Godność, proszę. O transpłciowości, gniewie i nadziei - Heban Maja - ebook
BESTSELLER

Godność, proszę. O transpłciowości, gniewie i nadziei ebook

Heban Maja

4,4

Opis

Z czym na co dzień mierzą się osoby transpłciowe? Jakie prawne, społeczne, medyczne aspekty wpływają na ich codzienne życie? Jak media piszą o ludziach transpłciowych  i jakie oczekiwania są im stawiane? Kto i po co przemyca do Polski kampanię  rozpowszechniania kłamstw o tranzycji, która w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych doprowadziła już do tragedii? I gdzie w tym wszystkim szukać nadziei? 

Ta książka to osobisty manifest i zarazem kontynuacja działalności aktywistycznej autorki. Maja Heban stawia w niej dwa cele: ułatwić osobom cispłciowym zrozumienie transpłciowości oraz dać własnej społeczności satysfakcję, że postulaty i przemyślenia, które przynajmniej część osób dzieli, będą mogły głośno wybrzmieć. Osadzona w biografii autorki narracja nie ma na celu ustanowienia kanonu czym transpłciowość jest i może być, gdyż doświadczenie i potrzeby każdej osoby są różne. Dzięki osobistej perspektywie autorka pragnie jednak dotrzeć do tych, którzy nie mogą empirycznie poznać transpłciowości, ale i do tych, którzy  - choć żyją ze słusznym gniewem skierowanym ku codziennym trudnościom - poszukują nadziei i równości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (94 oceny)
59
20
10
1
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marcelakoscianczuk

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka, która nie jest głównie czy jedynie opisem życiowego doświadczenia autorki, ale daje wgląd w wiele kulturowych mechanizmów agresji, mikroagresji, mechanizmów uprzedzeń, self-hate. Moim zdaniem to lektura obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych kulturowym obrazem grup mniejszościowych.
41
Voldemartina

Dobrze spędzony czas

Spokojna, wyważona, szczera i potrzebna.
10
NinaX

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała! Błyskotliwa, inteligentna i bezkompromisowa.
11
wandola

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana, otwiera głowę.
00
Rebekalegimi

Nie oderwiesz się od lektury

Trzeba przeczytać i przemyśleć. Jest bardzo ważnym i potrzebnym głosem w sprawie człowieczeństwa. Brawo za otwartość . Duży wkład w zmianę cywilizacyjną, dziękuję.
00

Popularność




Dziękuję społeczności trans, która kiedyś była mi zupełnie obca, a dziś jest dla mnie jak duchowe

Wpisałam w wyszukiwarkę internetową swoje nazwisko, żeby sprawdzić, czego ludzie szukają na mój temat. Zaskoczenia nie ma. „Maja Heban kiedyś”. „Maja Heban przed operacjami”. „Maja Heban partner”. „Maja Heban imię”.

To ostatnie wyszukiwanie to kwintesencja mojego życia, tragikomiczny absurd. Jak, do cholery, może mieć na imię ta cała „Maja”? Oczywiście chodzi tutaj ludziom o deadname, czyli dane, które otrzymałam po narodzinach. Dane, które zmieniłam ponad dziesięć lat temu. To wyjątkowo znamienne, że najwyraźniej dla sporej liczby ludzi, którzy o mnie słyszeli, te dane nie tylko mają ogromne znaczenie, ale zasługują na miano mojego imienia bardziej niż to, które mam wpisane w dowodzie osobistym i które sama dla siebie wybrałam.

Te trzy słowa w Google to dla mnie idealna metafora doświadczenia transpłciowości na zasadach cispłciowego społeczeństwa. Z jednej strony jest jego ciekawość i potrzeba zdobycia wiedzy o ekstremalnie intymnych detalach życia osób trans, z drugiej – sygnał, że osoby cispłciowe mają nad nami władzę. Możemy przejść wieloletni proces tranzycji, wygrać sprawę sądową z rodzicami, by skorygować dane metrykalne, poddać się operacjom chirurgicznym, wyjechać i zacząć od nowa, jasne. Jeśli jednak ktoś cispłciowy postanowi poznać naszą przeszłość, otrzyma pożądane odpowiedzi bez względu na nasze protesty. Wystarczy, że życzliwa osoba, którą kiedyś znaliśmy, chętnie podzieli się wspomnieniami, a może nawet podeśle jakieś zapomniane zdjęcie. To nie dbałość o rzetelność informacji sprawia, że sławne osoby trans otrzymują na Wikipedii wzmiankę o swoim starym imieniu, tylko manifestacja cispłciowej dominacji.

Napisałam tę książkę, by ponarzekać na właśnie takie rzeczy. Nie będę roztrząsać najgorszych wspomnień i opisywać, jak czuje się każdego dnia osoba transpłciowa. Na ten temat nawet w Polsce można już znaleźć liczne teksty. Nie chcę pisać podręcznika, w którym odpowiem, czy trans kobieta ma okres, a trans mężczyzna może sikać na stojąco. Być może będę musiała, ale nie tutaj.

Poruszając się w cispłciowym świecie, jako osoby trans musimy na jakimś etapie życia wyrobić w sobie mechanizmy obronne. Moja tranzycja trwa już na tyle długo, że części z nich zdążyłam się pozbyć. Każdy z nich pozostawia po sobie gniew, którego też musiałam się nauczyć. Tego gniewu jest zdecydowanie najwięcej, bo w takiej jesteśmy sytuacji – jakby po latach doświadczania krzywd i słuchania kłamstw olśniło nas, że to nam przydarzyło się mnóstwo nieszczęścia, a nie naszym oprawcom. To nie z nami jest coś nie w porządku. Jestem zła na całą tę niesprawiedliwość.

Trudno jest zachować optymizm, kiedy „globalny ruch anty-trans” to nie teoria spiskowa, a element rzeczywistości, w której trudno nie żyć, parając się aktywizmem na rzecz osób takich jak ja. Będę jednak starała się dostrzegać nadzieję w możliwości odbicia się od dna. Mam doświadczenie.

Jako binarna transpłciowa kobieta mogę reprezentować wyłącznie własną perspektywę. Nie jestem naukowczynią i nie prowadzę badań społecznych ani antropologicznych. Od początku pisania tej książki przyświecają mi dwa cele – ułatwić osobom cispłciowym zrozumienie transpłciowości, a za sprawą tego kontakty z osobami transpłciowymi, oraz dać własnej społeczności satysfakcję, że postulaty i przemyślenia, które przynajmniej część z nas dzieli, będą mogły głośno wybrzmieć.

Maja Heban, marzec 2023

ITranspłciowość

1 Pytanie „jak to jest być trans?” słyszę dosyć często i odpowiedź zawsze sprawia mi trudność. To jak opisywanie koloru, którego nie widzi ludzkie oko. Możesz sobie wyobrażać, że jest on mieszaniną innych, znanych ci barw, ale nowego koloru nie jesteś w stanie wymyślić. Bez doświadczenia transpłciowości[1] nie da się zrozumieć jej naprawdę. Bólu porodu nie pozna osoba, która nigdy nie rodziła. Strach przed bombami będzie kompletnie abstrakcyjny dla kogoś wychowanego w państwie wolnym od wojny. Teraz, gdy dostęp do informacji i środków globalnej komunikacji jest łatwiejszy niż kiedykolwiek, możemy każdego dnia dowiadywać się o cudzych sytuacjach, których nigdy nie doświadczymy. Transpłciowość jest jedną z nich, ma jednak nieszczęście być sytuacją upolitycznioną.

Choć to my, osoby transpłciowe, jako jedyne naprawdę wiemy, jak to jest być trans, nasze wypowiedzi, osądy i potrzeby są regularnie podważane. Mimo to musimy wciąż próbować rozjaśniać nasze okoliczności życiowe tym, którzy chcą nas słuchać, a czasami jeszcze bardziej tym, którzy słuchać nas nie chcą. Moja książka nie jest ani polemiką, ani dyskusją. Jeżeli ktoś uzna to teraz za zuchwałe, ale po lekturze zmieni zdanie, cel uznam za osiągnięty.

Jednym z terminów najczęściej pojawiających się w tłumaczeniu transpłciowości jest dysforia płciowa. Dawniej, gdy transpłciowość nazywano powszechnie transseksualizmem, dysforię tłumaczono obrazowo jako „uwięzienie w niewłaściwym ciele”. Transpłciowe kobiety były więc „kobietami w ciałach mężczyzn”, a trans[2] mężczyźni „uwięzieni” byli w ciałach kobiecych. Trudno odmówić takim sformułowaniom oddziaływania na wyobraźnię. Tożsamość płciowa w takim ujęciu miała symboliczny charakter metafizycznej duszy, która w ostatecznym rozrachunku wiodła prymat, a ciało było sprowadzone do roli śmiertelnej i niedoskonałej klatki. Narracja „uwięzienia w złym ciele”, choć dziś przestarzała, była lepszą alternatywą wobec przedstawień osób trans jako fascynujących, sensacyjnych i egzotycznych dziwadeł, które podjęły kontrowersyjną decyzję, by zmienić płeć. Z dwojga złego lepiej było wzbudzać litość niedolą niż fascynację groteską.

Mówienie o doświadczeniu transpłciowości przy użyciu metafory klatki porusza wyobraźnię i stymuluje empatię osób cispłciowych, ale też demonizuje niezgodność płciową i narzuca osobom trans zbiór akceptowalnych i nieakceptowalnych emocji. Tak, dysforia potrafi być dosłownie zwalająca z nóg, ale jeśli będziemy nazywać nasze ciała złymi i niewłaściwymi, utrudnimy sobie budowanie samoakceptacji. By naprawdę się emancypować, musimy przestać piętnować nasze ciała i traktować je jako odstępujące od normy i wymagające korekty; im wizualnie bliższe ciałom cispłciowym, tym lepsze i mniej transpłciowe.

To pozornie wewnętrzne sprzeczne stwierdzenie, bo przecież nienawiść, a czasem wręcz obrzydzenie wobec własnego ciała to uczucia, które ma wiele osób transpłciowych. Nie brakuje historii osób, które latami się wyniszczały, okaleczały, a nawet próbowały w akcie desperacji pozbawić się znienawidzonych genitaliów. Tego typu opowieści nie zostały zresztą przetłumaczone przez osoby cispłciowe na symbolikę więzienia; to nasze własne słowa i nasze dziedzictwo. Niedobory samoakceptacji i głęboka dysforia nie muszą jednak blokować walki z takim obrazem transpłciowości. Kompleks na punkcie własnego niskiego wzrostu nie znaczy przecież wcale, że automatycznie akceptuje się docinki na tym punkcie, nawet jeśli wewnętrznie ktoś uważa się za zbyt niskiego. Myślę, że wielu transpłciowych mężczyzn chętnie pozbyłoby się pooperacyjnych blizn na swoich klatkach piersiowych, a jednak nie przeszkadza im to pozować do zdjęć i cieszyć się, że dzięki mastektomii nareszcie są płascy. Transpłciowość utrudnia życie, ale to nie znaczy, że jest wyrokiem, klatką czy klątwą. W naszym języku powinien wybrzmiewać ten komunikat.

Osoby bez dużej dysforii wprowadzają kolejny niuans w tej dyskusji. Błędnym jest założenie, że każda osoba transpłciowa ma ogromny problem ze swoją cielesnością, a już szczególnie z genitaliami. Jeśli ktoś czuje się dobrze ze swoim ciałem, lubi je i nie zamierza go zmieniać tak, jak oczekiwałoby od niego społeczeństwo, to warto pokazywać je właśnie w takiej formie. Brytyjska transpłciowa drag queen Juno Birch tworzy rzeźby przedstawiające swoją sceniczną personę. W rozmowie z „Vogue” mówiła otwarcie, że podkreśla w nich jabłko Adama, by celebrować swoją transpłciowość i niczego się nie wyrzekać.

Trzymając się koncepcji: w czwartym sezonie telewizyjnego reality show The Boulet Brothers’ Dragula transpłciowa drag queen Bitter Betty wystąpiła na scenie w ciasnym kostiumie, eksponując swobodnie leżące w jego dolnej części penis i jądra. Pominęła w tym odcinku tucking, czyli chowanie jąder w jamie ciała, a penisa między pośladkami (praktykę tę nazywa się w ten sposób zarówno wśród drag queens, jak i wśród trans kobiet). Otwarcie pokazując, że jej krocze wcale nie jest płaskie, symbolicznie odrzuciła nakaz, by trans kobiety wstydziły się swoich penisów i jąder. Byłam pod ogromnym wrażeniem podniosłości i ważności tego gestu, nawet jeśli sama mam zupełnie inną relację z własnym ciałem. Dla osób takich jak ja, które charakteryzuje bardzo głęboka dysforia, eksponowanie płciowo nienormatywnych cech brzmi jak najgorszy koszmar.

Gdy piszę te słowa, mija dwanaście lat od początku mojej tranzycji. Mimo to zdarzają się wciąż momenty, gdy patrzę na swoje odbicie w szybie pociągu metra i myślę, że wyglądam okropnie. Męsko. Nie pomniejszyłam operacyjnie jabłka Adama, które jest u mnie raczej mało widoczne, ale to nie znaczy, że akceptuję jego istnienie. Gdy jestem w miejscu publicznym, nie wyginam szyi, by patrzeć w górę, bo czułabym się niekomfortowo z pokazywaniem tej części mojego ciała. Mój głos, choć czasami komplementowany po udziałach w podcastach i umożliwiający mi wtopienie się w otoczenie, nie zawsze brzmi tak, jak bym chciała, a w trakcie dłuższych rozmów może się załamać jak u nastoletniego chłopca. Gdy jestem wśród ludzi i muszę kichnąć albo czuję, że łapię czkawkę, wkrada się panika; boję się, że odgłos, jaki moje ciało wyda zupełnie bez mojej kontroli, będzie jednoznacznie kojarzył się innym osobom z głosem mężczyzny. To nie jest do końca lęk przed byciem zdemaskowaną jako osoba transpłciowa.

W towarzystwie znajomych, którzy o mojej transpłciowości wiedzą, mój poziom komfortu/dyskomfortu związanego z cielesnością nie zmienia się. Jestem przykładem osoby, która mimo pozytywnego odbioru społecznego nie wyzbywa się dysforii i z jakąś jej formą będzie musiała sobie radzić już zawsze. Mimo to cieszy mnie, że coraz więcej osób transpłciowych otwarcie odrzuca cisnormę. Nie jest to jednocześnie postulat, by obowiązkowo celebrować swoją inność i zakazywać chęci zbliżenia się do wyglądu cispłciowych ciał. Najważniejsze w tej dyskusji jest pokazanie różnorodności osób transpłciowych, a nie wypracowanie nowej, jedynej słusznej postawy.

Bycie osobą publiczną i uprawianie aktywizmu jeszcze mocniej komplikuje ten dialog, bo każda wypowiedź może być potraktowana jako paradygmat. Nie chcę, by moje kompleksy i relacja z moim własnym ciałem była czymś potencjalnie szkodliwym dla innych osób transpłciowych. Nie chcę, by stwierdzenie, że nie wyzbyłam się dysforii, posłużyło komuś za argument, że terapia hormonalna i operacje nie działają. Czuję odpowiedzialność za swoje słowa i za to, w jaki sposób reprezentuję naszą społeczność. Jestem też pewna, że jakąś formę podobnych dylematów mają inni trans aktywiści czy znane trans osoby, mimo że zapewne podobnie jak ja nie uważają, że jakakolwiek jednostka może być głosem całej grupy. Wiemy jednak, że społeczeństwo wykazuje tendencję do upraszczania i traktowania jako monolitu nie tylko osób trans, ale społeczności LGBTQIA+ jako takiej. Stosowanie zbiorowej odpowiedzialności i uzależnianie swojego poparcia dla postulatów ruchu osób LGBTQIA+ od umiarkowania jego reprezentantów to duża przeszkoda na naszej drodze do równości. Jesteśmy tego świadomi, a jednocześnie czasem potrzebujemy jako aktywiści, by nasze wypowiedzi nie były wynikiem pragmatycznych kalkulacji, tylko szczerymi wyznaniami. Staram się zaznaczać, że reprezentuję jako osoba transpłciowa wyłącznie siebie i jestem jedynie jednym z wielu przykładów tego, jak wygląda życie osób trans i jakie emocje im towarzyszą.

Cispłciowe społeczeństwo wpływa na odbiór osób transpłciowych i utrwala standardy, które społeczność czasami sama sobie stwarza. Osoby trans o dobrym wyglądzie budzą fascynację i są lekkostrawnym posiłkiem dla zaciekawionych odbiorców telewizji śniadaniowych i czasopism. Miło ogląda się je na sesjach zdjęciowych czy czerwonych dywanach, gdzie odbierają nagrody za role w raczkującym gatunku produkcji telewizyjnych i filmowych tworzonych przez osoby trans o osobach trans. Celebracja osób, których transpłciowość jest na pierwszy rzut oka niewidoczna, to miecz obosieczny. Łatwo jest współczuć pięknej trans kobiecie, która dzieli się historią swojego trudnego dzieciństwa pełnego odrzucenia i niezrozumienia, by potem przejść do jej sukcesów i szczęścia w życiu obecnym, oklaskując ją jako ikonę. Uwielbienie dla transpłciowych muz świata mody czy ekranu niekoniecznie musi się jednak przenosić na większą akceptację dla tych osób trans, które na podobny odbiór społeczny nigdy nie będą mogły liczyć.

Tak jak wymuskane przy pomocy programów komputerowych zdjęcia celebrytów wpływają na samoocenę młodzieży z trądzikiem, tak trans gwiazdy o nieskalanym passingu mogą działać na młode osoby trans, nie krzepiąc, a smucąc („nigdy nie będę tak wyglądać”). W przypadku osób transpłciowych taki wniosek jest wręcz łatwiejszy do osiągnięcia. Nie tylko rysy twarzy, kształt ciała oraz dostępne środki materialne na kosmetyki, operacje plastyczne i ciuchy oddzielają nas od świata sław. Coś tak prostego jak rozpoczęcie tranzycji po przejściu dojrzewania płciowego może jednoznacznie ukrócić czyjeś szanse na osiągnięcie wymarzonego wyglądu. To nie dotyczy zresztą tylko gwiazd, które znamy z seriali czy wybiegów. Nawet w środowisku aktywistycznym można zobaczyć inne podejście do osób, które łatwiej obdarzyć empatią, jak do transpłciowych nastolatków czy osób z wyglądem mieszczącym się w cisnormie.

Nie uważam się za szczególnie atrakcyjną osobę i uważam, że można obiektywnie stwierdzić, że wiele moich fizycznych cech czujny obserwator przypisze dojrzewaniu pod wpływem testosteronu i chromosomu XY: jabłko Adama, wyraźny łuk brwiowy, ostry nos, kształt linii włosów. Mój wygląd jest jednak wystarczająco normatywny, by w połączeniu z głosem dawać mi taki passing, o jakim wiele osób trans może jedynie marzyć. Parę razy słyszałam od młodych ludzi, którzy dopiero zaczynali tranzycję albo jeszcze nie zdążyli tego zrobić, że jestem ich „transition goals” – czyli że marzą, by osiągnąć taki poziom wpasowania w normę. W teorii są to komplementy, ale moim zdaniem podszyte są smutkiem. Nieosiągalnym dla wielu z nas standardem jest nie atrakcyjność, a możliwość wtopienia się w tłum i niewyróżniania z niego. Marzymy o niewidzialności. Im silniejszy będzie we wszelkiego rodzaju mediach nacisk na eksponowanie wyłącznie takich osób transpłciowych, które najlepiej wpisują się swoją wizerunkiem w cisnormę, tym trudniej będzie przeciętnej osobie trans spełnić oczekiwania społeczeństwa, a tym samym po części także własne. Czasem rozmawiam z osobami trans lub ich bliskimi o tym, jak bardzo boją się, że wizualnie tranzycja nigdy nie spełni ich oczekiwań. Jedna matka opowiadała mi o swojej osiemnastoletniej córce przekonanej, że przegapiła właściwy moment i jest już dla niej zbyt późno.

Gdy wspierający znajomi obserwują rezultaty tranzycji bliskiej osoby transpłciowej, ich instynktem może być komplementowanie zmian w wyglądzie i głosie. Trudno to krytykować, jako że takie zachowanie jednoznacznie wynika z dobrej woli i może być bardzo podnoszące na duchu. Potencjalnym skutkiem ubocznym takich uwag jest zakodowanie w tej grupie towarzyskiej, że dobra, akceptowalna osoba transpłciowa to taka, która wygląda jak osoba cispłciowa albo przynajmniej ją przypomina. W porównaniu z takim przykładem każda kolejna osoba, która passingu nie osiągnie, będzie domyślnie mniej kompletna.

Zdaję sobie sprawę, że wytykanie niezamierzonego podwyższania standardów ludziom, którzy po prostu chcą powiedzieć coś miłego – i jak mniemam, zresztą zgodnego z prawdą – może się wydawać malkontenckie. Przykłady można jednak wymieniać dalej. Częstym chwytem retorycznym stosowanym w dyskusjach w internecie z osobami, które jednoznacznie negują płeć osób trans, jest podrzucanie im kilku zdjęć konwencjonalnie atrakcyjnych osób transpłciowych, czasem też z bonusowym zdjęciem nieatrakcyjnej osoby cispłciowej. Rozmówca ma następnie wskazać, które zdjęcia przedstawiają osobę transpłciową, co w domyśle spowoduje upokorzenie go, bo wszystkie – albo wszystkie atrakcyjne – okażą się trans. Taka sytuacja wywołuje oczywiście duże rozbawienie i satysfakcję, bo transfob został zaorany, a osoby trans podbudowane. Sęk w tym, że osoby na tych obrazkach stać na profesjonalne stylizacje i sesje zdjęciowe, operacje i zabiegi upiększające, a skuteczność takiego orania jest w pełni zależna od stereotypu, że osoby nieatrakcyjne i niewpisujące się w kanony urody danej płci są zapewne trans. To kolejna sytuacja, w której afirmacja osób trans niesie za sobą niezamierzone podnoszenie poprzeczki tym niemającym szans na brylowanie w mediach społecznościowych jako zaprzeczenie stereotypów o brzydkich trans kobietach.

Wyraźniej widać to przy stosowaniu pokrewnej taktyki, gdy transfoba zasypuje się po prostu zdjęciami pięknych osób transpłciowych bez żadnych podchwytliwych pytań, pojawia się natomiast stwierdzenie, że te osoby nie są według rozmówcy kobietami czy mężczyznami. To odniesienie do tzw. zdrowego rozsądku, które nakazuje nazwać kobietą osobę jednoznacznie wpisującą się w stereotypy wyglądu kobiety, i analogicznie w przypadku mężczyzn. Gdy transfob postuluje, by osoby transpłciowe traktować wyłącznie zgodnie z płcią przypisaną przy urodzeniu, niezależnie od ich życzeń, etapu tranzycji czy wręcz wiedzy naukowej, obeznana z kulturą internetową osoba trans może skontrować to zdjęciem brodatego, muskularnego trans mężczyzny i skomentować, że według tej logiki taka osoba powinna korzystać z toalety dla kobiet.

Rozmówcy faktycznie nieświadomemu, który swoją wiedzę o osobach transpłciowych czerpie wyłącznie z popłuczyn po wypowiedziach innych transfobów, taki „argument” może rzeczywiście odebrać mowę. Skoro postuluje, by nie „negować rzeczywistości” i straszy osobami trans w toaletach, to co z rzeczywistością, w której kobiety najpewniej nie będą czuły się komfortowo, dzieląc toaletę z kimś, kogo postrzegają jednoznacznie jako faceta? Co, jeśli ten trans mężczyzna będzie notorycznie wyrzucany z damskich toalet i zgłaszany ochroniarzom? To pytania, których raczej nie zada sobie wspomniany zaorany transfob, chociaż powinien.

Transfobia nie wynika z logiki. Transfobia to uprzedzenie i jako takie ma inną genezę u każdego człowieka. Jeśli ktoś głośno i publicznie apeluje, by ograniczyć prawa osób transpłciowych do korzystania z publicznej infrastruktury, raczej nie zmieni zdania w obliczu merytorycznej krytyki. Jeśli postanowi wyciągnąć wnioski, będą one zgodne z jego uprzedzeniem i być może jeszcze gorsze niż te pierwotne. Niech chodzą do toi toiów. To, jak transfob zareaguje, jest jednak kwestią drugorzędną. Uważam, że w epoce mediów społecznościowych nie można ignorować ich udziału w naszym codziennym życiu oraz wpływu zarówno na samopoczucie, jak i na nastroje społeczne. Jeśli „oranie” transfobów daje komuś satysfakcję i napawa osoby transpłciowe poczuciem, że ktoś się za nimi wstawił i w dodatku wyszedł na tym zwycięsko – super. Trzeba tylko pamiętać, by używane argumenty nie działały też przeciwko samym osobom trans, binarnym i nie. Zdjęcie pięknej trans kobiety, którą ktoś chciałby wbrew zdrowemu rozsądkowi wepchnąć do męskiej toalety, ma drugie dno. Jest nim niewypowiedziana i niezamierzona sugestia, że trans kobieta na początku tranzycji albo mocno wyróżniająca się wyglądem do damskiej toalety nie powinna mieć wstępu, bo jej przynależność do płci kobiecej jest dyskusyjna.

Osoby niebinarne są tutaj zupełnie pomijane, bo nie pasują do debaty. Ich istnienie wymyka się postrzeganiu osób transpłciowych jako uwięzionych w złych ciałach wymagających poprawy, a naszego największego celu jako uzewnętrznienia prawdziwej tożsamości poprzez zmianę wyglądu. Niebinarność nie oznacza, że nie ma się dysforii i potrzeby dopasowania swojego ciała do tożsamości. Ciężko jednak jest stwierdzić, że ktoś wygląda niebinarnie w kontekście dymorfizmu płciowego. Pragnienie posiadania płaskiej klatki piersiowej u osoby, której płeć przypisana przy urodzeniu była żeńska, gdy ta osoba jednocześnie nie chce być nazywana mężczyzną, to coś zupełnie innego niż upodobanie do androgynicznego wyglądu. Nie brakuje też takich osób niebinarnych, które w swoje ciała bynajmniej nie ingerują, wyglądają stereotypowo binarnie, używają dowolnych zaimków i niczym na pierwszy rzut oka nie różnią się od osób cispłciowych. Czują jednak potrzebę, by zaznaczyć, że ich płeć jest niebinarna, nawet jeśli nie staje się znakiem rozpoznawalnym.

To swego rodzaju rewolucja, kiedy przypomnimy sobie „mężczyznę uwięzionego w ciele kobiety” i tranzycję do płci „przeciwnej”; automatyczne zakładanie, że osoba transpłciowa pragnie tranzycji w kierunku albo męskim, albo kobiecym, a celem jest jak najwierniejsze upodobnienie się do osób cispłciowych. Akceptacja płci osób niebinarnych i zwracanie się do nich tak, jak sobie tego życzą, to akceptacja prymatu tożsamości nad wyglądem, głosem, ubiorem czy zestawem organów rozrodczych.

Taka postawa służy i binarnym, i niebinarnym osobom trans, a także osobom interpłciowym, których zróżnicowane cechy płciowe wymykają się podziałowi płci na męską i żeńską ze ściśle ustalonym zestawem chromosomów, organów rozrodczych i hormonów. Osoby interpłciowe mogą zresztą być równocześnie transpłciowe; nieuzasadnione interwencje chirurgiczne u interpłciowych niemowląt mogą doprowadzić do sytuacji, kiedy ktoś fizycznie posiadający cechy zarówno męskie, jak i żeńskie okaże się mieć tożsamość płciową inną niż ta, w której stronę popchnął go chirurg. Wydawałoby się, że istnienie osób interpłciowych i ich konsekwentna walka z tzw. „operacjami normalizującymi” powinny być koronnym przykładem na to, że tożsamość płciowa człowieka jest absolutnie kluczową częścią jego ja, a ingerowanie w nią jest nieetyczne i szkodliwe.

To smutne, ale zupełnie niezaskakujące, że dane nie odzwierciedlają tego wniosku; osoby interpłciowe alarmują o ogromnej liczbie niepotrzebnych operacji na dzieciach o zróżnicowanych cechach płciowych – jak podaje Fundacja Interakcja, w samym 2021 roku przeprowadzono ich w Polsce ponad sześć tysięcy sześćset, a w ostatnich siedmiu latach prawie pięćdziesiąt tysięcy. To szokująco wysokie liczby, które nie wywołały w mediach szczególnie dużej burzy. Możemy myśleć, że chirurgiczne ingerencje w ciała noworodków to szokujący i ważny temat – zwłaszcza w kraju tak konserwatywnym jak Polska, gdzie regularnie i publicznie straszy się osobami LGBTQIA+, które miałyby w jakiś sposób zagrażać rodzinom, a już szczególnie dzieciom. W praktyce okazuje się jednak, że troska o najmłodszych obywateli ogranicza się do tego, by byli normatywni i nie podważali odwiecznych prawd dotyczących płci, cielesności czy seksualności. Konserwatystom zdaje się nie przeszkadzać, że normalizowanie odbywa się przy pomocy skalpela, a dzieci nie mają w tej materii żadnego głosu.

Znacznie bardziej zajmującym tematem są tranzycje nastolatków, które wzbudziły swego czasu nawet zainteresowanie Mikołaja Pawlaka, czyli Rzecznika Praw Dziecka z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Interpłciowość, w przeciwieństwie do transpłciowości, nie jest szczególnie medialna i nie przedstawia się jej w atmosferze skandalu. Jest zbyt nudna dla mediów, a możliwość jej zbadania i fizycznego stwierdzenia sprawia, że prawicowi politycy nie za bardzo mogą nią straszyć. Osoby o zróżnicowanych cechach płciowych nie rozprzestrzeniają się w ramach ideologii, a operacje na dzieciach w ich przypadku trudniej nazwać niebezpiecznym eksperymentem, jak w środowisku konserwatystów często określa się tranzycje nastolatków. Zgadza się jedno – ani osób interpłciowych, ani trans konserwatyści nie chcą słuchać.

Natura słowa pisanego pozwala na ostrożność i zachowawczość. Udzielając wywiadu czy biorąc udział w debacie, trudniej jest sprecyzować, kiedy mówi się o własnym doświadczeniu, a kiedy uogólnia. Nie zawsze jest też możliwe, by każde ambiwalentne zdanie opatrzyć odpowiednim komentarzem, przewidzieć skutki nieporozumień, zapewnić o świadomości istnienia możliwych kontrargumentów. Zdarzyło mi się powołać na własny wizerunek, by spróbować przekonać kogoś – bez skutku – do swojej kobiecości. Gdy wspomniałam w wywiadzie o swoim braku jąder i penisa, stwierdzenie to trafiło do nagłówka – najwyraźniej jako sugestia, że skoro nie mam tych genitaliów, to chyba faktycznie jestem tą kobietą. Nigdy nie powiedziałabym jednak, że przed operacją waginoplastyki kobietą nie byłam albo że nie są nimi te z nas, które operacji nie planują lub nie mogą sobie na nie pozwolić.

Gdy świat słowa mówionego i pisanego przenika się poprzez media społecznościowe jak chyba nigdy wcześniej, niezwykle łatwo jest łapać za słówka i pozbawiać cudze wypowiedzi kontekstu. Odnotowuję to nie tylko w akcie samoobrony przed potencjalną krytyką i oskarżeniem o hipokryzję; to także refleksja skierowana do wewnątrz. Aktywizm – a być może też dziennikarstwo – jest wieczną walką niuansu i banału. Nie ma tutaj złotej, środkowej drogi, którą wystarczy pójść, by zdobyć uwagę, przekonać wszystkich do swoich racji, godnie reprezentować własną społeczność, nikogo nie sprowokować i najlepiej jeszcze uniknąć wypalenia. Ta książka jest głosem w dyskusji i manifestem, nie kodeksem. Można ze mną dyskutować i można zadawać mi pytania. Zastrzegam sobie jednak prawo do odpowiadania osobom, które transpłciowe nie są, że nie wiedzą, o czym mówią, a tym wyjątkowo agresywnym i transfobicznym, żeby spierdalały. Nie jestem oficjalną przedstawicielką społeczności osób trans, bo taka pozycja nie istnieje, jestem jednak transpłciowa. Nic o nas nie będzie bez nas.

[1] Wyjaśnienie wszystkich ważnych terminów znajduje się w słowniczku na końcu książki.

[2] Używam zapisu „trans mężczyźni/kobiety/chłopcy” itd. rozłącznie – jako przymiotnik a nie prefiks (trans jako transpłciowy, analogicznie jak hetero jako heteroseksualny).

2

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
CZĘŚĆ I. Transpłciowość
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
CZĘŚĆ II. Gniew
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
CZĘŚĆ III. Nadzieja

Maja Heban, Godność, proszę.

O transpłciowości, gniewie i nadziei

Warszawa 2023

Copyright © by Maja Heban, 2023

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2023

Redakcja: Marta Konarzewska

Korekta: Marta Stochmiałek

Projekt okładki: Maciej Frymus

Projekt makiety: Marcin Hernas | tessera.org.pl

Redaktor prowadzący: Patryk Walaszkowski

Zdjęcia autorki: Jakub Szafrański

ISBN 978-83-67805-04-9

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

ul. Jasna 10, lok. 3

00-013 Warszawa

[email protected]

www.krytykapolityczna.pl

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Trójmieście (Nowe Ogrody 35, Gdańsk), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3) oraz księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl), a także w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek