Zawsze w drodze -  Arkadiusz Kot - ebook
NOWOŚĆ

Zawsze w drodze ebook

Arkadiusz Kot

0,0

Opis

Wszechświat mówi do każdego. Nie każdy potrafi go usłyszeć

Na planecie Kiel rodziny nie istnieją. Ludzie żyją samotnie, a odebrane im dzieci wychowuje się w Domach Dorastania – w systemie, który nie toleruje więzi. Mariko, jeden z wychowanków, po obejrzeniu tajemniczej transmisji zostaje wysłany na stację kosmiczną w pobliżu Świata Lante, by pełnić funkcję obserwatora i wartownika.

Z czasem bliskość tej niemal mitycznej planety wciąga go w pradawny trans. Z pomocą enigmatycznego przewodnika – Drzewa – zaczyna pojmować, że wszechświat to fraktalna jedność, a on jest kimś więcej, niż mu dotąd wmawiano.

Nie wszyscy jednak akceptują tę drogę. W kręgach władzy rośnie lęk, a wraz z nim rodzi się spisek.

Mariko staje się kimś więcej niż tylko chłopcem z Domu Dorastania. Może zmienić przyszłość – jeśli tylko odnajdzie to, co dla niego najcenniejsze. Rodzinę.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Kolekcje



Arkadiusz Kot

Zawsze w drodze

Mamie Ewie, tacie Romanowi, siostrze Annie, bratu Adamowi i siostrzeńcowi Kubie

Wszechświat jest snem utkanym ze snów. Tylko Jaźń nie śpi.

Frithjof Schuon (1907–1997)

Prolog

Dom Dorastania, Kiel

– Hej, Mariko – zaszczebiotała wprost do jego ucha Loti.

Zaskoczony Mariko podskoczył w miejscu. Na fotelu, na którym do tej chwili tak wygodnie mu się siedziało przed ekranem komputera. Do tej pory także nie wiedział, że tak się na nim da. Tak wysoko.

– Co ci się stało? – zachichotała. – Fotel uszczypnął cię w siedzenie?

– Nie, ty mnie w ucho i zareagowałem od drugiej strony – odgryzł się Mariko, odwracając do niej głowę. Loti, jak zawsze po tym, gdy zabawiła się jego kosztem, przybrała minę niewiniątka. Takiego z długimi do ramion, lekko zakręconymi na końcach, a z przodu przyciętymi tuż nad niebieskimi oczami czarnymi włosami; pucułowatego niewiniątka.

– Kiedy w końcu przestaniesz się skradać? – sapnął.

– A ty kiedy?

– A to ja się skradam? – zdziwił się chłopiec.

Nawet bardzo – jakoś nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek to robił.

– Wieczorami zakradasz się do biblioteki, czyli że najpierw musisz się skradać.

Jeżeli tak na to spojrzeć… to miało to sens.

– Dopiero od kilku dni, ale dobra, niech ci będzie… – Machnął pojednawczo dłonią.

– No to kiedy?

– Co kiedy? – Absolutnie jej nie zrozumiał.

Loti wzniosła wzrok pod sam nieoświetlony sufit – czyli dość wysoko. Mariko oprócz tego, że nie rozumiał, nie wiedział, czego ona tam w jego ciemnościach szuka.

– A o czym rozmawialiśmy? – Postukała się wymownie w czoło, ponownie patrząc mu prosto w oczy, i westchnęła: – Uważaj, teraz będzie wersja dla tych mniej kumatych: Kiedy przestaniesz się skradać?

Mariko, zamiast się obrazić, zaśmiał się. Na nią jakoś nie potrafił się obrażać, za to potrafił śmiać się prawie ze wszystkiego, co mówiła, za co z kolei nie obrażała się ona. Jak na prawdziwego przyjaciela przystało. Przyjaciółkę.

Jak na przyjaciół.

– Na dzień po tym, kiedy ty przestaniesz. – Zaśmiał się po raz drugi. Prosto w jej piegowaty nos.

– Czyli… nasze niedoczekanie – skwitowała krótko Loti i zmieniła temat: – Widzę, że zapaliłeś lampkę – nie boisz się, że przydybie cię ten stary łysy grubas, dyrektor Danit?

– Jak możesz tak mówić o naszym wspaniałym dyrektorze?! – Udał oburzenie.

Jednak najpierw ponownie się zaśmiał.

– Mogę, bo i tak mnie nie usłyszy – parsknęła Loti. – Raczej ciężko by mu było wcisnąć się pomiędzy te upakowane na zapleczu regały ze starymi, przez nikogo od lat nieczytanymi książkami. Do tego zakurzonymi, a on ma alergię na kurz. Zanim by tu dotarł, zakichałby się na śmierć… przy okazji nas alarmując.

– W ten sposób sama sobie odpowiedziałaś, dlaczego nie boję się, że mnie przydybie, ale… są jeszcze wychowawcy… – Przypomniał jej o nich.

Których także się nie obawiał.

– …których przestajemy interesować, jak tylko wieczorem zagonią nas do sypialni. – Wzruszyła ramionami, wypowiadając na głos to, o czym pomyślał. – Wtedy zaczynają interesować się sobą. – Mrugnęła do niego.

Zapewne znacząco, cokolwiek by to nie miało oznaczać, bo Mariko ponownie jej nie zrozumiał, lecz tym razem nie zamierzał domagać się objaśnień. Chyba że… od niej.

Loti pojawiała się, kiedy chciała, kiedy chciała, znikała i nigdy nie miała problemu z jego odnalezieniem. Nawet w tak mało uczęszczanym zakamarku Domu Dorastania jak ten.

– Ty mnie nie zagaduj, tylko powiedz, jakim cudem mnie tutaj naszłaś. – Zawiesił na niej ponaglające spojrzenie.

– A ty skąd wiedziałeś, że tutaj jest komputer?

Loti nigdy nie miała problemu z jego odnalezieniem, ale zawsze z wyjaśnieniem, jak go odnalazła, i oczywiście zrobiła to ponownie – zagadała go. To znaczy – chciała zagadać.

– Nie wiedziałem, znalazłem go przypadkiem, a ty… nie przypadkiem się wykręcasz. Jak zawsze.

– Jak zawsze, to zawsze! – parsknęła krótkim śmiechem, po raz… któryś tam się nim wykręcając. – Nie myśl sobie, że jesteś taki wyjątkowo sprytny! Wychowawcy to może i nie wiedzą, że się wykradasz, ale przed dzieciakami nic się nie uchowa. Na przykład… przed taką jedną Danilą.

Danila? Ta blondynka z mnóstwem krótkich warkoczyków, która nieustannie coś podśpiewuje i co kilka kroków robi piruety? Przecież…

– …ona jest co najmniej trochę szalona. – Wypowiedział to na głos.

– No to świetnie do siebie pasujecie – zaśmiała się Loti. – Ona też uważa, że jesteś trochę szalony. Podobno sam do siebie gadasz.

Mariko ze zdumienia na chwilę zatkało. Jak można wymyślać takie brednie?

– Myliłem się – zadecydował. – Ona nie jest co najmniej trochę szalona, ona jest całkiem szalona… skoro rozpowiada takie wymysły.

– Ona się… w tobie podkochuje – stwierdziła nieoczekiwanie Loti.

Takiego zwrotu w dyskusji się nie spodziewał. Nawet nie wiedział, jak na to zareagować, a tym bardziej, co na to odpowiedzieć. Najwygodniej było stwierdzić, że zmyśla, i tak też zrobił.

– Niczego sobie nie wymyśliłam! – przysięgła Loti.

– I co? Tak sobie chodzi i wszystkim naokoło o tym rozpowiada? Pomiędzy jednym a drugim piruetem? – zakpił Mariko.

– Ech, te chłopaki! – westchnęła Loti, przewracając dramatycznie oczami. – Czasami jesteś tępy i tak samo wrażliwy jak ten słupek w przydomowym płocie. Niczego nikomu nie opowiada. Jestem kobietą, a kobiety po prostu takie rzeczy widzą.

– Tak, jasne: kobietą. – Mariko pokiwał powątpiewająco głową. – Przecież ty masz dopiero dziewięć lat! Tyle samo co ja czy Danila.

– Naprawdę chciałbyś o tym porozmawiać? – rzuciła zaczepnie dziewczynka.

Naprawdę… to wolał zmienić temat.

– Przyszedłem tutaj, bo tylko tutaj mam ciszę i spokój od ciekawskich oczu. – Zgrabnie przeskoczył nad jej prowokacją.

Od razu do tego, co tak naprawdę ją interesowało.

– A co chciałbyś przed nimi ukryć?

– Od twoich najwyraźniej uwolnić się nie sposób – odparł półżartem.

– Od uszu też nie, tak więc mów, bo właśnie pilnie je nastawiłam.

Ostatecznie, jeżeli komukolwiek miałby o tym opowiedzieć, to tylko jej. Swojej przyjaciółce. Właściwie to nawet miał taki zamiar, ona zwyczajnie go uprzedziła.

– No dobra, to było tak – rozpoczął tak, jak zazwyczaj, gdy opowiadał jej o czymś, co już się wydarzyło. – Kilka dni temu otrzymałem na swój profil w sieci wiadomość od kogoś, kto podpisał się jako Twój Przyjaciel.

– Oj, nieładnie, ukrywasz przede mną innych przyjaciół. – Pogroziła mu palcem Loti.

– Ten to ukrywa się nawet przede mną. – Uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. – Chyba nie myślisz, że mu uwierzyłem tak na słowo, że nim jest?

– Może i jesteś nieco szalony, ale głupi na pewno nie – wyjawiła swoją niezupełną wiarę w jego zdrowy rozum i całkowitą w zdrowy rozsądek, na koniec go ponaglając: – Mów dalej, co ci napisał.

– No to dalej… powiem ci prawdę: to on w pierwszej wiadomości powiedział mi o tym komputerze…

– A niby skąd o nim wiedział?

Loti nie była zdumiona, Loti była podejrzliwa. Dla niego było to raczej to pierwsze, ale…

– Nie napisał… a ja jakoś nie pomyślałem, żeby zapytać. Może był tutejszym wychowankiem? – próbował odgadnąć. – Ten komputer jest dość leciwy… w każdym razie poza tym w pierwszej wiadomości nie było niczego niezwyczajnego. W drugiej i trzeciej, które przeczytałem już tutaj, podobnie: Witaj, Mariko, jak się masz i takie tam bla, bla, bla. – Pokiwał głową do rytmu wszystkich „bla”. – Dopiero w czwartej było coś ciekawego – plik tekstowy, najprawdopodobniej z odpisem z jakiejś starej książki, w której napisano, jak wtedy rozumiano pojęcie rodziny. Znaczy się, dla nas wtedy.

– A to kiedyś rozumiano je inaczej? – zdziwiła się dziewczynka. – Rodzina to… po prostu rodzina – my wszyscy.

– Wyobraź sobie, że tak! – zatriumfował Mariko, który bardzo lubił zaskakiwać ją czymś nowym. Niejako dla równowagi do tego, jak ona zaskakiwała go swoim nagłym się pojawianiem. – Wtedy, podobnie jak teraz, zbiór wszystkich ludzi także nazywano społeczeństwem. Rodzina była jego… takim jakby podzbiorem. W każdym razie to właśnie rodziny tworzyły społeczeństwo, a każda składała się z kobiety – rodzicielki, nazywanej mamą lub matką, mężczyzny, który zapładniał rodzicielkę, nazywanego tatą lub ojcem, i ich wspólnego dziecka. Jeżeli mieli więcej niż jedno, bo wtedy bez problemu mogli, to wszystkie ich dzieci dla siebie były rodzeństwem, a oni dla nich rodzicami. Chłopiec nazywał dziewczynkę siostrą, a ona jego bratem. Byli jeszcze rodzice ich rodziców, ogólnie nazywani dziadkami. Dziadek kobieta to była babcia, a dziadek mężczyzna to… właśnie dziadek. No i… prawie zapomniałem o rodzeństwie rodziców: siostra jednego z rodziców dla ich dzieci była ciotką, a brat – wujkiem. Rodzice mieszkali razem z dziećmi i razem się nimi opiekowali – podobnie jak teraz wychowawcy nami, a czasami mieszkali z nimi także dziadkowie, ciocie i wujkowie, którzy również, jeżeli rodzice akurat nie mogli, się nimi opiekowali.

– I ty to wszystko zapamiętałeś? – gwizdnęła z podziwem Loti. – Bo wiesz, trochę to wszystko skomplikowane i tak sobie myślę, że teraz jest tak samo, tylko o wiele prościej, czyli lepiej. Zamiast ich wszystkich mamy wychowawców, którzy w zupełności nam wystarczają.

Mariko widział to inaczej.

– Loti, tylko pomyśl! – Zaczął ją przekonywać do swojego poglądu. – Mieć dwoje opiekunów! Wyłącznie dla siebie! Na stałe!

– A od kiedy tak ich lubisz?

Loti zupełnie nie rozumiała, czym on się tak ekscytuje i bez wątpienia była w tym jego wina – za słabo się starał przekazać jej swoje co do tego odczucia, dlatego spróbował ponownie, lepiej:

– Sądzę, że mieć za takich tych, którzy sprowadzili cię na świat, to zupełnie co innego niż takich, którzy robią to… bo taki sobie wybrali zawód. I wracając do dawnych czasów: wtedy, żeby mieć dziecko, dwoje ludzi nie potrzebowało pozwolenia. Wystarczyło, że chcieli i nie mieli bardzo zbliżonego genomu. Wtedy każdy wiedział, kto jest jego rodzicielką i dawcą. Mamą i tatą, którzy przytulali swoje dzieci wtedy, kiedy chcieli, a one przytulały się do nich wtedy, kiedy chciały one. Rodziców, którzy kładąc dziecko do snu, opowiadali im różne ciekawe historie…

– Ty też opowiadasz różne ciekawe historie! – przerwała mu, śmiejąc się, nadal nieprzekonana Loti. – A ja na przykład ciekawa jestem, dlaczego nikt wcześniej nam o tym nie mówił i gdzie ten tajemniczy „Twój Przyjaciel” to wszystko wyszperał. Mam też nadzieję, że… od teraz nie będziesz chciał się do mnie przytulać.

Na wszelki wypadek nieco się od niego odsunęła.

– Spoko! – zaśmiał się z niej. – Przecież nie jesteś moją mamą! Nie jesteś w odpowiednim wieku, a nawet gdybyś była, i w dodatku nią, to w tej chwili bym ci darował. Wiadomość od „Twojego Przyjaciela” pewnie już na mnie czeka! To znaczy na nas – poprawił się. – Dziś obiecał mi coś naprawdę ekstra, a jeżeli to, co przesłał mi poprzednio, dla niego nie jest ekstra, to naprawdę nie wiem, co dla niego może takim być.

Loti wcale nie musiała go ponaglać, żeby zalogował się na swój profil, ale i tak to zrobiła. Ona też chciała jak najprędzej się dowiedzieć, co dla niego oznacza ekstra.

– Jest! – wykrzyknął Mariko, jednocześnie klikając w nagłówek najnowszej wiadomości.

Witaj, drogi Mariko – odczytał na głos. – Na dziś obiecałem ci coś wielkiego, a ja swoich obietnic zawsze dotrzymuję. Jestem pewien, że po ostatniej wiadomości na dzisiejszą wyczekiwałeś z wielką niecierpliwością.

– A żebyś wiedział! – potwierdził żarliwie chłopiec i czytał dalej:

To, co najważniejsze, znajdziesz w dołączonym pliku wideo – wyłącznie dla twoich oczu…

Mariko odszukał wzrok Loti:

– Jesteś moją przyjaciółką – stwierdził.

– Zawsze i wszędzie – potwierdziła z ręką na sercu.

– To znaczy, że dla twoich też – zadecydował i dopiero po tym poszukał wzrokiem krągłej i kolorowej ikonki załącznika. Była.

…Jednak żeby go pojąć – kontynuował tekst – musisz przeczytać kilka czy raczej – kilkadziesiąt poniższych zdań mojego wstępu:

Otóż… na rok przed twoim urodzeniem Rada Planety zatwierdziła projekt wysłania do najbliższej nam, odległej o siedem lat lotu światła gwiazdy Nelsen kosmicznej sondy. Dzięki zastosowanym w niej naówczas najnowszym rozwiązaniom miała do niej dotrzeć nie za kilkaset lat, lecz najdalej za kilka miesięcy i przez cały ten czas, poprzez eksperymentalne kwantowe łącze, miał być z nią kontakt. Bezpośredni i bez choćby najmniejszego opóźnienia. Przynajmniej takie były założenia, które, tak jak zawsze, skorygowała rzeczywistość – kontakt z sondą i owszem, był, ale zaledwie przez dwa tygodnie. Po następnych dwóch tygodniach nieustających i bezskutecznych prób jego przywrócenia przyjęto, że technologia wymaga dopracowania i projekt sondy powrócił do ośrodków badawczych. Przecież najważniejsze to się nie poddawać, którą to zasadę najwyraźniej wbudowaliśmy także naszej pierwszej sondzie – do takiego wniosku skłoniło nas to, że… stosunkowo niedawno odezwała się ponownie. Ku naszemu kolejnemu zdziwieniu spod zupełnie innej gwiazdy niż ta, do której ją posłaliśmy. Właściwie to spod jednego z podążających za nią światów. Jeżeli choć trochę interesujesz się astronomią, to owa gwiazda powinna być ci dobrze znana, jeżeli trochę bardziej, to będziesz wiedział, że jest odległa od nas o całe dwadzieścia świetlnych lat – my nazywamy ją Lante, a świat, przy którym zatrzymał się nasz posłaniec, i od razu przyznaję ci rację, że bez polotu, nazwaliśmy od niej Światem Lante. Świat Lante jest zamieszkały przez rozumne i nawet bardzo podobne nam istoty. Wiemy to z przekazu, jaki poprzez naszą sondę nam posłały.

Mariko zaczął się ekscytować wraz z pierwszymi zdaniami; na początku wyłącznie w środku, ale gdy dotarł do końca tekstu, jego ekscytacja wyszła daleko poza niego.

– Ha! Inny świat! Inni ludzie! – Wykrzyczał ją i wybębnił, uderzając zaciśniętymi dłońmi w biurko tak mocno, że aż całe się zatrzęsło. Na szczęście nic z niego nie spadło ani od niego nie odpadło. – Loti! – krzyknął uradowany, obracając się do niej z całym fotelem. – Tylko sobie wyobraź: Cały inny świat, a na nim inni ludzie!

Loti nie wyglądała na zbyt przejętą. Co więcej – wyglądała wręcz na zmartwioną.

– Co z tobą? Dlaczego się nie cieszysz? – zdumiał się chłopiec.

Loti nie chciała mu psuć dobrej zabawy uwagą, że to nie może być prawda. No bo kto posyłałby informację, którą powinien się fascynować cały świat, do wyłącznej wiadomości jakiegoś nieznanego nikomu chłopca z tak odległego od stolicy Domu Dorastania, że bardziej odległego już nie było? To musiał być głupi, ale to bardzo głupi żart. Tylko kogo byłoby na taki stać?

– Cieszę się… wewnątrz – skłamała, z czego nie była dumna, ale w tej chwili tak było najlepiej. Jak chłopiec ochłonie, spojrzy na to inaczej, podobnie do niej, rozsądniej.

Mariko był zbyt podniecony, żeby wypytywać o rozterki, jakie najwyraźniej miała. Chciał jak najprędzej wrócić przed ekran:

– Ten plik wideo to musi być ich posłanie! Posłanie z innego świata! – Niemal wychrypiał przez nagle zaciśnięte niewiarygodnym szczęściem gardło.

Dla niego! Naprawdę! Z innego świata! Do tej pory tak odległego, jak długo leciało światło jego gwiazdy do jego oczu, a od teraz… na wyciągnięcie dłoni. Drżącego palca, którym dotknął ikony odtwarzania.

Ekran zamigotał wielobarwnymi plamami, które powoli zaczęły się koncentrować w mniejsze, ostatecznie tworząc coś… nieoczekiwanie swojskiego – upstrzoną kwitnącymi na pomarańczowo roślinami zieloną łąkę. Gdyby nie to, że jej zieleń miała inny odcień od tego, do którego nawykł, rośliny jakby strzępiaste liście, niebo kolor rozwodnionego atramentu, a słońce nie dobrze mu znaną żółtą, lecz niemal białą barwę, mógłby pomyśleć, że spogląda na kielańską łąkę. Po chwili na nieodległym horyzoncie pojawiły się dwie niewyraźne, nabierające ludzkich kształtów wraz ze zbliżaniem się do kamery sylwetki, aby na kilka kroków przed nią stać się nimi w pełni. Trzymającymi się za ręce mężczyzną i kobietą. Oboje byli wysmukli i śniadzi i oboje mieli długie, czarne włosy. Ich zwiewnymi szatami targał silny wiatr. Ona spowita była w ciemną zieleń, on w ciemny błękit.

– Oni… naprawdę są ludźmi – wyszeptał Mariko.

Kobieta odwróciła się do mężczyzny i powiedziała do niego coś dźwięczącym jak dzwonki na wietrze głosem, w odpowiedzi otrzymując pocałunek w policzek, co, według Mariko, tylko potwierdzało to, co już zrozumiał i przyjął.

Po chwili kobieta spojrzała wprost w kamerę i ponownie coś zadźwięczała – do niej, czyli… do niego. Wprost do Mariko, który był o tym wręcz przekonany i… nawet doskonale wiedział co.

Po jej wypowiedzi obraz rozpadł się na części, które natychmiast zaczęły tonąć w bezmiarze czerni, stopniowo stając się mniejsze i mniejsze, dopóki po raz ostatni nie zamigotały i zgasły.

– Mimo wszystko to było interesujące – powiedziała cicho Loti, nie zdradzając tego, dlaczego uważa, że mimo wszystko, czego Mariko i tak by nie usłyszał, ponieważ jeszcze nie powrócił z innego świata. W każdym razie nie do końca i… chyba już nigdy mu się to nie uda. Część jego osobowości pozostała na nim na zawsze.

Jak też teraz przyjdzie mu żyć, takim… niepełnym?

Chyba że…

– Wiem, co ta kobieta mówiła. – Zaskoczył swoim niespodziewanym stwierdzeniem Loti, która nie potrafiła skomentować go inaczej niż pełnym niedowierzania, przez Mariko całkowicie zignorowanym chrząknięciem.

– Pytała, czy chcę dołączyć do ich rodziny. Takiej małej wspólnoty – wyjaśnił jej rzeczowo.

– I…?

– Chcę.

Po części już przy niej był. Tą cząstką, którą pozostawił na Świecie Lante.

Przynajmniej nie będzie tam samotna.

Dom radnego Tailina, Tebenet, Kiel

– Tailinie, dlaczego on? Czy jesteś pewien, że wiesz, co robisz?

Chropawy i jakby cierpki głos przewodniczącej Gerten większość ich wspólnych znajomych przyprawiał o dreszcze, lecz nie jego. Nie denerwowała go także, jak ich, jej bezpośredniość. Radny Tailin wręcz ją sobie cenił, bez wątpienia dlatego, że była w opozycji do tego, czego nie cierpiał – tracenia czasu na dreptanie wokół zagadnienia.

– Oczywiście, że wiem, co robię – odparł spokojne, świadomie pomijając odpowiedź na pierwsze pytanie. Przecież nie chciał, żeby zbyt wiele wiedziała. – Nie wiem jedynie, jakie będą tego konsekwencje, ale przecież nie zawsze można je przewidzieć. Czasami, żeby je poznać, trzeba zaryzykować i… właściwie jest jeszcze jedna niewiadoma, taka jak – uśmiechnął się do niej przekornie – dlaczego czytasz moją korespondencję?

Dlaczego łączysz się ze mną akurat wtedy, kiedy on ją czyta? – pomyślał. Cóż za niezwykły zbieg okoliczności.

– Nie czytam, lecz kontroluję, do czego jako przewodnicząca Rady Planety mam prawo – gładko wykręciła się od odpowiedzi. Oboje lubili przed sobą się od nich wykręcać. – I ja także jeszcze czegoś nie wiem – czy jest to warte ryzyka.

Nagle zaczynasz mieć wątpliwości? Teraz? Doprawdy, Gerten… – zaśmiał się z niej w myślach. Na głos, wzruszając przy tym ramionami, oczywiście powiedział coś innego:

– Któż to może wiedzieć? Całe życie poruszamy się w oceanie niewiadomych, a że oboje żyjemy już dość długo, zdążyliśmy do tego przywyknąć – stwierdził filozoficznie. – Masz może więcej pytań?

– Nie – zaprzeczyła Gerten, zaraz po tym znikając z zajętej przez siebie połowy ekranu komputera, na powrót cały oddając zatrzymanemu w kadrze Mariko.

Zrozumiała, że więcej i tak się nie dowie. Ona również nie lubiła tracić czasu, którego wraz z upływem lat mieli coraz mniej. Radny miał jeszcze prywatny system audiowizualnej inwigilacji, poprzez który podglądał swój obiekt nadziei. Jego pocztę mogła sobie spenetrować, ale nie jego system. Zbyt dobrze go zabezpieczył.

– Do zobaczenia, do jutra – pożegnał się z nim. – Do twojego zobaczenia.

Rozdział I

Stacja, nieopodal Świata Lante

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Zawsze w drodze

ISBN: 978-83-8373-883-3

© Arkadiusz Kot i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Karol Sekta

KOREKTA: Kinga Dolczewska

OKŁADKA: Magdalena Czmochowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek