Porzucone dziecko - Marcel Moss - ebook + książka

Porzucone dziecko ebook

Marcel Moss

3,8
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

60 osób interesuje się tą książką

Opis

„KOCHAM CIĘ. NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE. I PRZEPRASZAM.”  
Rok 1991. Późną nocą kierowca spostrzega błąkającego się przy jezdni małego chłopca i wzywa pomoc. Mimo intensywnych poszukiwań nie udaje się odnaleźć jego rodziców. Dziecko trafia do pobliskiego sierocińca.   Rok 2025. Autor bestsellerowych reportaży, Kornel Malicki, przybywa z rodziną do Cisowic - urokliwej miejscowości u podnóża Bieszczad. Liczy, że pobyt wśród natury i opieka specjalistów z miejscowej kliniki pomogą jego żonie w walce z ciężką chorobą. Bliscy nie wiedzą jednak, że za tą podróżą kryje się również inny cel: od lat pielęgnowane przez Kornela pragnienie zemsty. Mężczyzna wie, że w Cisowicach mieszka człowiek, który odebrał mu wszystko.   Kornel nigdy nie zapomniał o traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa, które odcisnęły piętno na jego dalszym życiu. Dręczony demonami przeszłości od dawna marzył o wyrównaniu rachunków. Teraz, gdy wreszcie nadarzyła się ku temu okazja, nie cofnie się przed niczym, by zawalczyć o sprawiedliwość.  
„TO CO ODE MNIE USŁYSZAŁAŚ, TO ZALEDWIE WIERZCHOŁEK GÓRY LODOWEJ. NADSZEDŁ CZAS ZEMSTY.” 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 291

Rok wydania: 2025

Oceny
3,8 (14 ocen)
4
6
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agnieszka2122
(edytowany)

Nie polecam

Książkowa historyjka jak czerwony małpolud spada ze schodów bo błądzii we mgle hahaha🐒
10
PaulinaMigotka1

Nie oderwiesz się od lektury

Zakończenie was zaskoczy
00
fiolka88

Dobrze spędzony czas

Przed trzydziestoma czterema laty matka zostawiła czteroletniego Kornela samemu sobie, wypowiadając tylko kilka słów. Teraz mężczyzna zmaga się ze śmiertelną chorobą ukochanej żony i powracającymi raz za razem demonami przeszłości. To chyba już najwyższa pora na zemstę, tylko czy ona pozwoli uzyskać spokój... Czegóż można się spodziewać po książce spod pióra Marcela Mossa. Ciekawej i intrygującej fabuły. Brutalności wynikającej z drastycznych i tragicznych doświadczeń. Przedstawienia sprawy, w tym wypadku krzywdy niewinnego dziecka w sposób niezwykle działający na psychikę. Oraz, drodzy, nieoczekiwanego, niespodziewanego plot twistu...takiego po którym będziecie chcieli albo rzucić książką o ścianę albo...trzeba będzie zbierać szczękę z podłogi. To już zależy od Was. Powieść opowiada w bardzo dosadny sposób o krzywdzie jaką dorośli wyrządzili dziecku. Ci którzy mieli chronić okazali się katami. Dziecko stało się dla nich kartą przetargową. Wychowany w takim środowisku nie radzi sobie...
00
monika0694

Całkiem niezła

Współpraca reklamowa @marcelmoss.autor @filiamrocznastrona ✨️6/10✨️ Kornel jest cenionym reportażystą. Lecz w głębi duszy, skrywa mrok, a raczej traumę z dzieciństwa, która nim zawładnęła. To co stało się naszemu głównemu bohaterowii było złe. Czytając fragmenty wspomnień Kornela, targały mną emocje, takie jak smutek, żal, niedowierzenie, że można dziecku wyrządzić tyle bólu i zła. Dorosły Kornel - tutaj nie wiem co myśleć o tej postaci.. z jednej strony przykładny mąż, osoba publiczna, która pomaga innym. Z drugiej strony jednak zdradza swoją żonę i myśli o zemście na swoim Ojcu.. Jeśli powiem, że plot twist, który zapewnił nam autor mnie nie zaskoczył, to będzie to kłamstwo! Fakt, że dziwne było dla mnie to, że Kornel mógłby być zdolny do tego co zostało opisane, ale ucieszyłam się jak to wszystko się wyjaśniło! Jak zwykle mamy poruszone ważne tematy jak trauma dzieciństwa, motyw choroby. Motyw zemsty - jak dla mnie mega podkolorowany. Co nie powiem lekko mnie zawiodło.. Czy ...
00
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Porzucone dziecko" Marcela Mossa to trzymający w napięciu thriller psychologiczny, który łączy mroczną przeszłość z teraźniejszością. Moss, znany z eksplorowania trudnych tematów i budowania gęstej, niepokojącej atmosfery, i tym razem napisał wciągającą historię o zemście, traumie i poszukiwaniu sprawiedliwości. Książka rozpoczyna się od krótkiego, ale mocnego prologu z roku 1991, gdzie mały, błąkający się chłopiec zostaje znaleziony na drodze i trafia do sierocińca. Ten moment, pełen niewiadomych i poczucia opuszczenia, jest fundamentalny dla zrozumienia motywacji głównego bohatera. Główna akcja rozgrywa się w roku 2025. Poznajemy Kornela Malickiego, autora bestsellerowych reportaży, który wraz z żoną przybywa do Cisowic w Bieszczadach. Choć oficjalnie celem jest leczenie nieuleczalnie chorej żony w miejscowym hospicjum, szybko okazuje się, że Kornel ma ukryty, znacznie bardziej złowieszczy plan: zemstę. Mężczyzna, będący tym samym chłopcem z prologu, pielęgnuje w sobie traumy dzie...
00

Popularność




Copyright © by Marcel Moss, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Anna Jeziorska

Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

PR & marketing: Anna Apanas

ISBN: 978-83-8402-808-7

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

PROLOG

KORNEL

Ilekroć wracam wspomnieniami do ostatnich chwil z matką, zawsze najpierw słyszę jej szept:

– Wstawaj, synu! Słyszysz? Musimy iść!

Następnie przed oczami wyrasta mi przerażająca, spowita mrokiem postać.

– Nie! – jęczę, wciąż mając w pamięci widok owładniętego szałem ojca i leżącą pod nim osłaniającą się rękami mamę.

Choć już wiele razy byłem świadkiem podobnych scen, to ojciec jeszcze nigdy nie uderzał mamy z taką siłą, jak w tamtej chwili. Przerażony uciekłem do swojego pokoju, ukryłem się pod kołdrą i szlochałem tak długo, aż opadłem z sił i zasnąłem.

– Zostaw mnie! Idź sobie, tato!

– To ja, mama. – Usłyszałem i dopiero teraz spostrzegłem jej opadające na ramiona długie włosy.

– Mama! – Uradowany wtuliłem się w nią i jeszcze mocniej rozpłakałem. – Tak się bałem!

– Spokojnie, nic mi nie jest. Ale musimy jechać.

– Dokąd?

– Później ci powiem. – Mama podeszła do drzwi i wcisnęła włącznik światła. Było tak jasne, że aż zmrużyłem oczy. – Załóż szybko skarpety i długie spodnie.

– A tata? On też z nami jedzie?

– Nie, synku. Tata zostaje. Dlatego proszę, postaraj się być cicho. Wprawdzie tyle wypił, że padł jak kłoda, ale lepiej nie ryzykować, że jakimś cudem się przebudzi.

– Dobrze – odpowiedziałem zdezorientowany i podbiegłem do komody, w której trzymałem bieliznę i skarpety.

Pięć minut później stałem przed domem i patrzyłem, jak mama wkładała do bagażnika duży, wypełniony najpotrzebniejszymi rzeczami plecak.

– A moje zabawki? Mogę chociaż zabrać resoraki?

– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. Teraz nie mamy czasu.

– Ale mamo!

– No chodź! – syknęła, po czym zapewniła mnie, że zawczasu włożyła samochodziki do plecaka. – Wypchałam nimi całą kieszonkę.

– Przysięgasz?

– Przysięgam. A teraz chodź do mamy. Musimy jechać.

*

Zasnąłem krótko po tym, jak uruchomiła silnik i wyjechała z terenu posesji. Kiedy się obudziłem i spojrzałem w okno, wszędzie widziałem tylko wysokie, rosnące gęsto sosny.

– Gdzie jesteśmy? – spytałem siedzącą za kierownicą mamę.

– Daleko od domu.

– Czyli gdzie?

– Nie mogę powiedzieć.

Na myśl o tym, że prawdopodobnie działo się coś bardzo złego, poczułem silne dreszcze.

– Mamusiu, boję się – zajęczałem.

– Ale czego? Lub kogo?

– Taty. On nas goni?

– Nikt nas nie goni. A już na pewno nie ojciec.

– To dlaczego tak pędzisz?

– Na wszelki wypadek. Do rana chcę być jak najdalej stąd. Śpij, synku. Dam ci znać, gdy będziemy na miejscu.

*

– Kornel… Synku, obudź się.

– Już dojechaliśmy? – spytałem po otwarciu oczu, po czym wysiadłem z auta, dołączyłem do stojącej obok niego mamy i rozejrzałem się dookoła. Wciąż otaczał nas ten sam ciemny las.

– Jeszcze nie, ale skończyło się paliwo i pewnie spędzimy tu trochę czasu, zanim uda mi się kogoś zatrzymać. – Mama otworzyła bagażnik i wyjęła z niego gruby wełniany koc. – Weź go i otul się nim.

– A ty?

– Mnie nie jest zimno. No już, rób, co każę. Grzeczny chłopiec – pochwaliła mnie, gdy zarzuciłem na siebie ciężki pled, wyprostowała rękę i skierowała ją na leśną gęstwinę. – Widzisz ten gruby pień? Usiądź na nim i poczekaj, aż uda mi się rozwiązać problem.

– Jaki pień? Nic nie widzę.

– Jak to nie? Przyjrzyj się.

Zatopiłem wzrok w ciemnym lesie, jednak nie dostrzegałem żadnego pnia. Dziś, po latach, wiem, że wcale go tam nie było.

– Mamusiu, chcę do samochodu.

– Wsiądziesz do niego, jak już uda mi się go zatankować.

– Ale dlaczego nie mogę poczekać w środku? – spytałem zdenerwowany, drżąc na samą myśl o tym, że w każdej chwili spomiędzy drzew mógł się wyłonić jakiś drapieżny stwór.

– Bo nie i już! Mógłbyś choć raz mnie posłuchać.

Zrezygnowany rozłożyłem koc na trawie i usiadłem na nim po turecku. Przez kolejne minuty obserwowałem krążącą wokół auta i mruczącą coś pod nosem mamę. Sprawiała wrażenie, jakby biła się z myślami. I nie wiedzieć czemu, nie zatrzymywała przejeżdżających drogą samochodów.

– Mamusiu! – krzyknąłem, próbując zwrócić na siebie jej uwagę.

– Nie teraz.

– Ale ja się boję!

Nagle mama zastygła w bezruchu i zwróciła się do mnie przodem. Następnie przez dziesięć sekund, jak nie dłużej, obserwowała mnie w milczeniu.

– Synku, muszę ci coś powiedzieć – zaczęła wreszcie. – Tylko obiecaj, że zapamiętasz te słowa do końca życia. Kocham cię. Najbardziej na świecie. I przepraszam.

Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, mama wsiadła do auta, trzasnęła drzwiami i uruchomiła silnik, po czym odjechała, pozostawiając mnie na poboczu, kompletnie zdezorientowanego i śmiertelnie przerażonego.

Nienawidzę tego wspomnienia, bo przypomina mi o mamie. Tamtego dnia, trzydzieści cztery lata temu, widziałem ją po raz ostatni. Najchętniej wyrzuciłbym je z głowy i już nigdy do niego nie wracał. Muszę jednak pamiętać, że to od niego wszystko się zaczęło. Dopóki tamte skrajne emocje we mnie buzują, dopóty wciąż mam w sobie siłę, by wyrównać rachunki z tymi, którzy przemienili moje życie w piekło.

Oko za oko.

CZĘŚĆ 1

Masz 4 nieodebrane połączenia od: T.J.

Masz nową wiadomość od: T.J.„Kornel, czy ty mnie unikasz? Oddzwoń, proszę”.

ROZDZIAŁ 1

KORNEL

Obecnie

Choć jest połowa czerwca, a temperatura po południu wyniosła dziś blisko trzydzieści stopni, to w naszej sypialni jeszcze nigdy nie było tak zimno. Bijący od ścian nieprzyjemny chłód przyprawia mnie o gęsią skórkę, a otulający coraz śmielej mrok ściska mi gardło i utrudnia oddychanie. Dawniej to miejsce emanowało żarem naszej miłości i stanowiło serce domu. Budząc się rano w swoich objęciach, najchętniej w ogóle nie wychodzilibyśmy z łóżka. Przez większość dnia z utęsknieniem wyczekiwaliśmy chwili, w której wreszcie będziemy mogli zakończyć pracę i skupić się tylko na sobie.

Nasze łóżko… Stojąc teraz przy nim, wspominam wszystkie namiętne noce, w trakcie których czułem się najszczęśliwszym facetem na świecie. Moja żona, Gabrysia, podarowała mi więcej, niżbym oczekiwał. Nigdy jej tego nie powiedziałem, ale wierzę, że swego czasu uratowała mi życie. Gdy ją poznałem, byłem chodzącym chaosem. Pogubionym, niepewnym siebie i marnującym energię na walkę z wewnętrznymi demonami studentem dziennikarstwa. Gabrysia wyciągnęła mnie z głębokiego dołka i przynajmniej na jakiś czas rozjaśniła życie. Nim ją poznałem, było niczym wąska, ciemna studnia, z której nie byłbym w stanie samemu się wydostać. Okazała się drabiną, której tak bardzo wówczas potrzebowałem. A teraz, gdy sama potrzebuje wsparcia, nie potrafię jej pomóc. I czuję się z tym potwornie.

Już mam wychodzić z pokoju, gdy słyszę jej szept:

– Kornel…

Ma słaby, zachrypnięty głos. Sam już nie wiem, czy to chemioterapia tak podrażniła jej gardło, czy doszło do kolejnych przerzutów. Zresztą lekarze też sprawiają wrażenie, jakby pogubili się w chorobie mojej żony. W sumie wcale im się nie dziwię. Ostatnie dwa i pół roku to dla nas pasmo fatalnych informacji. Każda kolejna tomografia ujawniała postęp choroby, która bezkarnie zawłaszczała sobie ciało Gabrysi. Próbowaliśmy najróżniejszych terapii, ale nic nie pomagało. Mogliśmy tylko bezradnie patrzeć na odbywającą się na naszych oczach apokalipsę.

Zaczęło się od przypadkowej diagnozy raka jajnika w trzecim stadium złośliwości. Już wtedy wiedziałem, że czeka nas trudna przeprawa. I pewnie gdyby nie pogoda ducha Gabrysi, załamałbym się dużo wcześniej. Nigdy nie poznałem większej optymistki, i pewnie już nie poznam. Podczas gdy ja po wyjściu z gabinetu lekarskiego zaniosłem się niekontrolowanym płaczem i omal nie osunąłem na podłogę, ona uśmiechała się od ucha do ucha i głaskała mnie po ramieniu, zapewniając, że wszystko będzie dobrze.

– Dobrze? Gabi, słyszałaś doktora. Masz przerzuty. – Wspominając dziś te słowa, czuję wstyd.

– Jak miliony chorych na świecie – zauważyła moja żona. – A mimo to są ludzie, którym udaje się z tego wyjść. Niby dlaczego miałabym nie być jednym z nich? – Następnie objęła mnie w pasie i pocałowała czule w mokry od łez policzek. – Będzie dobrze, kochanie. Cuda się zdarzają.

„Cuda się zdarzają” – miesiącami, z uporem maniaka, powtarzałem sobie jej słowa. A potem lekarz poinformował nas o przejściu choroby w czwarte stadium i brak nadziei na wyleczenie. Wówczas pogodziłem się z tym, co podskórnie wiedziałem od samego początku: wierzę, że każdy człowiek posiada z góry narzucony limit szczęścia, którym trzeba mądrze zarządzać na przestrzeni życia. Niestety, ja zużyłem cały, gdy poznałem Gabrysię. I to z nawiązką. Czy to dlatego zachorowała? Ostatnio coraz częściej dręczy mnie przeświadczenie, że to moja wina. Może gdybym przed laty nie dopuścił jej do siebie, dziś byłaby zdrowa?

– Kornel – szepcze ponownie, wyciągając w moją stronę wychudzoną, siną rękę. W zgięciu łokcia i przy nadgarstku aż roi się od śladów po wkłuciach. Dziesiątki cykli chemioterapii i niezliczone badania doprowadziły jej ciało do ruiny. Patrząc teraz na nią, zastanawiam się, po co to wszystko było.

– Jestem, kochanie. – Siadam na brzegu łóżka i delikatnie ściskam jej dłoń. – Potrzebujesz czegoś?

– Tak. Rose Cosmopolitan – wymienia swój ulubiony drink. – Pamiętasz skład?

– Jak mógłbym zapomnieć, moja stała klientko? Sześćdziesiąt mililitrów różowego wina, trzydzieści wódki cytrynowej, piętnaście soku z limonki i tyle samo likieru żurawinowego.

– Brawo. Szóstka do dzienniczka. – Uśmiecha się ostatkiem sił, a ja z trudem powstrzymuję się od płaczu.

– I tyle? A może coś jeszcze w nagrodę? Na przykład długi buziak? – Przysuwam się do niej i nadstawiam policzek.

– Najpierw drink. – Gabrysia robi pauzę, by nabrać powietrza w płuca, i dodaje: – Potem pomyślimy o nagrodzie.

– Prowokujesz mnie.

– Przecież to lubisz. – Mruga do mnie i dodaje: – I ogol się. Ile razy mam ci mówić, że twój twardy zarost podrażnia mi usta?

– Co tylko rozkażesz, królowo. – Gładzę ją po zimnym, szorstkim policzku. Ma tak wysuszoną skórę, że nie pomagają już nawet najlepsze kremy nawilżające. – A teraz zdrzemnij się. To był długi, męczący dzień.

– A co z drinkiem?

– Kotku, wystarczy żartów na dziś.

– Żartów nigdy nie jest za wiele – odpowiada moja żona. – Zapomniałeś już, co mi obiecałeś podczas oświadczyn?

Na wspomnienie o tamtym wspaniałym dniu doświadczam bolesnego ukłucia w sercu.

– Jak mógłbym zapomnieć? – Z trudem udaje mi się zapanować nad wzruszeniem.

– Powiedz to na głos.

Czuję, jak w gardle wyrasta mi wielka gula.

– Nie mogę – mówię cichym, łamliwym głosem.

– Powiedz – naciska Gabrysia.

Odczekuję chwilę, po czym przełykam ślinę i mówię:

– Kazałaś mi przysiąc, że każdego dnia naszej wspólnej podróży będziemy się jak najwięcej śmiać.

– Właśnie. A dziś prawie wcale tego nie robiłeś.

– Cóż, nie było powodu.

– Zawsze jest powód. – Gabrysia przejeżdża opuszkami palców po moim policzku. – A teraz, panie kelnerze, idź po drinka dla swojej stałej klientki.

– Nie odpuścisz, co? – rzucam, śmiejąc się przez łzy.

– Pytasz, jakbyś mnie nie znał.

Zanim opuszczam pokój, całuję ją w czoło i poprawiam jej poduszkę pod głową. Maszeruję ku drzwiom i po ich zamknięciu osuwam się na podłogę, jak najmocniej zaciskając zęby, byle tylko nie wydać z siebie rozpaczliwego jęku.

– Tato? – Dociera do mnie szept mojej czternastoletniej córki Patrycji. Wygląda przez uchylone drzwi swojego pokoju, który znajduje się na końcu korytarza.

– Wróciłaś? Myślałem, że będziesz nocować u Zosi.

– Zmieniłam zdanie.

– Dlaczego?

– Nie chciałam zostawiać mamy. Zosia przeczytała w internecie jakieś komentarze, z których wynika, że mama może w każdej chwili… – Urywa, po czym podchodzi do mnie ze spuszczoną głową i pyta: – To prawda, że nie ma dla niej ratunku?

– Córuś, prosiłem cię, żebyś nie czytała tych głupot w sieci. Naprawdę wolisz wierzyć przypadkowym ludziom niż lekarzom?

– A co powiedzieli lekarze? – Córka ciągnie mnie za język.

Cholera, niepotrzebnie to mówiłem!

– Powiedzieli, że mama musi odpoczywać.

– I tyle?

– Tak – kłamię.

Patrycja zbliża się do mnie na kilka kroków, nieprzerwanie wbijając we mnie podejrzliwy wzrok.

– Dlaczego więc siedzisz na podłodze i powstrzymujesz się od płaczu?

Naprędce szukam jakiejś przekonującej wymówki.

– Siedzę, bo… – Wzdycham ciężko. – Widzisz, Pati, mnie też przydałby się odpoczynek. Jestem wykończony opieką nad mamą. Nie spałem chyba od trzech dni. Właśnie dlatego wkrótce jedziemy do tego pięknego ośrodka u podnóża Bieszczad, o którym ci wspominałem.

– Hospicjum. – Gdy to mówi, drży jej głos.

– Yyy…

– Tato, proszę. Zachowujesz się tak, jakbyś zapomniał, że nie mam już pięciu lat. – Pociąga nosem i kontynuuje: – Sprawdziłam ten ośrodek. Pokazałam też Zosi. Nazwała go umieralnią.

– Będę musiał sobie pogadać z tą twoją koleżanką. Nie pozwolę, żeby mieszała ci w głowie – mówię poirytowany.

– To ty mi mącisz. A raczej ukrywasz przede mną prawdę. – Zatrzymuje się, gdy dzieli nas około półtora metra. – Co, boisz się powiedzieć na głos, że to koniec? Że dla mamy nie ma już żadnego ratunku? – W tym momencie z jej oczu wypływają cienkie strużki łez.

– Pati, to nie tak…

– A jak? Powiedz mi, do cholery! Od tygodni traktujesz mnie jak idiotkę i zbywasz za każdym razem, gdy próbuję z ciebie coś wyciągnąć!

Mam ochotę rozpłynąć się w powietrzu. Zniknąć, by nie musieć się mierzyć z druzgocącą prawdą. Jeśli jednak to zrobię, Patrycja zostanie sama z tym ciężarem. Nie mogę pozwolić, by musiała go dźwigać. To rzuci cień na resztę jej życia.

– Dziecko, w hospicjum pracują ludzie, którzy wiedzą, jak opiekować się chorymi. To jeszcze nie znaczy, że dla mamy… – Nie dam rady dłużej jej okłamywać. Odczekuję więc chwilę, próbując zdusić w zarodku atak płaczu. – Chodzi o to, że już nie dam rady sam się nią zajmować. Opadłem z sił. Poza tym nie mogę dłużej zaniedbywać pracy. Muszę jak najszybciej zacząć pisać kolejną książkę.

– Ale dlaczego? Przecież nie brakuje ci kasy.

– Nie chodzi o pieniądze, a o przyszłość w branży. Wiesz, jak jest: jeśli znikasz na zbyt długo, ludzie zaczynają o tobie zapominać.

– Bez przesady. Masz wielu wiernych czytelników. Jeśli cię szczerze doceniają, to zaczekają tyle, ile będzie trzeba.

– Chciałbym, żeby tak to działało… – Podnoszę się z podłogi i podchodzę do córki. – Zaufaj mi. Wiem, co robię. To świetny ośrodek, w którym mama będzie miała zapewnioną najlepszą opiekę.

– Nie chcę, żeby tam jechała. Niech zostanie tutaj – nalega poruszona Patrycja. – Chyba możesz zatrudnić dla niej opiekunkę?

– Słonko, decyzja już zapadła. I zaskoczę cię, ale nie ja ją podjąłem. – Widząc uniesione brwi córki, wyjaśniam: – Mama była zachwycona, gdy kilka dni temu pokazałem jej zdjęcia tej placówki. Wierzy, że w otoczeniu przyrody szybciej wróci do pełni sił. Poza tym wakacje tuż-tuż i nie chce, żebyś spędziła je w dusznym mieście.

Przez kolejne minuty przekonuję szlochającą Pati, że będzie mogła codziennie odwiedzać mamę. Zapewniam ją, że zarezerwowałem dla nas całe piętro w domu znajdującym się zaledwie kilometr od ośrodka. Gdy moja córka wreszcie odpuszcza, obejmuję ją czule i kilka razy całuję w głowę.

– Tato, ona nie może umrzeć – jęczy, wtulając się we mnie z całych sił.

– Nie umrze. Nie pozwolę na to – obiecuję, choć w głębi duszy wiem, że jedyne, co mogę zrobić, to zapewnić Gabrysi spokojne odchodzenie.

Czekam, aż moja córka wróci do pokoju, po czym biegnę do łazienki i puszczam wodę z prysznica. Nie chcę, by szloch i rzucane pod nosem przekleństwa dotarły do uszu Patrycji.

Kwadrans później wracam do sypialni z ulubionym drinkiem mojej żony.

– Puk, puk. Przepraszam za długi czas oczekiwania, ale mieliśmy małe zamieszanie w kuchni. Rose Cosmopolitan, tak jak sobie pani życzyła.

Gabrysia nie reaguje na moje słowa. Leży na boku, zwrócona plecami do mnie, z zsuniętą do bioder kołdrą. Gdy patrzę na moją nieruchomą żonę, przez głowę przelatuje mi milion przerażających myśli.

– Gabrysiu…? – Niepewnie podchodzę do łóżka, a potem nachylam się nad nią, nasłuchując jej oddechu. Jest cichy, powolny, ale najważniejsze, że jest. Boże, już się bałem, że…

– Kornel? – Zwraca się przodem do mnie. – Ojej, zasnęłam.

– Nie szkodzi. – Nakrywam ją ponownie kołdrą. – Sen to zdrowie.

– Zostaniesz ze mną?

– Tyle, ile będzie trzeba.

Spędzam następne minuty załamany, siedząc obok drzemiącej żony i sącząc drinka. A gdy upijam ostatni łyk, po cichu wychodzę i udaję się do pokoju gościnnego, który od pewnego czasu zajmuję. Ostatnio wszystkie moje wieczory wyglądają tak samo: rozżalony leżę na tapczanie, godzinami wpatrując się w ciemny sufit i przeklinając niesprawiedliwy los za to, że zesłał na moją rodzinę takie cierpienie. Jeśli czegoś nie zrobię, dziś będzie mnie czekać to samo. Chyba nie mam siły użerać się dłużej z własnymi myślami. Potrzebuję chwilowej ucieczki od problemów. I tak się składa, że jest ktoś, kto przez lata mi w tym pomagał.

– Eliza? – mówię po tym, jak moja dawna znajoma odbiera połączenie. – Eliza, jesteś tam? To ja, Kornel.

– Przecież wiem. Nie skasowałam twojego numeru. Czułam, że kiedyś znów zadzwonisz. Choć nie sądziłam, że każesz mi czekać tak długo. Ile to już czasu minęło? Dwa lata?

– Wybacz, miałem mnóstwo spraw na głowie.

– Tak, wiem. Jakiś czas temu czytałam w sieci o twojej żonie. Miałam nawet do ciebie napisać i spytać, czy czegoś nie potrzebujesz, ale uznałam, że gdyby tak było, to sam byś się odezwał. – Odczekuje trzy sekundy i pyta: – To dlatego ze mną zerwałeś? Nie chciałeś zdradzać chorej żony?

– Zerwałem? Mówisz tak, jakby łączyło nas coś więcej niż seks.

Po drugiej stronie rozlega się niewinny chichot.

– Tylko sobie żartuję. Zawsze musisz być taki sztywny?

– Nie mam ochoty na żarty. Co robisz?

– W tej chwili? Leżę w wannie i słucham audiobooka.

– A potem?

– Potem nie mam planów.

– Już masz – mówię, czując przyspieszone bicie serca i ten charakterystyczny dreszcz ekscytacji, którego doświadczam przed każdym spotkaniem z Elizą. – Będę do pół godziny.

– Czekam – odpowiada i rozłącza się, zostawiając mnie tonącego w bagnie wyrzutów sumienia. Wiem jednak, że muszę do niej pojechać. Inaczej kompletnie stracę nad sobą kontrolę i zrobię coś jeszcze gorszego. Nie mogę do tego dopuścić. Gabrysia mnie potrzebuje.

Cóż za ironia, że to właśnie Eliza jest osobą, która w tej chwili może się jej najbardziej przysłużyć.

ROZDZIAŁ 2

Dwie godziny później

– Kornel, przestań! To boli! – jęczy leżąca pode mną Eliza. Wcześniej związałem jej ręce i nogi sznurem, a na szyi zapiąłem skórzaną obrożę ze srebrnym kółkiem, za które ciągnę coraz mocniej i mocniej. – Kornel!

– Możesz się zamknąć?! – warczę zdyszany, próbując sobie wyobrazić, że z każdym kolejnym pchnięciem ulatuje ze mnie cząstka złej energii.

Eliza jednak nie odpuszcza. Nagle zaczyna drżeć, jakby kopnął ją prąd.

– Złaź ze mnie! – krzyczy, próbując mnie zepchnąć.

Wtedy przyciskam kolana do jej łokci i, niesiony poczuciem sprawowanej nad nią władzy, mocno ją policzkuję.

– Ja tu decyduję! – syczę przez zaciśnięte zęby, mierząc ją groźnym spojrzeniem. A gdy w jej oczach dostrzegam strach, nabieram jeszcze więcej pewności siebie i obracam ją na brzuch.

– Proszę nie! Kornel, opamiętaj się!

– Jeszcze jedno słowo, a zaknebluję ci usta.

– Ty nie jesteś taki! Przemawia przez ciebie gniew!

– Zamknij się, do…

Urywam, gdy przed oczami staje mi scena z ostatnich szczęśliwych wakacji z rodziną. Kilka miesięcy przed tym, jak spadła na nas druzgocząca diagnoza: „To nowotwór”, zabrałem żonę i córkę na miesiąc do Hiszpanii. Zjechaliśmy cały kraj wynajętą terenówką, pławiąc się w słońcu i zajadając lokalne przysmaki. Nigdy nie czułem się szczęśliwszy. I naiwnie wierzyłem, że tak już będzie zawsze.

– Boże – wzdycham i gwałtownie odskakuję od Elizy. – Ja… przepraszam. Nic ci nie jest?

– Rozwiąż mnie – odpowiada przepełnionym goryczą głosem.

– Okej, okej. – Wykonuję jej polecenie i obracam ją z powrotem na plecy. – Tak bardzo cię przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To było jak jakiś trans… Nie mogłem nad sobą zapanować – tłumaczę się, jednak po jej minie wnioskuję, że prędko mi nie wybaczy. – Powiedz coś.

– Ale co?

– Cokolwiek, żebym nie czuł się tak podle.

W odpowiedzi roztrzęsiona Eliza powoli schodzi z łóżka i zgarnia z podłogi swoje ubrania.

– Lepiej już idź. Nie powinnam była zgadzać się na to spotkanie. – Gdy to mówi, ani razu nie patrzy mi w oczy.

– Eliza…

– Idź, zanim zacznę żałować, że kiedykolwiek pozwoliłam ci się do mnie zbliżyć.

Bijący z jej głosu żal działa na mnie jak nóż wbity prosto w serce. Przytłoczony skrajnymi emocjami nie wytrzymuję i wybucham płaczem. Przez kolejne sekundy kryję twarz w dłoniach i uwalniam z siebie skumulowane przez lata gorycz i frustrację. A gdy wreszcie krzyżuję spojrzenie ze stojącą przy ścianie Elizą, dostrzegam w jej oczach szczerą troskę.

– Boże, Kornel, nawet nie wiesz, jak mi cię żal.

– Przepraszam. Nie chciałem cię skrzywdzić. – Odwracam wzrok od jej czerwonego policzka. Jak mogłem ją uderzyć?

– Daj już spokój.

– Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?

Słysząc to, Eliza wraca do łóżka i gładzi mnie czule po ramieniu.

– Tu nie chodzi o moje przebaczenie. Przede wszystkim to ty musisz przebaczyć sam sobie. I im szybciej to zrobisz, tym lepiej. – Tuli się do mnie i szepcze: – Ten mrok, który w sobie nosisz… Zawsze go dostrzegałam, ale o ile dawniej byłeś w nim zanurzony po pas, tak teraz sięga ci prawie po szyję.

– Ona umiera, a ja nie potrafię jej pomóc – mówię, połykając własne łzy. – Co to będzie za świat bez niej? Nie chcę w nim żyć.

– Ale musisz. Masz córkę.

– Będzie jej lepiej bez ojca-wraka.

Moje słowa sprawiają, że Eliza energicznie mną potrząsa.

– Ogarnij się, Kornel, zanim będzie za późno! Nie poznaję cię. Gdzie się podział ten przebojowy autor nagradzanych reportaży, od którego w wywiadach zawsze biła pewność siebie?

– Jego już nie ma.

– Jest, tylko musi wziąć się w garść. Mam ci pomóc?

– Lepiej nie. I tak wystarczająco już dla mnie zrobiłaś. Wiem, dla ciebie to tylko seks za pieniądze, ale dla mnie… Nigdy ci tego nie mówiłem, ale bywały dni, kiedy miałem ochotę roznieść cały świat. Furia dosłownie wyżerała mnie od środka, nienawidziłem siebie i wszystkich ludzi, łącznie z żoną i córką. Zawsze, gdy to się działo, dzwoniłem do ciebie. Uratowałaś mnie wiele razy, Eliza. I zawsze będę ci za to wdzięczny.

Zanim opuszczam jej mieszkanie, wciskam jej w dłoń trzy dwustuzłotowe banknoty.

– Nie chcę. – Oddaje mi je bez zawahania.

– Ale…

– Wydaj je na dobrego terapeutę, który pomoże ci się z tego wygrzebać. Potrzebujesz profesjonalnej pomocy.

– Ile razy już mi to mówiłaś? – Marszczę czoło.

– Jak widać, niewystarczająco często.

Niechętnie chowam pieniądze do portfela i zbliżam się do Elizy, by pocałować ją na pożegnanie. W ostatniej chwili się wycofuję.

– Jeszcze raz przepraszam za… – Przykładam sobie dłoń do policzka.

– Nic mi nie będzie.

– Mhm. – Podchodzę do drzwi i chwytam klamkę. Zanim ją naciskam, rzucam: – Zrozumiem, jeśli nie będziesz już chciała się ze mną spotykać.

– Nie ma znaczenia, czego chcę. Liczy się to, co będzie najlepsze dla nas obojga. – Zbliża się do mnie i składa mi na ustach szybki pocałunek. – Lubię cię, Kornel, ale nie znam drugiego tak popierdzielonego faceta. Nigdy mi nawet nie powiedziałeś, co cię tak dręczy.

– Nie chcę o tym mówić. Te demony nie zasługują na to, by o nich wspominać.

– Te demony, kimkolwiek są, wciąż w tobie żyją. To ty, i tylko ty, pielęgnujesz pamięć o nich. Możesz je pokonać tylko w jeden sposób: wyrzucając je z głowy.

– Próbowałem wszystkiego. Pomogły tylko spotkania z tobą. I to na chwilę.

Eliza wzdycha, wyraźnie zmartwiona.

– Ty biedny człowieku… Obyś pewnego dnia odnalazł spokój ducha.

*

Od dziesięciu minut siedzę w zaparkowanym przed jej blokiem aucie i wyję ze wszystkich sił niczym zarzynane zwierzę. Muszę dać upust rozpaczy teraz, by po powrocie do domu móc skupić się na opiece nad żoną. Gdy jednak udaje mi się nieco uspokoić, do głosu dochodzą wyrzuty sumienia. Nienawidzę się za to, że zdradzam Gabrysię. Ona na to nie zasługuje. Jest idealną żoną, oddaną przyjaciółką… kobietą, za którą wielu mężczyzn dałoby się pokroić. Podarowała mi więcej, niż na to zasługiwałem. A ja od lat tak jej się za to odwdzięczam…

To prawda, że Gabrysia mnie ocaliła. Rok dwa tysiące dziewiąty był jednym z najmroczniejszych w moim życiu. W piątą rocznicę nieudanej próby samobójczej, po której trafiłem na leczenie psychiatryczne, głowę znów przepełniały mi podobne myśli. Miałem wówczas zaledwie dwadzieścia dwa lata. To nie był czas na takie cierpienie. Podczas gdy moi koledzy i koleżanki cieszyli się studenckim życiem i snuli plany na przyszłość, ja coraz bardziej zamykałem się w sobie i uciekałem w twarde narkotyki. Desperacko poszukiwałem sposobu na złagodzenie bólu istnienia, jednak z każdym kolejnym dniem demony coraz bardziej przejmowały nade mną kontrolę.

I wtedy pojawiła się Gabrysia, koleżanka koleżanki. Przysiadła się do mnie na jednej z domówek i z szerokim uśmiechem spytała, dlaczego mam grobową minę. Przegadaliśmy całą noc, pijąc drinka za drinkiem, a po wszystkim zapomnieliśmy wymienić się numerami telefonów. Nazajutrz, gdy nieco wytrzeźwiałem, zadzwoniłem do znajomej i poprosiłem ją o namiary na Gabrysię.

– Albo lepiej powiedz jej, że jeśli będzie chciała, to niech do mnie zadzwoni.

Godzinę później odebrałem od niej telefon. Zatroskanym tonem wypytała mnie o samopoczucie i zaproponowała wieczorny spacer dla dotlenienia. Wciąż kiepsko się czułem i najchętniej przez resztę dnia nie wychodziłbym z łóżka, ale zgodziłem się bez wahania. Do północy szwendałem się z nią po mieście, rozmawiając o naszych zainteresowaniach. Ja wolałem literaturę, ona kino. Ja słuchałem ciężkiego rocka, a ona elektroniki. Ja byłem wycofanym, skrytym introwertykiem, a ona duszą towarzystwa, która gdyby mogła, w ogóle by nie spała.

– Na świecie jest tyle rzeczy do odkrycia. Po co marnować życie na sen?

Choć różniliśmy się pod każdym względem, to jednak czułem się w jej towarzystwie całkowicie komfortowo. Każde spotkanie z Gabrysią oczyszczało mi duszę, choć na kilka godzin wypędzając z niej wszystko, co złe. A gdy po roku znajomości dotarło do mnie, że nie wyobrażam sobie przyszłości bez niej, oświadczyłem się jej na szczycie Śnieżki podczas wspólnego weekendu w Karkonoszach. Nie łudziłem się, że powie tak. Zrobiłem to, bo nie dawałem rady dłużej dusić w sobie prawdy na temat swoich uczuć do niej. Skoro wreszcie spotkałem osobę, przy której mogłem być sobą, nie zamierzałem się hamować. Zaryzykowałem i się opłaciło.

„Jeszcze raz przepraszam” – piszę do Elizy na Telegramie po tym, jak ocieram rękawem koszuli wilgotną twarz. Nie czekając na jej odpowiedź, odkładam smartfon i zamykam oczy, cofając się znowu do przeszłości. A konkretnie do roku dwa tysiące jedenastego, gdy na świat przyszła moja córka.

Dla większości rodziców chwila, w której po raz pierwszy biorą na ręce nowo narodzone dziecko, jest jedną z najpiękniejszych w życiu. Taką, która koduje się w podświadomości i definiuje ich na kolejne dziesięciolecia. Ja najchętniej wymazałbym tamten dzień z pamięci. Żałuję, że byłem wtedy w szpitalu i na wszystko patrzyłem. Żałuję, że trzymałem Gabrysię za rękę i rozemocjonowany powtarzałem jej, że wszystko będzie dobrze, a nasza córeczka urodzi się cała i zdrowa. Może gdybym nie wystawiał się na tak ekstremalne doznania, nie przywołałbym demonów… Straciłem czujność, uśpiony dwoma najszczęśliwszymi latami życia. Uwierzyłem, że jestem normalny i najgorsze mam już za sobą.

Pielęgniarka wręczyła mi otuloną ręcznikiem Patrycję: różowiutką, grzecznie śpiącą dziewczynkę z gładziutką skórą. Wydawała się tak delikatna, że bałem się jej dotknąć, by jej nie uszkodzić. Wreszcie przemogłem się i przyłożyłem czubek palca do wierzchu jej malutkiej dłoni. I nagle ogarnął mnie chłód, a w sali zgasło światło. Stałem tam sam z córką i nasłuchiwałem biegających w mroku bestii. Rechotały triumfalnie, dając mi do zrozumienia, że tak naprawdę nigdy się od nich nie uwolniłem. One zawsze we mnie były: przyczajone na dnie duszy, czekające na idealny moment, by ponownie zaatakować i odrzeć mnie z nadziei na to, że kiedyś będę mógł normalnie żyć. A gdy z ciemności wyłoniła się twarz mojego największego koszmaru i wiszący mi nad głową rozżarzony papieros, tak się wzdrygnąłem, że omal nie wypuściłem córki z rąk.

– Co pan robi?! – Z transu wyrwała mnie stojąca obok pielęgniarka. Kobieta przejęła moją córkę, która, na szczęście, wciąż grzecznie spała.

– Ja… Zaraz wracam.

Oszołomiony wybiegłem na korytarz i skierowałem się do najbliższej toalety. Przez kolejne minuty przemywałem sobie twarz zimną wodą, starając się wyrzucić z głowy wspomnienie o tym człowieku. Nie rozumiałem, dlaczego musiało do mnie wrócić akurat w chwili, gdy wszystko zaczęło mi się układać. Dlaczego znów niszczył mi życie?

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to początek nowego koszmaru, przez który omal nie zniszczę rodziny. Naprawdę niewiele brakowało, bym pogrążony w nerwicy i depresji posunął się do niewybaczalnych rzeczy. Na szczęście w porę poznałem Elizę. Z jej pomocą udawało mi się trzymać demony w ryzach. Po każdym naszym spotkaniu przez kilka dni byłem dla Gabrysi wymarzonym mężem, a dla Patrycji najukochańszym tatą. Wyładowując się na Elizie, odganiałem od siebie ciemne chmury i sprowadzałem słońce. A gdy zwiastuny burzy znów pojawiały się na horyzoncie, jechałem do niej, zwykle w ciągu dnia, gdy Gabrysia pracowała, i przez kilka godzin uprawiałem z nią wymyślny, sadomasochistyczny seks.

Przy Elizie pozwalałem sobie na najdziksze zachowania. Eksperymentowałem z nią w łóżku i zmuszałem do całkowitego oddania. Chciałem, by widziała we mnie pana, od którego zależało jej istnienie. To dodawało mi pewności siebie. Nareszcie, po wielu latach, odzyskiwałem kontrolę. Widząc jej posłuszeństwo, czułem się wszechmocny. Uwielbiałem to uczucie i następujące po nim kilka dni absolutnej ekstazy.

Długo sobie wmawiałem, że nie robię nic złego: fakt, zdradzałem żonę, ale dzięki temu byłem dla niej lepszym mężem. Poza tym znajomość z Elizą opierała się wyłącznie na fizyczności. Chodziło o rozładowanie napięcia. A że było to możliwe tylko dzięki brutalnemu pieprzeniu, to już inna sprawa. Nie miałem wątpliwości, że Gabrysia nigdy by się na coś takiego nie zgodziła. A nawet jeśli, szybko by tego pożałowała. Wolałem jej na to nie narażać. Nie chciałem, żeby przez resztę życia zastanawiała się, jak mogła pokochać człowieka, którego kompletnie nie znała. Zasługiwała na pełnię szczęścia, którą mogłem podarować jej tylko wtedy, gdy sam będę szczęśliwy.

W kolejnych latach dokładałem sobie stresu, który nasilał we mnie niepokój i nerwicę. Sukces mojego debiutanckiego reportażu rozochocił wydawcę, który domagał się jak najszybciej kolejnych książek. Nieustannie podróżowałem po kraju, poznając dramatyczne historie pokrzywdzonych przez los ludzi. Chłonąłem ich mrok, podsycając swój własny. I nie umiałem zatrzymać tej pędzącej lawiny. Ludzie uważali, że jako autor podejmujący ważne społecznie tematy posiadam tarczę osłaniającą mnie przed negatywnymi emocjami, które tak chętnie na mnie przelewali. Widzieli we mnie konfesjonał, do którego mogli się wykrzyczeć, po czym odejść z poczuciem otrzymanego rozgrzeszenia. Kompletnie ignorowali fakt, iż byłem takim samym człowiekiem jak oni. I równie mocno, o ile nie mocniej, poturbowanym przez los.

Żółta lampka zapaliła mi się w głowie po raz pierwszy w roku dwa tysiące osiemnastym, gdy przed wyjazdem na tournée autorskie po północnej Polsce strasznie pokłóciłem się z Gabrysią. Nie pamiętam, o co nam poszło, ale w pewnym momencie podniosłem na nią rękę. Do dziś dziękuję losowi, że jej wtedy nie uderzyłem. Rozwścieczony, z zagryzionymi zębami, przyciskałem ją do ściany i przez długie sekundy mierzyłem nienawistnym spojrzeniem. Wreszcie pobiegłem do garażu, wsiadłem do auta i pojechałem prosto do Elizy. Na swoje nieszczęście była w domu. Nieświadoma tego, co ją czeka, zaprosiła mnie do środka.

– Stęskniłam się za tobą, panie – powiedziała, uśmiechając się lubieżnie.

Omawiając z Elizą szczegóły naszego układu, obiecałem jej, że nie przekroczę granicy, za którą przyjemność zmieniłaby się dla niej w cierpienie. Tamtego dnia po raz pierwszy złamałem tę zasadę. Zmęczony pracą nad kolejnymi reportażami, przebodźcowany ludzkimi tragediami, a do tego rozwścieczony z powodu małżeńskich problemów, potraktowałem Elizę jak worek bokserski i kilka razy uderzyłem tak mocno, że na moment straciła przytomność. Opamiętałem się, gdy spostrzegłem cieknącą jej z ust i nosa krew.

– Boże… Ja nie chciałem…

Po tym, jak ją opatrzyłem i przeprosiłem jakieś sto razy, rozżalony opuściłem jej mieszkanie i przez kilka godzin włóczyłem się po krakowskim rynku, chodząc od baru do baru i mieszając alkohole. Gdy zaś późnym wieczorem kompletnie pijany wróciłem do domu, zastałem Gabrysię stojącą przy otwartym oknie w kuchni i palącą papierosa. Po unoszącym się w powietrzu duszącym zapachu dymu wywnioskowałem, że nie był to jej pierwszy.

– Co ty robisz? – spytałem, opierając się o framugę.

– Nie mogłam się powstrzymać.

 – Wiesz, że nie lubię tego smrodu. Źle na mnie działa. W ogóle nie wiedziałem, że popalasz.

– Tylko wtedy, gdy jestem bardzo, ale to bardzo zdenerwowana – odpowiedziała, jeszcze przez dłuższy czas unikając kontaktu wzrokowego. Wreszcie zwróciła się do mnie przodem i rzekła: – To mój pierwszy papieros od dnia naszego ślubu.

– Serio? Wydawałaś się wtedy taka zrelaksowana…

– Pozory. Bałam się, że ta obcisła kiecka w pewnym momencie nie wytrzyma i pęknie mi na pośladkach. – Prychnęła i po raz ostatni się zaciągnęła. Następnie zgasiła papierosa w stojącej na parapecie popielniczce i ruszyła w moją stronę. – Nie chcę się tak czuć.

– Ja też nie. Przepraszam za dzisiaj.

– Nie chodzi tylko o dzisiaj. To akurat była kulminacja naszych problemów, które nawarstwiały się od dawna.

– Wiem. Obiecuję, że…

– Co się dzieje, Kornel? – weszła mi w słowo. – Powiesz mi wreszcie?

– Tłumaczyłem ci już, że jestem przemęczony pracą. Wydawca nie daje mi spokoju. Chce kuć żelazo, póki gorące. A ja chyba zaczynam uginać się pod presją…

– Nie o to pytam. Powiedz mi, co naprawdę cię męczy. Co od lat sprawia, że krzyczysz przez sen i masz smutek w oczach?

– Przesadzasz. Nie jestem smutny.

– Może tak ci się wydaje, ale ja wiem, co widzę. Co przede mną ukrywasz? – dopytywała, patrząc na mnie ze współczuciem, które było jedynym, czego w niej nie tolerowałem. Nie chciałem, by mi współczuła. Ani ona, ani nikt inny. Robiąc to, dawała mi do zrozumienia, że widziała we mnie kogoś słabego. On też za takiego mnie uważał…

Nie byłem gotowy na rozmowę o dzieciństwie, dlatego zbyłem Gabrysię, twierdząc, że przed snem muszę się spakować na podróż.

– Chcę wyjechać jak najwcześniej, żeby nie utknąć w korku w Warszawie. – Zanim wyszedłem, zerknąłem na nią spode łba i rzekłem nieśmiało: – Przepraszam za wcześniej. Wiesz, że nigdy bym cię…

– Wiem, Kornel. – Uspokoiła mnie, po czym zrzuciła na mnie bombę, która spieprzyła mi wyjazd, mówiąc: – Może to dobrze, że wyjeżdżasz. Potrzebuję trochę czasu w samotności. Muszę to wszystko przemyśleć i zrozumieć, co tak naprawdę będzie dla mnie najlepsze.

– Kochanie, ty chyba nie chcesz… – Na myśl o tym, że mogła rozważać rozstanie, zmiękły mi nogi.

– Wrócimy do tematu po twoim powrocie. – Minęła mnie i zostawiła samego w kuchni, z milionem kotłujących się w głowie myśli.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

CZĘŚĆ 2

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ 3

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

PROLOG

CZĘŚĆ 1

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

CZĘŚĆ 2

CZĘŚĆ 3

EPILOG

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Meritum publikacji