Żmija - Juliusz Słowacki - ebook

Żmija ebook

Juliusz Słowacki

0,0

Opis

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Juliusz Słowacki
Żmija
Epoka: Romantyzm Rodzaj: Liryka Gatunek: Powieść poetycka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 55

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Juliusz Słowacki

Żmija

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

Żmija

Romans poetyczny z podań ukraińskich w sześciu pieśniach1

For thee, who thus in too protracted song/ Hast soothed thine idlesse with inglorious lays,/ Soon shall thy voice be lost amid the throng/ Of louder minstrels in thèse later days:/ To such resign the strife for fading bays —/ III may such contest now the spirit move/ Which heeds nor keen reproach nor partial praise;/ Since cold each kinder heart that might approve,/ And none are left to please when none are left to love.2
Byron

(Motto do I tomu Poezyj, Paryż 1832)

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Pieśń I

Sumak3

Piękny to widok Czertomeliku! 
Sto wysp przerżnęły Dniepru strumienie, 
Brzoza się kąpie w każdym strumyku, 
Słychać szum trzciny, słowika pienie. 
A kiedy wiosną wezbrane wody 
Zaleją wszystkie wyspy dokoła, 
Jeszcze nad wodą widać drzew czoła — 
Jakby rusałek cudne ogrody, 
Gałązką mącą wodne błękity. 
I jeszcze słowik w gałązkach śpiewa, 
I szumią brzozy, lecz nad ich szczyty 
Wznosi się fala i nikną drzewa. 
Dziko Dniepr szumi, gdy w jego łonie 
Sto wysp zielonych wiosną zatonie. 
Piękny to widok stu wysep pana — 
Woda mu ziemię spod stóp wykradła: 
Zamek się patrzy w fali zwierciadła, 
Co mu przy stopach szumi wezbrana. 
A gdy nań patrzysz, dziwnym pozorem 
Rzekłbyś że zamek wstecz rzeki płynie 
Cegła koralów świeci kolorem, 
Lekkie filary podobne trzcinie. 
Kilka ogromnych paszcz samostrzału4, 
Patrzy strzelnicą na czarne morze: 
A górą zamku okna z kryształu, 
Świecą się, palą, jak ranne zorze; 
I tysiąc barwy w każdym promyku, 
Co się z tych okien nazad odkradnie. 
W zamku pan mieszka Czertomeliku, 
Dumny ataman5 co Siczą6 władnie; 
Lecz czy sam mieszka? — Któż to odgadnie? 
Nikt nie był w zamku: mówią że czary 
Mieszkają w gmachu, że dłoń zaklęta 
Nadludzką sztuką wzniosła filary — 
Lecz kiedy wzniosła? Nikt nie pamięta. 
Niejeden rybak wieczorną dobą, 
W Czertomeliku płynąc ostrowy7; 
Słyszał przed sobą, słyszał za sobą 
Śpiew słodszy, milszy niż szum dnieprowy. 
A rybak milczał, płynął pomału — 
Kiedy wieczorne zorze zapadły, 
Widział jak w zamku okna z kryształu, 
To się paliły, to znowu bladły; 
A z okien blaskiem konały pieśni. 
Znów cicho — głucho — a rybak stary 
Żegnał się drżący — to czary — czary! 
Wszak rybak czuwa? wszak rybak nie śni?! 
Już to noc trzecia gdy gasną zorze, 
Błyska na zamku ogień jaskrawy... 
Ho! to kaganiec, to znak wyprawy, 
Popłyną czajki8 na czarne morze! 
Kozaków obóz zalega brzegi, 
Pośród czaharów9 spisa10 połyska; 
A ponad Dnieprem w długie szeregi, 
Gęsto strażnicze płoną ogniska. 
Tam na mogiłę wstąpił wysoką 
Gęślarz i śpiewa pieśni z mogiły... 
Jeśli w tych grobach nie śpią głęboko, 
Może ich dzikie pieśni zbudziły? 
O śpijcie! śpijcie! przeszła wam pora, 
I wyście żyli — tu, w Ukrainie, 
I wyście żyli — to było wczora11! 
My dziś żyjemy, czas szybko płynie. 
Po cóż tu wracać z licem upiora, 
Gdzie nikt nie chodzi po nas w żałobie? 
Jutro na naszym powiedzą grobie: 
I wyście żyli! — To było wczora. 
Płyńmy więc! płyńmy w Natolskie grody, 
Burzyć pałace, rąbać fontanny — 
Żelazem niszczyć Turków narody 
I porwać obraz Najświętszej Panny: 
Obraz, co płacze rzewnymi łzami, 
A gdy go człowiek w fali zanurzy, 
Morze gniewliwe bije falami. 
Pieni się, huczy, pryska i burzy, 
I póty gniewne podnosi tonie, 
Aż wrogów statki w falach pochłonie... 
Lecz gdzież jest Hetman? W rannej godzinie 
Wyszedł i w stepach błądzi od rana. 
Oto przy brzegu czajka hetmana, 
Powiewnym żaglem bieli się w trzcinie. 
I wkoło gwarzy zgraja zebrana: 
Wszak nam na drogę brak na zwierzynie — 
Idźmy na łowy! idźmy na łowy! 
Lecz gdzież nasz Żmija, Hetman niżowy? 

*

Ty śpisz sumaku! ty śpisz sumaku! 
Między błyszczące rosą czahary; 
A tutaj strzelce w stepach Budziaku, 
Otoczą wkrótce knieje i jary. 
Sumak nie słyszy! sumak nie słyszy! 
Bo milcząc strzelce idą na łowy, 
I coraz ciszej, 
Między parowy, 
Pomiędzy trawy, 
Toną i toną; 
A zorza płoną 
I świt jaskrawy 
Pozłaca niebo na wschodzie. 
O! jakże miło przy rannym chłodzie 
Tak się zapuszczać w stepowe knieje. 
Jak tajemnicza ta chwila nocy, 
Kiedy noc kona, księżyc blednieje — 
Już dzień na wschodzie, a na północy 
Jeszcze lśnią gwiazdy, jeszcze lśnią jasno 
I wschód się złoci, blednie, czerwieni, 
Niebo się mieni; 
Gwiazdy w lazurze, 
Już gasną, gasną; 
I polne róże, 
Powstają z rosy perłami. — 
I cicho łowce szli manowcami. 
Trzymaj myśliwcze ptaka na dłoni, 
Zakryj mu oczy złotym kapturem; 
Niech nastrzępionym nie szumi piórem, 
Niech się nie trzepie, w dzwonki nie dzwoni; 
Zdejmiesz mu kaptur, gdy w nasze sidła 
Zwierz się dostanie — wtenczas posłuży. 
Sokół się chmurzy, 
I ociemniony 
Nastrzępił skrzydła, 
Wyciągnął szpony. 
Ponury, piersi napuszył. 
Tam szelest jakiś! Czy to zwierz ruszył? 
To nadto wcześnie! to nadto skoro! 
O! nie, to lekki chart tam na smyczy, 
Niechętny więzom piszczy, skowyczy — 
Skarć łowcze charta ręką i sforą. 
Pierwej wyśledzić sumaka tropy; 
Potem go gończe podniosą głosem, 
A potem charty. — I chart karcony 
Przypadł do stopy; 
Okryty wrzosem, 
Kwiatem zroszony, 
Ciągnie się smutny na sforze. 
Wysłać strzelców na rozdroże, 
Gdzie się kończy ta dolina; 
Tam Kozacy wielkim kołem 
Stójcie cicho — a drużyna 
Niech tam idzie drogą, dołem, 
Niechaj tonie w trawy, zioła — — 
W tej dolinie sumak leży. 
Gdy starszy strzelec zawoła, 
Niech służba w trąby uderzy. 
Dane rozkazy, i dzikie jary 
Otoczył Kozak, tonie w czahary. 
W krzakach się kryją ponure czoła, 
I cicho, jakby ludzi nie było! 
Jakby się tylko o łowach śniło! 
Wiatr wieje w kniei i szumią zioła, 
Zniknęły zbroje, łuki, oszczepy 
Świt płonie ogniem umalowany, 
I słońce wstaje nad martwe stepy. 
Oblane złotem świtu burzany, 
Ognistej barwy kwiatem się palą, 
I gną się z wiatrem; fala za falą 
Przebiega stepy milczące. — 
Cicho — — Wtem trąby zagrały grzmiące, 
I zagrzmiał razem pod niebo wzbity 
Z brzękiem surm, kotłów, okrzyk wesoły, 
I uwolnione z więzów sokoły 
Szybko w powietrza lecą błękity, 
Krążą i kraczą, dzwonkami dzwonią, 
I psy spuszczone jęczą i gonią. 
Czekają łowce: wśród strasznej wrzawy 
Patrzą na niwy złocone świtem, 
I oto śmiga 
Sumak zbudzony; 
Ledwo kopytem 
Dotyka trawy, 
Charty wyściga, 
I przez zagony, 
Przed szybką smyczą, 
Sadzi przez doły — 
Gończe skowyczą, 
Kraczą sokoły. 
I jeden sokół już zleciał nisko, 
Siadł mu na grzbiecie, szpony zatopił. 
Chart wiatronogi za zwierzem tropił, 
Już go dościgał — już blisko — blisko — 
A sumak leci bojaźnią ślepy, 
Leci w zasadzkę — wpadł na oszczepy, 
Drgnął tylko — upadł — a tłum wesoły 
Znów w trąby dzwoni, znów w kotły bije, 
Żeby wystraszyć co tylko żyje 
Pomiędzy trawy. — Lecą sokoły, 
Krążą i kraczą, dzwonkami dzwonią,