Król południa (wznowienie) - Katarzyna Małecka - ebook

Król południa (wznowienie) ebook

Katarzyna Małecka

4,9

155 osób interesuje się tą książką

Opis

Wznowienie bestsellerowej powieści. 

 

Mroczna historia autorki Blood from Blood. Vito!

„Chciał, by przekonała się na własnej skórze, że ludzie, którzy się od niego odwracają, nie mogą liczyć na przebaczenie”.

Trini Abril Jiménez jest córką barona narkotykowego i doskonale zna otaczający ją świat. Myślała, że nic ją już nie zaskoczy, a jednak okazało się, że nie była przygotowana na uczucie, które niczym huragan wtargnęło do jej serca, ściągając na nią niebezpieczeństwo.

Cruz Angel Falasca był jej ideałem – mężczyzną, dla którego kompletnie straciła głowę. Ale sielanka nie trwała długo. Sytuacja, w jakiej znalazła się Trini, sprawiła, że dziewczyna musiała zdradzić ukochanego, żeby uchronić się przed śmiercią. Przez jej nielojalność Cruz stracił szacunek i pieniądze.

Po dramatycznej ucieczce z Meksyku kobieta zaczęła nowe życie w Alicante, ukrywając się przed przeszłością, choć wciąż towarzyszył jej strach, że ta wyciągnie swoje macki.

Jeżeli jednak myślała, że Cruza można upokorzyć i uciec, bardzo się myliła. Po kilku latach mężczyzna stał się zupełnie innym człowiekiem. Teraz jest królem południa i chce, by Trini zapłaciła za zdradę.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 642

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (17 ocen)
16
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zolga2808

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna miło było do niej wrócić. 💙
10
madzialegmi

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza książka, zwroty akcji, mafia i postacie, uwielbiam ich i to co się dzieje... A waleczność i tak zwycięży. kocham
10
bodzio86

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia ❤️
00
Magdulka1124

Dobrze spędzony czas

Fajna książka. Polecam :)
00



Copyright © for the text by Katarzyna Małecka

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Wydanie II

Redakcja: Anna Strączyńska

Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Natalia Szoppa, Aleksandra Płotka

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-229-1 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Epilog

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Prolog

Mój ojciec – Antonio Guzmán Jiménez – był przywódcą jednego z najpotężniejszych karteli w Meksyku. Człowiekiem o ogromnej władzy, ale i równie licznych wrogach. Wojny między kartelami nie ustawały, aż w końcu w jednej z nich zginęła moja matka. Pewnego ciepłego popołudnia, tuż po jedenastej rano i zakończonej mszy, została rozstrzelana niemal w progu kościoła, a mój świat rozsypał się niczym domek z kart. Mogłam jedynie bezradnie patrzeć, jak odchodzi najważniejsza osoba w moim życiu, czując, jak wraz z nią umiera część mnie.

Po jej śmierci wszystko zmieniło się na gorsze. Ja zamknęłam się w sobie, ojciec zaś szukał ukojenia w alkoholu. Nienawidziłam go. Najpierw za to, że nie ochronił mamy, później za to, że zostawił mnie i moją młodszą siostrę pod opieką ciotki, zupełnie się nami nie interesując. Pili była taka mała, potrzebowała go, ale on wolał pogrążać się w samotnej rozpaczy.

Kiedy na mojej drodze pojawił się Cruz Ángel Falasca, przepadłam bez reszty. Omamił mnie urodą, czułością oraz uwagą, której tak bardzo mi brakowało. W przeciwieństwie do ojca zawsze znajdował dla mnie czas. Miłość przyszła nagle, nieoczekiwanie, nie pytając o zgodę. Była zakazana i niebezpieczna, ale może właśnie dlatego smakowała tak dobrze.

Uzależniłam się.

Cruz stał się moją obsesją, moim nałogiem, moim tlenem. Przy nim wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu. Gdyby ojciec wiedział, że spotykam się z synem jego wroga, rozpętałoby się prawdziwe piekło. Zostałabym uwięziona w złotej klatce, a Cruz zniknąłby z mojego życia na zawsze. Ale on powtarzał, że przy nim jestem bezpieczna. I wierzyłam mu.

Miałam osiemnaście lat – byłam naiwną, zagubioną, zakochaną bez pamięci nastolatką, a on dwudziestosiedmioletnim, pewnym siebie, doświadczonym i niebezpiecznie fascynującym mężczyzną. To nie miało prawa się udać, a jednak nasz związek trwał dwa lata. Dwa cudowne, pełne adrenaliny lata, przez które ukrywaliśmy się, żyjąc w cieniu niebezpieczeństwa. Mimo strachu byłam najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. Cruz był moim wszystkim, a życie przy nim nabierało sensu.

Kochałam go. I byłam gotowa za niego umrzeć.

Do pewnego sierpniowego wieczoru.

Miałam dwadzieścia lat, kiedy mnie porwano. Gdy dwóch zamaskowanych mężczyzn naciągnęło na moją głowę czarny worek i siłą wepchnęło mnie do furgonetki, zrozumiałam, że już nic nie będzie wyglądać tak samo.

Tamtej nocy zdradziłam człowieka, którego kochałam.

Sprzedałam go, wbiłam mu nóż prosto w serce. Chociaż uciekłam, wiedziałam, że pewnego dnia przyjdzie mi za wszystko zapłacić.

Nie pomyliłam się.

Rozdział 1

Sofía

Cztery lata później

Przeciągam się leniwie, mrucząc pod nosem, i odgarniam brązowe kosmyki z czoła. Lekki, ciepły wiatr wpada przez uchylone drzwi na patio, a promienie słoneczne muskają moje policzki. Dzień jak co dzień w pięknym miasteczku Alicante w Hiszpanii. Kocham to miejsce. Wciąż chłonę jego atmosferę, spotykam życzliwych ludzi i zachwycam się straganami ze świeżymi warzywami oraz uliczkami wypełnionymi kwiatami. Uwielbiam spacerować najbardziej znaną promenadą Alicante – Explanada de España1. Jej mozaikowa nawierzchnia, ułożona z milionów kolorowych płytek, tworzy hipnotyzujący wzór fal, który wydaje się poruszać pod stopami. Powietrze pachnie morzem i świeżo parzoną kawą z pobliskich kawiarenek. Wieczorami przesiaduję na plaży, podziwiając zachód słońca, delektuję się pięknym widokiem, spokojem oraz szumem morza. To moje magiczne miejsce. Czuję się tutaj wspaniale, ale przede wszystkim… bezpiecznie.

Po wydarzeniach w moim rodzinnym mieście, Oaxace w Meksyku, długo szukałam swojego miejsca na ziemi. Przeniosłam się z Niemiec do Rosji, stamtąd do Norwegii, aż w końcu trafiłam tutaj. Wreszcie towarzyszyło mi przeczucie, że odnalazłam raj, gdzie mogłam osiąść na stałe. Nie było mi łatwo. Strach ściskał za gardło, przerażenie powrotem do Oaxaki nie pozwalało zasnąć w nocy. Zdrady się nie wybacza, a ktoś taki jak Cruz Ángel Falasca funduje długą i bolesną śmierć każdemu, kto wbije mu nóż w plecy. Miałam tego pełną świadomość, mimo wszystko zrobiłam to, co do mnie należało.

Nie mogłam podjąć innej decyzji, musiałam wybrać.

Kochałam Cruza, był dla mnie wszystkim, bez wahania oddałabym za niego życie. Niestety pechowy zbieg wydarzeń pociągnął za sobą lawinę nieszczęść, a ja wpadłam w sam jej środek.

Kiedy uciekałam w nieznane, nie oglądałam się za siebie. Po porwaniu i po tym, co ze mną zrobiono, nigdy nie spojrzałam w oczy ojcu, nawet nie miałam ku temu okazji. Uciekłam w ostatniej chwili przed jego powrotem do domu, choć zapewne nawet nie rozpoznałby mojej sponiewieranej przez porywaczy twarzy. Byłam pewna, że rany nigdy się nie wygoją, a moja psychika oraz wspomnienia wydarzeń z ciemnej, brudnej piwnicy nie pozwolą mi normalnie funkcjonować. Wtedy przekonałam się, jak silną jestem kobietą. Wiedziałam, że pozostało mi tylko jedno wyjście – ucieczka. Nie było czasu na obmyślenie planu, podjęłam tę trudną decyzję w zaledwie ułamku sekundy. Wystarczył zbolały wzrok cioci, jej ciche błaganie, żebym wyjechała najdalej, jak to tylko możliwe, i nie oglądała się za siebie.

Jeśli chciałam żyć, musiałam się ratować, porzucić siostrę oraz rodzinny dom.

Kiedy ciocia pakowała mój podręczny bagaż, ja oczyszczałam z krwi swoje poobijane ciało, próbując zamaskować pokiereszowaną twarz. Nawet makijaż nie był w stanie zatuszować ran, więc pozostała mi bluza z kapturem, który schował ślady tego, co przeszłam. Ze ściśniętym z bólu sercem żegnałam ciocię, wypłakując się w jej ramię. Obiecała, że ochroni Pili, zaopiekuje się nią, nie pozwoli skrzywdzić. Tylko ta obietnica trzymała mnie wtedy przy zdrowych zmysłach.

Opuszczając rodzinny dom, czułam na plecach zimny dreszcz. Wiedziałam, że informacja o mojej zdradzie dotrze do Cruza, i nie chciałam sobie wyobrażać, w jak wielki wpadnie gniew, gdy dowie się o tym, co zrobiłam. Zabiłby mnie, wiem o tym. Stracił przeze mnie nie tylko miliony, ale coś znacznie cenniejszego – szacunek.

***

Na targu, który odwiedzam codziennie, jak zawsze panują tłok oraz gwar. Dawniej nie przepadałam za tłumami, przytłaczały mnie i przez nie popadałam w paranoję. Wciąż oglądałam się przez ramię, w każdej mijanej twarzy szukałam czegoś podejrzanego, znajomego, co dałoby mi pewność, że mnie odnaleziono. Potrzebowałam sporo czasu, by wreszcie wyluzować. To miejsce pozwoliło mi odetchnąć. Mieszkańcy są uprzejmi, witają się serdecznie, raczą uśmiechem, zarażają dobrą energią. Przy zachowaniu ostrożności mogę cieszyć się tym otoczeniem do woli, niemniej strach wciąż czai się pod skórą i nie sądzę, bym kiedykolwiek zdołała się go pozbyć. Myślę, że po tym, co przeszłam, nigdzie nie będę czuła się w pełni bezpiecznie.

– Hola, Sofía!2 – Maria z uśmiechem macha do mnie dłonią.

– Hola, Maria! Como estas?3 – pytam, podchodząc bliżej.

– Och, dziecko. Korzonki dokuczają, stopy bolą, ciśnienie za wysokie – wymienia, wzruszając ramionami.

Uwielbiam pogodę ducha, dobroć, poczucie humoru tej kobiety oraz doceniam wsparcie, którego wciąż mi nie odmawia. Zdarzało się, że godzinami przesiadywałam przy stoliczku jej maleńkiego sklepiku z miodami i słuchałam o latach młodości, mężu, dzieciach. Jest dla mnie jak babcia, której nigdy nie miałam okazji poznać.

– A ty jak się miewasz? – dodaje.

– Dobrze. Właśnie kupuję warzywa na sałatkę i muszę rozejrzeć się za winem.

– Gdzie wino, tam i moja córka! Tylko nie daj jej się upić! – Maria grozi mi palcem, doskonale wiedząc, jak szalona jest jej córka. – Kiedy ty kończysz, ona dopiero zaczyna. Gdzie ona to mieści?

– Sama się nad tym zastanawiam. – Chichoczę rozbawiona.

Rosario mierzy metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, jest drobniutka jak porcelanowa laleczka, ale potrafi wypić morze wina!

– Pilnuj się, żeby nie sprowadziła cię na złą drogę. Już ja z nią swoje przeszłam.

– Może i tak, ale kochasz ją, a ona kocha ciebie. – Puszczam kobiecie oczko, po czym soczyście całuję w policzek. – Do zobaczenia, Mario – żegnam się, a następnie zmierzam na pobliski parking.

***

Po dwóch godzinach wracam do małego domku oddalonego od miasta o kilka kilometrów. Dojeżdżam tam skuterem, pozwalając, by wiatr rozwiewał wystające spod niebieskiego kasku włosy. Czuję się jak na wsi, codziennie pijąc kawę na patio, podziwiając łąki, trawy oraz wąskie uliczki. Niestety czuję się również bardzo samotna. Mam dwadzieścia cztery lata, a niemal całkowicie odcięłam się od ludzi. Nie podjęłam dalszej nauki, nie umawiam się z chłopcami, nie bywam w pubach. Nie mogę pozwolić sobie na nieuwagę, ponieważ jeden błąd może kosztować mnie życie. Uciekłam, lecz to nie znaczy, że Cruz albo ojciec zaprzestali poszukiwań. Znam ich obu. Szacunek jest dla nich bardzo ważny, a za jednym zamachem splamiłam dwa nazwiska. Ojciec niewiele mnie obchodzi, ale Cruz?

Wciąż ubolewam nad tym, jak bardzo go skrzywdziłam.

Bywał okrutny, czasami wyłączał uczucia, by mordować z zimną krwią. Jeśli ktoś wchodził mu w drogę, szybko go z niej usuwał. Rządził, więc tym samym musiał mieć twardy tyłek, pokazać wrogom, że nic nie zdoła go złamać. Zabił dla mnie, gdy jeden z jego klientów położył łapska na moim ciele. Cruz się nie zawahał, zignorował tłum ludzi, by wymierzyć sprawiedliwość. Przekaz był prosty – należałam do niego i nikt nie miał prawa mnie tknąć.

Jestem ciekawa, czy powiedział ojcu o tym, co nas łączyło. Wtedy byłam nastolatką, nie odwracałam się za siebie, tylko biegłam do niego, by wpaść w te silne ramiona i poczuć, jak cały świat przestaje istnieć. Nie liczyłam się z konsekwencjami, miałam w nosie, co może się wydarzyć, że ojciec może mnie nakryć. Ryzykowałam szlabanem oraz jego gniewem, byle tylko być przy mężczyźnie, który skradł moje serce. By znowu poczuć jego odurzający zapach, usłyszeć bicie serca, poddać się namiętności. Tylko przy Cruzie byłam naprawdę sobą – wolna od lęków, od przeszłości, od wszystkiego, co bolało.

Teraz stałam się jego największym wrogiem, a miłość zmieniła się w nienawiść.

Po dotarciu do domu stawiam skuter na stopce i chwytam kosz z zakupami. Planuję ugotować swoje ulubione danie – paellę. Za tą prostą potrawą przepadają też Adi oraz Rosario. Przyjaciółka zjada wszystko do ostatniego kęsa, a czasami nawet wylizuje patelnię, czego szczerze nienawidzę, ale pewne nawyki trudno wyplenić.

Poznałam ją kilka tygodni po osiedleniu się w Alicante. Wpadłyśmy na siebie w sklepie i zderzyłyśmy się czołami. Byłam wtedy bardzo przestraszona, lecz gdy Rosario zaczęła chichotać, ku własnemu zaskoczeniu szybko do niej dołączyłam. Tak narodziła się nasza przyjaźń, która trwa do dziś. Nie wyznałam dziewczynie całej prawdy, tak jest po prostu bezpieczniej. Wie tylko, że uciekłam z Meksyku, że ktoś chciał mnie skrzywdzić. Nie wyciągała szczegółów, pokiwała głową, przytuliła mnie i zapewniła, że tutaj będzie mi dobrze. I miała rację. Pokochałam Alicante i uwierzyłam, że wszystko zmierza ku lepszemu.

– Mama!

Zanim przekraczam próg naszego małego, drewnianego domku, rozbrzmiewa głośny, radosny głosik mojego dziecka. Odkładam kosz, kucam i rozchylam ramiona, by przytulić do siebie to małe ciałko i ucałować córeczkę w czoło. Zamykam oczy i wdycham znajomy zapach.

– Tęskniłam za tobą.

– Ja też tęskniłam, patito4, ale już jestem. Gdzie podziewa się ciocia?

Adriana ciągnie mnie za rękę, podskakując wesoło.

O ciąży dowiedziałam się kilka dni po ucieczce. Zameldowałam się w jednym z tańszych hoteli w Niemczech i zaraz potem opadłam na skrzypiące łóżko. Od jakiegoś czasu czułam się fatalnie, męczyły mnie potworne mdłości, szybciej się męczyłam i byłam senna. Kiedy czekałam na wynik testu, nerwowo podrygując nogą, próbowałam wymyślić setki scenariuszy, jeśli wynik będzie pozytywny. Planowałam usunąć dziecko, mając pełną świadomość, że w pojedynkę nie uda mi się go wychować. Zostałam sama z torbą pieniędzy, poobijaną twarzą i głową pełną koszmarnych wspomnień. Jak miałabym poradzić sobie z noworodkiem, zapewnić mu spokojne życie, skoro ledwo ogarniałam samą siebie?

Przepłakałam dwa dni, kiedy wynik okazał się pozytywny. Leżałam w łóżku i użalałam się nad własnym losem, przeklinałam Cruza, siebie, naszą nieuwagę. Przeklinałam ojca za jego egoizm, za to, że dostrzegał tylko własne cierpienie, nie zważając na los swoich córek. To on zgotował mi taki los, to przez niego musiałam zapłacić za błędy, których nie popełniłam. Żyjąc w świecie przemocy, zrozumiałam, że strach staje się codziennością, a zaufanie luksusem, na który nie każdy może sobie pozwolić. Jednak kiedy porwano mnie sprzed sklepu, choć dookoła kręcili się ludzie, dotarło do mnie, jak cholernie niebezpieczny jest świat, do którego należę. Napastnicy nie zdobyli się na delikatność, rzucili mnie do ciemnego, małego, śmierdzącego stęchlizną pokoju i wyszli, jak gdyby nigdy nic. Do tej pory męczą mnie koszmary, powracam w nich do tego okropnego miejsca, czuję przerażenie oraz strach, każdy cios. Budzę się zlana potem, kompletnie przestraszona, po czym biegnę do pokoju, aby się upewnić, że moja mała córeczka jest bezpieczna.

Nie zamierzałam niczego zdradzać tym skurwysynom. Byłam córką barona narkotykowego, doskonale znałam obowiązujące mnie zasady. Ojciec zawsze powtarzał, że w sytuacji, gdy ktoś będzie próbował wyciągnąć ze mnie istotne informacje, mam milczeć. Bez względu na to, czy będę gwałcona, topiona, przypalana, czy bita – milczenie jest najważniejsze. W tamtym momencie nie zastanawiałam się, jak okrutnie brzmią te słowa, dopiero gdy zostałam porwana, uderzyły we mnie niczym rozpędzona ciężarówka. Wiedziałam, że każde słowo, które wyjdzie z moich ust, może sprowadzić na mnie nieszczęście.

Obiecałam sobie, że nie puszczę pary z ust. Dzielnie znosiłam każdy cios, obelgę, plucie. To nie był film, a ja nie byłam bohaterką, która na końcu zostanie uratowana przez przystojnego porywacza, zakochanego w niej od pierwszego wejrzenia. Nie. To był bezwzględny świat, a stojący przede mną ludzie mordowali z zimną krwią. Wiek oraz płeć nie miały dla nich żadnego znaczenia.

Nie wiedziałam o interesach ojca i Cruza zbyt wiele. Ani jeden, ani drugi nigdy nie mówili o nich w mojej obecności, choć głucha nie byłam i nieraz do moich uszu trafiały informacje, których nie powinnam poznać. Nie odpowiadałam na pytania o magazyny ojca, dostawy, towar, bo nie miałam o tym pojęcia. Niezadowolony napastnik uderzył mnie w twarz tak mocno, że aż przewróciło się krzesło. Kiedy pochylił się nade mną i zaczął wypytywać o Cruza, sytuacja zaostrzyła się jeszcze bardziej. Do tej pory pytali tylko o ojca, mój chłopak ich nie interesował. Poza tym Cruz strzegł swoich sekretów oraz interesu, a mnie nie obchodziło, co, gdzie i kiedy. Ale znaleźli moją słabość, a potem wykorzystali ją bez mrugnięcia okiem. Pokonana, zmarnowana i z bolącym sercem wyjawiłam adres, który kilka dni wcześniej przypadkiem usłyszałam w rozmowie telefonicznej Cruza, chociaż nawet nie wiedziałam, co się pod nim znajduje. Tamtego dnia leżałam naga w jego wielkim łóżku, szczęśliwa i zaspokojona, nie przypuszczając, że były to nasze ostatnie wspólne chwile.

– Nareszcie jesteś! – Rosario opiera ręce na biodrach, kręcąc głową. – Co tak długo? Tylko nie mów, że moja mama znowu dorwała cię w swoje ręce.

– A i owszem, dorwała. – Uśmiecham się, po czym stawiam kosz na wyspę kuchenną. – To była krótka pogawędka.

– To słowo nie pasuje do mojej matki, moja droga.

– Twoja matka to cudowna kobieta, o czym powinnaś zapewniać ją każdego dnia.

Rosario mruży oczy, posyłając mi pytające spojrzenie.

– Moja umarła dawno temu, zazdroszczę ci, że Maria to tak dobra, kochająca kobieta – wyznaję ze smutkiem.

Rosario rozkłada ramiona i po chwili tuli mnie do siebie, głaszcząc po plecach.

– Nie musisz mi zazdrościć, bo moja mama traktuje cię jak własną córkę. Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć, kochana. Poza tym… myślę, że twoja mama byłaby z ciebie dumna – wyznaje niespodziewanie i coś dziwnego ściska mnie w brzuchu. – Jesteś cudowną kobietą, wiesz? Silną, odważną, uroczą. I jesteś najlepszą mamuśką na świecie! – Odsuwa się, błyskając szerokim uśmiechem.

Chichoczę, ocierając kącik oka.

– Koniec ze smutkami. Obie z Adi umieramy z głodu!

***

Po posiłku przenosimy się na patio. Adriana biegnie do piaskownicy ustawionej w ogródku, a my z Rosi siadamy na drewnianej huśtawce. Upijam łyk aromatycznej kawy z odrobinką cynamonu, obserwując stawiane przez córkę babki z piasku.

Trzy miesiące temu skończyła trzy lata, a ja wciąż nie mogę pojąć, jak wiele czasu minęło, odkąd pierwszy raz wzięłam ją w ramiona. Zrobiłam, co mogłam, by dać jej dobre, beztroskie życie. Chociaż nie było łatwo, myślę, że Adriana jest tutaj szczęśliwa. Starałam się, żeby czuła się kochana, bezpieczna i by niczego jej nie brakowało. Chciałam, żeby dorastała w poczuciu normalności, nawet jeśli nasza rzeczywistość była pełna tajemnic i niebezpieczeństwa. Ukryłam przed nią informację o tym, kim jest jej ojciec. Wciąż jest zbyt mała, żeby to zrozumieć, poza tym ta wiedza byłaby dla niej zagrożeniem. Na razie nie chcę się martwić, co będzie później, kiedy moje dziecko dorośnie, pójdzie do szkoły, nawiąże kontakty z rówieśnikami. Drżę na myśl, że będzie przebywać wśród tylu ludzi, zdana na samą siebie. Boję się, że w końcu odkryje, jak inny jest nasz świat, i zacznie zadawać pytania, na które nie będę gotowa odpowiedzieć. Jednak dobrze wiem, że nie mogę zatrzymać jej w tej bańce ułudy na zawsze, bez względu na to, jak bardzo bym tego chciała.

– Minęło sporo czasu, odkąd przyjechałaś do Alicante – zaczyna Rosario.

Przekręcam głowę, a nasze spojrzenia się spotykają.

– Dlaczego nie znajdziesz sobie chłopaka? Jesteś piękną dziewczyną, faceci oglądają się za tobą na ulicy.

Rozchylam usta, zaskoczona tematem rozmowy.

– Poważnie? – prycham rozbawiona. – Chciałaś powiedzieć „na targu”. Poza nim raczej nie zapuszczam się dalej.

– I popełniasz ogromny błąd! Dziewczyno, na targu nie znajdziesz faceta! – Teatralnie przewraca oczami.

– Skąd wiesz? – Unoszę brew, patrząc na nią pytająco. – Może trafi się miły chłopak kupujący świeże ogórki? – żartuję i trącam ją ramieniem.

– Jesteś niereformowalna. – Wzdycha zrezygnowana. – Może wybierzemy się w piątek do miasta? Chętnie poszalałabym w klubie, dawno nie byłam.

Na samą myśl czuję niepokój. Od pewnego czasu przyjaciółka namawia mnie na odrobinę szaleństwa, jednak wciąż nie jestem przekonana do tego pomysłu. Opuszczam swój mały domek tylko wtedy, kiedy pojawia się taka konieczność. Lepiej dmuchać na zimne.

– Nieśpieszno mi do takich miejsc – mówię smutno i spuszczam wzrok na trzymaną w dłoni filiżankę w urocze wisienki.

– Przecież jesteś tutaj bezpieczna, Sofía! Mieszkasz na zadupiu, nikt w mieście cię nie zna.

– Wiem, ale tam jest mnóstwo ludzi, więc są większe szanse, że natknę się na kogoś, na kogo nie chcę.

Rosi spogląda na mnie ze współczuciem wymalowanym na twarzy.

– Minęły cztery lata, a ty nadal się boisz. Tak nie powinno być. Życie przecieka ci przez palce, masz dopiero dwadzieścia cztery lata, a żyjesz jak zakonnica, ukrywając się w tym małym domu.

– Hej! Kocham mój dom – burczę nadąsana. – Jest uroczy, z dala od tłumu. Dobrze mi tutaj, Adrianie również.

– Wiesz, że ona nie ma kontaktu z żadnymi dziećmi? – Kiedy zadaje to pytanie, coś chwyta mnie za serce. – Adriana jest cudownym, radosnym, żywiołowym dzieckiem, ale przez cały czas jest z tobą, ze mną albo z moją mamą. To ograniczające.

– Czego ode mnie oczekujesz? – pytam ostrzej, niż zamierzałam. – Mam ją wysłać do przedszkola… do miasta?

– A czy to byłoby coś złego? – Przechyla głowę, lustrując mnie przenikliwym wzrokiem. – To by jej dobrze zrobiło. Mogłaby się pobawić z innymi dziećmi, nawiązać przyjaźnie, zintegrować się. Adriana jest wyobcowana.

– To nieprawda. – Zrywam się z miejsca, odkładam filiżankę i podchodzę do barierki, a następnie zawieszam wzrok na wzgórzu. – Robię to wszystko dla niej, nie dla siebie. Muszę trzymać ją z dala od niebezpieczeństwa, nie pozwolę, żeby ją skrzywdzili.

– Nikt jej nie skrzywdzi, nie tutaj. To miejsce jest bardzo daleko od Meksyku.

– Myślisz, że dla mojego ojca to ma znaczenie?

Rosi gwałtownie chwyta oddech, a ja po chwili uświadamiam sobie, co powiedziałam. Nigdy wcześniej nie wspominałam, że chodzi o mojego ojca… i nie tylko.

– Nieważne – dodaję szybko.

Słyszę za sobą szelest, kroki i czuję obejmujące mnie od tyłu ramiona.

– Wiem, że spotkało cię coś strasznego – mówi cicho, wbijając brodę w moje ramię. – Nigdy nie nalegałam, byś mi opowiedziała, i teraz też tego nie zrobię. Kocham cię i dlatego chcę dla ciebie jak najlepiej, wiesz?

– Wiem, naprawdę. Sęk w tym, że moje życie na serio jest popieprzone i nie mogę pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. To mogłoby kosztować nas życie.

Gdybym wtedy wiedziała, co mówię…

***

Następnego dnia punktualnie stawiam się w pracy. To mała, klimatyczna kwiaciarnia należąca do pana Mateo. Mężczyzna dobiega siedemdziesiątki, jego włosy już dawno posiwiały, a pokiereszowane po wypadku plecy zmusiły go do poruszania się o lasce. Kiedy pewnego dnia Maria podsunęła mi ogłoszenie o etat, nawet się nie wahałam. Po przekroczeniu progu kwiaciarni z zamkniętymi oczami oraz uśmiechem wdychałam do płuc ten niesamowity zapach najróżniejszych kwiatów. Przez moment czułam, jakbym trafiła do zupełnie innego świata, lecz chrząknięcie wybudziło mnie z transu. Po uchyleniu powiek dojrzałam przed sobą nieco rozbawionego staruszka, który przyglądał mi się z ciekawością. Nic nie powiedziałam, nie zdążyłam się nawet przedstawić, a on rzekł: „Masz tę pracę”.

Dopiero później wyznał mi, że to Maria szepnęła mu na ucho, że szukam zajęcia.

Polubiliśmy się od pierwszego spotkania i tak pozostało do dzisiaj. Pracowałam codziennie, odbierałam dostawy, dbałam o rośliny. Nauczyłam się robić bukiety, komponować ze sobą odpowiednie kwiaty, a to zajęcie sprawiało mi ogrom przyjemności. Dzięki niemu czułam, że żyję, mam cel, zarabiam własne pieniądze. W tym czasie Maria na zmianę z Rosario zajmowały się Adrianą, więc mogłam skupić się na pracy ze spokojną głową.

Unoszę wzrok znad pięknych, czerwonych róż, gdy rozbrzmiewa brzęk dzwoneczka przy drzwiach, informującego o nadejściu klienta. Odwracam się, a wtedy napotykam utkwione prosto we mnie spojrzenie ciemnych oczu. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z lekkim zarostem i drogim zegarkiem na nadgarstku wygląda jak typowy gangster.

– Dzień dobry – witam się uprzejmie, siląc się na uśmiech.

Mężczyzna nie odpowiada, przypatrując mi się uważnie. W kwiaciarni nagle robi się okropnie duszno, jakby stojący przede mną nieznajomy wysysał przesiąknięte zapachem kwiatów powietrze. Jego wzrok zaczyna mnie krępować, przygniatać swoją mocą. Te ciemne oczy mają w sobie coś dziwnego, tajemniczego… niebezpiecznego. Kiedy myślę, że nie przyszedł tutaj przypadkowo, ogarnia mnie przerażenie. Serce zaczyna bić mocniej, nieco pocą mi się dłonie. Robię, co w mojej mocy, żeby nie poddać się panice. Głosik w mojej głowie szepcze, że to tylko zwykły klient.

Nie mogę wariować z powodu jego wyglądu!

– Chciałbym kupić róże. – Wskazuje palcem na białe kwiaty stojące w wiaderku tuż obok mnie. – Poproszę dwa tuziny.

– O-oczywiście – jąkam, wybudzona z transu.

Widzisz, głupiutkie serce? Przyszedł tylko po kwiaty!

Biorę głęboki wdech, odwracam się i zabieram do pracy.

Układam kwiaty w bukiet i obwiązuję je wstążką, przez cały czas czując na plecach wiercące spojrzenie mężczyzny.

Rozdział 2

Sofía

Jak każdego ranka budzi mnie alarm nastawiony w telefonie. Zrywam się na równe nogi, wiążę włosy w wysoki kucyk, w międzyczasie przygotowuję kawę oraz wkładam uszykowane wczorajszego wieczoru ubrania. W korytarzu napotykam zakradającą się Rosi. W tym tygodniu to ona pełni wartę przy małej, by Maria mogła odpocząć. Wciąż zaspana, w piżamie, cmoka mnie w policzek i idzie do pokoju mojej córki, by jeszcze podrzemać. Na ten widok na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Zawsze kiedy przyjaciółka przyjeżdża w takim stanie, zastanawiam się, jak udaje jej się nie spowodować wypadku.

Przewracam oczami, chwytam torebkę i opuszczam dom, przerzucając przez ramię czarny sweterek. I wtedy je widzę. Cofam się, jakby poraził mnie prąd, i nie odrywam wzroku od białych róż leżących na ganku. Bujają się na drewnianej huśtawce, owinięte szarym, ozdobnym papierem.

Papierem, w który owinęłam je wczoraj.

***

W pracy jestem rozkojarzona i roztrzęsiona. Przyklejam do twarzy uśmiech, tworząc bukiet kwiatów na przeprosiny dla żony. Młody mężczyzna co chwilę wzdycha, jakby z żalu. Zapewne nawywijał i teraz przyjdzie mu się pokajać.

– Aż tak źle? – zagaduję, by przerwać niezręczną ciszę.

– Zaszalałem wczoraj z kolegami – wyznaje niewinnie. – Wie pani, kilka piw, bar, rozmowa. Nie widzieliśmy się kawał czasu, dobrze było znowu pogadać. Zasiedziałem się, wróciłem do domu o trzeciej nad ranem, a tam czeka żona, wkurwiona jak sam diabeł.

Zaciskam usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Nie wypada.

– Przywykłem do krzyków, pretensji, lamentów, ale na pewno nie do spokoju. Nic nie powiedziała. Pokręciła głową i wyszła, a ja stałem jak skamieniały. Zaskoczyła mnie! – Zakłada ręce za głowę i gapi się w sufit. – Do tej pory zastanawiam się, co to mogło znaczyć. Byłem pewny, że walnie mi wiązankę roku, a ona sobie… poszła. To chyba nie wróży dobrze, prawda?

– Trudno powiedzieć. – Sięgam po wybrany przez klienta papier i owijam róże. – Było późno, może dlatego pana żona nie krzyczała? – Unoszę wzrok, by na niego spojrzeć.

Marszczy brwi zaskoczony, jakby nie brał tego pod uwagę. Widocznie założył, że awantura to jedyny scenariusz.

– Mnie też nie chciałoby się wrzeszczeć o trzeciej nad ranem. Zostawiłabym to na śniadanie. – Puszczam mu oczko.

– Cholera! Może ma pani rację? – zastanawia się. – Może moje jaja da się jeszcze uratować?

Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, a mężczyzna do mnie dołącza.

– Przepraszam, nie powinnam się śmiać.

– Dlaczego? Życie jest zbyt krótkie, żeby się smucić. Proszę uśmiechać się jak najczęściej. – Odbiera ode mnie kwiaty, a potem płaci i wychodzi, życząc mi miłego dnia.

W południe przyjmuję dostawę, a później pochłania mnie rozkładanie kwiatów, podlewanie ich, przygotowanie dwóch zamówionych bukietów i wiązanki pogrzebowej. W wolnej chwili zaparzam drugą kawę, a potem wychodzę na zewnątrz. Upijam łyczek, obserwując ludzi. Kwiaciarnia Marinella nosi imię zmarłej żony pana Mateo i znajduje się w najpiękniejszym miejscu, jakie do tej pory widziałam. Chłonę widok otoczonej kamienicami, długiej, wąskiej ulicy, wzdłuż której mieszczą się kwiaciarnia, sklepy, a nawet mały hotel. Zawsze panują tu gwar i tłok, w powietrzu zaś niosą się śmiechy przechodniów. Ludzie są serdeczni, uprzejmi i życzliwi. Mijając mnie w drodze na bazarek oddalony o zaledwie kilka kroków, kłaniają się i życzą miłego dnia. Z kwiaciarni mam doskonały widok na sklepik z miodami Marii – znajduje się tuż obok, niemal na wyciągnięcie ręki.

Kocham to miejsce.

Po południu robi się ciszej. Ludzie udają się do domów, by zjeść posiłek i odpocząć. Kwiaciarnia jest czynna tylko do pierwszej, dłuższe siedzenie nie miałoby sensu. Kto miał kupić kwiaty, zrobił to już wcześniej. Dlatego kilka minut po zamknięciu zbieram się do wyjścia. Jak się okazuje, musiałam zapomnieć przekręcić klucz w zamku, bo niespodziewanie po pomieszczeniu roznosi się dźwięk dzwoneczka informujący o przybyciu klienta. Mogłabym go spławić, oznajmić, że już zamknięte, jednak sumienie by mi na to nie pozwoliło.

Zanim mam szansę się odwrócić, moje serce reaguje; natychmiast przyspiesza bicie, dłonie znowu mi się pocą, na plecach czuję dziwne mrowienie, jak wczoraj, kiedy spotkałam nieznajomego mężczyznę po raz pierwszy.

Jeszcze go nie widzę, a już wiem, że to on.

– Dzień dobry. – Jego głęboki, surowy głos niemal przebija mi bębenki.

Prostuję się, odwracam i witam z nieznajomym, który odwiedził mnie wczoraj.

Dzisiaj prezentuje się równie elegancko, mimo że garnitur zastąpił dżinsami i dopasowanym grafitowym swetrem. Przewyższa mnie wzrostem o niemal dwie głowy, spokojnie mogę schować się pod jego pachą, a ten fakt jedynie pogłębia mój niepokój.

– Dzień dobry – odpowiadam z lekkim uśmiechem.

– Chciałbym kupić róże.

Chryste!

– Oczywiście. – Z trudem przełykam ślinę, próbując zachować spokój.

– Białe. Dwa tuziny.

Kurwa, kurwa, kurwa!

Na drżących nogach podchodzę do kwiatów, skrupulatnie wybieram te bez żadnej skazy i zabieram się do przygotowania bukietu. Nieznajomy dzisiaj też na mnie patrzy, bo w środku aż cała dygoczę. Mam wrażenie, jakby moja klatka piersiowa się zaciskała, i boję się, że zaraz stracę przytomność.

Mężczyzna wkłada dłonie do kieszeni spodni i cierpliwie czeka. Nie robi niczego więcej, ale wcale nie musi, by mnie przerazić. Rozum aż wrzeszczy, bym zadała nurtujące mnie pytanie, bo ewidentnie coś tutaj nie gra. Chcę wiedzieć, kim jest, co tutaj robi i co zamierza, inaczej stres pożre mnie żywcem! Nie zadaję żadnego z tych pytań tylko ze względu na fakt, jak bardzo mnie przeraża, i przez to, że jestem zamknięta z nim w jednym pomieszczeniu. Jeśli to naprawdę ktoś od ojca albo Cruza, udusi mnie jednym ruchem ręki, nie dając czasu na obronę, chociaż i tak nie miałabym żadnych szans. Poczekam. Jeśli kwiaty ponownie wylądują przed moim domem, to będzie znak.

– Mam owinąć je w papier? – pytam przez ściśnięte gardło.

– Tak, w szary. Jeśli można.

Przytakuję głową, a następnie starannie owijam kwiaty. Tym razem zawiązuję kokardę w nieco inny, charakterystyczny sposób, by mieć pewność, że to dzieło spod mojej ręki.

– Gotowe. – Wręczam mężczyźnie piękny, duży bukiet.

– Dziękuję – mruczy zmysłowo, płaci, po czym wychodzi, nucąc pod nosem.

Opadam na krzesło, łapczywie chwytając powietrze.

***

Na ganku czeka na mnie Adriana. Widok buźki mojego dziecka natychmiast rozluźnia wszystkie napięte niczym postronki mięśnie, a serce raduje się na widok biegnącej w moim kierunku dziewczynki. Kucam, by mogła wpaść mi w ramiona – jak co dzień.

– Tęskniłam – mówi słodko, odgarniając moje włosy na plecy.

– Ja też tęskniłam. – Obsypuję jej twarz milionem buziaków, po czym chwytam za rękę i obie idziemy do domu.

Od progu moje nozdrza uderza zapach placuszków bananowych, które uwielbia Adriana. Rosi stoi przy kuchence, przewraca jednego na drugą stronę i łypie na mnie znad oprawek czarnych okularów. Znam to spojrzenie i wiem, że nie czeka mnie nic dobrego.

– Słabo wyglądasz – stwierdza od razu, przyglądając mi się podejrzliwie. – Masz worki pod oczami, bladą twarz, popękane usta – wymienia, aż zdumiona unoszę brwi.

– Wow! Dziękuję za tę jakże wnikliwą analizę. – Śmieję się, odkładając na blat torbę z zakupami. – Miałam dzisiaj sporo pracy, dotarła duża dostawa kwiatów.

– I Mateo zostawił cię tam całkiem samą?

– Przypominam ci, że to starszy pan! Kwiaciarnia jest pod moją opieką.

– Wiem, ale mógłby chociaż podrzucić ci młodego, co? – Przygryza wargę, wymownie poruszając brwiami.

Nie komentuję wzmianki na temat chłopaka. Sięgam po szklankę i napełniam ją wodą.

Wnuk pana Mateo to dwudziestopięcioletni, całkiem przystojny młodzieniec. W te dni, kiedy do kwiaciarni przyjeżdża większa dostawa, pan Mateo zawsze wysyła go do mnie z pomocą. Dzisiaj nie poinformowałam o tym pracodawcy, więc i César się nie pojawił. Wolę go unikać, by oszczędzić sobie wstydu i patrzenia na jego marne zaloty. Nie mam nic przeciwko mężczyźnie, po prostu nie jest w moim typie, zresztą randki to nie moja bajka.

– Mówiłam ci, że nie jestem zainteresowana chłopakami. I nie szczerz się tak.

– Jezu, zachowujesz się jak stara baba, wiesz? Jesteś młoda, korzystaj z życia.

– Przecież korzystam! Mieszkam w pięknym miejscu, spędzam czas z moją ulubioną dziewczyną. – Czochram włosy Adi, która domalowuje kotka na rozpoczętym przed moim przybyciem obrazku. – Niczego więcej mi nie trzeba, prawda, skarbie?

– Tak… – odpowiada Adriana z tym słodkim uśmiechem, który tak kocham.

***

W piątkowy ranek otwieram oczy jeszcze przed dźwiękiem budzika, co zdarza mi się niezmiernie rzadko. Niechętnie zwlekam tyłek z łóżka, biorę szybki prysznic i wciskam się w jasne dżinsy. Na górę wybieram koszulę w kratę, którą związuję u dołu w supeł, a włosy spinam w wysoki kok. Dzisiaj nie mam ochoty się stroić, chcę odbębnić robotę i wrócić do Adriany, by spędzić z nią weekend. Zaplanowałam na jutro wesołe miasteczko, aby mała trochę się rozerwała. Dozuję jej takie chwile, ale po słowach Rosario czuję się winna. Może przesadzam, może za bardzo wszystko wyolbrzymiam, ale póki czuję strach muskający kark, nie jestem w stanie wyluzować.

Rosario wita mnie machnięciem ręki, mamrocze coś pod nosem i idzie prosto do Adi. Chwilę później otwieram drzwi i z duszą na ramieniu przechodzę przez próg. Daję sobie kilka sekund na głęboki oddech, podziwiam kołyszącą się pod wpływem lekkiego wiatru trawę, delektuję się ciszą, spokojem, tak cholernie bojąc się przekręcić głowę i spojrzeć na huśtawkę. Czy te przeklęte kwiaty znowu tam są? Co zrobię, jeśli tak? To drugi raz, nie mogę sobie pozwolić na kolejny, bo może być za późno.

Zbieram się na odwagę i wreszcie patrzę w miejsce, gdzie znajduje się bukiet… z charakterystycznie zawiązaną kokardą. Zamykam oczy, przykładam dłoń do serca i połykam cisnące się do oczu łzy. To on. Znowu tutaj był, zostawił bukiet, przekazując mi tym samym wiadomość.

Pytanie brzmi: co chce mi powiedzieć?

Zgarniam bukiet, obchodzę dom, po czym unoszę klapę kosza na śmieci. Kwiaty podzielą los wczorajszych; nie chcę, by Rosi je zobaczyła. Wtedy zacznie zadawać pytania, na które nie chcę odpowiadać. Musiałabym zdradzić więcej, niż jestem gotowa powiedzieć, poza tym nie narażę przyjaciółki na niebezpieczeństwo. Im mniej wie, tym lepiej dla niej.

Ostatni raz spoglądam na przepiękny bukiet, zduszając wyrzuty sumienia, że tak bestialsko go traktuję. Wczoraj z czułością układałam kwiaty i wiązałam białą tasiemką, dzisiaj patrzę, jak znikają wśród innych śmieci. Nie tym jednak powinnam się martwić. Tajemniczy mężczyzna o głosie przyprawiającym o ciarki jest w tej chwili moim utrapieniem. Pojawił się znikąd, podrzuca mi kwiaty i burzy spokój, o który tak dzielnie walczyłam. Niczego o nim nie wiem, nie mam pojęcia, skąd zna mój adres i jaki ma cel.

Nie zważając na godzinę oraz na to, że się spóźnię, wracam do domu. Po cichu, by nie obudzić dziewczyn, idę do małego przedpokoju i stukam w ekran od monitoringu. Wracam do wczorajszego wieczoru i obserwuję nagranie. Około północy dostrzegam ciemną postać w czapce z daszkiem oraz z kapturem naciągniętym na głowę. Nie ma szans, abym ujrzała jego twarz, zapewne on również nie chciał mi jej pokazać. Po samej posturze trudno stwierdzić, czy to ten sam mężczyzna, ale nie zamierzam tego dłużej tolerować.

Muszę się z nim skonfrontować.

***

Pracuję na autopilocie. Robię to, co do mnie należy, ale mam wrażenie, że duszą jestem gdzieś daleko stąd. Uśmiecham się do klientów, zagaduję i popełniam błąd za błędem. Przygotowuję wiązankę z innych kwiatów, niż zostały zamówione. Zapominam o niewielkiej dostawie specjalnie na dzisiejsze urodziny małej Clary, przecinam sobie nożyczkami opuszkę kciuka i na deser potrącam nogą wiaderko, a woda zalewa podłogę. Klnę na samą siebie, ścierając mopem bałagan. Facet totalnie mnie rozstroił, sprawił, że nie jestem w stanie skupić się na podstawowych rzeczach. Jestem wściekła i lepiej dla niego, by nie przekroczył teraz progu kwiaciarni. Czuję, że przywitałabym go małym sekatorem.

W miarę upływu czasu trochę się uspokajam. Wypijam kawę przed kwiaciarnią, gapię się na ludzi, słucham ich trajkotania i macham Gabrieli. Dzień jak co dzień, ten sam schemat. Jedynie mężczyzna, który niespostrzeżenie zmącił mój spokój, nie pozwala się rozluźnić. Z niepokojem spoglądam na zegarek i obserwuję przesuwającą się wskazówkę. Za trzydzieści sześć minut zamknę kwiaciarnię i wrócę do domu.

Modlę się, by dzisiaj nie przyszedł.

Za pięć pierwsza szykuję się do wyjścia. Ostatni raz zerkam na kwiaciarnię, aby się upewnić, że ogarnęłam bałagan i dokładnie wytarłam podłogę. Jeszcze tego by brakowało, żebym się poślizgnęła i wybiła sobie zęby. To byłoby doprawdy cudowne zwieńczenie dnia. Zabieram torebkę i sweterek, nasłuchując, czy za moment nie zabrzęczy dzwoneczek. Czekam cała roztrzęsiona, sparaliżowana, z mocno walącym w piersi sercem. Nie mam pojęcia, co zrobię, kiedy ponownie zobaczę tego faceta, jednak mam przeczucie, że moje nadszarpnięte nerwy zerwą się ze smyczy.

Gdy zamykam kwiaciarnię, wsiadam na skuter i uruchamiam silnik, mężczyzny nadal nie ma. Jakby doskonale wyczuł, że mam do niego mnóstwo pytań i specjalnie dzisiaj odpuścił. To lepiej. Przynajmniej spokojnie spędzę weekend.

***

Nazajutrz w domu już od rana panuje gwar. Adriana nie może usiedzieć na miejscu, wpycha w siebie śniadanie w przyspieszonym tempie, a o dziesiątej już jest zwarta i gotowa. Uśmiecham się szeroko, widząc ją taką podekscytowaną, choć serce zaciska się z bólu. Zastanawiam się, czy jestem złą matką, skoro tak bardzo się o nią boję. Moje poprzednie życie nie było łatwe i nie chcę, by Adriana podzieliła mój los.

– Ktoś tu jest bardzo podekscytowany, co? – Rosario czochra małej włoski.

– Wesołe miasteczko! – Adi piszczy, podskakując.

Rosario rusza jako pierwsza. Otwiera drzwi w swoim samochodzie, pomaga Adi usiąść w foteliku i zapina ją pasami. Moja przyjaciółka uwielbia Adrianę, jest jej matką chrzestną i bierze tę rolę naprawdę na poważnie.

– No, moja droga! Dzisiaj będziemy się świetnie bawić i zjemy tonę waty cukrowej!

– Na pewno! – besztam dziewczynę. – Nakarmisz ją cukrem i nie będzie spała całą noc!

– Matka, to jej dzień. Musisz poluzować smycz. – Wzrusza ramionami, a następnie wsiada za kółko.

Do celu docieramy po godzinie. Tuż po wyjściu z samochodu rozglądam się zaciekawiona wraz z Adrianą. To miejsce to prawdziwy raj dla dzieci. Można znaleźć tutaj wszystko: od dmuchanych zamków, przez basen z kolorowymi piłeczkami, po liny imitujące bungee, a nawet kino. Na ten widok oczy mojej córki przypominają spodki, a jej usta rozchylają się w szoku. Chłonie widok zafascynowana, nie mogąc się zdecydować, na czym zawiesić wzrok na dłużej.

Uśmiecham się i obiecuję sobie, że będziemy przyjeżdżać tutaj częściej.

– Więc? Od czego zaczynamy? – pytam córkę.

– Wata! – Adriana piszczy, wskazując małe stoisko z różowym szyldem.

Wymownie spoglądam na przyjaciółkę, która niewinnie wzrusza ramionami.

Nie przywykłam do tłumów, unikam ich jak ognia, a teraz trafiłam w sam środek chaosu. Mocno trzymam Adi za rączkę, by nigdzie mi się nie zawieruszyła, i pozwalam jej na wszystko, na co ma ochotę. Rosario miała rację, to jest jej dzień i chcę, by dobrze się bawiła.

Kupuję watę dla naszej trójki, a potem przechadzamy się między atrakcjami. Śmiech rozbrzmiewa ze wszystkich stron, a karuzele wirują w rytm wesołej muzyki. Na każdym kroku kolorowe stragany kuszą pluszakami, więc przeczuwam, że mała z pewnością zażyczy sobie kilku z nich. Tuż przed nami migoczą światła gigantycznego diabelskiego młyna, który wznosi się ku niebu jak ogromna, oświetlona wieża.

I wtedy go widzę.

Zatrzymuję się w pół kroku, zamieram z rozdziawionymi ustami, zaskoczona widokiem intruza. Stoi przy stoisku z pamiątkami, trzyma w palcach kolorową figurkę, lecz jego wzrok spod daszka czapki jest utkwiony prosto we mnie. Serce natychmiast przyspiesza, obijając się o żebra. To nie przypadek, nie ma mowy, by był tutaj w tym samym momencie, co ja. Nie widzę obok niego żadnego dziecka ani kobiety. Moja reakcja musi sprawiać mu satysfakcję, bo doskonale widzę czający się w kąciku ust mężczyzny uśmiech.

Śledzi mnie. Obserwuje. Osacza.

Mam przejebane.

Rozdział 3

Sofía

Przez całą drogę jestem kłębkiem nerwów. Rosario i Adi przysypiają, co przyjmuję z ulgą. Nie jestem w stanie prowadzić rozmowy ani słuchać wesołego świergotania. Tak mocno zaciskam palce na kierownicy, że aż bieleją mi knykcie i drętwieją dłonie. Wbijam wzrok w przednią szybę, starając się skupić uwagę na drodze. Nie jest łatwo. W mojej głowie szaleje tornado, podsuwając coraz czarniejsze wizje przyszłości.

Już nie mam złudzeń. Ktoś znalazł mnie w Alicante – tysiące kilometrów od Oaxaki. To oczywiste, że ten człowiek został wysłany przez mojego ojca albo, co gorsza, przez Cruza. Chryste! Jak to możliwe, że mnie znalazł? Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by nie rzucać się w oczy. Pracować musiałam, nie miałam innego wyjścia, żeby zdobyć środki do życia. Mam córkę, jej potrzeby są na pierwszym miejscu. Pieniądze dane mi przez ciotkę skończyły się rok temu i nie mogłam już liczyć na niczyją pomoc. Nie pokazywałam Adriany nikomu oprócz Rosi, Marii, Mateo i Césara. Nikt prócz nich nie wie o jej istnieniu, a ci ludzie są mi naprawdę bliscy. Nie sądzę, by zagrozili jej bezpieczeństwu. Może i nie znają całej prawdy, jednak wyznałam, że jeśli ktoś się o nas dowie, stracimy życie.

Cztery lata właśnie poszły się pieprzyć. Każdy dzień uważnego oglądania się przez ramię i ostrożności okazał się stracony. Miałam nadzieję, że Cruz i ojciec odpuścili, chociaż to dość naiwne myślenie.

Zdrady się nie wybacza… nigdy.

***

W niedzielę budzę się obok Adriany. Śpi wtulona w poduszkę i oddycha spokojnie, a ja, mimo że dochodzi dopiero siódma trzydzieści, nie jestem w stanie ponownie zmrużyć oka.

Opuszczam łóżko i znów przeglądam nagranie z nocy. Śledzę każdą minutę, upewniając się, że nikt nie pojawił się na terenie mojej małej posesji. Noc jednak minęła spokojnie. Na nagraniu nie ma nikogo, nie widzę niczego podejrzanego.

Oddycham z ulgą, idę do kuchni i włączam ekspres. Kiedy młynek z głośnym trzaskiem mieli ziarna, a po chwili czarny napar spływa do filiżanki, ogarniają mnie myśli o ucieczce, co związuje mi żołądek w supeł.

Nie chcę tego robić, kocham Alicante, mój mały domek, przyjaciół. Niemniej jednak na tyłach domu, w blaszanym garażu, czeka gotowy do drogi samochód. Na co dzień używam skutera oraz starej toyoty, jednak SUV-em przemierzyłam całkiem spory dystans. Kupiłam go dawno temu, by w razie czego móc szybko się przemieścić. Znajduje się w nim wszystko potrzebne do ucieczki: koce, jedzenie z długim terminem ważności, leki, lewe paszporty. Jeśli będę musiała podjąć decyzję o ewakuacji, wystarczy wsiąść do środka, uruchomić silnik i wcisnąć gaz do dechy, zostawiając cudowne życie za sobą.

Nie podoba mi się obecny stan rzeczy. Stres, który powrócił ze zdwojoną siłą, oglądanie się przez ramię, niewiadoma. Zastanawiam się, czy nie wykazałam się lekkomyślnością, pozostając w jednym miejscu aż tak długo. Myślałam, że będziemy tutaj bezpieczne, nie po to wybrałam dom oddalony od miasta, unikanie ludzi, by z powrotem wpaść w to bagno. Było tak dobrze, zaczęłam ponownie cieszyć się każdą chwilą, tym, co zesłał mi los. To moje miejsce, nie chcę więcej uciekać. Ileż można?!

Całe życie, szepcze głos w mojej głowie. Całe życie…

***

Śmieję się, obserwując pluskającą się w dmuchanym basenie Adrianę. Moja córka zażyczyła sobie taki prezent, a że mamy początek lipca, pogoda jest cudowna, słońce rozpieszcza, z samego rana napełniłyśmy basen wodą, by mała mogła się trochę ochłodzić.

– Chodź, mamusiu! – krzyczy Adi, rozchlapując wodę na wszystkie strony.

– Jestem odrobinę za duża, kochanie. Nie zmieszczę się!

– Zmieścisz! – Odsuwa się, by zrobić mi miejsce.

Podnoszę się, otrzepuję krótkie spodenki i zmierzam prosto do niebieskiego basenu ozdobionego kolorowymi rybkami. Wokół niego trawa nasiąkła wodą, wszystkie zabawki zostały rozrzucone na ziemi, jakby Adi nie miała czasu odłożyć ich na miejsce.

Niespodziewanie dociera do mnie dźwięk silnika.

Natychmiast spoglądam na schowek tuż obok drzwi, gdzie trzymam mały pistolet. Kupiłam go na lewo, bez numeru seryjnego, by w razie czego mieć się czym bronić. Na szczęście dzisiaj go nie użyję, ponieważ naszym gościem jest César. Nie mam pojęcia, co tutaj robi i czego ode mnie chce. Rzadko odwiedza mnie w domu.

Przyklejam na twarz uśmiech i czekam, aż chłopak opuści samochód. Mówiłam mu, żeby zezłomował tego grata, bo jest niebezpieczny nie tylko dla niego, lecz także dla innych. Za każdym razem, kiedy uruchamia silnik, coś strzela, a ja się modlę, żeby nie doszło do wybuchu. César jest za młody, żeby umierać, i to w dodatku we własnym samochodzie!

– Twoje spojrzenie mówi wszystko. – Uśmiecha się szeroko, po czym trzaska drzwiami. Te, jakby żyły własnym życiem, ponownie się otwierają i walą go w plecy. – Co za szajs!

– Mówiłam ci, żebyś się pozbył tego złomu!

– Wiem, wiem, zrobię to. – Podchodzi, po czym cmoka mnie w policzek.

Nigdy nie miałam nic przeciwko takiemu zachowaniu, ponieważ traktuję go tylko jak kumpla, ku jego niezadowoleniu. Trochę głupio mi spławiać go za każdym razem, lecz nie zamierzam dawać Césarowi złudnej nadziei. Bo nie mam wątpliwości, że nigdy nic między nami nie będzie.

Miłość mogłaby mnie omamić, osłabić, zmącić czujność, na co pozwolić sobie nie mogę. Nie dla kilku chwil namiętności, trzepotania motyli w brzuchu, różowych okularów. Poza tym bez względu na sytuację oraz upływ czasu… nadal kocham Cruza. Nie odkochałam się po ucieczce, nie wyrzuciłam go z głowy, bo takiego faceta nie da się po prostu zapomnieć. Był moją pierwszą miłością i to się nigdy nie zmieni. Za bardzo wyrył się w moim sercu, które nigdy nie będzie już dostępne dla innego mężczyzny. Wciąż pojawia się w moich snach, nawiedza mnie w nich wspomnieniami tego, jak było nam razem dobrze. Tylko wtedy mogę znowu poczuć te silne ramiona, jego dłoń głaszczącą mnie po włosach, zapach jego ciała oraz pocałunki. Niekiedy w snach kochamy się namiętnie, a ja budzę się cała rozpalona, spragniona, z walącym w piersi sercem.

I tęsknię. Tak cholernie tęsknię.

– Pomyślałem, że może chciałabyś wyskoczyć do kina. Wchodzi nowy film z Jasonem Stathamem.

Mrużę oczy i wydymam dolną wargę. César wie, jak bardzo uwielbiam tego aktora.

– Nie wiedziałam – kłamię.

Od miesiąca czekam na ten film i bez końca namawiam przyjaciółkę, aby zarezerwowała dla mnie czas. Planowałam podrzucić Adi do Marii i nacieszyć oczy ulubionym aktorem, ale w tej sytuacji nie sądzę, bym mogła się skupić na seansie. Nie, kiedy nieznajomy mężczyzna gdzieś tam krąży.

– Więc? Zarezerwuję bilety, o to się nie martw. Pytanie tylko, czy chcesz?

– Sama nie wiem. – Drapię się po karku, zerkając na Adrianę.

Siedzi w basenie, próbując włożyć na ramionka różowe pływaczki.

– Rozmawiałem już z Marią, chętnie zajmie się małą.

Przebiegły drań!

– W porządku… – odpowiadam, a twarz chłopaka się rozjaśnia. – Ale dzisiaj nie ustalimy terminu. Dam ci znać za dwa, trzy dni, dobrze? Mam coś do zrobienia.

– Oczywiście! Nie ma sprawy. Poczekam.

– To nie będzie randka, César – zaznaczam od razu.

– Wiem. To tylko koleżeńskie wyjście do kina, Sofía. Nie jestem głuchy, usłyszałem za pierwszym razem, jak mówiłaś, że nie umawiasz się na randki. – Zawstydza się i chowa dłonie w kieszenie dżinsowych spodenek. – Lubię cię, wiesz o tym.

Przytakuję, wzdychając.

– To po prostu nie jest dobry czas ani na randki, ani na cokolwiek więcej.

Unosi ręce w geście poddania. To niesamowite, jak wyrozumiały jest ten facet, ale i uparty. Jak można nie poddać się po dostaniu kosza dziesiąty raz z rzędu?

– Zero presji, kumpelo! – Błyska szerokim uśmiechem i wycofuje się, idąc tyłem. – Daj mi znać, kiedy i gdzie, a tam będę! – Salutuje, wsiada do samochodu i już go nie ma.

Zakładam ramiona na piersiach, patrząc na oddalający się tył rozlatującego się samochodu. Jeśli naprawdę mamy wybrać się do kina, nie wsiądę do tego rzęcha!

– Mamusiu? – Słodki głosik Adriany sprowadza mnie na ziemię. Wracam do niej, kucam przy basenie i pomagam jej wsunąć rękawek. – Teraz będę pływać!

– Och, kaczuszko! Muszę to zobaczyć! – Klaszczę, dopingując córkę.

Wody jest zbyt mało, by mogła zanurzyć się chociaż po pas, ale dzielnie udaje, że pływa. Chichoczę, bo jej uśmiech to dla mnie… wszystko.

***

Nienawidzę poniedziałków. Od samego rana wszystko idzie nie tak. Budzik nie zadzwonił, uderzam się w mały palec i na deser parzę sobie język kawą. Skuter też jakby ma dzisiaj mniej energii lub paliwa, bo odpalił dopiero za trzecim razem. Na szczęście w kwiaciarni wszystko idzie gładko, a klienci poprawiają mi humor. Szczególnie pan Santiago, który opowiada kilka historyjek ze swojego życia.

Podlewam kwiaty doniczkowe, gdy rozdzwania się mój telefon. Wyjmuję smartfon z kieszeni fartuszka i uśmiecham się na widok zdjęcia Rosi na ekranie.

– Porywam cię dzisiaj do baru – oznajmia bez powitania przyjaciółka.

– Dzień dobry! Ciebie również miło słyszeć, kochana.

Prycha i mogę się założyć, że przewraca oczami.

– Tak, tak, bry! To jak? Przyjadę po ciebie o ósmej, pasuje?

Kręcę głową, przechodzę na drugą stronę kwiaciarni, po czym kontynuuję pracę.

– To tylko wyjście na piwo i tapas. Chyba nic wielkiego, prawda? – wtrąca, zanim zdążę udzielić odpowiedzi. – Nie byłyśmy nigdzie od wieków, dziewczyno! – jęczy do telefonu.

Niestety ma rację. I czuję się z tego powodu winna.

– Czy Maria zajmie się Adrianą? Jeśli nie, nie ma mowy…

– Tak, oczywiście! Już z nią rozmawiałam, więc… chwila! Zgadzasz się?! – piszczy tak przeraźliwie, że aż muszę odchylić komórkę od ucha.

Uśmiecham się, przygryzając wargę.

– Tak, czemu nie. W końcu to tylko wyjście na tapas, tak? – powtarzam jej słowa.

Po pomieszczeniu roznosi się brzęczenie dzwoneczka.

O jedenastej miała przyjść Bárbara mieszkająca tuż nad kwiaciarnią. Zamówiła osiemnaście długich, czerwonych róż dla córki oraz ogromny balon z napisem Feliz cumpleaños5. Odwracam się z szerokim uśmiechem, lecz szybko zamieram z konewką w dłoni.

To nie Bárbara, tylko mój prześladowca.

Stoi w drzwiach, ze wzrokiem wbitym prosto we mnie. Mam po dziurki w nosie tego faceta. Najchętniej posłałabym go do diabła, ale przed tym musi odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania. Dosyć gierek, bawienia się w kotka i myszkę, durnych podchodów. Jeśli chce mnie zabić, niech spróbuje, ale nie przyjdzie mu to z łatwością. Może przewyższa mnie wzrostem i siłą, niemniej zamierzam się bronić. Znam kilka chwytów od Cruza.

Muszę to tylko mądrze rozegrać.

– Sofia, słuchasz mnie? – Głos Rosi przebija się jak przez mgłę.

– Muszę kończyć. Zdzwonimy się. – Wciskam czerwoną słuchawkę, zanim przyjaciółka zasypie mnie pytaniami. – Dzień dobry, panu. – Ze sztucznym uśmiechem witam faceta, chociaż cała aż gotuję się w środku. – Co podać?

Rozdział 4

Sofía

W kwiaciarni panuje taka cisza, że pewnie usłyszałabym latającą muchę, gdyby się tutaj znalazła. Mierzymy się z nieznajomym spojrzeniami, jakbyśmy zamierzali zaraz skoczyć sobie do gardeł. On, w przeciwieństwie do mnie, wygląda niemal na rozbawionego. Stoi tuż przy drzwiach, z dłońmi w kieszeniach spodni, językiem prześlizgując po dolnej wardze.

Prostuję plecy tak mocno, jak się tylko da, prezentując mu odwagę, która coraz bardziej zaczyna się kurczyć. Skurwiel naprawdę mnie przeraża, ale nie zamierzam tego pokazać. Może sobie wyglądać jak pieprzony Hulk, jednak mięśnie to nie wszystko, a siła bez rozumu to tylko pusta demonstracja. Jeśli myśli, że się cofnę, że się przestraszę, to grubo się myli. Adrenalina pulsuje w moich żyłach, co dobrze wróży, jeśli przyjdzie do walki. Poza tym pod ladą w gotowości czeka sekator, którym ucinam łodyżki. Nie zawaham się przed wbiciem mu go prosto w oko… albo w serce.

– Dzień dobry – odpowiada z opóźnieniem, jakby moja bojowa postawa go zaskoczyła. – Chciałbym kupić kwiaty. Białe róże.

No coś ty, Sherlocku!

– Nie! Nie zrobię dla pana kolejnego bukietu! – wybucham, a facet unosi brwi. Takiej reakcji na pewno się nie spodziewał. – I tak wyrzucam je do kosza, nie ma sensu, by wydawał pan pieniądze i niszczył te piękne kwiaty. Kim pan jest? – pytam ostro.

Przechyla głowę, lustrując mnie od góry do dołu, jakby oceniał przeciwnika. A potem uśmiecha się perfidnie, pokazując mi tym, że może zgnieść mnie jak robaka. Jaka szkoda, że nie wzięłam tego cholernego pistoletu ze schowka! To lepsza broń niż sekator.

– Nie znamy się – odpiera w końcu.

Och, serio?! Geniusz! Nigdy bym na to nie wpadła!

– Nazywam się Sergio.

– Dużo mi to nie mówi – prycham wkurzona. – Nazwisko?

– Nazwisko również nie powie ci wiele… Trini.

Cofam się, aż uderzam tyłkiem w stolik.

Moje najczarniejsze wizje właśnie się sprawdzają. Moje prawdziwe imię padające z ust tego człowieka to dowód na to, że rozum jednak słusznie wyczuwał zagrożenie od pierwszej chwili.

– N-nie nazywam się Trini. Mam na imię Sofía – blefuję.

– Naprawdę? – pyta, cmokając. Krzyżuje ramiona na muskularnym torsie i patrzy na mnie z politowaniem. No i proszę, po dżentelmeńskich manierach. – Nieładnie jest kłamać, kwiatuszku. Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaje.

Wierzę mu na słowo.

– Nie mam pojęcia, kim pan jest i czego ode mnie chce! Po co te kwiaty?

– Piękne kobiety powinny być obdarowywane pięknymi kwiatami, prawda?

– O mój Boże! Daruj sobie te ckliwe teksty! – Porzucam formalny ton. – Powiedz mi, co się tutaj wyprawia! Czego ode mnie chcesz?

– Podobasz mi się – rzuca swobodnie, ale wiem, że się ze mną bawi.

Aż mnie korci, żeby walnąć go w twarz i zetrzeć ten parszywy uśmiech, który tak cholernie mnie wkurza. Niestety wiem, że ten ruch nie byłby zbyt mądrym posunięciem.

– Skąd znasz mój adres? – pytam bez owijania w bawełnę.

– To nic trudnego, moja droga. Wystarczy popytać lub… śledzić.

– Ach, tak? – Uśmiecham się bezradnie. – Więc śledziłeś mnie, dobrze rozumiem?

Mężczyzna patrzy mi prosto w oczy, a po moich plecach przebiega lodowaty dreszcz.

– Jeśli na czymś mi zależy, zrobię wszystko, by to zdobyć.

Nie, na pewno nie chciał mnie poderwać. Nie widzę nawet nutki pożądania w jego spojrzeniu. Nie zmyli mnie.

– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie życzę sobie nachodzenia, a tym bardziej wysyłania kwiatów. Jak wspomniałam, szkoda pieniędzy i róż, które lądują w koszu.

– Dlaczego ich po prostu nie zatrzymałaś? Przecież są ładne.

– Bo są od ciebie – syczę przez zęby. – Zostaw mnie w spokoju.

– Niestety nie mogę tego zrobić, przykro mi.

Nie, wcale nie jest mu przykro. Cieszą go mój strach i niepewność. Kiedy rusza w moją stronę, niemal stapiam się z ladą. Odchylam plecy na tyle, na ile tylko mogę, lecz i tak nie udaje mi się uciec od jego dłoni. Odgarnia opadające mi na policzki kosmyki, muskając zimnymi opuszkami skórę, aż czuję mrowienie.

– Jesteś piękną kobietą – mruczy, owijając pasmo włosów na palcu.

Niemal hiperwentyluję, próbując nie stracić przytomności.

– Nie bój się, nie zamierzam cię zabić – mówi, bawiąc się w najlepsze. – Lubię te nasze urocze spotkania, podczas których mogę na ciebie popatrzeć. Swoją drogą, ta kawiarenka po przeciwnej stronie to idealne miejsce obserwacyjne.

Krew odpływa mi z twarzy, gdy sobie uświadamiam, że mnie obserwował.

Ile dni spędził na gapieniu się na mnie podczas pracy? Ile razy był w moim domu? Jak długo śledził każdy mój krok? I nie tylko mój! Na myśl o bliskich czuję nieprzyjemny ucisk w okolicy serca. Przeze mnie znaleźli się w niebezpieczeństwie, bo nie mam żadnych wątpliwości, że ten facet ich skrzywdzi, byle dobrać się do mnie!

– Niebawem znowu się spotkamy, cukiereczku. – Opiera dłonie na ladzie, zakleszczając mnie między ramionami. – Mam wobec ciebie plany… Trini. Do zobaczenia – szepcze zmysłowo, składa całusa na moim policzku i wychodzi, nucąc pod nosem.

Zsuwam się na podłogę i przykładam rękę do szalejącego w piersi serca, próbując ogarnąć, co się przed chwilą wydarzyło. Ten człowiek sprowadzi na mnie nieszczęście, ale nie zamierzam czekać na jego powrót. To oczywiste, że planuje coś popieprzonego, pracuje dla ojca albo Cruza i pilnuje mojego tyłka. Na Boga, zna moje imię! A jeśli jeden albo drugi już jest w drodze? Jeśli zmierzają prosto do Alicante, by zabrać mnie z powrotem?

Ta myśl jest jak uderzenie obuchem.

***

Wpadam do domu jak wicher. Rzucam torebkę na podłogę i na wiotkich nogach szukam dziewczyn. Zaglądam do każdego pokoju, do łazienki, ale nie ma po nich śladu. W mojej głowie już pojawiają się paskudne scenariusze, a łzy cisną się do oczu. Co jeśli ten mężczyzna trafił tu przede mną i je zabrał? Nawet nie wiedziałabym, gdzie ich szukać. A jeśli skrzywdził Rosario? Boże! Jeśli chce mnie zabić, proszę bardzo, jednak nie pozwolę, by ucierpiały moje dziecko i moja przyjaciółka. W tej wojnie niczym nie zawiniły, nie powinny płacić za błędy, których nie popełniły.

– Rosi?! – nawołuję rozpaczliwie i ponownie zaglądam do kuchni. – Adriana?!

– W ogrodzie! – odpowiada.

Odwracam się, po czym biegnę przez mały hol i otwieram drzwi z siatki chroniące dom przed owadami. Dostrzegam dziewczyny siedzące przy białym drewnianym stole. Rosi z kubkiem w dłoni pomaga namalować coś Adrianie, która ze ściągniętymi brewkami kręci głową. Chwilowo oddycham z ulgą, widząc ją całą i zdrową.

Rosario przekręca głowę i napotyka mnie wzrokiem. Mruży oczy, jakby próbowała odczytać z mojej twarzy, co się dzieje, a potem bez wahania podrywa się na równe nogi. W dwóch krokach pokonuje dzielący nas dystans i zasłania mi widok na Adi.

– Jesteś tak blada, jakbyś zobaczyła ducha! Co się stało?

Nie odpowiadam od razu. Czuję, jak napięcie ściska mi gardło, jakbym miała wypluć słowa, które nie chcą przejść przez usta. Rosario wbija palce w moje ramiona, jakby chciała mnie utrzymać w miejscu, nie pozwolić mi rozpaść się na kawałki. Spoglądam przyjaciółce w oczy, a w mojej głowie szaleje huragan. Plan. Muszę mieć plan. Przygotowałam samochód na ewentualność ucieczki, niemniej nigdy wcześniej nie myślałam, dokąd się udać.

– Muszę uciekać, Rosi. Natychmiast – wyznaję.

Przyjaciółka ściąga brwi, a jej spojrzenie mówi więcej niż słowa. Jest przerażona.

– Ktoś cię znalazł? – Czyta ze mnie jak z otwartej księgi. Moje milczenie bierze za odpowiedź. – Chryste. – Wybałusza oczy, gwałtownie odwraca głowę i zerka na Adi.

– Nie mam wyjścia… muszę… – dukam bez ładu i składu.

– Więc nie traćmy czasu! Uciekniemy we trzy! – Rosario zarządza ostro, szokując mnie swoją decyzją. Rozchylam usta, lecz nie pozwala mi mówić. – Spakuj tylko potrzebne rzeczy, resztę chrzanić. Samochód jest gotowy, zapasy wystarczą na jakiś czas. Jesteś pewna, że grozi wam niebezpieczeństwo? – dopytuje, patrząc na mnie ze współczuciem.

– Tak, jestem pewna. To kwestia czasu.

– Więc spieprzajmy. Idź, pakuj się – popędza mnie, lekko popychając.

Przytakuję, wchodzę do domu i idę prosto do sypialni. Wyjmuję dwie torby, wrzucam do nich wszystko, co wpadnie mi w ręce, i podchodzę do łóżka. Unoszę materac oraz stelaż, a następnie wbijam kod do małego sejfu, z którego wyjmuję gotówkę. Potem zgarniam pistolet ze schowka, wrzucam go do torebki, po czym biegnę do pokoju małej, skąd zabieram trochę ciuchów i kilka zabawek. Gdy osiądziemy w bezpiecznym miejscu, ponownie urządzę jej własny kącik. W tym momencie nie mogę zabrać wszystkiego, co uwielbia.

Im mniej bagażu, tym lepiej.

Stojąc pośrodku pokoju o różowych ścianach, uświadamiam sobie, że nie mogę pozwolić Rosario na ucieczkę. Tu są jej dom, matka, praca w pubie. Jeśli wyjedzie ze mną, być może nigdy nie będzie mogła wrócić. Wystarczy, że moje życie wygląda na katastrofę, nie pozwolę, by i jej zamieniło się w to samo. Muszę ochronić chociaż ją.

– Jak ci idzie? – dopytuje Rosi.

– Jestem prawie gotowa – sapię, zabieram bagaże i kieruję się prosto do czarnego SUV-a. – Nie jedziesz z nami – rzucam przez ramię.

– Co takiego? – wykrztusza zszokowana.

– To zbyt niebezpieczne. – Wkładam pakunki do bagażnika, zerkając na Adrianę. Zdezorientowana uważnie nas obserwuje. – To ucieczka na całe życie i przez całe życie. Nigdy nie będziesz mogła tutaj wrócić, bo być może ktoś będzie na ciebie czekał. Nie zostawisz wszystkiego, co znasz, i matki, która cię potrzebuje. Nie będziesz żyć w zagrożeniu.

– Dlaczego decydujesz za mnie? – Sfrustrowana wyrzuca ręce w górę. – Zachowujesz się jak Alejandro. Pamiętasz tego sukinsyna? – syczy cicho.

Och, pamiętam aż za dobrze. Nigdy nie sądziłam, że pod wpływem faceta kobieta może się tak zmienić. Przy nim Rosario była kompletnie inną osobą, z klapkami na oczach i spojrzeniem szczeniaka czekającego na powrót pana. Alejandro owinął ją sobie wokół palca, decydując o każdym aspekcie jej życia. Dopiero solidny policzek, jakim poczęstował ją po jednej ze sprzeczek, wybudził dziewczynę ze śpiączki. Posłała go do diabła. I tak straciła na niego kilka miesięcy.

– Ten dupek też podejmował za mnie decyzje. Nie rób tego samego.

– Nie robię. Po prostu nie pozwolę ci ryzykować. To nie jest wycieczka, rozumiesz? – Patrzę jej w oczy, niemo błagając, aby odpuściła. Nie wygra. Nie tym razem. – Uciekam daleko stąd, by nigdy tutaj nie wrócić. Kocham to miejsce, jednak muszę ocalić córkę.

– Chcę być z wami – mówi smutno, po czym chwyta mnie za ręce. – Kocham cię, Sofía.

Próbuję pozbyć się uciążliwej suchości w gardle. Nie sądziłam, że kiedykolwiek nadejdzie taki moment i będę musiała pożegnać kogoś, kogo tak bardzo pokochałam. Rosi wspierała mnie od samego początku, pomagała przy noworodku, kiedy dochodziłam do siebie po porodzie, była ramieniem, na którym mogłam się wesprzeć, gdy nadchodziły trudniejsze dni. Mogłyśmy na siebie liczyć o każdej porze dnia i nocy, a teraz… muszę ją opuścić.

– Ja ciebie też, kochana. – Mocno obejmuję przyjaciółkę i wciskam nos w zagłębienie jej szyi. Ostatni raz wdycham do płuc znajomy, owocowy zapach jej perfum. – Ale nie mogę narazić cię na takie niebezpieczeństwo, Rosi. Oni pociągają za spust bez wahania. – Czuję, jak plecy dziewczyny napinają się pod moimi dłońmi. – Nie pozwolę ci tak skończyć.

Odsuwam się, ocieram łzy z policzków, by nie zobaczyła ich Adriana, następnie z kieszeni dżinsów wyjmuję kluczyki do samochodu.

– Zaopiekuj się mamą i Mateo, dobrze? Powiedz mu, że musiałam uciekać, nic więcej. Przeproś ode mnie Césara, zapewnij go, że jest świetnym chłopakiem i znajdzie dziewczynę, która go pokocha. Powiedz wszystkim, jak bardzo ich kocham i jak bardzo jestem za wszystko wdzięczna.

– Sofía… – Rosario rozkleja się na dobre.

Zamykam oczy, bezradnie przyglądając się rozpaczy przyjaciółki.

Kończy się kolejny etap w moim życiu, ten, który był dla mnie niezmiernie ważny.

Boję się, ponieważ nie wiem, dokąd zmierzam i jak sobie poradzę. Już nie jestem sama, mam przy boku małą dziewczynkę, której muszę zapewnić bezpieczeństwo.

***

Zaciskam palce na kierownicy, skupiając uwagę na drodze. W tle cicho gra radio, byle w samochodzie nie panowała przesiąknięta moim strachem cisza. Siedząca w foteliku obok mnie Adriana macha wesoło i nuci do jednej z popularnych piosenek. Jest grzeczna jak aniołek, nie marudzi, zajmuje sobie czas oglądaniem książeczek, nieświadoma, jak bardzo drżę o jej przyszłość. Jesteśmy w drodze dopiero od godziny, jeszcze wiele przed nami, więc ten pozorny spokój niebawem zmieni się w pytania, na które nie chcę odpowiadać. Bo niby jakiej odpowiedzi udzielić niczego nieświadomemu dziecku? Że uciekamy i nigdy nie wrócimy? Że od teraz wszystko będzie inne, łącznie z ludźmi, których spotkamy na swojej drodze? Że nie będzie już cioci Rosi i babci Marii, które tak bardzo uwielbia?

– Soczek, mamusiu – mówi cicho, posyłając mi niepewny uśmiech.

Puszczam jej oczko, sięgam do tyłu i wyjmuję z plecaka butelkę z dzióbkiem.

Adriana wypija połowę zawartości, po czym odkłada ją do uchwytu przy radiu.

Kieruję się w stronę Walencji, a następnie Andory, by dotrzeć do Tuluzy. To ponad dziewięć godzin jazdy, z małą przerwą na siku i posiłek. Nie mogę się zatrzymywać, muszę przeć do przodu, by dotrzeć jak najdalej. Odetchnę z ulgą dopiero po przekroczeniu granicy. W Tuluzie spędzimy noc, może dwie, i ruszymy dalej. Kolejne etapy podróży zaplanuję na spokojnie, po odpoczynku w hotelu. Może wrócę do Niemiec? Byłam tam tylko przez dwa miesiące, nie było najgorzej, choć sam język doprowadzał mnie do białej gorączki.

***

Po trzech godzinach Adriana zaczyna się nudzić. Malowanie przestaje ją interesować, lecące w radiu piosenki również. Nalega, żeby się zatrzymać, na co niechętnie się zgadzam. Nie mogę wiecznie odmawiać, bo mnie też nieco zdrętwiały nogi.

Odbijam na parking dla tirów, a następnie parkuję samochód w jego najdalszej części. Miejsce wygląda na bezpieczne, nie ma tu zbyt wielu pojazdów, więc oddycham z ulgą.

– Postój nie potrwa długo, córeczko. Rozprostujemy kości, zjemy kanapki i w drogę.