Zapach pokusy - Małecka Katarzyna - ebook + audiobook
BESTSELLER

Zapach pokusy ebook i audiobook

Małecka Katarzyna

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Rewelacyjna seria mafijna, która zachwyciła tysiące czytelniczek na Wattpadzie!

Jedyne, o czym marzyła młodziutka Blair Jensen, to wyprowadzić się od bez przerwy kłócących się rodziców i zacząć samodzielne życie. Nawet jeżeli będzie to oznaczało zamieszkanie w obskurnym pokoiku i pracę w hotelu na stanowisku pokojówki.

 

Jednak jedno przypadkowe zdarzenie zmieniło jej zwyczajne życie na zawsze. Problemy, które wcześniej wydawały się poważne, nie miały już znaczenia. Blair stała się świadkiem spotkania wpływowego członka mafii z narzeczoną dona. Konsekwencją tego, co zobaczyła, mogła być wyłącznie śmierć.

 

Don Massimiliano Vitale podczas załatwiania jednej z dostaw, przypadkowo trafia na wpółżywą dziewczynę. Ratuje jej życie i zawozi do szpitala. Nieznajoma wciąż powtarza imię, które bardzo niepokoi dona.

 

Mężczyzna wyczuwa, że dziewczyna może mieć dla niego ciekawe informacje. Ale dlaczego udaje, że nic nie pamięta? W jego otoczeniu ktoś kłamie, a tajemnicza Blair może znać odpowiedzi na najważniejsze pytania. Ku przerażeniu swojej narzeczonej Massimiliano postanawia zabrać ranną dziewczynę do własnego domu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 403

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 33 min

Lektor: Katarzyna Malecka

Oceny
4,7 (2632 oceny)
2088
385
114
34
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mlena1

Całkiem niezła

Książkę naprawdę dobrze i szybko się czyta, jednak nie rozumiem sensu dzielenia jej na dwie części, gdzie spokojnie można by było zamknąć to w jednym tomie, tak jak na wattpadzie. Jest to bardzo rozczarowujące i względem czytelnika niefajne zagranie przede wszystkim, że została ucięta w takim momencie.
110
justaweber

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwsza polska autorka która mnie zachwyciła.. Książka ciekawa,trzymająca w napięciu .Czekam z niecierpliwością na nastepny tom☺️
51
Mgm25

Dobrze spędzony czas

To najlepsza książka autorki.Ciekawa intryga,wartka akcja,na tle innych mafijnych romansów godna uwagi.
40
Sylwiajabl

Dobrze spędzony czas

trochę słaby poziom języka. ta sama historia lepiej napisana byłaby lepsza.
40
elzbietaglowinska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, uwielbiam powieści pani Katarzyny , bardzo polecam
30

Popularność




Copyright ©

Katarzyna Małecka

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2021

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Anna Grabowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-762-8

Prolog

Blair

Praca w hotelu nie była spełnieniem moich marzeń. Po wyprowadzce z domu musiałam jednak zarabiać, by mieć za co żyć i móc wynająć mieszkanie, i nie wylądować na ulicy. Mogłam zostać u rodziców, jasne, sęk w tym, że każdy spędzony tam dzień doprowadzał mnie do szaleństwa. Miałam dość ich wiecznych kłótni, wypominania, skakania sobie do gardeł. Sytuację pogarszała zbliżająca się rozprawa w sądzie, kończąca ich małżeństwo, spędzone razem dwadzieścia sześć lat. Podziałom majątku nie było końca, choć to nie tak, że mieli na koncie grube miliony. Razem prowadzili biuro podatkowe i nie mogli dojść do porozumienia, kto przejmie stery. Dzień w dzień słuchałam ich wiecznych pretensji i pewnego wieczoru, w asyście wrzasków dochodzących z salonu, podjęłam dorosłą decyzję o wyprowadzce. Najwyższa pora. I tak późno się na to zdecydowałam, biorąc pod uwagę fakt, iż miałam dwadzieścia dwa lata. Moje koleżanki już dawno opuściły rodzinne mury i do domu wracały od święta. Ja lubiłam nasz mały, jednopiętrowy domek. Dobrze mi się tutaj mieszkało, do czasu, nim moi rodzice nie zaczęli ze sobą walczyć.

Z kontem zasilonym skromną kwotą zarobioną w uroczej kawiarni spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wynajęłam jednopokojowe mieszkanie. Zero luksusu, paskudna dzielnica, wiecznie cieknący kran i grzyb na ścianie. Nie narzekałam, absolutnie! Ceniłam sobie spokój i otaczającą mnie ciszę, zamiast codziennych wrzasków. Właśnie ta cisza, po tygodniach krzyków, była niemal zbawienna.

To Annie, moja wieloletnia przyjaciółka, wciągnęła mnie do pięciogwiazdkowego hotelu Magnificent Mile, mieszczącego się przy 660 North State Street. Wielki kolos dla bogatych i wpływowych ludzi. Na początku trudno było mi się odnaleźć w tym bogactwie, przepychu, elegancji. Annie poklepywała mnie po ramieniu, mobilizując i zapewniając, że świetnie sobie poradzę. I poradziłam. Skrupulatnie wykonywałam swoje obowiązki, zawarłam nowe znajomości i odzyskałam spokój, który rodzice dzień po dniu mi odbierali.

Do czasu.

Pewnego wieczoru na nocnej zmianie zdarzyło się coś, co nie zdarza się w prawdziwym życiu. A jednak mnie się przydarzyło.

Jak zawsze zamierzałam posprzątać pokój, który powinien być pusty. Skąd mogłam wiedzieć, że ktoś jest w środku i właśnie uprawia dziki seks? A co najważniejsze, nie miałam pojęcia, kim była owa dwójka ludzi. I gdybym tylko wiedziała, wydrapałabym sobie oczy, by nigdy nie zobaczyć tego, co odmieniło moje życie.

Rozdział 1

Blair

Za pięć ósma wpadam do szatni zaspana i rozczochrana. W pośpiechu zmieniam buty, zrzucam kurtkę i zakładam swój codzienny uniform, przelotnie spoglądając na wiszący na ścianie zegar. Jego wskazówki w ekspresowym tempie przesuwają się do przodu, zabierając mi cenne sekundy. Silvia nienawidzi spóźnialskich, jej marudzeniom nie ma końca i za karę dodaje więcej pracy. Nie pociesza mnie myśl, iż jest dopiero środa, a ja spóźniłam się już dwa razy.

Wybiegam niczym wystrzelona z procy, kierując się prosto do pokoju socjalnego. Tam czeka na mnie rozpiska pokoi do posprzątania i cała masa innej roboty. Jest końcówka maja, pogoda rozpieszcza, a ja marzę o wakacjach. Niestety dorosłe życie wyklucza taki luksus.

Mam dwadzieścia trzy lata, skończyłam studia i pracuję na własny rachunek. Rodzice do tej pory wypominają mi, jak wielkim błędem było wybranie weterynarii. Cóż, ja nie żałuję, ubolewam jedynie nad tym, iż nikt nie potrzebuje osoby bez doświadczenia. Moim wielkim marzeniem było posiadanie własnego gabinetu. Oczywiście to również nie podobało się rodzicom. Tłumaczyli mi, jak bardzo nieopłacalna jest to praca, i emocjonalna, a ja jestem przecież taka wrażliwa. Owszem, jestem, właśnie dlatego chcę nieść pomoc. Uparłam się przy swoim i zamierzam dostać wymarzoną pracę. Nawet jeśli zdobycie jej wymaga czasu.

To Annie wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Akurat zwolniło się miejsce w hotelu i natychmiast mnie poleciła, zachwalając, jak bardzo jestem pracowita. Silvia wzięła mnie w obroty i przemaglowała, by mieć pewność, że Annie nie wciskała jej kitu. Starałam się, bo zależało mi na tej posadzie, na zarabianiu pieniędzy, by nie wrócić do rodziców z podkulonym ogonem. To nie wchodziło w grę. Wypłata była lepsza niż w ofercie pracy w wypożyczalni, gdzie rozmowę prowadził ze mną przystojniak odpicowany w garnitur. Chyba wpadłam mu w oko, ponieważ przesadnie się uśmiechał i siedział zdecydowanie zbyt blisko mnie. Następnego dnia zadzwonił i radośnie oświadczył, iż chętnie mnie przyjmie. Spóźnił się o kilka godzin, a w jego głosie można było usłyszeć nutkę rozczarowania.

Tak oto rozpoczęła się moja przygoda w Magnificent Mile, eleganckim hotelu z koszmarnie wysokimi cenami. Codziennie widywałam wystrojonych mężczyzn, piękne kobiety, bogactwo i przepych. Na początku czułam się tutaj nieswojo, jakbym nie pasowała do tego miejsca i pewnie tak było. Annie dodawała mi otuchy i tłumaczyła, że początki zawsze są trudne. Po czterech miesiącach przywykłam, zadomowiłam się i polubiłam współpracowników. Każdy był dla każdego miły, służył pomocą i dobrą radą. Doceniałam to, bo przyjaźń w pracy nie zawsze jest prosta.

Wchodzę do pokoju socjalnego i wlepiam oczy w rozpiskę. Czeka mnie długa noc, dwanaście pokoi oraz pomoc w pralni – cudownie. Nienawidzę prasować i mam dziwne wrażenie, że Silvia w ten sposób karze mnie za każdym razem. Zawsze, kiedy coś jej nie pasuje, wysyła mnie właśnie tam.

– Jensen! – Podskakuję przestraszona, przykładając dłoń do serca.

Harpia stoi w progu, zakładając ręce na piersiach, i patrzy na mnie spod przymkniętych powiek. Na początku przerażała mnie do szpiku kości i na sam jej widok niemal popuszczałam w gacie! Niska, pulchna kobiecina, daleko po pięćdziesiątce z mordem w ciemnych oczach, potrafiła przestraszyć niejednego większego od siebie. Po kilku miesiącach strach zniknął, za to pojawiła się niechęć. Nie pałałam do niej sympatią i wzajemnie.

– Jest punkt ósma, co ty tutaj jeszcze robisz?!

– Sprawdzam rozpiskę – odpowiadam spokojnie, uśmiechając się nieszczerze. – Sporo tego jak na jedną nockę.

– Pralnia czeka cię za wczorajsze spóźnienie. Mówiłam ci, żebyś przychodziła na czas, dziewczyno!

– To nie moja wina, że pękła mi dętka w rowerze! Przeprosiłam i obiecałam poprawę, tak? – Zaciskam zęby, coby nie palnąć czegoś jeszcze.

