Złote blizny - Anna Dąbrowska - ebook

Złote blizny ebook

Anna Dąbrowska

4,5

Opis

Każde pokruszone serce można posklejać

Milion dolarów za śmierć: czy to dobra cena? Znany na całym świecie frontman zespołu MacRock - Tyler Lewis - oferuje taką stawkę za pomoc w odejściu z tego świata. Niestety, nikt nie bierze jego słów na poważnie. Nikt prócz japońskiej terapeutki Yua, która zmienia świat poprzez kintsugi, czyli sztukę sklejania życia. Kobieta w sprytny sposób namawia wokalistę na terapię, w której ma uczestniczyć razem z wybraną przez nią osobą.
Abigail Morrison to kobieta, która w tragicznym wypadku samochodowym straciła dwie najbliższe osoby. Żałoba przysłoniła wszystkie jej marzenia i plany, a jednak Abby wciąż wierzy, że kiedyś uda jej się nauczyć żyć z bolesnymi wspomnieniami. To właśnie ona zostaje drugim uczestnikiem tajemniczej terapii.

Co się wydarzy, gdy spotkają się ze sobą dwie roztrzaskane na milion kawałków dusze?

Yua podała mi swoją wizytówkę i głośno powiedziała:
– Czas byś posklejała swoje życie, Abigail!
Gdyby to się udało, byłabym naprawdę szczęśliwa… Poczułabym się tak, jakby podarowano mi drugie życie.
– Chciałabym je posklejać – odrzekłam, wciąż nie wiedząc, gdzie znajduje się haczyk tej oferty. – Yua, podałaś mi zalety tej terapii, gdzie zatem kryje się wada tego projektu?
– Jedyną wadą będzie niepowodzenie tego projektu. Abigail… Może się tak zdarzyć, że stwierdzisz, że masz dość i wracasz do domu – wytłumaczyła mi kobieta.
– A jeśli ja nie mam domu? – zapytałam i poczułam, jak delikatna dłoń mojej rozmówczyni nakrywa moją.
– Twoje serce to twój prawdziwy dom. Jeśli twoje serce będzie pełne, odnajdziesz drogę do domu. Zaufaj mi, Abigail…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (73 oceny)
53
12
4
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna7808

Nie oderwiesz się od lektury

Książka chwytająca za serce. Okładka przecudowna...mówi sìę"nie oceniaj książki po okladce" tym razem mogę śmiało stwierdzić, że zarówno okładka książki jak i jej zawartość idą w parze. Cudowna, poruszająca, choć momentami miałam wrażenie, że płaczu jest zbyt dużo to jednak po przeczytaniu całości stwierdzam, że tak miało być. Gorąco polecam!
20
Theemilya93

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna historia, a koniec emocjonujący. Książka terapeutyczna, myślę, że jeszcze kiedyś wrócę do niej ponownie.
20
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Moje ciało szpecą blizny. Tak napisałabym wam jeszcze dwa dni temu, zanim przeczytałam książkę Anny Dąbrowskiej „Złote blizny”. Dziś mam odwagę powiedzieć, że blizny, które są na moich nogach, są piękne, gdyż są one nierozerwalną częścią mnie. Za nimi kryje się trudny i bolesny etap mojego życia, który bardzo mocno mnie ukształtował. To właśnie ta powieść, o której dziś chcę wam opowiedzieć, sprawiła, że rozpoczął się mój proces terapeutyczny, w którym staram się spojrzeć na swoje życie w zupełnie innym świetle i po prostu być dla siebie dobra. Nie będziemy jednak rozmawiać wyłącznie o mnie, a na podstawie książki i przeżyć jej głównych bohaterów porozmawiamy o każdym z nas. Bo już teraz mogę was zapewnić, że każdy, kto zechce po nią sięgnie, na pewno w pewien sposób się z nią utożsami. Przecież wszyscy choć raz w życiu przeżyliśmy mniejszy bądź większy swój prywatny koniec świata. Życiowy dramat, który odcisnął na nas swoje piętno. Wydarzyło się coś, co rozkruszyło nas i nasz świat na...
10
AnastasiyaAdryan

Nie oderwiesz się od lektury

Co to była za historia! Szalona, bolesna, zachwycająca! Muszę stwierdzić, że stęskniłam się za tym lekko szorstkim i gorzkawym stylem Ani Dąbrowskiej. Zachwyciła mnie niebanalną fabułą Złotych blizn. Historia dwóch osób zmagających się z traumą, w którą umiejętnie został wpleciony wątek terapii z wykorzystaniem sztuki naprawiania ceramiki. Niesamowite, zaskakujące! Abby i Tyler, dwójka życiowych rozbitków, dziennikarka, która boi się jazdy samochodem, i muzyk, który stracił sens życia, a do tego terapeutka, stosująca nietypowe metody. Już samo to połączenie jest mocno intrygujące. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. W tej historii zachwycałam się detalami, niuansami, zawiłościami, które układały się w przepiękną całość. Samo porównanie ludzkiej duszy do kruchej porcelany - wzruszające! Watek muzyczny i wspomnienie ulubionego zespołu Ani - obłęd! Ale jest coś, co uważam za najważniejsze - przesłanie. Strata. Ta historia jest o stracie. To ona jest ukrytą bohaterką tej powieści. Stra...
10
carrieweg

Z braku laku…

Pomysł dobry, wykonanie niekoniecznie
10

Popularność




Anna Dąbrowska

Złote blizny

„Pamiętaj, że każdy napotkany człowiek czegoś się boi, coś kocha i coś stracił”

Ernest Hemingway

Ta książka opowiada o sklejaniu życia. By być szczęśliwy, musisz być kompletny.

Kasia Kubica i Tomek Kubica rozsyłają swoją obecnością niewidzialne anioły. To dla Was, z najmocniejszymi przytulasami na świecie i podziękowaniami za wszystko.

Abby

– O, piątka! – zawołałam, gdy zauważyłam, że uciekł mi autobus, którym miałam dotrzeć do pracy. Autobus wcale nie był oznaczony numerem pięć – ta cyfra po prostu rządziła całym moim życiem.

Urodziłam się piątego grudnia w pewien deszczowy dzień, kiedy termometr pokazywał około szesnastu stopni Celsjusza, i był to zapewne najchłodniejszy dzień tego roku. Do tego rodzice byli mną tak zauroczeni, że nadali mi imię, by mój ojciec się radował – Abigail. Oznacza ono w języku hebrajskim właśnie „mój ojciec się raduje” i naznaczało mnie liczbą pięć, gdyż taką liczbę przypisuje do niego numerologia. Byłam więc skazana na odwróconą dwójkę od momentu narodzin.

– Niech szlag trafi mój budzik, który nie zadzwonił albo zadzwonił za cicho!

Byłam okropnie zła. Na wszystko! Na siebie też!

Jak ja teraz dotrę do pracy? Camp się na mnie wkurzy.

Byliśmy umówieni, że dotrę na dziewiątą piętnaście pod hotel słynnej pisarki, która ostatnie miesiące spędziła na tronie należącym do królowej kobiecych powieści i zdobyła wszystkie prestiżowe literackie nagrody.

Nerwowo spojrzałam na zegarek. Mogłam zrobić teraz tylko dwie rzeczy. Pierwsza to zadzwonienie do Campa, licząc na to, że mnie od razu nie zabije. Przez telefon ciężko jest zrobić komuś krzywdę, można co najwyżej uszkodzić błonę bębenkową ucha. A druga rzecz…

– Nie ma takiej opcji – wymamrotałam i wybrałam numer mojego szefa.

– Abby, nie wiem, po co dzwonisz, ale żaden twój telefon jeszcze nigdy nie oznaczał czegoś pozytywnego! – wrzasnął mój szef.

Odsunęłam telefon, bo szanowałam swoje bębenki.

– Zwiał mi… Uciekł mi autobus – wyznałam głosem pełnym niezrozumienia, jak to mogło się stać.

– Co mnie obchodzi twój autobus?! Wezwij taksówkę na mój koszt, Abby! Masz znaleźć się pod hotelem o dziewiątej piętnaście! To twoje zakichane zadanie! Jeśli je spartaczysz, będę musiał cię zwolnić, Abby. Nie chcę tego… – Głos Campa stawał się coraz cichszy. – Jeśli nie dotrzesz pod ten hotel, zwolnię cię – powtórzył.

– To groźba? – zapytałam.

– Nie. To ostrzeżenie. Zawsze byłem wobec ciebie lojalny, chroniłem twoje strachliwe dupsko dostatecznie długo, ale już dłużej nie mogę tego robić. Wezwij tę cholerną taksówkę i po prostu do niej wsiądź! – polecił, zdenerwowany.

Wiedziałam, że Campowi bardzo zależało na tym wywiadzie. Spędził wiele godzin na telefonie z agentką bestsellerowej pisarki, przekonując ją do tej rozmowy. Nie wyobrażał sobie, by teraz jego plany miały nie wypalić. I to przeze mnie!

Przymknęłam na chwilę powieki i wzięłam kilka głębszych wdechów. Otworzyłam oczy i powiedziałam:

– Zwalniam się, Camp. Wyślij pod hotel Jacksona. On zapewne bardzo się ucieszy z faktu, że znienawidzona przez niego Abigail, której dokuczał przez trzy ostatnie lata, odeszła z pracy! – buchnęłam do telefonu, czując, jak narasta we mnie frustracja.

Właśnie porzuciłam ukochaną pracę przez lęk, który odczuwałam, gdy ktoś nalegał, bym wsiadła do samochodu. Wiedziałam, że ten lęk jest irracjonalny, ale tkwił głęboko we mnie i niszczył moje życie. Mogłam wezwać taksówkę, wejść do jej środka, zamknąć oczy i po prostu niczego nie widzieć. Ale tak naprawdę… nie byłam w stanie tego zrobić. Od dwóch lat nie wsiadłam do żadnego samochodu. Żadnego! Mogłam jedynie jeździć autobusami, ale wchodzenie do nich było dla mnie związane z lekkim atakiem paniki, który objawiał się kołataniem serca i dusznościami.

– Abby, nie bądź niemądra… Po prostu wezwij taksówkę i do niej wsiądź. Podaj kierowcy adres i wysiądź we wskazanym miejscu!

– Nie, Camp… Ty niczego nie rozumiesz… Nie wsiądę do żadnej zakichanej taksówki! Wolę stracić pracę, niż wsiąść do auta!

– Abby… To mu nie przywróci życia.

– Nie „mu”, Camp. Im – powiedziałam i się rozłączyłam, nie chcąc wracać do tego, co wydarzyło się dwa lata temu. Niektórych zdarzeń czas nie był w stanie zamazać. Niektóre bolały równie mocno dzisiaj, co dwa lata temu.

Spojrzałam na gasnący wyświetlacz telefonu i postanowiłam wrócić do domu.

***

Włożyłam do pudła swój ulubiony granatowy kubek z namalowanym słońcem wyłaniającym się zza chmur. Zawsze gdy na niego patrzyłam, moje usta rozszerzały się w delikatnym uśmiechu. Przypominałam sobie dobre chwile, a takich było w moim życiu niestety coraz mniej, dlatego wierzyłam w słońce. I w otulającą moc jego promieni. Każdy z nas nosi w sobie własne słońce i tylko od nas zależy, kiedy pozwolimy mu zaświecić. Moje osobiste słońce przykrywały ciemne, burzowe chmury.

