Życiownia Spółka z o.o. - Prusisz Katarzyna - ebook + książka

Życiownia Spółka z o.o. ebook

Prusisz Katarzyna

0,0

Opis

To ludzie są największym skarbem, na jaki możemy trafić w życiu

Katarzyna, otwarta i towarzyska właścicielka salonu kosmetycznego, ma szczęście do spotkań z wyjątkowymi ludźmi. Pewnego dnia, odwiedzając w szpitalu swojego umierającego ojca, poznaje Teresę. Wkrótce otrzymuje w spadku po niej pamiętnik pełen tajemnic z przeszłości oraz… grupę nowych przyjaciółek, których skomplikowane losy przewracają do góry nogami jej poukładane, dojrzałe życie. Kolejne spotkania i perypetie inspirują ją do bliższego przyjrzenia się swoim lękom i zmierzenia się z nimi. A to jeszcze nie koniec niespodzianek: czeka na nią miłość w najbardziej romantycznym mieście na Ziemi, ale w najmniej spodziewanym momencie…
Życiownia to pełna emocji powieść, w której – tak jak w życiu – śmiech miesza się ze wzruszeniami i strachem. Uświadamia, że nigdy nie jest za późno, aby coś naprawić, postawić na swoim albo zacząć od nowa.

Katarzyna Prusisz

W 1991 roku ukończyłam pedagogikę na Uniwersytecie Łódzkim. Niestety praca w ramach zawodu wyuczonego nie stała się moja pasją. Zastąpiłam ją małżeństwem i macierzyństwem, z czego po kilku latach zostało mi tylko to drugie. Nie poddałam się przeciwnościom losu i zaczęłam czerpać z życia pełnymi garściami.
Jestem szczęśliwą, spełnioną matką dorosłej już córki – Olgi. Od niemal dwudziestu lat prowadzę wraz z przyjaciółką salon kosmetyczny. Grubo po czterdziestce nauczyłam się tańców latino, języka włoskiego i rozpoczęłam podróże po Italii. Postanowiłam także spełnić swoje marzenie i napisać książkę. Wiele wątków w mojej powieści bazuje na doświadczeniach moich i moich przyjaciół. Z wielką pasją piszę drugą część Życiowni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przybyszów dedykuję podróżującym w bezmiarze metawszechświata. Oby w gmatwaninie możliwości wybrali właściwy kierunek i szczęśliwie osiągnęli upragniony cel. W tę niekończącą się drogę wyruszyła również Ewa…

ROZDZIAŁ 1

PODRÓŻ DO RZYMU

Los bywa dla mnie łaskawy. A ja bywam mu za to wdzięczna. Czasem, gdy analizuję różne sytuacje, które przytrafiły mi się w życiu, to dziękuję losowi za ich mało prawdopodobne, szczęśliwe zakończenia i jeszcze bardziej dziękuję za te śmieszne, często wręcz nieprawdopodobne w swoim komizmie. Ano, każdy w życiu coś przyciąga…

Jeżeli chodzi o mężczyzn, to przyciągam nie tych, co trzeba. Na szczęście, jeśli chodzi o kobiety, to wprost przeciwnie. Dzięki temu mam dość liczne grono przyjaciółek. Nie wiem, jak to się dzieje, ale niemal wszystkie bliskie mi kobiety mają imiona zaczynające się na literę „A”. Znam dwie Agnieszki, jedną Anetę, Agatę, Aldonę i Anastazję. Agatę los zesłał mi już na studiach, a więc wiele lat temu, Anastazję natomiast całkiem niedawno. Latem będziemy obchodzić drugą rocznicę naszej przyjaźni. Wprawdzie chodziłyśmy razem do liceum, a nawet, jak twierdzi Anastazja, do przedszkola, ale wtedy jakoś się mijałyśmy. Nasze spotkanie miało miejsce dopiero, gdy w dorosłym już życiu postanowiłyśmy uczyć się języka włoskiego. Pewnego dnia Anastazja zaczepiła mnie na Facebooku właśnie w tej sprawie. Umówiłyśmy się na spotkanie, aby wymienić się doświadczeniami i tak wymieniamy się nimi do dziś, nie tylko w tej, ale i w każdej innej dziedzinie życia. Agata, moja druga przyjaciółka, twierdzi, że to właśnie jej zawdzięczam przyjaźń z Anastazją, ponieważ w trakcie tego pierwszego spotkania zabawiałam Anastazję opowieścią o wyprawie do Rzymu, którą odbyłam wspólnie z Agatą. Anastazja już następnego dnia telefonowała do mnie z prośbą o ciąg dalszy.

Prawdę mówiąc, moje opowieści o Agacie są jedną z głównych atrakcji salonu kosmetycznego, w którym pracuję, a bohaterka, mając tego świadomość, od czasu do czasu żąda ode mnie tantiem z tego tytułu. Pewnie kiedyś przyjdzie mi płacić. Jak dotąd, to ja czerpię liczne zyski z tych opowieści, bo to dzięki nim zostałam zaproszona na salony do rezydencji Anastazji. I nie jest to przenośnia! Biedna to ta moja Anastazja nie jest. Aktualnie nazywam ją Anastazją z rezydencji lub Wesołą Wdówką i oba te przydomki oddają stan majątkowy, stan cywilny i stan ducha mojej przyjaciółki. Ale wracając do historii, która otworzyła mi bramy rezydencji…

ROZDZIAŁ 2

ZĘBY

Nasz wylot do Rzymu miał mieć miejsce w czwartek. W tamtym czasie Agata pracowała w Gdańsku, a mieszkała w Bydgoszczy, to znaczy kilka dni w tygodniu spędzała w Gdańsku, nocując w swoim biurze. Tym razem do domu miała wrócić już we wtorek, żeby odgrzebać letnią garderobę (bo we Włoszech było jeszcze ciepło, a u nas zaczynała się jesień), kupić jakieś euro, jednym słowem – spokojnie przygotować się do podróży. Kiedy w poniedziałkowe popołudnie wykonywałam zabieg pedicure, a na ekranie telefonu wyświetliło się „Agatka dzwoni”, nie przypuszczałam, że może to być jakakolwiek zła wiadomość. Odrzuciłam połączenie, bo staram się nie rozmawiać przez telefon przy klientkach. Agata doskonale wiedziała, że kiedy odrzucam połączenie, to znaczy, że jestem zajęta klientką, więc gdy zobaczyłam, że dzwoni ponownie, poczułam lekki niepokój. Intuicja mnie nie zawiodła. Na szczęście klientka siedząca na fotelu była moją dobrą znajomą.

– Odbierz ten telefon, bo to chyba coś pilnego – powiedziała, widząc niepokój na mojej twarzy.

– Agata, tyram! Czy to coś pilnego? – rzuciłam do słuchawki.

– No! – odpowiedziała zwięźle Agata. – Nie mogę z tobą lecieć, sorry!

Dobrze, że siedziałam, bo poczułam, jak miękną mi nogi. Musiałam chyba zblednąć, bo później, kiedy odłożyłam telefon, moja klientka, która jest lekarką, spytała, czy dobrze się czuję.

– Co się stało?! – niemal krzyknęłam do telefonu.

– Kaśka! Nie mogę jechać! Nie mam zębów! – Nie wierzyłam własnym uszom.

– Jak to nie masz zębów?! A gdzie je masz?! Co ty wygadujesz?! – Znałam Agatę, więc pomyślałam, że wymyśliła taki żart, aby tylko mnie nastraszyć. Byłam zła, że robi mi to, kiedy po pierwsze siedzę w pracy, a po drugie czułam już wystarczające napięcie, bo to miała być moja pierwsza podróż samolotem.

– Kaśka, posłuchaj mnie spokojnie… – Agata ściszyła głos, a ja wiedziałam, że nie żartuje. – Ugryzłam bułkę i usłyszałam chrupnięcie. Złamał mi się ząb…

Próbowała mówić dalej, ale przerwałam jej:

– No to trudno! Pojedziesz bez zęba! Wiesz przecież, że nie polecę tam sama! Nie możesz lecieć bez zęba? Przeszkadza ci to? Bo mnie nie!

– Kaśka… – zaczęła mówić tonem, który nie zwiastował nic dobrego. – Na tym złamanym zębie zainstalowany był mostek. Weź sobie czarną karteczkę, idź do lustra, uśmiechnij się i zasłoń karteczką wszystkie górne zęby od dwójki w prawo, a potem oddzwoń do mnie i powiedz, czy na pewno odpowiada ci moje towarzystwo w Rzymie i czy twój język włoski jest na tyle dobry, aby wytłumaczyć włoskiemu przyjacielowi, dlaczego twoja towarzyszka podróży tak wygląda?

– A nie można tego naprawić? – szepnęłam.

– Można. Dziewięć stów i najbliższy możliwy termin w czwartek – wycedziła Agata przez pozostałe zęby.

Ostatecznie umówiłyśmy się wieczorem na Skypie, ponieważ nie miałam na podorędziu czarnej karteczki, która mogłaby pomóc mi w wizualizacji, i zażyczyłam sobie zobaczyć oryginał. Moja klientka, będąca świadkiem całej rozmowy, wbiła gwóźdź do trumny, zapewniając, że nie ma możliwości naprawy zęba w tak krótkim czasie, jakim dysponowałyśmy. Ostatkiem nadziei założyłam, że jako ginekolożka to ona raczej na zębach się nie zna. I jak niebawem miało się okazać, nie myliłam się.

W ciągu kilku następnych godzin, które musiałam jeszcze spędzić w pracy, mój mózg wyprodukował kilka scenariuszy samotnej wycieczki do Rzymu. Niestety, wszystkie zakończenia były tragiczne. W tym samym czasie moja bezzębna koleżanka wykonała pielgrzymkę po gdańskich gabinetach stomatologicznych. Wieczorem spotkałyśmy się zgodnie z umową na Skypie.

– Uważaj, zaraz się do ciebie uśmiechnę – powiedziała Agata całkiem radosnym głosem. – Tylko obiecaj, że nie będziesz się śmiała!

– Obiecuję!

Chwilę później wiłam się ze śmiechu na łóżku, a z ekranu mojego komputera dolatywał ciąg obelg. Widok Agaty był bezcenny! Niesamowite, jak brak kilku zębów może zmienić wizerunek człowieka.

– Wyglądasz jak jakaś stara Indianka! – wykrztusiłam.

Potrzebowałam kilku minut, aby się uspokoić. Dopiero gdy przestałam się śmiać, mogłyśmy normalnie porozmawiać.

– Słuchaj, żaden stomatolog nie podjął się zrobienia tych zębów do środy. Wszyscy twierdzili, że to musi być rozłożone w czasie, czyli najwcześniej w czwartek mogliby to skończyć, a przecież w czwartek mamy już wylot. Dopiero ostatni dentysta obiecał, że w środę wieczorem wyjdę od niego z nowymi zębami. – Agata była wyraźnie z siebie dumna.

– Jak go przekonałaś?

– Uklękłam przed nim!

Nie chciałam wiedzieć, co było dalej…

Efektem przygody z zębami był o dwa dni późniejszy powrót Agaty do domu w Bydgoszczy. Oznaczało to, że zabraknie czasu na spokojne pranie, prasowanie i pakowanie walizki, jak wypadałoby zrobić przed zagraniczną podróżą.

– Kaśka, wpadam do chaty wieczorem, wyciągam z dna szafy albo ewentualnie z kosza na pranie jakieś letnie łachy, wrzucam je do walizki i następnego dnia rano wyruszam, bo muszę jeszcze załatwić parę spraw przed wylotem.

– Nie załatwiaj już nic, proszę cię, bo nie zdążysz na lotnisko! – poprosiłam błagalnym głosem.

– Muszę przecież jakieś euro skądś pożyczyć, bo nie mam za co kupić, cała kasa pójdzie na zęby!

Umówiłyśmy się na kolejną rozmowę w środę wieczorem, kiedy Agata dotrze już z nowymi zębami do domu. Czekałam na ten telefon z niepokojem. Czułam, że uspokoję się, dopiero gdy zobaczę na ekranie komputera piękny uśmiech przyjaciółki. Kiedy do niej zadzwoniłam, usłyszałam wrzask:

– Kurwa! Wygońcie te psy z domu, bo jeszcze zeżrą moje zęby!

Okazało się, że dentysta zalecił jak najczęściej wyjmować nowe zęby, żeby wygoiła się rana po usuniętym szczątku złamanej dwójki. Konstrukcja była przejściową atrapą, powstałą w obliczu wyższej konieczności. Agatka została wyposażona w pudełeczko podobne do tych, w których dzieci trzymają aparaty ortodontyczne, i w nim miała przechowywać kawałek szczęki w wolnych od uśmiechów chwilach. A w domu oprócz Agatki i jej dwóch córek mieszkały również dwa berneńczyki, czyli słynni porywacze wszystkiego. Istniało duże prawdopodobieństwo, że spodoba im się seledynowe pudełeczko wraz z drogocenną zawartością, w efekcie czego trzeba będzie przekopać ogród o powierzchni około dwóch tysięcy metrów kwadratowych, na co zdecydowanie nie byłoby już czasu. Tak więc to, że moja towarzyszka podróży dotarła szczęśliwie do domu z pełnym uzębieniem, wcale nie oznaczało, że następnego ranka wciąż będzie je posiadać. Byłam pełna nadziei, że uda nam się bezproblemowo wyruszyć w podróż, ale pewności nie miałam. Uważam się za ateistkę, ale mimo to postanowiłam pomodlić się do naszego Papieża Polaka, żeby pozwolił nam dotrzeć między innymi do stolicy apostolskiej.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy Agata w ramach powitalnego prezentu od mojego włoskiego przyjaciela otrzymała flaszkę włoskiego wina i plakat z Janem Pawłem II!

ROZDZIAŁ 3

TORCIK WEDLOWSKI

Uwielbiam prezenty! Zarówno dostawać, jak i dawać. Jadąc do Włoch, w pewnym sensie z wizytą, należało mieć prezenty. Kiedy wszystkie włożyłam do walizeczki, okazało się, że za wiele miejsca już w niej nie zostało. Opcja „bagaż podręczny” nie jest przyjazna darczyńcom. Musiałam dokonać eliminacji. Nadmiernej ilości przygotowanych prezentów winna była Julia – moja klientka i przyjaciółka.

Podobno w eleganckich salonach kosmetycznych nie wypada rozmawiać z klientkami podczas zabiegów. Nie ma opowiadania, wypytywania i plotkowania. Trzeba więc jasno powiedzieć, że nasz salon do eleganckich nie należy. Większość klientek w ramach łamania powyższych zasad staje się naszymi koleżankami, a nawet przyjaciółkami. Przed podróżą do Włoch cała klientela salonu żyła moim spotkaniem z Mauriziem (w wolnym tłumaczeniu Agaty Maurizio oznacza „mały rycerz”) poznanym w sieci.

W ramach doskonalenia języka włoskiego postanowiłam zalogować się na włoskiej stronie Impariamo Italiano[1]Impariamo nie oznacza „szukamy włoskiego narzeczonego”, ale – „doskonalimy język włoski”. Jest to strona przeznaczona dla ludzi z całego świata uczących się włoskiego. Pewnego dnia skusiłam się na skomentowanie jakiegoś postu i mój komentarz bardzo spodobał się pewnemu Włochowi, który napisał do mnie – wiadomo co – Ciao, bella[2]. O ile dobrze pamiętam, mój komentarz do owego postu brzmiał tak: „Jabłko”, pytanie natomiast – „Jak w Twoim języku nazywa się la mela[3]?”. W tamtym czasie rozumiałam posty dla mniej zaawansowanych, ale jak widać, to wystarczyło, żeby moja niezwykle wyczerpująca odpowiedź urzekła rodowitego Włocha. Nasze początkowe dialogi odbywały się mniej więcej na tym właśnie poziomie.

Kiedy zasiadałam do wieczornej korespondencji z włoskim amico[4], miałam otworzony tłumacz Google, mały słownik włosko-polski, duży słownik angielsko-polski i zeszyt do języka włoskiego. Jak wiadomo, trening czyni mistrza, więc po kilku miesiącach codziennych, kilkugodzinnych rozmów potrafiłam już rozmawiać o polityce Mattea Renziego i partii Cinque Stelle. Raz nawet pokusiłam się o tłumaczenie naszego hymnu, a dokładniej fragmentu „marsz, marsz Dąbrowski z ziemi włoskiej do Polski”. Doszło wtedy między nami do małego sporu historycznego, gdy zaczęliśmy się spierać o to, czy Legiony Dąbrowskiego przy boku Napoleona Bonapartego przypadkiem nie zajmowały się rabowaniem dzieł sztuki z Rzymu i wywożeniem ich do Francji.

– Maurizio, ale to nie moja wina! – Próbowałam się bronić, ale przezornie przeprosiłam mojego rzymskiego kolegę.

Po dyskusjach na takim poziomie nabrałam przekonania, że świetnie daję sobie radę z językiem i uznałam, że nadszedł najwyższy czas, aby sprawdzić się w naturalnych warunkach. Agata jako jedyna osoba wierzyła w moje umiejętności językowe i gotowa była towarzyszyć mi w podróży do Rzymu. To, że żadna z nas nie mówiła po angielsku, wydawało się nie być przeszkodą. To, że nie miałyśmy pieniędzy na ekskluzywne wycieczki z biurami podróży, też nam nie przeszkadzało. Wzywała nas przygoda!

[1]Impariamo Italiano (jęz. włoski) – uczymy się języka włoskiego.

[2]Ciao, bella (jęz. włoski) – cześć, piękna.

[3]La mela (jęz. włoski) – jabłko.

[4]Amico (jęz. włoski) – przyjaciel.

ROZDZIAŁ 4

KTO NIE MA MIEDZI, TEN NA DUPIE SIEDZI

Otóż nie! Kto nie ma miedzi, ten podróżuje „po taniości”. Kierując się żelazną zasadą „po taniości”, razem z Agatą wyszukałyśmy tani lot, tani hotel i tanie pociągi do Poznania, skąd wylatywałyśmy.

Podróż pociągiem do Poznania trwała dłużej niż podróż z Poznania do Rzymu. W drugiej części podróży miałam już towarzyszkę, ale w pociągu byłam sama i akurat zachciało mi się siku, czyli pipì[5]. Toaleta w pociągu była malutka, a walizka, choć też malutka, to do toalety jednak się nie zmieściła. Zaczęłam więc rozglądać się za jakąś osobą budzącą zaufanie, której mogłabym powierzyć cały mój podróżny dobytek. Omiotłam wzrokiem towarzystwo w przedziale. Po przeciwnej stronie, w odległości kilku siedzeń ode mnie, mój wzrok wyłowił odpowiednią osobę. Zakonnica! Ona raczej mnie nie okradnie. A jak okradnie?

Postanowiłam skonsultować to z Agatą. Długo nie odbierała telefonu, co już podniosło mi ciśnienie.

– Haloooo! – Usłyszałam wreszcie w słuchawce telefonu.

– Agata, gdzie jesteś? Dlaczego tak długo nie odbierasz? – spytałam zaniepokojona.

– W pociągu do Poznania, a ty?

– Ja też w pociągu do Poznania. – Uwielbiałyśmy prowadzić takie rezolutne rozmowy.

– Nie odbierałam, bo sikałam, a co? – kontynuowała Agata.

– Dzwonię właśnie w tej sprawie. Też bym chciała… – Nie zdążyłam dokończyć, bo Agata weszła mi w słowo.

– To idź, tylko zostaw komuś walizkę, bo ja wpakowałam się z tym wszystkim do łazienki!

– Właśnie upatrzyłam sobie zakonnicę. Myślisz, że mogę jej zaufać?

– Nie wiem. Może być przebrana, poobserwuj ją trochę.

To była dobra rada. W ciągu następnych dziesięciu minut mojej obserwacji zakonnica zjadła pięć batoników – Marsa, Snickersa, Milky Waya i dwa Liony, a później popiła to wszystko napojem gazowanym. To nie mogła być prawdziwa zakonnica! Gdy kilka miesięcy później poznałam historię małego, włoskiego miasteczka Calcata Vecchia słynącego z kultu świętego napletka Chrystusowego, przed oczami stanęła mi ta zakonnica z pociągu. Trudno w to uwierzyć, ale wieść niesie, że na przełomie XIII i XIV wieku pewnej austriackiej zakonnicy zdarzyło się przeżyć ogromną rozkosz. Otóż w jej ustach miała znajdować się ta wstydliwa relikwia, która połykana dawała odczucie wielkiej słodyczy w ustach.

Zakonnica od batoników nie mogła zostać strażnikiem mojej walizki, bo nie budziła zaufania. Spojrzałam w bok. Człowiek czasem daleko szuka, a znajduje blisko. Sympatycznie wyglądający starszy pan od razu wzbudził moje zaufanie.

– Przepraszam, czy mógłby pan rzucić okiem na moją walizeczkę, chciałabym wyjść do toalety? – spytałam z uśmiechem. Mężczyzna odwrócił twarz w moją stronę.

– Chętnie bym pomógł, ale jestem niewidomy. – W tym samym momencie dostrzegłam białą laskę opartą o siedzenie. Postanowiłam pójść z walizką.

Nie wiem, czym różni się tani samolot od drogiego, to znaczy w sensie ceny biletu, a nie ceny samolotu, bo leciałam pierwszy raz, ale myślę, że niczym istotnym. Panie stewardessy były piękne, samolot leciał szybko i wysoko, więc po co przepłacać?

Rezerwacją hotelu dla mnie i Agaty zajęła się moja córka. Miało być tanio i blisko centrum, najlepiej z widokiem na Koloseum. Ten, który spełnił niemal wszystkie oczekiwania, dysponował ostatnim pokojem w wybranym przez nas terminie. Odpuściłyśmy więc widok na Koloseum.

– Może być z łożem małżeńskim, bo innego nie ma? – spytała Olga i kliknęła „rezerwuj”, zanim usłyszała odpowiedź. Czasem podejrzewałam, że moja córka jest małą czarownicą, a tego dnia przekonałam się, że jest nią na pewno. Wieczorem podczas rozmowy z Mauriziem podałam mu adres naszego hotelu, gdzie mieliśmy się spotkać, kiedy dotrzemy już z Agatą na miejsce. Zwykle pisaliśmy do siebie, rzadziej rozmawialiśmy na Skypie, ponieważ pisanie i czytanie szło mi znacznie lepiej niż rozmawianie. Tym razem usiłowaliśmy rozmawiać, więc widzieliśmy się i kiedy wysłałam adres hotelu, zauważyłam, że Maurizio wytrzeszcza oczy i powtarza magia,magia[6]. Miał rację, to była magia! Rzym jest ogromny, a moje dziecko wybrało hotel, który znajdował się dwie ulice dalej od miejsca zamieszkania Maurizia, czyli pięć minut drogi! I przez ten jej paluszek, który dokonał wyboru, nie płynął strumień sympatii do internetowego znajomego jej mamy.

– On mi wygląda na internetowego zboczeńca – powtarzała wielokrotnie.

Na szczęście tym razem myliła się. W pełni rozumiałam jej ostrożność po tym, jak podczas ostatnich wakacji, chcąc udoskonalić język włoski i zarobić trochę grosza, trafiła do międzynarodowej sekty na pograniczu szwajcarsko-włoskim i trzeba było ją stamtąd odbijać.

Hotel mile nas zaskoczył. B&B, czyli bed and breakfast[7], w naszym przypadku oznaczało un letto e una cena[8], czyli łóżko i kolacja, ponieważ symboliczne słodkie śniadanko, czyli zafoliowane rogaliki i soki gruszkowe w kartonikach, które zostawiano w pokoju już poprzedniego dnia, nigdy nie doczekały rana. Jedzenie słodyczy w nocy gwarantuje dobry nastrój i wspaniałą kondycję fizyczną. Wpływa wprawdzie na masę, ale podczas intensywnego zwiedzania wszystko można spalić.

Wracając do prezentów, Julia, czyli moja klientka i przyjaciółka w jednym, stwierdziła, że muszę przygotować się na każdą ewentualność. To znaczy, jeśli Maurizio okaże się być miłością mojego życia, a taką ewentualność zawsze należy brać pod uwagę, to powinnam mieć przygotowany prezent dla mammy[9], czyli przyszłej teściowej, bo dla Włocha matka jest najważniejsza! Julia ma ogromną siłę przekonywania. Wprawdzie o kolejnej teściowej w moim życiu nawet nie chciało mi się myśleć, ale wiedziałam, że podczas mojego pobytu w Rzymie pani Rycerzowa ma urodziny, więc może faktycznie elegancko byłoby podarować prezent, jeśli zdarzy się włoska amore[10]. Rycerska matka miała otrzymać torcik wedlowski oraz ptasie mleczko, również wedlowskie. W drodze eliminacji stanęło tylko na torciku.

Zgodnie z umową, po dotarciu do hotelu i wypiciu kawy, napisałam Małemu Rycerzowi, że jestem i czekam na niego.

Maurizio był na miejscu dokładnie pięć minut później. Ale to nie był Mały Rycerz! To był Malutki Rycerzyk! Potwierdziła się prawda głoszona przez moją koleżankę, stałą bywalczynię portali randkowych, która twierdzi, że jeśli facet mówi, że jest niewysoki i ma metr siedemdziesiąt wzrostu, to w rzeczywistości ma metr sześćdziesiąt pięć! A jeśli jest szczupły i waży sześćdziesiąt kilogramów, to można przypuszczać, że pięć kilogramów jeszcze sobie dodał!

Po powrocie z pierwszej randki obudziłam Agatkę i łamiąc się z nią wedlowskim torcikiem w naszym małżeńskim łożu, oznajmiłam:

– Wesela nie będzie!

[5]Pipì (jęz. włoski) – siku.

[6]Magia, magia (jęz. włoski) – magia.

[7]Bed and breakfast (jęz. angielski) – łóżko i śniadanie.

[8]Un letto e una cena (jęz. włoski) – łóżko i kolacja.

[9]Mammy (jęz. włoski) – mama.

[10]Amore (jęz. włoski) – miłość.

ROZDZIAŁ 5

CALCATA VECCHIA, CZYLI NAPLETKOWO

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
ROZDZIAŁ 1. PODRÓŻ DO RZYMU
ROZDZIAŁ 2. ZĘBY
ROZDZIAŁ 3. TORCIK WEDLOWSKI
ROZDZIAŁ 4. KTO NIE MA MIEDZI, TEN NA DUPIE SIEDZI
ROZDZIAŁ 5. CALCATA VECCHIA, CZYLI NAPLETKOWO
ROZDZIAŁ 6. MĘŻCZYZNA W SALONIE KOSMETYCZNYM
ROZDZIAŁ 7. CZESKI WETERYNARZ
ROZDZIAŁ 8. SESJA FOTOGRAFICZNA
ROZDZIAŁ 9. POPŁOCH
ROZDZIAŁ 10. MAGIA
ROZDZIAŁ 11. LIST
ROZDZIAŁ 12. PALEC
ROZDZIAŁ 13. MIRIAM
ROZDZIAŁ 14. PAMIĘTNIK
ROZDZIAŁ 15. SIANO
ROZDZIAŁ 16. SZEŚĆ ZER
ROZDZIAŁ 17. TOBIASZ
ROZDZIAŁ 18. KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE…
ROZDZIAŁ 19. NO BA!
ROZDZIAŁ 20. NIE ZAWSZE W ŻYCIU JEST RÓŻOWO…
ROZDZIAŁ 21. RÓŻOWY LAKMUS
ROZDZIAŁ 22. WIZYTÓWKA
ROZDZIAŁ 23. ZEMSTA
ROZDZIAŁ 24. KARMA, ŻWIREK I MUCHOMOREK
ROZDZIAŁ 25. HELP! HELP!
ROZDZIAŁ 26. FRUCZAK GOŁĄBEK

Życiownia Spółka z o.o.

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-523-1

© Katarzyna Prusisz i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Agata Dobosz

Korekta: Małgorzata Giełzakowska

Okładka: Angelika Wardak

Ilustracja okładkowa: Paweł Hajncel

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek