89,99 zł
Norman Davies pokazuje egzotyczne stolice i mówiące niemal wymarłymi językami narody. Przedstawia nam nieznaną historię Europy, ale i opowiada o nas samych: o Galicji, Prusach, Wielkim Księstwie Litewskim. Czy jakiś inny historyk miałby na tyle wyobraźni, żeby połączyć ze sobą upadek ZSRR, historię Gdańska i państwo barbarzyńskich Wizygotów?
Po lekturze Zaginionych Królestw nikt już nie będzie mógł traktować uporządkowanego świata historii ze szkolnych podręczników jak prawdy objawionej. Burgundia nie będzie kojarzyć się wyłącznie z winem, a Aragonia z Aragornem z Tolkienowskiego "Władcy Pierścieni".
Nie trzeba już chyba nikogo przekonywać, że proza Normana Daviesa to literacka uczta. Ale Norman Davies potrafi też dzięki swoim książkom czegoś nas nauczyć. Zaginione Królestwa uzmysławiają, że historia nieustannie kotłuje się i bynajmniej nie zmierza do „końca”. Wręcz przeciwnie, nie miejmy wątpliwości, świat wokół nas wcześniej czy później odejdzie w przeszłość. Tak jak odeszły światy, które Norman Davies ożywia w Zaginionych Królestwach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1254
Data ważności licencji: 12/31/2025
Odkąd pamiętam, zawsze wielkie wrażenie robiła na mnie rozbieżność między pozorami a rzeczywistością. Rzeczy nigdy nie są takie, jakimi się wydają. Urodziłem się jako poddany imperium brytyjskiego i kiedy byłem chłopcem, czytałem w swojej „Encyklopedii dla dzieci”[1], że w „naszym imperium [...] słońce nigdy nie zachodzi”. Widziałem też, że na mapie najwięcej jest koloru czerwonego – więcej niż jakiegokolwiek innego. Nie minęło wiele czasu, a nie wierząc własnym oczom, patrzyłem, jak zachód imperium rozlewa się czerwienią na powojennym niebie, wśród morza krwi i powszechnego zamętu. Rzeczywistość, jak się później okazało, zadała kłam zewnętrznym pozorom nieograniczonej potęgi i nieprzemijalności.
Przeczytałem w mojej encyklopedii, że Mount Everest, liczący 29 002 stopy wysokości, jest najwyższym górskim szczytem na świecie i że jego nazwa pochodzi od nazwiska głównego geodety brytyjskich Indii, sir George’a Everesta. Kiedy w 1953 roku dostałem w prezencie gwiazdkowym wydaną z okazji koronacji Elżbiety II książkę The Ascent of Everest[2], Indie nie były już częścią imperium. Od tego czasu zdążyłem się dowiedzieć, że Mount Everest nigdy nie należał ani do Indii, ani do imperium, że nie ma 29 002 stóp wysokości i że jego najbardziej prawidłowe nazwy to Czomolungma (po tybetańsku) i Sagarmatha (po nepalsku). Wiedza jest równie zmienna jak okoliczności, w jakich się ją zdobywa.
Kiedy byłem chłopcem, kilka razy zabrano mnie do walijskojęzycznej Walii, a ponieważ noszę bardzo walijskie nazwisko, wyrobiłem w sobie poczucie trwałego związku z krajem przez całe stulecia okupowanym przez Anglików. Oglądając z bliska angielskie zamki w Harlech, Beaumaris i Convay, odczuwałem empatię raczej w stosunku do podbitych niż do zdobywców. A w końcu, dowiedziawszy się, że walijska nazwa Anglii brzmi „Lloegr”, czyli „Utracony Kraj”, zrozumiałem, jak ogromne poczucie straty i zapomnienia ta nazwa wyraża.
W roku, w którym ukończyłem szkołę, posłuchałem rady mojego nauczyciela historii i spędziłem wakacje na lekturze Zmierzchu i upadku cesarstwa rzymskiego Edwarda Gibbona – mówiąc własnymi słowami autora, opisu „największego i najstraszliwszego widowiska w dziejach ludzkości”. Nie znam lepszej książki historycznej. Jej wspaniała narracja pokazuje, że nawet najpotężniejsi nie żyją wiecznie.
Jako zawodowy historyk, zagłębiłem się w dziejach Europy Środkowej i Wschodniej. Pierwszym zleceniem, jakie dostałem jako młody wykładowca na Uniwersytecie Londyńskim, było przygotowanie cyklu dziewięćdziesięciu wykładów z historii Polski. Jako główny element kursu wybrałem dzieje Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która w momencie swoich narodzin, w 1569 roku, była największym państwem w Europie. W okresie trwającym niewiele ponad dwa stulecia została zniszczona tak doszczętnie, że dziś niewielu ludzi wie choćby o jej istnieniu. A nie była to jedyna śmiertelna ofiara tamtej epoki. W tym samym okresie zniknęły Republika Wenecka i Święte Cesarstwo Rzymskie.
Przez większość mojej zawodowej kariery Związek Sowiecki był największym stworzeniem zamieszkującym badane przeze mnie terytorium, a także jednym z dwóch światowych supermocarstw. Miał największą na świecie powierzchnię, potężny arsenał broni konwencjonalnej i nieporównywalne z niczym zasoby służb bezpieczeństwa. Nie potrafiły go uratować ani żadne armaty, ani żadna milicja. W 1991 roku w ciągu jednego dnia zniknął z mapy świata. I od tego czasu nikt go więcej nie widział.
Nic zatem dziwnego, że kiedy zabierałem się do pisania historii Wysp[3], zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem dni państwa, w którym żyję – Zjednoczonego Królestwa – także nie są policzone. Myślę, że są. Moje surowe nonkonformistyczne wychowanie nauczyło mnie patrzeć podejrzliwie na zewnętrzne znamiona władzy. W głowie wciąż jeszcze dźwięczą mi wspaniałe, miarowe kadencje hymnu St. Clement:
So be it, Lord! Thy throne shall never,
Like earth’s proud empires, pass away;
Thy kingdom stands, and grows forever,
Till all Thy creatures own Thy sway.
(Amen! Twoje królestwo nie przeminie, Panie,
Jak przemijają świata dumne trony,
Wiecznie trwać będzie Twoje panowanie,
Aż czcić Cię będą wszystkie świata strony)[4].
Trzeba zapisać na plus królowej Wiktorii, cesarzowej Indii, że poprosiła, aby ten hymn odśpiewano podczas jubileuszu sześćdziesiątej rocznicy jej panowania.
Historycy i ich wydawcy spędzają zbyt wiele czasu na sprzedawaniu czytelnikom historii wszystkiego, co uważają za potężne, wybitne, robiące wrażenie, i tracą na to zbyt wiele energii. Zalewają rynek oraz umysły swoich czytelników powodzią opowieści o wielkich mocarstwach, wielkich osiągnięciach, wielkich nikczemnościach, wielkich ludziach, zwycięstwach, bohaterach i wojnach – zwłaszcza tych, o których sądzimy, żeśmy je wygrali. Motto tych działań mogłoby brzmieć, jeśli już nie „Siła to racja”, to przynajmniej „Nic nie odnosi takiego sukcesu jak sukces”. Ma się czasem wrażenie, jakby treść książek historycznych, podobnie jak ich sprzedaż, przejęły działy marketingu.
Warto się zastanowić nad powyższymi wrażeniami choćby dlatego, że życie składa się nie tylko z triumfów i sukcesów, ale także z porażek, chybionych posunięć i bohaterskich prób. Miernota, stracone szanse i falstarty może nie zawsze trafiają do najbardziej sensacyjnych nagłówków gazet, ale zdarzają się równie często. Panorama przeszłości jarzy się wprawdzie od przejawów wielkości niczym od klejnotów, ale zapełniają ją głównie potęgi mniejszego kalibru, ludzie mniejszego kalibru, losy mniejszego kalibru i mniejszego kalibru emocje. A co najważniejsze, badaczom historii trzeba przypominać o przemijalności władzy. Albowiem przemijalność jest jedną z podstawowych cech zarówno ludzkiej kondycji, jak i ładu politycznego. Wcześniej czy później, wszystko dobiega kresu. Wcześniej czy później, każde centrum zmienia się w peryferie. Wszystkie państwa i wszystkie narody, bez względu na to, jak byłyby potężne, mają swój okres rozkwitu, a potem ustępują miejsca innym.
Zaginione królestwa powstały z inspiracji takich właśnie trzeźwych, lecz nieszczególnie pesymistycznych prawd. Kilka rozdziałów opowiada o państwach, które niegdyś były wielkie. Inne przedstawiają losy królestw, które nigdy nie aspirowały do wielkości. Jeszcze inne mówią o bytach, które nie miały żadnych szans. Wszystkie istniały w Europie i wszystkie są częścią tej dziwacznej sterty powykrzywianych belek nazywanej „historią Europy”.
Zwrot „zaginione królestwa” – podobnie jak zwrot „utracone światy” – przywołuje wiele obrazów. Każe myśleć o nieustraszonych podróżnikach wędrujących przez szczyty Himalajów albo przemierzających gąszcz dżungli nad Amazonką, o archeologach przekopujących się przez warstwy dawno zaginionych dziejów Mezopotamii czy starożytnego Egiptu[5]. Mit o Atlantydzie nigdy się od nas zbytnio nie oddala[6].
Szczególnie dobrze znają to pojęcie czytelnicy Starego Testamentu. Mówi się tam, że istniało siedem biblijnych królestw, leżących między starożytnym Egiptem i Eufratem. Oddani sprawie badacze Starego Testamentu od dawna trudzą się nad ustaleniem siatki miejsc i dat. Niewiele można powiedzieć pewnego o królestwach Ziklag, Edom, Szeba, Moab, Gilead, Filistii i Geszur[7]. „Absalom zaś uciekł, udając się do Talmaja, syna Ammichuda, króla Geszur, i przebywał tam trzy lata, a król opłakiwał swego syna przez cały ten czas” (2 Sm 13, 37a–37b). Dziś, po mileniach przemian, dwa niedoszłe państwa spadkobiercy tych ziem znalazły się niemal w impasie. Jedno z nich, pokładające ufność w przytłaczającej potędze militarnej, przedłuża go i oszukańczo peroruje, że jego wrogowie stawiają sobie za cel „wymazać je z mapy”. Drugie, trzymane za gardło, może nie doczekać światła dnia.
Oczywiście, natura ludzka każe się nam uspokajać myślą, że nieszczęścia przytrafiają się tylko innym. Narody imperium, a także narody byłego imperium, są szczególnie mało skłonne do uznawania rzeczywistości. Mając za sobą okres cudownego życia w połowie XX wieku, Brytyjczycy popadli w stan samooszukiwania się, który każe im wierzyć, że ich instytucje nie dają się porównać z żadnymi innymi, a ich kraj jest w jakiś sposób wieczny. Zwłaszcza Anglicy żyją w błogiej nieświadomości faktu, że proces rozpadu Zjednoczonego Królestwa zaczął się w 1922 roku i że prawdopodobnie będzie trwał nadal. Mają o wiele mniejszą świadomość złożonej tożsamości niż Walijczycy, Szkoci czy Irlandczycy. Wobec tego, jeśli kres rzeczywiście nadejdzie, to będzie dla nich zaskoczeniem. Ci, którzy śpiewają „Anglia będzie zawsze”, po prostu dodają sobie w ten sposób odwagi.
A przecież to właśnie jeden z najbardziej wytrwałych angielskich poetów, pisząc swoją Elegię... w łagodnym cieniu drzew na cmentarzu w Stoke Poges, podsumował tę pewność, z którą muszą się zmierzyć i państwa, i jednostki. Thomas Gray znał prawdziwą miarę naszej ludzkiej próżności:
The boast of heraldry, the pomp of pow’r,
And all that beauty, all that wealth e’er gave,
Awaits alike th’ inevitable hour,
The paths of glory lead but to the grave.
(Bo herbowa chełpliwość, dostojeństwo rządu,
Piękność, bogactwo, chwała w całej swej ozdobie
Czekają na godzinę jednakiego sądu,
Każdy bowiem szlak sławy ma swój koniec w grobie)[8].
Wcześniej czy później, zawsze spada ostateczny cios. Od czasu klęski Trzeciej Rzeszy w 1945 roku napisano nekrologi dla kilku innych państw europejskich. Są wśród nich Niemiecka Republika Demokratyczna (1990), Związek Sowiecki (1991), Czechosłowacja (1993) i Jugosławia (2006). Niewątpliwie będzie więcej. Trudne pytanie brzmi: kto następny? Sądząc z obecnej dysfunkcjonalności, następnym ptakiem dodo Europy mogłaby zostać Belgia. Nie sposób przewidzieć. Nikt też nie może przepowiedzieć z żadną dozą pewności, czy najmłodsze dziecko w europejskiej rodzinie narodów, Republika Kosowa, zatonie, czy utrzyma się na powierzchni. Natomiast każdy, kto sobie wyobraża, że prawo przemijania się do niego nie stosuje, żyje w krainie baśni.
Być może część odpowiedzialności ponosi tu współczesne wykształcenie. W niezbyt odległych czasach, kiedy wszystkich wykształconych Europejczyków wychowywano na mieszance chrześcijańskich ewangelii i starożytnych klasyków, każdy znał pojęcie śmiertelności. Chociaż chrześcijańskie nauki powszechnie lekceważono, była w nich mowa o „królestwie, które nie jest z tego świata”. Klasycy propagujący wartości uważane za uniwersalne stanowili produkt podziwianej, lecz umarłej cywilizacji. „Chwała Grecji” i „wielkość Rzymu” rozpłynęły się w powietrzu przed tysiącami lat. Rzym podzielił los Kartaginy i Tyru. Do ogrodu wdarli się barbarzyńcy. Rozpanoszyły się materializm i konsumizm. Sunt lacrimae rerum et mentem mortalia tangunt.
Większość dzisiejszych dzieci nigdy nie słyszała o Wergiliuszu. Są takie, które nigdy nie otrzymują żadnego religijnego wykształcenia. Nawet historia jako taka musi walczyć o kurczące się miejsce w programach szkolnych, konkurując z takimi rzekomo ważniejszymi przedmiotami, jak ekonomia, socjologia czy marketing i zarządzanie. Młodzi ludzie uczą się, tkwiąc pod kloszem fałszywego optymizmu. W odróżnieniu od pokolenia swoich dziadków i rodziców, rosną, mając znikome poczucie bezlitosnego upływu czasu.
Zadaniem historyka jest zatem coś więcej niż tylko obowiązek dbania o zbiorową pamięć. Garść wydarzeń z przeszłości zapamiętaliśmy aż za dobrze, kosztem innych, równie wartych zapamiętania. Bogaci i potężni mają aż za wiele możliwości uprawiania swoich własnych ogrodów pamięci i odgradzania ich wysokimi parkanami. Naprawdę potrzebni są oddani sprawie podróżnicy zapuszczający się w dzikie ostępy, aby odkrywać na nowo miejsca, o których niemodnie jest pamiętać. Jest to trud podobny do pracy ekologów i obrońców naturalnego środowiska, którzy otaczają opieką ginące gatunki, a badając ptaki dodo i dinozaury, tworzą obraz zarówno obecnej kondycji naszej planety, jak i jej perspektyw na przyszłość. Inspirację dla niniejszych badań nad dziejami niegdysiejszych królestw stanowił taki właśnie rodzaj ciekawości. Historyk, który idzie po śladach „Królestwa na Skale” czy „Jednodniowej niepodległości”, doznaje takich samych emocji jak ci, którzy tropią ślady pantery śnieżnej lub tygrysa syberyjskiego. „Bladych królów […] widziałem – wspomina poeta – w barwach śmierci cnych rycerzy”[9].
Wątek hybris jako cechy rodzaju ludzkiego nie jest oczywiście niczym nowym. Jest starszy od starożytnych Greków, z których języka pochodzi ten termin i którzy – w okresie swojej świetności – odkryli posągi egipskich faraonów na wpół już wtedy zasypane piaskami pustyni.
„My name is Ozymandias, king of kings:
Look on my works, ye Mighty, and despair!”
Nothing beside remains. Round the decay
Of that colossal wreck, boundless and bare
The lone and level sands stretch far away
(„Ja jestem Ozymandias, król królów. Mocarze!
Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą
Gińcie z rozpaczy!” Więcej nic już nie zostało...
Gdzie stąpić, gruz bezkształtny oczom się ukaże
I piaski bielejące w pustyni obszarze)[10].
Od momentu, w którym narodził się pomysł tej książki, koncentrowałem się na dwóch najważniejszych zagadnieniach: chciałem wydobyć kontrast między czasem teraźniejszym a czasem przeszłym oraz zbadać mechanizmy historycznej pamięci. Takie priorytety narzuciły konstrukcję, w myśl której każdy rozdział książki składa się z trzech części. Część pierwsza zawiera opis wybranego miejsca w Europie, tak jak przedstawia się ono współczesnym oczom. Część druga przynosi opowieść o „zaginionym królestwie”, które kiedyś w przeszłości znajdowało się w tym właśnie miejscu. Część trzecią wreszcie poświęcam próbie znalezienia odpowiedzi na pytanie, do jakiego stopnia owo „zaginione królestwo” przetrwało w pamięci historycznej lub też zostało zapomniane – zazwyczaj słabo je zapamiętano lub na wpół zapomniano. Udało mi się zachować tę konstrukcję we wszystkich rozdziałach.
Starałem się także przedstawić wybór „zaginionych królestw” odnalezionych we wszystkich głównych okresach i we wszystkich regionach europejskiej historii. Tak więc TOLOSA pochodzi z Europy Zachodniej, MDL i GALICJA – ze wschodu, ALT CLUD i ÉIRE – z Wysp Brytyjskich, BORUSSIA – z rejonu Morza Bałtyckiego, CRNA GORA z Bałkanów, a ARAGONIA – z Półwyspu Iberyjskiego i rejonu Morza Śródziemnego. Rozdział „BURGUNDIA. Pięć, sześć albo siedem królestw” opowiada o historii średniowiecznej regionu obejmującego tereny współczesnej Francji i Niemiec, SABAUDIA jest historią z początków okresu nowożytnego i łączy ze sobą Francję, Szwajcarię i Włochy, a ROSENAU i CCCP ograniczają się do wieków XIX i XX.
Nigdy nie byłem zwolennikiem podziału na książki „popularne” i książki „naukowe”. Istnieją książki popularne oparte na solidnej wiedzy naukowej, ale są też książki naukowe, które – gdyby je umiejętnie napisać i dobrze skonstruować – mogły by trafić do kategorii „popularne”. Pisząc Zaginione królestwa, chciałem dotrzeć do możliwie najszerszej publiczności i wobec tego aparat naukowy zredukowałem do minimum. Jednocześnie jednak – ponieważ wiele spośród poruszanych tu tematów może być mało znanych – dodałem sporą liczbę przypisów, które albo odwołują się do szerszego kontekstu, albo też zastępują część, której zazwyczaj nadaje się tytuł „Zalecana lektura”. W rezultacie przypisy tworzą trzy odrębne kategorie. Po pierwsze, zawierają adresy bibliograficzne przytaczanych w książce cytatów. Po drugie, ponieważ godne zaufania źródła internetowe mnożą się jak grzyby po deszczu, odniesienia do stron internetowych zawierają najpóźniejszą datę dostępu. Po trzecie wreszcie, w wielu przypisach znalazły się tytuły prac – głównie anglojęzycznych – przytoczonych po to, aby pokazać zasięg i głębię dzieł historycznych, na których zawsze opierają się „wielcy upraszczacze”. Chciałbym wierzyć, że w rezultacie tych zabiegów powstał tekst przystępny i przekonujący, dający czytelnikowi przyjemność płynącą z lektury.
Zawsze bardzo lubiłem metaforę Platona przyrównującą państwo do okrętu. Wizja wielkiego okrętu – ze sternikiem, załogą i pasażerami – mknącego przez morza czasu nieodparcie działa na wyobraźnię. Podobnie jak wszystkie te wiersze, które go opiewają:
O navis, referent in mare te novi
fluctus. O quid agis? Fortiter occupa
portum. Nonne vides ut
nudum remigio latus,
(Czy trzeba, by cię nowa fala niosła
Na pełne morze w sinych wód zamęcie,
Lepiej tu, w porcie, pozbawiony wiosła,
Zostań, okręcie)[11]
Thou, too, sail on, O Ship of State!
Sail on, O Union, strong and great!
Humanity with all its fears,
With all the hopes of future years,
Is hanging breathless on thy fate!
(Płyń, nawo Państwa, ku przyszłości,
W tobie, o Unio, moc wielkości,
Świat śledzi, pełen obawy,
Twój kurs, bo od twojej sprawy
Zawisły nadzieje ludzkości)[12].
Powyższe wersy własnoręcznie przepisał prezydent Roosevelt i 29 stycznia 1941 roku wysłał je do Winstona Churchilla. Towarzyszyła im notka mówiąca: „te linijki odnoszą się do was w takiej samej mierze jak do nas”.
Podobne myśli nachodzą każdego, kto sobie łamie głowę nad losem królestw, które już nie istnieją. Bo okręty państw nie pływają wiecznie. Czasami udaje im się przetrwać sztorm, a czasami toną. Czasem udaje im się dowlec do portu, gdzie się je naprawia. Kiedy indziej zaś katastrofa jest tak tragiczna w skutkach, że się rozpadają na kawałki. Albo toną, ześlizgując się pod powierzchnię wód i znajdując głęboko ukryte miejsce spoczynku wśród ryb i skorupiaków.
Tu jednak pojawiają się kolejne obrazy. Historyk staje się wędrującym wzdłuż plaży poszukiwaczem skarbów, kolekcjonerem szczątków i rupieci, wydobywającym wraki, nurkiem, który przeczesuje morskie dno w poszukiwaniu tego, co się zagubiło. Ta książka z pewnością świetnie pasuje do kategorii historycznego ratownictwa. Gromadzi ślady okrętów-państw, które zatonęły. I zaprasza czytelnika, aby z przyjemnością obserwował – nawet jeśli to patrzenie dotyczy tylko zadrukowanych stron – jak zdruzgotane galeony naprawiają połamane maszty, podnoszą kotwice i gdy ich podniesione żagle wypełni wiatr, wyruszają w nową podróż przez oceany.
Norman Davies, Peterhouse, czerwiec 2009
[1]The Children’s Encyclopedia, red. Arthur Mee, t. 1–10, London 1925.
[2] John Hunt, The Ascent of Everest, London 1953.
[3] Norman Davies, Wyspy. Historia, tłum. Elżbieta Tabakowska, Kraków 2003.
[4]The Day Thou Gavest, Lord, is Ended (1870), słowa John Ellerton, muzyka Clement Cotterill Scholefield.
[5] Graham R.B. Cunninghame, A Vanished Arcadia, Being Some Account of the Jesuits in Paraguay, 1607 to 1767, London 1901; B.L. Putnam Weale, The Vanished Empire, London 1926 (o Chinach); Mabel H. Cabot, Vanished Kingdoms. A woman explorer in Tibet, China & Mongolia, 1921–1925, New York 2003; zob. też wystawa w Oriental Institute Museum: Vanished Kingdoms of the Nile. The rediscovery of Nubia (Chicago 1995).
[6] Murry Hope, Atlantis. Myth or Reality?, London 1991; Pierre Vidal-Naquet, The Atlantis Story. A short history of Plato’s myth, Exeter 2007.
[7] Philip R. Davies, In Search of Ancient Israel, Sheffield 1993.
[8] Thomas Gray, Elegia napisana na wiejskim cmentarzu, tłum. Jerzy Pietrkiewicz, w: Poeci języka angielskiego, t. 2, wybór i oprac. Henryk Krzeczkowski, Jerzy Sito, Juliusz Żułkowski, Warszawa 1971, s. 57.
[9] John Keats, La Belle Dame Sans Merci, tłum. Jerzy Sito, w: tenże, Poezje wybrane, Warszawa 1962, s. 100.
[10] Persy Bysshe Shelley, Ozymandias, tłum. Adam Asnyk, w: tenże, Poezje wybrane, red. Juliusz Żuławski, Warszawa 1961, s. 26.
[11] Henry Wadsworth Longfellow, The Building of a Ship – The Republic.
[12] Horacy, pieśń XIV: Okręt Rzeczypospolitej, tłum. Ludwik Hieronim Morstin, w: tenże, Pieśni. Cztery księgi ód i pieśń sekularna, Warszawa 1947, s. 20.
Vouillé, kiedyś Vouillé-la-Bataille, jest małym prowincjonalnym miasteczkiem w departamencie Vienne; liczy około trzech tysięcy mieszkańców. Przecina je przyjemna, niewielka, meandrująca w stronę Atlantyku rzeka Auzance, w pobliżu przebiega Route Nationale 149, dawna droga rzymska, która prowadziła z Poitiers do Nantes. Vouillé jest dumnym posiadaczem gotyckiego kościoła, malutkiego rynku, merostwa, kilku ładnych nadbrzeżnych ogrodów, paru restauracji, stadionu, wieży ciśnień i zameczku-hotelu (Le Périgny), sobotniego targu, natomiast nie może się poszczycić żadnym wybitnym celebrytą[13]. Przypuszcza się, że właśnie tu na początku VI wieku rozegrała się bitwa. Tablica, która ją upamiętnia, została ufundowana przez miejscowe towarzystwo historyczne w 2007 roku, w 1500. rocznicę bitwy, lecz jest tak dobrze ukryta, że nawet Informacja Turystyczna nie wie, gdzie dokładnie należy jej szukać[14].
Według jednej z przymiotnikowych arabesek, które tak kocha francuszczyzna, mieszkańcy Vouillé z radością mówią o sobie Vouglaisiens lub Vouglaisiennes, a przyległą okolicę, popularną wśród spacerowiczów, zwą Pays Vouglaisien. Nic też dziwnego, że są bardzo dumni ze swojego patrimoine – dziedzictwa przodków. W oświadczeniu wydanym w 1972 roku przez ówczesnego prezesa Syndicat d’Initiative znalazło się zdanie, które wciąż można odnaleźć na stronie głównej władz miejskich oraz na skromnym pomniku wzniesionym przy skrzyżowaniu Chlodwiga. „L’histoire de France – napisał bez zbytniej skromności prezes – commença donc à Vouillé” (Historia Francji zaczęła się w Vouillé)[15].
[13]www.lescommunes.com/commune-vouille-86294.html (dostęp: 17.09.2009).
[14]15e centenaire de la bataille de Vouillé, 507–2007, przedm. Ségolène Royal, Poitiers 2007, s. 29.
[15]www.507vouillelabataille.com (dostęp: 25.10.2008).
Do niedawna Wizygoci nie cieszyli się uznaniem historyków. Upadek cesarstwa zachodniego był widziany przede wszystkim przez pryzmat łacińskich źródeł, a przejściowy V wiek nie był zbyt szeroko omawiany. Na przykład The New Cambridge Medieval History, Cambridge 1995, w ogóle nie omawia okresu sprzed roku 500. W języku angielskim są dostępne dwa zbiory tekstów akademickich na ten temat: The Visigoths from the Migration Period to the Seventh Century. An Ethnographic Perspective, red. Peter J. Heather, Woodbridge 1999, oraz The Visigoths. Studies in Culture and Society, red. Alberto Ferreiro, Leiden 1999. Ostatnio opublikowano syntezę przedmiotu w języku niemieckim: Gerd Kampers, Geschichte der Westgoten, Paderborn 2008. Rozdział o pierwszym państwie Gotów jest dobrze ukryty w: Peter J. Heather, The Goths, Oxford 1996, s. 181–215.
24 sierpnia 410 roku Wizygot Alaryk osiągnął ostateczny cel, jaki stawiali sobie liczni wędrowni barbarzyńscy wodzowie najeżdżający upadające cesarstwo zachodniorzymskie – za trzecią próbą udało mu się złupić Rzym:
Otoczywszy miasto i ponownie doprowadziwszy mieszkańców na skraj śmierci głodowej, wkroczył do niego nocą przez Porta Salaria […] Tym razem król nie zamierzał oszczędzić stolicy świata. Grabież trwała przez dwa lub trzy dni. Pewien szacunek okazano kościołom, […] [lecz] pałac Salustiusza […] doszczętnie spalono; wykopaliska na Awentynie – wówczas modnej dzielnicy arystokratycznej – ujawniły liczne ślady pożarów, które zniszczyły splądrowane domy. Najeźdźcy zdobyli bogate łupy i uprowadzili wielu jeńców, w tym również siostrę cesarza Gallę Placydię. Trzeciego dnia Alaryk poprowadził swe triumfujące zastępy […] na południe […]. Miał zamiar przeprawić się do Afryki, prawdopodobnie aby osiedlić swój lud w tej dostatniej krainie […]. Jego dni były wszakże policzone. Zanim rok dobiegł końca, zmarł w Konsencji[16].
Poddani Alaryka – Wizygoci, czyli „Goci zachodni” (po niemiecku Westgoten) – byli pierwszym z plemion germańskich, które wdarły się na teren cesarstwa rzymskiego. Wywodzili się znad Bałtyku, ale od dawna przebywali w opuszczonej rzymskiej prowincji Dacji (dziś Rumunia). Wyznawali ariańską odmianę chrześcijaństwa. Nigdy nie dotarli jednak do Afryki. Osamotnieni w Italii wytargowali porozumienie z Rzymianami. Ich sukces zainspirował gockich krewniaków pozostawionych daleko na wschodzie. Trzy generacje później ich kuzyni – Ostrogoci, czyli „Goci wschodni” – mieli podążyć za nimi do Italii[17].
Pogrzeb Alaryka przebiegł w zgodzie z tradycyjnymi rytuałami jego koczowniczych wciąż poddanych:
Barbarzyńcy dowiedli dzikości swego charakteru na pogrzebie bohatera, którego męstwo i los smętnie opiewali. Pracą licznych jeńców odmienili bieg małej rzeki o nazwie Busentinus, obmywającej mury Konsencji. Królewski grobowiec, ozdobiony wspaniałymi łupami i trofeami z Rzymu, zbudowano w opróżnionym łożysku, po czym przywrócono wodzie jej naturalne koryto, a tajemne miejsce, gdzie złożono szczątki Alaryka, pozostało na zawsze ukryte, gdyż w nieludzki sposób zgładzono więźniów, których użyto do wykonania tej pracy[18].
Pomimo fantastycznej reputacji Alaryk – „władca wszystkich” – nie zrealizował żadnego z planów długofalowych. Był wiecznym tułaczem, który ciągle zmieniał strony: kolejno sprzymierzeńcem i wrogiem Rzymu, jego niszczycielem, protektorem prawowitego cesarza i wspólnikiem uzurpatora[19].
W czasach Alaryka cesarstwo zachodnie zalały hordy barbarzyńców przedostające się przez granicę imperium w różnych kierunkach. Brytania padała pod naporem Piktów z północy, Szkotów z Hibernii i germańskich napastników oblegających litus Saxonicum[20]. Rzymską Galię sparaliżował strach przed „hordą hord”, która w zimie 406/407 roku przekroczyła zamarznięty Ren. Bandy Wandalów, Alanów i Swewów łupiły krainę Gallia Aquitania na południu, przelewając się na Półwysep Iberyjski. Kolejne hordy, w tym Hunowie, przygotowywały się, by podążyć szlakiem Wizygotów przez prowincje naddunajskie. Następca Alaryka Ataulf (Szlachetny Wilk) dobił zatem targu – zgodził się opuścić Italię i wypędzić innych barbarzyńców z Galii i Hiszpanii w zamian za status cesarskiego sprzymierzeńca, którym cieszył się kiedyś Alaryk.
Przytoczona przez historyka Pawła Orozjusza „deklaracja Ataulfa” jest frapującym dokumentem:
Pragnąłem niegdyś [rzekł] […] wymazać Rzym z mapy i wznieść na jego ruinach państwo Gotów; chciałem też zyskać, jak August, nieśmiertelną sławę założyciela nowego imperium. Długoletnie doświadczenia przekonały mnie [jednak] stopniowo, że prawa są niezbędne […] i że gwałtowna, nieokiełznana natura Gotów nie zniesie zbawiennego jarzma rządu cywilnego. […] Moim szczerym życzeniem jest teraz, aby przyszłe wieki z wdzięcznością zapamiętały obcego, który posłużył się mieczem gockim nie w celu obalenia, lecz przywrócenia i utrzymania dobrobytu cesarstwa rzymskiego[21].
Dziesięciolecie po śmierci Alaryka naznaczyły pełne przemocy konflikty nie tylko między Wizygotami a ich rywalami, lecz również pomiędzy najważniejszymi rodami wizygockimi. Ataulf pomaszerował na czele swojego ludu z Italii do południowej Galii i Hiszpanii, gdzie zaatakował Wandalów, Swewów oraz Alanów. Jednocześnie odnowił się dawny spór między dynastią Baltów, z której pochodził Alaryk, a konkurującymi z nią Amalami. Ataulf, który poślubił porwaną w niewolę Gallę Placydię, został w roku 415 zamordowany w swoim barcelońskim pałacu, zaraz potem zamordowano szóstkę jego dzieci. Podobny koniec spotkał jego następcę, „siedmiodniowego króla” Sigeryka. Kolejnym przywódcą został krewny Alaryka, Wallia – mężny wojownik i zręczny dyplomata. To właśnie on wynegocjował kluczowy traktat, na mocy którego Wizygoci mieli zachować status sprzymierzeńców cesarstwa, jak też osiedlić się na stałe w Akwitanii.
Początkowo zatem „królestwo Tolosy” było państwem zależnym, lecz autonomicznym. Zajmowało ono jedną z trzech części, na które tradycyjnie dzieliła się Galia; rządzili nim, zgodnie ze standardowymi zasadami imperialnej hospitalitas, wodzowie plemienni. Dekretem cesarza Honoriusza Wizygoci w 418 roku objęli swoją nową stolicę o nazwie Palladia Tolosa (dziś Tuluza). Przez pozostałą część stulecia miało tam rządzić sześciu kolejnych królów z rodu Baltów: Wallia, Teodoryk I (syn Alaryka z nieprawego łoża), Toryzmund, Teodoryk II, Euryk i Alaryk II. Teodoryk I oraz Alaryk II polegli w bitwach. Toryzmund i Teodoryk II zostali zamordowani. Szczyt bogactwa i potęgi królestwo osiągnęło za rządów Euryka (pan. 466–484), młodszego brata Toryzmunda i Teodoryka II[22].
Wizygoci przejęli Akwitanię po długim okresie niepokojów – najwyraźniej bez wywoływania poważniejszego sprzeciwu. Galorzymscy możni, którzy przyłączyli się niegdyś do zbuntowanego cesarstwa galijskiego, nie byli znani z potulności, nowi władcy jednak gorliwie naśladowali obyczaje rzymskie, a zaprowadzenie stanowczych rządów nie napotkało oporu. Królowie wizygoccy mieli zwyczaj brać zakładników i więzić nielojalnych poddanych, ale nie lubowali się w niepotrzebnej przemocy. W ich służbie znalazło się wielu Rzymian, w szczególności wódz Nepocjan, admirał Namacjusz z Saintes i dux super septem civitates Wiktoriusz (wódz Septymanii)[23]. Wizygoci nie stworzyli osobnych praw dla Galo-Rzymian, co wskazuje, że byli skłonni się asymilować. Nowy system własności ziemi nie wiązał się ze znaczniejszymi konfiskatami. Jeżeli chodzi o kwestie religijne, ariańskie praktyki królewskich sacerdotes koegzystowały z istniejącą od dawna siecią biskupstw i kościołów parafialnych. Fakt, że synod generalny w Agde mógł się odbyć na terytorium wizygockim, wskazuje, iż niearianie nie musieli się nadmiernie obawiać o swoje bezpieczeństwo[24].
Rzymskie miasto Tolosa – wzniesione na równinie u stóp zwieńczonego starym celtyckim fortem wzgórza – cesarz Domicjan obdarzył przydomkiem „Palladia” na cześć bogini Pallas Ateny, patronki sztuki. Otoczona murami z czasów Augusta, Tolosa obsługiwała strategiczną Via Aquitana; wyposażono ją w akwedukty, teatry, łaźnie i rozbudowany system kanalizacji. Od IV wieku była aktywnym ośrodkiem chrześcijaństwa i siedzibą biskupstwa. Jednego z apostołów Galii świętego Saturnina spotkała w mieście około 257 roku męczeńska śmierć – przywiązany do oszalałego byka, był przezeń ciągnięty ulicami miasta. Bazylika, gdzie złożono jego relikwie, stała się centrum wyznania nicejskiego. Najważniejszym kościołem arian była z kolei Nostra Domina Deaurata, założona w połowie V wieku na miejscu świątyni Apolla.
Akwitania, zresztą od dawna, miała tradycję ożywionych debat teologicznych. Święty Hilary z Poitiers (ok. 300–368) zdobył sławę jako Malleus Arianorum - Młot na Arian. Biskupa Tolosy świętego Eksuperiusza (zm. 410) pamięta się jako adresata listu od papieża Innocentego I, który ustalił kanon Pisma Świętego. Z kolei kapłan Wigilancjusz (działał ok. 400) dał się poznać jako śmiały dysydent, który potępił szerzący się kult świętych i relikwii. Święty Prosper z Akwitanii (ok. 390–455) był historykiem, pierwszym kontynuatorem Kroniki Hieronima[25] i uczniem Augustyna. Święty Rustyk z Narbonne (zm. 461) – bojownik tego, co potem stało się katolicyzmem – zwalczał zarówno herezję nestoriańską[26], jak i arianizm swoich wizygockich panów[27].
Po objęciu władzy przez Wizygotów królestwo zaczęło się błyskawicznie rozrastać. Jego terytorium poszerzało się niemal w każdej dekadzie V wieku. Podbój miasta Narbo Martius (Narbonne) w 436 roku zapewnił mu bezpośredni dostęp do Morza Śródziemnego. Reszta Septymanii była darem władz cesarstwa. Po przepędzeniu Hunów w połowie stulecia Wizygoci dotarli daleko na północ, zapuszczając się szmat drogi za Loarę. W 470 roku dotarli do Masywu Centralnego, włączając do swoich posiadłości Tours i Clermont. Później przejęli Arelat i Massilię, a systematyczne podboje na Półwyspie Iberyjskim zawiodły ich aż pod Gibraltar. Od 474 roku w Iberii panował jako namiestnik królewski Rzymianin w służbie Wizygotów Wincencjusz, nosząc tytuł dux Hispaniarum. Na przełomie wieków Wizygoci kontrolowali największe z państw Zachodu po upadku Rzymu. Wydawało się, że są skazani na najbardziej spektakularny sukces spośród barbarzyńskich drapieżców, którzy zniszczyli imperium.
Teodoryk lub Teoderyk I (pan. 419–451) miał licznych synów i córki. Posłużył się nimi, by utkać wymyślną sieć sojuszy dynastycznych. Zarówno współcześni mu kronikarze, jak i późniejsi historycy zapamiętali go jednak jako walecznego męża, który miał udział w odparciu najazdu Hunów Attyli. Poległ jako lojalny sprzymierzeniec cesarskiego wodza Aecjusza, prowadząc swych wojowników w krwawej bitwie na Polach Katalaunijskich w czerwcu 451 roku. Zwycięstwo uratowało Galię przed najstraszniejszymi jeźdźcami dalekich stepów. Na tronie zastąpiło go kolejno trzech jego synów[28].
W zwycięstwie swojego ojca – według Gibbona – rozstrzygającą rolę odegrał Toryzmund (pan. 451–453). Zachował swoje siły w odwodzie na pobliskich wzniesieniach, do momentu aż natarł na Hunów i przepędził ich z pola bitwy. Zwycięstwo nie przyniosło mu oczekiwanej nagrody. Został zamordowany przez brata, Teodoryka II, zanim umocnił się na tronie. Powodem mordu miały być ponoć groźby zerwania sojuszu z Rzymem.
Ów Teodoryk II (pan. 453–466) ożywił historyczne zapisy po części za sprawą dźwięcznego imienia królowej Pedauco (co się tłumaczy jako „gęsia stopa”), a po części dzięki bardzo rzadkiej wówczas relacji naocznego świadka dotyczącej wyglądu władcy; sporządził ją łaciński pisarz Sydoniusz Apolinary. Sydoniusz pełnił funkcję biskupa Clermont, był więc poddanym wizygockim. Zachowało się wiele jego listów, z których jeden stanowił odpowiedź na prośbę przyjaciela o szczegółowy opis króla:
Cóż, to ciekawa postać […] Dobrze zbudowany, ponadprzeciętnego, choć nie gigantycznego wzrostu. Jego głowa jest okrągła, a włosy kręcone; zaczyna łysieć […] Szyję ma ruchliwą, bez szpecących węzłów. Jego brwi są krzaczaste, łukowate; gdy opuszcza powieki, rzęsy sięgają niemal do połowy policzków. Jak przystało na jego rasę, górna połowa uszu skrywa się wśród opadających loków. Nos ma wytwornie orli, a wargi cienkie i nieprzesadnie wielkie […] Włoski wystające z nozdrzy są codziennie przycinane, a balwierz starannie usuwa bujny zarost z dolnej połowy jego twarzy. Podbródek, gardło i kark ma pełne, ale nie grube; jest jasnej cery […]; często czerwieni się, nie z gniewu jednak, lecz ze skromności. Jego barki są gładkie, ramiona oraz przedramiona silne i twarde, dłonie szerokie, pierś wypięta do przodu, a talia wąska. Kręgosłup dzielący rozłożyste plecy nie wystaje, widoczny jest za to mostek; na jego bokach prężą się mięśnie, a postawa emanuje energią. Jego uda są jak twardy róg, stawy kolanowe silne i męskie, a same kolana najurodziwsze i najmniej pomarszczone pod słońcem. Nogi opierają się na mocnych kostkach, a stopy są niewielkie w porównaniu z tak potężnymi kończynami […]
Przed porankiem udaje się z niewielką świtą, by uczestniczyć w nabożeństwie swoich kapłanów. Modli się gorliwie, lecz […] można podejrzewać, że jego pobożność wynika bardziej z nawyku niż przekonania. Resztę poranka zajmują obowiązki urzędowe. Tron królewski otaczają uzbrojeni możni; na progu stoją […] odziani w skóry liczni strażnicy […] Gdy przybywają posłańcy, król wysłuchuje ich, niewiele mówiąc; […] przyspiesza jednak załatwienie pilnych spraw. O godzinie drugiej wstaje z tronu, by dokonać inspekcji skarbca lub stajni.
Najwyraźniej pełen podziwu dla władcy biskup ciągnął z coraz większym zapałem:
Jeżeli danego dnia odbywa się polowanie, bierze w nim udział, nie nosi jednak u boku łuku, uznając, iż nie licuje to z godnością królewską. Gdy ptak lub zwierzyna są przeznaczone dla niego […] sięga za siebie i odbiera od pazia łuk z luźną cięciwą […] Najpierw pyta, w co ma trafić; wybierasz, a on strzela. Jeżeli chybia, winny jest zazwyczaj twój wzrok, nie zaś umiejętności łucznika.
W dni powszednie jego stół przypomina stół zwykłego człowieka. Blat nie ugina się pod matową, niewypolerowaną zastawą wnoszoną przez zadyszanych służących; nacisk kładzie się na konwersację, nie na zawartość talerzy; mówi się rozsądnie lub milczy. Tkaniny i zasłony […] są czasem z purpurowego jedwabiu, a czasem z lnu; o doborze dań decyduje nie ich koszt, ale kunszt […] Toastów jest niewiele. Krótko mówiąc, na dworze znajdziesz grecką elegancję, galijską radość, italską zręczność, […] a wszędzie dyscyplinę godną domu królewskiego.
Sjestę po obiedzie […] czasem się pomija. Gdy król ma ochotę na grę, nie zwlekając, chwyta kości w dłoń, ogląda je uważnie, wprawną ręką potrząsa kubkiem, szybko rzuca, przemawia do nich z humorem i cierpliwie czeka na wynik. W milczeniu przyjmuje rzuty dobre, z wesołością zaś złe […] i nigdy nie przestaje być filozofem […]
Czasem, chociaż rzadko, kolację ożywiają występy mimów, goście nie są jednak nigdy wystawiani na cięte uwagi. Nie słychać hałasu organów hydraulicznych ani intonującego popisową partię chóru z dyrygentem; nie ma lirników ani flecistów, nie ma mistrza ceremonii ani dziewcząt z cytrami czy tamburynami; król ceni tylko ten wysiłek, który oczarowuje umysł cnotą, [a] ucho melodią. Gdy udaje się na spoczynek, rozpoczyna się służba straży skarbca; uzbrojeni wartownicy strzegą pierwszych godzin jego snu […] Tu muszę przerwać; prosiłeś zaledwie o jeden czy dwa fakty […]; a moim celem było napisać list, nie spisać historię. Żegnaj![29]
Panowanie Teodoryka II wypadło z ustalonych torów z powodu kaprysów imperialnej polityki. Gdy w 455 roku nowo mianowany rzymski wódz w Galli Eparchiusz Awitus odwiedzał Tolosę, gruchnęła wieść o ponownym splądrowaniu Rzymu przez Wandalów. Teodoryk skorzystał z okazji i obwołał Awitusa cesarzem. Następnie poprowadził pierwszą wizygocką wyprawę na Półwysep Iberyjski, usprawiedliwiając to chęcią odzyskania ziem cesarza. Jego uzasadnienie nie trafiło do przekonania następcy Awitusa Majorianowi. Cesarz ten, opisywany przez Gibbona jako „wielka i bohaterska postać”, energicznie – aczkolwiek na krótko – odzyskał zwierzchnictwo nad Galią.
Młodszy brat Teodoryka Euryk (pan. 466–484) przejął władzę wśród walk nie tylko pomiędzy Wizygotami i siłami cesarskimi, ale także między odłamami wizygockimi. Zabił swojego brata, pokonał rozszalałego celtyckiego watażkę Riothamusa, ponownie przekroczył Pireneje i osiedlił w Akwitanii oddział ostrogockich najemników pozostających w rzymskiej służbie.
Euryk, który był zarówno wojownikiem, jak i prawodawcą, mógł poszczycić się największą ogładą z całego rodu. Chociaż znał łacinę, z cudzoziemskimi posłami rozmawiał zwykle w języku gockim za pośrednictwem tłumacza. Ariańskie nabożeństwa w królewskiej kaplicy również odprawiano w gockim. Za jego rządów królestwo sięgnęło daleko na Półwysep Iberyjski. Codex Euricianus z 471 roku był pierwszą po upadku Rzymu próbą spisania całego germańskiego prawa zwyczajowego[30]. Stanowił on oznakę politycznej dojrzałości państwa. W 476 roku Euryk przekonał przedostatniego cesarza zachodniorzymskiego Juliusza Neposa, by Rzym zrzekł się chociażby nominalnego zwierzchnictwa nad Tolosą. Przed jego śmiercią cesarstwo rzymskie na Zachodzie ostatecznie upadło. Królestwo Tolosy zostało osierocone i suwerenne.
Rozwój wizygockiej instytucji monarchii w V wieku prześledzono dzięki skrupulatnym badaniom. Początkowo dominującą tendencją było naśladowanie wszelkich rzymskich form prawnych i łacińskiej tytulatury. Na pośrednim etapie reges Gothorum uznawali się za kogoś więcej niż ledwie sprzymierzeńców, a w fazie ostatniej – już jako spadkobiercy imperium – byli równi każdemu cesarzowi. Jednocześnie górne warstwy wizygockiego społeczeństwa, tak zwani optimati, stopniowo traciły wpływy. Germańskie tradycje kładły nacisk na równość wszystkich wojowników (włącznie z wodzem), natomiast porzymska monarchia na hierarchię i godność królewską[31].
Frankijski kronikarz Grzegorz z Tours przylepił Eurykowi łatkę prześladowcy katolików. Insynuacja ta była niesprawiedliwa. Owszem, kilku niezadowolonych duchownych, takich jak Kwincjan, biskup Civitas Rutenorum (dziś Rodez), wygnano, nie doszło jednak do niczego porównywalnego z brutalnymi prześladowaniami, jakich dopuścili się w Afryce Północnej ariańscy Wandalowie[32].
Wkrótce po śmierci Euryka oraz ostatniego z zachodnich cesarzy Romulusa Augustulusa król Ostrogotów Teodoryk zwany Wielkim pomaszerował na rozkaz Bizancjum do Italii, by przywrócić tam władzę cesarską. W 488 roku przekroczył Alpy Julijskie z wielką armią, rozpędził obrońców porzymskiego porządku, po czym po kilku latach walk własnoręcznie zabił w 493 roku ich przywódcę Odoakra. Wezwawszy na pomoc wizygockich krewnych, opanował cały Półwysep Apeniński. Przyjął tytuł namiestnika cesarskiego, a jego ostrogockie królestwo ze stolicą w Rawennie wsparte wojskową, kulturową i morską potęgą Bizancjum miało wkrótce przyćmić wizygockie królestwo Tolosy[33].
Syn Euryka, Alaryk II, wstąpił na tron w 484 roku jako chłopiec, ósmy z królewskiego rodu. Poświęcił wiele wysiłku, by udobruchać zarówno sąsiadów, jak i własnych poddanych. Jego największym osiągnięciem było opracowanie słynnego Breviarium Alarici – wysoce wyrafinowanego zbioru praw rzymskich. Dzieło to, które zawierało nie tylko streszczenie praw, lecz i ich interpretację, zostało przed ogłoszeniem w 506 roku zatwierdzone przez gremium złożone z możnych oraz duchownych. Aż do XI wieku miało ono pozostać autorytatywnym źródłem w całej porzymskiej Galii[34]. Alaryk zabiegał również o względy Ostrogotów. Ożenił się z córką Teodoryka, która urodziła mu syna. Były widoki na wielką, zjednoczoną federację wszystkich Gotów.
Na horyzoncie pojawiła się jednak nemezis Alaryka – król Franków Chlodwig. Był on katolickim neofitą o bezgranicznych ambicjach, jego królestwo rozszerzyło się na galijskie tereny z ziem nadreńskich, jako władca mógł stracić najwięcej wskutek zjednoczenia Gotów[35]. Już w latach 497–498 przyłączył się do Bretonów, atakując wzdłuż zachodniego wybrzeża i zajmując na krótko port Burdigala (Bordeaux). Nieco później zmiażdżył w bitwie swoich wschodnich sąsiadów – Alemanów. Alaryk pragnął uniknąć konfrontacji. Między innymi wydał Frankom zbiegłego namiestnika Syagriusza, który miał czelność rzucić Chlodwigowi wyzwanie. Grzegorz z Tours donosi, że Wizygot chciał osobiście spotkać się z Chlodwigiem w Ambaciensis (Amboise), na wyspie pośrodku Loary:
Igitur Alaricus rex Gothorum cum viderit, Chlodovechum regem gentes assiduae debellare, legatos ad eum dirigit, dicens: „Si frater meus vellit, insederat animo, ut nos Deo propitio pariter videremus”…
(Gdy przeto Alaryk, król Gotów, widział, że król Chlodwig ustawicznie pokonywał pogan, skierował do niego posłów z tymi słowami: „Jeżeli brat mój chce, niech postanowi, abyśmy z łaskawości Bożej się razem zeszli”. Chlodwig nie odmówił i przybył do niego. Rozmawiali ze sobą, jedząc i pijąc, a przyrzekłszy sobie przyjaźń, w pokoju się rozeszli)[36].
Chlodwiga nie dało się jednak tak łatwo ugłaskać. Zawarłszy niedawno przymierze zarówno z Burgundami, jak i z cesarzem bizantyjskim (który nadał mu tytuł konsula), pragnął wyprzedzić rywali. Uzgodniono zatem wspólną kampanię przeciwko królestwu Wizygotów. Bizantyńczycy mieli wylądować na południowym wybrzeżu, a Frankowie nadciągnąć z północy. Wysunięta przez Teodoryka oferta rokowań została odrzucona. Była wiosna 507 roku i nocne niebo rozświetlał „ognisty meteor”:
Igitur Chlodovechus rex ait suis: „Valde molestum fero, quod hi Arriani partem teneant Galliarum”…
(Król Chlodwig powiedział tedy do swoich: „Bardzo mnie to trapi, że ci arianie mają pod swoją władzą część Galii. Wyruszymy z Bożą pomocą, zwyciężymy ich”. […] Wyruszał z wojskiem [z Tours] do Poitiers […] Kiedy potem dotarł z wojskiem nad rzekę Vienne, zupełnie nie wiedział, w jakim miejscu winien ją przekroczyć. Wskutek ulewnego deszczu bowiem rzeka mocno wezbrała […] z nastaniem poranka łania przedziwnej wielkości [pokazała] którędy może przeprawić ludzi […] Kiedy król przybył pod Poitiers i w pewnym oddaleniu rozłożył się obozem, zobaczył, jak ognisty blask wydostał się z kościoła św. Hilarego […] tym łatwiej miał pokonać heretyckie szyki […])[37].
Na takiej właśnie scenie rozegrała się pamiętna bitwa:
Tymczasem król Chlodwig spotkał się z Alarykiem, królem Gotów na polu koło Vouillé, przy dziesiątym kamieniu milowym od Poitiers […] Goci podali, jak zwykle, tyły […] [k]ról zmusił Gotów do ucieczki i zabił ich króla Alaryka […] [potem wpadł w pułapkę,] [l]ecz pancerz i rączy koń ocaliły go od niechybnej śmierci[38].
Wynik był zatem bezdyskusyjny. Potęga Wizygotów w Galii została w kilka godzin złamana, a Frankowie wciąż nacierali. Niektórzy przekroczyli góry w środkowej części kraju, by zagarnąć ziemie aż po granicę Burgundii. Chlodwig udał się do Burdigali, gdzie przezimował, po czym następną wiosną złupił Tolosę. Niedobitki wojsk Alaryka stawiły mu opór pod Narbonne, później jednak wycofały się za Pireneje, opuszczając galijską część królestwa. Od tej pory Wizygoci panowali jedynie na Półwyspie Iberyjskim, gdzie mieli zachować władzę do przybycia Maurów dwieście lat później.
Powody frankijskiego zwycięstwa wyjaśnia się bardzo różnie. Wersja triumfatorów podkreślała rolę katolickiego Boga, który pomógł swoim wojownikom. Nawet Edward Gibbon uwypuklał rolę religii, obsadzając galorzymskich możnych w roli piątej kolumny. Jego argumenty są podważane[39].
Jest na pewniejszym gruncie, gdy pisze o kapryśnej Fortunie towarzyszącej wojnom. „Tak wielka jest wszechwładza Fortuny (jeżeli możemy jeszcze ukrywać naszą ignorancję pod tym powszechnie używanym mianem) – pisał Gibbon pompatycznie – że równie trudno przewidzieć wyniki wojny, jak wyjaśnić ich różnorodne konsekwencje”[40].
Teodoryk, król Ostrogotów, próbował urzeczywistnić swój sen o zjednoczeniu Gotów jeszcze przez kilkanaście lat. Mianowano go opiekunem jego wnuka Amalaryka, dorastającego następcy Alaryka II, w związku z czym stał się nominalnym władcą rodzącego się rzekomo „imperium”, które rozciągało się od Alp po Atlantyk. Jednak fundamenty jego własnej władzy kruszyły się. Nie był w stanie utrzymać porządku w Italii, nie wspominając już o rzuceniu rękawicy Frankom w Galii czy o wzmocnieniu pozycji Wizygotów w Hiszpanii. Dla cesarzy rzymskich w Konstantynopolu nadszedł dogodny moment, by rozpocząć następną strategiczną ofensywę na Zachodzie. Wkrótce po śmierci Teodoryka w 526 roku cesarz Justynian wszczął przygotowania do osobistej interwencji[41]. Przez pozostałą część VI wieku, podczas gdy potomkowie Alaryka zapuszczali nowe korzenie na Półwyspie Iberyjskim, legiony rzymskie powracały do Italii, a spadkobiercy Franka Chlodwiga przykładali się do pracochłonnego zadania przekształcenia Galii w łacińską Francię, a później Francję.
[16] John Bagnell Bury, A History of the Later Roman Empire, from Arcadius to Irene (395 A.D. to 800 A.D.), t. 1, London 1889, rozdz. 6.
[17] Herwig Wolfram, Historia Gotów, tłum. Renata Darda-Staab, Irena Dębek, Krystyna Berger, Warszawa 2003; The Goths in the Fourth Century, red. Peter J. Heather, John Matthews, Liverpool 1991, s. 51–94.
[18] Edward Gibbon, Upadek Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie, tłum. Irena Szymańska, Warszawa 2000, s. 203–204.
[19] Marcel Brion, Alaric the Goth, London 1932.
[20]Litus Saxonicum – rzymski system umocnień po obydwu stronach kanału La Manche (przyp. tłum.)
[21] Paulus Orosius, Adversus Paganos Historiarum Libri Septem, Lib. VII, Cap. XLIII: 4–6, Lugduni Batavorum 1738, s. 584.
[22] R. Mathisen, H. Sivan, Forging a new identity. The Kingdom of Toulouse and the frontiers of Visigothic Aquitaine, w: The Visigoths. Studies in Culture and Society, red. Alberto Ferreiro, Leiden 1999.
[23] Septymania (Kraina Siedmiu Miast) leżała nad brzegiem Morza Śródziemnego i składała się z dzisiejszych okręgów Béziers, Elne, Narbonne, Lodève, Maguelonne i Nîmes.
[24] R. Mathisen, H. Sivan, Forging a new identity, dz. cyt.
[25] Święty Hieronim ze Strydonu (ok. 342–ok. 420) był tłumaczem łacińskiej Biblii – Wulgaty – oraz historykiem. Jego kroniki opierały się na wcześniejszym dziele autorstwa Euzebiusza i stały się podstawowym źródłem do wczesnych dziejów chrześcijaństwa.
[26] Nestoriusz, patriarcha Konstantynopola, autor najważniejszej herezji V wieku, potępiony przez sobór w Efezie za głoszenie doktryny o tym, że Chrystus był w równym stopniu Bogiem, co człowiekiem.
[27] L. Valentin, Saint Prosper d’Aquitaine. Étude sur la littérature latine ecclésiastique au cinquième siècle en Gaule, Toulouse 1900.
[28] Edward Arthur Thompson, The Huns, Oxford 1996; Christopher Kelly, Attila the Hun. Barbarian Terror and the Fall of the Roman Empire, London 2008. Pola Katalaunijskie najczęściej identyfikowane są z dzisiejszym Châlons-en-Champagne.
[29] Apollinaris Sidonius, Letters, www.ccel.org/p/pearse/morefathers/sidonius_letters_01book1.htm (dostęp: 6.09.2010).
[30]Leges Visigothorum Antiquiores, red. Karl Zeumer, Hannover 1894.
[31] Pablo C. Diaz, Toulouse. The shadow of the Roman Empire, w: The Visigoths from the Migration Period to the Seventh Century. An Ethnographic Perspective, red. Peter J. Heather, Woodbridge 1999.
[32] Kathleen Mitchell, Ian N. Wood, The World of Gregory of Tours, Leiden 2002.
[33] Thomas Hodgkin, Theodoric the Goth, the Barbarian Champion of Civilization, New York 1891.
[34] J. Gaudemet, Breiviaire d’Alaric, w: Dictionnaire de l’antiquité, Paris 2005.
[35] Edward James, The Franks, Oxford 1988.
[36] Grzegorz z Tours, Historie. Historia Franków, tłum. Kazimierz Liman, Teofil Richter, Kraków 2002, s. 131.
[37] Tamże, s. 132.
[38] Tamże, s. 133.
[39] Ian Wood, w: Edward Gibbon and Empire, red. Rosamond McKitterick, Roland Quinault, Cambridge 1997.
[40] Edward Gibbon, Upadek Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie, dz. cyt., s. 356.
[41] John Moorhead, Justinian, London 1994.
Chociaż wizygockie królestwo Tolosy trwało 89 lat, namacalne dowody jego istnienia są nader skromne. Wykopaliska archeologiczne nie przyniosły niemal nic[42]. Wprawdzie przetrwał jeden złoty solidus Alaryka II, jednak większość monet z wizygockiej Tolosy nosi na sobie inskrypcje cesarskie. Kilkaset marmurowych sarkofagów z tego okresu nie zawiera niczego, co pozwoliłoby na identyfikację. Niemal cała nasza wiedza pochodzi z wyrywkowych źródeł pisanych. Nawet miejsce bitwy nie jest całkiem pewne. Jedna grupa badaczy utożsamia Campus Vocladensis Grzegorza z Tours z miasteczkiem Vouillé, inna upiera się, że była to pobliska wieś Voulon[43]. O Wizygotach niemal się nie wspomina także w szeroko zakrojonych działaniach „Dziedzictwa” Tuluzy i Akwitanii[44]. Dopiero niedawno wydano pełną bibliografię, co pomaga badaczom poskładać w jakąś całość elementy tej układanki[45].
Kościół Notre Dame de la Daurade, którego początki sięgają czasów Wizygotów, zburzono w 1761 roku, aby zrobić miejsce pod budowę nabrzeży w Tuluzie. Znajdowało się w nim sanktuarium Czarnej Madonny. Oryginalna ikona została skradziona w XV wieku; pierwszą kopię, którą ją zastąpiono, w 1799 roku spalili rewolucjoniści. Przetrwały ryciny przedstawiające średniowieczną kaplicę zbudowaną na planie ośmiokąta, z marmurowymi kolumnami i złoconymi mozaikami. Dzisiejsza bazylika, podobnie jak katedra pod wezwaniem Świętego Saturnina, jest budowlą współczesną[46].
Mapy i muzea nie są na szczęście zupełnie puste. Uważa się, że nazwy miejscowe opatrzone przyrostkiem -ens – Douzens, Pezens czy Sauzens, wszystkie w departamencie Aude, mogą pochodzić od Wizygotów. Tylko wieś Dieupentale (Tarn-et-Garonne) nosi nazwę wyłącznie wizygockiego pochodzenia: diup znaczy „głęboka”, a dal – „dolina”. Niektóre wykopaliska w postaci skromnych przedmiotów z brązu, brosz z motywem orła czy wyrobów ze szkła klasyfikuje się w ten sam sposób, dzięki ich podobieństwu do analogicznych znalezisk pochodzących z dawnych naddunajskich prowincji cesarstwa. Jadąc zaś drogą z Narbonne do Carcassonne, mija się imponującą, podobną do grzbietu wieloryba Górę Alaryka. Lokalne źródła tłumaczą tę nazwę nawiązaniem do fortyfikacji pochodzących z okresu panowania Ataulfa i przekazywaną z pokolenia na pokolenie legendą o miejscu wiecznego spoczynku króla Tuluzy. Na zboczu góry znajdują się ruiny średniowiecznego klasztoru, St Pierre d’Alaric, a na północnych stokach – zapisany w rejestrach terroir, gdzie produkuje się wina opatrzone znakiem Appellation d’origine controlée regionu Corbières[47].
Dziś niektóre spośród najwyraźniejszych wzmianek wskazujących na związaną z Wizygotami przeszłość południowej Francji można dość nieoczekiwanie odnaleźć w niektórych legendach, w powieściach historycznych, a przede wszystkim w pewnej wiosce u podnóży Pirenejów. Rennes-le-Château jest położoną na szczycie wzgórza i otoczoną murem osadą w Pays de Razes, mającą około dwudziestu domów, kościół i średniowieczny zamek. Rozciąga się stamtąd wspaniały widok na Val de Couleurs, a nad domami góruje „Święta Góra” Bugarach – miejsce, w którym zaczyna się wyprawa opisana przez Verne’a w Podróży do wnętrza Ziemi. Niegdyś było tu starożytne miasto Rhedae, a sława Rennes-le-Château rozpoczęła się w XIX wieku, kiedy uznano ją za następczynię niezdobytej twierdzy Wizygotów, którzy tu osiedli, gdy ich przepędzono z dość odległej Tuluzy. Mówi się, że historia kamiennych kolumn kościoła parafialnego sięga czasów Wizygotów; krążyły też fantastyczne legendy o ukrytych przez nich skarbach[48].
W 1885 roku parafię objął niezwykły, żeby nie powiedzieć nieznośny, ksiądz Bérenger Saunière (1852–1917). Wspólnie z sąsiadem i kolegą, opatem Henri Boudetem z pobliskiego Rennes-les-Bains, autorem dziwacznego dzieła o dawnych językach celtyckich[49], Saunière parał się zarówno historią, jak i okultyzmem. Utrzymywał, że podczas remontu kościoła znalazł trzy spisane na pergaminie zaszyfrowane dokumenty, ukryte w wizygockiej kolumnie. Wkrótce potem zaczął się zachowywać w sposób wskazujący na ostentacyjne i niewyjaśnione bogactwo; wciąż jeszcze można oglądać wybudowaną przez niego wspaniałą willę i pseudośredniowieczny zameczek. Kiedy leżał na łożu śmierci, jego ostatnia spowiedź tak zbulwersowała spowiednika, że ten odmówił mu ostatniego namaszczenia. Podobno jego ulubioną dewizą był cytat z Balzaka brzmiący: Il y a deux histoires: l’histoire officielle, menteuse, et l’histoire secrète, où sont les véritables causes des événements. (Są dwa rodzaje historii: historia oficjalna, która kłamie, i historia tajemna, w której można odnaleźć prawdziwe przyczyny zjawisk)[50].
Trzeba jednak przyznać, że Wizygoci stanowią zaledwie jeden z wielu elementów w fantastycznym potpourri opowieści, jakie zaczęły się mnożyć po śmierci księdza Saunière. Zostały przywrócone do życia w towarzystwie historii o katarach, templariuszach, różokrzyżowcach, mrocznym Zakonie Syjonu i Świętym Graalu. Kod Leonarda da Vinci Dana Browna jest najnowszą z kilkunastu książek, które czerpią z owych tajemniczych opowieści[51]. W zależności od upodobań piszącego, ukryty skarb z Rhédae bywa opisywany jako „klejnoty Wizygotów” zabrane z Rzymu lub Tuluzy albo jako „skarb Jerozolimy” przywieziony przez Wizygotów z Bizancjum. Związek z „linią krwi Chrystusa” opiera się na jeszcze bardziej naciąganych pomysłach: święta Maria Magdalena miała rzekomo pojechać do południowej Galii, gdzie jej potomstwo znajdowało partnerów wśród członków miejscowych wizygockich rodzin.
Mimo wysiłków, jakie podejmowali Vouglaisiens, współczesny naród francuski nigdy nie zaczął żywić do Wizygotów cieplejszych uczuć. Ślady są o wiele wyraźniejsze w Hiszpanii niż w kraju, w którym narodziła się ich państwowość. Jeśli się zastanowić, trudno oczekiwać, że będzie inaczej. Po wycofaniu się z Akwitanii Wizygoci ustalili swoją pozycję elementu dominującego na Półwyspie Iberyjskim. Ich drugie królestwo, królestwo Toledo, istniało dwa razy dłużej niż królestwo Tolosy i wryło się głęboko w świadomość współczesnych Hiszpanów. Euryk to dziś „Eurico”[52]. Królowie Wizygotów, w tym monarchowie z Tolosy, uhonorowani są pomnikiem, który stoi w Madrycie, a nie w Tuluzie[53].
Należy zatem opracować jakąś pomysłową metodę, dzięki której można by odzyskać utraconą kulturę wizygocką z czasów Akwitanii. Mogłoby się na przykład okazać, że da się odbyć drogę wstecz, poczynając od znanych realiów wizygockiej Hiszpanii. Przecież praktyki religijne i artystyczne, które Wizygoci musieli zabrać z sobą z Akwitanii, dominowały na niektórych obszarach Półwyspu Iberyjskiego aż do końca VI wieku; język gocki, którego Sydoniusz słuchał w Tuluzie, utrzymywał się do VII wieku; kultura polityczna Wizygotów, w formie, którą określił Euryk, ewoluowała w Toledo do wieku VIII. Oczywiście należy zachować wielką ostrożność. Nie wszystko, co jest opatrzone etykietką „wizygockie” – na przykład „śpiew wizygocki” czy „pismo wizygockie” – wywodzi się od Wizygotów. A iberyjski grunt, na który przeniesiono wizygockie zwyczaje, nie był identyczny z tym, na którym wyrosły one w Galii Akwitanii.
Mimo to jednak istnieje kilka wskazówek, które warto rozważyć. W dziedzinie architektury kościelnej doskonała prostota wizygockiego kościoła pod wezwaniem Świętego Pedra de la Nave w Zamorze mogła mieć swoje odpowiedniki w Akwitanii. Zachowane do naszych czasów łuki w kształcie podkowy i tunelowe sklepienia wyraźnie powstawały z inspiracji czegoś, co istniało przed nimi. Symbolika i styl wizygockiej sztuki religijnej mają bizantyjskie korzenie i zapewne także przeszły przez Tuluzę. Wpływ języka gockiego na rodzimą ludność był wprawdzie ograniczony, ale musiał być taki sam po obu stronach Pirenejów. Takie wyrazy, jak suppa (zupa) czy bank (ława), znajdują się na długiej liście germanizmów przejętych przez dialekty nowołacińskie[54]. A ponieważ zawsze najlepiej przetrwają modlitwy wyuczone w dzieciństwie, można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że gocką formę Modlitwy Pańskiej, odmawianej w każdej epoce od Dunaju po Douro, recytowano pobożnie w kościele Nostra Domina Deaurata:
Atta unsar þu in himinam,
weihnai namo þein.
aimai þiudinassus þeins.
Wairþai wilja þeins,
swe in himina jah ana airþai.
Hlaif unsarana þana sinteinan gif uns himma daga.
Jah aflet uns þatei skulans sijaima,
swaswe jah weis afletam þaim skulam unsaraim.
Jah ni briggais uns in fraistubnjai,
ak lausei uns af þamma ubilin.
Amen[55]
Losy królestwa Tuluzy każą oczywiście myśleć o „historii alternatywnej”. Co by się stało, gdyby Chlodwig został pokonany, gdyby Wizygoci zwyciężyli? Było to przecież całkiem możliwe. Alternatywa rzeczywiście istniała. I otwierałaby całe rozległe obszary niezrealizowanej przyszłości. W przededniu bitwy pod Vouillé Frankowie sprawowali kontrolę nad mniej więcej jedną trzecią porzymskiej Galii. Wizygoci – ariańscy chrześcijanie – byli panami Iberii i południowej Galii i łączyły ich związki z Ostrogotami w Italii. Biskup Rzymu nie miał żadnej uprzywilejowanej pozycji pośród pięciu patriarchów chrześcijańskiego świata. A o wiele większa część Europy pozostawała pogańska. Gdyby Alaryk II pokonał Chlodwiga, można by sobie z dużym prawdopodobieństwem wyobrazić Europę Zachodnią, w której dominuje jakaś pangocka hegemonia, a kurczący się Kościół rzymski ustępuje przed podwójnym pochodem arianizmu i bizantyjskiego prawosławia. A w takim wypadku Francja mogłaby nigdy nie powstać albo też powstać w jakimś innym miejscu i w jakiś inny sposób. Mająca się w przyszłości rozwinąć potęga papiestwa, której wspieranie było wpisane w losy Franków, mogłaby nigdy nie nastąpić. Nic nie jest nieuchronne. Nic nie jest w pełni przewidywalne.
Jednakże niezliczone alternatywne scenariusze, które istnieją na każdym etapie dziejów, nie zasługują, aby im poświęcać zbyt wiele uwagi. Historia nie jest grą planszową, którą można rozgrywać tyle razy, ile się nam podoba. Co się stało, to się stało. Co się nie stało, to się nie stało. Frank Chlodwig zabił Wizygota Alaryka. To Frankowie przepędzili Wizygotów, a nie odwrotnie. Nie jest zatem pozbawione sensu twierdzenie, że „historia Francji zaczęła się w Vouillé”.
Historia „porzymskiego zmierzchu” i bez tego jest dość skomplikowana. Historycy muszą brać pod uwagę już samą tylko różnorodność „barbarzyńców”, a co za tym idzie, także bogate wielokulturowe i wieloetniczne tło procesu ich mieszania się z osiadłą ludnością. W ich kontaktach następowały nieoczekiwane zwroty i zakręty. Przede wszystkim zaś ogromna była rozpiętość. Brzegi przepaści między upadkiem zachodniego cesarstwa a powstaniem takich rozpoznawalnych nowożytnych państw, jak Francja czy Anglia, dzieli od siebie odległość co najmniej pięciuset lat. „Porzymski zmierzch” trwał dłużej niż samo zachodnie cesarstwo.
W tym względzie przykład Wizygotów służy jako „studium przypadku” dla całej „barbarzyńskiej Europy”. Ich pobyt w Akwitanii był tylko jednym krokiem na bardzo długiej drodze. Podobnie jak ich kuzyni, Ostrogoci i Longobardowie, i jak ich niegdysiejsi sąsiedzi, Burgundowie, Wizygoci należeli do etnicznej i językowej podgrupy, która całkowicie wyginęła. Ich zwyczaje i mowa nie były podobne do zwyczajów i języka Franków, przodka języków współczesnych Holendrów i Flamandów, który stał się katalizatorem w procesie przekształcania się galijsko-romańskiej łaciny w język starofrancuski. Nie wydaje się prawdopodobne, żeby Alaryk II mógł w Amboise rozmawiać z Chlodwigiem, nie odwołując się do pomocy łaciny lub nie korzystając z usług tłumacza. Co więcej, Wizygoci spotykali na swojej drodze wielu innych „barbarzyńców”, bez wątpienia „zanieczyszczając” ich język, ich kulturę i ich bank genów. Wandalowie byli plemieniem wschodniogermańskim, Swebowie – środkowogermańskim, Hunowie – ludem najprawdopodobniej pochodzenia tureckiego, a Alanowie – plemieniem irańskim (podobnie jak współcześni Osetyjczycy)[56].
Kształtowanie się ludzkiej pamięci jest procesem zdradliwym. Jedną z jego sztuczek można by nazwać „skracaniem czasu”. Patrząc w przeszłość, współcześni mieszkańcy Europy widzą historię nowożytną na pierwszym planie, historię okresu średniowiecza gdzieś w połowie odległości, a półmrok epoki po upadku Rzymu jest tylko bladym pasmem ciągnącym się wzdłuż odległego horyzontu. Takie postacie, jak Alaryk czy Chlodwig, majaczą jedynie jako odległe, niezidentyfikowane plamki – chyba że się je wyrwie z ich historycznego kontekstu, powiększy, przystroi i wyniesie do rangi gwiazd dla jakichś późniejszych celów politycznych lub pod wpływem narodowej dumy. Król Franków Chlodwig I, zwycięzca spod Vouillé, spoczywa we wspaniałym grobowcu w paryskim opactwie St Denis[57]. Alaryk II, którego Chlodwig zabił, rządził królestwem znacznie większym od królestwa swego poprzednika. Ale nie wiadomo, gdzie jest jego grób, i nie ma żadnego pomnika.
Historyczna pamięć gardzi bezstronnością. Wizygoci musieli o tym dobrze wiedzieć. Byli na tyle mądrzy, że chowali swoich wodzów w tradycyjny sposób – oddając hołd poległym, ale nie zostawiając śladów. Grobowiec „władcy wszystkich” spłynął z wodami rzeki i pochłonął go morski piasek na długo przedtem, nim jego syn założył królestwo Tolosy. Nikomu, poza nie przystającym do swojej epoki niemieckim romantykiem, nie chce się przywoływać pradawnego germańskiego obyczaju:
Nächtlich am Busento lispeln
Bei Cosenza dumpfe Lieder,
Aus den Wassern schallt es Antwort
Und in Wirbeln klingt es wider.
(Nocą szemrzą nad Busento
w Konsencji żałobne pieśni,
szmer rzeki im odpowiada,
wodny wir je z sobą niesie)[58].
[42] B. Young, The Missing Archeology of the Visigoths, w: The Battle of Vouille. A Symposium commemorating the 1500th Anniversary, University of Indiana at Urbana Champain, 12 kwietnia 2007.
[43] La Bataille de Voulon, www.voulon.fr/histoire_042.htm (dostęp: 2010).
[44]www.mairie-toulouse.fr/patrhist/edifices/menu/listeed_0.htm (dostęp: 2010); www.visite.org/aquitaine/FR/patrimoine.php (dostęp: 2010).
[45] Alberto Ferreiro, The Visigoths in Gaul and Spain, A.D. 418–711. A Bibliography, Leiden 1988.
[46]pedagogie.ac-toulouse.fr/culture/religieux/dodaurade.htm (dostęp: 6.09.2010).
[47]www.corbieresweb.com/Montagne-d-Alaric,3?lang=fr (dostęp: 6.09.2010).
[48] Henry Lincoln, The Holy Place. Decoding the mystery of Rennes-le-Château, Moreton-in-Marsh 2005; www.rennes-le-chateau-archive.com (dostęp: 6.09.2010).
[49] Henri Boudet, La Vraie Langue Celtique et le Cromlech de Rennes-les-Bains, Nîmes 1999.
[50]redpill.dailygrail.com/wiki/Rennes_le_Chateau (dostęp: 6.09.2010); www.magie-arcadie.be/rennes_le_chateau.htm (dostęp: 6.09.2010).
[51] Gerard de Sede, L’Or de Rennes, et la vie insolite de Bérenger Saunières, Paris 1967; Michael Baigent, Richard Leigh, Henry Lincoln, Holy Blood, Holy Grail, London 2005; R. Andrews, P. Schellenberger, The Tomb of God, London 1996; Lynn Picknett, Clive Prince, The Templar Revelation. Secret guardians of the true identity of Christ, London 2007; Christian Doumergue, Rennes-le-Château, le Grand Héritage, Nîmes 1997; Dan Brown, Kod Leonarda da Vinci, tłum. Krzysztof Mazurek, Warszawa – Katowice 2004.
[52] Joseph F. O’Callaghan, A History of Medieval Spain, Ithaca 1975, rozdz. 1; Harold V. Livermore, Twilight of the Goths. The Rise and Fall of the Kingdom of Toledo C. 565–711, Bristol 2006.
[53] Pomnik stoi obok pałacu królewskiego na Plaza de Oriente.
[54] David A. Pharies, A Brief History of the Spanish Language, Chicago 2007.
[55]http://rickmk.com/rmk/Pray/got-our.html (dostęp: 6.09.2010).
[56] Vladimir Kuznetsov, Les Alains. Cavaliers des steppes, Paris 1997.
[57] Alain Erlande-Brandenbourg, L’Eglise Abbatiale de St. Denis, Paris 1979.
[58] August von Platen, Das Grab in Busento, na: www.autoren-gedichte.de/platen/das-grab-im-busento.htm (dostęp: 17.09.2010).
Dumbarton nie należy do głównych pomników historycznych Wielkiej Brytanii. Nie figuruje na liście pięćdziesięciu najważniejszych miejsc, które się powinno odwiedzić. Nie zaliczono go do tej ligi, w której znalazły się Stonehenge lub Hampton Court czy jego niezbyt odlegli sąsiedzi – Sterling i Edynburg. Jeśli ktoś w ogóle o nim wie, to nie traktuje go jako coś więcej niż tylko rzucający się w oczy lokalny znak rozpoznawczy.
A przecież skromne Dumbarton należy do tych szczególnych miejsc, które potrafią przywołać ostry kontrast między tym, co jest dziś, a tym, co było niegdyś. „Przeszłość nie jest tylko obcą krainą”[59], o której istnieniu coś niecoś wiemy; kryje się za nią inny kraj. A za tym innym jeszcze inny, a za tym jeszcze innym – kolejny – jak rosyjskie matrioszki: każda drewniana laleczka chowa w sobie następną, mniejszą laleczkę. Bez wątpienia widok na powierzchni nie jest rzetelną wskazówką na temat tego, co tkwi pod spodem. W naszym wypadku na powierzchni widać kraj, który znamy jako Szkocję. Poza jego granicami leży inny kraj, który się nazywa Anglia. Dumbarton zaprasza nas do świata, który przeżywał okres rozkwitu, w czasie gdy ani Szkocji, ani Anglii jeszcze nie wynaleziono.
Pod względem geologicznym Dumbarton Rock to po prostu czop wulkaniczny, rdzeń prehistorycznego wulkanu, którego stożek przez tysiące lat niszczyła erozja. Od czasu ostatniej epoki lodowcowej sterczy ponad płaszczyzną wód na prawym brzegu Firth of Clyde – morskiego estuarium rzeki Clyde – przy ujściu rzeki Leven, która tu właśnie wpada do zatoki. Pod względem strategicznym było to miejsce o pierwszorzędnym znaczeniu. Przez stulecia skała dominowała nad ruchem wodnym na zatoce, strzegąc dostępu do bramy wiodącej w głąb lądu. Powstrzymywała najeźdźców i intruzów, którzy próbowali przedostać się z Morza Irlandzkiego i popłynąć w górę rzeki, ochraniała wszystkich czekających na przychylne wiatry albo na falę odpływu, która mogłaby ich ponieść w dół, do oceanu. Na południe od Dumbarton, na przeciwległym brzegu, leżą Paisley, Greenock i Gourock – w pierwszym z tych miast przetrwało wspaniałe średniowieczne opactwo. Na wschodzie rozciąga się przemysłowe Clydebank, a dalej leży wielkie miasto Glasgow. Wzgórza Kilpatrick i „śliczne brzegi Loch Lomond”[60] widnieją na północy. Na zachodzie, gdzie Clyde rozlewa się w imponujące estuarium, w polu widzenia pojawiają się wyspy, małe i duże – Bute, Arran i Ailsa Crag, a w dali majaczy odległy opuszczony brzeg półwyspu Mull of Kintyre[61]. Można by pomyśleć, że trudno o bardziej szkocki widok.
Miejsce, gdzie się wznosi Dumbarton Rock, najlepiej podziwiać z pokładu samolotu lądującego na lotnisku w Glasgow. Główny szlak lotów prowadzi z północy. Maszyny schodzą do lądowania nad zielonymi i brunatnymi stokami – ku temu miejscu wzdłuż biegu Clyde, w którym rzeka zmienia się z wąskiego strumienia w szerokie estuarium. Przez okno po prawej stronie samolotu można z bliska obejrzeć nowoczesny wiszący most na Clyde i niby z głównej trybuny podziwiać wspaniały widok rozciągających się poza nim lśniących wód. Ten widok jest szczególnie imponujący w pogodny letni wieczór. Czerwony blask zachodu podkreśla kontury odległych jezior i wysp. Rozległe wody zatoki połyskują srebrem. Bliźniacze szczyty Dumbarton Rock odbijają się na tle poświaty jak para egipskich piramid[62].
