Zawsze razem - Ilona Giemza - ebook

Zawsze razem ebook

Ilona Giemza

4,7

Opis

Gabrysia ostatnie pięć lat spędziła w prywatnym ośrodku, gdzie odcięta od świata bezskutecznie próbowała otrząsnąć się po traumatycznym przeżyciu jakie spotkało ją przed laty. Rodzice postanawiają wysłać ją do Jacksonville na Florydzie do brata jej matki, licząc na to, że nowe otoczenie pozwoli ich córce wrócić do normalności. Choć Gabrysia nadal cierpi na ataki paniki, a przeszłość dręczy, pod opieką wuja zaczyna otwierać się na świat. Rozpoczyna pracę w kawiarni, zawiera przyjaźnie i każdego dnia na plaży spotyka jego, tajemniczego mężczyznę w kapturze z wytatuowanym na ramieniu aniołem. Czy ktoś, kogo również prześladują demony przeszłości, może okazać się lekiem na całe zło?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 487

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ilona Giemza

Zawsze razemTOM I

Projekt okładki

Marta Żylska

Korekta
Rozpisani.pl

Copyright © by Ilona Giemza, 2019

ISBN 978-83-954070-0-0

Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl.
Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń.
Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie!

Konwersja do epub i mobi A3M 

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, pozwalając, by mroźne, słone powietrze dostało się do moich płuc. Dawniej szum fal zawsze działał na mnie kojąco i uspokajał mnie, ale tego dnia nawet to nie było w stanie mi pomóc. Wokół nas nie było żywej duszy. Powoli zaczęła otulać nas szarość.

– Musimy wracać, Gabrysiu.

Obawiałam się, że za chwilę to powie. Od dłuższego czasu czułam jego zniecierpliwienie i nie chciałam już tego przeciągać. I tak byłam mu wdzięczna, że przywiózł mnie tu choć na chwilę. Wstałam powoli i ostatni raz popatrzyłam na Bałtyk. Na ponurym niebie snuły się ciężkie, deszczowe chmury, a morze jeszcze nigdy nie wyglądało tak dramatycznie. Chciałam się w nim zanurzyć i odpłynąć razem z falami.

Jego telefon zadzwonił po raz kolejny. Adam popatrzył na wyświetlacz, a potem nerwowo schował aparat do kieszeni.

– Chodźmy. Niedługo będziesz miała to na co dzień.

Wracaliśmy w milczeniu. Adam nie należał do małomównych, ale i on nie był w nastroju do rozmowy. Wiedziałam, że po powrocie do ośrodka czekają go problemy i nieprzyjemna rozmowa z doktorem Dębskim. On też to wiedział i myślami już tam był. Gdy po ponad trzech godzinach dojechaliśmy na miejsce, była już noc. Poszłam prosto do swojego pokoju. Zastrzyk przeciwbólowy, który dostałam na pogotowiu, przestał działać trochę za wcześnie. Ból głowy, w szczególności skroni, nie pozwolił mi zasnąć tej nocy.

– Jak się czujesz, Gabrysiu? Jak twoja skroń? – spytał doktor Dębski, gdy następnego ranka poszłam do niego na codzienną wizytę.

Zmrużył oczy i przyjrzał się uważnie mojej twarzy. Nie lubiłam, gdy tak na mnie patrzył. Jakby próbował otworzyć moją głowę i zajrzeć do myśli. Podeszłam do okna i usiadłam na niskim parapecie. Na zewnątrz szalał porywisty wiatr, uginając nagie jeszcze konary drzew. Wysoko na niebie kłębiaste chmury pędziły na północ, odsłaniając chwilami mgliste słońce. Co chwila padał deszcz. Była niemal połowa kwietnia, a wiosna przychodziła ospale.

– Czy moja mama przyjedzie? – spytałam, ignorując pytanie.

To z nią chciałam rozmawiać. Od niej usłyszeć wyjaśnienia.

– Tak. Jest już w drodze. Bardzo się zmartwiła.

– Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć?

Doktor milczał przez chwilę. Znów czułam na sobie jego wzrok.

– Lepiej, jeśli porozmawiasz o tym z rodzicami. Nie wiem, co mógłbym ci powiedzieć. Mnie ta decyzja również zaskoczyła.

– To pomysł mojego ojca, prawda? To chyba może mi doktor powiedzieć?

To musiał być on. Mama nigdy nie zgodziłaby się, abym tam pojechała. Nawet nie przyszłoby jej to do głowy. To zabawne jak dwoje bliskich sobie ludzi nagle staje się sobie tak obcy, że nawet przebywanie w tym samym pokoju boli. Oderwałam wzrok od okna i popatrzyłam na niego. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie.

– Rodzice z pewnością wszystko ci wyjaśnią – powiedział wymijająco, a potem zmienił temat. – Wczoraj byłem o krok od dyscyplinarnego zwolnienia naszego stażysty. Wasza wycieczka nad morze była bardzo nieodpowiedzialna. Takie wyskoki są tu nie do zaakceptowania.

– To ja poprosiłam Adama – skłamałam, licząc, że to w jakiś sposób pomoże Adamowi.

– Mimo wszystko nie miał prawa wywozić cię bez mojej zgody i bez wiedzy twoich rodziców gdziekolwiek.

– Jestem pełnoletnia. A poza tym czy jestem tu więźniem?

– Obowiązują tu pewne reguły. Tu nie można sobie przychodzić i wychodzić, kiedy się chce. To nie hotel. Pan Adam miał zawieźć cię tylko na pogotowie.

– Byliśmy na pogotowiu.

– A potem zamiast wrócić, znaleźliście się trzysta kilometrów dalej.

Adam wiedział, jak bardzo kochałam plaże, fale, zapach słonej wody. Przypominały mi o czasach, kiedy wszystko było prostsze. Dawno temu zapytał mnie, czy jest jakiś moment mojego życia, do którego chciałabym wrócić. Odpowiedziałam, że lato 2006 roku. Malediwy. Moje ostatnie beztroskie i szczęśliwe wakacje z rodzicami. Między mną a Adamem nawiązała się nić porozumienia, ale nie kryło się za tym nic głębszego.

Ośrodek mieścił się w bardzo cichym i odludnym miejscu. Sam dojazd do najbliższego miasta zajmował pół godziny. Wysoki mur ciągnął się wokół ośrodka, obejmując dość spory park. Wieczorami oświetlały go latarnie, a wzdłuż ścieżek wbito małe lampy solarne, tworzące w letnie wieczory przyjemny klimat. Mieszkańcy ośrodka przechadzali się, siadywali na ławkach, rozmawiali. Leczyli rany. A ja patrzyłam na wszystko z okna na korytarzu.

– Może jednak chcesz wyjść? – proponowały opiekunki, ale nie odpowiadałam. Z czasem przestały pytać i zawracać sobie głowę jakąkolwiek rozmową ze mną. A potem pojawił się Adam. Nasza znajomość na początku nie należała do najlepszych. Drażnił mnie jego optymizm i chęć ratowania złamanych dusz. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać na jakieś mało istotne tematy. Zadawał drobne pytania, a ja wygrzebywałam z dalekiej przeszłości odpowiedź. Zdałam sobie sprawę, że te wszystkie mało istotne tematy miały ogromne znaczenie, bo przywoływały miłe wspomnienia.

– Naprawdę jest mi przykro, że ta wiadomość spadła na ciebie tak nagle, ale przecież liczyłaś się z tym, że w końcu nadejdzie dzień, w którym opuścisz ośrodek. Nikt nie zostaje tu na zawsze. Nawet ja kiedyś będę musiał odejść.

Prawdę mówiąc nie liczyłam się z tym. Nie myślałam o tym. Czas płynął. Mijały miesiące, lata. Im dłużej tu byłam, tym bardziej wsiąkałam w to miejsce i, nie wiedząc dlaczego, ani przez chwilę nie pomyślałam, że mogłabym opuścić mury ośrodka.

Gdy wczorajszego poranka doktor przez roztargnienie wspomniał o Jacksonville, dostałam ataku paniki.

– Jacksonville na pewno ci się spodoba ‒ powiedział.

Popatrzyłam na niego zaskoczona, a na jego twarzy natychmiast pojawiło się zakłopotanie, bo zrozumiał, że ja o niczym jeszcze nie wiedziałam. W Jacksonville mieszkał brat mojej mamy i to, że doktor powiedział tę nazwę, nie mogło być przypadkiem. To właśnie do niego miałam jechać. Do człowieka, którego nie znałam ani ze zdjęć, bo mama pozbyła się wszystkich, ani z opowieści, bo nie chciała o nim rozmawiać. Zerwali ze sobą kontakt tuż po śmierci babci, gdy miałam zaledwie rok.

Ataki paniki przez ostatnie dwa lata mniej mi dokuczały. Zwykle objawiały się dusznością i zawrotami głowy, problemami z oddychaniem. I tym razem było podobnie. Poczułam, że wciąga mnie otchłań. Straciłam równowagę i upadłam, uderzając twarzą o biurko. Konieczna była wizyta na pogotowiu, gdzie zawiózł mnie Adam. A potem, chcąc poprawić mi humor, zabrał mnie nad morze.

Mama zjawiła się chwilę po tym, gdy po wizycie u doktora Dębskiego wróciłam do swojego pokoju. Weszła ostrożnie, nie wiedząc, czego się spodziewać. Z przerażeniem przesłoniła ręką usta.

– Matko święta, Gabrysiu... – szepnęła delikatnie, muskając palcami opatrunek na skroni.

Upadając, nie tylko rozcięłam skroń, ale również nabiłam sobie siniaka na policzku i dosyć mocno rozcięłam wargę, cudem nie wybijając zębów.

– To nic, mamo. Zagoi się.

Gdy już dokładnie mnie obejrzała, usiadła obok i popatrzyła na swoje dłonie.

– Doktor powiedział, że już wiesz. Nie chciałam, abyś dowiedziała się w taki sposób. Przepraszam.

– Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałaś? Przecież musieliście planować to od dawna! Nie podejmuje się takich decyzji z dnia na dzień.

Unikała mojego wzroku. Zawsze tak robiła, gdy nie chciała być ze mną szczera.

– Od miesięcy dyskutowaliśmy z ojcem na ten temat.

– Od miesięcy… – powtórzyłam. – I ani razu nie przyszło ci do głowy, aby mi o tym powiedzieć? Aby dać mi czas na przygotowanie się?

– Nie chcieliśmy cię denerwować.

– A wydaje ci się, że teraz jestem spokojna?

– Popełniłam błąd, nie mówiąc ci o tym, ale ten wyjazd to dla ciebie szansa.

– Szansa na co?! – Uniosłam się.

Mama milczała przez długi czas, wciąż unikając mojego wzroku.

– Chcemy, żebyś stąd wyszła i zaczęła żyć. Abyś znalazła swój cel. – Prychnęłam sarkastycznie. – Tak wiele lat już straciłaś. Życie przecieka ci między palcami. Już czas, by wyjść ze swojej skorupy, Gabrysiu. Zbyt długo tu jesteś. Zmiana otoczenia to najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Obawialiśmy się, że powrót do domu na dłuższą metę może nie być dla ciebie dobry. Wiesz, że to małe miasto. Ludzie wciąż pamiętają. Będą pytać. Nawet nas czasem jeszcze pytają. Będziesz czuła na sobie ich wzrok, tak jak ja nadal czuję. Nie chcę zniszczyć tego wszystkiego, co już odbudowałaś, będąc tu. Zastanawialiśmy się, gdzie mogłabyś pojechać i…

– … i padło na Jacksonville, tak? Skąd pomysł, że w ogóle chcę stąd wychodzić?

– Nie możesz tu dłużej zostać. Czas na powrót do świata, ale do tego potrzebujesz spokoju, którego nie znajdziesz w naszym mieście.

Bała się, że znów zacznę zamykać się w sobie, wycofywać ze świata. Nie chciała więcej widzieć mnie w takim stanie, w jakim znajdowałam się przez pierwszy rok. Szok wywołany traumatycznym wydarzeniem spowodował, że przestałam mówić. Utraciłam całkowitą zdolność do wyrażania i odczuwania emocji. Ataki paniki były tak silne, że niekiedy traciłam przytomność. Niewiele pamiętałam z tamtego okresu. To było jak wyłączenie się, zawieszenie w przestrzeni. Gdy po wielotygodniowej batalii prokurator zrozumiał, że z powodu mojego stanu jestem dla niego bezużyteczna, pozwolił rodzicom zabrać mnie ze szpitala, a oni przywieźli mnie prosto tutaj. Po trzech latach mój stan zaczął się poprawiać. Przestałam miewać tak silne ataki paniki. Potem zaczęłam mówić. Żałośnie sklejałam pojedyncze słowa w krótkie zdania, bardzo się przy tym jąkając. A przez ostatni rok doszłam do momentu, w którym byłam teraz. I właśnie ten moment zadecydował o moim wyjściu z ośrodka.

Niespodziewanie w drzwiach nagle stanął tata. Obie z mamą popatrzyłyśmy na niego zaskoczone, bo nigdy tu nie przychodził. W czasie świąt rodzice i ciocia Krystyna przyjeżdżali do mnie, zatrzymując się w hotelu i odwiedzając mnie każdego dnia. Ośrodek w okresie świąt świecił pustkami. Były sprzątaczka i dwie opiekunki dyżurujące na zmianę oraz ja błąkająca się samotnie po korytarzach. To był jedyny czas, gdy spotykałam się z tatą, ale nawet wtedy nie odzywał się do mnie. Z obowiązku całował mnie pośpiesznie w czoło na powitanie lub pożegnanie. Wiedziałam, że czasem przyjeżdżał do ośrodka, przywoził mamę, i odjeżdżał. Widywałam go przez okno na korytarzu. Obserwowałam, jak mama przekonywała go, by wysiadł, ale on za każdym razem odjeżdżał. Między nami była przepaść, ogromna jak milion lat świetlnych, a teraz stał w progu i patrzył na mnie z troską, zaciskając usta w wąską kreskę.

– Coś się stało? – Zaniepokoiła się mama.

Posłał jej krótkie spojrzenie, jakby obawiał się jej, a potem znów popatrzył na mnie.

– Jeśli się zgodzisz, zabierzemy cię dziś do domu. Porozmawiam z doktorem Dębskim, ale to ty musisz podjąć decyzję – odezwał się. Patrzyłam na niego, nie wiedząc, co powiedzieć, bo do tej pory niewiele chciał mieć ze mną wspólnego.

– Tomek, już o tym rozmawialiśmy. – Mama zerwała się na równe nogi, stając przed nim. – To nie jest dobry pomysł. To może jej jedynie zaszkodzić. Co ty wyprawiasz?

Tata jednak odsunął ją od siebie i zrobił krok w moją stronę.

– To tylko dwa dni, Gabrysiu. Potem, gdy wyjedziesz… Proszę, zgódź się. Ciocia Krysia bardzo chciałaby cię zobaczyć i przede wszystkim ja chciałbym, abyś wróciła. Dwa dni. O nic więcej nie proszę.

Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy. Miałam ochotę posłać go do wszystkich diabłów za to, że odwrócił się ode mnie, gdy najbardziej go potrzebowałam, ale nie umiałam tego zrobić, bo mimo wszystko brakowało mi go przez te wszystkie lata. Skinęłam głową, a on uśmiechnął się wzruszony. Zaraz potem udał się do gabinetu doktora.

Mama wetchnęła ciężko.

– Nie musisz wracać do domu. Przekonam tatę, aby odpuścił. Nie wiem, po co to robi.

Nabrałam powietrza w płuca, zastanawiając się, czy mam świadomość tego, w co się pakuję. Popatrzyłam na mamę. Zobaczyłam zmarszczki na jej twarzy. Musiały być już wcześniej, ale ich nie dostrzegałam. Przybyło jej lat i znacznie schudła. Zawsze była piękną kobietą i lubiła o siebie dbać, jednak teraz już nie podkreślała tak bardzo swojej urody. Dawno nie widziałam czerwonej szminki na jej ustach. Kiedyś malowała je, nawet gdy szła do kiosku po gazetę. Przestała farbować włosy. Dawniej miały kolor złota, a teraz były koloru smutno-szarego, związane niedbale z tyłu. Za nic nie mogłam przypomnieć sobie jej śmiechu. Był donośmy, szczery i zaraźliwy. Ale nie mogłam przywołać sobie jego brzmienia. Czasem podczas przyjęć miałam wrażenie, że wszyscy goście przestają się śmiać tylko po to, aby posłuchać jej śmiechu. Rozbawiona zawsze odchylała głowę jak gwiazda filmowa, ukazując śnieżnobiały uśmiech. Teraz wyglądała jak cień samej siebie, a najgorsze było to, że to z mojego powodu tak się rozsypała.

– Wrócę dziś z wami, mamo.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Wyjazd do Jacksonville jest dla ciebie wystarczającym wyzwaniem.

– Dam radę. To tylko dwa dni. Spędzimy je razem. Zrobisz mi gorącą czekoladę i obejrzymy wspólnie zdjęcia babci.

Mama zacisnęła usta, powstrzymując wzruszenie, ale łzy i tak popłynęły po policzkach. Wiedziałam, że chciała znów mieć mnie w domu tak jak dawniej.

– Tylko dwa dni. A potem pojedziesz do Jacksonville.

– Dlaczego tam? – spytałam, mając nadzieję, że usłyszę słowa wyjaśnienia. – Przecież mogliście wysłać mnie gdziekolwiek. Dlaczego postanowiliście wysłać mnie do człowieka, z którym nie chcesz mieć nic wspólnego?

Mama odwróciła wzrok i milczała. Zastanawiała się nad odpowiedzią. Wiedziałam, że wolałaby, abym była blisko niej. Dla niej to też nie była łatwa decyzja i nie rozumiałam, dlaczego zgodziła się na ten wyjazd. Westchnęła, patrząc gdzieś przed siebie.

– Może i nie mam dobrych relacji z bratem, a tak właściwie to nie mam żadnych, ale mimo wszystko ufam mu. Wiem, że będzie dbał o ciebie jak o największy skarb. Wiem, że przy nim będziesz bezpieczna. Nikt nie otoczy cię lepszą opieką niż Marek.

Po tych słowach w mojej głowie zrodziło się jeszcze więcej pytań, ale to nie był odpowiedni czas na ich zadawanie. Należało się zmierzyć z powrotem do domu, z którego uciekłam pięć lat temu i do którego już nigdy nie wróciłam.

Podczas gdy pakowałam swoje rzeczy, mama poszła porozmawiać z doktorem Dębskim. Gdy wyszłam z pokoju, Adam zmywał korytarz.

– Nowa praktyka? – spytałam, podchodząc do niego. Uśmiechnął się pod nosem.

– Pomyślałem, że wyręczę panią Zosię – odparł. Wiedziałam, że była to kara za zabranie mnie nad morze i domyślałam się, że będzie robił to jeszcze długo po moim wyjeździe. – Jak samopoczucie? Mam nadzieję, że moje poświęcenie nie poszło na marne.

Pokręciłam głową.

– Dziękuję, że mnie tam zabrałeś, i przepraszam, że masz teraz przeze mnie kłopoty.

– Żadne kłopoty. To całkiem dobra fucha – roześmiał się cicho ze swojego żartu. Jego wzrok zatrzymał się na walizce w mojej ręce. – Więc wychodzisz.

– Tak. Wracam dziś do domu.

Skinął głową i uśmiechnął się lekko.

– Wiesz, że ten wyjazd do Jacksonville nie musi oznaczać najgorszego. Może tego właśnie potrzebujesz? Wyjechać. Zacząć od nowa. Uciec stąd i spalić wszystkie mosty.

– Niektórych mostów nie da się spalić, Adam.

Nie byłam pewna, ile wiedział i ilu opiekunów lub innych mieszkańców ośrodka znało powód mojego pobytu tutaj. Nie było nawet to dla mnie istotne kto i ile wiedział, bo nie mogli znać prawdy. Za tragedią, jaka się wydarzyła, oprócz bólu, rozczarowań i cierpienia kryło się coś jeszcze. Coś pięknego.

– Przyślesz mi pocztówkę? – spytał.

– Oczywiście.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby chciał powiedzieć jedno z tandetnych pożegnań. Zamiast tego wrócił do zmywania korytarza, a ja odeszłam w milczeniu.

Na zewnątrz mama robiła tacie karczemną awanturę z jakiegoś powodu, ale gdy tylko mnie zobaczyła, zamilkła i zmusiła się do uśmiechu. Mój powrót do miasta stresował ją o wiele bardziej niż mnie samą. Otworzyła drzwi samochodu i zaczekała, aż wsiądę. Gdy ruszyliśmy, naciągnęłam mocno rękawy na dłonie. A w zasadzie na jedną dłoń. Na drugą naciągałam rękaw z przyzwyczajenia.

Mieszkaliśmy pod Warszawą, w małym miasteczku, w którym ludzie znali się co najmniej z widzenia. Tata był dyrektorem banku i przewodniczącym rady miasta. Mama z kolei była tłumaczem przysięgłym. A przynajmniej tak było, zanim trafiłam do ośrodka. Nie byłam pewna, czym zajmowała się teraz i czy w ogóle czymś się zajmowała.

Jechaliśmy w milczeniu, wsłuchując się w słowa piosenek płynących z radia. Siedziałam z tyłu ze spuszczonym wzrokiem. Serce waliło mi jak szalone, a dłonie stały się lodowate. Zemdliło mnie kilka kilometrów przed naszym miastem, więc uchyliłam szybę. Mama obejrzała się, jakby z obawy, że wyskoczę przez okno.

– Nie skręcaj. Jedź prosto – powiedziała do taty.

– Bulwarem będzie szybciej. Na mieście są teraz korki.

Podniosłam głowę. Mama patrzyła na tatę gniewnym wzrokiem.

– Proszę cię – powiedziała surowo szeptem, jakby próbowała telepatycznie przypomnieć mu, co tam się wydarzyło. Tata zerknął na mnie w lusterku wstecznym.

Nasze spojrzenia spotkały się na kilka sekund. Pojechał tak, jak kazała, a ja poczułam ulgę, ale mdłości nasiliły się, więc opuściłam szybę jeszcze bardziej.

– Dobrze się czujesz? – spytała mama.

Skinęłam nerwowo głową, miętosząc w dłoniach rękawy. Dlaczego nie wiedziałam, że to będzie aż tak trudne?

Zatrzymaliśmy się przed przejściem dla pieszych. Do samochodu wdarł się zapach z piekarni. Usłyszałam krzyki i śmiechy licealistów. Doskonale wiedziałam, gdzie byliśmy. To było dokładnie to przejście dla pieszych, bo w pobliżu nie było innego. Zacisnęłam mocno zęby i próbowałam nie podnosić wzroku, ale pokusa była zbyt silna, bo to przecież tu się wszystko zaczęło.

***

– Zdanie złożone postaci p i q nazywamy koniunkcją zdań p i q. Zdanie postaci p lubq nazywamy alternatywą zdań p i q. Zdanie postaci, jeżeli p to q nazywamy… zdanie postaci, jeżeli p to q nazywamy… nazywamy…

– Implikacją zdań p i q.

Ktoś stojący za mną dopowiada brakujące słowa. Kartkówka z matematyki jest na pierwszej godzinie. Próbuję na siłę wbić do głowy choć kilka regułek. Besztam się w myślach za wczorajsze popołudnie, które spędziłam, pochłaniając kolejne rozdziały Starcia Królów.

– Dzięki – odpowiadam nieznajomemu i odwracam się w jego stronę.

Tonie w promieniach październikowego słońca. Mrużę przez chwilę oczy, by móc dostrzec go choć odrobinę. Robi krok w moją stronę, wyłaniając się z blasku słońca niczym anioł. Uśmiecha się do mnie, a ja zastanawiam się, czy jest prawdziwy, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni. Wszystko jest w nim idealne. Kolor skóry ‒ delikatna opalenizna pozostała z lata. Błękitne oczy tak głębokie, jakby wręcz nieprawdziwe. Ciemne włosy z grzywką delikatnie opadającą na czoło. Mięśnie wyraźnie rysujące się pod czarną koszulką.

– Zielone – mówi, a ja nie potrafię przestać na niego patrzeć.

– Zielone? – pytam prawie szeptem, domyślając się, że mówi o kolorze moich oczu.

Moja mama ma piękne zielone oczy. Tata często powtarza, że najpierw zakochał się w jej oczach a dopiero potem w niej. Moje nie są tak wyraziste jak jej, ale niewiele im brakuje.

Uśmiecha się jeszcze szerzej.

– Światło – wyjaśnia, zerkając na sygnalizację. – Masz zielone światło.

– Ach! Tak.

Gapię się na niego jeszcze chwilę, a potem bez namysłu ruszam na pasy, ale niemal od razu czuję dłoń na swoim łokciu. Odwracam się. Jest blisko. Bardzo blisko. Zaskoczona unoszę głowę i patrzymy sobie w oczy. Czas staje w miejscu. Jego zapach wdziera się do mojego nosa. Czuję ucisk i jednocześnie łaskotanie w brzuchu.

– Przegapiłaś. Teraz jest czerwone – wyjaśnia z uśmiechem. – Sprawdzian z elementów logiki? – pyta, puszczając mój łokieć i odsuwając się odrobinę. – Chodzisz do tej szkoły? – Wskazuje głową budynek po drugiej stronie ulicy. Przytakuję. Nieznajomy patrzy na mnie przez chwilę. Przygląda mi się uważnie. Znów się uśmiecha, lecz już nie tak szeroko jak wcześniej.

– Jak masz na imię?

Przełykam ślinę i zwilżam językiem usta.

– Gabrysia – odpowiadam nieśmiało. Mój głos drży.

– Masz zielone światło, Gabrysiu. Powodzenia na sprawdzianie. Nie spóźnij się.

Ostrożnie ruszam na pasy. Odwracam się jeszcze kilka razy w jego stronę. Odprowadza mnie wzrokiem i macha na pożegnanie.

***

Gdy tata zaparkował na podjeździe, mama odwróciła się i popatrzyła na mnie z troską.

– OK? – spytała, jakby liczyła, że może jeszcze zmienię zdanie i będzie mogła odwieźć mnie z powrotem do ośrodka.

Wzięłam głęboki wdech i pokiwałam twierdząco głową. Wysiadłam z samochodu. Tata otworzył przede mną drzwi do domu. Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Było zupełnie inaczej, ale w powietrzu unosił się ten sam zapach, jaki zapamiętałam.

– Trochę zmieniliśmy wnętrze. Wspominałam ci o tym – wyjaśniła, ale prawda była taka, że nie pamiętałam tej rozmowy. Rzadko kiedy jej słuchałam. – Przygotowałam dla ciebie drugi pokój. Doktor powiedział, że najlepiej, jeśli…

– W porządku – przerwałam jej. Nie musiała niczego tak dokładnie tłumaczyć.

Podniosłam torbę z podłogi i poszłam do pokoju gościnnego. Był niewiele mniejszy od mojego. Stało tam jedynie łóżko, szafa i mały stolik. Zwykle zajmowała go ciocia Krystyna, gdy zostawała na noc. Zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na łóżko. Czułam narastające przytłoczenie. Wiedziałam, że mama za chwilę otworzy drzwi, aby o coś zapytać, zaproponować kanapkę, herbatę lub przyjdzie pod innym pretekstem, żeby tylko sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuję.

– Gabrysiu! Jedziemy z tatą po zakupy. Wrócimy niedługo – zawołała ku mojemu zaskoczeniu.

Po chwili usłyszałam zamykające się drzwi frontowe. Podeszłam do okna i przez chwilę patrzyłam, jak wsiadają do samochodu i odjeżdżają. Stary trik. Rodzice rzadko kiedy kłócili się, ale gdy już musieli, nie robili tego w mojej obecności. Zawsze „jechali po zakupy”, z których wracali bez zakupów.

Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się po salonie. Był o wiele większy, niż zapamiętałam. Zajęło mi chwilę, by zrozumieć, że nie było ściany, za którą dawniej znajdował się gabinet taty. Wszystko było inne, nowe. Większy telewizor, wygodniejsza i większa kanapa, nowe zasłony i żyrandol. Więcej zdjęć. Tych z wakacji, na których byliśmy szczęśliwą rodziną. Długo stałam i przyglądałam się fotografiom. Salon łączył się z kuchnią. Do sypialni rodziców prowadził mały korytarzyk od strony kuchni. Mieliśmy duży dom po dziadkach. Gdy się urodziłam, rodzice mieszkali w małej kawalerce w centrum miasta. Nie byli zamożni. Mama miała zaledwie dziewiętnaście lat, gdy przyszłam na świat, a tata wciąż był na studiach. Popołudniami pracował i finansowo pomagał cioci Krystynie, która mieszkała wówczas w akademiku w Warszawie. Później dostał posadę w banku i stopniowo piął się w górę, a mama poszła zaocznie na studia. Mówiła płynnie w dwóch językach. Uczyła mnie angielskiego, odkąd zaczęłam wypowiadać pierwsze słowa. Później bezskutecznie próbowała nauczyć mnie niemieckiego.

Otworzyłam drzwi do ich sypialni. Łóżko stało w innym miejscu. Zamiast małego chodniczka na podłodze leżał puszysty dywan. Kręciłam się po domu, zaglądając w różne zakamarki. Wszędzie było coś nowego lub zmienionego. Ostatnie drzwi, przed którymi stanęłam, prowadziły do mojego pokoju. Niepewnie pchnęłam je i rozejrzałam się. To było jedyne miejsce, w którym czas się zatrzymał. Wszystko stało na swoim miejscu tak jak pięć lat temu. Nawet pluszowe misie na łóżku były ułożone w takiej kolejności, w jakiej zwykle je układałam. Największe po bokach, a najmniejsze w środku. Tata zawsze śmiał się z tych maskotek. Twierdził, że nigdy nie wydorośleję i to właśnie go cieszy.

Popatrzyłam przez uchylone drzwi, nie wchodząc do środka, a potem wróciłam do salonu i usiadłam na kanapie, podciągając kolana pod brodę. Kanapa była miękka i wygodna, a ja nie zmrużyłam oka poprzedniej nocy i byłam przemęczona. Włączyłam telewizor i przeskakiwałam bez celu po kanałach, omijając seriale, kanały informacyjne i muzyczne. Zatrzymałam na Tomie i Jerrym. To była moja ulubiona bajka z dzieciństwa, którą zawsze oglądałam z tatą. Zimą otulał mnie kocem, a mama przynosiła nam gorące kakao. Siadała z nami, czytała książkę lub przeglądała kolorowe gazety. Położyłam się wygodnie i zamknęłam oczy.

***

– Bardzo słabo jak na twoje możliwości, Wodarska – mówi profesor Lipska, patrząc na mnie znad okularów i z podniesionymi brwiami. Kładzie przede mną kartkówkę. Gdy odchodzi od mojej ławki, zmuszam się, aby spojrzeć na kartkę. Trójka.

– Gabryśka. Gabryśka – szepce za mną Michał. – Co dostałaś?

Jestem wściekła, że pyta o to, siedząc trzy ławki dalej. Z irytacją pokazuję mu kartkę i widzę spojrzenia innych osób, które zauważają moją ocenę i uśmiechają się złośliwie.

– Gabryśka, to chyba twoja pierwsze trója w życiu. – Śmieje się Natalia, a mnie zalewają złość i zażenowanie.

Po lekcji podchodzę do Lipskiej i proszę ją, aby pozwoliła mi napisać kartkówkę jeszcze raz, ale zbywa mnie, tłumacząc, że trójek się nie poprawia. Nie chcę trójki. Nienawidzę matematyki bardziej niż kiedykolwiek. Jest jak wielki kleks atramentu w idealnie prowadzonym zeszycie.

Na przerwie wysyłam do taty wiadomość, pytając, czy nie poszlibyśmy dziś na pizzę. Zgadza się i po lekcjach czeka na mnie przed szkołą. Opowiadam mu o trójce z matematyki i o tym, jak bardzo może zaważyć na mojej ocenie semestralnej, a potem proszę go o coś, co mija się z wyznawanymi przez niego zasadami.

***

Obudził mnie cichy głos taty. Leżałam na kanapie otulona kocem. Zapach ciepłego posiłku wdarł się do mojego nosa, wywołując burczenie w żołądku. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz zjadłam coś porządnego. Jedzenie w ośrodku było całkiem niezłe, ale odkąd dowiedziałam się, że wychodzę, przestałam jeść. W stresie nigdy nie miałam apetytu. Otworzyłam oczy. W telewizji wciąż toczyła się zacięta walka Toma i Jerry’ego. Mama gotowała obiad, a tata siedział przy stole, czytając gazetę.

– Napisali, że to mogli być gimnazjaliści. Całkiem prawdopodobne.

– Pewnie i tak dowiedzą się, kto to zrobił – odparła mama. – Wszędzie teraz jest monitoring.

Leżałam, przysłuchując się ich rozmowie i jeszcze bardziej zatęskniłam za latami, kiedy byłam dzieckiem, kiedy wszystko było takie zwyczajne i proste.

– Zawsze oglądasz tę bajkę.

– Lubię ją. Co w tym złego?

– Ciekawe, co by powiedzieli twoi pracownicy. Poważny pan dyrektor wraca po ciężkim dniu pracy do domu i ogląda bajki.

Roześmiał się cicho.

– Wierzę, że zachowasz mój sekret dla siebie.

– Wyspałaś się? – spytała mama, stawiając na stole talerze z zupą.

Podniosłam się z kanapy, przecierając oczy, i skinęłam głową. Tata popatrzył na mnie spod okularów i odsunął dla mnie krzesło obok siebie. Zwykle, gdy zmuszony był mnie odwiedzić, siadał jak najdalej. Usiadłam i od razu zaczęłam jeść gorącą zupę. Mama uśmiechnęła się do mnie z zadowoleniem. Zdarzało się, że mój organizm był tak wycieńczony, że podawano mi kroplówki i syropy na poprawę apetytu. Takie, jakie podaje się starszym osobom lub dzieciom. Kątem oka zobaczyłam, że mama stawia na stole czwarty talerz, a po chwili rozległ się dzwonek do drzwi.

– Otworzę – oznajmiła, idąc do korytarza.

– To Krystyna – powiedział do mnie tata. – Koniecznie chciała cię zobaczyć.

Ciocia Krystyna była młodszą siostrą taty i najlepszą przyjaciółką mamy. Dawniej, w niedzielne popołudnia, przyjeżdżała i zabierała mnie do centrum handlowego lub na lody. Również traktowałam ją jak przyjaciółkę. Między nami było zaledwie piętnaście lat różnicy, a ciocia dodatkowo była bardzo żywiołowa. Czasem miałam wrażenie, że byłam od niej o wiele dojrzalsza.

– Och, skarbie – zawołała drżącym głosem. Przytulała mnie i całowała na przemian, a jej rude loki przyklejały się do mojej twarzy. – Moja wychudzona kupka nieszczęścia. Jak się czujesz?

– Dobrze, ciociu – odparłam. – Miło cię widzieć.

Widywałam ciocię bardzo rzadko. Często wyjeżdżała, a dodatkowo praca na uczelni pochłaniała większość jej czasu.

Zjadłam zupę, a potem drugie danie. Wydawało mi się, że nigdy nie byłam bardziej głodna. Po obiedzie mama zrobiła kawę, a dla mnie gorącą czekoladę, i usiedliśmy w salonie. Ciocia spędziła u nas cały wieczór. Zrodziła się we mnie chęć bycia z nimi, patrzenia na nich i słuchania o codziennych sprawach. Tata siedział obok mnie, oglądając telewizję, i odzywał się tylko czasem, ale to było zupełnie normalne. Wcześniej zachowywał się tak samo. Często zarzucał cioci, że nie wychodząc za mąż, pozbawiła go męskiego kompana, zmuszając tym samym do wysłuchiwania o ciuchach, kosmetykach i miłosnych serialach. Późnym wieczorem odwiózł ją do domu. Obiecała przyjechać następnego dnia, aby pożegnać się ze mną.

Nocą nie mogłam spać. Może z powodu stresu lub przez popołudniową drzemkę. Za kwadrans szósta zdecydowałam się wziąć prysznic. Musiałam być ostrożna, aby nie zamoczyć opatrunku na skroni. Szczotkując zęby, przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Siniak na policzku przybrał ciemnofioletowy kolor. Moja twarz była przerażająco blada, a oczy podkrążone. Dawniej tak nie wyglądałam. Miałam ładną, jasną cerę i zaróżowione policzki. Malowałam jedynie rzęsy i używałam błyszczyka do ust. To był makijaż, jaki robiłam do szkoły i na jaki pozwalała mi mama. Wysuszyłam i rozczesałam dokładnie włosy, a potem poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie i włączyłam kanał z bajkami. Rodzice wciąż jeszcze spali, więc wyciszyłam głos.

– Nic się nie dzieje. Ile razy mam ci powtarzać? – Usłyszałam nagle głos mamy. – Po prostu uważam, że jest jeszcze za wcześnie, aby została w domu.

– Aga, do jasnej cholery! Minęło ponad pięć lat! – zdenerwował się tata. – W ostatniej chwili podejmujesz taką decyzję bez jakiejkolwiek rozmowy ze mną. Wysyłasz naszą córkę na drugi koniec świata do człowieka, z którym nawet nie chcesz rozmawiać, i oczekujesz, że nie będę zadawał pytań? Znam cię niemal całe życie. Przecież wiem, że kłamiesz.

– Chcę dla niej jak najlepiej.

– A ja chcę mieć córkę w domu.

– Muszę ją chronić.

– Przed czym chcesz ją chronić? Nic już jej nie zagraża. Tak wiele lat straciliśmy.

– Ty straciłeś! Ja byłam przy niej przez cały ten czas. – zapadła długa cisza.

– Nie wszystkie decyzje będą należeć do ciebie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Gabrysia nie jest już dzieckiem i może decydować o sobie.

Gdy po chwili mama znów się odezwała, jej głos był łagodniejszy.

– Tomek, tak samo jak ty chcę, aby Gabrysia miała normalne życie. Niech pojedzie, odpocznie. Te ostatnie lata były dla nas wszystkich ciężkie. Zwłaszcza dla niej. Spróbujmy. Przecież wiesz, że Marek będzie o nią dbał. A jeśli coś pójdzie nie tak, wsiądziemy w pierwszy samolot do Stanów i przywieziemy ją z powrotem. Obiecuję.

Usłyszałam otwierające się drzwi.

– Już nie śpisz? – dziwił się tata, wchodząc do kuchni. – Pójdę po świeże bułki na śniadanie.

– Ja pójdę – zaoferowałam. Tata popatrzył na mnie i uśmiechnął się.

– Oczywiście. Jeśli chcesz – odparł.

Mama wpadła do kuchni jak burza.

– Nie, nie. Ty zostań. Ojciec pójdzie.

– Dlaczego? Niech idzie. Przecież wie, gdzie jest piekarnia. Poza tym spacer na świeżym powietrzu dobrze jej zrobi.

– Tomek, proszę. Pójdź ty.

Nie zważając na jej słowa, wstałam z kanapy i poszłam po swoją kurtkę.

– Dasz mi pieniądze? – spytałam ją, zakładając buty.

– Gabrysiu, to nie jest dobry pomysł.

– Nic mi nie będzie, mamo. Dlaczego tak się martwisz?

– Wiesz, dlaczego.

– Niepotrzebnie. Po prostu daj mi te pieniądze. Za chwilę będę z powrotem.

Patrzyła na mnie niepewnie, a potem z wahaniem i zatroskaną miną podała mi pieniądze i listę zakupów.

– Tylko wróć szybko i załóż czapkę.

– Dobrze, mamo.

Wyszłam na zewnątrz i od razu otulił mnie chłód. Przez te wszystkie lata w ośrodku prawie nie wychodziłam na zewnątrz. Świat wydał mi się teraz tak ogromny.

Przez całą drogę huczała mi w głowie rozmowa rodziców i ciężko było mi uwierzyć, że to właśnie mama zdecydowała, abym pojechała do wujka. Chciałam z nią o tym porozmawiać. Zapytać o prawdziwy powód wyjazdu, ale skoro nawet z tatą nie była szczera, to nie byłaby również ze mną. A może nie było żadnego powodu? Może mówiła prawdę, twierdząc, że chodzi jedynie o zmianę otoczenia.

Piekarnia była dwie ulice dalej. Szłam szybko i nie rozglądałam się na boki. Na miejscu podałam ekspedientce listę zakupów. Dwie starsze kobiety, stojące za mną w kolejce, rozmawiały ze sobą, narzekając na pogodę. Jedną z nich kojarzyłam z widzenia. Znałam też ekspedientkę. Chodziłyśmy razem na wf., ale pochłonięta pracą nie zwracała na mnie uwagi. Zapakowała do siatki kilka bułek z ziarnem, mleko, ser i jogurty naturalne. Zapłaciłam i wyszłam pośpiesznie.

– Gabryśka? – Usłyszałam czyjś głos w drodze powrotnej. Odwróciłam się powoli i zobaczyłam znajomą twarz. Przez długą chwilę stał z otwartymi ustami i patrzył na mnie, jakby zobaczył ducha. – Gabryśka, to naprawdę ty? – spytał cicho, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. – To ja, Michał. Poznajesz, prawda?

Jak mogłabym go nie poznać? Znaliśmy się od piaskownicy. Mieszkał w sąsiedztwie. Chodziliśmy do tej samej klasy. Wciąż wyglądał jak tamten nastolatek. Może odrobinę zmężniał. Zniknęły prostokątne okulary i trądzik, ale wciąż pozostała chłopięca twarz. Pewnie był już na ostatnim roku studiów. Chciał studiować prawo. Czasem pomagałam mu z biologią. Potem wydarzyło się coś, co ograniczyło nasze relacje do wymuszonego cześć.

– Cześć Michał – powiedziałam cicho. Potrząsnął głową, jakby próbował dojść do siebie.

– Przepraszam. Jestem po prostu w szoku, że cię widzę. Podobno… to znaczy słyszałem, że ty… nieważne. Ludzie plotą czasem bzdury. To nie do wiary, że tu jesteś. Jak się czujesz? Wiesz co? Odprowadzę cię do domu – powiedział, biorąc ode mnie siatkę z zakupami. Nie protestowałam. Często to robił, gdy chodziliśmy do szkoły. Odprowadzał mnie do domu, taszcząc moje książki lub plecak. – Mieszkam teraz w Warszawie. Za rok kończę studia. Nareszcie. Zamierzałem tu wrócić i znaleźć jakąś pracę, ale to nie takie proste. Nie chcę pracować na kasie w sklepie. Mój wuj zaproponował mi staż w swojej kancelarii, tylko że musiałbym przenieść się na ten czas do Krakowa. Trochę daleko. Nie chcę zostawiać mamy.

Mówił przez całą drogę do domu. Z niecierpliwością przyspieszałam kroku, aby znaleźć się już na naszej ulicy.

– Miło było cię zobaczyć, Michał – powiedziałam, biorąc od niego moje zakupy, gdy stanęliśmy pod moim domem.

– Zostajesz w mieście? Może moglibyśmy się spotkać później i pogadać? Może zorganizuję jakieś spotkanie z paroma ludźmi ze szkoły? Wczoraj widziałem się z Natalią i Oliwią. Nie uwierzą, że tu jesteś. Co ty na to? – spytał. – A tak w ogóle to… przykro mi z powodu tego, co się stało. Omal bym nie zapomniał. Ten twój chłopak… jak mu było na imię?

Szukał w myślach jego imienia, a ja poczułam, że nie mogę zaczerpnąć powietrza. Krew dudniła mi w uszach. Siatka z zakupami wyślizgnęła się z dłoni. Gdy już udało mi się nabrać powietrza do płuc, oddech stał się płytki i głośny. Ziemia rozpływała się pod moimi nogami i zaczęłam upadać.

– Gabrysiu. Już dobrze. Już dobrze. – Tata złapał mnie w swoje ramiona, nim zdążyłam zderzyć się z chodnikiem. – Oddychaj spokojnie. Nic się nie dzieje. Jesteś bezpieczna. Jestem przy tobie.

Tulił mnie do siebie, a jego głos sprawiał, że atak paniki odchodził. Mój oddech uspokajał się i pierwszy raz od wielu lat poczułam, że on znów jest przy mnie. Że naprawdę jest.

Mama wybiegła z domu.

– Nadal uważasz, że nie powinna wyjeżdżać? Że tu będzie jej lepiej? – warknęła, podnosząc siatkę z zakupami. – Zawsze znajdzie się ktoś, kto zapyta. Znajomi, sąsiedzi, dawne koleżanki ze szkoły. Ludzie nie potrafią trzymać buzi na kłódkę. A ty chcesz ją tu zatrzymać, bo dręczy cię poczucie winy.

Tata przetarł rękoma twarz i pokręcił głową. Nie odpowiedział na jej zarzuty. Zabrał mnie do domu, a mama została z Michałem. Usiadłam na kanapie i pozwoliłam tacie zdjąć z siebie kurtkę.

– Nic mi nie jest, tato – powiedziałam cicho i uniosłam głowę, aby na niego spojrzeć. – Przepraszam.

Pokręcił głową.

– To ja przepraszam.

***

– Nie martw się już. Pani Lipska powiedziała, że możesz poprawić ocenę. Musisz się po prostu bardziej przyłożyć.

– Nie lubię matematyki. Te wszystkie liczby, ułamki. Po co to komu? Sam powiedz. Pracujesz w banku. Kiedy ostatni raz liczyłeś coś, używając logarytmów?

– Trafne pytanie. – wzdycha, przyznając mi rację. – Póki co, nie mam wpływu na program nauczania. Przykro mi. Musisz nauczyć się na poprawę kartkówki.

– Tatusiu, dziękuję, że porozmawiałeś z Lipską. Ona nigdy nie pozwala poprawiać trójek.

– Zdajesz sobie sprawę, że to było trochę nie fair wobec twoich kolegów i koleżanek?

– Im nie zależy na dobrych ocenach, a mi bardzo. Poza tym oni się cieszą się z trójek.

– Cholera! – rzuca, gdy tylko przekraczamy próg domu. – Zapomniałem o zakupach. Powiedz mamie, że za chwilę wrócę.

Kiwam głową. Tata jest moim bohaterem. Zawsze mogę liczyć na jego pomoc i wiem, że mnie nigdy nie zawiedzie.

– Gabrysiu, to ty? – pyta mama.

– Tak, mamo – wołam, idąc do swojego pokoju. – Tata poszedł do sklepu.

– Pozwól tu.

Zatrzymuję się przed drzwiami mojego pokoju i kładę plecak na podłodze. Idę do salonu. Przy stole siedzi jakaś kobieta. Jest w podobnym wieku do mojej mamy, ale bardziej skromna.

– To jest pani Emilia Mościńska. W zeszłym tygodniu przeprowadziła się do naszego miasta.

Kobieta uśmiecha się do mnie dość chłodno i obrzuca wzrokiem od góry do dołu.

– Dzień dobry – mówię z rezerwą, bo nie lubię, gdy ktoś patrzy na mnie w ten sposób.

– Pani Emilia pracuje w sklepie u Raczyńskich. Kilka dni temu zostawiłam tam swój portfel i syn pani Emilii przyniósł mi go. Dziś rano poszłam podziękować i dowiedziałam się, że pani Emilia szuka korepetytora z niemieckiego.

Mama dawniej pracowała dla dużych korporacji. To był krótki okres w jej życiu. Często wyjeżdżała w delegacje. Kochała tę pracę, ale mnie i tatę kochała bardziej, dlatego po awansie taty przestała brać większe zlecenia i postanowiła skupić się na prowadzeniu domu i wychowywaniu mnie. W wolnych chwilach zajmowała się drobnymi tłumaczeniami tekstów, a czasem korepetycjami.

– Świetnie – mówię. – Wybiera się pani do Niemiec?

– Ależ nie, moja droga. To nie ja potrzebuję korepetycji. Mój syn podchodzi w tym roku do matury. Jego niemiecki jest bardzo dobry, jednak z jakiegoś powodu uparł się, że potrzebuje lekcji.

Marszczy czoło i bardzo wymownie patrzy przez moje ramię. Słyszę ciche chrząknięcie tuż za moimi plecami.

– Gabrysiu, poznaj mojego ucznia. To jest właśnie Rafał.

Odwracam się, a moje serce wyskakuje z piersi. To naprawdę on! Chłopak, o którym śniłam przez ostatnie noce.

– Miło mi cię znów widzieć, Gabrysiu – mówi. – Jak poszedł sprawdzian?

Oszołomiona jego widokiem nie potrafię wydusić słowa. Dziś wydaje się jeszcze bardziej idealny.

– To wy się znacie? – pyta z zaskoczeniem mama.

– Tak jakby – wyjaśnia Rafał.

– Będziemy się już zbierać. Nie chcę zabierać pani czasu – mówi pani Emilia i zawiesza torebkę na ramieniu. – Jeszcze raz dziękuję, że zgodziła się pani udzielić kilku korepetycji mojemu synowi. Wolałabym jednak, aby lekcje odbywały się w godzinach porannych.

– Ustalimy z Rafałem, jaki dzień będzie odpowiedni. Może sobota?

– Poniedziałek byłby najodpowiedniejszy.

– W takim razie niech będzie poniedziałek – zgadza się mama.

Mijają nas, rozmawiając o czymś jeszcze, ale już ich nie słucham. Patrzę na niego. Stoi oparty o futrynę drzwi. Przygląda mi się i wciąż się uśmiecha. Podchodzi bliżej. Nachyla się nade mną, a mnie przeszywa przyjemny dreszcz. Czuję gęsią skórkę na rękach. Wdycham jego zapach.

– Do zobaczenia. Mam nadzieję niedługo – szepce.

Mój żołądek skacze do gardła. Chcę coś powiedzieć, ale nie potrafię wydobyć z siebie ani słowa. Mogę jedynie patrzeć, jak odchodzi. Odwraca się jeszcze na chwilę, by posłać mi uśmiech.

– Widzimy się już poniedziałek – mówi do niego moja mama.

– Oczywiście. Ja również dziękuję za pomoc.

Dopiero gdy zamykają się drzwi, emocje opuszczają moje ciało. Czuję, jak miękną mi nogi.

***

Zapach spaghetti wdarł się do pokoju. Mama pojechała do centrum handlowego, a ja leżałam w łóżku, gapiąc się na sufit. Tata krzątał się po kuchni, przygotowując obiad. Przypomniało mi się, że często robił spaghetti. To było jego ulubione danie i wychodziło mu naprawdę smaczne.

Po południu mama wróciła z zakupów. Przyniosła do pokoju kilka dużych toreb. Podniosłam się z łóżka.

– Chcesz zobaczyć, co kupiłam? – spytała z entuzjastycznym uśmiechem i nim odpowiedziałam, zaczęła wyjmować wszystko po kolei. – Kilka par nowych dżinsów. Myślę, że będą pasowały, ale lepiej, jeśli przymierzysz, bo mogę jeszcze je wymienić. Bluzki są wszystkie na długi rękaw. Sweterek i kurtka, może się przydadzą, choć wiem, że tam jest dość ciepło. W tamtej torbie jest bielizna i skarpetki. Kupiłam ci też kilka kosmetyków, jakieś drobiazgi i kilka książek. Może będziesz miała ochotę poczytać w samolocie. Wykupiliśmy ci dodatkowy bagaż, więc możesz wziąć sporo rzeczy.

– Dziękuję, mamo, ale zupełnie niepotrzebnie wydałaś tyle pieniędzy. Przecież mam dużo ubrań.

– Przebrałam je ostatnio i niewiele z nich nadaje się już do chodzenia. Większość oddałam do domu dziecka, ale kilka jest jeszcze dobrych.

Przyniosła je, wyprane i pachnące płynem do płukania. Spakowałyśmy wszystko do dwóch dużych walizek.

Ciocia Krystyna przyszła pożegnać się ze mną, tak jak obiecała. Została na obiedzie, ale zaraz potem wracała do Warszawy. Tłumaczyła, że ma ważne kolokwium i nie może go przełożyć, bo już raz przekładała. Resztę popołudnia spędziłam przed telewizorem razem z tatą. Leciała jakaś amerykańska komedia. Mama sprzątała po obiedzie, a potem przyniosła nam gorącą czekoladę. Tata gapił się w ekran telewizora, co chwila uśmiechając się pod nosem. Przyglądałam się mu ukradkiem, ale czuł na sobie mój wzrok, bo co jakiś czas zerkał na mnie kątem oka. Był postawnym mężczyzną. Bardzo eleganckim. Jego włosy już od dawna nabierały siwego koloru, choć, prawdę mówiąc, dodawało mu to uroku. Gdy byłam małą dziewczynką, był moim bohaterem. Uwielbialiśmy swoje towarzystwo tak bardzo, że czasem, gdy miał ciężki dzień, urywał się z pracy, by przyjechać do szkoły i zabrać mnie na pizzę lub do kina. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek znajdziemy się w sytuacji, kiedy będziemy czuć się niezręcznie siedząc obok siebie. Nigdy też nie przyszłoby mi do głowy, że odwróci się ode mnie. Wyobrażałam sobie, że zawsze będziemy najlepszymi przyjaciółmi. Że zawsze będę mogła na niego liczyć. Że nawet, gdy już będę dorosłą kobietą z mężem i dziećmi, to zawsze znajdę chwilę, by pobyć z moim tatą. Przełknęłam rosnącą w gardle gulę i popatrzyłam za okno.

W pewnej chwili rozległ się dźwięk telefonu. Tata wstał, by odebrać, a ja skupiłam się na filmie. Gdy się skończył, poszłam do kuchni, by zaparzyć herbaty.

– Dlaczego nie?

Z sypialni rodziców dobiegał głos ojca.

– Już z nim rozmawiałam.

– Napisałaś maila. Jedną, krótką wiadomość. To nie to samo, co rozmowa.

– Nie mogę – odparła chwiejnym głosem mama.

Stanęłam obok uchylonych drzwi. Tata stał naprzeciwko mamy, opierając się o komodę, a ona siedziała na łóżku, ocierając chusteczką łzy.

– Przeleciał pół świata i prosi o spotkanie – ciągnął ojciec. – Oddajesz mu pod opiekę córkę, ale nie chcesz zamienić z nim nawet słowa?

– Odwieziesz Gabrysię na lotnisko sam. Nie jestem gotowa na spotkanie.

– Nie jesteś gotowa?! – uniósł się tata, tłumiąc głos. – Aga, do cholery, minęło ponad dwadzieścia lat, a ty nie jesteś gotowa? Marek nie zrobił nic złego. Nie możesz karać go tylko dlatego, że…

Drzwi głośno zaskrzypiały, a ich wzrok powędrował wprost na mnie.

– Chciałam zapytać, czy… czy nie chcecie nap… napić się… czegoś. Właśnie wstawiłam wodę. – Potykałam się o własne słowa, nie wiedząc, jak wytłumaczyć swoją obecność przy drzwiach pokoju, w którym toczyła się ich prywatna rozmowa. Tata wziął głęboki oddech i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

– Chętnie napiję się czegoś gorącego – powiedział, kładąc mi rękę na ramieniu i kierując w stronę kuchni.

Mama wyszła z sypialni dopiero na kolację. Siedziałyśmy na kanapie i rozmawiałyśmy jeszcze długo po tym, gdy tata poszedł spać. Wiedziałam, że przeżywa mój wyjazd i potrzebuje teraz mojego towarzystwa. Mówiła o remoncie domu, o problemach zdrowotnych naszej sąsiadki, o kwiatach, które zamierza posadzić tej wiosny w naszym ogródku, i o powieściach, które ostatnio przeczytała. Zwykła rozmowa o małych rzeczach.

Przed północą położyłyśmy się do łóżek, ale wciąż nie mogłam zasnąć. Kręciłam się z boku na bok, bojąc się poranka. Kwadrans po drugiej wstałam, by się czegoś napić. Drzwi mojego pokoju były uchylone. Zatrzymałam się na chwilę, a potem powoli podeszłam bliżej. Delikatnie pchnęłam je i weszłam do środka. Zauważyłam, że zniknęły zdjęcie z biurka, pluszowy miś i książka. Przez okno przebijało światło księżyca. Podeszłam bliżej.

***

– Jak się teraz czujesz? – pyta mama, przynosząc mi gorącą herbatę.

– Wciąż boli mnie gardło – mówię niskim głosem, by być bardziej przekonująca.

– To pewnie te wczorajsze lody z Krystyną. Kto to słyszał zajadać się lodami w listopadzie. Zadzwonię do Rafała i odwołam dzisiejsze lekcje.

– Nie! – wołam nagle. Mama patrzy na mnie zaskoczona i marszczy czoło. Zaczyna coś podejrzewać. – Nie odwołuj – mówię łagodniej, aby nie dać nic po sobie poznać. – To tylko gardło. Do jutra na pewno mi przejdzie. Nie chcę, aby przeze mnie Rafał był nieprzygotowany do matury.

– Nie martw się. Idzie mu świetnie, więc jedne zajęcia nie zrobią różnicy.

– Naprawdę nie musisz. Poza tym i tak tu będę. Nawet nie będę was słyszeć.

Patrzy na mnie przez chwilę, zastanawiając się, co zrobić.

– Dobrze. Ale nie wychodź z łóżka. Poproszę ojca, aby kupił ci jakiś syrop na gardło, gdy będzie wracał z pracy.

Wychodzi, zostawiając mnie samą. Gdy przed południem słyszę dzwonek do drzwi, wyskakuję spod kołdry. Rozpuszczam włosy, maluję oczy, zakładam moją najlepszą bluzkę i dżinsy, a wszystkie pluszowe misie wrzucam do szafy. Po kilkunastu minutach uchylam drzwi do swojego pokoju. W połowie zajęć mama zawsze robi krótką przerwę na herbatę i ciasto. Nie wiem, na co liczę. Jest mała szansa, że uda mi się go zobaczyć. Mimo wszystko i tak czekam na jakąś okazję. Przerwa mija. Znów słyszę ich rozmowę w języku, którego nie znoszę. W końcu zdaję sobie sprawę, że korepetycje się kończą. Mama przyjdzie do mnie, gdy tylko Rafał wyjdzie. Zamykam więc drzwi i zawiedziona zaczynam zmywać chusteczkami tusz z oczu. W tej samej chwili słyszę pukanie.

– Cześć! Wpadłem się przywitać – mówi Rafał. – Twoja mama powiedziała, że nie poszłaś dziś do szkoły. Mam nadzieję, że to nic poważnego.

Zamieram na jego widok. Uśmiecha się i przeczesuje ręką włosy.

– To tylko gardło – wyjaśniam drżącym głosem.

– Faktycznie. Masz trochę dziwny głos. – Marszczy brwi i przygląda się chwilę mojej twarzy, po czym wybucha śmiechem. – Wyglądasz jak Reksio. Muszę lecieć. Kuruj się, mała.

Tuż za nim staje moja mama. Patrzy na mój strój i już dostrzegam chłód w jej oczach.

– Do widzenia, pani Agato. Widzimy się w przyszłym tygodniu.

Mama żegna się z nim z wymuszonym uśmiechem. Wymuszonym, bo jest wściekła.

– Domyślam się, że ból gardła minął.

– Przepraszam – mówię, spuszczając głowę. Wciąż czuję na sobie jej lodowaty wzrok.

– Porozmawiamy, gdy tata wróci.

– Tata nie musi wiedzieć.

– Jak ty sobie to wyobrażasz? – pyta jeszcze bardziej surowo. – Okłamujesz mnie, żeby nie pójść do szkoły, i liczysz na to, że ja będę okłamywać ojca?

– Mamusiu, przepraszam. To się więcej nie powtórzy.

Patrzy wrogo jeszcze przez chwilę, a potem topnieje. Wzdycha i kręci głową.

– Gabrysiu, wiem, co chodzi ci po głowie. Nie jestem ślepa, ale on nie jest dla ciebie.

Mam ochotę zaprzeczyć, powiedzieć, że to pomyłka, że nie jestem zainteresowana Rafałem. Rezygnuję jednak, bo nie jestem dobrym kłamcą. Zbyt dobrze mnie zna. Robi mi się przykro, bo powiedziała coś, czego nie chciałam przyjąć do wiadomości. Siadam na łóżku, a mama siada obok mnie.

– Wiem – szepczę smutno. ‒ On jest wyjątkowy. A ja jestem zwykła, jeszcze zbyt dziecinna, fanka Toma i Jerry’ego, mól książkowy ze stertą pluszowych maskotek na łóżku.

– Rafał to przystojny, czarujący młodzieniec. Rozumiem, że mógł wpaść ci w oko, ale czy nie uważasz, że jest sporo starszy od ciebie? Masz dopiero szesnaście lat.

– Jest w klasie maturalnej, więc tylko dwa lata.

– Cztery – poprawiła mnie. – Wcześniej chodził do technikum czteroletniego, a po śmierci swojego ojca przeprowadzali się kilka razy, przez co musi teraz powtarzać ostatnią klasę. Uczy się zaocznie, a w międzyczasie pracuje w warsztacie samochodowym, aby pomóc matce. Jest niemal dorosłym mężczyzną, a ty dopiero co zaczęłaś liceum.

Zazdroszczę jej, że wie o nim tak wiele.

– Powiesz tacie?

– Umówmy się, że nie powiem, pod warunkiem że obiecasz nigdy więcej mnie nie okłamywać.

– Obiecuję – mówię od razu.

– I zmyj ten dziwny makijaż – rzuca na odchodne.

Siadam przy biurku i zerkam w lusterko. Czuję, jak cała krew w moim ciele płynie wprost do moich policzków. Chusteczka, którą zmywałam makijaż, roztarła tusz wokół mojego oka, robiąc wielką, czarną plamę.

***

– Gabrysiu? Co tu robisz? – Tata stał w progu, przyglądając mi się podejrzliwie, a po chwili jego twarz posmutniała.

– Nic… ja… – Zastanawiałam się, co odpowiedzieć. Nie chciałam, aby wiedział, po co tu przyszłam. Wszedł do pokoju i usiadł na brzegu łóżka.

– Miałem nadzieję… – przerwał na chwilę, by wziąć głęboki wdech. – Marek jest dobrym człowiekiem. Zaopiekuje się tobą najlepiej, jak będzie potrafił. Lepiej niż… niż ja sam.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Na ból na jego twarzy i nie wiedziałam, co powiedzieć. Nachylił się do biurka i otworzył ostatnią szufladę. Wyciągnął z niej plik kartek. Coś ścisnęło mnie w żołądku, bo wiedziałam, co było na tych kartkach.

– Każdej nocy przychodzę do tego pokoju i czytam. Znam każde słowo na pamięć, ale i tak czytam.

Trzymał w ręku mój list. List, który napisałam do niego nocą w przeddzień Wigilii. Było w nim wszystko. Szczegóły, których już prawie nie pamiętałam. Rzeczy, których nie chciał słuchać, gdy próbowałam tłumaczyć.

– Tamtego wieczoru… kiedy przyszłaś do mojego gabinetu… to o tym chciałaś mi powiedzieć, prawda? – Patrzył na mnie, wyczekując odpowiedzi, choć dobrze ją znał, a potem ze smutkiem znów popatrzył na kartki papieru. – Prosiłaś o wybaczenie – powiedział cicho, patrząc na ostatnią stronę. – Ale prawdą jest, że to ja powinienem błagać ciebie o wybaczenie. Byłem głupi i ślepy, a powinienem być zawsze po twojej stronie bez względu na wszystko. To był mój pieprzony obowiązek. Powinienem był akceptować twoje decyzje, bo przecież nie byłaś rozpuszczonym dzieckiem. Byłaś rozsądna, rozważna. Byłaś idealną córką. Nie powinienem był nigdy w to zwątpić. Gdybym wysłuchał cię tamtego wieczoru, może nie doszłoby do tej tragedii.

– To już nie ma znaczenia.

– Ale dla mnie to ma znaczenie. Dla mnie ma, bo to ja nie chciałem cię słuchać. To ja od lat nie mogę spojrzeć w lustro. Nienawidzę siebie za to, co cię spotkało. Gdybym dorwał tego…

– Dość tato! – przerwałam mu.

Obawiałam się, że za chwilę powie za dużo. Że powie na głos to, przez co wciąż miewałam koszmary w nocy. Podniósł głowę i popatrzył na mnie oczami pełnymi łez.

– Liczyłem, że choć w połowie odbudujemy więź między nami. Tak bardzo chciałem mieć cię znów w domu. Miałem nadzieję, że… może nie od razu… ale z czasem wybaczysz mi.

– Nie musisz prosić mnie o wybaczenie.

– To nie powinno było się zdarzyć. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać.

Nie powinny i do pewnego momentu nawet wierzyłam, że się nie dzieją. A jeśli już, to na filmach. Prawda spadła na mnie zbyt boleśnie.

– To nie była twoja wina. To nie była niczyja wina, tato. Nie masz prawa się za to obwiniać. Ja nikogo nie obwiniam.

Poczułam wyrzuty sumienia, gdy to powiedziałam, bo tak naprawdę w zakamarkach podświadomości to jego obwiniałam. Jego i mamę. Ale najbardziej siebie. Usiadłam obok niego, wyjęłam z jego dłoni mój list i przez chwilę przyglądałam się kartkom. Pamiętałam, jak wiele łez kosztowało mnie napisanie go. Jak bardzo złamane miałam serce, wiedząc, że jedynie słowami spisanymi na kartce mogłam do niego dotrzeć. I dotarłam, ale o wiele za późno.

– Byłam pewna, że to ty chciałeś tego wyjazdu, wiesz?

– Nie chciałem. Twoja mama nic mi nie powiedziała. Sam dowiedziałem się zaledwie kilka dni temu.

– Powiedziała, że dyskutowaliście o tym od miesięcy.

– O twoim wyjściu z ośrodka owszem, ale nie o wyjeździe z kraju.

– Sądziłam, że to był twój pomysł, bo miałeś już dość mnie. Ten ośrodek musiał kosztować cię fortunę. Prawie wcale mnie nie odwiedzałeś, a jeśli już, to czułam, jak bardzo męczysz się w mojej obecności.

– Nic bardziej mylnego. Było mi wstyd za to, jak bardzo cię zawiodłem. Nie miałem odwagi nawet spojrzeć na ciebie. Wyobrażałem sobie, jak bardzo musiałaś mnie nienawidzić. Nie zasługuję nawet na to, by nazywać się twoim ojcem. Może i mnie nie obwiniasz, ale ja obwiniam siebie i nigdy nie wybaczę sobie tego, co cię spotkało. Za każdym razem, gdy siedziałem w swoim gabinecie, przypominał mi się tamten wieczór, gdy stałaś tam, trzęsąc się ze strachu, a ja potraktowałem cię jak obcą osobę.

– To dlatego już go nie ma?

Skinął głową.

– Kazałem zburzyć ścianę.

Położyłam dłoń na jego dłoni i ścisnęłam lekko. Tata popatrzył na mnie.

– Jestem gotowa, by pogodzić się z tym, co się stało, a przynajmniej spróbować. Ty też musisz, tato.

Odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się ciepło.

– Jesteś idealną córką, Gabrysiu. Zawsze byłaś i będziesz idealną córką. Nie wiem, czy będzie miało to dla ciebie jakąś wartość, co powiem, ale… cokolwiek postanowisz, masz moje wsparcie. Jeśli nie chcesz jechać do Marka, powiedz słowo, a nie pojedziesz. Nieważne, co myśli mama. Stanę po twojej stronie, choćby miała nie odezwać się do mnie do końca życia.

Patrzyłam na niego i miałam mieszane uczucia, bo tych słów potrzebowałam sześć lat temu. Miałam wybór. Mogłam zostać tu i znosić szepty za moimi plecami oraz wzrok ludzi chcących zaspokoić swoją chorą ciekawość lub mogłam wyjechać na jakiś czas, oderwać się od tego miejsca, nabrać powietrza i przede wszystkim poznać mojego wujka.

– Pojadę tam, tato. Mama ma rację. To dobrze mi zrobi.

Siedzieliśmy w moim pokoju jeszcze jakiś czas. Tata opowiedział mi o wuju. Wiedziałam, że byli najlepszymi przyjaciółmi jeszcze za czasów szkolnych. Wyjechał do pracy za granicę tuż po skończeniu technikum i początkowo tata miał do niego dołączyć, ale wtedy zmarł dziadek i ktoś musiał zaopiekować się ciocią Krystyną. Był też inny powód, dla którego tata nie chciał wyjeżdżać. Mama miała zaledwie szesnaście lat, gdy tata zakochał się w niej bez pamięci. Wujek był dla mnie jak brakujący element układanki. Znałam wiele historii z dzieciństwa mamy, ale on był zawsze pomijany. Nie było żadnych zdjęć. Z jakiegoś powodu mama wykreśliła go ze swojego życia.

Gdy tata zostawił mnie samą, zaczęłam przeszukiwać szuflady i szafki. W szafie znalazłam pudło, którego wcześniej nie było. Byłam pewna, że tam znajdę to, po co tu przyszłam. Wyjęłam karton i powoli otworzyłam wieko. W środku były dwa pluszowe misie, które zniknęły z mojego łóżka, książka i szara bluza z kapturem. Coś ścisnęło mnie za gardło. Niepewnie dotknęłam ręką pluszowych misiów, a potem bluzy. Miałam ochotę ją wyciągnąć, przyłożyć do twarzy i powąchać, by przekonać się, czy pozostała na niej choć odrobina tamtego, ale przywołanie tego wspomnienia mogłoby za bardzo zaboleć. Na samym dnie była porcelanowa szkatułka, która niegdyś należała do babci.

***

Gdy rozbrzmiewa ostatni dzwonek, czuję ulgę. Ból głowy jest nie do zniesienia. Mam już dość klasówek i sprawdzianów. Chcę już wrócić do domu, obejrzeć jakiś film i zjeść paczkę chipsów. Czekam chwilę, aż tłok do szatni się zmniejszy, a potem idę po kurtkę. Gdy wychodzę, zaczyna kropić deszcz. Zwykle, gdy pada, dzwonię do taty i czekam na niego w bibliotece, ale dziś, mimo deszczu, postanawiam wrócić do domu na piechotę. Robię kilka kroków i potykam się o coś. Uderzam twarzą w mokrą ziemię. Ktoś przechodzący obok pomaga mi wstać. Słyszę śmiech.

– Uważaj, jak chodzisz, niezdaro.

Odwracam się, choć doskonale znam ten głos. Monika patrzy na mnie szyderczo i zdaję sobie sprawę, że to, przez co potknęłam się i upadłam, to jej noga. Od jakiegoś czasu mam z nią na pieńku. A właściwie od czasu konkursu wiedzy ogólnej, do którego namówiła mnie nauczycielka polskiego. Zajęłam pierwsze miejsce. Dyrektor szkoły podczas wręczania mi nagrody powiedział, że niektóre pytania były na poziomie maturalnym i wszyscy trzecioklasiści powinni brać ze mnie przykład. Monika była właśnie w klasie maturalnej. Z jakiegoś powodu obrała sobie mnie za cel. Od tamtej pory złośliwie nazywała mnie kujonką. Na każdym kroku słyszałam jej szydercze docinki, a grupka koleżanek, z którymi trzymała, wtórowała jej śmiechem. Gdy nie zwracałam na nią uwagi, zaczęły się szturchnięcia, popychanie i podstawianie nogi. Często na ratunek przychodził mi Grzesiek. Przyjaźnił się z nią i ze mną. Znam Grześka od zawsze. Nasi ojcowie pracują w tym samym banku i często spotykamy się na kolacjach i przyjęciach. Jednak za każdym razem, gdy przychodził mi z pomocą, przynosiło to odwrotny skutek. Troska Grześka o mnie działała na Monikę jak płachta na byka, dlatego poprosiłam go, aby się nie mieszał. Sama musiałam sobie z nią poradzić. Ale prawda była taka, że sobie nie radziłam.

Podnoszę z ziemi plecak, otrzepuję z błota kurtkę i ruszam w stronę ulicy, zaciskając ze złości zęby. Nie mogę zrobić nic poza ignorowaniem jej. Dostrzegam go tuż przy bramie. Stoi lekko przygarbiony z rękoma w kieszeni. Przygląda mi się, zagryzając wargę i marszcząc brwi. Nie wita mnie szerokim uśmiechem. Czuję, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Łudzę się, że nie widział tej żałosnej sceny, ale gdy podchodzę bliżej, zauważam, że na chwilę zerka w stronę Moniki i już wiem, że wszystko widział.

– W porządku? – pyta cicho. Przytakuję głową i przełykam rosnącą w gardle gulę. Jeszcze raz spogląda na grupkę dziewczyn. Jestem trochę zirytowana, że musiał być tu właśnie dziś i to widzieć. Spuszczam głowę i patrzę w ziemię. Nie wiem, co powiedzieć. Jest mi wstyd. Nagle czuję, że obejmuje mnie ramieniem. – Chodź, bo zmokniesz.

Idziemy do jego samochodu. Otwiera przede mną drzwi.

– Co tu robisz? – pytam, gdy już siedzimy w środku.

– Byłem w pobliskiej piekarni. Zaczynało padać. Widziałem, że wszyscy wychodzą ze szkoły, więc pomyślałem, że może jeszcze cię złapię i podwiozę do domu.

Zatrzymujemy się na czerwonym świetle. Czuję się jak zbity pies. Do oczu napływają mi łzy, więc staram się oddychać głęboko i jakoś nad sobą panować, ale czuję na sobie jego wzrok.

– Nie muszę odwozić cię od razu do domu. Jeśli chcesz chwilę ochłonąć, możemy pojechać w jakieś spokojne miejsce i pogadać.

Nie chcę rozmawiać z nim akurat o tym, co widział, ale pragnę pobyć z nim, więc przytakuję głową. Zerka w lusterko wsteczne i włącza kierunkowskaz. Zjeżdżamy w boczną ulicę, która prowadzi na bulwar. Zatrzymujemy się tuż przy rzece.

– Twoja mama nie będzie się martwić? Może powinnaś zadzwonić?

Kręcę głową.

– Zwykle, kiedy pada deszcz, chodzę do biblioteki.

– Lubisz czytać?

– Głównie fantastykę i… – Gryzę się w język, by nie powiedzieć romans i nie zabrzmieć tandetnie.

– Romans? – dokańcza za mnie. Chcę zaprzeczyć, ale w końcu oboje zaczynamy się śmiać. – Wiedziałem – mówi dumnie. – Wyglądasz na wielbicielkę romansów.

– Co w tym złego?

– Absolutnie nic. Nie miałem na myśli nic złego. Chodzi mi tylko o to, że wyglądasz na marzycielkę. – Marszczę czoło, uśmiechając się pod nosem. – A co z muzyką? Czego słuchasz?

– Wszystkiego po trochu. Nie mam ulubionego zespołu. Jeśli jakaś piosenka spodoba mi się, to nie ma znaczenia, czy to rock, pop, czy rap.

– Na pewno jest coś, czego słuchasz częściej – drąży temat.

– Muzyka instrumentalna.

– Coś w rodzaju Mozarta i Bacha?

– Wolę bardziej tę współczesną muzykę, którą wykorzystuje się w celach ilustracyjnych.

– Ilustracyjnych?

– Muzyka filmowa. Widziałeś kiedyś film Amelia? Uwielbiam ścieżkę dźwiękową z tego filmu. Yenn Tiersen w swoich utworach wykorzystuje niewiele instrumentów, tworząc prostą linię melodyjną, która jest niezwykle hipnotyzująca.

Rafał przygląda mi się z ciekawością i fascynacją, a ja łapię się na tym, że za dużo mówię, więc milknę.

– Z całą pewnością obejrzę ten film.

Uśmiecham się nieśmiało. Nie chcę przemądrzać się w jego obecności.

– A ty? Lubisz czytać? – pytam.

– Kiedyś tak. Dużo czytałem. Głównie komiksy lub kryminały.

– A teraz z tego wyrosłeś?

Na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech.

– Teraz nie mam na to czasu. Praca, szkoła, dom. Mam zbyt wiele na głowie od śmierci taty.

Milczę przez chwilę, nie wiedząc, jak się zachować ani co powiedzieć, bo nie często ktoś rozmawia ze mną na temat śmierci bliskiej osoby. W zasadzie nikt ze mną nigdy o tym nie rozmawiał.

– Jak zmarł? – pytam niepewnie, bo nie wiem, czy życzy sobie, abym go wypytywała, ale nie chcę też wyjść na ignorantkę. Bierze głęboki oddech.

– Miał wypadek samochodowy. Minęły dwa lata, ale mama wciąż nie może się pozbierać. Pomagam jej, jak tylko mogę. Przed śmiercią taty miałem inne plany.

– Co chciałeś robić?

– Zamierzałem wyjechać do Austrii do mojego stryja i pójść tam na studia, a w międzyczasie pracować w jego firmie.

– Wciąż możesz tam pojechać.

Kręci głową.

– Nie. Nie mogę zostawić mamy samej.

Smutnieje. Zmieniamy więc temat. Rozmawiamy o ulubionych filmach. Opowiada o poprzedniej szkole i kilku kolegach, z którymi wciąż utrzymuje kontakt. Ja nie mam bliskich przyjaciół, więc mówię o ostatnich wakacjach na Malediwach. On większość wakacji spędzał w Austrii u rodziny. Tematy sypią się jak lawina. Gdy zerkam na zegarek, dochodzi szósta. Wie, że muszę już wracać.

– Fajnie się z tobą rozmawia – mówi, posyłając mi lekki uśmiech. – Twoja mama miała rację, mówiąc, że jesteś bardzo dojrzała jak na swój wiek.

– Chyba wszystkie mamy mówią tak o swoich dzieciach – odpowiadam. Dobrze, że jest ciemno i nie widzi rumieńca na mojej twarzy.

Milczymy przez chwilę, a potem wyciąga z apteczki samochodowej chusteczkę oczyszczającą. Przysuwa się do mnie. Delikatnie chwyta w dłoń mój podbródek i zaczyna przecierać mój policzek. Patrzę w jego oczy jak zahipnotyzowana. Są piękne. A jego usta zaledwie kilka centymetrów od moich. Czuję na twarzy jego ciepły oddech. Nasze oczy spotykają się. Czas staje w miejscu. Wydaje mi się, że śnię. Nie chcę się obudzić. Moje zmysły wariują, gdy przysuwa swoją twarz jeszcze bliżej. Jego usta delikatnie dotykają moich. Przeszywają mnie dreszcze, jakich nigdy nie miałam. Wstrzymuję oddech, zamykam oczy i bańka pryska.

– To tylko lekkie otarcie. Za kilka dni nie będzie śladu – mówi nagle i odsuwa się gwałtownie.

Siedzę nieruchomo przez długi czas, nie bardzo wiedząc, co przed chwilą się stało. Rafał wierci się na siedzeniu obok, przecierając twarz i przeczesując ręką włosy.

– Odwiozę cię. – Odpala silnik i rusza w pośpiechu. Wciąż nie mogę dojść do siebie. – Powiesz mi o co chodzi tej dziewczynie? Masz z nią jakieś problemy? – pyta nagle.

– Nie. To nic takiego.

– Gdybym mógł ci jakoś pomóc…

– Naprawdę nie ma o czym mówić – przerywam mu szybko. Nie chcę rozmawiać o Monice. – Jak ci idą korepetycje z moją mamą?

– Całkiem dobrze. Twoja mama jest bardzo miłą osobą. Myślę, że mnie lubi. – Uśmiecha się. Chcę powiedzieć, że mama lubi wszystkich, ale to byłoby nie na miejscu. – Mówiła mi, że jesteś jedną z najlepszych uczennic w szkole. To prawda?

Czuję się lekko zażenowana, że rozmawiają o mnie.

– Mam kłopoty z matematyką. A poza tym idzie mi całkiem nieźle. Chyba mi też przydadzą się korepetycje.

Skręcamy w moją ulicę.

– Chętnie pomogę ci z matematyką – oferuje.

– Naprawdę?

Zatrzymuje samochód pod moim domem.

– To żaden kłopot. Daj znać, jak będziesz miała z czymś problemy. Podam ci swój numer.

Wymieniamy się numerami. Gdy już jestem w łóżku, piszę do niego wiadomość, dziękując za podwiezienie do domu i mile spędzony czas. Z niecierpliwością czekam na odpowiedź. Mijają minuty i gdy już zaczynam czuć rozczarowanie, przychodzi SMS. Pisze, że też spędził miło czas. Chcę napisać kolejną wiadomość, ale rezygnuję, bo nie chcę, aby myślał, że jestem natrętna.

***

Jadłam kanapkę i jednocześnie przyglądałam się mamie nerwowo sprawdzającej, czy wszystko zostało zapakowane.

– Pojedź z nami – zaproponowałam. – Mogłabyś zobaczyć się z wujkiem.

Mama na chwilę znieruchomiała, a potem odwróciła się do mnie.

– Zrobić ci jeszcze? – Wskazała na mój pusty już talerz, ignorując to, co do niej powiedziałam. Pokręciłam przecząco głową.

– Musimy ruszać – oznajmił tata, trzymając w ręce moją kurtkę i torbę na ramię.

– Tak szybko? – zdziwiła się mama. – Jeszcze wcześnie.

– Marek czeka na lotnisku. Nie widziałem go niemal ćwierć wieku.

Mama skinęła głową i popatrzyła na mnie z troską. Wstałam od stołu i założyłam kurtkę. Długo walczyła ze sobą, aż w końcu się rozpłakała.

– Już dobrze – szepnął tata, tuląc ją do siebie i ocierając łzy. – Pożegnaj się z Gabrysią. Zaczekam w samochodzie.

Gdy zostałyśmy same, podeszłam do mamy i ją przytuliłam.

– Kocham cię, córeczko. Proszę, dzwoń tak często, jak to tylko możliwe. Będę za tobą niewyobrażalnie tęsknić.

– Ja za tobą też, mamo.

Tata dał znać klaksonem, że musimy już jechać.

– Dbaj o siebie.

Odsunęła się, pozwalając mi iść. Tylko że ja nie chciałam iść. Nie chciałam jej zostawiać. Chciałam jeszcze z nią pobyć. Kilka dni dłużej. Patrzeć, jak krząta się w kuchni, przygotowuje obiad, rozwiązuje krzyżówki, co chwila prosząc mnie lub tatę o podpowiedź. Chciałam patrzeć, gdy trzyma tatę za rękę. Chciałam chodzić z nią na lody do kawiarni i na zakupy. Chciałam być znów jej małą dziewczynką.

Kolejny dźwięk klaksonu zmusił mnie do ostatniego uścisku.

Na lotnisko jechaliśmy niecałą godzinę.

– Tato? – odezwałam się w połowie drogi. – Co tak naprawdę wydarzyło się między mamą a wujkiem? Dlaczego przestali ze sobą rozmawiać?

Tata wzruszył ramionami.

– Sam tego do końca nie rozumiem. Minęło tyle lat – westchnął ciężko. – W dzieciństwie byli ze sobą bardzo zżyci. Wiadomo, starszy brat opiekował się nią. Po śmierci dziadka babcia ledwie wiązała koniec z końcem, więc Marek postanowił wyjechać za granicę do pracy. Wysyłał pieniądze, ale rzadko przyjeżdżał. Mama źle to zniosła. Było jej ciężko po śmierci ojca, tęskniła za Markiem. W dodatku babcia zaczęła chorować. Nowe życie kompletnie go pochłonęło. Dzwonił i pisał coraz mniej. Często się przeprowadzał. Z czasem przestał przyjeżdżać na święta. Przestał też przysyłać pieniądze. Nie przyjechał na nasz ślub. To chyba zabolało ją najbardziej. Chciała, by to on poprowadził ją do ołtarza.

– Ktoś inny to zrobił?

Tata pokręcił głową.

– Poszła sama. Z babcią było już coraz gorzej. Potem pojawiłaś się ty i doszło więcej obowiązków. W tamtych czasach nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy. Musiałem znaleźć dodatkową pracę, bo była przecież jeszcze Krystyna. Ona potrafiła zadbać o siebie, ale to nie zwalniało mnie z obowiązku pomocy jej. Opieka nad tobą i babcią spadła na mamę. To był ciężki okres dla nas wszystkich. Na każdym kroku życie rzucało nam kłody pod nogi. Gdy stan babci był już bardzo ciężki, po raz ostatni zadzwoniła do Marka, prosząc go, by przyjechał i pożegnał się z matką. Powiedział, że przyjedzie najszybciej, jak to możliwe.

– Przyjechał?

Tata znów pokręcił głową.

– Nie. Pochowaliśmy babcię. Potem przeprowadziliśmy się do domu po dziadkach. Sprzedaliśmy mieszkanie, więc sytuacja finansowa delikatnie się poprawiła i mama mogła studiować zaocznie. Z resztą dalej już wiesz.

– A co z wujkiem? Wytłumaczył, dlaczego nie przyjechał?

– Dzwonił wiele razy. Próbował tłumaczyć, ale mama nie chciała już z nim rozmawiać.

Wjechaliśmy na parking przy lotnisku. Tata westchnął ciężko na samo wspomnienie, jak bardzo życie dało im w kość.

– A ty? Ty też go wykreśliłeś?

– Nie. Ale nie chciałem mieszać się w rodzinne sprawy. Marek był moim najlepszym przyjacielem, ale kochałem Agatę i musiałem uszanować jej decyzję.

Popatrzył na mnie, jakby chciał się upewnić, że nie mam więcej pytań, a potem wysiadł z samochodu i otworzył bagażnik.

Oparłam skroń o zimną szybę. Czułam, jak dopada mnie zmęczenie. Nie spałam całą noc. Dopiero nad ranem udało mi się zasnąć, ale niedługo potem obudziła mnie mama. Obserwowałam w lusterku wstecznym, jak tata wyciąga z bagażnika walizki, i zobaczyłam kogoś obok niego. Odwróciłam się. Tata go obejmował, klepiąc po plecach. Nie widziałam twarzy, ale to musiał być on. Powoli wysiadłam z samochodu i podeszłam niepewnie.

– To jest właśnie Gabrysia – przedstawił mnie ojciec.

Wuj odwrócił się w moją stronę. Był niewiele wyższy od taty. Na pewno szczuplejszy. Trudno było uwierzyć, że byli w tym samym wieku, bo wyglądał dużo młodziej niż tata. Uśmiechnął się. Miał taki sam uśmiech jak mama. To jedyne podobieństwo, jakie zauważyłam. Jego wzrok zatrzymał się na mojej skroni i posiniaczonym policzku. Warga też się jeszcze nie zagoiła. Musiałam wyglądać jak siedem nieszczęść.

– Witaj Gabrysiu – powiedział i wyciągnął w moją stronę rękę. – Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać.

Podałam mu dłoń i skinęłam głową zamiast odpowiedzieć.

Odprawa zaczynała się za godzinę. Mieliśmy więc czas, aby napić się kawy przed odlotem. Zwykle jej nie piłam, ale miałam wrażenie, że za chwilę zasnę na stole.

– Dobrze się czujesz? – zapytał tata. Skinęłam głową, a on popatrzył na wujka. – Nie spała całą noc. Ten wyjazd jest dla nas wszystkich stresujący.

Wujek uśmiechnął się.

– Słyszałem, że uwielbiasz plaże.

– To prawda. Gabrysia najlepiej czuje się nad morzem – odpowiedział za mnie tata.

– Myślę, że będziesz mile zaskoczona – powiedział do mnie, a potem popatrzył na tatę. – A co u… Agaty?

Oboje na chwilę zamilkli.

– Cóż, szkoda, że nie dała ci szansy, abyś sam się przekonał – odrzekł tata. Wuj pokiwał porozumiewawczo głową. – Ma się dobrze. Ostatnie lata… były dla nas niezwykle trudne.

– Rozumiem. W każdym razie przekaż jej moje pozdrowienia. Jesteście oboje mile widziani, jeśli zechcielibyście odwiedzić Gabrysię.

Czas powoli dobiegał końca. Odprawa już się zaczęła. Tata odprowadził nas do samego końca. Wydawał się bardziej zdenerwowany niż przed godziną, gdy wiózł mnie na lotnisko.

– Za