Zniszcz mnie lub zabij - Marek Wiktoria - ebook + książka

Zniszcz mnie lub zabij ebook

Marek Wiktoria

4,1

Opis

Rachel, osiemnastoletnia mieszkanka Portland, musi uporządkować swoje życie, po tym jak jej ojciec sprzedał dom i wyruszył w podróż z macochą, proponując jej... akademik.

Tymczasem w Portland coraz głośniej mówi się o tajemniczych morderstwach dokonywanych w mieście i okolicach. Powszechnie sądzi się, że stoi za nimi jedna osoba. Niestety, nie jest ona łatwa do schwytania.

Natomiast środowisko Rachel zmienia się diametralnie. Jak się okazuje, jej chłopak Matthew być może jest mordercą, a nowo poznany Adrian ukrywa fakt, że był dowódcą w siłach specjalnych. To właśnie relacja Rachel z Adrianem staje się kanwą powieści.

Książka ma nieoczekiwaną i ciekawą konstrukcję, prowadzi czytelnika poprzez dwie odrębne narracje, raz oczami Rachel, a raz Adriana.
Para bohaterów poznaje się w trudnych dla siebie momentach życia i wydaje się, że mogą na siebie liczyć. Oboje nie biorą jednak pod uwagę tego, że ujawnienie skrywanych sekretów może ich zniszczyć, a nawet zabić...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (24 oceny)
11
7
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Wiktoria Marek

Korekta:

Korekto.pl

Skład i łamanie, okładka, dtp:

GroupMedia

Człowiek zmienia się od dzieciństwa po grób. Kiedy więc jest sobą?

Stefan Kisielewski

Dedykuję tę książkę wszystkim, którzy przynajmniej raz się pogubili,

Praca nad tą książką pochłonęła naprawdę niezliczoną ilość czasu i energii. Na początku moja mobilizacja była na słabym poziomie, ale gdzieś w środku pracy poczułam, że historia Racheli i Adriana jest naprawdę „moja”, i że muszę się z nią podzielić...

Chciałabym przede wszystkim podziękować mojej najukochańszej mamie za to, że ani razu przez chwilę we mnie nie zwątpiła, zresztą jak reszta mojej wspaniałej rodziny. Jesteście najlepsi.

Dziękuję moim przyjaciółkom: Oli Robak i Olimpii Krakowiak za szczerą wiarę w moją pasję i za to, że po prostu ze mną jesteście. Naprawdę jestem absolutną szczęściarą, że Was mam.

Chciałabym także podziękować Patrycji Sosze z Agencji Runa za szczerą opinię o mojej książce, dzięki której mogłam spojrzeć na tekst z zupełnie innej, świeżej perspektywy.

I dziękuję też Tobie za to, że w tym momencie trzymasz tę książkę w rękach.

WTOREK, 10 PAŹDZIERNIKA 2017

Rachel

Wychyliłam się do przodu po ciastko, po czym ponownie wróciłam na najlepsze miejsce na świecie, jakie mogłam sobie wymarzyć. Obok mnie siedział mój najlepszy na świecie chłopak, który obejmował mnie najlepszym na świecie ramieniem, rozprzestrzeniając wokół woń najlepszych na świecie męskich perfum. Oczywiście nie obyło się bez znaczącego spojrzenia w moim kierunku. Bez dwóch zdań było to najlepsze spojrzenie na świecie.

– Co znowu? – spytałam zdezorientowana. Czułam, jak jego wzrok wywiercał dziurę w ciastku, jakby miało okazać się zatrute. Aż zwątpiłam, czy aby na pewno powinnam je zjeść. Może i nie powinnam, ale chciałam. Nawet bardzo. Przez ostatnie dni nikt nie potrafił mnie odciągnąć od słodyczy.

– Będziesz gruba – zażartował, albo i nie, przenosząc wzrok na mój brzuch. Z westchnieniem przeczesał włosy palcami. – W sumie to już jesteś grubsza...

Bez zastanowienia zaatakowałam łokciem jego klatkę piersiową. Głośno jęknął, co wywołało u mnie krótkotrwałe wyrzuty sumienia.

– Ona wszystko słyszy! – Położyłam dłoń na lekkim, ale już widocznym wybrzuszeniu. Przysunęłam rękę w pobliże ust, żeby udać, że chcę ukryć słowa przed Adrianem. – Słyszysz, Chloe, jakiego masz antypatycznego tatę?

– Że co? – Zmrużył oczy, zastanawiając się pewnie nad prawdziwym powodem, dlaczego ze sobą chodzimy. Wspólne dziecko to właśnie jeden z tych powodów. – Ona jest jeszcze w brzuchu, Rachel. Serio myślisz, że skoro będziesz używać przy niej trudnych i skomplikowanych słów, to wtedy te słowa będą jej pierwszymi, kiedy z ciebie wyjdzie?

Skrzywiłam się na myśl o porodzie. Fakt, przede mną jeszcze kupa czasu, ale musiałam już powoli oswajać się z myślą, iż za parę miesięcy zostanę mamą.

– Skończyłeś już? – wybełkotałam, następnie w końcu wzięłam upragniony kęs mojego ulubionego maślanego ciastka.

Zaniósł się śmiechem, a gdy przestał, przyciągnął mnie do siebie, wciąż lekko rozchichrany.

– Ależ ja kocham się z tobą droczyć.

Wywróciłam oczami. Otworzyłam usta, by krótko odpowiedzieć, lecz muzyczka z telewizora zapowiadająca wiadomości dnia rozproszyła moje obecne myśli. Prezenterką okazała się sympatyczna blondynka w okularach.

Witam państwa. Dzisiaj jest dziesiąty października i właśnie wybiła godzina dwunasta, a to wiadomości z ostatniej chwili.

Melodyjka ponownie się pojawiła, prezentując wprowadzenie do dalszych wieści.

Godzinę temu w pokoju hotelowym znaleziono zwłoki znanego dilera, poszukiwanego przez policję od kilku lat. Nie wiadomo jednak, przez kogo został postrzelony. Pojawiły się pogłoski, że ofiara miała wiele starć z konkurencją, sprowokowaną jej działaniami. Mieszkańcy Portland oraz stanu Oregon zaczynają się niepokoić, ponieważ jest to już trzecia osoba zamordowana w tym tygodniu. Czyżby ponownie to była sprawka tajemniczego K., niespotkanego dotąd cichego zabójcy? A może sprawców odpowiedzialnych za te zabójstwa jest więcej? Ktokolwiek widział, ktokolwiek...

Prezenterka nagle zniknęła, a jej miejsce zajęła czerń. Zmierzyłam Adriana piorunującym wzrokiem. Dlaczego akurat on trzymał pilota w ręce?

– Wyłączyłeś telewizor. – Nie pytałam o powód, zwyczajnie stwierdziłam fakt.

– Wybacz, nie lubię słuchać o takich rzeczach. Potem mam pełno obaw, kiedy gdzieś wychodzisz. Totalnie bym dostał wtedy na łeb.

Przytuliłam go mocno, bo jego słowa sprawiły, że zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie ukrywał tego, że się o mnie martwił.

– Kocham cię – wyznałam, czując ciepło dobiegające z jego klatki piersiowej.

– Ja ciebie bardziej – wyszeptał mi nad uchem.

– Czemu niby ty kochasz mnie bardziej? A może to ja kocham cię bardziej? To niesprawiedliwe.

Wyrwałam się z miłosnego uścisku, by mu się przyjrzeć z miną skrzywdzonego pieska.

– Ponieważ… – zaczął, głaszcząc kciukiem zewnętrzną część mojej dłoni. – Kompletnie na ciebie nie zasługuję.

Dosyć mocno przemyślałam tę wypowiedź, ale nadal nie miała ona sensu.

– A co ja takiego złego robię, że akurat ty mniej na mnie zasługujesz? Czasami nie ogarniam tych twoich filozoficznych monologów.

– Nie, kochanie – zaprzeczył zdecydowanie. – O to właśnie chodzi, że jesteś zbyt dobrą osobą, żebym mógł na ciebie zasługiwać. Widzisz, ty obdarowujesz wszystkich niezmierną życzliwością. Oczywiście bez wyjątków. Zawsze pomagasz, nawet jeślibyś musiała wstać w nocy i pobiec na drugi koniec świata. Po prostu nie potrafisz być asertywna, a co dopiero wredna. Czasami gryzie mnie to, że kiedyś ktoś mógłby cię wykorzystać za tę całą bezpodstawną uprzejmość

– Gadasz bzdury – zaoponowałam. – Ty także jesteś bardzo dobrą osobą.

Pokręcił przecząco głową.

– I tu nie masz racji. – Przyłożył dłoń do mojego rozgrzanego policzka. – Mogę ci coś wyznać?

Pod wpływem tego elektryzującego dotyku nieświadomie przytaknęłam. Mimo to nie zabierał się raczej do prędkiej odpowiedzi. Widziałam, że przez chwilę ogarnęło go wahanie.

– Ja bym tych wszystkich dobrych rzeczy nie zrobił. I to właśnie ten powód, dlaczego mniej na ciebie zasługuję. – odparł z żalem w głosie.

Nie miałam zielonego pojęcia, co powinnam powiedzieć. Totalnie mnie zaskoczył tym niespodziewanym zwierzeniem, więc zamiast cokolwiek mówić, pocałowałam go namiętnie w usta, następnie złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą. Prowadziłam go przez korytarz mieszkania, tuż do drzwi wyjściowych.

– Gdzie chcesz iść? – dociekał zdezorientowany.

– Do strzelnicy taty. Postrzelamy sobie, żebyś nie musiał się więcej martwić o mnie, a ja nie będę się martwić o ciebie. Zgoda?

– Ale Matthew ma przyjść za godzinę, a…

– Obaj mieszkacie w Portland, więc wasze męskie spotkanie przełożycie sobie na inny dzień. Nie masz innego wyjścia. – Odwróciłam się do niego. – A poza tym, jeśli jeszcze raz powiesz, że nie zasługujesz na mnie tak mocno, jak ja na ciebie… To cię własnoręcznie uduszę, albo nawet wykastruję.

Zaśmiał się, pokazując swoje niewiarygodnie białe zęby.

– Jesteś taka słodka. – Tym razem to on chwycił moją rękę i nas prowadził. – Mogłabyś być częściej taka temperamentna. To strasznie urocze.

– Tak – parsknęłam sarkastycznie. – Prędzej ten cały K. ujawni swoją tożsamość przed całym światem, niż znowu powiem coś niemiłego.

NIEDZIELA, 10 GRUDNIA 2017

Adrian

– Okej, rozumiem. Masz wolne, więc chcesz je jakoś wykorzystać. Inni na twoim miejscu by poszli do kina, na imprezę, z kumplami na mecz. Ty natomiast znajdujesz się na dachu wieżowca, co wcale mnie to nie dziwi. Od zawsze lubiłeś ryzyko, adrenalinę i bycie na pograniczu. Zaciągnąłeś mnie tutaj za sobą, zapewniając, że to sprawa życia lub śmierci. Właśnie przykładasz oko do karabinu snajperskiego i trzymasz palec na spuście... Ale nie rozumiem jednego. Powiedz mi, po jakiego grzyba celujesz w obsadę aktorską na planie filmowym?

– Słuchaj, Ian – zwróciłem się do przyjaciela – czy zdajesz sobie sprawę z tego, ile czasu trzeba czekać na kolejną część? Ponad rok. To kompletna strata czasu.

– Strata czasu to sterczenie tutaj. Przecież oni jedną scenę powtarzają milion razy! – objął się skrzyżowanymi ramionami. – Do tego ten porywisty i cholernie zimny wiatr.

– Nie bądź baba. Ludzie w czasie wojny byli zsyłani na Syberię i jakoś sobie radzili, a tobie przeszkadza wiosenny wiaterek.

– Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jest zima – podkreślił oburzony.

Odwróciłem się od karabinu w jego stronę, podnosząc jedną brew.

– No i?

Po tych słowach zupełnie się poddał. Miał już dość tego dnia, dlatego chciał mnie przekonać do powrotu do domu. I nie tylko.

– Wybacz. Zapomniałem, że mam do czynienia... – zawiesił się na krótką chwilę – z tobą.

– Dziękuję za ten niezwykły komplement.

– Serio, stary? Każdy inny na twoim miejscu siedziałby przy kominku w domu o wartości kilku milionów, Zamiast tego wolisz marznąć na dachu, żeby oglądać świeży zarost Ryana Goslinga?

– Proszę cię, zamknij się chociaż na chwilę – wypaliłem.

Prychnął.

– Dobrze, że chociaż nadal potrafisz użyć w obraźliwym zdaniu kulturalnych słów.

– Skończyłeś? Ta cała twoja gadanina naprawdę mnie rozprasza.

– Jedynie mówię prawdę, Ady.

„Ady”. Czułem się niczym nastolatek, a co najwyżej pięcioletni chłopiec pozbawiony racjonalnego myślenia i ktoś musi interweniować, aby nie zaszedł za daleko. Te słowa wypowiedziane z jego ust interpretowałem jako ostrzeżenie.

– Błagam – wyjęczałem. – Zostaw tą ksywkę dla swojego psa.

Po skarceniu go wróciłem do obserwacji sceny kulminacyjnej filmu.

– Nie jest ci zimno? Bo ja powoli zaczynam tracić czucie w stopach. I w reszcie ciała.

Nie przekabaci mnie na swoją stronę. Nie ma mowy.

– Wiesz, są takie dni, kiedy naprawdę działasz mi na nerwy i wtedy przy okazji chętnie bym skierował w ciebie broń. Popatrz! – zawołałem radośnie. – Akurat się składa, że dzisiaj jest taki dzień!

Parsknął śmiechem.

– Nic się nie zmieniłeś – stwierdził. – Wiecznie uparty.

– Naprawdę? Ani trochę? Nie widzisz we mnie żadnej zmiany?

– Ani trochę. – Nie zastanawiał się przez choćby sekundę nad odpowiedzią.

– To dobrze. Nie przeżyłbym, gdybym stawał się miękkim waflem.

– Miękkim waflem? – zapytał kpiąco. – Co jak co, ale wybornym poetą to ty nigdy nie zostaniesz.

– Za to jestem wybornym… – ugryzłem się w język w odpowiednim czasie. Nawet przed samym sobą nie potrafię się otworzyć w sprawie mojej pasji i jednocześnie nowej pracy.

Nie mógłbym natomiast z niej zrezygnować. Zajmuję się tym już od dłuższego czasu. W końcu to praktyka czyni mistrza, którym teraz jestem, o czym mało kto wie. A raczej wie o tym cały świat, lecz nie o mnie, tylko o moich osiągnięciach.

„Osiągnięciach”. Ująłem to tak, jakbym się miał spodziewać ogromnego pucharu za zajęcie pierwszego miejsca i setki złotych medali.

– Nie lubisz…

– Przestań. – wtrąciłem.

Również byłem najlepszy z najlepszych w przerywaniu.

– Wróć do nas.

Boże, dlaczego jest taki nieustępliwy i nie da sobie powiedzieć? Nie zamierzałem i nie zamierzać wracać, ale powiedzenie tego na głos mogłoby go bardziej zmotywować do dalszego nakłaniania mnie, czego bym oczywiście nie wytrzymał i mógłbym dać się namówić.

– O cholera! – zawołałem z przerażeniem.

Od razu usłyszałem zbliżające się kroki Iana.

– Co się stało?! Zaatakowali kogoś? Zamach terrorystyczny? Wszyscy żyją?

– Gorzej – wyjęczałem.

– O nie. Najlepiej zadzwonię po resztę chłopaków.

– Judy zdradza Daniela – oznajmiłem przybitym głosem.

Wydobył z siebie jedynie głośne westchnienie.

– W sprawie męczenia psychiki człowieka: w tej kwestii również się nie zmieniłeś.

– Cieszę się niezmiernie.

Między nami nastała cisza, którą po chwili przerwała piosenka.

– Telefon ci dzwoni – poinformował przyjaciel.

Bez patrzenia na wyświetlacz znałem tożsamość dzwoniącego. Nie zamierzałem od nikogo odbierać, a co dopiero od niej. Zdecydowanie chwyciłem komórkę, przejechałem palcem po ekranie tym samym odrzucając przychodzące połączenie. Następnie powróciłem do swojego „ekscytującego” zajęcia.

– Wciąż nie masz ochoty z nią rozmawiać? – Ian zadał pytanie retoryczne, z czego na pewno zdawał sobie sprawę. Raczej myślał na głos, niż próbował coś ode mnie wyciągnąć.

– Nawet najmniejszej.

– Stary, nie uważasz, że przesadzasz? Powinieneś z nią w końcu na poważnie porozmawiać. Chociażby dla świętego spokoju.

– Porozmawiam z nią. Kiedyś tam – dopowiedziałem niemal szeptem.

– Te twoje „kiedyś tam” trwa już ponad dwa tygodnie.

Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem.

– Krótko jak na mnie, co nie?

Parsknął.

– Nieważne, jakakolwiek by nie była, zasługuje na jakiekolwiek wyjaśnienia. W końcu to moja siostra, a twoja dziewczyna.

Obróciłem się przez ramię, mierząc go zmrużonymi oczami. Uniósł ręce w obronnym geście.

– Mówię serio. Jeśli tego nie zrobisz, wpadnie na jakiś niemądry pomysł, żebyś zwrócił na nią uwagę. Oboje znamy ją całe życie i wiemy, że jest zdolna do wszystkiego. Wiesz o tym. Takim zachowaniem tylko ją sprowokujesz.

Nie mogłem się powstrzymać. Wybuchnąłem ironicznym śmiechem, nie zważając na jego ostrzeżenia.

– Wspaniała, czyż nie?

– Wspaniała? – wykrztusił z lekkim jękiem. – Użyłbym lepszych słów, takich jak: opętana, nawiedzona, przerażająca, mrożąca krew w żyłach, straszna, okropna, mocno trzepnięta, psychiczna…

– I co w związku z tym? – przerwałem. – Boisz się jej?

– Wcale bym się nie zdziwił, jakbym kiedyś ją zobaczył pod postacią wiedźmy. Na dodatek z wielkim nosem, najlepiej wykrzywionym. Tak samo wykrzywionym jak twoje decyzje.

– Auć – wysyczałem. – Właśnie uszkodziłeś czyjeś ego.

– To ty szkodzisz samemu sobie, chodząc z nią. Jesteś upiorny, ale ona… No cóż… – przeciągał, zważając na wypowiadane słowa. – Ona w odróżnieniu od ciebie pojawia się w najmniej odpowiednich momentach. Zresztą sam się przekonasz, kiedy bez zapowiedzi zapuka do twoich drzwi.

Uniosłem kącik ust, nie mogąc się doczekać nadciągającego tornada, choć to tornado widział tylko Ian, bo nie znał naszej skrywanej tajemnicy.

– Poczekamy, zobaczymy.

NIEDZIELA, 10 GRUDNIA 2017

Rachel

Rzuciłam telefon na blat.

– Nadal nie odbiera? – dociekała Annie, spoglądając na mnie troskliwie.

– Ani nie odbiera, ani nie odpisuje. Już nie wspomnę o wyświetlaniu wiadomości, których zostawiłam od groma.

– A to palant.

Intensywnie myśląc, pozostałam na moment w milczeniu. Przez cały czas miałam zmarszczkę na czole i wątpię, żebym się jej szybko pozbyła. Zapewne mi tak zostanie do końca życia.

Wniosek? Faceci to same problemy. Już wolałabym dostać biegunki w połączeniu z alzheimerem.

– Czy ja coś źle powiedziałam? – zapytałam nagle.

W odpowiedzi machnęła ręką, prawie trafiając nią w kelnerkę, która właśnie przyniosła nasze zamówienie.

– No coś ty. On przesadza, zresztą jak zawsze – orzekła oschle, po czym wsadziła rurkę do buzi i pociągnęła łyk mrożonej kawy, na której widniało logo naszej ulubionej i regularnie odwiedzanej kawiarni. – To chłopak, a to oznacza, że ma inny mózg i irracjonalny tok myślenia.

– Wcale mnie nie pocieszasz – wybełkotałam bezradnie.

– Rachel. – wepchnęła swoje kasztanowe loki za ucho. O nie. Zaraz się zacznie. – Nie pocieszam cię, ponieważ ciebie, dziewczyno, trzeba sprowadzić do pionu! Zamiast się przejmować tym „kimś”, powinnaś zrobić coś, czego od dawna nie robiłaś. – Dostrzegłam znajomy błysk w jej oczach. Nie oznaczał on nic dobrego. – Szalej, Rachel! Jesteś młoda, piękna, do tego niezwykle ambitna.

– Mówisz o sobie, nie o mnie – stwierdziłam.

– Nie bez powodu jesteś początkującą modelką.

– Nie. Mówię o tym ostatnim. Ambicja i Rachel nie idą ze sobą w parze.

– Gdybyś nie była ambitna, nie zaszłabyś tak daleko.

Zaniosłam się śmiechem. Byłam tak załamana, że nie miałam siły ani się wkurzać, ani płakać.

– Uważasz pracę w KFC za ambitną?

Wzruszyła ramionami.

– Od czegoś w końcu trzeba zacząć, a poza tym już tam nie pracujesz. – Odwróciła na chwilę wzrok, mierząc chłopaka przechodzącego obok naszego stolika. – Zanim się obejrzysz, będziesz sławna jak Kim Kardashian.

– Nie ma mowy, żebym nagrała sekstaśmę.

Nie zareagowała, więc pstryknęłam palcami zaledwie kilka centymetrów przed jej twarzą.

– Ziemia do Annie! Możemy chociaż przez chwilę skupić się na moim problemie?

Spojrzała na mnie, wyrywając się z długiego transu.

– Przepraszam. Zagapiłam się.

– Zauważyłam. Wciąż masz maślane oczy. Zamiast się gapić na byle kogo, mogłabyś lepiej zorganizować czas.

Położyła łokieć na szklanym stoliku, opierając brodę o wewnętrzną stronę dłoni.

– Co do książki, to już ją skoczyłam. Zanim wyślę ją do wydawnictwa, muszę tylko... – Znów jej spojrzenie powędrowało w kierunku tego samego chłopaka. Nie rozumiałam jej zachowania, ponieważ była w związku. – Parę poprawek...

– Dosyć – orzekłam, wstając z krzesła. – Ty tu sobie siedź i podziwiaj męską urodę, a ja już lepiej pójdę.

– Jesteś pewna? Na którą jesteś umówiona z tatą?

– Na siedemnastą. Ale nic się nie stanie, gdy wrócę do domu trochę wcześniej.

– Fiona nie ma nic przeciwko, że z nimi mieszkasz? – Z trudem powstrzymywała śmiech.

– Zależy od tego, którą Fionę masz na myśli.

– Tę po przemianie.

Zgadza się. Ja i moja najlepsza przyjaciółka nazywamy żonę mojego taty „Fioną”. Może i to jest okropne z naszej strony, ale nie robimy tego bezpodstawnie. Kobieta ma dwa oblicza, niczym Fiona ze „Shreka” – przed przemianą i po przemianie. Przed spotkaniem nigdy nie wiedziałam, na jakie niespodzianki mam się przygotować mentalnie. Raz potrafi być miła, raz wredna...

Szczerze mówiąc, nigdy za nią nie przepadałam. Ani razu nie czułam, że mogłaby zastąpić mi moją mamę, aktualnie przebywającą w Australii wraz ze swoim nowym narzeczonym. Oczywiście z mamą mam wciąż kontakt, ale niestety widzimy się co najwyżej raz na rok – na Boże Narodzenie, ewentualnie jeszczew wakacje.

– Nie ma wyjścia. – Wzruszyłam ramionami. – Poza tym nie obchodzi mnie to, co ona o tym sądzi. – Spojrzałam na zegarek w telefonie. – Będę już lecieć. Pójdę pieszo, żeby po drodze nawdychać się świeżego powietrza.

Przytaknęła twierdząco głową. Pożegnałam się z An, a po drodze wyrzuciłam do śmietnika opakowanie z resztkami kawy, następnie skierowałam się do drzwi wyjściowych. Przez całą drogę do taty rozmyślałam o życiu – co w sumie robiłam coraz częściej. Inni zamiast marzyć o tym, co chcą osiągnąć, zwyczajnie bez gdybania biorą się do roboty, by zdobyć niemożliwe. Ja zaś należę do tej drugiej grupy ludzi, których opisuje fraza: marzenia poza zasięgiem, jedynie w głowie. Coś nieosiągalnego.

– Cześć – powiedziałam do macochy, zamykając za sobą drzwi. Zastałam ją siedzącą przy stole nad jakimiś ulotkami. Z gracją przewracała dłonią kolejne strony. Nawet nie raczyła na mnie spojrzeć

– Hej – rzuciła ozięble.

Czyli dzisiaj musiałam zmagać się z Fioną po przemianie. Super. Kolejny dzień do dupy.

– Taty nie ma? – Ściągnęłam buty i zajęłam miejsce na krześle naprzeciwko niej.

– Nie. Poszedł do sklepu, zaraz powinien wrócić – oznajmiła, wciąż pochłonięta „lekturą”.

Z zaciekawieniem zerknęłam na jej obiekt zainteresowania. Dostrzegłam jakieś oferty wycieczkowe, chociaż nie byłam pewna. Jakieś domy, morze, widok niczym z filmów dokumentalnych o najpiękniejszych miejscach świata.

– Wyjeżdżacie gdzieś?

Ich wyjazd nie wywarłby na mnie wrażenia. Często opuszczali Stany Zjednoczone w trakcie zimy i podróżowali po ciepłych krajach, takich jak Egipt czy Tunezja.

– Tak.

Spodziewałam się takiej odpowiedzi z jej ust. Prosta, zwięzła odpowiedź. Brak wdrażania w temat.

– Kiedy wracacie?

Nie zamierzałam dociekać z zamiarem bycia miłą. Zwyczajnie chciałam wiedzieć, na jak długo znowu opuszczą dom, zostawiając go pod moją opieką. Przyzwyczaiłam się do samotności, więc nie odebrałam tej wiadomości w negatywny sposób, wręcz przeciwnie. Cieszyłam się, że tata zwiedzi świat. Lepsze to, niż żeby miał siedzieć wieczorami przez telewizorem z piwem w ręku. Korzystał z uroków życia, czyli robił coś, czego ja nie potrafiłam. Przynajmniej on zebrał w sobie wystarczająco dużo odwagi.

– Nie wracamy.

Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie znaczenie tych słów.

– Co? – Nie wierzyłam własnym uszom. – Jak to: nie wracacie?

Jakim człowiekiem musiała być, by mówić o tym z taką lekkością w głosie? Miałam nadzieję, że to tylko jej wymyślna wyobraźnia. Jeśli to żart, to wcale nie śmieszny.

– Której części w tym zdaniu nie zrozumiałaś? – spojrzała groźnie.

Ta wiadomość za bardzo mną wstrząsnęła, bym odezwała się równie arogancko jak ona. Za to wyprostowałam plecy i popatrzyłam na nią z nienawiścią. Aż tak mocno nie cierpiała swojej pasierbicy? Co niby jej takiego złego w życiu zrobiłam, że teraz drze moją pewność siebie na kawałki?

– To twoja sprawka?

Tym razem nie zamierzałam udawać grzecznej i uprzejmej Rachel, którą miałam w zwyczaju grać. Ta kobieta zdecydowanie przekroczyła granicę. O ile je w ogóle miała.

Uśmiechnęła się szyderczo.

– Powiedzieć to, co chcesz usłyszeć, czy to, co powinnaś usłyszeć?

Wargi mi zadrżały. Stąpałam po cienkim, jednocześnie kruchym lodzie. Wystarczy jeden nieostrożny ruch z mojej strony, a odbierze mi mojego tatę na zawsze.

Jednak spójrzmy prawdzie w oczy. Już to zrobiła.

– Dlaczego?

W tamtym momencie nie było mnie stać na jakiekolwiek inne pytanie.

– Rachel... – zaczęła sucho, przybliżając się, jakby ktoś miał nas podsłuchiwać. – Zacznij lepiej szukać miejsca w akademiku.

Połknęłam głośno ślinę.

– O czym ty mówisz? – W moim gardle zbierała się ogromna gula, która mogła pęknąć w każdej chwili.

Nie, Rachel. Nie płacz. Nie w tej chwili. Nie pokazuj jej, że wygrała.

Nie musiałam ronić łez. I tak znała bardzo dobrze swoje stanowisko w tej pozbawionej sensu walce.

– Nie pozwolę na twój pobyt w moim domu.

Powiedzcie mi, że się właśnie przesłyszałam.

– Kim ty... – przerwałam, ponieważ usłyszałam rozlegający się dźwięk otwieranych drzwi.

– O, wróciłaś. Mogłaś zadzwonić, to nie siedziałbym tak długo w sklepie.

Wgapiwszy się w stół, siedziałam w milczeniu, analizując wszystkie dotychczasowe newsy.

– Czy to prawda? – zapytałam w końcu. Mimowolnie objęłam go spojrzeniem. – Wyrzucasz własną córkę na ulicę?

Jego reakcja nie zdradzała zaskoczenia, co niestety zabolało najbardziej.

– Skarbie, nie na ulicę – tłumaczył. – Na pewno znajdzie się dla ciebie jakieś miejsce w akademiku.

I na tym wypowiedź taty się kończy. Zero skruchy. Zero żalu.

– Miłych „wiecznych wakacji”. – Stanęłam na równe nogi i skierowałam się do wyjścia.

– Rachel, nie zjesz...

– Jak mogliście… – Zatrzymałam się, wywiercając wzrokiem dziury w jego oczach. – Jak TY mogłeś mi to zrobić?

Zacisnął usta, co zrozumiałam jednoznacznie. Nie miał zamiaru tego komentować. Nic nowego, w końcu macocha zrobiła z niego marionetkę, którą kieruje w każdy możliwy sposób. W tamtej chwili mu niebywale zazdrościłam. Dotychczas nie musiał podejmować żadnych ważnych decyzji, miał wszyściuteńko gdzieś. Ona robiła to za niego. Też bym chciała nic nie czuć. Też bym chciała nic nie czuć, kiedy na niego spoglądam.

– Nie chcę was już widzieć na oczy – wycedziłam przez zęby, po czym jak najszybciej opuściłam ten przeklęty budynek.

Pieprzony budynek.

Pieprzone życie.

Zależało jej na unicestwieniu mojej niegdyś szczęśliwej rodziny? Bez dwóch zdań dopięła swego.

PONIEDZIAŁEK, 11 GRUDNIA 2017

Rachel

– No nie wierzę – wyjęczała Annie, gdy opowiedziałam jej genezę mojej bezdomności. – Jak on mógł to zrobić własnej córce?

Wybąkałam coś szybko i zapewne niezrozumiale.

– Nie słyszę cię – oznajmiła z kuchni, podczas gdy ja leżałam u niej na kanapie w salonie, przyciskając poduszkę do twarzy. Nagle usłyszałam zbliżające się kroki. – Rozumiem, że właśnie próbujesz się udusić poduszką w powłoczce z hiszpańskiej satyny?

– Nawet satyna ma lepiej ode mnie. Czy ja w poprzednim wcieleniu z premedytacją przejechałam kota? Czemu los mnie tak bezwzględnie ukarał?

– Zamiast się użalać nad sobą, szukaj jakiejś uczelni.

– Jedyne, co mi pozostało, to zwizualizowanie sobie willi z basenem. Na dodatek obok basenu postawię dwa jacuzzi.

– Co? – prychnęła. – Dlaczego akurat dwa?

– Na imprezy. O tak. Będę dużo imprezować.

Mój oddech robił się coraz cieplejszy przez ograniczenie dopływu świeżego powietrza do układu oddechowego. Jeszcze trochę poleżę w ten sposób i Annie będzie miała w mieszkaniu zwłoki zdesperowanej bezdomnej.

– Wszystko legło w gruzach – podsumowała.

– Lepiej bym tego nie ujęła.

Trąciła łokciem moją nogę zgiętą w kolanie.

– Powiedziałam to specjalnie, głupia! – skarciła. – A teraz na poważnie. Gdybym była na twoim miejscu, tobym poszła na uniwersytet i błagała o ponowne przyjęcie. Patrząc z perspektywy czasu, niepotrzebnie rzuciłaś studia. Niejedna osoba pragnie zostać prawnikiem, a ty wszystko miałaś podane na tacy, bo twój ojciec ma własną kancelarię.

– Poszłam na prawo wyłącznie ze względu na niego.

– Tak, wiem. I wiem również, że po tamtym wypadku... No... Nie było łatwo.

Odłożyłam poduszkę na bok, by na nią spojrzeć ze zmarszczonym czołem.

– „Było”? A czy teraz widzisz, żeby było mi łatwo?

W porę zdążyła zaliczyć wygłoszone zdanie do kategorii tych niewłaściwych.

– Nie o to mi chodziło. – Zbliżyła się i chwyciła moją rękę. – Przepraszam cię. Niekiedy jestem niewyobrażalnie fatalną przyjaciółką. Zamiast cię wspierać, to...

– Kolejny minus – wtrąciłam karcąco. – Obwiniasz się. Nie rób tego.

W jej szmaragdowych oczach rozbłysł pewien płomyk.

– Wciąż cię za to podziwiam. Ja... – przerwała, nie wiedząc, czy słuszne okaże się wdrażanie mnie w ten wrażliwy temat. – Już dawno bym się poddała. Nie mam w sobie takiego ducha walki jak ty.

– Ducha walki? Ja mam ducha walki? Od kiedy?

– No... – wybąkała, spuszczając wzrok na podłogę. – Na pewno tęsknisz za tamtym życiem – powiedziała ciszej, niemal szeptem.

Wzdłuż kręgosłupa przeszył mnie znajomy dreszcz.

– Nie rozmawiajmy o tym – poprosiłam, walcząc z chcącymi spłynąć po policzku łzami.

Nie. Nie będę płakać. Obiecałam to sobie. Zero płaczu. Zero żalu. Od teraz wyłącznie radość, radość i... udawana radość. To stwierdzenie bardziej by pasowało do charakteru mojej chorej sytuacji.

– Rachel, zamykanie się w sobie jest niezdrowe. Ani razu mi się nie wyżaliłaś.

– Bo nie mam ochoty – skłamałam. – Może to i nie jest to samo co wtedy, ale próbuję jakoś to złożyć w racjonalną układankę. A wiesz, jak w tym momencie wygląda obraz nadchodzącej przyszłości? – Uniosłam brwi. – Zamieszkam pod mostem, będę spała w kartonie po pralce. I jeszcze ten karton będzie za mały, żebym mogła cała do niego wejść, więc zostanę skazana na chodzenie po śmietnikach w poszukiwaniu makulatury, żeby siłami wyobraźni skleić nowy karton. A skąd niby wezmę taśmę?

Spojrzała na mnie swoimi maślanymi oczami. Wydawało się, że była bliżej rozklejenia się niż ja.

– O nie, nawet tak nie mów!

Ponownie cisnęłam poduszką w moją beztroską twarz, która nie potrafiła odzwierciedlić nawet w połowie beznadziejnego zakrętu życiowego.

– Wiesz, o czym teraz marzę? – wymamrotałam.

– O poznaniu słynnego K.?

– To twoje marzenie – uświadomiłam.

– A, no tak. Rzeczywiście.

Chciałabym zostać chomikiem. Albo niedźwiedziem.

– O okrutny losie, oszczędź tej najtrudniejszej chwili i podaruj mi chociaż raz w prezencie stan hibernacji.

Chwyciła moje ramiona, pociągnęła je w swoją stronę, a jej wzrok znalazł się na wysokości mojego.

– Nie mów, że chcesz przedawkować tabletki nasenne. – rzekła wyższym tonem, jakbym naprawdę miała zamiar zapaść w wieczny sen.

– Ty... – uniosłam palec i położyłam go na dolnej wardze. – To nie jest wcale głupi pomysł.

Zacisnęła usta, po chwili je bezgłośnie otwierając, lecz ją wyprzedziłam. Jej mina za bardzo przerażała.

– Żarcik – rzuciłam.

Wstałam z kanapy, podeszłam do wieszaka przy drzwiach wyjściowych, następnie zdjęłam z niego swoją zieloną kurtkę pokrytą od wewnątrz białym kożuchem. Przyjaciółka bez wahania podążyła za mną. Chyba naprawdę się o mnie martwiła.

– Gdzie idziesz? – dociekała.

– Hm... Najpierw do domu po rzeczy. – Założyłam na głowę czarną czapkę z białym pomponem, którą dostałam w zeszłym roku od mamy. – A potem do chłopaka.

Moje wyznanie nią wyraźnie wstrząsnęło. Wyszczerzyła oczy i z trudem się odezwała.

– Do... Twojego chłopaka?

Zmarszczyłam czoło, tym samym mrużąc oczy.

– A mam jakiegoś nie swojego?

Poprawiła nieokiełznane loki, lekko opadające na twarz. Zauważyłam, że jej ręka drżała.

– Ej, co jest?

Od małego byłyśmy jak siostry. Gdy jednej coś się dzieje, druga przeżywa to bardziej, nawet jeszcze nic nie usłyszawszy.

– Nic – odwróciła się w stronę okna, omijając moje spojrzenie. Nigdy nie umiała kłamać, dlatego to mnie zawsze zazdrościła idealnej gry aktorskiej. No cóż, coś za coś. Ja nieposkromiona, ona zaś wiecznie posłuszna dziewczynka. Niczym ogień i woda. Obie się w jakimś stopniu nawzajem dopełniałyśmy.

– Po prostu myślałam, że zostaniesz u mnie. Wybrałabym tę opcję, bo brakuje mi twojego żywiołowego temperamentu.

– Hej – dotknęłam jej niezwykle ciepłego policzka. Albo ona była bardzo zgrzana, albo ja zimna. – Nie smuć się, przecież masz Kima. – Tak, jej chłopak pochodził z Korei Południowej. Niedawno pozwoliła mi go poznać i oniemiałam. Nie dość, że niewiele mu brakowało do tego, by płynnie mówił po angielsku niczym rodowity Amerykanin, to jest dla Annie niczym wymarzony książę na białym koniu. Jeśli tylko jednej z nas miało się powieść w miłości, to niech to będzie właśnie ona.

– No wiem, ale on pracuje całymi dniami i siedzę wiecznie sama. Z tej desperacji biorę się za kolorowanki! I kiedy...

– Słońce – przerwałam jej. Lekko się uśmiechnęłam, żeby nie wyjść na tą wredną. – Dziękuję za propozycję, ale mimo to nie mogę się zdać akurat na was.

– Rachel, ale naprawdę możesz się na nas zdać.

Pokręciłam przecząco głową.

– Najpierw muszę się zdać wyłącznie na siebie.

Przemyślała moje słowa, po czym niechętnie przytaknęła.

– Ja już jadę. – Przytuliłam ją mocno na pożegnanie. Nie mogłam dłużej przeciągać tej rozmowy, gdyż naprawdę kusiła mnie oferta zostania tutaj. Chwila dłużej i bym uległa. – Trzymaj się.

– Ty też. Do jutra.

Puściłam ją i wyszłam z mieszkania, powoli schodząc po schodach.

– Miejmy nadzieję, że do jutra przeżyję – wymamrotałam pod nosem.

Gdy dotarłam do naszego przestronnego domu jednorodzinnego... Przepraszam. Gdy dotarłam do „ich” domu, prędko wparowałam do swojego... „ich” pokoju. Bez słowa minęłam salon, w którym oboje przebywali, i kątem oka dostrzegłam, że bacznie mnie obserwowali. Dziwili się mojemu nastawieniu wobec tej chorej sytuacji? Ja nie miałam problemu z byciem obrażoną, ale oni widocznie mają z tym kłopot. Tata chciał się pozbyć z życia bezużytecznej córki? W takim razie należą mu się brawa. Wykonał to zadanie ze stuprocentową skutecznością. Jaki więc będzie następny punkt do odhaczenia? Wydziedziczy mnie? Patrząc na to z subiektywnego punktu widzenia, jego działania były niewyobrażalnie wyrachowane. No cóż, w końcu prawnik. Na dodatek ta przybłęda zupełnie odciągnęła go od rzeczywistości. Tak, mam na myśli macochę. Przez nią miał różowe klapki na oczach. Chociaż skoro mowa o niej, to te klapki powinny być czarne. Jak jej dusza, poczucie humoru i krzywo zarysowane brwi.

Pakując ciuchy i niezbędne kosmetyki do torby, usłyszałam zbliżające się kroki. Jeżeli to ona, będę ją ignorować. Już dość dużo szkód wyrządziła mojemu zdrowiu, skazując mnie na nieunikniony stres i zbędne nerwy. Im dłużej człowiek się denerwuje, tym krócej czerpie radość z życia. U mnie to kolidowało, ponieważ nie znalazłam żadnej rzeczy, z której bym mogła się cieszyć, więc wychodzi na to, że nie znajduję przerwy na przyjemność. Już nawet modeling przestał być dla mnie źródłem satysfakcji, czym byłam trochę sfrustrowana, bo od zawsze marzyłam o tym zawodzie. I co z tego wyszło? Groch z kapustą.

– Rachel? – tata zapukał do drzwi. Bez czekania na odpowiedź swobodnie je otworzył. Na chwilę przestałam się pakować, żeby na niego zerknąć pytająco. – Możemy porozmawiać?

Rzucił spojrzeniem na porozrzucane ciuchy na łóżku. Od razu zaczęłam je układać i kolejno wkładać do torby, choć było to nie lada wyzwanie z powodu trzęsących się rąk. Nie miałam z nim o czym rozmawiać, więc i jego postanowiłam ignorować.

– Wiem, jesteś zła.

Z moich ust wyrwało się parsknięcie. Ja? Zła? Czy on sobie jaja robił? Oczywiście, że nie byłam zła. Byłam potwornie rozwścieczona.

– Przyszedłeś rozgłaszać swoje nawrócenie? – Oparłam dłonie na biodrach, wyczekując kolejnej wymijającej wypowiedzi. Przez tyle lat zdążyłam się już do tego przyzwyczaić.

– Nie. – Na moment zacisnął usta. – Dokąd chcesz iść? – Kuknął na bałagan przede mną.

Aha. Czyli pozamiatane. Mój własny ojciec naprawdę wyrzucał mnie z domu. Jak można ta łatwo wyzbyć się przyzwoitości wobec drugiego człowieka? Wobec własnej rodziny?

– Dokładnie nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Do mojego chłopaka, który nie odbiera telefonów, a nie daje mi oznak życia od… – uniosłam rękę, spoglądając na zegarek – dwóch tygodni, pięciu godzin i trzydziestu dwóch minut. – odparłam, po czym wróciłam do procesu zwanego wyprowadzką. Nie zastanawiałam się nad najbliższą przyszłością. Przynajmniej raz chciałam mieć wszystko gdzieś.

– Wyjeżdżamy za tydzień – zadeklarował. – Zostań do tego czasu.

Obrzuciłam go wzrokiem, próbując schwytać jego niezrozumiały tok myślenia.

– Od kiedy litowanie się nad córką istnieje na twojej liście priorytetów?

W tamtej chwili targały mną mieszane uczucia. Miałam ochotę się rozpłakać i wybiec, a zarazem napluć im do butów i odejść z uniesioną głową, nie tracąc godności, którą i tak już mi odebrano. Nie wytrzymam tutaj zaproponowanego tygodnia. Jaka opcja należała do tej odpowiedniej? Zdać się na ich łaskę, czy… Już wiem!

– Rachel, co robisz? – zapytał ze zmarszczonymi brwiami tata, gdy nagle rzuciłam torbę na podłogę, następnie chwyciłam za parę botków na szpilce. Założywszy je zwinnym ruchem, odszukałam prędko ocieplaną kurtkę.

– Spokojna głowa, tatku. – Zanim opuściłam pokój, zatrzymałam się przy wyjściu, zajmując miejsce kilka kroków przed nim.

– Zamierzam jedynie uczcić moje ostatnie dni w tym miejscu. Coś mi się w końcu należy z tego nędznego życia. – oznajmiłam, następne kierując się do wyjścia.

O tak. Natychmiast potrzebowałam skorzystać z korzystnych stron alkoholowego upojenia. Podobno lepiej się mieszka pod mostem na kacu niż w zatrważającej trzeźwości.

Sprawdzimy, ile w tym prawdy.

Od razu po wejściu do pubu podeszłam do baru i usiadłam na wysokim krześle.

– Najmocniejszą whisky, jaką macie. – rzekłam do barmana stojącego naprzeciw mnie za ladą. W oczy rzucały się jego rude włosy i mocno odznaczające się piegi.

– A ile masz lat, dziewczynko? – spytał ze sceptycznym spojrzeniem.

Zajrzałam do torebki, z której wyjęłam dowód. Oczywiście sfałszowany. Zdecydowanym ruchem mu go pokazałam. Według dokumentu miesiąc temu skończyłam dwadzieścia jeden lat.

– Zadowolony?

Lekko się uśmiechnął, kładąc przede mną szklankę.

– Z colą?

W odpowiedzi kiwnęłam głową. Chęć wypicia czegoś mocniejszego odebrała mi mowę. Czułam się niczym nimfomanka nie uprawiająca seksu od roku. Tak bardzo tego potrzebowałam. Nie seksu. Alkoholu, rzecz jasna.

Pierwszy łyk był dla mnie niczym zbawienie. Zapiekło mnie w gardle, ale po kilku minutach czułam jedynie rozluźnione ciało i duszę. Wypiłam jeszcze dwa kolejne drinki, dodając sobie otuchy. Nim się obejrzałam, zagadałam do rudego pracownika.

– Masz fajne włosy. Farbujesz?

Idiotka. Idiotka. Idiotka. Po co tu przyszłaś? Żeby robić z siebie, jak już wspomniałam, idiotkę?

– Nie, złotko. Nie farbuję włosów – ze śmiechem odpowiedział na moje żenujące pytanie, przygotowując drinki osobom koło mnie.

Dotąd tylko siedziałam, od czasu do czasu upijając duszkiem whisky z colą i rozmyślając o tak błahych rzeczach, jak na przykład o tym, kiedy spadnie pierwszy śnieg. Naszła mnie ogromna ochota na tarzanie się w błękitnym śniegu... Chwila, błękitnym? Ktoś tu chyba za dużo wypił.

Mimo wewnętrznego racjonalnego głosu poprosiłam o kolejną kolejkę. Już nawet nie zliczę, ile wypiłam w tak krótkim czasie. Cztery drinki? Pięć? Ja się czułam, jakbym... Właściwie to nic nie czułam. Dla testu ugryzłam się w policzek. Nic. Ciekawe, czy jeśli na długo wstrzymam oddech to też nie odczuję żadnego bólu. Zrozumiałam, dlaczego zdesperowani ludzie sięgają po alkohol w trudnych chwilach. Tylko mój tata go nie potrzebował, gdyż bez niego sobie świetnie radził. Ale hola, hola, różnica między mną a nim jest jedna. W tej relacji wyłącznie ja byłam zdesperowana.

Rachel, błagam. Nie myśl już tyle. Od rozwiązywania tych psychologicznych zagadek zaczynałam się męczyć. Bycie pijanym ma swoje dobre i złe strony.

Nagle moje rozmyślenia o głupotach rozproszył głośny śmiech dobiegający z miejsca, gdzie stała spora grupka chłopaków. Stali tak ściśnięci, że nie widziałam, z czego tak się cieszą.

– O matko – wystękał barman. – Zaczyna się.

Spoglądałam to na niego, to na nich. Nie przepadał za ich towarzystwem? Przecież jedynie spędzali wspólnie czas, dobrze się przy tym bawiąc. On przesadzał czy może ja nie doceniałam ich zdolności wzbudzania w innych niechęci do siebie?

– Co masz na myśli? – spytałam z zaciekawieniem, opierając brodę na dłoni, zaś stół pomagał mi w utrzymaniu wystarczającej stabilizacji ruchów ręki.

– Są tutaj co tydzień – zaczął z pogardą w głosie, jakby robił im wyrzuty za to, że w ogóle tutaj przychodzą. – Rozumiesz? Co tydzień! – Szybko obsłużył mężczyznę, następnie ponownie zwrócił się do mnie. Niezadowolenie nie znikało mu z twarzy. – Większość osób do tego pubu przychodzi... Nie wiem, raz na dwa dni? Oni za to raz na tydzień, czym w sumie robią mi ogromną przysługę. W porównaniu do innych przychodzą tu rzadko, a mimo to są bardziej rozpoznawalni i rozchwytywani. Kwestia dziewczyn? Większość z nich myśli, że bez problemu mogą mieć każdą. Nie ma ani jednej, która by przeszła obok i nie spojrzała na nich z pożądaniem w oczach, wraz ze ślinką ściekającą po...

– Okej – przerwałam gestem dłoni. – Chyba nie chcę słyszeć twoich dalszych wykwintnych epitetów. Kumam, o co chodzi. – Obróciłam się przez ramię, kukając dokładnie tam. Doliczyłam się około trzydziestu chłopaków. A nie, przepraszam. Przez działanie alkoholu policzyłam podwójnie. – Są niczym wyśmienity boys band? – mruknęłam pod nosem.

Rozum mi podpowiadał, iż powinnam natychmiast stąd wyjść i położyć się do łóżka, by uniknąć kaca moralnego.

„Jeżeli tego nie zrobisz, będziesz tego żałować do końca życia. Popełnisz ogromny błąd.”

– Gorzej – odparł, wycierając blat po rozlanym drinku przez jedną z kobiet. – Czasami mam wrażenie, że oni są „Teletubisiami”, a reszta to rozpieszczone przedszkolaki. – Spojrzał na mnie z rozbawieniem, następnie kiwnął głową w kierunku mniemanych „Teletubisiów”. – Chcesz iść zobaczyć?

Wywróciłam oczami. Czy ja wyglądałam na zdesperowaną dziewczynę? Owszem, może byłam „lekko” zdesperowana, ale nie aż tak. W końcu miałam chłopaka, co niestety przypomniało mi się dopiero teraz.

– Jestem zajęta, więc raczej nie skorzystam.

Podniosłam szklankę do ust, nie zauważywszy nawet, kiedy zdążyłam ją opróżnić. Zamiast alkoholu wciągałam jedynie powietrze. Z westchnieniem odłożyłam puste naczynie na blat. – Ale zastanawia mnie jedno. – Uniosłam palec ku górze, jakbym miała zaraz zaimponować ambitnym przemówieniem. Nowo poznany kolega za ladą patrzył na mnie pytająco. – Dlaczego oni stoją cały czas w tym samym miejscu? Wszyscy dookoła co chwilę się gdzieś przemieszczają, a oni jak takie kołki... – przerwałam, bo zabrakło mi tchu do dokończenia w miarę zrozumiałej wypowiedzi. Dyszałam, jakbym właśnie weszła na dziesiąte piętro bez zatrzymywania się.

– Tam na ścianie jest powieszona tarcza elektroniczna do gry w rzutki – odpowiedział, jednocześnie powstrzymując śmiech. Pocieszał mnie fakt, że potrafiłam jeszcze kogoś rozbawić. – Organizują najpierw grupowe zawody, a potem indywidualne.

– Ale dziecinada – wymknęło mi się.

– Idź, zobacz, jak grają – zachęcił.

Nie przekonała mnie jego propozycja. Marzyłam tylko o pójściu do toalety i załatwieniu spraw fizjologicznych. Zbliżyłam twarz w kierunku rudego pracownika.

– Gdzie macie łazienkę?

Nie odpowiedział, lecz wskazał ręką w stronę Ziemi Obiecanej. Momentalnie pożałowałam tego, że go spytałam. Czekało mnie bezpośrednie starcie z zagorzałymi zawodnikami, zajmującymi się jakąś głupią elektroniczną grą.

Stanęłam na równe nogi, sięgając po torebkę.

– Nie chce iść sedes do Mahometa, więc Mahomet musi iść do sedesu – wymamrotałam pod nosem, mocno odczuwając przypływ procentów.

Niechętnie szłam naprzód, ponieważ aby dotrzeć do łazienki, musiałam się zmierzyć z głośną grupką chłopaków, wokół których stało mnóstwo dziewczyn. Na widok ich krótkich spódniczek, ukazujących zdecydowanie za dużo, żółć podchodziła mi do gardła.

– Przepraszam – rzuciłam do jednego z chłopaków, pchając się między nimi. – Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. – I to słowo powtarzałam z tysiąc razy. – Przepraszam. – Tysiąc jeden.

Nagle znieruchomiałam, kiedy coś szybko przemknęło mi przed oczami. Pomyślałam, że to było życie, ale skręciłam głowę w prawą stronę. Cholerna elektroniczna gra. Od razu w oczy rzuciło mi się coś niezwykłego. Ten ktoś trafił w czerwony, okrągły obszar, oznaczający największą ilość zdobytych punktów tym rzutem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż na czystym środku tarczy znajdowały się jeszcze dwie takie lotki. W innych okolicznościach bym się zachwycała celnością tego „ktosia”, natomiast teraz miałam wielką ochotę tę osobę rozszarpać. Przecież jakbym w tym momencie była chociażby milimetr dalej, zostałabym trafiona, a może nawet i martwa. Rachel bardziej pijana, Rachel bardziej rozwścieczona.

Chwila, dlaczego mówię o sobie w trzeciej osobie?

– Czyja to sprawka? – Wskazałam na tarczę, tym samym gniewnie spoglądając na tłum aktualnie przebywający przede mną. Nie zważali na to, czy naraziliby czyjeś zdrowie... Ba, nawet życie! Mogli kogoś narazić na niebezpieczeństwo. Mówiąc o „kimś” miałam na myśli siebie, oczywiście.

– Chowaj się, stary – usłyszałam. – Jeśli się dowie, że to ty, zabije cię, pokroi na plastry i