Kolejna kara nie jest na mojej liście priorytetów.

– Tak samo, jak to, że nie zadzwonił ci budzik, musiałaś przeprowadzić staruszkę przez jezdnię i zdechł ci kot! – unosi się, niemal tupiąc nogą. Wszystko jest prawdą, z wyjątkiem kota. Nie zdechł, bo nawet go nie posiadam! – Zabieraj się do pracy! Zacznij od czwartego piętra – burczy i wychodzi, zostawiając mnie samą.

– Franca – fukam wściekle, poprawiam uniform i wkładam na wózek wszystko, czego potrzebuję do uprzątnięcia pokoi.

***

Praca idzie sprawnie. Muzyka lecąca ze słuchawek poprawia mi nastrój i dodaje kopa, by uwinąć się jak najszybciej. Silvia oczekuje, iż wyprasuję górę pościeli, a zawsze spotyka ją wielkie rozczarowanie. Wolę dostać dwa dodatkowe pokoje, niż chwycić za żelazko.

– Bum! – Prawie dostaję zawału, kiedy kobiecy pisk przedziera się przez muzykę. Zdejmuję słuchawki, mordując Annie wzrokiem. – Wiem, pewnego dnia zejdziesz przeze mnie na zawał. – Śmieje się, opadając na łóżko.

– Mówiłam ci, żebyś nigdy więcej tego nie robiła! Nie masz pojęcia, jak cholernie tego nienawidzę!

– Mam pojęcie. Mówisz mi to za każdym razem, gdy to robię. – Porusza brwiami, podpierając głowę na łokciu. – Dochodzi północ, a ja jestem koszmarnie zmęczona. Silvia chyba potrzebuje dobrego seksu, bo ostatnio chodzi naburmuszona i wściekła.

– Poważnie? W takim razie nie bzykała się od czterech miesięcy, od kiedy tutaj pracuję. – Prycham wkurzona, psikając dębowe biurko preparatem do kurzu. Starannie wycieram każdy zakamarek, by lśniło czystością. – Dużo ci zostało?

– Sporo, pięć pokoi. – Ziewa, zasłaniając usta dłonią. – Marzę o wakacjach. O jakimś pięknym miejscu, drinkach z palemką i wachlującym mnie wielkim liściem przystojniaku.

– Dobrze, że za marzenia nie biją, inaczej nasze tyłki byłyby całe sine.

– Co racja, to racja – wzdycha ciężko i wstaje, poprawiając włosy. – Lecę do swojej roboty. Spotkamy się na przerwie. – Cmoka w powietrzu i znika, zostawiając mnie samą.

***

Następnego dnia melduję się u rodziców. Po odespaniu nocki wchodzę do domu, czując w powietrzu zapach mojego ulubionego ciasta ze śliwkami. Uśmiecham się, zdejmuję buty i wchodzę do kuchni, zastając w niej mamę. Wygląda marnie, a podkrążone oczy są oznaką braku snu. Nim dojdzie do tego cholernego rozwodu, matka zdąży się wykończyć! Nie rozumiem, dlaczego wszystko utrudnia i nie próbuje dogadać się z ojcem. Czasami myślę że robi to specjalnie, by zrobić mu na złość. Mama zawsze była dosyć mściwą osobą. Tak jest i w tym przypadku, a to oznacza długą i żmudną walkę.

– Och, Blair! – Wita mnie szerokim uśmiechem oraz mocnym uściskiem zgniatającym mi żebra. – Schudłaś, córeczko. Czy ty w ogóle coś jesz?

– Oczywiście, że jem! – obruszam się, siadając przy wyspie kuchennej. – Dużo pracuję, mało śpię, ale na pewno nie schudłam. Po prostu dawno mnie nie widziałaś.

– Wiedz, że nie pochwalam tej pracy – karci mnie, zezując znad oprawek okularów. – Marnujesz się tam, dziecko. Stać cię na coś lepszego.

– Proszę cię, mamo, nie zaczynaj! Za każdym razem jest dokładnie tak samo. Wciąż szukam etatu w klinice bądź jakiegoś stażu. Dążę do swojego celu, ale nie zawsze wszystko spada nam z nieba. Poczekam.

– Powinnaś była pójść na kierunek z perspektywami. Nikt z twoich rówieśników nie wybrał drogi podobnej do twojej. – Mama zaczyna kroić ciasto, a w kuchni zapada cisza. Te słowa ranią. Minęło tyle czasu, a ona wraz z ojcem nadal nie uszanowała mojego wyboru. – Blair?

– Huh? – Unoszę głowę, patrząc jej w oczy. – Wybacz, zamyśliłam się. Co mówiłaś?

– Ojciec znowu pije. – Kręci głową, przesuwając talerzyk z ciastem pod mój nos. Wpatruję się w pyszną kruszonkę, choć apetyt nagle ucieka. – Nie mam do niego sił. – Wyjmuje dwie filiżanki i zalewa rozpuszczalną kawę wrzątkiem.

Nienawidzi kawy, a wlewa ją w siebie litrami.

– Nie wiem, co mam ci powiedzieć, mamo. To chyba nic nowego.

– Owszem. Sęk w tym, że robi to coraz częściej, czasami nie wraca na noc. Pewnie ma kochankę.

– Co to za różnica? Przecież i tak się rozwodzicie. – Wzruszam ramionami, dopiero po chwili żałując wypowiedzianych słów.

Wiem, że mama nadal go kocha, mimo tego, jak bardzo aktualnie skaczą sobie do gardeł.

– Spędziłam z tym człowiekiem dwadzieścia sześć lat, urodziłam mu córkę i spójrz, jak mi za to dziękuje. Robiłam dla niego wszystko; gotowałam, prałam, sprzątałam! – wybucha, zapalając fajkę. Krzywię się na ten widok i na smród roznoszący się po kuchni. Zabija zapach ciasta, aż wszystko podchodzi mi do gardła. – Niewdzięczny kutas. – Strzepuje popiół do popielniczki w kształcie czarnych płuc, prezentu od ojca na ubiegłe święta.

Kiedy mama ją zobaczyła, wybałuszyła oczy i zaniemówiła, ja również. Popielniczka jest okropna, a patrzenie na nią wywołuje mdłości. Właśnie taki ojciec miał cel. Sprezentował jej ową popielniczkę ku przestrodze, by miała świadomość, co zostanie z jej płuc, jeśli nie rzuci tego świństwa. Co dziwne, mama nie tknęła papierosów przez cudowne trzy dni. Potem dopadł ją głód i zaczęła palić jeszcze więcej, z uśmiechem na ustach używając popielniczki od ojca, by widział, że jego pogadanka nie zrobiła na niej wrażenia.

– Myślę, że będzie wam lepiej osobno. – Unosi głowę, posyłając mi pełne zaskoczenia spojrzenie. – Ranicie siebie nawzajem, wciąż się kłócicie. Lepiej się rozejść.

– Dziecko, mam czterdzieści osiem lat! Nie mam pojęcia, co począć ze swoim życiem!

– Jak to co? Zacznij od nowa, poznawaj nowych ludzi, korzystaj z wolności. Kto wie? Może za rogiem czeka na ciebie jakiś przystojniak? – Mrugam okiem, co by rozluźnić atmosferę, ale matka siedzi jak skamieniała, wpatrując się we mnie jak w kosmitkę.

Mogę wypruwać sobie żyły i tak nic nie wskóram.

– Blair! – Do kuchni wchodzi ojciec, przytulając mnie do swojego piwnego brzuszka. – Ależ niespodzianka. Jak się miewasz?

– Dobrze, tatku. Praca pochłania większość mojego czasu, ale nie jest źle. A u ciebie?

– Właśnie wracam z pracy. – Wymownie spogląda na matkę, jakby niemo przekazywał, iż to właśnie on haruje jak wół, bo ona rodzinny interes ma w dupie. – Nie mogę zaniedbać klientów.

– Daruj sobie. – Mama przewraca oczami, wreszcie budząc się z transu. – Nie zgrywaj takiego pracusia, bo oboje wiemy, kto odwalał w firmie całą robotę.

– Oczywiście całe zasługi bierzesz na siebie, kochanie. Urocze! – Tata prycha z kpiną, odkłada teczkę na szafkę i poluźnia krawat. – Zapomniałaś, że to ja tyram tam od samego początku, to ja ją założyłem! Ty byłaś jedynie pomocą.

– Pierdol się, John! Prawda jest zupełnie inna, ale będziesz pieprzył te bzdury w sądzie, żeby tylko dostać jak najwięcej. Jesteś pazernym fiutem! – Jezu Chryste! Chowam twarz w dłoniach i próbuję się wyłączyć. Słuchanie wyklinających się rodziców to okropnie przytłaczające uczucie. Dawniej tak bardzo się kochali, wspierali i darzyli szacunkiem. Co się z nimi stało? – ...pewnie masz kochankę, skoro nie wracasz na noc do domu!

– A co cię to obchodzi? Zażądałaś rozwodu, za kilka tygodni odbędzie się druga rozprawa i radzę ci przystać na warunki, inaczej nigdy się nie rozwiedziemy!

– Przestańcie! – Uderzam pięścią w stół, skutecznie ich uciszając. – Na Boga, czy wy się słyszycie?! Dwoje ludzi, których kocham, którzy dbali o mnie od dziecka, teraz się wyzywa, jakby byli nastolatkami! Właśnie dlatego wyniosłam się z domu!

– O czym ty mówisz, Blair? – pyta matka, nareszcie gasząc to paskudztwo w płucnej popielniczce.

– O tym, że nie można żyć w tym domu! Przez rozwód, wasze spięcia, wieczne kłótnie nie dało się tutaj wytrzymać! Nie widzicie tego? Nie dość, że zniszczyliście naszą rodzinę, to jeszcze nie potraficie się dogadać i to ja cierpię na tym najbardziej! Dlatego wolałam wziąć pierwszą z brzegu robotę, żeby mieć pieniądze na mieszkanie i święty spokój!

– Córeczko – szepcze ojciec, nerwowym ruchem przeczesując włosy.

Wyraz jego twarzy mówi mi to, czego nie musi mówić na głos. Jest zaskoczony, choć nie powinien.

– Rozwiedźcie się jak najszybciej i idźcie każde w swoją stronę. Inaczej pozabijacie się we własnym domu. – Po tych słowach oboje cmokam w policzki i ulatniam się czym prędzej.

***

Dopiero u siebie jestem w stanie się uspokoić. Odgrzewam makaron ze szpinakiem, zjadam go przed telewizorem i funduję sobie długą kąpiel z mnóstwem pachnącej piany. Potrzebuję tego tak bardzo, jak całkowitego resetu. Przez chwilę miałam nadzieję, że dzisiejszego popołudnia rodzice zachowają się normalnie, kulturalnie. Szybko sprowadzili mnie na ziemię, uświadamiając, że jest dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym się wyprowadziłam. Minął rok, a oni niczego nie zrozumieli. Nie ma dla nich żadnej nadziei, mogę się jedynie modlić o szybki rozwód i zakończenie ich małżeństwa. Ani jedno, ani drugie nie chce ustąpić i przez to ich rozwód będzie ciągnął się w nieskończoność.

Przykre, że dwójka ludzi po wspólnie spędzonych latach kończy w ten sposób.

***

W pracy pojawiam się przed czasem, nawet zostaje mi całe piętnaście minut zapasu. Siedzę w kuchni nad kubkiem herbaty, wciąż rozmyślając o rodzicach. Kiedyś chciałam im pomóc, przetłumaczyć, pogodzić ich i uświadomić, że da się dojść do porozumienia, tylko trzeba odsunąć na bok urazę, złość i dogadać się jak na dorosłych ludzi przystało. Wszystko na nic. Kazali mi się nie wtrącać w ich sprawy, więc odpuściłam. Skoro tak chcieli rozegrać swoje małżeństwo, musiałam się wycofać.

– Hejka. – Obok siada Chase. – Coś się stało? Siedzisz bez ruchu i gapisz się w kubek.

– Nic nowego. – Posyłam mu blady uśmiech, upijając łyk zimnej już herbaty.

– Ach, rodzice – domyśla się, a ja przytakuję, wspominając dzień, kiedy miał okazję ich poznać. Nie planowałam tego i gdybym mogła cofnąć czas, nigdy bym do tego nie dopuściła. Chase jest moim kumplem, wiele razy pomógł mi w mieszkaniu, kiedy ciekła rura, kran lub po prostu wybiło korki. To wtedy odwiedzili mnie rodzice i zaczęli się sprzeczać. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. – Czyli nadal jest źle?

– A jak! Do kolejnej rozprawy chyba nie dojdzie, bo się wcześniej pozabijają.

– Pamiętam rozwód rodziców mojej eks-dziewczyny. W sądzie wywlekli na siebie koszmarne brudy, żeby tylko przejąć rodzinny interes. Agnes na tym ucierpiała, bo potem wszystko wyszło na jaw i w szkole nie miała życia.

– Przesrane. W takich sytuacjach dzieciaki zawsze najbardziej dostają po dupie.

– Jensen! – Harpia pojawia się znikąd, łypiąc raz na mnie, raz na mojego towarzysza. Jezu Chryste, ta kobieta jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Tylko czekać, aż wybuchnie, roznosząc wszystko dookoła. – Gdzie powinnaś być w tym momencie?

Powoli unoszę nadgarstek, po czym sprawdzam godzinę. Siódma pięćdziesiąt.

– Właściwie nigdzie. Mam jeszcze dziesięć minut do rozpoczęcia pracy. – Uśmiecham się, na co Silvia robi się cała czerwona. Unosi brodę, odwraca się i wychodzi, trzaskając drzwiami. – Powinna łykać xanax, poważnie!

– Zgadzam się. – Chase śmieje się, trącając mnie ramieniem.

Nocka strasznie się dłuży. Posprzątałam ledwo trzy pokoje, a już mam dość. Nawet muzyka nie poprawia mojego samopoczucia i jedyne, o czym marzę, to własne łóżko. Nienawidzę nocnych zmian, po których przesypiam większość dnia, wytrącając się z rytmu. Wolę przyjść rano i cieszyć się drugą połową dnia. Niestety nie mam tak dobrze. Silvia przydziela mi nocki, kiedy tylko może, jakby chciała utrzeć mi nosa i pokazać, kto ma tutaj władzę. Nigdy nie byłam dla niej niemiła, nie pyskowałam i nie okazywałam braku szacunku. To ona uwzięła się na mnie, jakbym zawiniła i zrobiła coś karygodnego. Annie twierdzi, że robi to z zazdrości. Kierownik zmiany, Paul, bardzo mnie lubi, zawsze zamieni ze mną słówko, pożartuje, nawet poflirtuje. Mogłam pożalić się na Silvię, na jej traktowanie, wydzieranie i ciągłe nocki, mimo to milczałam. Nie należę do osób, które korzystają z okazji i podkładają świnie. Radzę sobie z Silvią na swój sposób i chyba właśnie to doprowadza ją do szału.

Zamykam pokój z numerem sto piętnaście i otwieram ten obok, kiedy zaczepia mnie Annie. Chwyta moje ramię, wpycha mnie do środka i niemal podskakuje podekscytowana.

– Nie uwierzysz! Robert zaprosił mnie na randkę. – Piszczy, klaszcząc w dłonie.

Patrzę na nią z czułością, wiedząc, jak długo na to czekała. Robert jest kucharzem, mierzy z metr dziewięćdziesiąt, a jego ramiona pokrywają tatuaże. Na sam jego widok oblatywał mnie strach, ale moja przyjaciółka za każdym razem spogląda na niego jak zakochane we właścicielu szczenię. Do tej pory obiekt jej westchnień nie okazywał większego zainteresowania i ciekawi mnie, co zmieniło jego zdanie.

– Śliniłaś się na jego widok od przeszło pół roku! Jakim cudem zaprosił cię na randkę?

– Sama nie wiem. Ostatnio rozmawialiśmy kilka razy, ale nie sądziłam, że z tych rozmów przejdziemy do spotkania.

– Cieszę się, Annie. Mam nadzieję, że będziesz się świetnie bawić. Tylko nie świruj, okej? Zachowuj się i nie zrób z siebie kompletnej idiotki!

– Jasne, mamo! Lecę, zajrzę do ciebie później. – Cmoka w powietrzu i w podskokach pokonuje korytarz.

Dochodzi prawie czwarta rano, kiedy zmierzam do ostatniego pokoju. Stawiam pod drzwiami wózek, sprawdzam, czy wszystko mam, i upewniam się, że zabrałam świeżą pościel. Na końcu korytarza dostrzegam moją przyjaciółkę, całą w skowronkach i z uśmiechem na ustach. Zazdroszczę jej powodu, dla którego ma energię o czwartej nad ranem!

Otwieram drzwi kartą i wchodzę do środka. Nucąc cicho, przemierzam jasny korytarz i docieram do salonu. Apartament jest duży, posiada trzy pokoje i zdecydowanie jest ulubieńcem wpływowych biznesmenów. Przewracam oczami na widok szklanego stolika zastawionego pustymi szklaneczkami oraz dwoma karafkami, w których nie ma kropli alkoholu. Ustawiam wszystko na tacy, wrzucam do kosza papierki po cukierkach i zostawiam go przy sofie, sięgając po ściereczkę. Uwijam się szybko, po czym biorę pościel i kieruję się do sypialni. Kiedy tylko otwieram drzwi, zatrzymuję się jak sparaliżowana.

Jasna cholera, byłam pewna, że apartament jest pusty. Na klamce nie wisiała plakietka z napisem nie przeszkadzać. Tymczasem gapię się na mężczyznę z wytatuowanymi plecami i niesamowitymi pośladkami, posuwającego przyciśniętą do ściany blondynkę. Nie mam pojęcia, dlaczego ten widok tak bardzo mnie szokuje. Ruchy nieznajomego są mocne, gwałtowne, momentami nawet brutalne, jednak kobieta nie narzeka. Dociska plecy do jego torsu i układa dłonie na jego udach, jakby tym gestem prosiła o więcej.

– Powiedz, że mnie kochasz – mówi ostro mężczyzna, chwytając ją za szyję.

Próbuję odzyskać władzę w nogach i wyjść, ale ton jego głosu niemal wbija mnie w podłogę. Mocny, surowy, mroczny, zwiastujący tylko jedno – kłopoty. Mój mózg natychmiast krzyczy: spierdalaj, ale jakimś dziwnym trafem nie mogę ruszyć nawet palcem!

– Kocham cię, Vincenzo. Pieprz mnie mocniej.

– Jak sobie życzysz. – Napiera na nią, aż ta staje na palcach, i wbija się w nią okrutnie, zmuszając do krzyku.

Kiedy owija palce na jej szyi, przełykam ślinę.

Koleś, udusisz tę bidulkę!,myślę z przerażeniem.

– Co, do cholery?! – Kobieta piszczy, patrząc na mnie zaskoczona. Dopiero teraz budzę się z transu, potrząsam głową i orientuję się, że zostałam przyłapana. – Szlag! – Blondynka okrywa się szlafrokiem i znika w łazience, zostawiając mnie na pastwę swojego kochanka!

Kurwa!

Mężczyzna opiera dłoń na ścianie i łapczywie chwyta powietrze. Obserwuję jego poruszający się szybko tors, zaciśniętą szczękę, umięśnione ciało. Przez moment skupiam wzrok na wielkim tatuażu zdobiącym jego udo, przechodzącym na bok brzucha i plecy. Jest piękny!

A potem nieznajomy spogląda na mnie, pozbawiając moje płuca tlenu. Mam wrażenie, że moje ciało zostaje sparaliżowane jego wzrokiem, a nogi słabną. Patrzę na niego zahipnotyzowana, uwięziona pod wpływem mrocznego spojrzenia. Jakby tego było mało, nagle się odwraca, prezentując w całej okazałości. Wciąż gotowy, dumnie prężący się, jak gdyby brał udział w konkursie piękności. Na widok jego męskości, moje oczy się rozszerzają.

Jezu Chryste, co za demon!

Nie jestem zbyt doświadczona, ale coś takiego widzę pierwszy raz w życiu! Nie dziwię się, dlaczego ta bidulka tak krzyczała. Ja na jej miejscu darłabym się wniebogłosy!

– O nie, nie, nie! – Najpierw słyszę jej głos, potem czuję uścisk na ramieniu. – Kurwa. – Sapie pod nosem, osłaniając oczy dłonią. – Proszę wybaczyć. Już ją zabieram. – Annie wyciąga mnie z pokoju, wlokąc przez cały apartament aż do drzwi, którymi trzaska z hukiem. Jest blada jak ściana i oddycha chaotycznie, jakby uciekała przed diabłem. Ja również oddycham dopiero teraz, do tej nie pory nieświadoma, iż wstrzymywałam oddech. – Boże! Wiesz, kto to był, Blair? – Kręcę głową, szukając języka w ustach. Chyba zamurowało mnie na widok tego przystojniaka. Ach... i te pośladki. Umięśnione, jędrne, takie mniamniuśkie! Aż chciałoby się dać klapsa! – To Vincenzo Coletti.

