwisłe wąsy, które przywodzą na myśl orientalnego mędrca, choć zwierzę zachowuje się raczej jak rozbrykane dziecko. To miota się i znika pod wodą, to znów wynurza się z kępką trawy morskiej w pysku, by wyrzucić ją w powietrze i złapać zębami. Na sterburcie gromadzi się załoga, ludzie zaczynają klaskać. Steller prosi o zawołanie najlepszego strzelca. Zjawia się Kozak Foma Lepichin i Steller każe mu strzelać, lecz kula nie sięga serca, przebija tylko skórę: zwierzę daje nura i już więcej nie wraca na powierzchnię.
Niemiec czytał uczone traktaty i dzienniki dalekich podróży, wszelkie opisy zwierząt, jakie zdołał wyszperać w uniwersyteckich bibliotekach, a jednak to zwierzę nie jest mu znane. Od dawna nic tylko mewy i nurzyki, nurzyki i mewy, a kiedy wreszcie trafia się jakieś interesujące stworzenie, on je wypuszcza z rąk! Steller myszkuje w pamięci po kunstkamerach, zagląda na regały z najbardziej nieprawdopodobnymi wybrykami natury i w końcu wieczorem w koi doznaje olśnienia. W najgłębszych wspomnieniach znalazł Historiae animalium, wielki bestiariusz Gessnera – w nim jest to, czego szukał: duńska małpa morska, Simia marina danica! Tułów zwieńczony wężowym ogonem, cztery łopoczące płetwy, gruzłowaty łeb i natura błazna – wszystko się zgadza, teraz już uspokojony Steller może zasnąć. Odzyskał wiarę w swoją naukę, ciągle potrafi klasyfikować świat.
Przypisy