Złote kwiaty - Magdalena Sobota - ebook

Złote kwiaty ebook

Sobota Magdalena

3,4

Opis

Kiedy tajemnica oplata jak nieustępliwy bluszcz

 

Hermina Wasylik dochodzi do siebie po dramatycznych przejściach w pracy. Nie jest już policjantką, a żeby wyzdrowieć, musi przyjmować silne leki psychotropowe. Bardzo chce jednak znów czymś się zajmować, dlatego godzi się na przeprowadzenie śledztwa dla twórców popularnego podcastu „Zbrodnik”. To, do czego ją ono doprowadzi, okaże się wyjątkowo przerażające i zmieni jej życie na zawsze.

 

Złote kwiaty” to drugi tom kryminalnej serii Śledztwa Herminy Wasylik.

 

Magdalena Sobota – jest autorką cyklu powieści kryminalnych z serii Śledztwa Herminy Wasylik, podcastu Paliptacje oraz współautorką serii True Monsters. Interesuje się kryminalistyką, literaturą i teatrem, nieustannie starając się pogodzić swoją największą pasję – pracę – z pisaniem opowieści.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 402

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (8 ocen)
1
3
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




CCopyright © Oficynka & Magdalena Sobota, Gdańsk 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023

Opracowanie redakcyjne: zespół

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © Ratchat/shutterstock.com© Karolina Grabowska/Pexels© Martins Krastins/Pexels© Roghaye Arabpour/Pexels

ISBN 978-83-67875-50-9

www.oficynka.pl

e-mail:[email protected]

Adwokat przed rozpoczęciem czynności zawodowych składa wobec dziekana ślubowanie następującej treści: „Ślubuję uroczyście w swej pracy adwokata przyczyniać się ze wszystkich sił do ochrony praw i wolności obywatelskich oraz umacniania porządku prawnego Rzeczypospolitej Polskiej, obowiązki swe wypełniać gorliwie, sumiennie i zgodnie z przepisami prawa, zachować tajemnicę zawodową, a w postępowaniu swoim kierować się zasadami godności, uczciwości, słuszności i sprawiedliwości społecznej”.

Artykuł 5 Ustawy Prawo o adwokaturze

Prolog

Kamila weszła do pokoju, w którym gęsto było od dymu papierosowego, i zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i przez chwilę walczyła o zachowanie równowagi. Była mocno pijana, balansowała na granicy świadomości i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Jeszcze jeden drink i odpłynęłaby gdzieś na ulicy, jak już jej się kilka razy zdarzało. Nie znała gorszego uczucia, niż to, które towarzyszyło obudzeniu się z kacem na wilgotnym, lśniącym od porannej mgły chodniku, w zupełnie pustej, cichej, sennej alei, z bałaganem w głowie i nagłym przerażeniem rosnącym w gardle. Co ja zrobiłam? Czego nie pamiętam? Co mi się stało?

Odetchnęła głęboko, ale od zatęchłego zapachu unoszącego się w sypialni zakręciło jej się w głowie jeszcze mocniej.

Wkońcu stanęła prosto, zdjęła przemoczony trencz i rzuciła go na stos albumów z reprodukcjami obrazów, niebezpiecznie chwiejący się na krześle. Krzesło miało antyczny wygląd, było stylizowane na stare, ale tak naprawdę kupiła je w jakimś nowoczesnym sklepie, gdzie wszystko było identyczne, sterylne i starannie postarzone.

Kamila upadła bez choćby odrobiny gracji na łóżko. Było w tym pomieszczeniu tylko jednym z czterech mebli, więcej bowiem nie zmieściłoby się w ciasnej przestrzeni, dodatkowo pomniejszonej przez butelkowozielony kolor ścian i liczne rośliny, które tylko jakimś cudem jeszcze nie uschły. Nie podlewała ich właściwie wcale, nie dbała o nie tak samo, jak o siebie ani o nic innego.

Miała tym razem pójść na to cholerne wieczorne seminarium z rzeźby średniowiecznej. Zaczynało się za chwilę… Nie, to zegarek na jej nadgarstku się zatrzymał. Przyjrzała mu się uważnie i odkryła, że szybka na tarczy jest stłuczona i złote wskazówki się nie poruszają. Dostała ten zegarek od matki.

Szlag by to trafił, pomyślała Kamila, zerkając na telefon. Seminarium skończyło się dwie godziny temu. Za kilka kolejnych zaczynały się za to wtorkowe zajęcia, na które pewnie zaśpi, a nawet jeśli uda jej się ogarnąć, i tak nie przyswoi ani słowa z wykładów.

Znowu była na siebie wściekła, ale ta wściekłość powoli znikała pod zmęczeniem. Kamila oparła głowę o poduszkę, pachnącą olejkiem migdałowym i czymś o wiele mniej przyjemnym, wspomnieniem nocnych eskapad, z których niewiele pamiętała, i usnęła, z trudem pokonując zawroty głowy, ale głęboko, tak jak tylko po whisky jej się zdarzało.

Rozdział I

Hermina półleżała na niskiej ławeczce i wpatrywała się w swoją obleczoną w czarne legginsy nogę, która rytmicznie poruszała się w górę i w dół, a czasem też powoli, ostrożnie zginała w kolanie. Był to dziwny, nienaturalny widok, do którego jednak zaczynała się powoli przyzwyczajać.

Na udzie i kostce kobiety zaciskał palce postawny, dość przystojny rehabilitant. Pożałowała przelotnie, że niemal w ogóle nie czuje dotyku jego palców, i prawie roześmiała się na tę niechcianą myśl.

Miała się skupić, do cholery. Powiedzieli jej w klinice, którą opłaciła Amelia, że jeżeli będzie wystarczająco długo i intensywnie wysyłać sygnały do bezwładnej, kalekiej nogi, jest jakaś szansa, że kiedyś sprawność powróci, chociażby w minimalnym stopniu.

– Szansa? – zapytała wtedy Amelia, bo Hermina nie była w stanie się odezwać. – Jak duża?

Lekarz wbił w obie kobiety przygaszony wzrok, pokiwał głową, jakby namyślając się, czy dawać im nadzieję, czy mówić prawdę.

– Mała – oznajmił w końcu, wybierając drugą opcję. – Ale zawsze jakaś jest.

Herminę w tamtym momencie zupełnie opuściło pozytywne nastawienie. Straciła wiarę, że odzyska władzę w nodze, tak samo, jak nie było żadnych perspektyw na to, że wszystkie palce w lewej dłoni ponownie zaczną się zginać i wróci w nich czucie. To było zupełnie nieprawdopodobne – jak coś, co obecnie stanowiło tylko obcy, ciężki kawał mięsa, miało zmienić się na powrót w funkcjonującą kończynę? Z jednej strony już prawie zapomniała, jak to jest normalnie chodzić, a z drugiej czasami nadal bezwiednie, odruchowo opierała ciężar ciała nie na tej stopie, na której powinna, i traciła równowagę. Trudno było z tym żyć.

– Halo, słyszysz mnie? – dotarł do niej głos rehabilitanta. Jego imię po raz kolejny wyleciało jej z głowy. Chociaż widywali się regularnie od trzech miesięcy dwa razy w tygodniu, we wtorki i niedziele, nie potrafiła zapamiętać, jak się nazywa. Wiedziała, że to przez leki, które wmusił w nią psychiatra. Nie tylko w zakresie imion miewała problemy z pamięcią, ale to był najmniejszy z jej obecnych problemów.

– Tak – odparła. – Prawie.

– Prawie? – zaśmiał się. Miał miły, uprzejmy śmiech. – Prosiłem, żebyś sama spróbowała zrobić to samo ćwiczenie, które przed chwilą zademonstrowałem. Pięć razy.

– No tak.

Wykonała polecenie, ścisnęła kolano i przyciągnęła w stronę mostka. Powtórzyła sześciokrotnie i zamarła. Kiedyś tego typu aktywność byłaby dla niej bułką z masłem, dzisiaj poczuła napięcie i musiała natrudzić się, by nie rozluźnić uchwytu. Jęknęła, kiedy skurcz przebiegł przez zdrową dłoń. Mimo wszystko jednak dokończyła ostatnie powtórzenia, choć ból w stawach się nasilił.

– Na dzisiaj dość – zdecydował rehabilitant. – Pamiętaj, że musisz ćwiczyć też w domu, codziennie rano i wieczorem. Plan masz rozpisany w dzienniczku, który ci dałem. – Powtarzał to za każdym razem, zresztą słusznie, zważywszy na stan jej pamięci. A Hermina naprawdę starała się samodzielnie wracać do sprawności.

– Wiem, wiem. Dziękuję.

Usiadła z jego pomocą, odetchnęła z ulgą. Nie była nawet szczególnie zmęczona, ale bolało ją całe ciało. Kiedyś, aby doprowadzić się do takiego stanu, musiałaby przebiec kilka kilometrów, teraz męczyło ją półtorej godziny czegoś, co nie było nawet pełnoprawnym sportem.

Amoże po prostu była zmęczona życiem.

Rehabilitant ścisnął jej rękę, by mogła się podeprzeć przy wstawaniu. Hermina złapała opartą o ścianę kulę, bez której nigdzie się nie ruszała, i postąpiła parę kroków w stronę drzwi niedużej, kameralnej salki. Zawahała się.

– Mam pytanie… – urwała, zaciskając usta.

– Mam jednak nosić plakietkę z imieniem?

Zapomniała, że kiedykolwiek wspominał o plakietce. Zakłopotana potrząsnęła głową.

– Nie trzeba – wymamrotała. – Przepraszam.

– Bazyli. – Mrugnął do niej. Jak mogła zapomnieć tak nietypowe imię? – Słucham cię.

– Chcę spytać, czy widzisz w ogóle sens tych ćwiczeń – mruknęła. – Bo ja nie czuję poprawy.

– Widzę – odrzekł, zakładając ręce na piersi, jakby strofował nieposłusznego ucznia. – Zawsze należy dawać z siebie wszystko i starać się, jak najbardziej się potrafi. Gdyby nie to, nikt by niczego nie osiągał.

Hermina miała ochotę powiedzieć mu, że marzy jednak o innych osiągnięciach niż samodzielne poruszanie nogą, ale powstrzymała się i westchnęła tylko przeciągle.

– Pytam cię jako profesjonalistę – podkreśliła. – Chcę wiedzieć, czy jestem beznadziejnym przypadkiem.

– Nie jesteś – odpowiedział, wbijając w nią błękitne, uśmiechnięte oczy. – Nie beznadziejnym, chociaż…

– Chociaż nigdy nie będę już biegać – dodała gorzko, widząc, że Bazyli nie dokończył. – No cóż, dziękuję.

– Chciałbym móc zrobić coś więcej – rozłożył umięśnione ręce. – Zobaczymy, jakie będą efekty, przecież i tak mamy już duży postęp. Nie poddawaj się, proszę.

Skinęła głową i wyszła z pomieszczenia.

Amelia już na nią czekała. Siedziała na plastikowym krzesełku w poczekalni pomalowanej na jaskrawą żółć i przeglądała coś w telefonie. Kiedy Hermina wyłoniła się z sali numer sześć, Amelia wstała i uśmiechnęła się promiennie. To nie mógł być szczery uśmiech.

– Cześć – powiedziała swobodnym tonem, chwytając Herminę pod rękę niby to z nonszalancją, ale tak naprawdę po to, by ją podtrzymać i nie pozwolić na utratę pionu. Nigdy nie dała po sobie poznać, że to właśnie w tym celu nawiązuje kontakt fizyczny, ale Hermina i tak czuła się głupio, ilekroć Amelia podpierała ją, wyciągała do niej dłoń albo chwytała za ramiona.

– Hej – odrzekła Hermina.

– Jak dzisiaj było?

– Właściwie jak zwykle, bez zmian.

– Żadnej poprawy?

– Nie bardzo.

Poszły razem korytarzem w kierunku wyjścia. Amelia odebrała płaszcz Herminy z recepcji, pomogła jej narzucić go na ramiona i wyszły obie na pachnący czystym powietrzem, wyludniony parking tonący w półmroku. Dochodziła dopiero szósta, ale zapadł już zmrok, zresztą na niebie kłębiły się śnieżne chmury, a latarnie ledwo rozświetlały ciemność.

– Wszystko w porządku? – zapytała Amelia, gdy wsiadły już do jej białego SUV-a. – Jak się czujesz?

– Normalnie, dziękuję.

– No, to dobrze. Ważne, że nic cię nie boli.

Serce Herminy przeszyło ukłucie, nawet nie tyle wspomnienie, co jego marna pozostałość. Kiedyś, przed wieloma laty, tak właśnie wyglądały ich rozmowy – tylko tak. Bez prawdziwego zainteresowania, bez dobrych intencji, były pobieżne i sprawiały, że Hermina przez długi czas czuła się w stosunku do matki obco.

– Ajak w pracy? – zapytała.

– Prawie wszystkie koleżanki z wydziału są na L4. Jak zwykle w lutym, to sezon chorobowy – mruknęła Amelia, wyjeżdżając z parkingu na śliską drogę, która wydawała się prowadzić donikąd w zapadającej ciemności. – Mam przez to sto razy więcej roboty. Zresztą w bagażniku są ze trzy torby akt, dzisiaj będę nad tym siedzieć chyba do północy.

Herminie zrobiło się nagle wstyd, że matka straciła przez nią czas, siedząc w poczekalni.

– Musiałaś na mnie czekać, wybacz – westchnęła.

– Daj spokój – ucięła Amelia. – Żaden problem.

Hermina wiedziała, że matka kłamie – klinika rehabilitacyjna wcale nie znajdowała się na trasie z pracy do domu Amelii. Ale skoro kobieta nie wydawała się rozdrażniona, Hermina wolała nie drążyć tematu.

– Aco u Cezarego? Jak ta sprawa Wojkowskiego? – rzuciła, wbijając wzrok w szybę i przesuwające się za nią prędko drzewa. Jej matka jeździła jak wariatka, bardzo szybko, nie bacząc na przepisy i warunki pogodowe. Mimo to Hermina się nie bała.

– Nie powiem jak. – Amelia używała tego określenia w każdej sytuacji, w której Hermina bez wahania rzuciłaby „chujowo”. – Ale Cezary znowu będzie siedział w kancelarii do rana. Za niecałe dwa tygodnie początek rozprawy odwoławczej, a szanse są nikłe. Zresztą chyba nie ma w Gdańsku człowieka, który by wierzył w niewinność Wojkowskiego.

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