Czułam na sobie czyjś wzrok, ale nie miałam ochoty unosić podbródka, by napotkać wpatrzone we mnie oczy pełne żalu, że opuszczam stanowisko pracy. To był mój wybór.

– Abby! – Zza pleców dobiegło mnie wołanie największej plotkary Teksasu. – Boże! Tak mi przykro! Najpierw odeszła Molly, teraz ty… Tracimy wyjątkowych ludzi – wyznała, stając naprzeciwko mnie. Zacisnęła palce na ściance pudła i głośno westchnęła, udając smutek.

Musiałam na nią spojrzeć. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to niedokładnie nałożona czerwona pomadka, której nadmiar zgromadził się w lewym kąciku ust.

– Molly załatwiła mi pracę, więc nie ma co rozpaczać. Przeprowadzka do Nowego Jorku to dla mnie ogromna szansa na rozwój. Widocznie tak musiało być.

– Ale tam jest zimno… Brrr! – jęknęła Sara i zaczęła pocierać rękami ramiona i dziwnie dreptać.

– Chce ci się siku? – zapytałam złośliwie.

Przestała dreptać.

– Skądże! Nie zazdroszczę ci wyjazdu do Nowego Jorku! Wiesz, że to miasto jest oblężone taksówkami! Może w końcu nauczysz się do nich wsiadać, Abby – stwierdziła Sara i oddaliła się, nie czekając na moją odpowiedź.

Złośliwa małpa! – krzyknęłam w myślach.

I wtedy napotkałam jego oczy. Niebieskie i nieobecne.

– Abby, ja… – Camp zaczął coś mruczeć pod nosem.

– Wszystko jest w najlepszym porządku. Nie robiłam tego, co należało do moich zadań. Poza tym zwolniłam się sama…

– Ale ja…

Zauważyłam, że temu uroczemu grubaskowi naprawdę jest przykro.

– Camp, zmieniam swoje życie! Może tak musiało być? Będę za wami tęsknić i odwiedzać was co pół roku. Obiecuję!

– Abby… Będzie nam ciebie brakowało. Chcę jako twój szef i przyjaciel, byś o tym wiedziała. Zawsze możesz na mnie liczyć.

Uśmiechnęłam się, wiedząc, że zawsze nie mogłam na niego liczyć. Strach przed samochodami rujnował moją karierę. Depresja po śmierci narzeczonego i ojca omal mnie nie zabiła. Camp wytrzymywał wiele moich stanów, ale w końcu musiał powiedzieć „dość”.

– Wyjeżdżam za tydzień. Mam nadzieję, że ostatni tydzień sierpnia w Nowym Jorku będzie ciepły.

– Chyba tak, ale później musisz sobie sprawić płaszcz, Abby. Najlepiej taki z kapturem – polecił, po czym spuścił wzrok.

Czułam, że ta cała sytuacja nam nie pomaga. Camp nie chciał mnie zwalniać, ale ja przez mieszkanie w miejscu, z którym łączyłam tyle wspomnień, coraz bardziej się w sobie zamykałam.

– Trzymaj się ciepło, Camp! – zawołałam radośnie i udałam się w stronę wyjścia, niosąc karton z moimi bibelotami z szafki.

Uśmiechałam się sztucznie i starałam się pokazać, jaka jestem szczęśliwa, że odchodzę z tej pracy. Wcale tak jednak nie było. Nie byłam szczęśliwa, opuszczając ludzi, których znałam. Nawet wścibską Sarę. Ta praca była moim celem, który rano nakazywał mi wstać z łóżka i jakoś funkcjonować. Bez niej znośny świat może stać się dla mnie nieznośny…

– Dobrze, że Molly załatwiła mi pracę w Nowym Jorku – wymamrotałam. – Może tego właśnie mi potrzeba?

***

– Witaj, teksańska dziewczyno! – zawołała na powitanie szczupła brunetka z wielkimi niebieskimi oczami, w których połyskiwały złotawe drobinki. Mocno mnie przytuliła, nim zdołałam cokolwiek odpowiedzieć. Poza tym byłam zmęczona i było mi naprawdę zimno. – Witaj w wielkim świecie, mała! To miasto prędkości i skandali, a i tak jest urocze! I pada tutaj śnieg! W grudniu będzie tutaj pięknie! – dodała śpiewnie, po czym cmoknęła mnie w policzek.

– Cieszę się, że cię widzę, choć w ciągu tych prawie czterech godzin zwymiotowałam trzy razy.

– Czyli raz na godzinę. To w twoim przypadku wynik godny pogratulowania.

– Nie wymiotowałam już od kilku miesięcy – przyznałam.

– Bo chodziłaś wszędzie piechotą.

Racja – przyznałam w myślach.

– Dobrze cię widzieć! W końcu zaczniesz wszystko od nowa! – Molly wydawała się podekscytowana moją obecnością na lotnisku Newark.

– Zostałam poniekąd zmuszona, by zacząć wszystko od nowa – odparłam i potarłam dłońmi ramiona. Było mi zimno, mimo że miałam na sobie wełniany sweter. A może to przez stres?

– Spokojnie, Abby. Przyzwyczaisz się do chłodniejszych temperatur. Mamy dwadzieścia parę stopni. Jest ciepło. Zimno jest nawet lepsze niż wieczne słońce – stwierdziła koleżanka, ale ja nie do końca wierzyłam jej słowom.

Kochałam słońce i to błogie lenistwo na hamaku powieszonym między drzewami w ogrodzie. Wkładałam słomkowy kapelusz na głowę i zamykałam oczy, poddając skórę masażowi słonecznymi promieniami.

– Abby, daj mi swój bagaż – poleciła koleżanka, gdy spojrzała na mój ogromny plecak i dwie walizki, które stały obok mnie. – Pomogę ci – zaoferowała, więc oddałam jej jeden z moich bagaży.

– Mieszkasz daleko od lotniska? – zapytałam, bo byłam zmęczona podróżą. Liczyłam, że za chwilę usiądę na kanapie Molly pod ciepłym kocem i zwinę się w kłębek.

– Lotniska w stanie nie są mocno oddalone od miast. Nasze lotnisko znajduje się w mieście o tej samej nazwie, czyli Newark w stanie New Jersey. Od budynku Flatiron dzieli nas około szesnastu kilometrów. Tylko… – Koleżanka ściszyła głos. Od razu wiedziałam, że o czymś nie zostałam poinformowana.

– Tylko?

– Mieszkam na Manhattanie. Zerwałam z Jacobem. Okazał się dupkiem…

– I?

– Dojeżdżam do pracy uberem, ale ty możesz śmiało jeździć autobusem.

Słowa koleżanki mnie nie pocieszyły.

– Jest coś jeszcze, prawda? – zapytałam, spoglądając w jej duże niebieskie oczy.

– Właściwie… to… hmm…

– Czyli? – Chciałam wiedzieć, a raczej musiałam wiedzieć, co Molly wciąż przede mną ukrywa.

– Mieszkam z Jayem.

– Kim jest Jay?

– Moim przełożonym, a raczej naszym przełożonym. Rozwodzi się z żoną. Ma dwójkę dzieci i trzy koty.

– Cholera – rzuciłam pod nosem; poczułam się jak w potrzasku. Obcy mężczyzna, nowe miasto, jego dzieci i żona…

Westchnęłam ciężko, nie wiedząc, co począć z moim życiem. Najchętniej odwróciłabym się i uciekła. Ale w Teksasie nie miałam do czego wracać. Musiałam odciąć się od rodzinnego domu i miasta, które przypominało mi o…

– Chodź, Abby! Szybciej! Tam stoi nasz autobus! – zawołała Molly i zaczęła biec w stronę pojazdu. Podążyłam za nią, wdychając zimne powietrze, od którego niemal natychmiast rozbolało mnie gardło.

Wsiadłam do autobusu zziajana, zmarznięta i z lękiem w oczach. Usiadłam na siedzeniu na samym końcu. Molly wrzuciła na górną półkę moje walizki, a na kolanach położyła sobie mój plecak.

– Gotowa? – zapytała.

Czy byłam gotowa na nieznane? Chyba nikt nie jest gotowy na skok na głęboką wodę. Chciałam po prostu osiąść gdzieś na stałe i zapuścić korzenie niczym drzewo.

Westchnęłam i przymknęłam oczy. Poruszyłam się niespokojnie na siedzeniu, gdy poczułam, że autobus ruszył. Coraz mocniej zaciskałam usta i palce na rękawach swetra.

– Worek – wycedziłam, gdy poczułam, że czwarta fala torsji właśnie zbliża się do mojego przełyku.

Tyler

– Jak długo możesz zachowywać się jak fiut? – zapytała obrażonym tonem moja własna siostra, która nie przebierała w słowach, gdy była sfrustrowana. Była temperamentna, ale nie tak bardzo jak ja.

– Fiut sterczy albo zwisa, więc się nie zachowuje, co najwyżej wykonuje ruch: podnosi się, rośnie i opada. Miałem czas, gdy stałem, a teraz sflaczałem – odparłem żartem.

– Mój Tyler, mój bohater stał się miękki jak cukrowa wata! Nie do uwierzenia! Zawsze miałam cię za ostrego zawodnika z wiecznie stojącym fiutem! Spotykasz się w końcu z kimś? Zacząłeś wychodzić z domu? Czy tylko pucujesz swoją kolekcję fur?

Pucuję moje fury – odpowiedziałem siostrze w myślach.

– Nie nasyłaj na mnie swoich głupich koleżanek, Monico… Nie mam ochoty szczuć ich znowu Barneyem.

– Zrobiłam to z miłości…

Wiem.

Przygryzłem dolną wargę i chrząknąłem.

– Kiedyś wrócę do tego, co miałem – powiedziałem, by trochę ją uspokoić.

Nie chciałem, by siostra niepotrzebnie się o mnie martwiła. Miała dla kogo żyć i komu poświęcać swój wolny czas. Jej życie wydawało się idealne – kochający facet, rozkoszna trzyletnia córka, duży dom i praca influencerki, która przynosiła jej spore profity. Pewnie gdyby nie moja kariera i skandale, które wywołałem, Monica nie znalazłaby się w topowej dwudziestce influencerek. Dzięki zespołowi, muzyce i charyzmie moje nazwisko zaczęło się liczyć na świecie. A moja siostra umiejętnie wykorzystała fakt, że jest siostrą samego Tylera Lewisa! Pierwsze pieniądze zarobiła dzięki udzieleniu MTV krótkiego wywiadu, w którym zdradziła różne smaczki z naszego dzieciństwa. Pamiętam, że ze wściekłości poprzebijałem jej wszystkie opony w samochodzie, a gdy złość minęła, kupiłem nowiusieńkie subaru forester.

– To zabrzmiało żałośnie, a nie pokrzepiająco – dodała. – Przyjedź do nas, Tyler. Ava tęskni za najlepszym wujkiem.

– Najlepszy wujek tęskni za Avą – oznajmiłem i poczułem coś w piersi, jakieś małe ukłucie. Jakby ktoś wsunął w warstwę naskórka cienką igłę i mnie nią dźgnął.

– Mieszkamy tak blisko siebie, a rozmawiamy przez telefon. Dlaczego nie mogę uścisnąć brata i posadzić na twoich kolanach mojej córki?

– Monica, nie zaczynaj…

Nie chciałem słuchać przemówień siostry o fortecy, którą zbudowałem wokół siebie, by się odgrodzić przed całym światem.

– Tyler… Nie chcę tego robić, ale wiedz, że zależy mi na tobie. Na twoim szczęściu, na karierze, którą rujnujesz. Chciałabym znowu zobaczyć, jak się śmiejesz.

– Nie potrafię się już śmiać. Wiesz o tym.

– Gówno prawda! – rzuciła wściekle.

Moja siostra zawsze bluzgała, gdy się złościła. Była uroczą złośnicą, tak bardzo podobną do mnie. Tylko że ja przestałem się złościć. Żyłem dniem dzisiejszym, nie myśląc o jutrze. A jeśli już o nim myślałem, to wyobrażałem sobie, że przychodzi po mnie śmierć. Szybka i bezbolesna. To dałoby mi ulgę.

– Tyler? Jesteś tam jeszcze? – zapytała dla pewności Monica.

– Tak.

– Zapraszam cię na halloweenową imprezę. Tak, wiem, że mamy sierpień, ale już wszystko planuję teraz. Kostiumy, dekoracje… Na to potrzeba czasu. A właściwie… – Monica westchnęła. – Chciałabym cię zobaczyć i przytulić. W ten dzień możesz być z nami. W ten dzień możesz być kimkolwiek zechcesz. Nikt cię nie rozpozna, Tyler… Chcę, byś wyszedł do ludzi. Wmieszał się w tłum, a mimo to był praktycznie nierozpoznawalny. Ludzie dodają energii. Dla mnie to będzie bardzo ważny wieczór. Chcę znowu upić swojego starszego brata ponczem z procentami. Chcę, byś śpiewał arie w łazience, z głową nad klozetem.

Monica na chwilę zamilkła. Głośno oddychała. Ja też.

– Wcale nie chcę cię upić, Tyler. Chcę tylko mieć cię przy sobie, braciszku…

Nie mogłem jej niczego obiecać. Składane obietnice były wiążące. Przynajmniej u mnie. Szybko się rozłączyłem, aby po prostu przemilczeć ten temat.

Gdy nastała absolutna cisza, wróciłem do łóżka, skąd dopiero co się wygrzebałem. Uruchomiłem playstation i zacząłem grać.

W życiu robiłem wiele rzeczy, dobrych i złych, ale nigdy nie przeważały te naprawdę dobre. Nie zasługiwałem na to, co ofiarował mi los. Nie chciałem żyć! Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego to właśnie ja przeżyłem tamto zdarzenie. Czyżby Ten u góry zrobił to specjalnie?! Czyżby chełpił się moim ziemskim nieszczęściem? Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie „dlaczego ja?” i za każdym razem w odpowiedzi słyszałem tylko ciszę. Przestałem wierzyć w Boga, w sprawiedliwość i w życie. Tylko wegetowałem w kurewsko ładnym domu. Nie miałem zamiaru wpuścić do niego nikogo prócz śmierci. Jedynie ją byłem gotów zaprosić do środka i poprosić, by zabrała mnie ze sobą jak najszybciej.

To, co działo się w mojej głowie… Tam siedział potwór.

Większość moich fanów cieszyła się, że Tyler Lewis przeżył katastrofę. Łudzili się, że za jakiś czas stanę na scenie i będę śpiewał nowe piosenki oddające hołd członkom zespołu, którzy zginęli. Liczyli, że napiszę autobiografię zespołu MacRock i zbliżę się do Boga. W tłumie odnajdę tę jedyną, której oddam swoje serce, po czym spłodzę dziecko i szybko się ohajtam. Będę odmienionym Tylerem Lewisem – przykładnym mężem, ojcem i ugrzecznionym piosenkarzem, który zaśpiewa nowe piosenki w stylu gospel podczas niedzielnej mszy.

Niestety… Wszyscy się pomylili. Ten wypadek całkowicie mnie zniszczył. Sprawił, że z uwielbienia nad sobą popadłem w zupełną skrajność. Nienawidziłem się. Nienawidziłem się tak kurewsko mocno, że postanowiłem się zabić. Tylko śmierć była tym, czego pragnąłem. Tylko śmierć mogła mi zapewnić ukojenie. Tylko ona. Moja czarna dama, która powinna złapać mnie za rękę i poprowadzić za sobą.

I nagle usłyszałem pukanie do drzwi, więc odłożyłem kontroler.

– Wejdź, Barney! – zawołałem.

Ochroniarz od razu nacisnął klamkę i stanął w futrynie.

– Czy czegoś pan potrzebuje? – zapytał donośnym głosem.

– Fiolki z trucizną, a przed jej zażyciem namiętnego seksu – burknąłem. – Jesteś w stanie spełnić moje życzenia?

– Kobiety jestem w stanie załatwić, ale…

– Czyli nie jesteś. Dobranoc, Barney. – To powiedziawszy, wyłączyłem telewizor, odłożyłem kontroler na półkę i umościłem się na poduszce.

– Proszę pana, chciałbym wyglądać tak jak pan. Pan jest w stanie znaleźć miłość i nie być samotny…

Po tych słowach ochroniarz odwrócił się i zamknął za sobą drzwi.

Stał wciąż za nimi, co mnie potwornie irytowało. Czułem się jak w więzieniu! Ten koleś sterczał tak przez całą noc i nasłuchiwał, co robię. Nie mogłem otworzyć zakupionej puszki z napojem, bo wszystko było mi automatycznie wydzierane z dłoni w obawie, że targnę się na swoje życie. Mogłem dostać puszkę, którą dał mi Barney, bo ona była bezpieczna. Bez dodatku substancji, która spowodowałaby, że pogrążyłbym się w wiecznym śnie.

– A ja chciałbym wieść normalne życie i nie przeżyć tego gówna, które przeżyłem – wycedziłem cicho, chociaż byłem pewny, że ten duży koleś i tak mnie nie usłyszy.

Abby

– Apsik! – Kichnęłam chyba już piąty raz z rzędu. Jeszcze nie miałam przyjemności poznać kotów koleżanki, a już ledwo dawałam sobie radę z piekącymi oczami i cieknącym nosem. – Hej! – powiedziałam do siwawego mężczyzny i podałam mu dłoń na przywitanie, po czym szybko się odwróciłam i kichnęłam w rękaw swetra. I kolejny…

Kurwa mać! – zaklęłam w myślach, czując, że nie przeżyję w tym zakociałym domu nawet tygodnia.

– Wszystko okej? – zapytał Jay, spoglądając na mnie z dozą obrzydzenia. Wcale mu się nie dziwiłam, że patrzy na mnie ze wstrętem. Przekrwione oczy, czerwone nozdrza i lejący się z nosa katar…

– Jasne – skłamałam i uśmiechnęłam się, gdy napotkałam na podłodze trzy pary wpatrzonych we mnie kocich oczów. – Apsik!

Czułam się fatalnie.

– Zobaczę, czy mamy coś na alergię – powiedziała Molly, patrząc na mnie z litością.

– Jesteś alergiczką? – zapytał podejrzliwie Jay.

– Byłam – westchnęłam i wytarłam mokry nos w rękaw.

– Proszę. – Podał mi całe pudełko chusteczek higienicznych.

– Dzięki. – Szybko pochwyciłam trzy chusteczki i przyłożyłam je do kapiącego nosa. Usłyszałam ciche miauczenie kota, który podszedł do mnie, by się przywitać. Jego złoto-zielone oczy pilnie śledziły każdy mój ruch. – Wybacz, ale nie pogłaskam cię, kolego, bo to by mnie zabiło – rzuciłam przepraszająco.

– Czyli masz alergię na koty? – zapytał Jay. Jego oczy się rozszerzyły, a policzki gwałtownie pobladły.

– Na to wygląda – odparłam.

– Podzwonię do znajomych, może ktoś mógłby cię przygarnąć na kilka nocy – powiedział, wyraźnie przerażony wizją tego, że Molly będzie kazała mu się pozbyć alergizujących sierściuchów.

– Jeśli wytrzymam tę noc, pójdę jutro do lekarza – oznajmiłam, po czym znów głośno kichnęłam.

– Biedactwo… – litowała się nade mną Molly. Nie chciałam litości; jej ani nikogo innego. Pragnęłam tylko położyć się spać i rano udać się do placówki medycznej po odpowiednie leki na alergię. – Tak bardzo mi przykro, Abby… – Spojrzała na mnie smutno i odwróciła się w stronę korytarza.

Poruszyłam głową i podążyłam za koleżanką, kichając raz za razem.

– Przygotowaliśmy ci ten pokój – powiedziała, Molly i otworzyła drzwi. Pomieszczenie było maleńkie. Znajdowały się w nim wąska szafa, dywan i pojedyncze łóżko. – Obok jest łazienka – oznajmiła z serdecznością. – Może to nie jest szczyt marzeń…

– Dziękuję – odparłam, przyciskając chusteczkę do nosa.

– Zamknij pokój, a ja obiecuję wygonić koty do salonu. Może choć w taki sposób poczujesz się lepiej.

– Wątpię, ale zróbmy tak. – Czułam się już naprawdę źle.

– Jutro… – Kobieta zrobiła nagle dłuższą pauzę. – Jay chciałby zabrać cię do redakcji i omówić ważne kwestie. Możesz się zabrać z nami… Ten jeden raz.

Miałam już totalnie dość tego dnia! Szczerze nienawidziłam Manhattanu i najchętniej wróciłabym do Teksasu. Tylko… nie miałam już po co tam wracać.

Przełknęłam głośno ślinę, wiedząc, że propozycja Molly jest po prostu niedorzeczna.

– Myślałam, że… Wiesz, że nie potrafię… Eee… – Nie umiałam dokończyć danej myśli. Nie umiałam już tłumaczyć mojego lęku z nadzieją, że ktoś naprawdę go zrozumie. Dla wszystkich to była tylko moja fanaberia, dla mnie… wejście do samochodu oznaczało śmierć.

– W takim razie pojedziesz autobusem, ale musisz wstać wcześnie.

– To nie jest dla mnie problem.

– Wiem, ale… – Molly znowu się zawahała. Przyglądała się moim podpuchniętym powiekom i czerwonym nozdrzom, po czym mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk. Byłam jej dozgonnie wdzięczna za Nowy Jork. Kiedy się od niej odsunęłam, jej niebieskie oczy zabłyszczały. – Zrobię ci gorącej herbaty i przygotuję tost z serem, dobrze?

Molly otworzyła drzwi, a ja skinęłam głową i zabrałam walizkę do pokoju.

– Rozgość się, Abby, i wiedz, że… – Nagle ściszyła głos. – Nie bardzo przepadam za kotami, wolę psy.

– Ja też – zgodziłam się i szeroko uśmiechnęłam do koleżanki.

– Za chwilę do ciebie wrócę.

I wróciła. Przyniosła mi ciepłą herbatę miętową z sokiem malinowym oraz tost z grubą warstwą cheddara. Zamknęła też koty w salonie, a ja wzięłam szybki prysznic, zmyłam resztki makijażu i położyłam się na łóżku. Próbowałam zasnąć.

Nowe miejsce i alergia nie pozwoliły mi zmrużyć oczu choćby na godzinę. Leżałam w ciemnym pokoju i wpatrywałam się w równie ciemny sufit. Wyobrażałam sobie jego. Ten uśmiech i ten rozkoszny dołeczek w prawym policzku… Czułam się tak potwornie źle. Bez niego byłam samotna i nierozumiana.

Otarłam samotną łzę i zamknęłam oczy.

***

– Jezu! Abby! Wyglądasz jak moja babcia przed własną śmiercią! – zawołała na mój widok Molly, gdy weszła do pokoju ze śniadaniem.

Na drewnianej tacy przyniosła croissanta, z którego wyciekała czekolada, kiść winogron oraz sok pomarańczowy.

– Nie zmrużyłam oczu przez całą noc – bąknęłam, wyobrażając się, jak mogła się czuć babcia Molly przed śmiercią. – Pół nocy kichałam, a później sen już nie nadszedł. Ale jeszcze żyję – potwierdziłam i nawet wykrzesałam delikatny uśmiech.

– Masz autobus za czterdzieści minut i na pewno spóźnisz się dzisiaj do pracy.

– Czyli zaliczę wymarzony pierwszy dzień? – zapytałam. Czułam się jednak na tyle podle, że informacja o spóźnieniu nie była w stanie mnie zdenerwować.

– Na to wygląda. Ale o nic się nie martw! Jay jest bardzo wyrozumiały!

– Naprawdę? Znaczy zatem, że w trosce o moje zdrowie odda swojej żonie te trzy alergizujące sierściuchy, które wyśpiewywały kocie serenady o trzeciej nad ranem pod drzwiami mojego pokoju?

Molly zacisnęła wargi i spochmurniała.

– Wątpię. Nawet na to nie licz. On kocha swoje koty. Myśli o zakupie kolejnego, ale ja skutecznie hamuję jego koci popęd, tłumacząc mu, że trzy futrzaki biegające po domu absolutnie nam wystarczają.

– Kiedy pomyślę o kolejnym kocie… Niedobrze mi – odparłam. Nie zdecydowałam się na słodkiego rogalika i zapewne jeszcze słodsze winogrono, złapałam tylko szklankę z sokiem i upiłam łyk.

– Nie lubisz croissantów? Winogrona także? – zapytała ze zdziwieniem Molly, a dwa pasma jaśniejszych włosów po obu stronach twarzy gładko otuliły jej policzki.

– Nie przepadam za taką ilością cukru na śniadanie – odparłam.

Upiłam kilka łyków, otarłam usta wierzchem dłoni, po czym udałam się z kosmetyczką do łazienki. Gdy się malowałam, Jay bardzo dokładnie tłumaczył mi, gdzie znajduje się przystanek, jak długo będę jechała do pracy i wreszcie jak dotrzeć do budynku redakcji. Starałam się go uważnie słuchać i zapamiętywać wszystko, co mówi, bo nie miałam wyjścia. Musiałam jakoś dotrzeć do pracy, a jazda samochodem… Ona wcale nie wchodziła w grę.

I dałam sobie radę! A co najlepsze, nie zwymiotowałam i czułam, że mój zakatarzony nos prawie się odetkał, gdy w pobliżu nie było kotów.

W pracy powitano mnie z nieufnością. Patrzono na mnie jak na opaloną laskę z Teksasu, która potrafi tylko ładnie się uśmiechać. A ja umiałam o wiele więcej, o czym Molly doskonale wiedziała. Jay także. Pewnego razu napisałam im artykuł o demiseksualności wśród wyzwolonych nowojorskich kobiet. Tak naprawdę nie wiedziałam, czym różni się nowojorska dama od tej teksańskiej, ale lubiłam improwizować. Temat demiseksualizmu znałam idealnie od podszewki, ponieważ sama byłam osobą o tej orientacji. Nie mogłam iść do łóżka z pierwszym lepszym poznanym facetem. Musiałam go poznać i poczuć, że łączy nas emocjonalna więź. Byłam zatem zaprzeczeniem historyjek o rozwiązłości teksańskich kobiet.

– Abby, na razie nie przydzielę ci własnego stanowiska – orzekł poważnym tonem Jay, wcale nie patrząc mi w oczy. – Przyłączysz się do Chrisa…

Kiedy mężczyzna wymówił to imię, mój przyszły współtowarzysz biurka odsunął się na kółkach krzesła i spojrzał na mnie, przeżuwając kanapkę z Subwaya. Przypominał mi ogromnego chomika, który rozgryza pokarm, a jego policzki stawały się coraz większe i większe.

Najpierw trzy koty, teraz chomik… Chyba mam totalnie wielkiego pecha – pomyślałam, ale uśmiechnęłam się szeroko, jak przystało na laskę z Teksasu, wypięłam pierś i dałam znać, że jest super.

– Chris wytłumaczy ci wszystko, a ty pomożesz mu pisać dobre artykuły.

– „Dobre”?

– Owszem. Spójne, logiczne, niebanalne…

– Hmm – westchnęłam. – Myślałam, że będę mogła przeprowadzać wywiady. Nie chcę ograniczać się do wyssanych z palca plotek. Chcę wydobywać z ludzi to, co mają do ukrycia.

– Jak na razie Chris wie, że ma być dla ciebie wyrozumiały.

„Wyrozumiały”?!

Zmarszczyłam czoło, niczego nie rozumiejąc. To był pierwszy dzień nowej pracy, więc wiedziałam, że nie mogę zrobić niczego prócz poddania się planowi Chrisa lub wyjścia z tego pomieszczenia i rozpoczęcia poszukiwań pracy na własną rękę. W mojej głowie tliła się się myśl pełna nadziei, że pisanie artykułów dla Chrisa nie będzie trwało wiecznie.

Skinęłam głową. Poddałam się. Nie miałam na razie innej opcji, więc postanowiłam pokornie usiąść przy „chomiku”. Gdy to uczyniłam, Chris zaczął instruować mnie, czego powinnam szukać w sieci i jak zmieniać treści z plotkarskich portali, by nie naruszyć praw autorskich. Wszystko to wiedziałam, ale ochoczo udawałam zainteresowaną, bo musiałam robić cokolwiek, by zabić nudę.

– I jak w pracy? – zapytała Molly, kiedy spotkałyśmy się podczas wyjścia na przerwowe espresso w pomieszczeniu, które służyło za stołówkę.

– Przydzielono mi stanowisko obok Chrisa – bąknęłam.

– Super! To miły gość – stwierdziła z entuzjazmem brunetka.

– Byłby milszy, gdyby stale nie jadł. A byłby w zupełności miły, gdyby w czasie, kiedy nie je, wcale się do mnie odzywał. Nie musiałabym nosić na sobie kropelek jego śliny, którą notorycznie pluje, gdy mówi i stara się być miły.

Molly stanęła naprzeciwko mnie i spojrzała uważnie na moją twarz.

– Abigail Morrison… Nie wiem, kiedy to się stało, ale stałaś się zgorzkniała.

– Znaczy gorzka? – zapytałam, próbując obrócić jej w słowa w żart, ale… zabolały mnie one. Wiedziałam, że ludzie uważali mnie za dziwaczkę, ale nie obiło mi się o uszy, by sądzili, że jestem zmarkotniała. Najwyraźniej się myliłam.

– Prawie tak gorzka jak nasze espressa bez cukru – odparła Molly, usiadła na krześle stojącym obok najbliższego stolika i zaczęła powoli pić gorącą kawę.

Pochwyciłam swój kubek i usiadłam naprzeciwko niej.

– Wiem, że jest ci cholernie ciężko, Abby… – podjęła z trudnością. – Jednego dnia straciłaś ojca i narzeczonego… Ale ty wciąż żyjesz i powinnaś zacząć myśleć o sobie, a nie o nich. Ich już nie ma na tym świecie. Ty jesteś. Powinnaś udać się do dobrego terapeuty, skoro przez dwa lata wciąż nie uporałaś się ze stratą.

Siedziałam jak na minie, która mogła w każdej chwili wybuchnąć i rozerwać moje ciało na strzępy albo nawet jeszcze drobniejsze kawałki. Czułam, że brakuje mi powietrza. Starałam się żyć normalnie, próbując pokonać duszącą mnie rozpacz, którą wciąż czułam. Sądziłam, że nikt nie widzi, jak bardzo nie radzę sobie w obecnym życiu. Do dzisiaj…

Poczułam się tak, jakby Molly wykrzyczała teraz całemu światu mój najbrudniejszy sekret, którego tak potwornie się wstydziłam.

– Dylan nie wróci, Abby, a twoje życie trwa dalej. Nie możesz szlochać za nim w poduszkę każdej nocy. Musisz go pożegnać i zacząć żyć inaczej. On nie traciłby tyle czasu na czekanie na ciebie. On by żył bez ciebie.

Każde słowo wypowiedziane przez koleżankę raniło mnie coraz dotkliwiej. Nie radziłam sobie z bólem, który czułam. To było za wiele…

– Przestań! – krzyknęłam, odsuwając się na krześle od stołu. Nie przejmowałam się tym, że czarny napój wylał się z maleńkich kubeczków i utworzył na blacie kilka jeziorek. – Nie znałaś Dylana! Nie wiesz, ile dla siebie znaczyliśmy! Nie masz pojęcia, jak on by się zachowywał na moim miejscu! Nikt tego nie wie! – Czułam, jak moje ciało drży. Próbowałam uspokoić dygoczące kolana i przekręciłam głowę, napotykając ciekawskie spojrzenia ludzi, którzy przyszli napić się kawy i zjeść śniadanie.

Kurwa! – zaklęłam w myślach, czując się jak przykładna choleryczka.

– Abby, uspokój się, proszę… Nie mówię tego, bo chcę cię dobić. Chcę ci pomóc. Po śmierci twojego taty i Dylana zostałaś kompletnie sama i nie miałaś nikogo, kto by o ciebie zadbał. Dbanie to nie tylko robienie śniadania, pomoc w znalezieniu pracy i rozmowy o byle czym, dbanie to też stwierdzenie faktów. Potrzebujesz pomocy, Abby. Uporałaś się z zaakceptowaniem faktu, że twój tato i Dylan nie żyją, ale nie uporałaś się z własnym żalem. Przez to nie widzisz potrzeby, by odzyskać sens życia.

– To nie jest odpowiednie miejsce na taką rozmowę – odparłam. Czułam złość na Molly. Nie miała prawa mówić o czymś tak bolesnym na głos! Nie miała prawa nazywać mojego narzeczonego po imieniu, bo…

Bo go już nie ma?

Mój tato też nigdy nie napije się ze mną kawy z cynamonem, chociaż wiedział, jak bardzo nie znoszę tego smaku. Dzisiaj oddałabym wszystko, co mam, by napić się z nim tej przeklętej kawy z cynamonem!

Lecz było za późno na kawę i cynamon.

– Chodź, Abby… Pomogę ci zmyć z twarzy wszystkie łzy – powiedziała Molly łagodnym głosem, a ja dotknęłam policzka i zaskoczyło mnie, że jest wilgotny. Nie czułam, że z moich oczu kapały łzy…

A jeśli często tak miałam?

Codziennie płakałam wiele razy i nawet o tym nie wiedziałam? Co, jeśli Molly miała rację? Jeśli naprawdę potrzebowałam skorzystać z pomocy dobrego terapeuty?

Tyler

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Abby
Tyler
Abby
Tyler
Abby
Tyler
Abby
Tyler
Abby
Tyler
Abby
Tyler
Abby
Tyler
Abby
Tyler
Tyler
Abby
Tyler
Abby
Tyler

Złote blizny

ISBN: 978-83-8313-673-8

© Anna Dąbrowska i Wydawnictwo Amare 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Magdalena Wołoszyn-Cępa

KOREKTA: Anna Jakubek

OKŁADKA: Magdalena Muszyńska

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://wydawnictwo-amare.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek