Nie wiesz nic - Marcel Moss - ebook

Nie wiesz nic ebook

Marcel Moss

4,3

11 osób interesuje się tą książką

Opis

ŻYCIE JEST ZA KRÓTKIE, BY TRACIĆ JE NA NIEUSTANNY STRACH. NIE CHCĘ JUŻ DŁUŻEJ SIĘ BAĆ.

Tragiczna śmierć Alana, kapitana drużyny siatkówki z liceum Freuda, wpływa niekorzystnie na morale niektórych zawodników. Nowy kapitan, Hubert, wyjeżdża więc z kilkoma kolegami na kilkudniowy obóz w Bieszczady. Chłopak liczy, że w ten sposób uda mu się na nowo tchnąć w nich ducha rywalizacji. Nie wie, że to miejsce stanie się areną dramatycznej walki o przetrwanie.

Komu tak bardzo zależy na ich śmierci? Tymczasem Marta wraz z przyjaciółmi próbuje wrócić do normalności po tragicznych wydarzeniach. Ktoś jednak zna ich tajemnicę i grozi, że ujawni prawdę.

Rozpoczyna się walka z czasem.

TO NIESPRAWIEDLIWE. TO MNIE POWINNA SPOTKAĆ ŚMIERĆ.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (586 ocen)
325
139
84
26
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AdamS77

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry thriller psychologiczny. Polecam
30
Kontaktmagdalenaslusarczyk

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze wciągająca :)
20
zanuta12

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle, ciekawa i trzymająca w napięciu książka. Trudno byli oderwać się od lektury by coś zrobić. Polecam.
20
potega-ksiazki1

Nie oderwiesz się od lektury

Książki Marcela Mossa jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Jak było tym razem...? Zacznijmy od informacji, że "Nie wiesz nic" to kontynuacja książki "Nie wiesz wszystkiego". Pozycja ta zawiera w sobie wiele wątków i bohaterów. Poznajemy Huberta, który zamiast Alana obejmuje stanowisko kapitana drużyny siatkarskiej. Niestety zawodnicy nie potrafią zmobilizować się do gry dlatego Hubert postanawia wyjechać z kolegami na weekendowy pobyt w lesie. Szybko okazuje się, że wyjazd, który miał scalić drużynę zamienia się w niebezpieczne polowanie... W książce powraca również wątek Marty i jej przyjaciół, których nie opuszcza widmo tragicznych wydarzeń. Książka od pierwszych stron dosłownie trzyma za gardło. Przez kolejne rozdziały przemykałam z drżeniem ze strachu o losy bohaterów. Moss po raz kolejny zapewnił mi emocjonalną burzę z piorunami. Przeżycia związane z lekturą zmieniają się z rozdziału na rozdział. Każdy bohater ma swoją historię. Jednych darzymy sympatią, inni wywołują frustrację. ...
20
Melson90

Całkiem niezła

Z każdą książka autor robi się monotematyczny, niesamowita nienawiść do kobiet bije od niego. Czytadło na parę godzin o którym się zapomni za miesiąc ;)

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W naszych czasach wyrazem najwyższej odwagi jest bycie sobą.

 

 

PROLOG

 

NIEDZIELA

 

HUBERT

 

Zgrzytam zębami tak długo, że tracę czucie w twarzy. Od wielu godzin siedzę pod młodym, nachylonym ku niedużemu zboczu dębem. To idealna kryjówka przed deszczem, który padał przez cały wieczór i większość nocy. Niestety drzewo nie ochroniło mnie przed zimnem. Drżę i masuję się po wychłodzonym ciele, usiłując się rozgrzać. Jestem zmęczony, głodny i przerażony. Funkcjonuję jeszcze tylko dzięki deszczówce, której miałem w nadmiarze. Myślę o mamie. Wmawiam sobie, że pewnie się zamartwia i zgłosiła już moje zaginięcie. Wiem jednak, że tego nie zrobiła.

Jeden z nich, wysoki i dobrze zbudowany facet w kominiarce, przyłożył mi pistolet do czoła i zmusił do usunięcia kodu blokady smartfona. To samo kazał zrobić moim kolegom. A potem zabrał nam komórki i kazał uciekać najszybciej, jak potrafimy. Ostrzegł też, że jeśli będziemy się odwracali, zastrzeli nas i zakopie pośrodku lasu.

Nie wiem, o co im chodzi. To jakaś chora gra? Dlaczego tak się na nas uwzięli?

Rzadko rozmawiam z mamą przez telefon. Zwykle komunikujemy się przez SMS-y. Pewnie ten typ wysłał jej wiadomość o treści „U mnie spoko, nie przejmuj się. Niedługo wrócę”. Mamie by to wystarczyło. Nigdy nie robiła mi problemów. Od śmierci taty obchodzi się ze mną jak z jajkiem. Czasem mnie to nawet irytuje. Zachowuje się tak, jakby ubzdurała sobie, że musi mnie rozpieszczać, bym nigdy jej nie opuścił. Mama nie radzi sobie w pojedynkę. Zawsze polegała na tacie, to on podejmował decyzje. Mną niespecjalnie się przejmowała. Wprawdzie niczego mi nie brakowało, ale nie pamiętam nawet, by mama kiedykolwiek powiedziała mi, że mnie kocha. Żyliśmy obok siebie, a tata był centrum naszego wszechświata. Mama się rozleniwiła, bo wiedziała, że w razie problemu tata zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie.

A potem przytrafił mu się ten straszny wypadek na budowie, po którym zapadł w śpiączkę. Lekarze walczyli o niego przez kilka tygodni, na zmianę dawali nam nadzieję i ją odbierali. W końcu podjęli decyzję o odłączeniu go od aparatury podtrzymującej życie. Pamiętam spojrzenie mamy, gdy oznajmiała mi, że tata nie żyje. Widziałem w jej oczach przerażenie i bezradność. Już wtedy mnie potrzebowała.

A teraz ja po raz pierwszy tak bardzo potrzebuję jej. Przecież musi w końcu nabrać jakichś podejrzeń!

Nie… to niemożliwe. Po co się łudzę? Mama – tak samo jak rodzice moich kolegów – wie, że pojechaliśmy na obóz w Bieszczady. Ten kilkudniowy pobyt w leśnej głuszy ze skromnym ekwipunkiem miał nam pomóc się zintegrować i pozbierać po samobójczej śmierci Alana Zajdla, byłego kapitana naszej drużyny siatkówki, po którym przejąłem tę funkcję. Przegraliśmy kilka ostatnich meczów. W zespole czuć było przygnębienie i brak chęci do gry. Musiałem jakoś zmotywować kumpli, którzy ciągnęli nas na dno. Postanowiłem więc zorganizować coś w rodzaju obozu przetrwania. Wynająłem dla nas w okazyjnej cenie domek nieopodal lasu. Mieszkający w oddalonej o kilka kilometrów wsi właściciel czekał na nas z kluczami. Podał też swój numer telefonu i prosił, żebyśmy dzwonili do niego, jeśli będziemy czegoś potrzebowali.

Czy to on zmienił nasz wyjazd w dramatyczną walkę o przetrwanie? Widzieliśmy się z nim krótko, ale zapamiętałem go. Żaden z trzech napastników nie miał podobnej budowy ciała do niego. To go jednak nie wyklucza. Może z kimś współpracować.

Nie wiem, która jest godzina, ale zgaduję, że już po szóstej. Niebo się rozjaśnia i wkrótce wzejdzie słońce. Wychodzę z kryjówki i patrzę do góry. Niebo jest prawie bezchmurne. To daje nadzieję na ciepły, słoneczny dzień.

Krzyżuję ręce i przyciskam je do klatki piersiowej. Masuję się po ramionach i walczę z silnymi dreszczami. Muszę szukać pozytywów w tej beznadziejnej sytuacji. Uchroniłem się przed deszczem, a to bardzo ważne. Nie wiem, czy zniósłbym kolejne przemoczenie. Moje ubranie wciąż nie wyschło po piątkowej ulewie. Wtedy miałem mniej szczęścia. Błądziłem po części lasu, w której rosły tylko wysokie buki. Drzewa zrzuciły już większość liści, a te, które się ostały, spadały na ziemię strącane przez krople deszczu. Opierałem się o pień drzewa i pozwalałem, by woda obmywała mi twarz. Wtedy po raz pierwszy od bardzo dawna się rozpłakałem. Czułem strach i kompletną bezradność. Pozwoliłem sobie na słabość, bo musiałem wyrzucić z siebie skrajne emocje, które mną targały w ostatnich dniach. Wiedziałem też, że nawet gdyby ktoś mnie wtedy zobaczył, nie domyśliłby się, że płakałem.

Wkrótce będę musiał się zbierać. Nie powinienem zbyt długo przebywać w jednym miejscu. Wiem, że mnie śledzą. Ostatni raz widziałem ich wczoraj rano. Dwóch z nich przechadzało się między drzewami kilkadziesiąt metrów ode mnie. Na ramionach mieli zawieszone strzelby. Nie wiem, czy mnie widzieli. Chowałem się za drzewem i z zaciśniętymi zębami modliłem się w myślach, by nie ruszyli w moją stronę. Na szczęście szybko się oddalili. Uratowałem się tylko dlatego, że nie było z nimi trzeciego, najgorszego. On nigdy nie rusza się bez psa – agresywnego rottweilera, którego w piątek spuścił ze smyczy. Bydlę rzuciło się na mojego kolegę i ugryzło go w udo. Musiało się wbić w tętnicę, bo nie mogłem zatamować krwawienia. Zmarł na moich oczach. Ślady krwi na moich ubraniach przywołują ten przerażający widok z mojej pamięci. Zaciągnąłem kumpla pod drzewo i uciekłem. A najgorsze, że gdyby udało mi się wydostać z tego lasu i dotrzeć do najbliższej wioski, nie potrafiłbym powiedzieć, gdzie pozostawiłem jego ciało. Straciłem orientację w terenie, a moim jedynym przewodnikiem było słońce, które czasem udawało mi się dostrzec między drzewami.

Jeśli pogoda znów się pogorszy, a słońce zniknie za chmurami, będę musiał biec na oślep. Nie mam wyjścia. Przez głowę przechodzi mi myśl, że nie mam już nic do stracenia. Jeśli tu zostanę, zginę. Jeśli ruszę przed siebie, będę miał chociaż szansę na ocalenie.

Robię kilka skłonów i wyprostów. Dawno nie czułem się tak fatalnie. Jestem sportowcem, codziennie ćwiczę, a trzy razy w tygodniu biegam co najmniej dziesięć kilometrów.

Rozciągam się i syczę, gdy czuję ból w okolicy łopatek. Nie mam złudzeń – po takim ekstremalnym doświadczeniu powrót do formy sprzed tygodnia trochę potrwa. Ostatnie dni były dla mnie koszmarem, który najchętniej wymazałbym z pamięci. Obawiam się jednak, że to niemożliwe. Nie wiem, jak to wszystko wpłynie na moje dalsze życie. Czy będę w stanie wrócić do normalności? Czy kiedyś jeszcze wejdę do lasu?

Myślę o kolegach: Julku, Michale, Pawle i Tomku. Jeden z nich, z którym od początku się trzymałem, nie żyje. Pozostałych po raz ostatni widziałem w piątkowy wieczór, gdy przerażeni rozbiegli się we wszystkie strony i zniknęli w ciemności. Czy udało im się ocaleć? Może któryś wydostał się z lasu i dotarł do ulicy? Może zatrzymał przejeżdżający samochód, powiedział kierowcy o wszystkim i udał się z nim na najbliższy komisariat policji? Nie, to raczej mało prawdopodobne. Jestem pewny, że po wszczęciu alarmu policja zaangażowałaby do poszukiwań helikopter. Tymczasem słyszę jedynie sporadyczny śpiew ptaków i szum wiatru w koronach drzew. Czasem do moich uszu dociera też dźwięk łamiących się gałęzi. Wzdrygam się wtedy i staram się nie oddychać. Zwykle niczego nie zauważam, jednak dwa razy dostrzegłem spacerującą nieopodal sarnę. Ona też szybko się zorientowała, że ma towarzystwo. Mierzyła mnie wzrokiem przez pół minuty i nawet zrobiła kilka kroków do przodu. Odniosłem wrażenie, że zupełnie się mnie nie bała. Nie miała powodu. Doskonale znała ten las. Ja zaś byłem tylko słabym, zmęczonym i przerażonym dziewiętnastolatkiem, który zupełnie nie wiedział, co ze sobą począć.

Żałowałem, że w pewnym momencie sarna uciekła. Wydawała się taka bezbronna i zupełnie niegroźna. Potrzebowałem jej towarzystwa, jednak ona wolała trzymać się na dystans.

Rozglądam się dookoła, a gdy nikogo nie dostrzegam, ostrożnie schodzę ze śliskiego wzgórza i maszeruję w stronę części lasu, w której drzewa się przerzedzają. Być może popełniam błąd i byłbym bezpieczniejszy w ciemnej gęstwinie, ale muszę spróbować się stąd wydostać. Skoro drzewa rosną coraz rzadziej, to istnieje duża szansa na to, że dotrę do polany lub łąki, obok których być może znajdę też domy.

Wydaje mi się, że idę już godzinę. Nogi mnie bolą tak bardzo, że co kilka minut przystaję przy drzewie i poklepuję się po udach. Na szczęście ruch nieco mnie rozgrzał i przestałem drżeć. Po pewnym czasie docieram do wystającego z ziemi grubego korzenia, w którym znajduję okrągłe zagłębienie wypełnione deszczówką. Przykucam i nabieram dłonią wody. Wiem, że muszę jak najwięcej pić. Tylko woda zapewni mi przetrwanie. Bez niej nie przeżyłbym kilku dni. Jedzenie to mniejszy problem. Średnio człowiek może bez niego wytrzymać nawet trzy tygodnie. Wierzę, że nie będę musiał się ukrywać aż tak długo. Przecież las musi się gdzieś kończyć.

Czuję na sobie ich oddech. Wiem, że mnie szukają. Na pewno znają ten las jak własną kieszeń. Niewykluczone, że cały czas mnie obserwują i czekają, by zaatakować w odpowiednim momencie. Być może chcą dać mi nadzieję na wolność, by później brutalnie ją odebrać. Bawią się z nami. Eliminują nas po kolei jak pionki na szachownicy. Czy zostawili mnie na sam koniec? Uważają mnie za najmocniejsze ogniwo? A może wręcz przeciwnie – postanowili pozbyć się silniejszych ode mnie chłopaków, by nie ryzykować, że uda im się uciec? Nic już nie wiem. Mam mętlik w głowie.

Czy jestem aż tak żałosny, że te potwory postanowiły mnie nie ścigać? Jeśli tak, to jeszcze im udowodnię, że mnie nie docenili. Zaciskam wargi i się prostuję, a potem pewnie ruszam przed siebie, pełny nadziei, że wkrótce opuszczę las.

Otwieram oczy i orientuję się, że siedzę pod młodym bukiem. Nie wiem, co się ze mną stało. Możliwe, że opadłem z sił i zasnąłem. Ocieram brudną dłonią zmęczoną twarz, a potem się przeciągam. Która może być godzina? Jeszcze nie zapadł zmrok, a moje ubrania wydają się suchsze. Czy przespałem tu kilka godzin? Jeśli tak, to nie chcę wiedzieć, jak blisko znajdują się moi prześladowcy. Jak mogłem do tego dopuścić?

Z trudem wstaję i robię kilka kroków. A potem zastygam w miejscu, gdy dostrzegam stojącego kilkanaście metrów dalej dużego niedźwiedzia. To matka. Widzę, że czeka na swoje młode. Gorzej być nie może. Jeśli się zorientuje, że nie jest sama, uzna mnie za zagrożenie i bez wahania rzuci się za mną w pościg. Zrobi wszystko, by ochronić potomstwo.

Wpadam w coś w rodzaju transu. Nagle nabieram sił, a mój mózg zaczyna pracować na zwiększonych obrotach. Wiem, że to efekt nagłego przypływu adrenaliny. Być może udałoby mi się biec szybko przez kilka minut, ale co potem? Niedźwiedzica prędzej czy później mnie dogoni i rozszarpie na kawałki. Nie chcę skończyć jako pożywienie dla jej młodych. Mam tyle planów na przyszłość. Teraz rozumiem, że popełniłem błąd, sądząc, że na pewno mam jakąś przyszłość. Powinienem był doceniać każdy dzień, bo nigdy nie wiadomo, czy nie będzie on ostatnim.

Cofam się ostrożnie i chowam za drzewem. Obserwuję niedźwiedzie i nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Dawniej widziałem je tylko w zoo. Do głowy by mi nie przyszło, że spotkam je w ich naturalnym środowisku. Właściciel domku wspominał, że w okolicznych lasach żyją różne dzikie zwierzęta, ale słowem nie pisnął o niedźwiedziach. Może wszedłem na teren niedostępny dla turystów? Jeśli tak, to dlaczego nigdzie nie widziałem żadnego znaku, nawet najmniejszej tabliczki ostrzegawczej?

Mijają kolejne minuty, a one wciąż tam są. Przechadzają się między drzewami i węszą. Mam nadzieję, że mnie nie wyczuły. Układam sobie w głowie plan awaryjny. Nie mogę przecież w nieskończoność chować się za drzewem. Tracę czas i ryzykuję, że z drugiej strony nadciągną moi prześladowcy. Decyduję się zaczekać jeszcze kilka minut. Jeśli niedźwiedzie nie odejdą, pobiegnę w przeciwnym kierunku i spróbuję je zgubić. Nie mam innego wyjścia.

Zwierzęta się oddalają. Oddycham z ulgą, patrząc, jak ostatnie młode znika z pola widzenia. Wychodzę z kryjówki, a potem biegnę przed siebie, odbijając lekko w prawo. W końcu tracę czucie w nogach. Osuwam się na wilgotną ściółkę i ciężko oddycham. Tak bardzo chcę wrócić do domu.

Próbuję biec, ale brakuje mi sił. Co chwilę się zatrzymuję, opierając ręce o kolana. Orientuję się, że drzewa wokół mnie rosną coraz gęściej. Przeklinam pod nosem, gdy uzmysławiam sobie, że prawdopodobnie poszedłem w złym kierunku. Czy ten las kiedykolwiek się skończy?

Przez następne godziny mijam kolejne drzewa i próbuję nie stracić czujności. Krajobraz wygląda ciągle tak samo i wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że zataczam koło. Dopada mnie frustracja i czuję się coraz bardziej bezradny. Nie wiem, ile jeszcze czasu pozostało do wieczora, ale obawiam się, że nie doczekam nocy. Oni wiedzą, że mają coraz mniej czasu, by mnie dopaść. Obiecaliśmy naszym rodzicom, że wrócimy do domu późnym wieczorem. Jutro musimy iść na lekcje. Ci wariaci mają mniej więcej pół dnia, by mnie znaleźć, wykończyć, a potem uciec przed poszukującymi nas służbami.

Prawdziwa walka o przetrwanie dopiero się zaczyna.

– Chłopcze… – Niski, męski głos wyrywa mnie ze snu. Gdy otwieram oczy, spostrzegam mężczyznę z gęstą brodą. Na jego widok wzdrygam się i cofam.

– Proszę, nie! Chcę żyć…

– Spokojnie, chłopcze. – Mężczyzna rozkłada ręce. Nie widzę żadnej broni. – Nie skrzywdzę cię.

Mężczyzna stoi w miejscu i czeka, aż się uspokoję. Na jego twarzy malują się zaskoczenie i troska.

– Kim pan jest? – pytam drżącym głosem.

– Leśniczym. Co tu robisz? Dlaczego masz krew na ubraniu? – Robi krok do przodu.

– Nie zbliżaj się – warczę. – Pomagasz im?

Mężczyzna mruży oczy.

– Komu? Komu pomagam?

– Nie kłam. Wiem, że jesteś z nimi w zmowie.

– Nie wiem, o czym mówisz. Chodź, zaprowadzę cię do siebie. To jakiś kilometr stąd.

Wiem, że nie powinienem mu ufać, ale w tym momencie jest moją jedyną nadzieją. Na wszelki wypadek zachowuję kilka metrów dystansu. Mężczyzna powoli idzie w moją stronę.

– Jak masz na imię? – pyta po chwili.

– Hubert – odpowiadam cicho. Wiem jednak, że mnie usłyszał. – Która jest godzina?

– Dochodzi trzecia. Nie masz zegarka?

– Nie…

– A telefon?

– Też nie… Zabrali mi go.

Mężczyzna przygląda mi się z zaciekawieniem.

– Kto ci go zabrał? Hubercie, co się stało?

Streszczam mu ostatnie dni. Leśniczy sprawia wrażenie zszokowanego.

– I to wszystko wydarzyło się na moim terenie?

– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Mam wrażenie, że przeszedłem już wiele kilometrów. Nie mam już siły.

– Jadłeś coś? – Mężczyzna otwiera przewieszoną przez ramię torbę.

– Nie… Umieram z głodu.

– Niestety nie mam nic do jedzenia. Spokojnie. Zaopiekuję się tobą. Cholera, że też zostawiłem telefon w domu… Musimy powiadomić policję i twoich rodziców.

– Mamę – poprawiam go. – Tata nie żyje.

– Rozumiem. Przykro mi.

Podróż do domu leśniczego trwa dłużej, niż przypuszczałem. Kręci mi się w głowie, a obraz przed oczami się rozmywa. W pewnym momencie tracę równowagę i osuwam się na ziemię. Nieznajomy pomaga mi wstać, a potem zarzuca sobie moją rękę na ramię.

– Dziękuję – mruczę. Bez niego nie dałbym rady zrobić nawet kroku.

Zamykam oczy i pozwalam, by leśniczy mnie prowadził. Śni mi się tata. Wiem, że gdyby żył, nie pozwoliłby, by spadł mi choć włos z głowy. W tej chwili zaczynam lepiej rozumieć mamę. Sam czuję się kompletnie bezradny w obliczu zła tego świata. Oddałbym wszystko, by móc sprowadzić tu tatę. Tylko przy nim poczułbym się bezpiecznie.

Próbuję otworzyć oczy, ale jestem tak senny i wyczerpany, że nawet to sprawia mi olbrzymi problem. Gdy wreszcie mi się to udaje, orientuję się, że wciąż nie wyszliśmy z lasu.

– Długo jeszcze? – pytam osłabiony. – Dlaczego to tyle trwa?

– Jesteśmy już blisko.

Jakiś czas później mężczyzna sadza mnie na zimnej ziemi. Unoszę głowę i przecieram oczy. Kiedy udaje mi się skupić wzrok, widzę, że w moją stronę idzie dwóch wysokich mężczyzn w kominiarkach. Jeden z nich prowadzi na smyczy rottweilera. Słyszę jego warczenie. Tylko czeka, aż będzie mógł zatopić ostre zębiska w moim ciele.

Przenoszę wzrok na leśniczego.

– Dlaczego?

Mężczyzna obrzuca mnie surowym spojrzeniem, a potem wyciąga z torby kominiarkę.

– Naprawdę myślałeś, że nam uciekniesz?

Łzy ciekną mi po policzkach. Chcę uciec, ale nie mam siły nawet się podnieść. Jeden z moich prześladowców sięga po strzelbę i wysuwa ją z pokrowca. Drugi zaś się pochyla i odpina psu smycz. Zwierzę głośno szczeka, a potem biegnie wprost na mnie.

Kulę się i osłaniam twarz rękami. Przegrałem. Nie wyjdę z tego żywy.

Mam tylko nadzieję, że zanim umrę, dowiem się, dlaczego mnie to spotkało.

 

 

TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ

 

PONIEDZIAŁEK

 

KARINA

 

Ustawiłam dziś budzik wyjątkowo wcześnie, bo na szóstą. Mimo to na nogach jestem już od piątej. Nie wiem, czy tej nocy w ogóle spałam. Przewracałam się z boku na bok, rozmyślałam o dzisiejszym poranku, a gdy wreszcie udało mi się wyciszyć, zza okna dobiegł dźwięk alarmu samochodu. W efekcie jestem zmęczona jak diabli i zupełnie nieprzygotowana na prawdopodobnie najważniejszy dzień mojego życia.

Od godziny krzątam się po domu. Staram się być cicho, by nie obudzić rodziców. Mama zwykle wstaje koło dziesiątej. Tata zaś wrócił dziś w środku nocy. Gdy sprawdziłam godzinę na smartfonie, dochodziła druga. Ostatnio dziwnie się zachowuje. Dużo pije, więcej niż zwykle. Myślę, że zdradza mamę. Od dawna się nie dogadują. Niby próbują nie dać po sobie tego poznać, ale nie jestem już dzieckiem. Przecież czuję panujące między nimi napięcie. Wiem jednak, że nawet jeśli ojciec przyzna się do romansu, mama i tak mu wybaczy. Są ze sobą już ponad dwadzieścia lat. Mama nie widzi poza nim świata. Sądzę też, że przyzwyczaiła się już do jego obecności w swoim życiu. Ja zresztą mogę powiedzieć to samo. Nie wyobrażam sobie, że tata mógłby nagle się spakować, wyjść i już nie wrócić. Ten dom od roku i tak wydaje się pusty. Nasza rodzina nie zniesie kolejnej straty.

Ostatnio zamówiłam sobie przez internet pięć sukienek i cztery dżinsowe spódnice. Do tego ciemne rajstopy i botki, na które wydałam całe miesięczne kieszonkowe. Było jednak warto, bo wyglądają bosko. A na dodatek idealnie pasują. Gdy po długim namyśle wybieram wreszcie strój do szkoły, przebieram się i idę do łazienki. Spędzam ponad pół godziny na robieniu makijażu. Nie mam w tym wprawy, ale dziś chcę wyglądać bezbłędnie.

Po cichu wychodzę z łazienki i upewniam się, że rodzice wciąż śpią. Muszę wyjść z domu niezauważona. Niosę ze sobą buty do przedpokoju i dopiero tam je wkładam. Aplikacja pogodowa w smartfonie zapowiada, że przez większość dnia będzie padać, dlatego wkładam kurtkę i zarzucam na głowę kaptur. Tuż przed wyjściem zamawiam ubera.

– Dzień dobry – witam się cicho z kierowcą.

Mężczyzna zawozi mnie do parku. Zanim pójdę na lekcje, muszę się z kimś spotkać.

Przez kwadrans spaceruję po opustoszałych alejkach. Tuż po siódmej ją dostrzegam. Idzie szybkim krokiem w moją stronę.

– Sorry za spóźnienie – mówi Angel i całuje mnie w policzek. – No, kochana, wyglądasz bosko! Wszystkim opadną szczęki, gdy cię zobaczą.

– Dzięki – odpowiadam niepewnie. – Trochę się denerwuję.

Angel unosi lewy kącik ust.

– Tylko trochę?

– No dobra, cholernie się denerwuję. Nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Chcesz skapitulować w takiej chwili? Karina, nie mówisz poważnie.

Siadam na ławce i głośno wzdycham. Podnoszę wzrok i spoglądam na Angel.

– Powiedz, że wszystko będzie dobrze.

– Nie mogę – odpowiada moja przyjaciółka.

– Jak to nie możesz?

Angel rozkłada ręce.

– Nie ma nic gorszego niż składanie ludziom obietnic bez pokrycia. Musisz być przygotowana na wszystko, ale ani przez moment nie trać wiary w to, że postępujesz słusznie. Rozumiesz mnie?

Po chwili milczenia szepczę:

– Tak.

Angel siada obok mnie i wyjmuje z torebki owiniętego w foliowy woreczek pączka.

– Zjedz. Kupiłam dla ciebie po drodze.

– Naprawdę myślisz, że coś teraz przełknę? Mam tak ściśnięty żołądek, że zaczyna mnie boleć…

– Spokojnie. – Angel głaszcze mnie po ramieniu. – Dasz radę. Zamknij oczy, weź głęboki wdech i wypuść powietrze ustami. Pomyśl, jaką drogę przeszłaś. Dziś wszystko się zmieni.

Chciałabym, by przyjaciółka dodała, że zmieni się na lepsze. Angel się jednak powstrzymuje.

Za niecałą godzinę zrobię coś przełomowego. Moje życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej. Angel ma rację: wszystko się zmieni. Możliwe, że stracę przyjaciół. Przyjaciółka wielokrotnie uczulała mnie na taką ewentualność.

– Jeśli się od ciebie odwrócą, to nawet dobrze – stwierdziła w zeszłym tygodniu. – Najwyraźniej nie byli ciebie warci. Prawdziwi przyjaciele to ludzie, którzy wspierają cię w dobrych chwilach, ale przede wszystkim stoją za tobą murem w tych gorszych. Jeżeli ktoś jest przy tobie tylko wtedy, gdy odnosisz sukcesy, szkoda na niego czasu

– A więc uważasz, że dziś mam tę gorszą chwilę?

Angel marszczy brwi.

– Nic takiego nie powiedziałam. Łapiesz mnie za słówka.

– Przynajmniej widzisz, jakie to uczucie. – Uśmiecham się. Zwykle to ona wygrywa wszelkie słowne potyczki.

– Zależy mi na tym, byś pamiętała, że robisz to dla siebie, a nie innych. Ten dzień to ważny test zarówno dla ciebie, jak i dla twojego otoczenia. Jestem pewna, że wieczorem będziesz miała całą masę przemyśleń. Obyś wyciągnęła z nich słuszne wnioski.

Przysłuchuję się Angel w skupieniu. Ma dopiero dwadzieścia trzy lata, ale czasem odnoszę wrażenie, że zachowuje się dojrzalej niż moja mama. Cieszę się, że mam ją przy sobie. Nie wiem, co bym bez niej zrobiła.

Proponuję Angel, żebyśmy rozstały się w parku.

– Zamówię taksówkę.

– Nie ma mowy. – Przyjaciółka bierze mnie pod rękę. – Po co masz płacić? Odprowadzę cię. To przecież niedaleko.

Nie ruszam się z miejsca, gdy Angel robi pierwszy krok.

– Nie dam rady.

Przyjaciółka przewraca oczami.

– Musisz. Nie znam drugiej tak odważnej osoby jak ty.

– Wolałabym pojechać taksówką – upieram się. – Chyba nie jestem jeszcze gotowa, by…

– Jeżeli dziś się wycofasz, zaręczam ci, że nigdy nie będziesz – wchodzi mi w słowo Angel. – No już, idziemy.

Kwadrans później docieramy do Liceum imienia Zygmunta Freuda. Jednej z najbardziej prestiżowych publicznych szkół w Warszawie. Niestety to, co na zewnątrz wygląda na idealne liceum, od dawna gnije od środka. Żałuję, że rodzice mnie tam wysłali. Mimo to wiem, że mogło być dużo gorzej.

Zatrzymujemy się na placu przed głównym wejściem. Angel zdejmuje mi kaptur z głowy, a potem uważnie mi się przygląda.

– Wyglądasz absolutnie wystrzałowo. A te botki to prawdziwy hit.

– Dzięki. – Zmuszam się do uśmiechu.

– Chciałabym pójść z tobą, ale nikt nie uwierzy, że chodzę do klasy maturalnej.

– Nie przesadzaj. Wyglądasz na młodszą ode mnie.

Angel reaguje chichotem.

– Co jak co, ale kłamać to ty nie umiesz.

Przyjaciółka całuje mnie w policzek, a potem odchodzi.

– Zaczekaj. – Odwracam się w jej stronę. – Boję się.

– Wiem. Ja też się bałam.

– Naprawdę? – Unoszę brwi. – Przecież opowiadałaś, jaka to byłaś pewna siebie i miałaś gdzieś, co inni mówili na twój temat.

– Kochana, zapomniałaś, że ja akurat umiem kłamać. – Mruga do mnie, po czym dodaje: – Bądź dzielna. Jeśli przetrwasz dzisiejszą nawałnicę, później będzie już z górki. Odezwij się po zajęciach.

Patrzę, jak Angel odchodzi w kierunku bramy, i czuję, że tracę oddech. Na dodatek miękną mi nogi i nie mogę zrobić choćby kroku. Wpadam w panikę, gdy mijają mnie kolejni uczniowie, wśród których dostrzegam znajomych. Wkładam kaptur na głowę i myślę o ucieczce. Nie dam rady. Nie wejdę tam. Jestem na to za słaba.

Nagle słyszę dzwonek telefonu. Wyciągam go z torebki i spoglądam na ekran. To Angel.

– Dzwonię, bo domyślam się, że jeszcze tam stoisz… Karina, jeśli chcesz, możesz to zrobić z telefonem przy uchu. Będę cały czas z tobą. Okej?

Biorę głęboki wdech.

– Dobrze. Nie rozłączaj się.

Idę chwiejnym krokiem w kierunku głównych drzwi. Wchodzę po schodkach, pozwalając się wyminąć kilku uczennicom. Jedna z nich to Arleta, z którą chodzę do klasy. Nie zauważa mnie, bo nie odrywa wzroku od smartfona. Ma szczęście, że idący przed nią chłopak otwiera jej drzwi. Gdyby tego nie zrobił, uderzyłaby w nie czołem.

Na korytarzu zebrało się mnóstwo osób. Łzy napływają mi do oczu, gdy uzmysławiam sobie, że nie ma już odwrotu.

– Karina, jesteś tam? – odzywa się głos w słuchawce.

– Tak – odpowiadam. – Boję się.

– Nie jesteś sama.

Zaciskam zęby i ruszam w stronę szatni. Stojące nieopodal w zwartej grupce dziewczyny z drugiej klasy wybałuszają oczy na mój widok. Nie wiem, czy są zniesmaczone, czy zaskoczone. Zatrzymuję się na moment i próbuję uspokoić oddech. Nie mogę pozwolić, by ogarnęła mnie teraz panika. To tylko pogorszy moją sytuację. Powinnam unieść głowę wysoko i przynajmniej wyglądać na pewną siebie.

– Karina? – pyta Angel.

– Tak strasznie się denerwuję – mruczę.

– Jesteś bardzo dzielna.

Idę dalej, patrząc przed siebie. Po chwili spostrzegam chłopaka z równoległej klasy, który woła stojącego nieco dalej kolegę i pokazuje mu mnie ruchem głowy. Na ich twarzach pojawiają się uśmiechy, które nie mają jednak wiele wspólnego z serdecznością. Mój widok ich rozbawił.

Spuszczam głowę, by nie musieć doświadczać kolejnych upokorzeń. Słyszę, że jakaś dziewczyna komentuje mój wygląd. „Widzisz to, co ja?”

– Też to słyszałaś? – pytam Angel.

– Nie, a co?

– Nieważne.

Docieram do szatni mojej klasy. W ogrodzonym kratą pomieszczeniu jest kilka osób, głównie moi koledzy. Dzieli mnie od nich tylko parę kroków. Obym tego nie pożałowała.

– Karina? – odzywa się Angel.

– Wchodzę. Słyszysz? Zrobię to…

Rozłączam się, a potem wchodzę do szatni. Przez chwilę nikt nie zwraca na mnie uwagi. Mateusz Kalczyński unosi głowę jako pierwszy. Gdy mnie rozpoznaje, szturcha siedzącego obok Kajetana Zielnika.

– Stary… patrz.

Czuję na sobie spojrzenia kilku par oczu. Nikt nie może uwierzyć w to, co widzi. Kajetan mruga szybko, jakby chciał się przekonać, że to nie przywidzenie, a po chwili mówi:

– Co ty, kurwa, Karol…?

 

 

 

 

 

 

MARTA

 

WIEM, CO ZROBILIŚCIE. I DOPILNUJĘ, ŻEBYŚCIE ZA TO ZAPŁACILI.

 

Treść tego anonimowego maila prześladuje mnie już od pewnego czasu. Wciąż myślę o jego nadawcy. Ten ktoś wie o mnie wszystko, a ja o nim nic. Po co wysłał nam tę groźbę? Co chce w ten sposób osiągnąć? I najważniejsze pytanie: dlaczego od tamtej pory milczy? Czyżby szykował dla nas okrutną niespodziankę?

Czuję się tak, jakbym znowu była w gimnazjum. Czas, który tam spędziłam, zasiał we mnie obezwładniającą niepewność, a do tego pozbawił wiary w siebie i ludzi. Byłam bita, wyśmiewana i obrażana. Nikomu nie zrobiłam nic złego, a mimo to traktowano mnie jak największego wroga. Chciałabym wierzyć, że ci, którzy mnie gnębili, robili to, bo dostrzegali moje zalety i widzieli we mnie zagrożenie. Niestety od początku wiedziałam, że po prostu nic dla nich nie znaczyłam. Bawili się mną.

Nie chciałam żyć, bo co to było za życie? Nie da się normalnie funkcjonować w ciągłym strachu. Codzienne czekałam na atak. Musiałam być czujna, bo moi oprawcy uderzali bez zapowiedzi.

Teraz jest tak samo. Spadł na mnie znienacka bolesny cios i mam graniczące z pewnością przeczucie, że to jeszcze nie koniec.

Wygrzebuję się z łóżka i schodzę na dół. Moja siostra Karolina siedzi przy stole w jadalni i pisze coś na laptopie.

– Praca zaliczeniowa? – pytam, rozpraszając ją.

– Na to jeszcze za wcześnie. Na razie tylko projekt, lepiej dostać za niego maks punktów, bo później będzie się miało łatwiej na egzaminie.

Karolina postanowiła nie wyprowadzać się z domu. Chciała być blisko rodziny, a przede wszystkim mnie. Zawsze się o mnie troszczyła, dużo bardziej niż mama. Moja siostra jest ode mnie dojrzalsza, choć dzielą nas raptem dwa lata. Cieszę się, że ją mam. To chyba jedyna osoba na świecie, której bezgranicznie ufam.

Mimo to nie opowiem jej całej tragicznej historii Otylii i Alana.

Wciąż tęsknię za moją przyjaciółką i nie wiem, czy kiedykolwiek uporam się ze stratą. Ostatni miesiąc potwornie mi się dłużył. Boję się, że już zawsze tak będzie. Nie chcę zapominać o Otylii, to zresztą niemożliwe, ale muszę się pogodzić z jej odejściem. Zawsze będzie przy mnie, bez względu na wszystko, jednak wiem, że chciałaby, bym ruszyła naprzód.

Przy śniadaniu rozmawiam z Karoliną o chłopaku, którego poznała na uczelni i z którym poszła już na dwie randki. Gdy dołącza do nas mama, moja siostra zgrabnie zmienia temat. Nie lubi rozmawiać z nią o swoich prywatnych sprawach. Ja zresztą też. Rodzice nigdy nie starali się nawet zrozumieć tego, co czułam, kiedy prześladowano mnie w gimnazjum. Bagatelizowali moje problemy, bo tak było im łatwiej. Mam do nich o to żal, przez te wszystkie lata nie zmienili swojego podejścia i pewnie już go nie zmienią. Zawsze będą jednak moimi rodzicami, czy mi się to podoba, czy nie. Chociażby z tego powodu powinnam odsunąć żal na bok i starać się jakoś z tym żyć.

Przed wyjściem do szkoły odbieram telefon od Kuby. Ostatnio bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Chyba nigdy nie czułam się z nim tak związana. Gdy się dowiedziałam, co zrobił, byłam przerażona. Nie mogłam uwierzyć, że ten delikatny i niewinny chłopak mógł zabić człowieka, a następnie ukryć jego zwłoki. Zszokowała mnie też wieść o jego związku z Alanem. Nie zdawałam sobie sprawy z ich homoseksualnej orientacji, ale dzięki Kubie udało mi się z tym pogodzić.

– Co tam? Jak spałaś? – pyta mój przyjaciel.

– Dziś nawet nieźle. Zaraz wychodzę.

Rozmawiamy prawie codziennie – w szkole i po lekcjach. Chodzimy na spacery, do kina, a późnymi wieczorami dyskutujemy na najróżniejsze tematy przez telefon. Od początku naszej znajomości czułam się do niego przywiązana. Oboje byliśmy przecież wyrzutkami, więc trzymaliśmy się razem. Cieszę się, że chociaż nasza sytuacja się zmieniła, wciąż pielęgnujemy swoją przyjaźń. Staramy się też zacieśniać więzi z osobami, które dotychczas nie zwracały na nas nawet uwagi. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że dołączę do paczki Sary, pewnie bym go wyśmiała. Tymczasem w zeszłym tygodniu urządziłam sobie miły wieczór na kamerce z Dagmarą. Przy mojej ulubionej pizzy z serem kozim i gruszką rozmawiałam z nią na najróżniejsze tematy. Dogadywałyśmy się tak, jakbyśmy się znały całe życie. To było naprawdę miłe.

Ubieram się, trzymając telefon przy uchu. Kuba od dawna powtarza, że powinnam kupić sobie słuchawki bezprzewodowe, ale nie jestem przekonana do tej technologii. Wyczytałam w internecie, że można od niej dostać raka mózgu. Kuba śmieje się ze mnie i nazywa foliarą. Wolę jednak dmuchać na zimne.

– Pamiętasz o naszej wczorajszej rozmowie? – pyta Kuba. – Podjęłaś już jakąś decyzję?

– Miłego dnia – odzywa się mama, mijając mnie w drodze do salonu. Posyłam jej zdawkowy uśmiech.

– Jeszcze nie – mówię do Kuby. – Naprawdę nie wiem, co robić.

Słyszę w słuchawce westchnienie.

– Marta, nie powinnaś likwidować Skrzynki Zwierzeń. Jestem przekonany, że wiele osób chce się podzielić z innymi swoimi rozterkami.

Kuba nie krył zaskoczenia, gdy w końcu wyjawiłam mu, że to ja czytam listy ze skrzynki. Nie spytał jednak, dlaczego wcześniej mu nie powiedziałam. On też miał przede mną tajemnice. Najważniejsze, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.

– W takim razie dlaczego tego nie robią? – pytam po wyjściu z domu.

– Nie są jeszcze gotowi. Potrzebują czasu – tłumaczy Kuba. – Jeśli pozbawisz ich szansy na zwierzenie się, już nigdy tego nie zrobią. Usunięcie skrzynki teraz będzie dla nich sygnałem, że ich problemy nikogo nie obchodzą.

Pod wpływem słów Kuby patrzę na ten projekt z nieco innej perspektywy. A jeśli pusta Skrzynka Zwierzeń wcale nie oznacza braku zainteresowania? Może powinnam jakoś zachęcić innych do wrzucania do niej wiadomości?

– Słuchaj – kontynuuje Kuba – moim zdaniem powinnaś porozmawiać z Romkiem o zamontowaniu obok skrzynki tablicy, na której mogłabyś wywieszać wybrane zwierzenia. Ludziom zależy na tym, by ich głos został usłyszany, a obecnie nie wiedzą nawet, czy ktokolwiek czyta ich wywody. Tylko pamiętaj, że zwierzenia napisane ręcznie musiałabyś przepisać w Wordzie i wydrukować. Nikt nie chce zostać rozpoznany. Co sądzisz?

– Obok skrzynki wisi już tablica ogłoszeń – zauważam.

– To żaden problem. Powiesisz tablicę nieco dalej.

– Dlaczego jesteś taki uparty? – pytam, przewracając oczami. – Może chcesz się ze mną zamienić miejscami?

– Wiesz, że chętnie bym do ciebie dołączył i pomógł w czytaniu wyznań – oznajmia Kuba. – Marta, oboje wiemy, jakie to podłe uczucie, gdy nikt nie chce nas słuchać. Żałuję, że wcześniej nikt nie wpadł na pomysł stworzenia szkolnej platformy do dzielenia się rozterkami. Naprawdę wierzę, że nie możesz się poddać. Mało tego, powinnaś ujawnić się przed całą szkołą.

– Co takiego? – Przystaję na moment. – Nie… to fatalny pomysł. Dopiero co udało mi się poprawić stosunki z Sarą i resztą. Nie chcę ryzykować, że wszyscy znowu mnie skreślą.

Jakiś czas temu Nina odkryła, że prowadzę Skrzynkę Zwierzeń, i zostawiała mi w niej anonimowe wiadomości. Poprosiłam Rosicką, by nikomu o tym nie mówiła. Dotychczas nie nadużyła mojego zaufania. Liczę, że tak pozostanie.

– A niby dlaczego by mieli? – pyta Kuba. – Stałabyś się szkolną gwiazdą. Ludzie traktowaliby cię jak wyrocznię. Zwierzaliby ci się ze swoich sekretów. Ufaliby ci.

– Nie, Kuba – stwierdzam zrezygnowana. – Nikt mi nigdy nie zaufa.

– Dlaczego?

Wzdycham.

– Bo jestem kebsem. „Marta kebsa warta”, już zapomniałeś? Nikt nigdy się ze mną nie liczył. Ludzie nie zmieniają zdania ot tak. Powinnam się cieszyć z chwili wytchnienia i powoli wychodzić z ukrycia. Mam szansę wreszcie normalnie żyć, a ty prosisz mnie, bym ryzykowała, że wrócę do punktu wyjścia?

– Porozmawiamy w szkole.

Pół godziny później Kuba dopada mnie na korytarzu.

– Przepraszam – mówi zamiast powitania. – Nie chciałem tak na ciebie naciskać. Ostatnio jestem jakiś narwany i niespokojny. Może to przez… – Urywa. – W każdym razie przemyślałem sprawę i zrobisz, jak uważasz.

– Dzięki. Zastanawiałam się nad tym w tramwaju i uznałam, że poczekam z decyzją do powrotu profesor Wolskiej.

– Naprawdę wierzysz, że ona jeszcze tu wróci?

– A dlaczego miałaby nie wrócić? – pytam zdziwiona.

– No wiesz… Mówią, że poszarpała się o coś z mężem. Podobno mają się rozwieść czy coś…

– Sądzisz, że Wolska poszła na zwolnienie, by go nie widywać?

– Tylko powtarzam, co słyszałem. Raczej nie nastawiaj się na jej szybki powrót.

Powinnam zadzwonić do wychowawczyni i szczerze z nią porozmawiać. Zawsze miałyśmy dobry kontakt. Tylko na nią mogłam liczyć. Jak na razie nasza klasa nie dostała nowego wychowawcy. To daje nadzieję, że profesor Wolska wkrótce do nas wróci. Oby, bo nie chcę stracić sojuszniczki.

Podczas lekcji historii z sorką Anną Laskowiak wszyscy dyskutują na temat jakiegoś Karola z trzeciej C.

– Widziałeś Karola? – pyta siedzący w moim rzędzie Piotrek Woś. – A może raczej Karolinę…

– Karinę – poprawia go siedząca przed nim Patrycja Obuch. – Podobno tak kazał się do siebie zwracać.

– Co za chora akcja – odzywa się kolega Piotrka, Maciek. – Nie będzie miał życia.

– To nie gimnazjum, tu nie chodzi dzieciarnia. Nikt nie będzie go gnębił tylko dlatego, że trochę różni się od innych – stwierdza Patrycja.

– Jeszcze się zdziwisz – rzuca Piotrek.

Niestety muszę się z nim zgodzić. Być może licealiści z Freuda są mniej bezwzględni niż młodsi uczniowie, ale nie brakuje wśród nich osób traktujących innych z uprzedzeniem, a nawet pogardą. Wystarczy spojrzeć na Sarę Haman – byłą dziewczynę Alana i szkolną gwiazdę. Gdyby nie to, że łączy nas wspólna tajemnica, pewnie wciąż uznawałaby mnie za wyrzutka. Gdy niedawno mnie do siebie dopuściła, stwierdziłam nawet, że wcale nie jest taka wredna.

Zwracam się do siedzącego po mojej prawej stronie Emila Buczka. To miły, nieco cichy chłopak, idealny cel dla takich osób jak Piotrek. Jest jednak jednym z najlepszych uczniów w klasie, dlatego wszyscy wolą go mieć po swojej stronie, by w razie potrzeby móc poprosić o pomoc z pracą domową. Lubię Emila i jestem mu wdzięczna za to, że niedawno sam zaproponował mi miejsce w swojej ławce. Gdyby nie to, pewnie wciąż siedziałabym samotnie w pierwszym rzędzie.

– Emil, wiesz, o co chodzi z tym Karolem? – dopytuję dyskretnie. – Który to chłopak?

– Karol Andrusiak. Nie znasz go? – Kręcę głową, a wtedy Emil wyjaśnia: – Na pewno go kojarzysz. To ten chłopak, który na początku roku dostał się do finału mistrzostw Polski juniorów w szachach. Cała szkoła o nim mówiła, a dyrektor na którymś z apeli zawołał go na środek i wręczył mu przy wszystkich dyplom.

– Ach, to on… Teraz go kojarzę. To prawda, co mówią?

– Tak. Pewnie na przerwie wszyscy będą chcieli mu się przyjrzeć. Szkoda mi go.

– Jeśli naprawdę to zrobił, to wypada pogratulować mu odwagi – stwierdzam, a Emil wzrusza ramionami.

– Odwaga nie zawsze popłaca, czasem przynosi człowiekowi tylko cierpienie.

Kończymy dyskusję, gdy nauczycielka zwraca nam uwagę. Przez resztę lekcji próbuję się skupić na omawianym temacie. W międzyczasie piszę też na WhatsAppie z Kubą. On też słyszał już o Karolu.

 

Wiedziałeś, że to zrobi?

 

Nie, nigdy z nim nawet nie rozmawiałem. To, że jestem gejem, nie znaczy, że słyszę wszystkie ploteczki w szkole ;).

 

Nie to miałam na myśli.

 

Po dzwonku na przerwę idę do biblioteki, a w drodze powrotnej zatrzymuję się przy Skrzynce Zwierzeń. Wciąż noszę przy sobie kluczyk, ale nie zaglądałam do niej od prawie tygodnia. I tak wiem, że nic w niej nie znajdę.

Jeszcze nie wiem, czy posłucham Kuby i się ujawnię. Muszę wybadać grunt i przemyśleć, czy to właściwy ruch. Nagle do głowy przychodzi mi pewna myśl. A jeśli osoba, która wysłała nam anonimowy mail, postanowi się z nami zabawić i zacznie podrzucać wiadomości również do skrzynki? Może chociażby z tego powodu lepiej się jej nie pozbywać? Sama już nie wiem…

– Hej, Marta. – Słyszę za plecami znajomy głos. Dostrzegam Sarę i jej świtę: Gośkę, Dagę i Justynę. Brakuje tylko Wiktorii.

– Cześć.

– Widzimy się dziś na obiedzie? – pyta Sara.

– Jasne. Dzięki… – Wciąż nie mogę uwierzyć, że się z nią koleguję. Życie bywa jednak nieprzewidywalne. – Coś się stało?

– Czemu pytasz?

– Masz jakąś nietęgą minę.

– Też ci dziś o tym mówiłam – zauważa Daga. Piegi i duże okulary na nosie wyróżniają ją na tle innych. – Nic nie chce nam powiedzieć – zwraca się do mnie.

– A co mam mówić? Że moja matka wnerwia mnie bardziej niż kiedykolwiek?

– Znowu gdzieś wyjechała? – pyta najniższa z dziewczyn, Gośka.

– Właśnie nie. Siedzi w domu i prawie nigdzie nie wychodzi. W ogóle nie wrzuca zdjęć na insta. Nie poznaję jej. Zachowuje się tak, jakby chciała, by wszyscy o niej zapomnieli.

Sara odwraca się i idzie przed siebie. Ruszamy za nią posłusznie niczym kaczątka za swoją mamą.

– Nie tego właśnie chciałaś? – dopytuje Justyna. – Milion razy narzekałaś, że matki ciągle nie ma w domu, a jeśli już przychodzi, to tylko po to, by przedstawić ci swojego nowego chłopaka. Powinnaś się chyba cieszyć, że wreszcie ma dla ciebie więcej czasu?

– Teraz wiem, że było lepiej, gdy trzymała się ode mnie z daleka – stwierdza Sara. – Mam wrażenie, że nie jest sobą. Zamyka się w swoim pokoju, a gdy wychodzi, wydaje się jakaś… obca.

– Może bierze narkotyki? – podsuwa Daga, a koleżanki piorunują ją wzrokiem. – No co, próbuję pomóc.

– Nie wiem, ale na pewno coś przede mną ukrywa. Kiedy wczoraj wyszła do ogrodu, chciałam zakraść się do jej pokoju, ale zamknęła drzwi na klucz. Może rozstała się z jakimś kochankiem i wpadła w depresję?

– Jeśli tak, to na pewno potrzebuje teraz twojego wsparcia – doradza koleżance Justyna. Chciałam powiedzieć to samo, ale nie starczyło mi odwagi, by się odezwać. Mam wrażenie, że nie jesteśmy na tyle blisko, bym mogła wypowiadać się o prywatnych sprawach Sary.

– Gdyby tak było, nie odcinałaby się ode mnie i nie traktowała jak wroga. – Sara spuszcza głowę.

– Wiele osób właśnie w ten sposób reaguje na problemy – ciągnie Justyna. – Wolą odpychać od siebie bliskich, by nie obarczać ich swoimi kłopotami. Porozmawiaj z nią. Może się przed tobą otworzy.

Do końca przerwy zostały dwie minuty.

– Sara, mogłybyśmy porozmawiać na osobności?

– Dogonię was, dziewczyny. – Sara podchodzi do ściany, a ja idę za nią. – Co jest?

– Pamiętasz o naszej ostatniej rozmowie na temat, no wiesz, tego maila? – Spytałam wtedy Sarę, czy zna kogoś, kto umiałby namierzyć nadawcę.

– Ach, racja. Sorry, zapomniałam o tym. Wiesz co… Chyba wiem, kto mógłby nam pomóc.

– Naprawdę?

– Dziwne, że od razu o nim nie pomyślałam. Spotkajmy się tutaj na następnej przerwie. Pójdziemy do Sławka Osiejki, może zastaniemy go w pracowni.

– Kogo?

– Sławek to informatyk. Prowadzi profile Freuda na fejsie i insta.

– Nie wiem, czy powinniśmy angażować w tę sprawę pracowników szkoły.

– Jemu można zaufać. Jeszcze parę lat temu sam się tu uczył. Dobrze zna tutejsze realia. Jest tylko jedno „ale”.

– To znaczy?

– Sławek lubi dostawać coś w zamian. Jeśli obiecasz mu lodzika, na pewno pomoże i zachowa dyskrecję.

Krzywię się.

– Nie ma mowy.

Sara parska śmiechem.

– Przecież żartuję. Wystarczy dać mu trochę kasy.

Rozbrzmiewa dzwonek na lekcje, a Sara się oddala.

– Widzimy się tutaj, tak? – upewniam się, gdy dzieli nas już kilka kroków.

– Czekaj na mnie. Marta… – Haman odwraca się w moją stronę. – Przyznaj, że jeszcze nikomu nie obciągałaś.

– To nie twoja sprawa – odpowiadam, a potem odchodzę w przeciwnym kierunku.

W szatni dostrzegam Wiktorię. Zasłania twarz dłońmi. Wydaje mi się, że płacze.

– Wiki? – Zatrzymuję się przy wejściu do boksu. – Wszystko w porządku?

Gdy nasze spojrzenia się krzyżują, domyślam się, że nic nie jest w porządku.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Marcel Moss, 2021

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2021

 

Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © ysbrand/depositphotos

 

Redakcja: Ewelina Pawlak/Słowne Babki

Korekta: Martyna Kałan/Słowne Babki

Skład i łamanie: TYPO Marek Ugorowski

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-624-6

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe