Zapiski zwariowanej narzeczonej - Marianna Góralska - ebook

Zapiski zwariowanej narzeczonej ebook

Marianna Góralska

3,3

Opis

Iga Nowicka to bohaterka, którą z pewnością pokochacie! Za co? Za to, że nie jest idealna. Ona jest taka, jak każda z nas! „Zapiski zwariowanej narzeczonej” to historia, która sprawi, że będziecie śmiać się do łez. Iga jest roztrzepana i roztargniona, przez co spotykają ją przeróżne zabawne, a nawet komiczne sytuacje. Na szczęście jest osoba, która potrafi sprowadzić ją na ziemię i dać jej wsparcie. To jej narzeczony, Daniel. Jest też przyjaciółka, Aśka, dzięki której Iga nigdy się nie nudzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 176

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (8 ocen)
3
1
1
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joanna-2695

Nie oderwiesz się od lektury

Każda z nas marzy by być najpiękniejszą, najseksowniejszą i wogule naj. Jednak czy to naprawdę jest takie ważne? I o tym właśnie jest ta historia... o niedoskonałości. Iga i Daniel są narzeczeństwem, od roku mieszkają razem. Jednak to Iga spraiwa, że w ich związku nie ma nudy. Daniel jest grafikiem więc całe dnie spędza przed komputerem, a Iga hmmm to szalona, roztrzepana kobieta na którą nie mam mocnych... Czy jest szczęśliwa? Owszem! Jeżeli chce poznać perypetie Igi i Daniela sami sięgnijcie po tą książkę... Nie chce wam psuć zabawy 😁 O książce... no cóż tak jak napisałam KOMEDIA !!! Zwykla dziewczyna, której przydarza się wiele niezwykłych rzeczy. Nazwałabym nawet, że prześladuje ją pech 😅. Książka pełna humoru, delikatna, szybko się czyta. Krótkie rozdziały. I przepiękna miłość. Zapraszam do lektury 🥰
00

Popularność




Marianna Góralska

Zapiski zwariowanej narzeczonej

Projektant okładkiKinga Listkowska

KorektorŁyszczyński Juliusz

RedaktorJuliusz Łyszczyński

Zdjęcie na okładceVinicius Wiesehofer/Pexels

© Marianna Góralska, 2021

© Kinga Listkowska, projekt okładki, 2021

Iga Nowicka to bohaterka, którą z pewnością pokochacie! Za co? Za to, że nie jest idealna. Ona jest taka, jak każda z nas!

„Zapiski zwariowanej narzeczonej” to historia, która sprawi, że będziecie śmiać się do łez. Iga jest roztrzepana i roztargniona, przez co spotykają ją przeróżne zabawne, a nawet komiczne sytuacje. Na szczęście jest osoba, która potrafi sprowadzić ją na ziemię i dać jej wsparcie. To jej narzeczony, Daniel. Jest też przyjaciółka, Aśka, dzięki której Iga nigdy się nie nudzi.

ISBN 978-83-8245-746-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Książkę dedykuję wszystkim nieidealnym kobietom i dziewczynom. Bądźcie sobą! I pamiętajcie, że perfekcja i ideały są nudne!

Patronat medialny

Wstęp

Postacie w książce, czyli kto jest kim.

Prowadzę zapiski dosyć chaotycznie, więc na wstępie przedstawię główne osoby dramatu :)

Ja, czyli Iga Nowicka, dwudziestoośmioletnia okularnica, której wszędzie pełno, o bujnych włosach i nieco zbyt pełnej figurze. W dodatku roztrzepana i roztargniona, a przez to popadająca w mniejsze lub większe kłopoty. Od czterech lat szczęśliwa narzeczona. Na co dzień nauczycielka w podstawówce, która nie cierpi swojej pracy. Za to kocha książki, zwierzęta i seriale na Netflixie. Pewnie ktoś mógłby powiedzieć, że żaden ze mnie oryginał, ale gdyby wiedział o tym, co mi się przytrafia, na co dzień, szybko zmieniłby zdanie… Przez to, że często chodzę z głową w chmurach i jestem obdarzona bujną wyobraźnią, wciąż mam różne szalone pomysły. Jest na szczęście osoba, która potrafi sprowadzić mnie na ziemię, czyli mój narzeczony.

Mój narzeczony Daniel Janiak, trzydziestolatek, wysoki, przystojny, brunet, miłość mojego życia, z którym poznałam się przez aplikację randkową. Co prawda łatwo nie było go znaleźć, ale najważniejsze, że się udało. Mieszkamy razem od roku i chyba coraz bardziej przekonuję się do życia we dwoje, choć wcześniej bardzo sobie chwaliłam życie singielki. Daniel jest grafikiem i całe dnie spędza przy komputerze, dlatego żeby jakoś nie umrzeć z nudów, dużo czasu spędzam z najlepszą kumpelą, Aśką.

Aśka, czyli Joanna Zajączkowska, moja jedyna i najlepsza przyjaciółka, jeszcze z czasów licealnych. Znamy się jak łyse konie i skoczyłybyśmy za sobą w ogień, gdyby było trzeba. Aśka jest w moim wieku, ale stanowi moje przeciwieństwo, zarówno, jeśli chodzi o charakter jak i wygląd. Aśka jest wysoką, szczupłą blondynką. Jest wesoła, roześmiana, taka dusza towarzystwa. Jednak kiedy wymaga tego sytuacja, potrafi być stanowcza, poważna i zasadnicza. Normalnie powiedziałabym, że to taki damski odpowiednik doktora Jekylla i pana Hyde’a. Generalnie przekochana osoba, bez której moje życie z pewnością byłoby nudne i nijakie.

Są jeszcze dwie postacie drugoplanowe, a mianowicie moje zwierzaki. Pies o imieniu Tiger, mieszaniec, który uwielbia aportować i jest bardzo żywy i ciekawy świata. No, może w momentach, gdy nie dopada do chandra — wtedy potrafi przeleżeć cały dzień na kanapie. Jest jeszcze kot o imieniu Futrzak, którego przygarnęliśmy ze schroniska. To on rządzi w domu władzą absolutną. Ma charakterek i doskonale wie, czego chce, i zwykle to dostaje.

To chyba wszyscy bohaterowie. Czasem pojawi się, ktoś nowy, ale o tym dowiecie się już z zapisków.

Zapraszam do swojego świata.

Bawcie się dobrze!

Zgubiłam sok

Pewnie zastanawiacie się, skąd taki tytuł, czemu „zapiski zwariowanej narzeczonej”? A nie na przykład perfekcyjnej narzeczonej albo rozważnej narzeczonej?

To dlatego, że jestem roztrzepana i roztargniona. Często się zamyślam, i to zwykle mnie przytrafiają się takie rzeczy jak wpadnięcie w kałużę, wylanie na siebie kawy, rozdarcie rajstop, zgubienie kluczy, rozerwanie spodni, nie mówiąc już o tym, że ciągle się o coś potykam, przewracam albo na kogoś lub na coś wpadam.

Standard.

Ale to, co przytrafiło mi się dzisiaj, zadziwiłoby nawet największego niedowiarka.

Dzień, jak co dzień, pomyślałby ktoś, kto mnie nie zna. Wstałam rano, czując pragnienie, więc pierwsze kroki skierowałam prosto do kuchni. Otworzyłam lodówkę, zajrzałam do środka i okazało się, że… nie ma soku.

Zgubiłam sok! Dacie wiarę?

Pamiętam, że wstawiałam karton na górną półkę. Nie myślałam, że to możliwe… A jednak mnie się udało.

Stara gropa, myślę, przecież nie jestem wołoduch i całego na raz nie wypiłam.

Ktoś jest równie zdolny? Tak dla jasności, nie zgubiłam tego soku po drodze, tylko w lodówce.

Diabeł nakrył ogonem czy co? Może pomodlę się do świętego Antoniego, podobno to pomaga…

Napiłam się wody z cytryną, a soku nie znalazłam. Jestem pewna, że jeszcze wczoraj wstawiałam go do lodówki.

Krasnoludki?

Przecież nie kot, ani nie pies. One soku nie lubią.

Mój narzeczony także. Nawet nie otwiera lodówki. Dla niego to urządzenie służy do tego, by stać i co najwyżej podpierać ścianę. Pewnie nawet nie wie, czy w środku jest coś więcej niż światło, bo zwykle to ja muszę pamiętać o tym, żeby ją zapełnić…

Ot, proza życia.

Z cyklu: Mój pierwszy raz…

OWOCE MORZA (krewetki)

Ostatnio zrobiłam coś, na co normalnie chyba bym nigdy się nie zdecydowała.

Aśka moja przyjaciółka, namówiła mnie na spróbowanie… krewetek. Wiem, że niektórzy je uwielbiają, inni krzywią się ze wstrętem, więc zawsze byłam ciekawa, ale nie miałam odwagi, by spróbować.

Jednak Aśka, jak to ona, uparła się, że raz kozie śmierć.

— Spróbuj — mówi — najwyżej wyplujesz. Albo najlepiej zamknij oczy, otwórz usta, a ja podam ci jedną. No, dalej, Iga, nie daj się prosić!

No i mnie namówiła. Wybrałam się do supermarketu, nakłoniłam nawet Daniela, by poszedł ze mną. Z trudem odciągnęłam go od komputera, ale udało się. Poszliśmy na większe zakupy i od razu w pierwszej zamrażarce, do której dopadłam z szaleństwem w oczach, ściskając rączkę koszyka, tak, że aż zbielały mi kostki, zobaczyłam różowiutkie coś przypominające małe, białe i tłuste robale, które zerkało na mnie zza szyby. Kusząc…

Mało tego, Daniel nie był lepszy. Chyba nawet bawiło go to, bo doskonale wiedział, jak nie lubię nowości ani nic, co nie jest dobre i sprawdzone.

— Weźmy dwie paczki — powiedział, spojrzał przy tym na mnie jakoś tak z błyskiem w oku. Nie wiedziałam, co mu chodzi po głowie. No bo przecież nie żadne figle migle!

Wyrwałam mu te paczki i rzucając groźne spojrzenie, wrzuciłam krewetki do koszyka.

Wzruszył tylko ramionami i popukał się palcem w czoło. No tak, ma mnie za wariatkę, jak nic. A niech sobie myśli, co chce. Nawet, że zwariowałam…

Po przyjściu do domu od razu dopadłam do laptopa i wygrzebałam w necie przepis, najprostszy z możliwych na przygotowanie tych krewetek.

Ugotowałam je zgodnie z przepisem, wszystko nawet zaczęło mi się podobać, choć Magdą Gessler nie jestem, to jakoś te krewetki zrobiłam.

Aśka mi pomogła, więc byłam pewna, że przyrządziłyśmy je jak trzeba. Mokra i spocona, ze ścierką przewiązaną w pasie, wyłożyłam krewetki na talerze…

Stanęłam przy stole nad parującym talerzem, a Aśka miała podać mi jedną z upieczonych, soczystych, ociekających sokiem z cytryny krewetek…

Ugryzłam, przeżułam, przełknęłam.

Okazało się, że nie były takie złe. Trochę przypominały kurczaka, ale miały taki lekko słodkawy posmak. Zjadłam pół talerza tych krewetek, opychałam się nimi jak, nie ubliżając, wołoduch.

Aśka śmiała się ze mnie, ale co tam.

Danielowi też smakowały, bo jadł aż mu się uszy trzęsły, ale nie powiedział nic. No ale on zawsze był zamknięty w sobie, milczący i zwykle na wszystko odpowiadał monosylabami.

A co do mnie… póki, co żyję, a krewetki wpisałam na listę dań, które są dosyć dobre, ale zachwytu mego nie wywołały.

Tak serio to myślałam, że to będzie jakieś „wow”, ale jak widać moje podniebienie jest plebejskie i nie nawykło do takich pyszności jak owoce morza.

No cóż…

Perfekcyjną panią domu to ja nie będę

Musiałam mieć chyba zaćmienie umysłowe w chwili, gdy się zdecydowałam robić te porządki. Do perfekcyjnych pań domu nie należę, ale brudu nie lubię. Natomiast artystyczny nieład jak najbardziej. Sobotnie sprzątanie zaczęło się całkiem niewinnie i zgoła normalnie. Wygoniłam Daniela do sklepu po niezbędne wiktuały na obiad, sama natomiast postanowiłam zrobić pranie. Było to zajęcie z tych standardowych należących do obowiązków każdej pani domu. Ja sroce spod ogona nie wypadłam, nie chciałam być gorsza.

Niech Daniel wie, że będzie miał świetną żonę, która sprosta wszystkim domowym obowiązkom, myślałam.

Jak nic amok mnie jakiś musiał w tamtym momencie ogarnąć…

Innego wytłumaczenia nie znam.

Daniel wyszedł, ja zaczęłam zbierać rzeczy do prania. A to skarpetki, a to jakaś koszulka, a to ręczniki. I wtedy mój wzrok padł na firanki w salonie. Przyjrzałam im się spod oka i dostrzegłam, że są jakieś takie… szarawe. Fakt, nie pamiętałam, kiedy ostatnio je zmieniałam. Musiały tak wisieć dobre pół roku. Gdzieś z zakamarków pamięci, jak przez mgłę, przypomniałam sobie, że zakupiłam je we wrześniu, po czym od razu zawiesiłam. Teraz była końcówka lutego…

Najlepsze jest to, że wtedy to Daniel je wieszał, bo karnisz jest dosyć wysoko, a ja ze swoim wzrostem siedzącego psa, musiałabym wspiąć się chyba po drabinie, żebym mogła je dosięgnąć.

Jednak nie chciałam wyjść na ofermę, która nie radzi sobie z prostymi domowymi zajęciami, więc postanowiłam, że sama zdejmę te firanki.

Zrobię to, choćbym miała pęknąć.

— Dobra, Iga. Dasz radę — starałam się dodać sobie otuchy.

Poszłam po stołek, najwyższy, jaki był w domu, po czym postawiłam go pod oknem. Wzięłam głęboki wdech, po czym wtarabaniłam się na stołek i wyciągnęłam ręce, aby dosięgnąć karnisza.

— Kurza stopa gęsią kopana! — wydarło mi się z głębi trzewi.

Czerwona z wysiłku wyciągnęłam się jeszcze bardziej, chcąc odczepić te głupie firanki i w tym samym momencie poczułam, jak coś łaskocze mnie w nos, a konkretnie kurz opadający z moich pięknych, ale wyjątkowo zabrudzonych firanek. Nie udało mi się powstrzymać kichnięcia. Kichnęłam jak stary parowóz, po czym jak długa runęłam na podłogę, pociągając za sobą firanki, które trzymałam w rękach, a razem z nimi karnisz, który wyrwał się ze ściany.

Leżałam bez tchu przysypana firankami, gdy wszedł Daniel. Na mój widok krzyknął i podbiegł, rzucając torby z zakupami na podłogę.

— Iga! Nic ci nie jest? Powiedz coś! — Mówiąc to, pochylił się nade mną.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jest wyraźnie wystraszony. Biedak naprawdę się zmartwił. Patrzyłam w jego cudne oczy, miał takie długie rzęsy, widziałam usta, które poruszały się, ale nie słyszałam, co mówią, tak zaabsorbowało mnie to, co widzę. Nie myśląc, przyciągnęłam jego twarz do swojej i pocałowałam go, wpijając się w jego usta…

Całowaliście się kiedyś pod zakurzonymi firankami? Jeśli nie, to żałujcie. Nawet nie wiecie, jakie to cudowne zajęcie.

Oczywiście prania już nie dokończyłam, bo Daniel zaabsorbował całą moją uwagę.

I wiecie co? Całowanie jest dużo lepszym zajęciem niż zdejmowanie firanek. I dużo bardziej zajmującym…

Schody do samego piekła

Co drugie piątkowe popołudnie spędzałam u Aśki. Tak było i tym razem. Daniel miał wychodne z kumplami z pracy, a ja zaplanowałam, że zrobimy sobie z Aśką wieczór filmowy z Netflixem.

Zakupiłam niezbędne wiktuały, jakieś owoce, sery, białe wino. Zapakowałam wszystko do auta i pojechałam. Do Aśki bloku było jakieś dwa, może dwa i pół kilometra, ale z racji później pory nie uśmiechało mi się iść na pieszo. Autem byłam w parę minut.

Dojechałam pod blok, wysiadłam, wyjęłam pakunki, zamknęłam auto i ruszyłam do drzwi. Wklepałam kod, bzyknęło, otworzyłam i weszłam.

Aśka mieszkała na czwartym piętrze, więc musiałam wtarabanić się po schodach na samą górę, czując jak pot zaczyna mi ściekać między łopatkami, gdy byłam w połowie drogi. Kondycję miałam kiepską, kilogramy słodkiej nadwagi też mi w tym nie pomagały. Jednak zacisnęłam zęby i wlazłam na ostatnie piętro.

Aśka już czekała przy drzwiach, śmiejąc się ze mnie.

— Daj, wezmę od ciebie te torby. — Mówiąc to, wciąż trzęsła się ze śmiechu.

— Dobrze ci mówić — odburknęłam jej. — Ty jesteś szczupła, a kondycji mógłby ci pozazdrościć niejeden sportowiec…

Razem wyglądałyśmy jak Flip i Flap.

Weszłyśmy do środka, wciąż przekomarzając się, wypakowałyśmy paczki z jedzeniem, i przygotowałyśmy sobie miejsce w salonie. Aśka powystawiała wszystko na ławę, włączyła Netflixa i wybrała film. Obejrzałyśmy „Rebekę”, jedząc przekąski i pijąc wino.

Kiedy film się skończył zorientowałam się, że jest już bardzo późno.

— Muszę wracać. Jest już po dwunastej — westchnęłam, przeciągając się.

— Możesz zostać u mnie, Iga. Rano pojedziesz do domu — zaproponowała Aśka.

— Nie mogę, obiecałam Danielowi… — mrugnęłam do niej — no wiesz… słodkie sam na sam.

Aśka pokiwała głową ze zrozumieniem. Zadzwoniłam, więc po Ubera, nie chciałam kierować autem, gdy byłam lekko wstawiona. Pożegnałyśmy się i wyszłam.

Schodzę tymi schodami i schodzę, i schodzę. Wreszcie dotarłam do wyjścia, pchnęłam drzwi, ale poczułam opór.

„Ki diabeł”, myślę. „Zamknęli czy co?”

Popchnęłam drzwi raz jeszcze, ale bez efektu. Ani drgnęły. Przetarłam oczy i wówczas uświadomiłam sobie, że zamiast na dwór zeszłam na dół do piwnicy.

„Dobrze, że niżej nic nie było, bo bym chyba spotkała samego diabła! Schodziłabym i schodziła, aż dotarłabym do piekła…”

Ta myśl tak mnie rozbawiła, że aż parsknęłam śmiechem. Trzęsąc się ze śmiechu i ocierając oczy od łez, cofnęłam się do wyjścia. Uber czekał na mnie przed blokiem. Wsiadłam i po kilku chwilach byłam już w domu.

Kiedy opowiedziałam później Aśce, o tym, co mi się przytrafiło, ta tylko popatrzyła na mnie ze zgrozą, pomieszaną z niedowierzaniem i kryjąc rozbawienie, powiedziała:

— Ciesz się, że tam nie trafiłaś. W piekle nie ma zimnego piwa!

Czego nie zostawiać w lodówce

Ta moja skłonność do zamyślania się i błądzenia z głową w chmurach doprowadza często do przedziwnych sytuacji, a czasem wręcz komicznych.

Wczoraj po południu, gdy siedziałam sobie na kanapie pijąc kawę i przeglądając gazetę, przyszedł do mnie Daniel i zapytał:

— Iga nie widziałaś moich skarpet? Tych z nadrukiem w bałwanki?

Oczywiście w tym domu tylko ja wiem, gdzie, co się znajduje, chociaż mieszkamy już tutaj od roku. Ale faceci już tak mają…

— Nie, nie przypominam sobie, bym je gdzieś widziała — odpowiedziałam, a głos mi lekko zadrżał. — Ale poszukam — obiecałam solennie, po czym rzuciłam się przeszukiwać mieszkanie.

Normalnie po każdym praniu wieszam wszystko na suszarce, ale tam skarpet nie było. Poszłam do łazienki, myśląc, że może gdzieś spadły przy wyjmowaniu z pralki. Obszukałam, obmacałam wszystkie kąty w łazience, a skarpet nie znalazłam.

Jak kamień w wodę!

Popołudnie spędziłam na szukaniu tych przeklętych skarpet. Przekopałam całe mieszkanie, na próżno. Skarpety jakby wyparowały.

Wieczorem, kiedy zajrzałam do lodówki, żeby wyjąć masło i wędlinę na kolację, na górnej półce zobaczyłam jak leżą sobie w najlepsze… skarpety w bałwanki.

Nie mam pojęcia, jak się tam znalazły. Przecież nie pamiętam, żebym je tam wkładała…

Oczywiście Danielowi za żadne skarby świata postanowiłam się nie przyznawać, gdzie znalazłam jego ulubione skarpety. Pomyślałby, że do reszty zwariowałam.

I pewnie miałby rację.

Zapalniczka

Zabawne sytuacje nie przydarzają się tylko mnie. Sporo z nich spotyka również moich znajomych i rodzinę. Jedna z tych, które zapadły mi w pamięć wydarzyła się w ostatnie lato i dotyczyła zapalniczki.

Zostaliśmy z Danielem zaproszeni do mojej siostry na popołudnie z grillem i kiełbaskami. Moja siostra Agnieszka jest ode mnie starsza o pięć lat i zamężna. Ma też dziecko. A konkretnie sześcioletniego Janka. Siostrzeniec jest bardzo grzeczny, choć i troszkę łobuz. Jest dzieckiem bardzo rezolutnym i nad wyraz wygadanym. Janek zawsze też pomaga, kiedy go o to siostra lub szwagier poproszą.

No i siedzimy sobie na tej działce, gadamy. Agnieszka przyniosła przekąski.

W tym samym momencie Patryk, mój szwagier, zaczął rozpalać grilla i zawołał moją siostrę, żeby przyniosła zapalniczkę, a ona poprosiła o to Janka, by poszedł, bo to parę kroków.

Siostrzeniec zaniósł szwagrowi tą zapalniczkę, stanął, spojrzał poważnie i powiedział:

— Tato, to teraz wiesz, po co mama chciała mieć dzieci. Żeby ci tylko przynosiły zapalniczki.

Mina mojego szwagra bezcenna.

Tak, dzieci są bardzo kochane, ale to jak potrafią nas zaskoczyć i rozbawić, tego nic nie przebije.

Jak obierać ziemniaki

Wspomniałam już na wstępie, że drugą Magdą Gessler to ja nie jestem? No, wspominałam, więc nikt nie powinien się dziwić temu, co ostatnio zrobiłam w roztargnieniu. Jak już wcześniej pisałam, jestem osobą, która dosyć często się zamyśla. Nie wiem, skąd u mnie ta przypadłość, ale mam ją od zawsze i już. Nie potrafię się jej pozbyć ani z nią walczyć.

Bardzo często zamyślam się podczas zwykłych domowych zajęć.

Prosty przykład: ostatnio robiłam obiad. Daniel uwielbia ziemniaki, więc praktycznie do każdego dania je gotuję. Nalałam wody do garnka, wyjęłam torbę z ziemniakami, kosz na odpadki i nóż.

Skrobię sobie te ziemniaki w najlepsze, oczywiście już po kilku chwilach odpłynęłam gdzieś myślami…

Aż tu nagle słyszę okrzyk Daniela:

— Iga! Czyś ty oszalała?

Niedowierzanie w jego głosie sprawia, że budzę się z letargu podskakując ze strachu. Oczywiście nóż wypada mi z ręki na podłogę.

— Co się stało? — pytam go całkiem zdezorientowana.

— To! — pokazuje palcem.

Patrzę i oczom nie wierzę!

Kosz jest pełen oskrobanych ziemniaków, a garnek z wodą pełen obierek. Widząc to wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Śmiałam się, aż mi łzy leciały po policzkach.

Daniel pokręcił z niedowierzaniem głową, zrobił znak ręką „wariatka” i wyszedł z kuchni.

Tak, to właśnie ja. Iga Nowicka. (Nie) idealna pani domu.

Jak podtrzymać zainteresowanie mężczyzny

Każda kobieta chce wyglądać jak najlepiej dla swojego mężczyzny. Ja również chcę się podobać Danielowi. Zwykle staram się na co dzień dobrze wyglądać. Ładna sukienka, makijaż, zrobione włosy i paznokcie.

Jednak od pewnego czasu, a dokładnie od momentu jak ze sobą zamieszkaliśmy, coraz częściej łapię się na tym, że chodzę po domu nieuczesana, w piżamie albo rozciągniętym dresie. Daniel tego nie komentuje, więc pewnie wszystko jest w porządku.

Jednak kiedy przeczytałam w jednym z czasopism kobiecych, że mężczyzna traci zainteresowanie swoją partnerką, gdy ta o siebie nie dba i że najczęściej płeć brzydką odstraszają nieogolone nogi i tłuste, nieumyte włosy, wpadłam w panikę na myśl, że Daniel mnie porzuci. Musiałam zapobiec katastrofie, więc postanowiłam działać czym prędzej.

Najpierw odwiedziłam pobliską drogerię, później sklep z ciuchami, a na koniec zahaczyłam jeszcze o ulubioną cukiernię. Plan miałam opracowany do perfekcji, więc wszystko miało pójść idealnie. Pełna optymizmu i energii do działania przystąpiłam do misji upiększania.

Przygotowałam pyszną kolację, kazałam Danielowi czekać w salonie, a sama pobiegłam się wyszykować.

Godzinę później wykąpana, pachnąca, z gładkimi nogami, w czerwonej sukience, wysokich szpilkach, pięknym makijażu i olśniewającej fryzurze schodzę na dół do salonu i na przedostatnim schodku … potykam się i padam na podłogę jak długa.

Czar pryska, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię.

Daniel podbiega do mnie, pytając, czy nic mi się nie stało, a ja ryczę jak syrena strażacka, rozmazując przy tym cały makijaż.

Pewnie wyglądałam jak panda, ale nic mnie już nie obchodziło. Mój dobry nastrój prysł. W tamtej chwili uświadomiłam sobie jedno — nigdy nie będę idealna.

Wieczór skończyliśmy na kanapie, w piżamach, z popcornem i serialem na Netflixie. Daniel cały czas starał się mnie pocieszyć, był taki miły i kochany. Naprawdę nie wiem, jak on ze mną wytrzymuje. Chyba naprawdę musi mnie kochać.

Daniel robi zakupy

Czasem tak się zdarza, że gdy jestem wyjątkowo zmęczona po pracy Daniel oferuje, że zrobi zakupy. Najczęściej odmawiam, ponieważ on kompletnie się na tym nie zna. Zwykle bierze coś, czego ja w życiu bym nie kupiła albo kupuje rzeczy nieprzydatne. Zdarzają się jednak momenty, gdy nie mam wyboru i muszę zdać się na niego.

Tak było również dzisiaj. Wysłałam go do sklepu, a sama zajęłam się podwieczorkiem. Minęło pół godziny jego wciąż nie ma. Mija godzina, a Daniel wciąż nie wraca. Dzwonię do niego na komórkę, ale nie odbiera. Niepokoję się coraz bardziej, gdy uświadamiam sobie, że wielu mężczyzn porzuca w ten sposób swoje żony. No wiecie, wychodzą po bułki i już nie wracają.

Jeśli Daniel tak zrobi, to znajdę go i ubiję, myślę sobie mściwie, choć do takich osób nie należę. Zwykle łatwo wybaczam, jestem łagodna i wyrozumiała. Jednak myśl, że narzeczony porzuca mnie w taki sposób, budzi we mnie chęć mordu.

Po upływie godziny i kwadransa słyszę kroki na klatce schodowej. Drzwi się otwierają i wchodzi Daniel. Patrzę na to, co trzyma w ręce i oczom nie wierzę. Reklamówka jest przezroczysta, więc doskonale widzę, co kupił. Dwie paczki fajek i dwie pizze. To są zakupy, jakie mój mężczyzna robił przez ponad godzinę!

— Gdzie byłeś tak długo? — pytam patrząc na niego podejrzliwie.

Daniel wzrusza ramionami, po czym mówi:

— A, wiesz, spotkałem Darka i się zagadaliśmy. Ale nie martw się kochanie, kupiłem, co chciałaś.

Oczy niemal wychodzą mi z orbit, czerwienieję.

— Fajki i pizza? To chciałam?!

On patrzy na zawartość reklamówki i śmiertelnie zaskoczony mówi:

— Cholera, Iga. Wziąłem zakupy Darka. Pewnie on ma nasze…

Po czym nagle oboje wybuchamy śmiechem.

Chyba już wiem, co nas połączyło…

Jak to dobrze wiedzieć, że nie tylko ja jestem nieidealna. Na podwieczorek zjedliśmy pizzę.

I wiecie co?

Była to najlepsza pizza, jaką jadłam.

Czasem warto, by mężczyzna zrobił zakupy. Muszę o tym pamiętać na przyszłość.

Na poprawę nastroju lody

Dzisiaj Daniel zabrał mnie na niedzielny targ. Uwielbiam z nim tam jeździć, ponieważ zawsze z takich wypadów wracam ze stosem wszelakiej maści czytadeł. Od zawsze książki sprawiają, że szybciej bije mi serce, oddech przyspiesza i ogarnia mnie jakiś taki niezrozumiały dla innych amok. Taka przemożna chęć posiadania, palce same wyciągają się by porozkoszować się dotykiem papieru, a wzrok robi się taki jakiś rozmazany i… rozmarzony.

Co miesiąc część swojej wypłaty przeznaczam na książki, do których mam sentyment większy niż do nowych butów. Wolę kupić dziesięć książek niż dwie pary szpilek. Dla niektórych może się to wydawać nieco dziwne, ale dla mnie jest to jak najbardziej naturalne.

Książek w domu mam około pół tysiąca, butów niecałe pięćdziesiąt par. Chyba nie muszę więcej pisać? Każdy, nawet największa ameba umysłowa domyśliłaby się bez trudu, co jest sensem mojego jestestwa…

Oczywiście zaraz po Danielu. Wiadomo — miłość zawsze stawiam na pierwszym miejscu. Jednak zaraz po niej znajdują się książki. Później cała reszta.

Wróćmy jednak do dzisiejszego przedpołudnia. Zwykle będąc na pchlim targu, zaglądam na stoisko z książkami, tym razem było podobnie.

Facet w okularach z sumiastym wąsem, w czapce z daszkiem i koszuli w kratkę, na oko w średnim wieku, siedział na rozkładanym krzesełku, a przed sobą na ziemi miał rozłożone na kocu stosy różnych czytadeł, starych i nowych.

Oczy rozbiegały mi się w te i wewte, nie wiedziałam, gdzie patrzeć, bo tyle cudeniek leżało wprost przed moim nosem.

Pochyliłam się i zaczęłam przeglądać okładki książek, uważnie się im przypatrując.

Daniel niecierpliwił się, sprzedawca zagadywał.

W pewnym momencie zauważyłam, że facet zbaraniał i z dziwnym wyrazem twarzy, jakby chciał stłumić nagły wybuch śmiechu, zerkał to na mnie, to na stos książek.

„O co mu chodzi?” — pomyślałam, nie rozumiejąc jego dziwnego zachowania.

W tym samym momencie Daniel wziął mnie pod ramię i szepnął na ucho:

— Iga, masz plamę na dekolcie…

Natychmiast zerknęłam w rejony swojej klatki piersiowej i co zobaczyłam? Bluzka w okolicy lewej piersi była przemoczona i prześwitywała, wyglądało to tak, że cały cycek wystawał mi na widok publiczny.

A skąd ta plama? Nie zdążyłam do końca wysuszyć włosów, związałam je jedynie w kitkę.

Mokre włosy i cienka bluzka? Nie polecam takiego rozwiązania, a już z pewnością nie na wyjście z domu.

W pośpiechu zakończyłam zakupy i migiem wróciliśmy do auta. Całą drogę miałam popsuty nastrój, dopiero wieczorem trochę humor mi się poprawił, gdy Daniel postawił przede mną pudełko lodów czekoladowych. Nic tak nie poprawia kobiecie samopoczucia jak czekoladowo–waniliowo–truskawkowe lody.

Pechowa walentynka

To miał być idealny wieczór. Romantyczna kolacja ze świecami, smaczne jedzonko, wino, jakaś dobra nutka w tle i… ramiona mojego ukochanego. Ach, żeby choć tak tego dnia nic mi się nie przydarzyło…

Jednak nie, dzień bez wpadki to dzień stracony.

Jak się okazało, to walentynkowy poranek był katastrofą.

„Iga dziś wasza rocznica, poświętujecie sobie z Danielem we dwoje to święto miłości… Będzie sielsko, anielsko…” — myślę.

Cóż. Wyszło jak zawsze.

A zaczęło się całkiem niewinnie. Obudziłam się rano wyjątkowo wyspana, w dobrym nastroju. Przeciągnęłam się leniwie, zerkam na drugą połowę łóżka, ale ta okazuje się być pusta.

„Dziwne”, myślę zaskoczona, bo Daniel rzadko kiedy wstaje wcześniej niż ja. Jest strasznym śpiochem, gdyby mógł spałby do południa.

Zaintrygowana postanawiam sprawdzić, co też mój ukochany wymyślił dla mnie w ten wyjątkowy dzień, więc odrzucam kołdrę, stawiam nogi na podłodze i… przewracam wiaderko z różami. Woda wylewa się na panele, mocząc mi bose stopy.

Piszczę i podskakuję to na jednej, to na drugiej nodze, wołając Daniela.

Narzeczony wbiega do sypialni gotów mnie ratować z rąk nieznanego oprawcy, a gdy widzi, co się stało, parska śmiechem i kręci z niedowierzaniem głową.

— Cała ty — mówi tylko i wraca do kuchni po ścierkę.

Kwadrans później kryzys został zażegnany, a ja siedzę przy stole w kuchni, obserwując, jak Daniel smaży dla mnie omleta. Jest w tym mistrzem. Patrzę na niego rozmarzonym wzrokiem. Jego widok w fartuchu i bokserkach strasznie mnie kręci, mój mężczyzna jest taki seksowny, że aż ślinka cieknie mi na jego widok, postanawiam się do niego przytulić i dać mu gorącego całusa, podnoszę się ze stołka, robię krok w jego stronę i … potykam się o Futrzaka, który miaucząc rozdzierająco ucieka z kuchni.

Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że okulary zostawiłam na nocnej szafce…

Zaskoczony Daniel odwraca się z patelnią w dłoni i omlet ląduje na podłodze.

— Wiesz co, zjedzmy kanapki — mówię bezradnie. — Chyba to nie jest mój dzień…

Narzeczony podchodzi i mnie przytula. Pachnie wodą po goleniu i mydłem. Przymykam oczy, jest mi tak błogo, wszystkie smutki odpływają, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— Kocham cię, Iga. Życie bez ciebie byłoby strasznie nudne i pozbawione barw — szepcze mi do ucha.

Jego wyznanie sprawia, że miękną mi nogi. Patrzę mu w oczy i mówię:

— Kochanie, chyba coś się przypala, bo strasznie śmierdzi… — Marszczę nos. Romantyczny nastrój pryska. Swąd w kuchni jest coraz intensywniejszy.

Daniel wypuszcza mnie gwałtownie z ramion, omal nie przewracając, odwraca się i co widzę… ścierkę, która przypala się na kuchence.

Ukochany szybko wyłącza gaz, gasi pożar, wrzucając nadpaloną ścierkę do zlewu i zalewając ją wodą, po czym otwiera okno, żeby wywietrzało.

Stoję niczym skamieniała, a po chwili zaczynam się śmiać. Śmieję się tak, że aż łzy lecą mi po policzkach.

Narzeczony odwraca się i patrzy na mnie jak na wariatkę, a ja… czuję, jak ogarnia mnie szczęście.

Może i nie jestem idealna, bo ciągle coś mi się przydarza, ale jedno wiem na pewno … to nie byłabym ja. Taka już jestem, a moje życie jest najlepsze, bo to jedyne, jakie mam. I kocham je za to. Nawet gdy przytrafia mi się pech.

A co do romantycznej kolacji… to zjedliśmy ją w restauracji. W domu nie dało się wysiedzieć, trzeba było wietrzyć pół nocy, żeby pozbyć się zapachu spalenizny.

Piękne rzęsy to nie moja bajka

Chyba mnie jakaś klątwa prześladuje albo inny pech, czy coś, bo innego wytłumaczenia na to, co mi się przytrafia, nie znam. Myślałam, że chociaż jeden dzień uda mi się przetrwać bez żadnej wpadki, ale nie.

Złudna nadzieja.

O naiwności! O losie przebrzydły! A kysz! A kysz!

Tupię ze złości, potrząsając włosami i niemal zrzucając okulary z nosa. Poprawiam je niedbałym gestem, po czym padam na kanapę, ciężko dysząc.

A było tak:

Po pracy zadzwoniła do mnie Agnieszka moja siostra zapytać, czy nie zaopiekują się przez parę godzin Jankiem, bo oni muszą z Patrykiem załatwić coś pilnego w urzędzie i nie chcą ciągnąć ze sobą dziecka, po to może potrwać kilka godzin. Zgodziłam się bez wahania, bo uwielbiam siostrzeńca i to z wzajemnością.

Daniel miał pilne zlecenie, więc wyleciał z domu zaraz po śniadaniu i zapowiedział, że wróci późnym wieczorem. Całe popołudnie mogłam więc poświęcić zabawie z Jankiem.

Najpierw wyszliśmy na spacer z Tigerem, który biegał jak szalony po parku, za nim próbował nadążyć mój siostrzeniec. A ja człapałam za nimi, z językiem niemal do pasa, bo kondycji nie miałam za grosz. Zziajana i mokra, niemal doczołgałam się do pobliskiej ławki i klepnęłam na nią. Janek i Tiger niczym naładowani diuraselem wciąż urządzali dzikie harce po alejkach. Zazdrościłam im energii i zapału.

Po pół godzinie i oni poczuli zmęczenie, wróciliśmy więc do domu.

Zrobiłam kolację, zwykłe kanapki z serem, szynką i pomidorem. Zaparzyłam siostrzeńcowi herbaty i postawiłam wszystko na stoliku w salonie.

Włączyłam Jankowi kreskówkę i kazałam jeść, a sama poszłam do łazienki, bo przypomniało mi się, że przed powrotem Daniela miałam przedłużyć sobie rzęsy.

Chciałam mu zrobić niespodziankę, olśnić swoim wyglądem, tak żeby oszalał na mój widok. Jak wiadomo atmosferę w związku trzeba podgrzewać, co jakiś czas, żeby nie dopadła nas rutyna.

Siostrzeniec oglądał grzecznie bajkę, wiec postanowiłam skorzystać i zająć się poprawianiem swojej urody. Od zawsze chciałam mieć długie i piękne rzęsy.

Jednak ciągle odkładałam to marzenie na później.

W ostatni weekend byłyśmy z Aśką w drogerii i przyjaciółka namówiła mnie na kupno sztucznych rzęs, takich naklejanych.

Poszłam do łazienki, biorę pudełko, oglądam te rzęsy, czytam instrukcję, która wydaje mi się dosyć prosta. Ot smarujesz rzęsy i przyklejasz do powieki, przytrzymujesz chwilę, a potem robisz to samo z drugą.

„Nic trudnego”, myślę sobie.

Wyjęłam rzęsy z pudełka, wyciągnęłam pęsetę z kosmetyczki, otworzyłam tubkę z klejem. Trzymając rzęsy w pęsecie, wycisnęłam na nie odrobinę kleju, po czym docisnęłam do powieki, a później to samo zrobiłam z drugą.

Przejrzałam się w lustrze. Efekt był niesamowity. Długie, lekko podkręcone rzęsy diametralnie zmieniły wygląd mojej twarzy, tak, że wyglądałam teraz zalotnie i uwodzicielsko.

Posłałam buziaka swojemu odbiciu w lustrze, po czym zostawiłam cały ambaras i wyszłam z łazienki.

Weszłam do salonu w momencie, gdy Janek skończył oglądać bajkę. Na mój widok zawołał:

— Ciociu, chodź, poczytaj mi książkę. — Zrobił przy tym maślane oczy.

Nie byłam w stanie mu odmówić, westchnęłam tylko, przewróciłam oczami, po czym wzięłam pierwszą lepszą książeczkę z regału i usiadłam na sofie obok siostrzeńca.

Czytałam mu tę bajkę, czytam, aż tu nagle Janek spojrzał na mnie i robiąc dziwną minę, mówi:

— Wiesz, ciociu, chyba masz coś na policzku… — Jego wyraz twarzy sprawił, że poderwałam się jak wystraszona gazela i pobiegłam do łazienki.

Patrzę w lustro i z przerażeniem widzę jak sztuczne rzęsy z prawej powieki odpadły i nieco przekrzywione trzymają się powieki, druga też nie wyglądała lepiej. Wyglądałam groteskowo i ani trochę seksownie.

Westchnęłam, po czym sięgnęłam po klej, jednak niechcący strąciłam go z toaletki i buteleczka wpadła pod szafkę. Schyliłam się, żeby ją sięgnąć i w tym samym momencie potknęłam się o brzeg dywanika i padłam na podłogę jak długa.

Kiedy próbowałam się jakoś pozbierać, wszedł Janek i, widząc moje zabiegi, zapytał poważnym tonem trzydziestolatka:

— Ciociu, czemu przyklejasz sobie rzęsy?

— Żeby ładniej wyglądać — odpowiedziałam, poprawiając okulary.

— A ja myślałem, że chcesz nastraszyć wujka Daniela — powiedział, po czym wyszedł.

Mowę mi odebrało.

To ja tu się męczę, staram, i po co? Żeby się dowiedzieć, że to nie działa?

„Dobrze, że mi to powiedział sześciolatek, niż miałby mi to uświadomić mój własny narzeczony”, myślę, po czym bez odrobiny żalu wyrzucam sztuczne rzęsy do kosza na śmieci.

Nie zadzieraj z kurierem

Rozchorowałam się. Zdarza się najlepszym, jak to mówią, ale co się dziwić, jak pogoda w ciągu kilku ostatnich dni nas nie rozpieszcza. Jak nie pada, to wieje i tak na zmianę.

Jakby tego było mało, połowa mojej klasy się rozchorowała. Garstka uczniów przychodziła na lekcje, aż wreszcie stało się to, co nieuniknione w sezonie grypowym.

Przeziębiłam się i ja. Wstałam rano z gorączką i kaszlem. Zmierzyłam temperaturę. 37,7 kresek.

„Nie jest dobrze”, myślę i wykręcam numer do przychodni. Pani z recepcji informuje mnie, że lekarz przyjmuje od dziewiątej i że mam drugi numerek.

Patrzę na zegarek, jest 7.30, więc do wizyty mam jeszcze sporo czasu.

Kładę się z powrotem do łóżka. Nie wiem, kiedy przysypiam, ale budzę się, gdy na zegarku dochodzi 9.30.

Wyskakuję jak z procy i potykam się o kapcie, niemal wywracając, ale w ostatniej chwili udaje mi się utrzymać równowagę.

Biorę kilka wdechów, uspokajam się i idę do łazienki. Szybko myję zęby, przeczesuję włosy szczotką, po czym wychodzę się ubrać. Po dziesięciu minutach jestem gotowa do wyjścia. Zgarniam z szafki kluczyki do auta, torebkę i wybiegam z mieszkania.

Po kwadransie parkuję przed przychodnią. Kiedy wchodzę do środka i widzę tłum oczekujących, mam ochotę odwrócić się na pięcie uciec, ale powstrzymuję się i dodając sobie otuchy podchodzę do recepcji.

Szybko dowiaduję się, że, owszem, lekarz już przyjmuje, ale jest kilka nagłych przypadków i będę musiała poczekać na swoją kolej.

Nie mam wyboru, ruszam korytarzem pod właściwe drzwi, siadam na jedynym wolnym krześle i zaczynam obserwować otaczających mnie ludzi.

Wtedy dzwoni mój telefon, wyciągam go z torby i odbieram: