Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka - Swietłana Aleksijewicz - ebook + audiobook

Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka ebook

Swietłana Aleksijewicz

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Nie sposób go z nikim pomylić, choć jest podobny i zarazem niepodobny do reszty ludzkości. Ma własny słownik i doskonale wie, co jest dobre, a co złe. Paszport radziecki przechowuje jako najcenniejszy skarb. Homo sovieticus.

Nie umarł wraz z upadkiem imperium, za to musiał stawić czoła nowej rzeczywistości, gdy wbrew przewidywaniom Marksa po socjalizmie nastąpił kapitalizm, ojczyznę zastąpił supermarket, a władzę przejęli handlarze i cinkciarze. Wiecznie żywy, chętnie opowiada o swoich bohaterach i męczennikach, o nadziejach i rozczarowaniach, o złości, frustracji i zderzeniu z rzeczywistością. To z tych opowieści, domowych i osobistych składa się nowa niezwykła książka wybitnej białoruskiej autorki, wymienianej w gronie kandydatów do Nagrody Nobla. Swietłana Aleksijewicz po raz kolejny oddaje hołd zwykłemu człowiekowi, którego losy przeplatają się z Historią.

Książka Aleksijewicz została uznana za najlepszą książkę 2013 roku we Francji, a jej autorka otrzymała francuską nagrodę Médicis w kategorii esej.

Swietłana Aleksijewicz nie osądza – ona w każdej sytuacji szuka sedna zjawisk, najgłębszych przyczyn; równie ważne jest dla niej to, co jednostkowe, szczególne ludzkie losy, jak i najszersze znaczenia zdarzeń. Ta podwójność spojrzenia i empatia są jej wyjątkowym darem.

Agnieszka Holland

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 730

Oceny
4,6 (628 ocen)
448
138
33
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EwelinaV

Nie oderwiesz się od lektury

Zmiotła mnie. Cholernie dobre pisarstwo - historie opowiedziane do mikrofonu autorki rozpisane zostały jak wyśmienita partytura. Zestawienie skrawków rzeczywistości, prywatnych historii i przemyśleń, układa się w spójną całość i ujawnia obraz czegoś, co nigdy nie wydało mi się tak uchwytne, jak przy tej lekturze. Lektura obowiązkowa dla każdego poszukującego w temacie sowietologii. Aleksijewicz przedstawia swoistą matrycę mentalną sowieckiego systemu - od powidoków rewolucji bolszewickiej i stalinizmu, do upadku imperium i chaosu drapieżnego kapitalizmu, jaki przyszedł po wielkiej zmianie.
40
debit

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra książka, świetnie przeczytana przez Panią Krystynę. Homo soviticus istnieje naprawdę. Do refleksji.
10
MarlenaMariola

Nie oderwiesz się od lektury

Władczyni słowem.
10
pdefiance

Dobrze spędzony czas

to nie mój typ reportażu, ale warto było się przemóc i poświęcić kilka godzin na przesłuchanie w audio. nie będę naiwna i nie zamierzam udawać, że teraz rozumiem współczesną Rosję i Rosjan, ani że nagle pojęłam mentalność homo sovieticusa, ale zetknięcie się z tymi przygnębiającymi historiami ludzi, żyjących bez nadziei, z bagażem klęski narodu i osobistych tragedii na barkach - jednak czegoś człowieka uczy.
10
GrazynaLecka

Nie oderwiesz się od lektury

doskonale pokazana specyfiką i inność radzieckiego człowieka, co pozwala lepiej zrozumieć tę dzisiejszą wojnę i ludzi rosyjskich wtym momencie.
10

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Dariusz Rosiak Człowiek o twardym karku. Historia księdza Romualda Jakuba Wekslera­-Waszkinela

Peter Godwin Strach. Ostatnie dni Roberta Mugabe

Elisabeth Åsbrink W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa

Swietłana Aleksijewicz Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy

Andrzej Muszyński Południe

Wojciech Górecki Abchazja

Katarzyna Kobylarczyk Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty

Maciej Wasielewski Jutro przypłynie królowa

Emma Larkin Spustoszenie. Nieopowiedziana historia o katastrofie i dyktaturze wojskowej w Birmie

Norman Lewis Grobowiec w Sewilli. Podróż przez Hiszpanię u progu wojny domowej

Gellert Tamas Mężczyzna z laserem. Historia szwedzkiej nienawiści

Angelika Kuźniak Papusza

Peter Robb Sycylijski mrok

Michał Książek Jakuck. Słownik miejsca

Luca Rastello Przemytnik doskonały. Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie

Stefano Liberti Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy

V. S. Naipaul Indie. Miliony zbuntowanych

Magdalena Grochowska Wytrąceni z milczenia (wyd. 2 zmienione)

Florian Klenk Kiedyś był tu koniec świata

Angelika Kuźniak Marlene (wyd. 2)

Elisabeth Åsbrink Czuły punkt. Teatr, naziści i zbrodnia

Frank Westerman Czysta biała rasa. Cesarskie konie, genetyka i wielkie wojny

Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy

Paweł Smoleński Oczy zasypane piaskiem

Scott Carney Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci

Mateusz Janiszewski Dom nad rzeką Loes

Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch

Witold Szabłowski Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji (wyd. 2 rozszerzone)

Peter Harris Słuszny opór. Konstruktorzy bomb, rebelianci i legendarny proces o zdradę stanu

Liao Yiwu Bóg jest czerwony. Opowieść o tym, jak chrześcijaństwo przetrwało i rozkwitło w komunistycznych Chinach

Dariusz Rosiak Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista

Anthony Shadid Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny

Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen

Iza Klementowska Samotność Portugalczyka

V. S. Naipaul Poza wiarą. Islamskie peregrynacje do nawróconych narodów

W serii ukażą się m.in.:

Drauzio Varella Ostatni krąg. Najniebezpieczniejsze więzienie Brazylii

Ewa Winnicka Angole

Swietłana Aleksijewicz

Czasy secondhand

Koniec czerwonego człowieka

Przełożył Jerzy Czech

Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż jednorazowe pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.

Tytuł oryginału Время second-hand (конец красного человека)

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Fotografia na okładce © Burt Glinn/Magnum Photos/FORUM

Projekt typograficzny Robert Oleś /d2d.pl

Copyright © by Swietłana Aleksijewicz, 2009

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2014

Copyright © for the Polish translation by Jerzy Czech, 2014

Redakcja Magdalena Kędzierska-Zaporowska /d2d.pl

Korekta Hanna Antos /d2d.pl, Sandra Trela /d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś /d2d.pl

Skład Zuzanna Szatanik /d2d.pl

ISBN 978-83-7536-878-9

Ofiara i kat są jednakowo wstrętni, a lekcja obozu

polega na tym, że jest to braterstwo w upadku.

David Rousset, L’Univers concentrationnaire

(Wszechświat koncentracyjny)

Zawsze musimy pamiętać, że za zwycięstwo zła

w świecie odpowiedzialni są nie jego ślepi wykonawcy,

ale przede wszystkim oświeceni duchowo słudzy dobra.

Fiodor Stiepun, Bywszeje i niesbywszejesia

(To, co było, i to, co się nie spełniło)

Notatki współuczestnika

Żegnamy się z epoką radziecką. Z naszym ówczesnym życiem. A ja staram się uczciwie wysłuchać wszystkich uczestników socjalistycznego dramatu…

Komunizm miał szalony plan – zmienić starego człowieka, starotestamentowego Adama. I to się udało… Może ta jedna jedyna rzecz mu się udała. Przez siedemdziesiąt z górą lat w laboratorium marksizmu-leninizmu wyhodowano odrębny gatunek – homo sovieticus. Jedni uważają go za postać tragiczną, inni u nas mówią o nim pogardliwie „sowek”[1]. Wydaje mi się, że znam tego człowieka, że jest mi bliski, że jestem jego sąsiadką, przeżyłam wiele lat tuż koło niego. Ten człowiek to ja. A także moi znajomi, przyjaciele, rodzice. Kilka lat jeździłam po całym byłym Związku Radzieckim, bo przecież homini sovietici to nie tylko Rosjanie, ale także Białorusini, Turkmeni, Ukraińcy, Kazachowie… Mieszkamy teraz w różnych państwach, mówimy różnymi językami, ale nie sposób nas z nikim pomylić. Od razu się nas poznaje! My wszyscy, z socjalizmu, podobni i zarazem niepodobni do reszty ludzkości, mamy własny słownik, własne wyobrażenia o tym, co dobre i złe, o bohaterach i męczennikach. W opowieściach, które zapisuję, nieustannie atakują mnie słowa: „strzelać”, „rozstrzelać”, „zlikwidować”, „wyeliminować”, albo takie radzieckie warianty zniknięcia, jak „aresztowanie”, „dziesięć lat bez prawa korespondencji”, „emigracja”. Ile może być warte życie ludzkie, kiedy w pamięci pozostaje fakt, że jeszcze niedawno ginęły miliony? Jesteśmy pełni przesądów i nienawiści. Wszystko bierze się z tego samego źródła, co Gułag i straszliwa wojna. Kolektywizacja, rozkułaczenie, deportacje narodów…

Taki był socjalizm, i takie było po prostu nasze życie. Mało o nim wówczas mówiliśmy. Teraz jednak, kiedy świat nieodwracalnie się zmienił, wszyscy się tamtym naszym życiem zainteresowali, i to niezależnie od tego, jakie było. A było po prostu nasze. Ze szczątków, z okruchów piszę, układam historię „domowego”, „wewnętrznego” socjalizmu. Opisuję to, jak żył on w duszy człowieka. Zawsze pociąga mnie ta mała przestrzeń – człowiek… jeden człowiek. Tak naprawdę to w nim wszystko się dzieje.

Dlaczego w książce zamieściłam tak wiele opowieści samobójców zamiast relacji zwyczajnych ludzi radzieckich, mających zwyczajne życiorysy? Człowiek może przecież odebrać sobie życie, dlatego że się nieszczęśliwie zakochał, czy też z obawy przed starością, albo tak, z ciekawości, bo po prostu chce poznać tajemnicę śmierci… Szukałam tych, którzy na stałe przyrośli do idei, wchłonęli ją w siebie tak, że już nie dało się jej z nich wyrwać – państwo stało się ich całym światem, zastąpiło im wszystko, nawet własne życie. Nie potrafili opuścić wielkiej historii, pożegnać się z nią, być szczęśliwymi w inny sposób. Zanurzyć się… rozpłynąć w prywatnej egzystencji, jak to się dzieje teraz, kiedy małe awansowało do rangi wielkiego. Człowiek chce dzisiaj żyć zwyczajnie, bez wielkiej idei. Czegoś takiego nigdy w Rosji nie było, nie zna tego nawet rosyjska literatura. Właściwie to jesteśmy ludźmi wojny. Albo braliśmy w niej udział, albo się do niej szykowaliśmy. Nigdy nie żyliśmy inaczej. To dlatego mamy psychikę żołnierzy. W czasie pokoju też wszystko odbywało się zgodnie z wojskowym rytuałem. Dudniły werble, powiewał sztandar, serce wyrywało się z piersi… Człowiek nie dostrzegał tego, że jest niewolnikiem, kochał nawet tę swoją niewolę. I ja pamiętam, jak po szkole zbieraliśmy się całą klasą, żeby pojechać na ugory; gardziliśmy tymi, którzy odmawiali. Strasznie żałowaliśmy, że wszystko – i rewolucja, i wojna domowa – działo się bez nas. Gdy patrzę za siebie, zastanawiam się, czy to byliśmy naprawdę my? Naprawdę ja? Snułam wspomnienia razem ze swoimi bohaterami. Ktoś z nich powiedział: „Tylko człowiek radziecki może zrozumieć człowieka radzieckiego”. Byliśmy ludźmi z jedną, komunistyczną pamięcią. Sąsiadami w pamięci.

Ojciec mi opowiadał, że sam uwierzył w komunizm po locie Gagarina. Jesteśmy pierwsi! Wszystko potrafimy! Tak właśnie z mamą nas wychowywali. Należałam do oktiabriat – zuchów, nosiłam odznakę z kędzierzawym chłopcem, byłam pionierką, komsomołką. Rozczarowanie przyszło później.

Po pierestrojce wszyscy czekali, żeby otwarto archiwa. No i otwarto je. Poznaliśmy wszyscy historię, którą przed nami ukrywano…

Musimy porwać za sobą dziewięćdziesiąt ze stu milionów mieszkańców Rosji Radzieckiej. Z pozostałymi nie można rozmawiać – należy ich zlikwidować. (Zinowjew, 1918).

Powiesić (koniecznie powiesić, tak żeby ludzie widzieli) co najmniej tysiąc zatwardziałych kułaków, bogaczy… zabrać im zboże, wyznaczyć zakładników… Zrobić tak, żeby na setki wiorst dookoła ludzie to widzieli i trzęśli się ze strachu… (Lenin, 1918).

– Moskwa dosłownie umiera z głodu [profesor Kuzniecow do Trockiego].

– To żaden głód. Kiedy Tytus oblegał Jerozolimę, żydowskie matki zjadały swoje dzieci. Jeśli przeze mnie wasze matki zaczną jeść dzieci, to będziecie mogli przyjść i powiedzieć: „Cierpimy głód”. (Trocki, 1919).

Ludzie czytali gazety, tygodniki i milczeli. Spadło na nich coś przerażającego, coś, czego nie byli w stanie udźwignąć! Jak mają z tym żyć? Wielu przyjęło prawdę jak wroga. Tak samo wolność. „Nie znamy swojego kraju. Nie wiemy, co myśli większość ludzi, widzimy ich, spotykamy codziennie, ale o czym myślą, czego pragną – tego nie wiemy. Ośmielamy się jednak ich uczyć. Niedługo wszystkiego się dowiemy, a wtedy się przerazimy” – mówił jeden z moich znajomych, z którym często siadywaliśmy u mnie w kuchni. Kłóciłam się z nim. To było w roku dziewięćdziesiątym pierwszym… Szczęśliwe czasy! Wierzyliśmy, że jutro, dosłownie jutro zacznie się wolność. Zacznie się z niczego, z naszych pragnień.

„Byłem uczestnikiem wielkiej przegranej bitwy o rzeczywistą odnowę życia” – napisał Warłam Szałamow, człowiek, który przesiedział siedemnaście lat w stalinowskich łagrach. Przetrwała w nim tęsknota za ideałem… Ludzi radzieckich podzieliłabym na cztery pokolenia: stalinowskie, chruszczowowskie, breżniewowskie i gorbaczowowskie. Ja należę do tego ostatniego. Nam było łatwiej pogodzić się z krachem idei komunistycznych, bo nie żyliśmy w epoce, kiedy idea była młoda, silna, pełna utopijnych nadziei i miała w sobie jeszcze magię straceńczego romantyzmu. Dorośliśmy pod władzą kremlowskich starców. W jałowych, „wegetariańskich” czasach. Ogrom krwi przelanej za komunizmu został już zapomniany. Nadal panoszył się dawny patos, ale pozostała wiedza, że utopii nie należy wprowadzać w życie.

To było podczas pierwszej wojny czeczeńskiej… Na dworcu w Moskwie poznałam kobietę z okolic Tambowa. Jechała do Czeczenii, żeby zabrać syna z wojny: „Nie chcę, żeby umierał. I nie chcę, żeby zabijał”. Państwo już nie miało władzy nad jej duszą. Była wolnym człowiekiem. Takich jednak nie znalazło się wielu. Liczniejsi byli ci, których wolność irytowała: „Kupiłem trzy gazety i w każdej mam inną prawdę. A jak poznać, która prawda jest prawdziwa? Dawniej przeczytało się rano »Prawdę« i wszystko człowiek wiedział. Wszystko rozumiał”. Spod narkozy idei ludzie wychodzili powoli. Jeśli zaczynałam rozmowę o pokajaniu się, to w odpowiedzi słyszałam: „Za co miałbym się kajać?”. Każdy czuł się ofiarą, a nie współuczestnikiem. Jeden mówił: „Ja też siedziałem”, drugi: „Ja walczyłem”, trzeci z kolei: „Odbudowywałem z gruzów własne miasto, w dzień i w nocy dźwigałem cegły”. To było zupełnie zaskakujące: wszyscy upojeni wolnością, ale na nią niegotowi. Gdzież jest ta wolność? Wyłącznie w kuchni, gdzie z przyzwyczajenia nadal pomstowano na władzę. Na Jelcyna i Gorbaczowa. Na Jelcyna – za to, że zmienił Rosję. A na Gorbaczowa? Za to, że zmienił wszystko. Cały wiek dwudziesty. I teraz u nas będzie tak, jak gdzie indziej. Jak u wszystkich. Myśle­liśmy, że tym razem się uda.

Rosja się zmieniała i nienawidziła samej siebie za to, że się zmienia. „Nieruchawy Mongoł” – pisał Marks o Rosji.

Cywilizacja radziecka… Spieszę się, by utrwalić jej ślady. Znajome twarze. Wypytuję nie o socjalizm, ale o miłość, zazdrość, dzieciństwo, starość. O muzykę, tańce, o fryzury. O tysiące szczegółów życia, które zniknęło. To jedyny sposób, żeby zapędzić katastrofę w ramy czegoś zwykłego i spróbować coś opowiedzieć. Czegoś się domyślić. Nie przestaję się dziwić temu, jak ciekawe jest zwykłe ludzkie życie. Nieskończona liczba ludzkich prawd… Historię interesują tylko fakty, emocje zostają za burtą. Z zasady nie mają wstępu do historii. A ja patrzę na świat oczami humanisty, nie historyka. Jestem zdziwiona człowiekiem…

Ojca już nie ma. Nie mogę więc dokończyć pewnej rozmowy z nim… Powiedział, że im umierać na wojnie było łatwiej niż tym niedoświadczonym chłopcom, którzy dzisiaj giną w Czeczenii. W latach czterdziestych z piekła trafili do piekła. Przed wojną ojciec studiował w mińskim instytucie dziennikarstwa. Wspominał, że kiedy wracali z wakacji, często nie zastawali już nikogo ze znanych wykładowców, wszyscy siedzieli w więzieniu. Nie rozumieli, co się dzieje, ale czuli się strasznie. Tak strasznie jak na wojnie.

Niewieleśmy mieli z ojcem szczerych rozmów. Chyba mnie oszczędzał. A czy ja oszczędzałam jego? Trudno mi na to odpowiedzieć… W stosunku do swoich rodziców byliśmy bezlitośni. Wydawało się nam, że wolność to bardzo prosta sprawa. Minęło trochę czasu i sami ugięliśmy się pod brzemieniem wolności, bo nikt nas jej nie uczył. Uczono nas jedynie, jak mamy za nią umierać.

No i mamy wreszcie tę wolność! Czy takiej właśnie oczekiwaliśmy? Byliśmy gotowi umrzeć za swoje ideały. Walczyć. A zaczęło się życie „jak u Czechowa”. Bez historii. Upadły wszystkie wartości poza wartością życia. Życia w ogóle. Nowe marzenia: zbudować dom, kupić dobry samochód, posadzić agrest… Wolność okazała się rehabilitacją mieszczaństwa, zazwyczaj w Rosji prześladowanego. Wolnością Jej Królewskiej Mości Konsumpcji. Majestatu masy. Masy pragnień, instynktów – utajonego życia człowieka, o którym mieliśmy tylko przybliżone wyobrażenie. W ciągu całej historii nie żyliśmy, tylko starali się przeżyć. A teraz już wojenne doświadczenie nam się nie przyda, trzeba o nim zapomnieć. Tysiące nowych emocji, stanów, reakcji… Nagle wszystko dookoła całkiem się zmieniło: szyldy, przedmioty codziennego użytku, pieniądze, flaga… Sam człowiek też jest inny. Barwniejszy, bardziej odrębny… Monolit wysadzono w powietrze i życie rozpadło się na wysepki, atomy, komórki. Jak w słowniku Dahla[2] – woluszka-razdoluszka… wolność kojarzy się z razdoljem, przestrzenią. Wielkie zło zmieniło się w opowieść o zamierzchłych czasach, w kryminał polityczny. Nikt już nie mówił o idei, mówiono o kredytach, procentach, wekslach, nie zarabiano pieniędzy, ale je „robiono”, „wygrywano”. Czy długo tak będzie? „Z duszy Rosjanina nie da się wyplenić poczucia, że pieniądze są czymś grzesznym” – pisała Cwietajewa[3]. Tymczasem wydaje się, że bohaterowie Ostrowskiego i Sałtykowa-Szczedrina[4] ożyli i spacerują po naszych ulicach.

Każdego, z kim się spotkałam, pytałam: „Co to znaczy wolność?”. Rodzice i dzieci odpowiadali rozmaicie. Ci, którzy urodzili się w ZSRR, i ci, którzy urodzili się po jego upadku, nie mają wspólnych doświadczeń. Są ludźmi z innych planet.

Rodzice: wolność to brak strachu; trzy sierpniowe dni, kiedy pokonaliśmy pucz; człowiek, który wybiera w sklepie jeden ze stu gatunków kiełbasy, jest bardziej wolny niż ten, który wybiera z dziesięciu; wolność to znaczy nie być bitym, tyle że niebitych pokoleń się nie doczekamy – mieszkaniec Rosji nie rozumie wolności, musi mieć Kozaka z nahajką.

Dzieci: wolność to miłość; wewnętrzna wolność to wartość absolutna; człowiek nie boi się wtedy własnych pragnień; wolność to dużo pieniędzy, wtedy można mieć wszystko; wolność jest wtedy, gdy można żyć tak, żeby się nie zastanawiać nad wolnością; wolność to rzecz normalna.

Szukam języka. Człowiek używa wielu języków: jednym mówią rodzice do dziecka, drugim rozmawiają zakochani… Jeszcze inaczej porozumiewamy się sami ze sobą, prowadzimy wewnętrzne dialogi. Na ulicy, w pracy, w podróży – wszędzie słychać co innego, zmieniają się nie tylko słowa… Nawet poranna rozmowa różni się od wieczornej. A to, co w nocy odbywa się między dwojgiem ludzi, całkowicie znika z historii. Mamy do dyspozycji tylko historię dzienną.

Samobójstwo jest tematem nocnym; człowiek znajduje się na granicy bytu i niebytu. Snu. Chciałabym to zrozumieć, pytałam więc z natarczywością człowieka dziennego. Usłyszałam: „A nie boi się pani, że to się pani spodoba?”.

*

Jedziemy przez Smoleńszczyznę. W pewnej wsi zatrzymujemy się koło sklepu. Jakież bliskie (sama wychowałam się na wsi), piękne i dobre twarze – i jakże nędzne, poniżające jest życie, które je otacza. Zaczęliśmy rozmawiać o życiu.

– Pyta pani o wolność? Proszę zajrzeć do sklepu – wódka jest, jaka pani chce: „Standard”, „Gorbaczow”, „Putinka”, kiełbasy pełno, sera też, ryb. Banany leżą. Po co tu jeszcze wolność? Ta nam wystarczy.

– A ziemię wam dali?

– Kto by tam się z nią mordował? Chcesz, bracie, to bierz. U nas wziął taki jeden, Waśka Krutoj. Młodszy chłopak ma osiem lat, a już chodzi za pługiem razem z ojcem. Jak się do niego kto najmie do roboty, to człowiekowi ani pospać nie da, ani ukraść. Faszysta jeden!

U Dostojewskiego w Legendzie o Wielkim Inkwizytorze toczy się spór o wolność. O to, że droga wolności jest trudna, pełna cierpienia, tragiczna… „A po cóż takim kosztem poznawać to diabelskie dobro i zło?”. Człowiek musi cały czas wybierać: wolność czy dobrobyt i wygodne życie, wolność i cierpienia czy szczęście bez wolności. Większość ludzi wybiera to drugie.

Wielki Inkwizytor mówi do Chrystusa, który wrócił na ziemię:

Po co przyszedłeś nam przeszkadzać? Bo przyszedłeś nam przeszkadzać i sam o tym wiesz.

Przez tak wielki dlań (człowieka) szacunek uczyniłeś tak, jakbyś przestał mu współczuć, bo też zbyt wiele odeń żądałeś… Gdybyś mniej go szanował, mniej też byś od niego żądał, to zaś bliższe byłoby miłości, ulżyłbyś bowiem jego brzemieniu. Słaby jest i podły… Cóż winna słaba dusza, że nie jest zdolna pomieścić tak strasznych darów?

Człowiek, pozostając wolnym, niczym nie trapi się tak ustawicznie i boleśnie, jak tym, by co prędzej komuś się pokłonić… i tym, na kogo by co prędzej scedować dar wolności wrodzony tej nieszczęsnej istocie…[5]

* * *

W latach dziewięćdziesiątych… Tak, byliśmy szczęśliwi, do tej naszej naiwności nie da się już powrócić. Wydawało nam się, że wybór został dokonany, że komunizm bezapelacyjnie przegrał. Tymczasem wszystko dopiero się zaczynało…

Minęło dwadzieścia lat… „Nie straszcie nas socjalizmem” – mówią dzieci do rodziców.

Z rozmowy ze znajomym wykładowcą uniwersytetu

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych – mówił – studenci śmiali się, kiedy im wspominałem o Związku Radzieckim; byli przekonani, że przed nimi otwiera się nowa przyszłość. Teraz to wygląda inaczej… Dzisiejsi studenci już się dowiedzieli, już poczuli, co to znaczy kapitalizm – nierówność, ubóstwo, bezczelne bogactwo; zobaczyli, jak żyją ich rodzice, którzy nic nie dostali z rozgrabionego kraju. Są więc nastawieni radykalnie. Marzą o własnej rewolucji. Noszą czerwone tiszerty z portretami Lenina i Che Guevary.

W społeczeństwie pojawiło się zapotrzebowanie na Związek Radziecki. Na kult Stalina. Połowa młodych ludzi między dziewiętnastym a trzydziestym rokiem życia uważa Stalina za „największego polityka”. Nowy kult Stalina w kraju, w którym wymordował on nie mniej ludzi niż Hitler?! Znowu w modzie jest wszystko, co radzieckie. Na przykład „radzieckie” kawiarnie o radzieckich nazwach, z radzieckimi daniami w karcie. Pojawiły się „radzieckie” cukierki i „radziecka” kiełbasa o zapachu i smaku znanych nam z dzieciństwa. No i oczywiście „radziecka” wódka. W telewizji dziesiątki audycji, a w internecie dziesiątki nostalgicznych „radzieckich” stron. Do stalinowskich obozów – na Sołówki, do Magadanu – można pojechać z wycieczką. Reklama obiecuje, że pełnię wrażeń osiągniemy dzięki łagrowej odzieży i kilofowi. Pokażą nam odrestaurowane baraki. A na koniec zorganizują wędkowanie…

Odradzają się stare idee: wielkiego imperium, żelaznej ręki, własnej, odrębnej drogi Rosji… Przywrócono hymn radziecki, istnieje komsomoł, tyle że nazywa się „Nasi”; jest i partia władzy, kopiująca partię komunistyczną. Prezydent ma władzę sekretarza generalnego. Absolutną. Funkcję marksizmu-leninizmu przejęło prawosławie…

Przed rewolucją 1917 roku Aleksandr Grin napisał: „A przyszłość jakoś przestała być na swoim miejscu”. Minęło sto lat i znowu przyszłość nie jest na swoim miejscu. Dostały się nam czasy używane, czasy secondhand.

Barykada nie jest bezpiecznym miejscem dla artysty. To pułapka. Na barykadzie psuje się wzrok, zwężają się źrenice, świat traci barwy. Staje się czarno-biały. Człowieka już się stamtąd nie dostrzega, widzi się tylko czarny punkt – cel. Przez całe życie tkwiłam na barykadach, chciałabym więc już z nich zejść. Nauczyć się radości życia. Odzyskać wzrok. Tymczasem dziesiątki tysięcy ludzi znowu wychodzą na ulice. Chwytają się za ręce. Mają białe wstążki na kurtkach. Symbol odrodzenia. Światła. No więc jestem z nimi.

Spotkałam na ulicy chłopaków w tiszertach z sierpem i młotem oraz portretem Lenina. Czy wiedzą, co to jest komunizm?

Część pierwsza

Pociecha w apokalipsie

Z gwaru ulicznego i kuchennych rozmów (1991–2001)

O Wańce Głuptasie i Złotej Rybce

Co zrozumiałem? Zrozumiałem, że bohaterowie jednej epoki rzadko bywają bohaterami drugiej. Wyjątkiem jest Wańka Głuptas. A także Jemiela[6]. Czyli ulubieni bohaterowie bajek rosyjskich. Nasze bajki mówią o szczęśliwym trafie, o sprzyjającej bohaterowi fortunie. O jego czekaniu na cudowną pomoc, na to żeby pieczone gołąbki same wpadały mu do gąbki. Na to żeby móc się wylegiwać na piecu i wszystko mieć. Żeby piec sam wypiekał bliny, a Złota Rybka spełniała wszystkie życzenia. Chcę tego, chcę tamtego. Chcę ślicznej królewny! I chcę żyć w innym królestwie, tam gdzie są rzeki mlekiem i miodem płynące. Tak, oczywiście, jesteśmy marzycielami. Dusza trudzi się i cierpi, a tu sprawa, o którą chodziło, nie bardzo się posuwa, bo już sił do niej zaczyna brakować. Stoi w miejscu. Zagadka duszy rosyjskiej… Wszyscy usiłują ją rozwikłać… Czytają Dostojewskiego… Co też ci Rosjanie mają w duszy? A nic takiego, w duszy mamy tylko duszę. Lubimy sobie pogawędzić w kuchni, poczytać książkę. Najważniejszy u nas zawód to czytelnik. Albo widz. Mamy też poczucie własnej wyjątkowości, choć żadnych ku temu podstaw, jeśli nie liczyć ropy naftowej i gazu. Z jednej strony właśnie to przeszkadza nam wprowadzać zmiany w życie, a z drugiej – daje chyba poczucie sensu. Zawsze mamy wrażenie, że Rosja powinna stworzyć i pokazać światu coś niebywałego. Naród wybrany przez Boga. Odrębna droga Rosji… Mamy tu samych Obłomowów, którzy leżą na kanapie i czekają na cud. Brakuje za to Sztolców[7]. Przedsiębiorczy, zaradny Sztolc jest obiektem pogardy, bo wyciął ukochany zagajnik brzozowy, wiśniowy sad. Potem buduje fabrykę, robi pieniądze. Tacy są nam obcy…

* * *

Rosyjska kuchnia… Uboga kuchenka w „chruszczowcu” – od dziewięciu do dwunastu (szczęście!) metrów kwadratowych, za cienką ścianą toaleta. Typowy radziecki rozkład mieszkania. Na oknie rośnie cebula w słoikach po majonezie, w doniczce – aloes, środek na katar. Nasza kuchnia nie jest tylko miejscem, gdzie się przygotowuje posiłki, to także jadalnia, salon, gabinet i trybuna. Tu odbywają się zbiorowe seanse psychoterapeutyczne. W wieku XIX cała kultura rosyjska żyła w szlacheckich dworach, w XX zaś – w kuchniach. Pierestrojka także. Całe życie szestidiesiatników, czyli pokolenia lat sześćdziesiątych, było właśnie takie – kuchenne. Dzięki niech będą Chruszczowowi! To za jego czasów zrezygnowano z komunałek i wprowadzono oddzielne kuchnie, gdzie można było psioczyć na władzę, a co najważniejsze – nie bać się, bo w kuchni wszyscy byli swoi. Tam rodziły się idee, fantastyczne projekty. Opowiadano sobie dowcipy… Sypano nimi! Komunistą jest ten, kto czytał Marksa, antykomunistą zaś – ten, kto go zrozumiał… Wyrośliśmy w kuchniach, nasze dzieci także, razem z nami słuchały Galicza i Okudżawy. Puszczaliśmy sobie Wysockiego… Łapaliśmy BBC. Rozmowy o wszystkim: o tym, że wszystko jest do d…, o sensie życia i o powszechnym szczęściu. Pamiętam takie śmieszne zdarzenie… Zasiedzieliśmy się do północy, aż nasza dwunastoletnia córka zasnęła na małym tapczanie. A my o coś zaczęliśmy się głośno kłócić. A ona wtedy zaspana jak nie krzyknie: „Dosyć już o tej polityce! Znowu ten Sacharow… Sołżenicyn… Stalin…”. (Śmieje się).

Niekończąca się herbata. Kawa. Wódka. W latach siedemdziesiątych piliśmy też rum kubański. Wszyscy byli zakochani w Fidelu! W rewolucji kubańskiej! Che w berecie. Gwiazdor z Holly­woodu. Niekończąca się gadanina. Obawy, że nas podsłuchują, na pewno podsłuchują. W środku rozmowy zawsze ktoś musiał popatrzeć z chichotem na żyrandol albo wyłącznik i powiedzieć: „Słyszycie, towarzyszu majorze?”. Niby-ryzyko… niby-zabawa… Czerpaliśmy nawet jakąś satysfakcję z tego zakłamanego życia. Otwarcie sprzeciwiała się niewielka garstka, więcej było kuchennych dysydentów. Takich, co pokazywali władzy figę w kieszeni…

* * *

Teraz wstyd być biednym, niewysportowanym… Pomyślą, że marnie ci się powodzi. A ja należę do pokolenia stróżów i palaczy. To był rodzaj emigracji wewnętrznej. Żyje człowiek i tego, co jest dookoła, nie dostrzega tak samo jak widoku za oknem. Skończyliśmy z żoną wydział filozoficzny Uniwersytetu Petersburskiego (wtedy Leningradzkiego), ona zatrudniła się jako dozorczyni, a ja – jako palacz w kotłowni. Pracuje się przez dobę, potem dwie spędza w domu. W tamtych latach inżynier zarabiał sto trzydzieści rubli, a ja w kotłowni – dziewięćdziesiąt, czyli godziłem się na to, że dostaję o czterdzieści mniej, ale za to mam całkowitą swobodę. Czytaliśmy książki, dużośmy czytali. Rozmawiali. Myśleliśmy, że tworzymy idee. Marzyliśmy o rewolucji, baliśmy się tylko, że jej nie dożyjemy. Żyliśmy w izolacji, nic nie wiedząc o tym, co dzieje się w świecie. Byliśmy roślinami pokojowymi. Jak się później okazało, fantazjowaliśmy tylko, wszystkośmy sobie uroili: i Zachód, i kapitalizm, i lud rosyjski. Żyliśmy mirażami. Takiej Rosji jak w książkach i w naszych kuchniach nigdy nie było. Istniała tylko w naszych głowach.

Podczas pierestrojki wszystko to się skończyło… Nadszedł kapitalizm… Dziewięćdziesiąt rubli stało się dziesięcioma dolarami. Za tyle nie można było wyżyć. Wyszliśmy w końcu z kuchni na ulicę i od razu widać było, że nie mamy żadnych pomysłów, żeśmy po prostu cały ów czas przesiedzieli i przegadali. Nie wiadomo skąd wychynęli całkiem inni ludzie – młodzi faceci, którzy nosili malinowe marynarki i mieli złote pierścienie na palcach. A także całkiem nowe reguły gry: masz kasę – jesteś gość, nie masz – jesteś nikim. Kogo to obchodzi, że przeczytałeś całego Hegla? Słowo „humanista” brzmiało jak diagnoza. Jedyne, co taki potrafi, to trzymać w rękach tomik Mandelsztama. Dokonano nagle mnóstwa odkryć. Inteligencja zubożała do granic nieprzyzwoitości. W naszym parku w dni wolne krisznowcy ustawiali kuchnię polową i rozdawali zupę, a na drugie jakąś prostą potrawę. Ustawiała się taka długa kolejka schludnych staruszków, że aż się serce ściskało. Niektórzy z nich zasłaniali twarze. Myśmy w tym czasie mieli już dwoje małych dzieci. Najzwyczajniej w świecie głodowaliśmy. Zaczęliśmy więc z żoną handlować. Braliśmy w fabryce od czterech do sześciu skrzynek lodów i jechali na targ, gdzie było dużo ludzi. Lodówek nie mieliśmy, więc po kilku godzinach lody już się topiły. Rozdawaliśmy je głodnym dzieciom. Jakaż wtedy była radość! Sprzedawała żona, a ja to przynosiłem coś, to podwoziłem – robiłem cokolwiek, byle nie sprzedawać. Długo czułem się niekomfortowo.

Kiedyś często wspominałem nasze „kuchenne życie”… Jaka wtedy była miłość! Jakie kobiety! Te kobiety gardziły bogaczami. Nie można ich było kupić. A teraz nikt nie ma czasu na uczucia – wszyscy muszą zarabiać. Odkrycie pieniędzy było jak wybuch bomby jądrowej…

O tym, jak pokochaliśmy Gorbiego i jak przestaliśmy go kochać

Czasy Gorbaczowa… Tłumy ludzi z uszczęśliwionymi twarzami. „Wol-ność! Wol-ność!” Wszyscy tym oddychali. Gazety rozchwytywano. To był czas wielkich nadziei: jeszcze chwila, a znajdziemy się w raju. Poznamy to nieznane zwierzę – demokrację. Biegaliśmy na wiece jak szaleni. Zaraz dowiemy się całej prawdy o Stalinie, o Gułagu, przeczytamy zakazane Dzieci Arbatu, przeczytamy inne dobre książki i zostaniemy demokratami! Jakże się myliliśmy! Ze wszystkich odbiorników słychać było tę prawdę… Prędzej, prędzej! Czytajcie! Słuchajcie! Nie wszyscy okazali się na to przygotowani… Większość ludzi nie żywiła wcale antyradzieckich nastrojów, chcieli tylko jednego – dobrze żyć. Żeby można było kupić dżinsy, wideo i szczyt marzeń – samochód! Wszyscy tęsknili do kolorowych ubrań, smacznego jedzenia. Kiedy przyniosłam do domu Archipelag GUŁag Sołżenicyna, mama była przerażona. „Jeśli zaraz mi nie odniesiesz tej książki, to wypędzę cię z domu”. Babci przed wojną rozstrzelano męża, a ona mówiła: „Waśki mi nie żal. Słusznie go wsadzili. Za długi miał język”. „Babciu – pytałam – dlaczego nic mi o tym nie opowiadałaś?”. „Wolałam, żeby moje życie zdechło razem ze mną, niżbyście wy mieli ucierpieć”. Tak żyli nasi rodzice i rodzice rodziców. Wszystko wyrównywał jeden walec. Pierestrojki nie zrobił lud, zrobił ją jeden człowiek. Gorbaczow. Gorbaczow i grupka inteligentów…

* * *

Gorbaczow to amerykański tajny agent… Mason… Zdradził komunizm. Komunistów – do zsypu, komsomolców – na śmietnisko! Nienawidzę Gorbaczowa za to, że ukradł mi ojczyznę. Paszport radziecki przechowuję jako najcenniejszą rzecz. Tak, staliśmy w kolejkach po zsiniałe kurczaki i zgniłe kartofle, ale to była nasza ojczyzna. Kochałem ją. To pani żyła w „Górnej Wolcie z rakietami”[8], ja żyłem w wielkim kraju. Na Zachodzie bali się Rosji, zawsze była dla nich wrogiem, kością w gardle. Oni nie chcą silnej Rosji, z komunistami czy bez nich. Patrzą na nas jak na magazyn ropy, gazu, drewna i metali kolorowych. Naftę wymieniamy na majtki. Nasza cywilizacja obywała się bez ciuchów i klamotów. Cywilizacja radziecka! Komuś na tym zależało, żeby zniknęła. To operacja CIA. Amerykanie już nami rządzą. Dobrze za to zapłacili Gorbaczowowi… Prędzej czy później stanie przed sądem. Mam nadzieję, że ten Judasz dożyje dnia gniewu ludu. Z satysfakcją strzeliłbym mu w kark na poligonie butowskim[9]. (Wali pięścią w stół). Teraz jesteśmy szczęśliwi, tak? Mamy kiełbasę i banany. Tarzamy się w gównie i jemy wszystko, co obce. Zamiast ojczyzny mamy wielki supermarket. Jeśli to nazywa się wolnością, to ja wypraszam sobie taką wolność. Tfu! Ludzi wdeptali w ziemię, jesteśmy teraz niewolnikami. Niewolnikami! Za komunistów, jak mówił Lenin, państwem rządziła kucharka – robotnicy, dojarki, tkaczki, a teraz w parlamencie siedzą bandyci. Dolarowi milionerzy. Powinni siedzieć w kryminale, a nie w parlamencie. Nabrali nas z tą pierestrojką!

Urodziłem się w ZSRR i tam mi się podobało. Mój ojciec należał do partii, na „Prawdzie” uczył mnie czytać. W każde święto chodziliśmy na pochód. Ze łzami w oczach… Byłem pionierem, nosiłem czerwoną chustę. Przyszedł Gorbaczow, a ja nie zdążyłem wstąpić do Komsomołu, czego bardzo żałuję. Jestem sowek, tak? Moi rodzice to też sowki, dziadek i babcia też? Mój sowkowy dziadek zginął pod Moskwą w czterdziestym pierwszym, a moja sowkowa babcia była w partyzantce… Panowie liberałowie odpracowują swoje działki. Każą nam przeszłość uznać za czarną dziurę. Nienawidzę wszystkich: gorbaczowa, szewardnadzego, jakowlewa[10] – niech pani napisze małą literą, tak ich nienawidzę. Nie chcę do Ameryki, chcę do ZSRR…

* * *

To były piękne, naiwne lata… Zaufaliśmy Gorbaczowowi, teraz już nikomu tak łatwo nie uwierzymy. Wielu Rosjan wracało z emigracji do ojczyzny… Był taki entuzjazm! Myśleliśmy, że zburzymy ten barak. Zbudujemy coś nowego. Skończyłam wydział filologiczny Uniwersytetu Moskiewskiego i dostałam posadę asystentki. Marzyłam o pracy naukowej. Bożyszczem tych lat był Awierincew, na jego wykłady schodziła się cała oświecona Moskwa. Spotykaliśmy się i podtrzymywaliśmy w sobie nawzajem iluzję, że wkrótce kraj będzie inny, i że o to walczymy. Kiedy się dowiedziałam, że koleżanka z roku wyjeżdża do Izraela, bardzo się zdziwiłam: „Nie żal ci teraz wyjeżdżać? U nas dopiero się zaczyna”.

Im więcej mówiono i pisano: „Wolność! Wolność!”, tym szybciej z półek znikały nie tylko ser i mięso, ale nawet sól i cukier. Puste sklepy. Było strasznie. Wszystko na kartki, jak w czasie wojny. Nas uratowała babcia, która codziennie biegała po mieście i realizowała te talony. Cały balkon był zastawiony proszkiem do prania, w sypialni stały torebki z cukrem i kaszą. Kiedy wydano talony na skarpetki, tato zapłakał, mówiąc, że to jest koniec ZSRR. Poczuł to… Pracował w biurze konstrukcyjnym w zakładach wojskowych, zajmował się rakietami i szalenie lubił to zajęcie. Miał dyplomy dwóch wyższych uczelni. Tymczasem zamiast rakiet zakłady zaczęły produkować pralki i odkurzacze. Tatę zwolniono. Oboje z mamą byli wielkimi entuzjastami pierestrojki – malowali plakaty, roznosili ulotki – i tego się doczekali… Nie chcieli wierzyć, że tak wygląda wolność. Nie mogli się z tym pogodzić. Na ulicach już skandowano: „Zabierajcie Gorbaczowa, Jelcyn to jest mądra głowa!”. Noszono portrety Breżniewa z całą piersią w orderach, a Gorbaczowa – z całą w talonach. Zaczynało się panowanie Jelcyna – reformy Gajdara[11] i właśnie to znienawidzone przeze mnie „sprzedaj-kup”… Żeby przeżyć, jeździłam do Polski z workami żarówek i zabawek. Wagon był pełen nauczycieli, inżynierów, lekarzy… Wszyscy z workami i torbami. Całą noc siedzieliśmy i omawiali Doktora Żywago… sztuki Szatrowa… Jak w moskiewskiej kuchni.

Wspominam swoich przyjaciół z uniwersytetu… Jesteśmy teraz wszystkim, tylko nie filologami – top menedżerami agencji reklamowych, bankowcami, komiwojażerami… Ja pracuję w agencji nieruchomości u pewnej pani, która przyjechała z prowincji; pracowała kiedyś w aparacie Komsomołu. Kto dzisiaj ma firmy? Kto wille na Cyprze i w Miami? Dawna nomenklatura partyjna. Tam trzeba szukać zaginionych pieniędzy partyjnych… A nasi liderzy… szestidiesiatniki, pokolenie lat sześćdziesiątych… Owszem, nawąchali się krwi na wojnie, ale byli naiwni jak dzieci… Powinniśmy byli dniami i nocami koczować na placach. Doprowadzić sprawę do końca i urządzić Norymbergę dla KPZR. Za szybko rozeszliśmy się do domów. Władzę przejęli handlarze i cinkciarze. I wbrew przewidywaniom Marksa po socjalizmie budujemy kapitalizm. (Milknie). Ale jestem szczęśliwa, że żyłam w tym czasie. Komunizm upadł! Koniec, już nie wróci. Żyjemy w innym świecie i patrzymy na niego innymi oczami. Nigdy nie zapomnę tamtych dni, kiedy zaczęliśmy oddychać swobodnie…

O tym, jak przyszła miłość, a pod oknami jeździły czołgi

Byłam zakochana, o niczym innym nie mogłam wtedy myśleć. Żyłam wyłącznie tym. A tutaj mama budzi mnie rano: „Czołgi pod oknami! Chyba jakiś przewrót!”. Ja wymamrotałam zaspana: „Mamo, to są ćwiczenia”. A gdzie tam! Pod oknami stały prawdziwe czołgi, nigdy nie widziałam ich tak blisko. W telewizji nadawano Jezioro łabędzie… Przybiegła przyjaciółka mamy, która bardzo się przejęła tym, że nie płaciła składek partyjnych. Mówiła, że w ich szkole stało popiersie Lenina, a ona wyniosła je do magazynu i nie wiedziała, co teraz ma z nim zrobić. Wszystko od razu wróciło na swoje miejsce: tego nie wolno i tamtego nie wolno. Spikerka odczytywała „Obwieszczenie o wprowadzeniu stanu wyjątkowego”… Przyjaciółka mamy przy każdym słowie wzdrygała się: „Boże święty! Boże!”. Ojciec pluł na telewizor…

Zadzwoniłam do Olega…

– Jedziemy pod Biały Dom[12]?

– Jedziemy.

Przypięłam odznakę z Gorbaczowem. Naszykowałam sporo kanapek. W metrze ludzie byli małomówni, wszyscy spodziewali się nieszczęścia. Wszędzie czołgi… Czołgi… Na pancerzach nie siedzieli mordercy, ale wystraszeni chłopcy ze skruszonymi minami. Stare kobiety częstowały ich blinami i jajkami na twardo. Ulżyło mi, gdy koło Białego Domu zobaczyłam dziesiątki tysięcy ludzi! Wszyscy we wspaniałych nastrojach. Mieliśmy poczucie, że wszystko możemy. Skandowaliśmy: „Jelcyn, Jelcyn! Jelcyn!”. Już tworzono oddziały samoobrony. Przyjmowano tylko młodych, starszym odmawiano, więc byli niezadowoleni. Jakiś staruszek się oburzał:

– Komuniści ukradli mi życie! Pozwólcie mi chociaż pięknie umrzeć!

– Dziadku, odejdźcie…

Teraz mówią, że chcieliśmy bronić kapitalizmu… Nieprawda! Ja broniłam socjalizmu, ale jakiegoś innego… nieradzieckiego… I obroniłam go! Tak mi się wydawało. Wszyscy tak myśleliśmy… Po trzech dniach czołgi wyjeżdżały z Moskwy, to już były dobre czołgi…

* * *

Siedzę w kuchni u swoich moskiewskich przyjaciół. Zebrało się tam spore towarzystwo: przyjaciele, krewni z prowincji. Przypomniało nam się, że nazajutrz będzie kolejna rocznica sierpniowego puczu.

– Jutro jest święto…

– A cóż tu mamy świętować? To tragedia. Naród przegrał.

– Przy dźwiękach muzyki Czajkowskiego grzebano Sowiety…

– Pierwsze co zrobiłam, to wzięłam pieniądze i pobiegłam do sklepu. Wiedziałam, że czymkolwiek się to wszystko skończy, ceny pójdą w górę.

– Ucieszyłem się, że zdejmą Gorbiego! Obrzydł już wszystkim ten gaduła.

– Rewolucja była tylko teatrem. Przedstawieniem dla ludu. Pamiętam zupełną obojętność wszystkich, z kimkolwiek bym rozmawiał. Wszyscy wyczekiwali.

– A ja zadzwoniłem do pracy i poszedłem robić rewolucję. Wygrzebałem z bufetu wszystkie noże, które były w domu. Wiedziałem, że to wojna… że potrzebna jest broń…

– Ja byłem za komunizmem! U nas w rodzinie wszyscy należeli do partii. Mama śpiewała nam pieśni rewolucyjne zamiast kołysanek. Wnukom też teraz śpiewa. „Zwariowałaś?” – pytam. A ona na to: „Przecież nie znam innych piosenek”. Dziadek też był bolszewikiem… i babka…

– Powiedzcie jeszcze, że komunizm to piękna bajka. A rodzice mego ojca zginęli w łagrach Mordowii.

– Poszliśmy pod Biały Dom razem z rodzicami. Tato powiedział: „Chodźmy. Bo inaczej to nigdy nie będzie ani kiełbasy, ani dobrych książek”. Wyrywaliśmy z bruku kamienie i budowali barykady.

– Teraz ludzie ochłonęli, więc stosunek do komunistów się zmienia. Można go nie ukrywać… Pracowałem w komitecie dzielnicowym Komsomołu. Pierwszego dnia zabrałem do domu wszystkie legitymacje komsomolskie, czyste blankiety i odznaki. Schowałem je w piwnicy, potem nie miałem gdzie trzymać kartofli. Nie wiedziałem, do czego mi to potrzebne, ale wyobraziłem sobie, że przyjdą opieczętować lokal i wszystko to zniszczą, a to były drogie dla mnie symbole.

– Mogło się zdarzyć, że poszlibyśmy zabijać się nawzajem… Dzięki Bogu do tego nie doszło!

– Nasza córka leżała w klinice położniczej. Przyszłam do niej, a ona pyta: „Mamo, czy będzie rewolucja? Wojna domowa?”.

– A ja skończyłem uczelnię wojskową. Służyłem w Moskwie. Gdyby kazano nam kogoś aresztować, to na pewno byśmy taki rozkaz wykonali. I niejeden zrobiłby to z entuzjazmem. Bo sytuacji w kraju mieliśmy już dość. Przedtem wszystko było jasne i proste, wszystko jak należy. Był porządek. Wojskowi lubią tak żyć. Ludzie w ogóle tak lubią żyć.

– Boję się wolności. Przyjdzie pijak i podpali mi daczę.

– Jakież tam, koledzy, idee? Życie jest krótkie, wypijmy sobie!

* * *

19 sierpnia 2001 roku – dziesiąta rocznica puczu. Jestem w stolicy Syberii, Irkucku. Robię kilka błyskawicznych wywiadów na ulicach.

Pytanie:

– Co by się stało, gdyby zwyciężył Państwowy Komitet Stanu Wyjątkowego[13]?

Odpowiedzi:

– Ocalilibyśmy wielki kraj…

– Popatrzcie na Chiny, gdzie rządzą komuniści. Chiny stały się drugą gospodarką w świecie…

– Gorbaczowa i Jelcyna postawiono by przed sądem jako zdrajców ojczyzny.

– Zalaliby kraj krwią… I zapełniliby ludźmi obozy koncentracyjne.

– Socjalizm by ocalał. Nie byłoby wśród nas podziału na biednych i bogatych.

– Nie byłoby żadnej wojny w Czeczenii.

– Nikt by nie śmiał mówić, że Hitlera pokonali Amerykanie.

– Ja sam stałem pod Białym Domem. I czuję, że zostałem oszukany.

– Co by było, gdyby pucz zwyciężył? Przecież zwyciężył! Pomnik Dzierżyńskiego zwalono, ale Łubianka została. Budujemy kapitalizm pod przewodnictwem KGB.

– Moje życie by się nie zmieniło…

O tym, jak przedmioty zrównały się z ideami i słowami

Świat rozleciał się na dziesiątki różnokolorowych kawałków. Jakże chcieliśmy, żeby szara radziecka egzystencja czym prędzej zmieniła się w słodkie obrazki z filmów amerykańskich! O tym, jak staliśmy pod Białym Domem, już mało kto wspominał… Tamte trzy dni wstrząsnęły światem, ale nie nami… Dwa tysiące ludzi wiecuje, a reszta przejeżdża obok i patrzy na nich jak na idiotów. Dużo piliśmy. U nas zawsze dużo się pije, ale wtedy piliśmy wyjątkowo dużo. Społeczeństwo zamarło – w którą stronę pójdziemy? Czy nastanie kapitalizm, czy też porządny socjalizm? Kapitaliści są tłuści, straszni – to nam wmówiono w dzieciństwie… (Śmieje się).

Kraj pokrył się siecią banków i straganów. Pojawiły się całkiem inne towary. Nie toporne buciska i sukienki godne staruszek, ale to, o czym zawsze marzyliśmy: dżinsy, kożuszki, elegancka bielizna damska, serwisy obiadowe… Wszystko takie śliczne, kolorowe. Nasze radzieckie wyroby były szare, surowe, zupełnie jakby produkowali je dla wojska. Biblioteki i teatry opustoszały. Pełno ludzi było za to na bazarach i w sklepach komercyjnych. Wszyscy natychmiast zapragnęli być szczęśliwi. Jak dzieci odkryliśmy nowy świat… Wkrótce jednak przestaliśmy omdlewać z zachwytu, wchodząc do supermarketu… Znajomy zajął się biznesem. Opowiadał, że kiedy pierwszy raz przywiózł tysiąc puszek kawy rozpuszczalnej, to rozkupiono je w ciągu paru dni; kiedy kupił sto odkurzaczy – też momentalnie rozsprzedał. Ludzie brali wszystko: kurtki, swetry, najróżniejsze drobiazgi! Przebierali się, zmieniali obuwie. Kupowali nowy sprzęt i meble. Remontowali dacze… Zapragnęli mieć ładne ogrodzenia i dachy… Czasem z przyjaciółmi zaczynamy wspominać, a wtedy pękamy ze śmiechu… Dzikusy! Ludzie byli zupełnymi dziadami. Wszystkiego musieli się uczyć… W czasach radzieckich wolno było mieć mnóstwo książek, ale nie drogi samochód czy dom. No więc uczyliśmy się ładnie ubierać, smacznie gotować, rankiem pić soki i jogurty… Przedtem gardziłam pieniędzmi, bo po prostu nie wiedziałam, co to jest. W naszej rodzinie nie mówiło się o takich rzeczach. Mówić o pieniądzach to wstyd. Można powiedzieć, że wyrośliśmy w kraju bez pieniędzy. Tak jak wszyscy dostawałam swoje sto dwadzieścia rubli i to mi wystarczało. Pieniądze przyszły z pierestrojką. Z Gajdarem. Prawdziwe pieniądze. Zamiast: „Nasza przyszłość to komunizm” wszędzie wisiały transparenty „Kupujcie! Kupujcie!”. Kto chciał, mógł podróżować. Zobaczyć Paryż… Albo Hiszpanię… Fiestę… Walkę byków… Czytałam o tym u Hemingwaya, czytałam i wiedziałam, że nigdy tego nie zobaczę. Książki zastępowały nam życie… Skończyły się nasze nocne czuwania w kuchniach i zaczęło się zarabianie, dorabianie. Pieniądze stały się synonimem wolności. Wszystkich opanowała chęć posiadania. Najsilniejsi i najbardziej agresywni zaczęli robić interesy. Zapomnieliśmy o Leninie i Stalinie. Tak uchroniliśmy się od wojny domowej, bo znowu mielibyśmy „białych” i „czerwonych”. „Naszych” i „nie naszych”. Zamiast krwi – przedmioty… Życie! Wybraliśmy piękne życie. Nikt nie chciał pięknie umierać, wszyscy chcieli pięknie żyć. Inna rzecz, że słodkich pierniczków nie starczyło dla wszystkich…

* * *

Epoka radziecka… Słowo miało status sakralny, magiczną moc. Tak więc siłą bezwładu w inteligenckich kuchniach rozmawiano jeszcze o Pasternaku, gotowano zupę, nie wypuszczając z rąk Astafjewa i Bykowa, ale życie cały czas udowadniało, że to się już nie liczy. Że słowa nic nie znaczą. W roku dziewięćdziesiątym pierwszym… Odwieźliśmy mamę do szpitala z ciężkim zapaleniem płuc, wróciła stamtąd jako bohaterka. Przez cały czas opowiadała ludziom o Stalinie, o zabójstwie Kirowa, o Bucharinie… Gotowi byli jej słuchać dniem i nocą. Ludzie chcieli wówczas, żeby im otwarto oczy. Niedawno mama znowu trafiła do szpitala, ale tym razem aż do końca pobytu milczała. Minęło zaledwie pięć lat, a rzeczywistość już inaczej rozdzieliła role. Bohaterką tym razem była żona biznesmena… Ona i jej opowieści sprawiły, że wszyscy zaniemówili… Jaki ma dom – trzysta metrów kwadratowych! Ile służby: kucharka, niania, kierowca, ogrodnik… Wypoczywa z mężem na Zachodzie… Tak, oczywiście, muzea, ale butiki… Butiki! Jeden pierścionek waży tyle karatów, a inny… А wisiorki… złote klipsy… Publiczność zachwycona! O Gułagu albo czymś podobnym – ani słowa. Było i już, nie ma o czym gadać. Kto by się tam teraz kłócił ze starymi?

Z przyzwyczajenia zaglądałam do antykwariatu – spokojnie stał tam sobie komplet dwustu tomów „Biblioteki Literatury Światowej” i „Biblioteka Przygód” – ta sama pomarańczowa seria, za którą szalałam. Patrzyłam na grzbiety książek i długo wdychałam ich zapach. Były tam istne góry książek! Inteligenci wyprzedawali biblioteki. Oczywiście, wielu zubożało, ale nie dlatego pozbywano się książek z domu, nie tylko z braku pieniędzy. Chodziło o to, że książki ludzi rozczarowały. To rozczarowanie było całkowite. Pytanie: „Co teraz czytasz?” brzmiało już nieprzyzwoicie. Zbyt wiele zmieniło się w życiu, a książki o tym nie mówiły. Rosyjskie powieści nie uczą, jak osiągnąć sukces. Jak zostać bogatym… Obłomow leży na kanapie, a bohaterowie Czechowa cały czas piją herbatę i utyskują na życie… (Milknie). Chińczycy powiadają: „Nie daj Boże żyć w epoce przemian”. Mało kto z nas pozostał taki, jaki był. Przyzwoici ludzie gdzieś się pochowali. Wszędzie tylko łokcie i zęby…

* * *

Jeśli mowa o latach dziewięćdziesiątych… Nie powiedziałbym, że to były piękne czasy, raczej ohydne. W umysłach nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni… Niejeden nie wytrzymał i oszalał, szpitale dla wariatów były przepełnione. Odwiedziłem w jednym z nich przyjaciela. Ktoś krzyczał: „Jestem Stalin! Jestem Stalin!”, drugi: „Jestem Bieriezowski[14]! Jestem Bieriezowski!”. Cały oddział był pełen stalinów i bieriezowskich. Na ulicach ciągle strzelano. Zginęło mnóstwo ludzi. Codziennie dochodziło do rozpraw. Wyrwać coś dla siebie. Zdążyć, póki inni tego nie zrobią. Jednego zrujnowali, drugiego przymknęli. Z pałacu – do lochu. A z drugiej strony jak fajnie – wszystko widzisz na własne oczy…

W bankach stały kolejki tych, którzy chcieli założyć biznes: otworzyć piekarnię, sprzedawać sprzęt elektroniczny… Też stałem w tej kolejce. Dziwiłem się, jak wielu nas jest. Jakaś kobieta w berecie zrobionym na drutach, chłopak w sportowej kurtce, tęgi chłop o wyglądzie byłego więźnia… Przez siedemdziesiąt lat z górą pouczano nas, że pieniądze szczęścia nie dają, że wszystko, co najlepsze w życiu, człowiek dostaje za darmo. Na przykład miłość. Ale wystarczyło powiedzieć z trybuny: „handlujcie, bogaćcie się”, żeby wszyscy o tym zapomnieli. W kąt poszły wszystkie radzieckie książki. Ci ludzie wcale nie przypominali tych, z którymi siedziałem do rana i brzdąkałem na gitarze. Od biedy potrafiłem zagrać trzy akordy. Jedyne, co tych nowych łączyło z „kuchennymi” ludźmi, było to, że im też obrzydły czerwone sztandary i cały ten rytuał: zebrania Komsomołu, zajęcia polityczne… Socjalizm miał ludzi za durniów…

Bardzo dobrze wiem, czym są marzenia. Przez całe dzieciństwo prosiłem o rower, ale nikt mi go nie kupił. W domu była bieda. Zostałem farcowszczikiem[15], w szkole handlowałem dżinsami, na wyższej uczelni – mundurami radzieckimi i różnymi odznakami. Cudzoziemcy to kupowali. Zwyczajna sprawa. W radzieckich czasach można było za to dostać od trzech do pięciu lat. Ojciec biegał za mną z pasem i krzyczał: „Spekulant! Po to walczyłem pod Moskwą, żeby mi takie gówno w domu wyrosło!”. To, co wczoraj było przestępstwem, dzisiaj było biz­nesem. W jednym miejscu kupiłem gwoździe, w drugim fleki, zapakowałem w foliową torbę i sprzedałem jako nowy towar. Przyniosłem pieniądze do domu. Nakupiłem różnych rzeczy, pełną lodówkę. Rodzice myśleli, że zaraz przyjdzie milicja i mnie aresztuje. (Śmieje się). Sprzedawałem sprzęt gospodarstwa domowego. Szybkowary, garnki do gotowania na parze… Wracałem samochodem z Niemiec z całą przyczepą towaru. Wszystko schodziło… W moim gabinecie stało pudło po komputerze, pełne pieniędzy… Myślałem wtedy, że to tylko pieniądze. Bierze się z tego pudła, bierze i ciągle jest z czego brać. Już chyba wszystko kupiłem: mieszkanie, brykę, rolexa… Pamiętam tamto upojenie. Człowiek może spełnić wszystkie swoje marzenia, skrywane fantazje. Wiele się o sobie dowiedziałem: po pierwsze, że nie mam gustu, a po drugie, że jestem zakompleksiony. Nie potrafię obracać pieniędzmi. Nie wiedziałem, że duże pieniądze nie powinny leżeć, muszą pracować. Pieniądze są taką samą próbą dla człowieka jak władza czy miłość… Marzyłem… I pojechałem do Monako. W kasynie w Monte Carlo przegrałem wielką sumę, mnóstwo kasy. Nosiło mnie… Byłem niewolnikiem swojego pudła. Są tam jeszcze pieniądze czy nie ma? Ile ich jest? Powinno być ich coraz więcej. Przestało mnie interesować to, co przedtem. Polityka… Wiece… Umarł Sacharow. Poszedłem go pożegnać. Setki tysięcy ludzi… Wszyscy płakali, ja też. Niedawno przeczytałem w gazecie, że umarł wielki jurodiwy[16] Rosji. Pomyślałem, że umarł w porę. Kiedy Sołżenicyn przyjechał z Ameryki, obstąpiliśmy go wszyscy. Ale ani on nas nie rozumiał, ani my jego. Był cudzoziemcem. Wrócił do Rosji, a tu za oknami Chicago…

Kim byłbym, gdyby nie pierestrojka? Pracownikiem inżynieryjno-technicznym z nędzną pensją… (Śmieje się). A teraz mam własną klinikę okulistyczną. Kilkaset osób ze swoimi rodzinami, dziadkami, babciami jest ode mnie zależnych. Pani grzebie we własnej duszy, snuje refleksje, a ja tego problemu nie mam. Pracuję dniem i nocą. Kupiłem najnowsze wyposażenie, chirurgów wysłałem na staż do Francji. Ale nie jestem altruistą, mam spore dochody. Do wszystkiego doszedłem sam… A miałem w kieszeni tylko trzysta dolarów… Zaczynałem interesy z takimi partnerami, że gdyby weszli tu do pokoju, toby pani zemdlała. Prawdziwi goryle! Wzrok dziki… Teraz ich już nie ma, wyginęli jak dinozaury. Chodziłem w kamizelce kuloodpornej, strzelano do mnie. Nie przejmuję się tym, że ktoś je gorszą kiełbasę niż ja. Wszyscy przecież chcieliście, żeby był kapitalizm. Marzyliście o nim! To teraz nie krzyczcie, że was oszukali…

O tym, że wyrośliśmy pośród katów i ofiar

Wracamy wieczorem z kina. W kałuży krwi leży mężczyzna. Na plecach, w płaszczu widać dziurę od kuli. Koło niego stoi milicjant. Wtedy po raz pierwszy widziałem zabitego człowieka. Wkrótce się do tego przyzwyczaiłem. Nasz dom jest duży, ma dwadzieścia klatek schodowych. Co rano na podwórzu znajdowano trupa. Już się na ten widok nie wzdrygaliśmy. Zaczął się prawdziwy kapitalizm. Krwawy. Spodziewałem się, że będę wstrząśnięty, a nie byłem. Po Stalinie inaczej traktujemy rozlew krwi… Pamiętamy, jak swoi zabijali swoich… I masowe mordy ludzi, którzy nie wiedzieli, za co ich zabijają… To zostało, to wciąż jest obecne w naszym życiu. Wyrośliśmy pośród katów i ofiar… Dla nas życie razem jest normalne. Nie ma granicy między stanem pokoju a stanem wojny. Wojna jest zawsze. Kiedy włączy się telewizor, to wszyscy gadają jak kryminaliści – i politycy, i biznesmeni, i prezydent: „zblatowany”, „przewał”, „ustawka”… Czym jest dla nich ludzkie życie? Splunąć i rozdeptać. Jak w łagrze…

* * *

Dlaczego nie osądzono Stalina? Odpowiem pani… Żeby go potępić, trzeba byłoby też potępić krewnych i znajomych. Swoich najbliższych. Opowiem o swojej rodzinie… Tatę zabrali w trzydziestym siódmym roku, dzięki Bogu wrócił, dziesięć lat jednak odsiedział. Wrócił i bardzo chciał żyć… Sam się dziwił, że po wszystkim, co przeszedł, miał jeszcze ochotę żyć… Tak wcale nie było ze wszystkimi, wcale nie… Moje pokolenie rosło z ojcami, którzy wrócili albo z obozów, albo z wojny. Jedyną rzeczą, o której nam mogli opowiedzieć, była przemoc. Śmierć. Rzadko się śmiali, przeważnie milczeli. I pili… Pili… Żeby w końcu całkiem się rozpić. Był jeszcze drugi scenariusz – ci, których nie przymknięto, bali się, że ich przymkną. I to wszystko trwało nie miesiąc czy dwa, ale całe lata! A taki, którego nie przymknęli, zaczynał się zastanawiać, dlaczego wszystkich wsadzili, a jego nie. Czy coś robi inaczej? Co właściwie? Każdego mogli aresztować, ale mogli go też skierować do pracy w NKWD… Partia prosi, partia każe. Wybór nieprzyjemny, ale wielu musiało go dokonać… A teraz o katach… To nie były potwory, zwyczajni ludzie… Na naszego tatę doniósł sąsiad, wujek Jura. Poszło o głupstwo, jak mówiła mama. Miałem siedem lat. Wujek Jura brał na ryby swoje dzieci i mnie, pozwalał się przejechać na koniu. Naprawiał nam płot… Jak pani widzi, wyłania się z tego całkiem inny portret kata – zwyczajny człowiek, nawet porządny… Normalny… Tatę aresztowano, a po kilku miesiącach zabrano jego brata. Za Jelcyna udostępniono mi nawet jego akta – leżało tam kilka donosów, jeden napisała ciocia Ola… Kuzynka… Ładna, wesoła kobieta… Ładnie śpiewała… Była już stara, kiedy ją zapytałem: „Ciociu Olu, opowiedz o trzydziestym siódmym roku…”. „To był najszczęśliwszy rok w moim życiu. Byłam zakochana” – odpowiedziała… Brat taty już nigdy nie wrócił. Umarł w więzieniu czy w łagrze – nie wiadomo. Nie było to dla mnie łatwe, ale mimo wszystko zapytałem o to, co mnie dręczyło: „Ciociu Olu, dlaczego to zrobiłaś?”. „A czy kto widział uczciwego człowieka w czasach Stalina?”. (Milczy). Był jeszcze wujek Pawieł, który służył w wojskach NKWD na Syberii… Wie pani, zło w chemicznie czystej postaci nie istnieje… To nie tylko Stalin i Beria… To także wujek Jura i ładna ciocia Ola…

* * *

Pierwszy maja. Tego dnia komuniści przechodzą ulicami Moskwy w wielotysięcznym pochodzie. Stolica znowu jest „czerwona” – czerwone flagi, czerwone baloniki, czerwone koszulki z sierpem i młotem. Ludzie niosą portrety Lenina i Stalina. Portretów Stalina jest więcej. Plakaty: „Do diabła z waszym kapitalizmem!”, „Czerwony sztandar na Kreml!”. Zwykła Moskwa stoi na chodnikach, „czerwona” toczy się po jezdni jak lawina. Między nimi cały czas trwają pyskówki, miejscami dochodzi do bójek. Policja nie jest w stanie rozdzielić tych dwóch stolic. A ja nie nadążam z zapisywaniem wszystkiego, co słyszę…

– Pochowajcie Lenina, i to bez honorów.

– Lokaje Ameryki! Za ile sprzedaliście kraj?

– Oj, ludzie, ale z was durnie…

– Jelcyn i jego banda wszystko nam ukradli. Pijcie! Bogaćcie się! Kiedyś to się skończy…

– Boją się ludziom powiedzieć, że budujemy kapitalizm? Wszyscy gotowi są chwycić za broń, nawet moja mama, gospodyni domowa.

– Z bagnetem można zrobić wszystko, tylko nie można na nim siedzieć.

– A ja bym tych cholernych burżujów rozjeżdżał czołgami!

– Komunizm wymyślił Marks! Żyd!…

– Uratować mógłby nas tylko jeden człowiek – towarzysz Stalin. Wystarczy, żeby przyszedł na dwa dni… Rozstrzelałby ich wszystkich i mógłby sobie iść, położyć się z powrotem.

– No i chwała Bogu! Wszystkim świętym się pokłonię.

– Stalinowskie zasrańce! Krew jeszcze nie zakrzepła na waszych rękach. Carską rodzinę za coście zamordowali? Nawet nad dziećmi nie mieliście litości.

– Nie ma wielkiej Rosji bez wielkiego Stalina.

– Ludziom do głów nasrali…

– Jestem prostym człowiekiem. Stalin nie tykał prostych ludzi. W naszej rodzinie nikt nie ucierpiał – sami robotnicy. Spadały głowy naczelników, ale prosty człowiek żył sobie spokojnie.

– Czerwona bezpieka! Niedługo powiecie, że nie było żadnych obozów, tylko pionierskie. A mój dziadek był stróżem.

– A mój – geometrą.

– Maszynistą…

Przed dworcem Białoruskim zaczął się wiec. Tłum to głośno bił brawo, to krzyczał: „Hurra! Niech żyje!”. Cały plac zaśpiewał pieśń na melodię Warszawianki 1905 roku: „Zrzucimy wnet liberalne kajdany i obalimy zbrodniczy ten rząd”. W końcu demonstranci zwinęli czerwone flagi, po czym jedni podążyli do metra, inni ustawili się w kolejki przy kioskach z pasztecikami i piwem. Zaczęła się zabawa ludowa, ludzie puścili się w pląsy. Stara kobieta w czerwonej chuście kręciła się i przytupywała wokół harmonisty: „Przy dużej choince zatańczymy w koło, bo w naszej ojczyźnie żyje się wesoło. Tańczymy z radości, wesoło śpiewamy, Stalinowi słowa piosenki oddamy”. Tuż koło metra dogoniły mnie dźwięki pijackiej czastuszki: „Odpierdol się wszystko złe, a przypierdol dobre”.

O tym, co powinniśmy wybrać: wielką historię czy banalne życie?

Koło kiosku z piwem zawsze jest gwar. Ludzie są rozmaici. Spotkać tu można profesora, robociarza, studenta, bezdomnego… Piją i filozofują. Wszyscy o tym samym – o losach Rosji. O komunizmie.

– Lubię sobie wypić. Dlaczego piję? Bo moje życie mi się nie podoba. Za pomocą alkoholu zrobię wariackie salto i przeniosę się gdzie indziej. Tam, gdzie wszystko będzie ładne i dobre.

– Dla mnie pytanie jest bardziej konkretne: w jakim kraju chcę żyć – w wielkim czy w normalnym?

– Kochałem imperium… Po jego upadku życie przestało mnie interesować. Nudno jest.

– Wielka idea potrzebuje krwi. Dzisiaj nikt nie chce umierać byle gdzie. Na jakiejś tam wojnie. Jak w tej piosence: „Wszędzie forsa, forsa, forsa, bez tej forsy trudno żyć…”[17]. A skoro się pan upiera, że jednak mamy cel, to niech pan powie: jaki? Każdemu po mercedesie i na wczasy do Miami?

– Rosjanin musi w coś wierzyć… Wierzyć w coś świetlanego, wzniosłego. W naszej podświadomości tkwią imperium i komunizm. Bliższe jest nam to, co bohaterskie.

– Socjalizm zmuszał człowieka do życia w historii… do obecności przy czymś wielkim…

– Kurna! Myśmy tacy uduchowieni, tacy wyjątkowi.

– Nie mieliśmy demokracji. Jacy tam z nas demokraci?

– Ostatnie wielkie wydarzenie w naszym życiu to pierestrojka.

– Rosja może być tylko wielka, albo jej wcale nie będzie. Potrzebujemy silnej armii.

– A po ch.. mi wielki kraj? Chcę żyć w małym, takim jak Dania. Bez broni jądrowej, bez nafty i gazu. Żeby nikt mnie nie tłukł rewolwerem po głowie. Może dopiero wtedy nauczymy się myć chodniki szamponem…

– Komunizm to zadanie ponad siły człowieka… U nas tak jest zawsze: to konstytucji się nam zachce, to znowu jesiotra z chrzanem…

– Jakże zazdroszczę ludziom, którzy mieli ideę! Bo teraz żyjemy bez idei. A ja chcę wielkiej Rosji! Nie pamiętam jej, ale wiem, że była.

– To był wielki kraj z kolejkami po papier toaletowy… Dobrze pamiętam, jak śmierdziało w radzieckich stołówkach i sklepach.

– Rosja ocali świat! I sama w ten sposób się ocali!

– Mój ojciec dożył dziewięćdziesiątki. Mówił, że nic dobrego go w życiu nie spotkało poza wojną. I to jest wszystko, co potrafimy.

– Bóg to nieskończoność, która jest w nas… Stworzeni jesteśmy na jego obraz i podobieństwo…

O wszystkim…

Byłam radziecka w dziewięćdziesięciu procentach… Nie rozumiałam tego, co się działo. Pamiętam, jak Gajdar mówił w telewizji: „Uczcie się handlować”, „Rynek nas uratuje”, „Kupiłeś na jednej ulicy butelkę wody mineralnej i sprzedałeś na drugiej – na tym polega biznes”… Ludzie słuchali tego z niedowierzaniem. Wracałam do domu. Zamykałam drzwi i płakałam. Mama dostała wylewu, tak ją to wszystko wystraszyło. Może i chcieli zrobić coś dobrego, ale zabrakło im współczucia w stosunku do własnego narodu. Nigdy nie zapomnę staruszków proszących o jałmużnę; stali w rzędach wzdłuż drogi. Sprane czapki, pocerowane marynareczki… Czy szłam do pracy, czy wracałam, zawsze bałam się podnieść wzrok… Pracowałam w fabryce kosmetyków. Zamiast pieniędzy dawali nam ­perfumy…

* * *

Do naszej klasy chodziła biedna dziewczynka, jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Została sama z babcią. Cały rok chodziła w jednej i tej samej sukience. Ale nikt się nad nią nie litował. Jakoś szybko bieda stała się czymś wstydliwym…

* * *

Nie żałuję lat dziewięćdziesiątych… Burzliwe, jasne lata. Ja, która kiedyś nie interesowałam się polityką i nie czytałam gazet, wysunęłam swoją kandydaturę na zjazd. Kim byli liderzy pierestrojki? Pisarzami, artystami… Poetami… Na Pierwszym Zjeździe Delegatów Ludowych ZSRR[18] można było zbierać autografy. Mój mąż był ekonomistą, dostawał wtedy szału. „Co – pytał – potrafią poeci? Przepalać słowem serca ludzi[19] i tyle. No dobrze, zrobicie rewolucję. A potem? Co będzie potem? Jak zbudujecie demokrację? Kto to będzie robił? Z góry wiadomo, co z tego wyjdzie”. Śmiał się ze mnie. Rozwiedliśmy się z tego powodu… Okazało się, że miał rację…

* * *

Zrobiło się strasznie, więc ludzie ruszyli do świątyń. Kiedy wierzyłem w komunizm, nie potrzebowałem cerkwi. Moja żona chodzi tam ze mną, dlatego że w cerkwi ojczulek mówi do niej: „Gołąbeczko”…

* * *

Mój ojciec był uczciwym komunistą. Nie obwiniam komunistów, tylko komunizm. Do tej pory nie wiem, jak mam traktować Gorbaczowa… I Jelcyna… Kolejki i puste sklepy idą w zapomnienie szybciej niż czerwony sztandar nad Reichstagiem.

* * *

Zwyciężyliśmy. Ale kogo? I po co? W telewizji na jednym kanale dają film, w którym czerwoni biją białych, a na drugim dzielni biali biją czerwonych. Schizofrenia!

* * *

Bez przerwy mówimy o cierpieniu… To jest nasza droga poznania. Ludzie Zachodu wydają się nam naiwni, bo nie cierpią tak jak my, mają lekarstwo na każdy pryszczyk. A myśmy siedzieli w łagrach, w czasie wojny zasłaliśmy ziemię trupami, gołymi rękami uprzątaliśmy paliwo jądrowe w Czarnobylu… Jesteśmy tacy otrzaskani, zahartowani. Mamy własny język… Język cierpienia…

Próbowałem zagadnąć o to swoich studentów… Śmiali mi się w twarz: „My nie chcemy cierpieć. Dla nas życie to coś innego”. Nic jeszcze nie zrozumieliśmy z niedawnego świata, a żyjemy w nowym. Cała cywilizacja leży na śmietniku…

Dziesięć historii w czerwonym wnętrzu

O pięknie dyktatury i o tajemnicy motyla w cemencie

Jelena Jurjewna S. – trzeci sekretarz komitetu dzielnicowego partii, 49 lat

Czekały na mnie we dwójkę: sama Jelena Jurjewna, z którą umówiłam się na spotkanie, i jej moskiewska przyjaciółka Anna Iljiniczna M., która przyjechała do niej w odwiedziny. I od razu włączyła się do rozmowy: „Od dłuższego czasu chcę, żeby ktoś mi wytłumaczył, co się z nami dzieje”. Ich opowieści nie miały żadnych wspólnych punktów poza znanymi nazwiskami: Gorbaczow, Jelcyn… Ale każda miała swojego Gorbaczowa i swojego Jelcyna. I swoje lata dziewięćdziesiąte.

Jelena Jurjewna

Czyżby już trzeba było opowiadać o socjalizmie? Komu? Wszyscy go jeszcze pamiętają. Daję słowo, jestem zdziwiona, że pani do mnie przyszła. Jestem komunistką, z nomenklatury… Nas teraz nie dopuszcza się do głosu, zatyka się nam usta. Lenin to dziś bandyta, Stalin… A my wszyscy jesteśmy zbrodniarzami, chociaż sama nie mam kropli krwi na rękach. Nosimy na sobie piętno, wszyscy…

Może za pięćdziesiąt albo sto lat o tamtym naszym życiu, które nazywano „socjalizmem”, zacznie się pisać obiektywnie. Bez łez i przekleństw. Będą tę epokę odkopywać jak starożytną Troję. Do niedawna w ogóle nic dobrego nie można było powiedzieć o socjalizmie. Na Zachodzie po upadku Związku Radzieckiego zrozumiano, że idee marksistowskie się nie skończyły, że trzeba je rozwijać. A nie modlić się do nich. Marks nie był tam bałwanem jak u nas. Świętym! Najpierw go ubóstwialiśmy, a potem wyklęli. Wszystkośmy przekreślili. Nauka też przysporzyła ludzkości niezliczonych nieszczęść. No to likwidujmy uczonych! Przeklnijmy ojców bomby atomowej albo jeszcze lepiej – zacznijmy od tych, którzy wynaleźli proch. Od nich… Czyż nie mam racji? (Nie zdążyłam jej odpowiedzieć). To dobrze… Dobrze, że wyjechała pani z Moskwy. I przyjechała, rzec można, do Rosji. Kiedy chodzi się po Moskwie, to się wydaje, że i u nas jest Europa – luksusowe samochody, restauracje… Lśnią złote kopuły! Niech pani posłucha, o czym ludzie rozmawiają u nas, na prowincji… Rosja to nie Moskwa, Rosja to Samara, Togliatti, Czelabińsk… czy jakiś Zadupińsk… Czego o Rosji można się dowiedzieć w moskiewskich kuchniach? Na imprezach? Ple ple ple… Moskwa to stolica jakiegoś innego państwa, nie tego, które leży za stołeczną obwodnicą. Raj dla turystów. Moskwie niech pani nie wierzy…

Przyjeżdżają do nas i od razu: A to ci, sowki! Nawet według norm rosyjskich ludzie żyją tu bardzo biednie. Klną na bogatych, źli są na wszystkich. Przeklinają państwo. Uważają, że zostali oszukani, nikt im nie mówił, że przyjdzie kapitalizm, myśleli, że mamy tylko naprawić socjalizm. Tamto życie, które wszyscy znali, radzieckie. Tych, którzy zdzierali gardła na wiecach: „Jelcyn! Jelcyn!”, ograbiono. Bez nich rozdzielono fabryki i kombinaty. A także ropę i gaz – wszystko co, jak to się mówi, dane jest od Boga. Dopiero teraz to zrozumieli. A przecież w dziewięć­dziesiątym pierwszym roku rewolucję poszli robić wszyscy. Na barykadach. Chcieli wolności, a co dostali? Jelcynowską… bandycką rewolucję… Za socjalistyczne przekonania omal nie zabito syna mojej przyjaciółki. Słowo „komunista” było wyzwiskiem. Koledzy z podwórka o mało chłopaka nie zabili. Siedzieli w altance z gitarami i rozmawiali: „Niedługo – mówili – pójdziemy wszyscy na komunistów, będziemy ich wieszać na latarniach”. Miszka Słucer, którego tato pracował u nas w komitecie dzielnicowym, był oczytany, więc zacytował im Chestertona: „Człowiek bez utopii jest o wiele straszniejszy niż człowiek bez nosa…”. A tamci go za to – butami, obcasami… „Ty Żydu! A kto robił rewolucję w siedemnastym roku?!”. Pamiętam ten błysk w oczach ludzi na początku pierestrojki i nigdy go nie zapomnę. Gotowi byli linczować komunistów, wysyłać na Sybir… W koszach na śmieci poniewierały się książki Majakowskiego, Gorkiego… Dzieła Lenina oddawano na makulaturę. A ja zbierałam… Tak! Właśnie tak! Niczego się nie wypieram! Niczego się nie wstydzę! Nie zmieniłam barw i nie przemalowałam się z czerwonej na szarą. Są tacy ludzie, którzy jak przyjdą „czerwoni”, to witają ich z entuzjazmem, a potem z równym entuzjazmem witają przyjście „białych”. Salta robili niesamowite – wczoraj komunista, dzisiaj ultrademokrata. Przed moimi oczami „uczciwi” komuniści zmieniali się w wierzących prawosławnych albo w liberałów. A ja kocham słowo „towarzysz” i nigdy nie przestanę go kochać. To dobre słowo! Sowek! Niech się pani ugryzie w język! Człowiek radziecki był zawsze dobrym człowiekiem, gotów był pojechać na pustynię czy za Ural wyłącznie dla idei, nie za dolary. Nie za obce zielone papierki. Dnieproges[20], bitwa stalingradzka, loty w kosmos – wszystko to zrobił człowiek radziecki. Wielki Sowek! Ja do tej pory z radością piszę litery Z-S-R-R. To właśnie był mój kraj. Teraz nie mieszkam w swoim kraju, mieszkam w obcym.

Urodziłam się jako człowiek radziecki… Nasza babcia nie wierzyła w Boga, wierzyła w komunizm. A nasz tato oczekiwał powrotu socjalizmu aż do śmierci. Już runął mur berliński, upadł Związek Radziecki, a on mimo to czekał. Na zawsze pokłócił się ze swoim najlepszym przyjacielem, kiedy tamten na czerwoną flagę powiedział „szmata”. Na naszą czerwoną flagę! Tato był na wojnie fińskiej i nie zrozumiał nigdy, o co walczyli, ale skoro trzeba było iść, to poszedł. Milczano o tej wojnie, nie nazywano jej wojną, ale kampanią fińską. Ale tato nam opowiadał… Po cichu. W domu. Rzadko, ale wspominał. Kiedy wypił… Ta wojna toczyła się w zimowej scenerii: las i śniegu na metr wysoko. Finowie walczyli na nartach, w białych płaszczach, pojawiali się niespodziewanie, jak anioły. Tak właśnie mówił tato: „jak anioły”… Potrafili w ciągu nocy wyciąć w pień placówkę, całą kompanię. Nieżywi… W tych wspomnieniach taty nieżywi zawsze leżeli w kałużach krwi, ze śpiącego człowieka wypływa bardzo dużo krwi. Było jej tyle, że przesączała się przez ten wysoki na metr śnieg. Po wojnie tato nie był w stanie zarżnąć nawet kury. Nawet królika. Kiedy widział jakieś zabite zwierzę i poczuł świeży zapach krwi, nie mógł się uspokoić. Bał się wielkich drzew o gęstych koronach, na takich właśnie chowali się fińscy strzelcy wyborowi, których nazywano „kukułkami”. (Milczy