– Wybacz, Annie, nie mam pojęcia, o czym ty, do diaska, mówisz! Koleś jest gorący, na tym skończmy, okej? Pokój miał być wolny, to nie moja wina. Poza tym. – Wystawiam palec, uśmiechając się. – Nie róbmy z tego takiej afery! To tylko seks i bardzo seksowne pośladki. – Mrugam okiem, łapiąc za rączki wózka.

Już mam robić pierwszy krok, kiedy drzwi pokoju otwierają się gwałtownie i staje w nich Ciacho Roku, na szczęście w spodniach, lecz bez koszulki. Świeci mi przed oczami nagim torsem z kolejną porcją tatuaży. Ma piękne ciało, to trzeba mu przyznać. Zapewne spędza na siłowni sporo czasu, bo coś takiego samo się nie zbudowało!

Z wyniosłością spogląda najpierw na moją przyjaciółkę, a potem na mnie, mierząc mnie z góry na dół i oceniając. W momencie zetknięcia się naszych spojrzeń mam wrażenie, że patrzę w ciemność, gdzie nie ma nic prócz niebezpieczeństwa.

Rozdział 2

Blair

Stoimy w krępującej, przedłużającej się ciszy. O ile ja zachowuję względny spokój, tak moja przyjaciółka niemal hiperwentyluje. Gapię się na nią zaskoczona, kompletnie nie rozumiejąc jej dziwnego zachowania. No dobra, koleś wygląda na groźnego, jego spojrzenie ścina z nóg i z całą pewnością nie jest byle kim, ale, na Boga, nie popadajmy w obłęd!

Czy tylko ja z naszej trójki trzymam nerwy na wodzy? Odważnie patrzę nieznajomemu mężczyźnie w oczy, grając twardą sztukę. On również nie spuszcza ze mnie wzroku, przez co czuję się jak urocza małpka w zoo, oglądana przez zachwycone dzieciaki. Może powinnam pobierać za to opłaty? Na tę myśl zaciskam usta, by się nie uśmiechnąć.

Pan Coletti marszczy brwi, wyraźnie wkurzony.

Och, czyżby ktoś nie posiadał poczucia humoru?

– Jeszcze raz bardzo przepraszam za zaistniałą sytuację, panie Coletti. Moja przyjaciółka pracuje tutaj dopiero od czterech miesięcy, do tej pory nie miała przyjemności pana spotk...

– Zamilcz! – Annie nie kończy, ponieważ Pan Tajemniczy bezczelnie wchodzi jej w słowo. Jego mroczny ton jeży mi włoski na rękach. Gdyby tylko chciał, mógłby pracować w seks telefonie, robiąc furorę. Laski moczyłyby majtki w sekundę! – Jak masz na imię? – zwraca się do mnie, wychodząc z pokoju. Staje przede mną, górując męską postawą. Nie mam pojęcia, ile koleś ma wzrostu, ale sięgam mu ledwo do ramienia. Czuję się jak krasnal ogrodowy! – Nie zapytam ponownie.

– Blair – odpowiadam pewnie, zakładając ręce na piersiach.

Kącik jego ust drga, jakby bawiła go moja odważna postawa. A co! Nawet jeśli doniesie Silvii, to nie powód do pozbawienia mnie pracy! Mógł wywiesić plakietkę, jeśli chciał się pieprzyć!

– Blair – powtarza cicho, przyglądając się mojej twarzy.

Jasna cholera, właśnie przeleciał mnie lodowaty dreszczyk.

– Co się tutaj dzieje? – Wznoszę oczy ku niebu, pytając niemo: dlaczego?! Czy Bóg aż tak mnie nienawidzi? Silvia pojawia się dosłownie znikąd, jednak na widok mężczyzny jej ton nagle ulega zmianie. – Och, pan Coletti. Jakiś problem? – syczy przez zęby, uśmiechając się sztucznie.

Oho! Jeśli Pan Tajemniczy się wygada, Harpia będzie miała używanie!

– Nie. To tylko małe nieporozumienie, prawda? – Uśmiecham się szeroko, nie spuszczając z niego oczu. – Pan Coletti zapomniał wywiesić plakietkę, a ja nie wiedząc, iż apartament nadal jest zajęty, weszłam do środka w najmniej odpowiednim momencie. Bardzo pana przepraszam, mój błąd. – Przykładam dłoń do serca, robiąc najbardziej słodką minę, na jaką mnie tylko stać. Chyba nie robi to na nim wrażenia, ponieważ wyraz jego twarzy jest jak wyryty z kamienia. Skurczybyk. – Skoro wszystko zostało wyjaśnione, wrócę do pracy. – Odsuwam się, nawet nie zaszczycając Silvii spojrzeniem, i czmycham, czując na sobie trzy pary odprowadzających mnie oczu.

Słodka Marysiu, co za facet! Obym nigdy więcej go nie spotkała.

Annie dopada mnie dopiero po zakończeniu zmiany, kiedy przebieram się w szatni. Nadal jest przygnębiona, jakbym co najmniej kogoś zamordowała, a nie przyłapała na bzykaniu. Wielkie mi halo! Może sama nie jestem zbytnio aktywna seksualnie, ale rozumiem potrzeby innych.

– Jezu, rozchmurz się, Annie! Masz minę, jak gdyby ci ktoś klapką na muchy rodzinę wybił. Przeprosiłam tego gościa i po sprawie, tak?

– Mhm – mruczy pod nosem, zbywając mnie. – Jestem po prostu zmęczona.

– Odpocznij i naładuj akumulatory! Mam zamiar zrobić to samo.

– Silvia kazała ci przekazać, że dzisiaj masz wolne. – Rozdziawiam usta, nie dowierzając w jej słowa.

Ja i wolne? Nie, to na pewno pomyłka.

– Jaja sobie robisz? Jakim cudem dała mi wolne w środku tygodnia? Nigdy wcześniej tego nie robiła.

– Nie wiem, Blair. Oznajmiła jedynie, że masz wolne i nic więcej.

– W porządku.

Zamykam szafkę i wkładam na siebie bluzę, rozmyślając o tym, co powiedziała Annie.

Czyżby Harpia zaliczyła i okazała łaskę? A to dobre!

***

Prawie na śpiąco pokonuję drogę do domu. Powłóczę nogami, ziewając co trzy sekundy. Jestem potwornie zmęczona, bolą mnie stopy i czuję, że dzisiaj prześpię cały dzień. To była moja trzecia noc z rzędu, nie jestem pewna, ile jeszcze pociągnę. Silvia uwielbia mnie dręczyć, nie odczuwając żadnych wyrzutów sumienia. Jeśli zamierza mnie dobić, chyba będę musiała szepnąć Paulowi słówko, bym przez jakiś czas mogła popracować w trybie dziennym.

Przecieram powieki, przechodzę przez opustoszałą ulicę i ziewam po raz setny, nagle dostrzegając czarny samochód. Jedzie po drugiej stronie, bardzo wolno, jakby kogoś śledził. Sęk w tym, iż oprócz mnie nie ma tutaj żywej duszy, i ta myśl natychmiast mnie otrzeźwia. Budzę się w ekspresowym tempie, przyśpieszam i naciągam na głowę kaptur bluzy, odbijając w prawo. Od mojego mieszkania dzieli mnie nie więcej jak kilkadziesiąt metrów, przyśpieszam i dyskretnie zerkam zza kaptura. Samochód skręca i nadal jedzie w tyle. Mam pewność, że obiektem śledzenia jestem ja. Poza miauczącymi przeraźliwie kotami nie ma tutaj nikogo, a nie sądzę, by słodkie kotki zalazły komuś za skórę.

Ha! Pytanie brzmi, komu ja zawiniłam, skoro mam eskortę pod samiutkie drzwi.

Kiedy nimi trzaskam i przekręcam wszystkie zamki, nie zapalając światła, dopadam do okna, dyskretnie wyglądając zza zasłony. Samochód przez chwilę stoi tuż pod klatką, ale oprócz tego nie dzieje się nic więcej. Chciałabym zwalić winę na moją paranoję, paskudną dzielnicę, jednak moje przeczucia są złe, bardzo złe. Ktoś mnie śledził, wie, gdzie mieszkam, i może przyjść tutaj w każdej chwili. Ta myśl stawia na baczność każdy nerw w moim ciele. Obiecuję sobie, że jutro kupię gaz pieprzowy i zamontuję w drzwiach zasuwkę.

***

Budzę się przed południem. Pierwsze, co czuję, to ból głowy i suchość pod powiekami. Sen długo nie przychodził, a moja wyobraźnia katowała mnie paskudnymi wizjami. Zasnęłam dopiero koło ósmej, męcząc się koszmarami. Wydarzenie z rana wciąż mnie prześladuje i potwornie martwi. Zastanawiam się, kto siedział za kierownicą i czego mógł chcieć. A może to przypadek? Dzielnica South Shore nie należy do bezpiecznych, w dodatku dzieją się tutaj naprawdę popieprzone rzeczy, więc śledzący mnie samochód nie jest czymś nadzwyczajnym. Nie dalej jak dwa tygodnie temu zadźgali nożem nastolatka i zostawili go w ciemnej uliczce na pewną śmierć. Na samą myśl po moim ciele przebiegają ciarki. Takie sytuacje były na porządku dziennym, dodać do tego bójki, narkotyki, broń i tragedia gotowa.

Opuszczam mieszkanie punkt druga. Zamykam wszystkie zamki, przekładam pasek torebki przez ramię i wychodzę z klatki. Odruchowo rozglądam się na boki, wzrokiem poszukując czarnego samochodu. Kiedy nie dostrzegam nic podejrzanego, kieruję się do małego sklepiku z gadżetami wędkarskimi. Dawno temu ojciec kupił tam gaz pieprzowy, coby odstraszać psy chcące rzucić się do gardła naszemu małemu ratlerkowi. Gdyby jakiś większy pies do niego dopadł, z całą pewnością z Morrisa nie zostałyby nawet kości.

W międzyczasie dzwoni do mnie Annie, proponując spotkanie w naszym ulubionym barze zaledwie przecznicę od mojego domu. Właściwie żadna kobieta nie powinna nawet przekroczyć progu tego miejsca, ale ja kocham ten bar. Jest ponury, zadymiony, barowe krzesła przeżyły już swoje, a towarzystwo pozostawia wiele do życzenia. Niemniej jednak uwielbiamy z Annie naszą Spelunę i chętnie odwiedzamy ją przy każdej możliwej okazji, by wypić pyszne piwo i pogawędzić. Johny, właściciel, barman i kelner w jednym, zawsze wita nas szerokim uśmiechem i pasie tłustymi frytkami z roztopionym serem. Po kilku piwach i takim posiłku miałam wrażenie, jakbym przytyła z dziesięć kilo.

Annie przez telefon brzmiała na przygnębioną i nieco zmartwioną. Po spotkaniu Ciacha Roku była przerażona. Szczerze powiedziawszy, nie mam zielonego pojęcia, kim jest ów mężczyzna, ponieważ nigdy wcześniej go nie widziałam. Po zachowaniu Annie było oczywiste, iż musi być kimś ważnym, inaczej nie byłaby tak przestraszona. Planuję pociągnąć ją za język i dowiedzieć się czegoś więcej, skoro wpadłam na niego i zastałam w jakże jednoznacznej sytuacji. Na samo wspomnienie robi mi się potwornie gorąco i czuję rumieńce na policzkach. Przykładam do nich dłonie, zaciskając usta w uśmiechu. To były naprawdę cholernie seksowne pośladki, jakich nigdy w życiu nie widziałam! Nie to, że mam doświadczenie, bo nie mam, ale taki facet musi być petardą w łóżku!

Chryste! O czym ja właśnie myślę?!

Besztam samą siebie, wyrzucam z głowy Pana Przystojnego i wchodzę do baru. Johny już od progu macha do mnie wesoło, wskazuje barowy hoker i kiedy tylko siadam, bierze moją dłoń i całuje jej wierzch – taki gest, którym obdarza mnie i Annie.

– Pięknie dzisiaj wyglądasz, jak zawsze zresztą – bajeruje, puszczając oko. – A gdzie twoja najlepsza przyjaciółka?

– Właściwie powinna być jakieś pięć minut temu. Pewnie coś ją zatrzymało.

– Może napijesz się piwa? Frytki do tego?

Och, zaczyna się!

– Na razie poproszę twój słynny napój imbirowy, na piwo jest stanowczo za wcześnie!

– Naprawdę? Im to powiedz. – Kiwa głową w kierunku stolika w końcu sali, przy którym siedzi grupka facetów z wielkimi kuflami przed sobą.

– Nigdy nie zrozumiem, jak można pić o tej godzinie – prycham.

– Hejka! – Przekręcam głowę, obserwując przyjaciółkę. Odkłada torebkę na bar, wskakuje na krzesełko i cmoka mnie w policzek. – Sorki, samochód mi zdechł i musiałam czekać na taksówkę. Przysięgam, że zezłomuję tego grata!

– Powinnaś była zrobić to jakieś dwa lata temu! To ledwo jeździ!

Gromi mnie wzrokiem, po czym wita się z Johnym.

– Zrobię to, obiecuję. Po prostu muszę oszczędzić pieniądze na coś nowego.

– Trzymam kciuki. – Uśmiecham się, odbierając wysoką szklankę z napojem imbirowym. Annie również prosi o to samo i kiedy Johny się oddala, zapada niezręczna cisza. Nigdy nie czułam się w jej obecności tak dziwnie! – Coś cię martwi? – dopytuję.

– Nie. – Wzrusza ramionami, sięgając po stojącą na barze miskę z orzeszkami. – Nie odespałam nocki, wciąż czuję się jak zombie. Nocne zmiany zaczynają dawać mi w kość!

– Mnie to mówisz? Ciągnę nocki od kilku dni, moja droga. To nielegalne!

– Jutro rano zadzwoń do Silvii i zapytaj, jaką masz zmianę w piątek.

– Zadzwonię. – Upijam łyk napoju i wchodzę na interesujący mnie temat. – Więc... kim było to ciacho, które przyłapałam? Twoje zachowanie było niepokojące. – Natychmiast zauważam zmianę jej postawy. Napina ramiona, zwija dłonie w pięści i nie zaszczyca mnie nawet spojrzeniem.

– Imię i nazwisko już znasz. Jest menadżerem tego hotelu, Blair.

Kurwa mać!

– Mówisz poważnie? – piszczę, ściągając na siebie uwagę kolesi w rogu sali. Chrzanić ich! – Menadżer hotelu? Matko Boska, to katastrofa!

– Daj spokój, nie wywali cię. Przecież nawet nie ma powodu. To tylko przyłapanie na bzykaniu, nic wielkiego – stwierdza niby luźno, choć wyczuwam, że coś jest na rzeczy.

– Wydaje mi się, że dla niego mogło być to coś wielkiego, Annie. Wyglądał na solidnie wkurzonego, a tonem głosu prawie zwalił mnie z nóg.

– Najlepiej trzymaj się od niego z daleka. Takie szare myszki jak my nie powinny nawet zbliżać się do takich kolesi jak Vincenzo Coletti.

– Jakoś wcale mi się do tego nie śpieszy. Na twarzy miał wypisane „kłopoty”!

– Zgadzam się z tobą. Zapomnij o tym. – Wysila się na uśmiech, zmieniając temat. – Zamówmy frytki, najlepiej dużą porcję. Umieram z głodu! – Zaciera ręce, wołając Johny’ego.

***

Nazajutrz ze snu wyrywa mnie dzwonek telefonu. Dochodzi dopiero ósma rano, ale Silvia ma na to wywalone. Ledwo się odzywam, a już wydaje polecenie pojawienia się w hotelu. Brzmi niemiło oraz bezczelnie, czego szczerze w niej nienawidzę. A jeszcze bardziej nie znoszę jej władzy, którą rzuca mi prosto w twarz. Czuje się lepsza od nas, poniewierając nami jak szmacianymi kukiełkami. Wiele razy na końcu języka miałam ciętą ripostę, którą z chęcią bym ją poczęstowała, jednak się hamowałam, ponieważ to moja przełożona, a praca w hotelu jest dla mnie ważna. Szkoda, że szacunek do pracowników Silvia ma w nosie.

Zjawiam się prawie o dziesiątej, ziewając i poprawiając rozwiane przez wiatr włosy. Macham wesoło do dziewczyn na recepcji i kroczę prosto w paszczę lwa, czyli do gabinetu należącego do Silvii. Znajduje się na parterze, w centralnym miejscu, żeby wszyscy mieli świadomość, kto rozdaje karty. Zawsze zastanawiała mnie pozycja Silvii. Panoszy się w hotelu, jakby co najmniej był jej własnością, a ona zajmowała fotel prezesa, a nie kierownika zmiany. Wydaje polecenia bez mrugnięcia okiem, wiele razy używając tego swojego pogardliwego tonu, który potrafił doprowadzić do szału.

Biorę głęboki wdech i delikatnie pukam do drzwi, po czym słyszę ostre wejść. Kręcę głową, przekraczając próg, i zawieszam wzrok na Silvii. Siedzi przy wielkim biurku, stuka w klawiaturę laptopa i od niechcenia, nad oprawkami paskudnych okularów, łypie tymi ciemnymi oczyskami. Nie znam jej zbyt dobrze, ale aż nadto wiem, jak bardzo jest wredna. Małe to takie, opryskliwe i chamskie, co nie zmienia faktu, że naprawdę przez nią mogę wylecieć.

– Usiądź. – Harpia sprowadza mnie do rzeczywistości, kiwając podbródkiem na stojące naprzeciwko jej biurka krzesło. Zajmuję je z dozą niepewności, dopiero teraz rozmyślając nad tym, dlaczego tak właściwie mnie tutaj wezwała. Cholera! Przeskrobałam coś? – Sądziłam, że uda ci się dotrzeć o wiele wcześniej – stwierdza wyniośle.

– Przepraszam. Kiedy zadzwoniłaś, jeszcze spałam, a przebicie się przez miasto w godzinach porannych to istna katorga.

– Tak – mamrocze w odpowiedzi, zsuwając okulary z nosa. Składa je delikatnie i odkłada na specjalną podkładkę, po czym zamyka klapę laptopa i splata palce ze sobą. Coś nie gra. Jest zbyt opanowana, spokojna, a to nie w jej stylu. – Wczoraj rozmawiałam z właścicielem hotelu. Przejrzał karty wszystkich pracowników na okresie próbnym, dochodząc do wniosku, iż przyszła odpowiednia chwila na zrobienie porządku – oznajmia spokojnie.

– Porządku? – pytam podejrzliwie, czując podchodzące do gardła serce.

– Niestety na jego polecenie muszę cię zwolnić.

Blednę, przytrzymując się oparcia krzesła.

Pracuję tutaj od czterech miesięcy, bywało ciężko, męcząco, ale nie narzekałam! Nigdy nie okazałam Silvii swojego niezadowolenia, nie skarżyłam się.

– Dlaczego akurat mnie? Przecież pracuję od niedawna! Kto jeszcze poleciał?

– Tego nie mogę ci powiedzieć, Blair. Tutaj jest twoje wypowiedzenie. – Wręcza mi kartkę, na którą rzucam okiem.

Chryste, to dzieje się naprawdę!

– A okres wypowiedzenia? Czy nie powinnam popracować jeszcze przez jakiś czas?

– Szefowi zależy na szybkim rozwiązaniu sprawy, więc nie, nie będziesz musiała pracować. Rozstaniemy się dzisiaj.

Jestem zbyt zszokowana, by wydusić z siebie cokolwiek więcej. Wszystko było w porządku, nic nie wskazywało na to, bym miała stracić pracę. Ze mną zatrudniono szesnaście osób, naprawdę mam takiego pecha, że trafiło akurat na mnie?

– To w ogóle legalne? Tak nagle, z dnia na dzień? – pytam chamsko, a Silvia cała się puszy.

– Oczywiście, że tak! Byłaś na okresie próbnym. – To fakt, z tym nie mogę się kłócić. – Dostaniesz wypłatę i premię. Chyba nie będziesz robić problemów, prawda? – Unosi brew, jakby niemo dodawała: lepiej nie próbuj.

Jestem szarą myszką, poza tym gówno mogę zrobić.

– Nie, nie będę. Wezmę swoje rzeczy z szafki i mnie nie ma – prycham wkurzona, podnoszę się i dumnie kroczę do drzwi.

Jebać ich wszystkich.

– Kiedy będziesz gotowa, przyjdź po dokumenty – dodaje obojętnie, pozwalając mi opuścić to przeklęte biuro.

Vincenzo

Tego dnia wszystko idzie nie tak, jak powinno iść. Matka wyprowadziła mnie z równowagi, żądając spędzenia świąt u ciotki Manueli we Włoszech. Jakby to było, kurwa, takie proste! Siostra się uparła i nie przyjmowała odmowy, by urządzić osiemnaste urodziny w moim klubie. Sęk w tym, że jest to klub ze striptizem, a matka na jej prośbę niemal dostała zawału!

Bieżące sprawy również przybierały fatalny kierunek. Don chodził nie mniej nabuzowany ode mnie, a jego upragniona zemsta za śmierć ojca nadchodziła wielkimi krokami. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę z konsekwencji owej zemsty, ale żaden z nas o to nie dbał. Vendetta była nieunikniona, nikt nie mógł tego zatrzymać. Problem polegał na tym, iż ten, który miał za to zapłacić, nagle rozpłynął się w powietrzu.

Na deser została jeszcze Carla. Szalała ze złości i przerażenia. Nasza ostatnia schadzka wymknęła się spod kontroli i zostaliśmy przyłapani. Nie spodziewałem się tego. Byłem zszokowany widokiem tej młodej, wpatrzonej w nas dziewczyny. Jej rumieńców na policzkach, wielkich, ciemnych oczu i brązowych włosów związanych w kucyk. Była piękna, po prostu. W czarnych spodniach i bordowym fartuszku wyglądała jak pracownica ekskluzywnego SPA. Wpadła tam w środku naszego uniesienia i była świadkiem tego, czego nikt nigdy nie powinien być. Dlatego stała się problemem, utrapieniem, powodem mojego ciągłego rozmyślania. Posiadała w swoich dłoniach ogromną władzę, choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Wystarczyłoby jedno słowo z jej różowych warg, by pozbawić życia nie tylko mnie, ale i Carlę. Do tego dopuścić nie mogłem. Główkowałem, co zrobić i jakie kroki poczynić, by usunąć ją w cień.

Czułem, że zabranie Carli do hotelu będzie fatalnym posunięciem. Tego dnia nie mieliśmy za dużo czasu, dlatego wybraliśmy pokój. Wbrew pozorom to miejsce było dla nas bezpieczne. Zachowywaliśmy ostrożność, poza tym don odwiedzał hotel tylko w nagłych przypadkach, czyli niezmiernie rzadko. Tym razem dopadł nas pech.

– Vincenzo. – Do mojego gabinetu wchodzi Carla.

Jak zwykle piękna, w dopasowanej, cielistej sukience i wysokich szpilkach. Jej blond włosy falują wokół ramion, a wpadające przez okno promienie słoneczne oświetlają twarz. Ta kobieta jest moim grzechem, zakazanym owocem, którego skosztowałem, zakładając sobie pętlę na szyję. Ryzykowaliśmy każdego dnia i choć oboje powinnyśmy odpuścić, uczucie nam na to nie pozwoliło.

– Podjąłeś już decyzję? – dopytuje, opierając ręce na biodrach.

– Wciąż się zastanawiam.

– Gdzie są twoje jaja, do cholery? Jesteś consigliere! Musisz to zrobić!

– Wiem. – Przecieram twarz rękami, podchodząc do okna.

Zawieszam wzrok na widoku ruchliwego miasta oraz wiecznych korków. Szlag! Dlaczego musiała wejść akurat wtedy? Czy to przeznaczenie, jakiś znak?

– Mam wrażenie, że nie wiesz. Ona jest zagrożeniem! Może nas wydać, a wtedy to nasze głowy polecą! Nie zamierzam umierać, nie w tym wieku i nie przez nią. Blair Jensen musi umrzeć, Vincenzo. Inaczej nigdy nie zaznamy spokoju. – Podchodzi, przytula się do moich pleców i składa pocałunek na karku.

Mam na sumieniu wiele trupów, nigdy nie waham się pociągnąć za spust i nie odczuwam wyrzutów sumienia. Taka praca. Albo zginą inni, albo ja. W tym świecie, przepełnionym nienawiścią, żądzą władzy i gonieniem za ogromnymi pieniędzmi, nie ma miejsca na uczucia i litość. To jak wyścig szczurów – wygrywa najlepszy, zostawiając resztę daleko w tyle. Ja nie zamierzam być w tyle, a już na pewno nie przez przypadkową dziewczynę.

– Zrobię to dzisiaj wieczorem. Kulka między oczy powinna załatwić sprawę. – Odwracam się, obejmuję kobietę mojego życia i przyciskam do szyby, zachłannie wpijając się w jej usta. Jęczy cicho, bezwstydnie chwytając mojego kutasa. – Szaleję za tobą. – Dyszę niczym napalony pies, wsuwając dłoń między jej uda. Odchylam wilgotne majtki i pieszczę łechtaczkę, wyciskając z Carli kolejną porcję jęków.

Dzisiejszego wieczoru, dwudziestego drugiego maja, Blair Jensen umrze, byśmy to my mogli być bezpieczni.

Rozdział 3

Blair

Jaki jest najlepszy sposób na odreagowanie? Chlanie, chlanie i jeszcze raz chlanie!

Po rozmowie z Silvią i odebraniu wypłaty plus premii opuściłam hotel z uniesioną brodą, nie oglądając się za siebie i dając kobiecie do zrozumienia, jak bardzo mam to w dupie. Prawda jest taka, iż wcale nie mam, ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli dałabym po sobie poznać, jak kurewsko byłam wściekła. Silvia miałaby z tego powodu mnóstwo radości, dlatego postanowiłam zachować twarz, pożegnać się z tymi, których lubiłam, i wyjść z godnością. Dopiero w domu padłam na łóżko i wyłam niczym wilk do księżyca, psiocząc na tego dupka, który podjął taką, a nie inną decyzję.

Wciąż zadręczam się myślą, czym zasłużyłam sobie na utratę pracy. A może ktoś po prostu podłożył mi świnię? Naopowiadał głupot, właściciel w to uwierzył i postanowił mnie wylać? Jakoś średnio wierzę w nagłą potrzebę zrobienia „porządku”, jak ładnie nazwała to Silvia. Sytuacja jest podejrzana i nie zamierzam jej tak zostawić.

Nie znam szefa, nigdy wcześniej go nie widziałam. To Silvia mnie zatrudniła, co już wtedy powinno dać mi do myślenia. Kierownik zmiany raczej nie posiada takich uprawnień, więc wychodzi na to, że Harpia jest kimś więcej. Gdybym tylko mogła spotkać się z szefuńciem, chętnie zapytałabym go o powód, który pozbawił mnie pracy.

Przez cały dzień próbowałam dobić się do Annie, bezskutecznie. Wysłała mi tylko jedną wiadomością, tłumacząc, że pracuje do późna i nie da rady się ze mną spotkać. Ona również jest podejrzana, a po sytuacji z Colettim jakby unikała jego tematu. Ewidentnie boi się gościa, co wkurza mnie jak cholera. Mógł sobie być nawet prezydentem, ale ktoś, kto nie robi nic złego, nie ma powodu do strachu. No chyba że ma się coś za uszami, wtedy sytuacja się komplikuje.

Tak oto wylądowałam u Johny’ego, zalewając się w trupa. No dobra, może nie w trupa, ale wlewając w siebie trzecie piwo. Uważnie mnie obserwuje, marszcząc te swoje krzaczaste brwi, i niemo pyta, co się u licha stało?! Nawet przez chwilę chciałam mu o wszystkim opowiedzieć, wyżalić się, zrzucić trochę tego ciężaru z barków i usłyszeć kilka pocieszających słów, w ostateczności jednak rezygnowałam, by nie obarczać przyjaciela swoimi problemami. W tych czasach ludzie mieli wystarczająco dużo własnych zmartwień.

Kilka minut przed północą, kiedy kończę pić kolejne piwo, ktoś siada na hokerze obok, układając łokcie na stole. Matka uczyła mnie, że trzymanie łokci na stole jest niekulturalne, ale nie zamierzam mówić tego nieznajomemu. Jeszcze by sobie pomyślał, że mam nierówno pod sufitem.

– Powinnaś przystopować, pchełko. – Johny materializuje się obok, pochylając się, i pstryka palcem w mój nos. Chichoczę jak mała dziewczynka, a koleś obok wierci się niespokojnie. – Wypiłaś dzisiaj całkiem sporo, aż dziw, że nieźle się trzymasz.

– Mam mocną głowę, staruszku. A tak na serio, chcę się urżnąć, ale mój mózg ma chyba inne plany. Mam wrażenie, że to piwo to kompot!

– Naprawdę nie powinnaś więcej pić. – Johny się śmieje, po czym chwyta kufel i nalewa piwa brodatemu facetowi. – Zamówić ci taksówkę?

– Halo, chwila! Czy ja wspominałam, że wybieram się już do domu? – pytam oburzona, łypiąc na niego gniewnie.

– Byłbym spokojniejszy, gdybyś wylądowała we własnym łóżku, kochaniutka. Może Greg cię podrzuci? Co ty na to?

– Greg? – Zagryzam wargę, myśląc o znajomym mężczyźnie. Pracuje tutaj dorywczo, pomaga w dostawie piwa i przy większym ruchu, szczególnie w weekendy. – Dawno go nie widziałam. Gdzież on się podziewa?

– Musiał na pewien czas wyemigrować z miasta, wrócił dopiero wczoraj. Ma zmianę w sobotę, ale jeśli chcesz, zadzwonię po niego. Bezpiecznie odstawi cię do domu.

– Dzięki, jesteś naprawdę kochany, ale poradzę sobie sama. Jak wiesz, moje mieszkanie znajduje się tylko przecznicę od twojego baru.

– Co racja, to racja, co nie zmienia faktu, że jesteś dzisiaj podchmielona.

– Marudzisz. – Puszczam mu oko, wychylając resztkę piwa. – No i się skończyło.

– Więcej nie dostaniesz, nie masz na co liczyć. – Johny prycha pod nosem i odchodzi w stronę cycatej blondynki.

A to zdrajca!

– Jeśli chcesz, ja mogę podrzucić cię do domu.

Mrużę oczy, przekręcam głowę i bezczelnie lustruję milczącego do tej pory towarzysza. Zaczynam od dołu, sunąc w górę, i po drodze dochodzę do wniosku, że niemal zlewa się z otoczeniem ubrany cały na czarno. A może ma żałobę?

– Nah, nie rób sobie kłopotu. – Macham ręką, zsuwając się z hokera. Niestety upojenie alkoholowe w niczym nie pomaga i nim się orientuję, nogi uginają się pod ciężarem mojego ciała. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy od upadku ratuje mnie nieznajomy. – Ups!

– Tak, ups – mówi groźnie, stawiając mnie do pionu.

Dopiero teraz unoszę głowę i przyglądam się jego twarzy. Moje serce natychmiast trzepocze niespokojnie, kiedy uświadamiam sobie, że właśnie gapię się w znajome, przepełnione mrokiem oczy. Przez chwilę myślę, że mam pieprzone omamy wywołane alkoholem, ale im dłużej stoję i szybciej mrugam, utwierdzam się w przekonaniu, że to dzieje się naprawdę.

Jezu Chryste! Vincenzo Coletti we własnej osobie!

U Johny’ego, w obskurnym barze, gdzie menele śpią przy stolikach i bekają na cały lokal. Jego seksowne pośladki siedziały na dziesięcioletnim stołku, z którego już dawno odeszła skóra! Pewnie jej kawałki nadal są przyklejone do jego eleganckich, zapewne drogich spodni.

– Co ty tutaj robisz? Zgubiłeś się? – pytam opryskliwie, uwalniając ramię z uścisku.

Niezdarnie zabieram torebkę, przerzucam pasek przez ramię i człapię do wyjścia.

– Nie, nie zgubiłem się. Jestem w tym koszmarnym miejscu z twojego powodu. – Grzmi za moimi plecami, niemal depcząc mi po piętach.

Przewracam oczami, popycham drzwi i wychodzę na zewnątrz, wciągając do płuc świeże powietrze. Z przykrością dochodzę do wniosku, że nie jestem tak pijana, jak zamierzałam być. Jestem pewna, że Johny rozrzedzał moje piwo, bo to niemożliwe, żebym trzymała się tak dobrze po sześciu!

– Z mojego powodu? Wow! Musi być ważny, skoro pofatygowałeś się do tego, jak to nazwałeś, koszmarnego miejsca – parskam pod nosem.

Wkładam dłonie do kieszeni kurtki i mijam Pana Tajemniczego, zmierzając prosto do swojego mieszkania.

– Zalazłaś mi za skórę, Jensen. – Spinam się na własne nazwisko wypowiedziane jego ustami. Kiedy przyłapałam go na bzykaniu, powiedziałam jedynie swoje imię, nie wspominając o nazwisku. Dopiero po chwili przypominam sobie, że jest menadżerem, więc i zna moje dane. – Nie powinnaś była widzieć tego, co widziałaś.

Ach, więc o to chodzi!

– Uwierz mi, też wolałabym tego nie widzieć. Co mam niby zrobić? Wydrapać sobie oczy?! – Przechodzę przez ulicę, czując za sobą jego oddech.

Jeszcze tylko kilka metrów i będę w ciepłym łóżku, uwalniając się od tego dziwnego kolesia, który nadal nie odpuszcza. Zawzięty skurwiel.

Niespodziewanie szarpie mnie za ramię, pociąga za sobą i wpycha prosto w paszczę ślepej alejki. Znam ją doskonale, jako że codziennie mijam to miejsce w drodze do pracy. Wiele razy chłopcy sprzedawali tutaj narkotyki, a menele mieli miejsce do spania. Nienawidzę tej alejki. Jak dobrze, że zaopatrzyłam się w małą magiczną buteleczkę gazu pieprzowego. Mogę go dzisiaj wykorzystać, jeśli pan Coletti ma wobec mnie złe zamiary.

– Nie możesz być świadkiem, Blair – oznajmia złowieszczo.

– Naprawdę robisz z igły widły. Przyłapałam cię na bzykaniu, nie na morderstwie! – Bezradnie wyrzucam ręce w górę, dając mu tym gestem znać, jak bardzo przesadza. – Nie obchodzi mnie, że posuwałeś tę blondyneczkę. Rób, co chcesz, to twoje życie.

– Owszem, dlatego podjąłem już decyzję – stwierdza, sięgając za pasek spodni. Kiedy przy jego boku dostrzegam spluwę z tłumikiem, moja szczęka zderza się z chodnikiem. On ma broń, stoi kilka kroków ode mnie, zastawia jedyne wyjście z uliczki. Sytuacja, w której się znajduję, zaczyna robić się beznadziejna. – Wiesz, co to oznacza, prawda?

– Myślę, że moglibyśmy o tym chwilkę porozmawiać. – Uśmiecham się niewinnie, w środku cała się trzęsąc.

Wypity alkohol ulatuje ze mnie niczym chmara motyli i nagle robię się trzeźwiejsza niż przed jednoosobową imprezką. Mój mózg pracuje na najwyższych obrotach, próbując znaleźć jakieś wyjście. Sęk w tym, iż tego wyjścia nie ma. Wybrał sobie idealny moment, może nawet planował nasze spotkanie już wcześniej. Nikt nie wie, gdzie się znajduję, wokół nie ma nikogo, kto mógłby być świadkiem, zresztą jeśli mnie zabije, świadkowie raczej mi się nie przydadzą.

– Nie ma o czym rozmawiać. Przykro mi, takie jest życie, Blair. Czasami pojawiamy się w złym miejscu o złym czasie i nasze przeznaczenie staje pod znakiem zapytania. Zawadzasz mi, dlatego dzisiejszej nocy umrzesz. – Po jego słowach zamieram.

Informuje mnie o mojej śmierci swobodnie, jakby pociągnięcie za spust było zabawą, nie odpowiedzialnością i ciężarem. Wygląda na takiego, który ma na sumieniu wiele dusz, i przeraża mnie myśl, że będę następna. Tak po prostu mnie zabije, odwróci się i odejdzie, zostawiając mnie w tej pustej, śmierdzącej alejce. Naprawdę takie jest moje przeznaczenie? Umrzeć w wieku dwudziestu trzech lat, zbytnio nie zaznając życia, nie smakując zakazanych rzeczy i nie szalejąc do upadłego? Boże, jakież to smutne.

– Ch-chcesz mnie zabić, bo was widziałam? – pytam błagalnym tonem.

Nie chcę umierać, na pewno nie teraz i nie tutaj. Strach paraliżuje każdy nerw w moim ciele, ale dłoń jakimś cudem nurkuje w torebce i wyjmuje gaz pieprzowy. Mężczyzna i tak stoi za daleko, żebym mogła poczęstować go tym cudeńkiem.

– Owszem. Nie masz pojęcia, kim jestem, Blair. Nim odejdziesz, uświadomię cię, bo i tak zabierzesz to ze sobą do grobu; jestem consigliere, prawa ręka dona. Wiesz, co to znaczy? – Odruchowo kręcę głową, ściskając w dłoni buteleczkę z gazem. Nie mam pojęcia, co oznaczają dwa słowa w obcym mi języku, lecz brzmią poważnie jak diabli. – To znaczy, że jestem potężnym człowiekiem, z ogromną władzą i nic, ani nikt, nie może temu zaszkodzić.

– N-nadal nic z tego nie rozumiem. Nie chcę umierać z powodu twojego romansu!

– Och, to nie romans, złotko, to miłość. – Uśmiecha się, wystawiając przed siebie pistolet. Właśnie skończył mi się czas, a ja nie zrobiłam nic w kierunku ratowania własnej skóry! Wpatruję się w cienką rurkę wycelowaną prosto we mnie, zdając sobie sprawę, jak niewiele dzieli mnie od śmierci. Wystarczy, iż leciutko naciśnie na spust, a strzał nie narobi hałasu. Nikt nie przybiegnie mi na pomoc, umrę całkiem sama. Czy w tym momencie życie nie powinno przelatywać mi przed oczami? A może to tylko mit? – Kocham tę kobietę od trzech lat, choć jest narzeczoną dona.

Bum! I wszystko nagle wskakuje na swoje miejsce. Szczerze mówiąc, nie tego się spodziewałam, więc jestem zaskoczona. Wychodzi na to, iż pan Coletti posuwa przyszłą żonę swojego szefa, kimkolwiek jest ten mężczyzna, a więc w grę wchodzi zdrada.

– Boisz się – mówię cicho, robiąc niepewny krok w przód. Vincenzo marszczy brwi, przechylając głowę na bok. Obserwuje mnie niczym jastrząb i doskonale wie, że chcę się do niego zbliżyć. – Jeśli myślisz, że powiem o tym komukolwiek, jesteś w błędzie. Cenię własne życie i chcę je zachować. Nawet nie znam tego całego dona! Twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna.

– W naszym świecie niewygodnych świadków po prostu się... likwiduje – oświadcza, posyłając mi szatański uśmiech. W jego świecie? A co on, kurwa, żyje na Marsie i wpadł na Ziemię w odwiedziny? Dziwny typ. – Takie małe dziewczynki, jak ty, zjadam na śniadanie i popijam dziesięcioletnią whisky. Zadarłaś z nieodpowiednim człowiekiem i przypłacisz to życiem. Miło było poznać.

Ding-dong, czas minął.

W pierwszym odruchu rzucam się w jego kierunku, by spryskać go gazem i spróbować się uratować, ale Vincenzo Coletti jest szybszy i nie waha się, pociągając za spust. Pierwsza fala bólu ścina mnie z nóg, przez co upadam na chodnik i ryję w niego twarzą oraz barkiem. Druga fala wypełnia każdy nerw w moim ciele, wprawiając je w drgawki i rozszarpując od wewnątrz. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek przeżywała takie katusze. Nawet wtedy, kiedy wbiłam gwóźdź w stopę, nie miałam wrażenia, by to był mój koniec. W tym momencie ból zalewa moje ciało niczym żrący kwas. Otwieram usta, próbuję krzyczeć, lecz głos więźnie mi w gardle. Drżę niekontrolowanie, walczę, próbując nie stracić przytomności, jednak czuję, że przegrywam. Zawieszam wzrok na ceglanej ścianie, gdzieś w oddali słyszę miauczenie kotów, ujadanie psa, ale im dłużej leżę, tym wszelkie odgłosy bardziej cichną.

Nigdy nie myślałam o śmierci, teraz przyszło mi zajrzeć jej prosto w oczy.

Vincenzo

Wchodzę do swojego domu, trzaskając drzwiami. Zdejmuję marynarkę, wieszam ją na oparciu fotela i idę prosto na górę, po czym wchodzę do łazienki i pozbywam się ubrań. Kiedy gorąca woda uderza w moje ciało, rozluźniam się i pozwalam jej zmyć z siebie ostatnie wydarzenia.

Blair Jensen przestała istnieć, umierając w ciemnej, śmierdzącej alejce. Jedna, idealnie wycelowana w serce, kula wystarczyła, by pożegnała się z życiem. Jaka szkoda, że weszła do tego pokoju i zobaczyła to, czego nie powinna była. Bywa. W moim życiu takie sytuacje zdarzały się często, choć nigdy nie dotyczyły Carli – na szczęście. Wiele ryzykowaliśmy, pieprząc się za plecami dona. Gdyby o tym wiedział, posłałby nas na tamten świat w męczarniach. Nikt nie zadziera z Massimiliano Vitale, no chyba że naprawdę chce przejść na drugą stronę.

Massimiliano jest okrutnym człowiekiem, nieznającym litości, mimo tego, iż ma trzydzieści lat i z dnia na dzień musiał przejąć władzę po ojcu. Nigdy nie podarował życia zdrajcom, fundując im długą i bolesną śmierć. Gdy umarł jego ojciec wstąpił w niego demon, przez co stał się również nieobliczalny. Nie wiedziałem, w jakim humorze będzie danego dnia i czy nie zechce pozbyć się i mnie, choć łączyła nas długa i burzliwa przyjaźń. Obaj zostaliśmy wychowani według określonych i surowych zasad, których nie mogliśmy złamać. On – syn dona, ja – syn jednego z jego żołnierzy. Mimo łączącej nas przyjaźni nasze życie momentami przypominało film akcji. Ryzykowaliśmy każdego dnia, lecz nikt nie pozostawił nam wyboru.

Don Diego – ojciec Massimiliano – był mężczyzną z ogromną władzą, potężnym nazwiskiem i możliwościami. Był również sprawiedliwy, dlatego zyskał szacunek i jego nazwisko wymawiało się niemal z czcią. Kierował się zasadami i tradycjami, nigdy nie przekraczając granic. Jego syn był wpatrzony w niego jak w obrazek, więc to jasne, że kiedy został zastrzelony przez Franka Civello, nowy don zerwał sojusz między rodzinami i poprzysiągł zemstę. Frank miał pełną świadomość tego, co nadchodzi. Popełnił wielki błąd, ruszając na Don Diego, kierując się zazdrością oraz chęcią przejęcia pozycji, jak i terytoriów.

Sam założył sobie pętlę na szyję.

W ten sposób Massimiliano otoczył się murem, dopuszczając do siebie jedynie mnie, Carlę oraz swoją matkę. Nawet rodzeństwo trzymał na dystans, choć cierpieli nie mniej niż on. Mówią, że czas leczy rany, jednak nie sądzę, by mój przyjaciel kiedykolwiek pogodził się ze śmiercią ojca.

Carla pojawiła się w jego życiu dawno temu, już jako ośmiolatka. Rodziny Vitale oraz Gallo znały się od lat, wspierały i przyjaźniły. Pewnego dnia Don Diego i Don Mario Gallo postanowili, że kiedy nadejdzie czas, Massimilano oraz Carla wezmą ślub, by złączyć ich rodziny na zawsze. Sprawy nie poszły jednak tak, jak zaplanowano. Najpierw umarła babcia Carli, potem siostra, a ślub był przekładany, by mogła odbyć żałobę. Kiedy nareszcie miało do niego dojść, niespodziewanie odszedł Don Diego. Sam rozpaczałem po jego śmierci, jednak cieszyła mnie myśl, że ślub ponownie został odwołany. Carla nie kochała Massimiliano, nigdy nie czuła z nim żadnej więzi, inaczej sprawa miała się z nami.

Znałem ją od wielu lat, choć wcześniej nie zwracałem na nią uwagi. Nie widywaliśmy się, więc nie miałem okazji obserwować, jak wyrasta na piękną kobietę. Dopiero urodziny matki Massima zmieniły wszystko. Miała wtedy osiemnaście lat, za parę dni mały odbyć się zaręczyny. Pojawiła się w krwistoczerwonej sukience, która odsłania niemal całe jej plecy, i zrobiła tą kreacją furorę. Jej długie blond włosy ułożone były w fale, a błękitne oczy wpatrzone we mnie. Była oszałamiająca. Musiałem dobrze udawać, by nie zdradzić fascynacji jej urodą, ale z czasem i tak przepadłem. Kusiła mnie, wodziła za mną wzrokiem, szukała okazji, by się do mnie zbliżyć. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, by trzymać się od niej z daleka. Kochałem Massimiliano, uważałem go za brata, nie wyobrażałem sobie, bym mógł zrobić coś przeciwko niemu.

A jednak pewnego wieczoru znalazłem się między nogami jego narzeczonej.

Od trzech lat ukrywaliśmy nasz związek, uczucie, jak i nasze spotkania, co do tej pory wychodziło nam bez większych problemów. Massimo nie interesował się Carlą, zasadniczo miał ją w dupie, byle tylko nie ośmieliła się przynieść mu wstydu. Zdrada byłaby zniewagą, najgorszym ciosem, jaki mógłby przyjąć. Czułem się z tego powodu paskudnie, jednak ani ja, ani Carla nie byliśmy w stanie z siebie zrezygnować. Uczucie było silniejsze.

Przeklęta Blair Jensen nakryła nas i była jedynym naocznym świadkiem naszej miłości. Powiedziała, że moja tajemnica jest u niej bezpieczna. Jasne! Była nieznajomą dziewczyną, zagrożeniem. Nie mogłem podarować jej życia, inaczej musiałbym odwracać się przez ramię do końca swoich dni.

***

Wchodzę do sypialni jedynie w ręczniku, dostrzegając leżącą na moim łóżku Carlę. Nie ma na sobie nic, prócz seksownej, czerwonej bielizny, i patrzy na mnie tym przeszywającym spojrzeniem. Wygląda jak anioł i grzech w jednym. Właśnie taką ją lubię: pewną siebie, dziką, zachłanną. Ta kobieta ma w sobie ogień, który spala mnie za każdym razem, kiedy jej zwinne paluszki muskają moją skórę. Jestem od niej uzależniony, wchłaniam ją niczym narkoman działkę. Massimiliano ma u swojego boku prawdziwy skarb, jednak nie docenia go tak, jak powinien. Jego strata.

– Zrobiłeś to? – pyta cicho, podnosząc się z łóżka.

Dopiero teraz dostrzegam na jej nogach wysokie szpilki dodające jej kilka centymetrów. Podchodzi do mnie, zmysłowo kręcąc biodrami, doskonale wiedząc, jak bardzo na mnie

działała. Jest piękna, seksowna i pieklenie zadziorna. Kiedy coś idzie nie po jej myśli, nie waha się o tym powiedzieć. Jest wobec mnie śmiała, ponieważ może taka być. Gdyby odezwała się do dona bez szacunku, Massimiliano natychmiast sprowadziłby ją do parteru. Carla nie ma prawa zachowywać się niegrzecznie, a już na pewno pyskować. Na to nigdy by jej nie pozwolił, dlatego w mojej obecności Carla może być sobą.

– Zrobiłem. Blair Jensen nie żyje. – Patrzę jej prosto w oczy, chłonąc widok uśmiechu rozkwitającego na tej pięknej twarzy.

– Widzisz? Nie było tak trudno, kochanie. Teraz jesteśmy bezpieczni. – Przyciągam ją do siebie, sadzam na komodzie i wchodzę między jej nogi. Chętnie mnie przyjmuje, drapiąc paznokciami po moim torsie. – Weź mnie, Vincenzo. Potrzebuję cię.

Och, nie musi prosić dwa razy!

Zsuwam z bioder ręcznik i zrywam z niej majtki. Oblizuję usta na widok gładkiej cipki i dotykam ją palcami, czując na nich wilgoć. Kiedy zaczynam ją pieścić, wbija paznokcie w moje ramiona i odchyla głowę, czerpiąc przyjemność. Jak mógłbym z niej zrezygnować, skoro jest dla mnie najważniejsza? Nie jestem dumny z okłamywania Massima, nie planowałem go zdradzać, jednak życie czasami wymyka się spod kontroli i zmusza nas do podejmowania ryzykownych decyzji. Razem z Carlą stąpamy po kruchym lodzie, który dzięki Blair Jensen mógł się pod nami zapaść.

– Odwróć się – szepczę, przygryzając skórę na jej szyi.

Carla wykonuje moje polecenie, opiera dłonie na komodzie i wypina swój seksowny tyłek. Przysuwam się, chwytam za biodra i wbijam się w nią jednym, mocnym ruchem, wyduszając z niej krzyk. Jej bliskość, zapach, ciepło jej skóry mieszają mi w głowie. Posuwam ją, nie siląc się na delikatność. Z każdym ruchem robię się agresywniejszy, bardziej zachłanny, złakniony. Moja piękna kobieta przyjmuje mnie, jęcząc rozkosznie.

Po dwóch numerkach wreszcie opadamy na łóżko. Dobry seks zawsze potrafi mnie rozluźnić i odseparować mózg od problemów i brudnej roboty. Carla jest moim lekarstwem na wszystko, bez niej nic nie miałoby sensu. Czasami nie dowierzam, jak bardzo zawróciła mi w głowie, jak wiele jestem gotów dla niej zrobić. Jest młodziutka, a trzyma moje jaja w garści.

– O czym myślisz? – pyta cicho, kreśląc opuszką palca wzorki na moim torsie.

– O waszym ślubie. – Spina się, zaprzestając ruchów. Nagle siada na moich biodrach i patrzy mi w oczy. – Nie wyobrażam sobie tego momentu. Ten widok rozpierdoli mi serce.

– Musisz tam być, Vincenzo. Jesteś consigliere i nie możesz zawieść Massima.

– I nie zawiodę. Wiem, co należy do moich obowiązków.

– Mnie ten ślub również nie jest na rękę. Massimiliano to nudziarz, sztywniak. Życie przy jego boku będzie koszmarne!

– Nie masz innego wyjścia. – Odgarniam jej włosy i całuję czoło, kiedy nagle rozlega się dzwonek mojego telefonu. Sięgam na szafkę i zerkam na ekran. – Kurwa, to Massimo. Bądź cicho. – Przewraca oczami i posłusznie kładzie się obok mnie. – Słucham?

– Natychmiast przyjedź do naszego szpitala, Vincenzo. Pośpiesz się, czekam na ciebie! – Nic więcej nie dodaje, nagle kończąc rozmowę.

– Co się stało? – Carla układa dłoń na moim ramieniu i czeka na odpowiedź.

– Nie mam pojęcia, kazał mi przyjechać do szpitala. – Zrywam się na równe nogi, ubieram i wkładam broń za pasek spodni.

Don powiedział naszego szpitala, czyli świętego Józefa, który finansuje. Leczą tam wszystkich naszych żołnierzy, jeśli któryś zostaje ranny, oraz członków famiglii. To nie wróży dobrze. Ten szpital to bezpieczne miejsce, gdzie nie zadaje się pytań i nie pojawia się policja.

Coś się wydarzyło. Coś bardzo złego.