Galicja, wydanie drugie uzupełnione - Norman Davies - ebook

Galicja, wydanie drugie uzupełnione ebook

Davies Norman

0,0
119,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia zapomnianego królestwa, z którego zrodziły się narody.

Norman Davies w swoim najlepszym stylu przedstawia losy ziem dawnej Rzeczypospolitej, na których okrzepły narody współczesnej Europy Środkowo-Wschodniej i przez stulecia współistniały wyznania religijne. Jest to historia o micie i legendzie Galicji opowiedziana nie tylko z perspektywy wielkich wydarzeń ale także oczami zwykłych mieszkańców tych ziem. To tam w czasach rozbiorów przetrwała polskość i zrodziła się idea narodu ukraińskiego. To tam przeplatały się losy Habsburgów i Potockich. To tam na jednej ulicy można było usłyszeć język polski, niemiecki, jidysz i ruski.

Davies nie snuje idyllicznej opowieści. Jego Galicja jest słodko-gorzka.

Wydanie drugie rozszerzone

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1143

Data ważności licencji: 12/31/2035

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Norman Davies 2023

Projekt okładki i stron tytułowych

Sebastian Komorowski

Redakcja

Rafał Szmytka

Maciej Gablankowski

Menadżer projektu

Marianna Starzyk

Opieka promocyjna

Maciej Pietrzyk

Opracowanie kartograficzne

Marcin J. Sobiech, www.exgeo.pl

Adiustacja

Anna Rudnicka

Korekta

Joanna Kłos

Katarzyna Onderka

Anna Piechota

Kinga Kosiba (wyd.drugie)

Indeks

Tomasz Babnis

Wybór ilustracji

Rafał Szmytka

Opracowanie wkładek zdjęciowych

Ewelina Olaszek

Opracowanie przypisów

Rafał Szmytka

Maciej Gablankowski

Opracowanie bibliografii

Kinga Kosiba

© Copyright for the translation by SIW Znak sp. z o.o.,

Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

ISBN 978-83-8367-850-4

Znak Horyzont

www.znakhoryzont.pl

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie II, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Przedmowa do drugiego wydania, 2025

Wydawca zamówił obecną, nieco poszerzoną wersję Galicji w związku z sukcesem pierwszego polskiego wydania. Celem wprowadzonych zmian jest uzupełnienie kilku niewielkich pominięć, poprawienie paru drobnych błędów oraz zamieszczenie w różnych rozdziałach dodatkowych informacji związanych z Krakowem. Elementy pominięte wcześniej to akapit o obecności Ormian w Galicji, ukraińskie wspomnienia sprzed 1914 roku, ilustracja przedstawiającą flagę Republiki Komańczy, informacje o obecności prawa austriackiego w dawnej Galicji do 1939 roku oraz poszerzone wzmianki o postaciach związanych z życiem literackim prowincji, takich jak Bruno Schulz czy Marian Hemar. Poprawki dotyczą wzmianek o społeczności żydowskiej w Dąbrowie Tarnowskiej oraz edycji map. Dodatkowe wzmianki o Krakowie zainspirował fakt publikacji książki właśnie w tym mieście; chodzi o fragment dotyczący dekretu cesarskiego z 1806 roku, na mocy którego później utworzono Planty, czy krótki opis życia muzycznego w połowie XIX wieku. Nie został pominięty też Lwów – jego dotyczy choćby wspomnienie o działających przed I wojną światową „Drużynach Bartoszowych”. Łącznie zmiany te nie mają fundamentalnego charakteru, ubarwiają jednak dodatkowo gali­cyjski kalejdoskop. Mam też nadzieję, że nadadzą one książce ostateczny kształt.

Norman Davies, maj 2024 r.

Wstęp

Ukraina i Polska nie znikają obecnie z pierwszych stron gazet. Ukrai­­na doświadcza brutalnej wojny, której początkiem było nielegalne zajęcie Krymu przez Rosję, a do gwałtownej eskalacji konfliktu doszło w 2022 roku po bandyckiej inwazji na wschodnie, północne i południowe obwody kraju. Polska – największy zachodni sąsiad Ukrainy – stała się głównym obszarem tranzytowym dla pomocy i dostaw wojskowych, jak też najważniejszym celem ukraińskich uchodźców. W światowej prasie prezentowane są mapy pokazujące lokalizację takich miejsc jak Rzeszów, w którym zbudowano ogromną bazę logistyczną, Przemyśl, gdzie prezydent Biden wysiadł z pociągu po błys­kawicznej wizycie w Kijowie, czy też Lwów, który jest dużym miastem ukraińskim położonym najbliżej polskiej granicy.

Coraz większe zainteresowanie budzą także w naturalny sposób dzieje Ukrainy, choćby dlatego, że Władimir Putin usiłował uzasadnić najazd wybitnie bałamutnymi argumentami historycznymi. Utrzymuje on, że Ukraińcy nie mają prawa do niepodległości; wśród wygłoszonych przez niego licznych fałszywych stwierdzeń znalazło się też to, jakoby Ukrainę wymyślili bolszewicy Lenina. Większości mieszkańców Europy Zachodniej czy Ameryki brakuje jednak wystarczającej wiedzy, by dać odpór tym kłamstwom. To, co wiedzą, pochodzi zazwyczaj ze źródeł rosyjskich czy sowieckich, a niewielu ma jakiekolwiek pojęcie o 400-letnich związkach Ukrainy z Polską. Co najwyżej są świadomi, że dzieje „zachodniej Ukrainy” i Lwowa różnią się od pozostałych regionów, lecz dla wielu trudnym zadaniem okazałoby się zaznaczenie na mapie historycznych granic Galicji.

Polacy oczywiście lepiej orientują się w zagadnieniach związanych z Ukrainą, choć również oni nie zdają sobie sprawy z pewnych kwestii. Doskonale wiedzą na przykład, że „zachodnia Ukraina” oraz wschodnia Polska były kiedyś jednym i tym samym miejscem, że dzisiejszy Lwiw był przez 600 lat polskim Lwowem, a jego włączenie do sowiec­kiej Ukrainy w 1945 roku oznaczało wielką niesprawiedliwość. Są też aż nazbyt świadomi najgorszych epizodów w stosunkach z ukraińskimi sąsiadami, zwłaszcza samowolnego zajęcia Galicji Wschodniej w listopadzie 1918 roku i późniejszej wojny polsko-ukraińskiej, a także okrutnej kampanii czystek etnicznych podczas II wojny światowej prowadzonej przeciwko polskim cywilom przez część ukraiń­skiego podziemia. Niewielu trzeba mówić, że Rzeszów, Przemyśl i Lwów (Lwiw, Lemberg) należały do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a po jej podziale podczas pierwszego rozbioru w 1772 roku zostały włączone do austriac­kiej prowincji nazwanej Galicją. Są wszakże słabiej poinformowani o tym, co działo się w sowieckiej Ukrainie, która funkcjonowała w latach 1921–1941, a później 1944–1991, i od której – choć znajdowała się blisko – byli w dużej mierze odcięci. Uderzające jest jednak, że mimo długiej i smutnej sagi stosunków polsko-ukraińskich Polacy otworzyli podczas obecnego kryzysu swoje serca, udzielili Ukrainie ogromnego wsparcia i przyjęli stamtąd bezprecedensową liczbę uchodźców. Nie ulega żadnej wątpliwości, że ta głęboka empatia dla sąsiada w opałach wynika z przekonania, iż Ukrai­na stała się ofiarą takiej samej brutalnej agresji, jakiej wielokrotnie doświadczała w przeszłości Polska.

Moja ciekawość Galicji została rozbudzona w młodym wieku. W studenckich latach w Oksfordzie poznałem dyrektora działu książek zagranicznych uniwersyteckiej księgarni Blackwell’s, który początkowo mówił do mnie po włosku, gdyż szukałem pozycji o Dantem Alighieri. Spotkanie to musiało mieć miejsce w 1958 lub 1959 roku. Szybko zdałem sobie sprawę, że pan Kazimierz Michalski jest Polakiem; pamiętam, jak z dumą mówił, iż urodził się jako poddany cesarza Franciszka Józefa. Później dowiedziałem się, że: pochodził z Jarosławia, został w przedwojennej Polsce sędzią grodzkim, w 1940 roku deportowano go na Syberię za koło polarne, wydostał się z ZSRR jako żołnierz armii Andersa, walczył pod Monte Cassino, a w 1946 roku wstąpił do zorganizowanego w Anglii Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia (PKPiR). Żona Kazika – pani Joasia Michalska z domu Ribenbauer – pochodziła z Sieniawy. Została w 1941 roku wywieziona z małym synkiem do Kazachstanu, ewakuowana wraz z armią Andersa i ostatecznie połączyła się z mężem w Anglii. Kiedy Michalscy wprowadzili się na naszą oksfordzką ulicę, chętnie opowiadali nam o tym, jak po zwolnieniu z gułagu Kazik szukał rodziny na pustkowiach Azji Środkowej, jak Joasię uratowali z zaspy na stepie kazachscy jeźdźcy, jak mieszkała w jurcie, żywiąc się smażonymi konikami polny­mi i mlekiem klaczy, oraz jak wreszcie znalazła schronienie w polskim obozie w Indiach. Oboje ciepło wspominali szczęśliwe dzieciństwo spędzone w Galicji. Mając ponad 100 lat, Kazik – wtedy już wdowiec – wciąż pamiętał nazwy i numery austriackich pułków, które zobaczył jako chłopiec, gdy przybyły bronić Przemyśla.

Studiując historię w Magdalen College, słyszałem wiele opowieści o sir Lewisie Namierze – jednym z najwybitniejszych wówczas historyków brytyjskich. Tak się złożyło, że mój opiekun roku Alan Taylor był przed wojną asystentem Namiera na Uniwersytecie Manchesterskim, miał więc do opowiedzenia liczne anegdoty o byłym szefie. Dowiedzieliśmy się od niego, że Namier nazywał się pierwotnie Ludwik Bernstein-Niemirowski i był polskim Żydem z Galicji, który przyjechał do Anglii w 1908 lub 1909 roku, by rozpocząć naukę w Balliol College. Usłyszeliśmy też o jego dziwactwach: mówił po angielsku z okropnym akcentem, był najnudniejszym wykładowcą, na jakiego można było trafić (choć miał zarazem genialne pomysły), oraz – choć zasadniczo był Polakiem – demonizował Polskę, idealizował Ukraińców, sympatyzował z rosyjskim imperializmem i regularnie zmieniał stanowisko w kwestiach żydowskich. Zaintrygowany tymi sprzecznościami, z fascynacją przeczytałem książkę Namiera Vani­shed Supremacies (Potęgi, po których nie pozostał ślad) z 1958 roku wraz z polemicznym Course of German History (Kurs historii Niemiec) Alana Taylora z 1945 roku i bardziej obiektywną Habsburg Monarchy, 1809–1918 (Monarchia Habsburgów 1809–1918) tego samego autora z 1948 ro­ku. Były to moje pierwsze lektury na temat Europy Środkowej.

Nie mam pewności, gdzie i kiedy zdałem sobie sprawę z ukraińskiego wątku w historii Galicji. Był jednak pewien ważny moment. Podczas mojej wizyty w Stanach Zjednoczonych w 1973 roku, gdzie promowałem książkę Orzeł biały, czerwona gwiazda, poproszono mnie, abym wygłosił wykłady w kilku miejscach – między innymi na Uniwersytecie Harvarda. Zaproszenie nie przyszło z tamtejszego Wydziału Historii ani z kierowanego przez Richarda Pipesa Centrum Rosyjskiego, lecz z Harvard Ukrainian Research Institute (HURI; Harwardzki Instytut Badań Ukraińskich), gdzie dyrektorem był sam założyciel, profesor Omelan Pricak. Przybywszy na miejsce, przekonałem się, nie kryjąc zaskoczenia, że wszyscy profesorowie HURI pochodzą z Galicji, bez wyjątku kształcili się w przedwojennym Lwowie, a w przerwie na kawę rozmawiają ze sobą po polsku. Profesor Pricak był z wykształcenia turkologiem, a jego badania koncentrowały się na orientalnych źródłach traktujących o dziejach Rusi Kijowskiej. Jak usłyszałem, odczuwał wielką dumę z tego, że urodził się w 1919 roku jako obywatel efemerycznej Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (ZURL), lecz nie był nawet w najmniejszym stopniu nacjona­listą. Ruś Kijowską postrzegał jako społeczeństwo wieloetniczne, a his­torię Ukrainy jako przedmiot współpracy międzynarodowej. To, że mogłem go poznać w czasach jego świetności, było dla mnie wielkim zaszczytem.

Jeżeli chodzi o austriacki aspekt Galicji, trudno było go przeoczyć – Galicja pozostawała od początku do końca w orbicie Wiednia. Przekonałem się o tym w słynnej czytelni biblioteki Muzeum Brytyjskiego, gdzie Karol Marks pisał swego czasu Kapitał. Szukałem tytułu o historii wojskowości, o którym wiedziałem tyle, że wydano go we Lwowie w latach 20. XX wieku. Nie potrafiłem go jednak odnaleźć w przepastnych tomach staroświeckiego katalogu, zwróciłem się zatem o pomoc do punktu informacyjnego. W katalogu Muzeum, jak mi powiedziano, używa się nazw miejscowości, które obowiązywały w chwili otwarcia biblioteki w 1857 roku.

– Jak nazywała się miejscowość, o którą panu chodzi? – zapytał bibliotekarz.

– Lwów – odrzekłem.

– Ale jak nazywała się w 1857 roku?

– Lemberg.

– Zatem pozycja, której pan szuka, będzie wymieniona pod „Lemberg”.

Tak też było.

Krótko mówiąc, już na długo przed tym, zanim zacząłem poważniej się zastanawiać nad Galicją, zdałem sobie sprawę, że mieszało się tam kilka narodów, kultur i języków.

Miałem 26 lat, gdy przeprowadziłem się do Polski w celu kontynuowania studiów, a wybranym przeze mnie ośrodkiem uniwersytec­kim był Kraków, gdzie wspomnienia z epoki galicyjskiej pozostawały bardzo silne. Samo miasto było oczywiście znacznie starsze, jednak dwukrotnie włączano je do Galicji – znajdowało się w jej granicach w latach 1795–1809 i 1846–1918 – a jego powrót z prowincjonalnego zapomnienia można w dużej części datować na czasy Habsburgów. Planty – popularne miejsce spacerów mieszkańców – były tworem au­s­triackim, podobnie jak dworzec kolejowy, na którym wysiadłem, czy Collegium Novum, gdzie zarejestrowano mnie jako doktoranta Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wszyscy najwięksi artyści i pisarze – od Jana Matejki po Stanisława Wyspiańskiego – wywodzili się z Galicji, podobnie jak Muzeum Czartoryskich (1878), gdzie można było zobaczyć Damę z gronostajem Leonarda da Vinci, czy Galeria Narodowa w Sukiennicach (1879), z ogromnymi płótnami Chełmońskiego czy Siemiradzkiego. W Austrii urodziło się właściwie całe starsze pokolenie krakowian, w tym dwójka moich promotorów – Celina Bobińska (1913–1997), która była przychylnie nastawioną do komunizmu córką zamordowanego przez komunistów działacza komunistycznego, oraz syn słynnego lwowskiego malarza, bardzo ceniony Henryk Batowski (1907–1999). Wiele z najważniejszych pomników, takich jak ten przedstawiający Adama Mickiewicza (1898) czy pom­nik Grunwaldzki (1910), wzniesiono właśnie w Krakowie, gdyż tylko austriackie władze Galicji były skłonne je zaakceptować. Wszystkie miasta otaczające Kraków – od Kęt po Krynicę i od Zatora po Zakopane – mogły się poszczycić galicyjskimi koneksjami. Na Brackiej działała nawet restauracja C.K. Dezerter, w której portret Franciszka Józefa miał ponoć wisieć w tym samym miejscu od 1918 roku. Wszyscy wiedzieli, że Kraków był drugim co do wielkości miastem Galicji, lecz w tamtych czasach najważniejsza metropolia dawnej prowincji nie była dostępna.

Podczas lat spędzonych w Krakowie zdałem sobie sprawę, jak wielu historyków – różnego kalibru i o rozległych zainteresowaniach – było zaangażowanych w badania nad Galicją. Przedstawiono mnie szanowanemu profesorowi Henrykowi Wereszyckiemu (1898–1990) – kolejnemu lwowianinowi, który zyskał sławę, otwarcie kwestionując marksistowsko-leninowską ideologię partii rządzącej, i był za to bezlitośnie atakowany oraz upokarzany przez komunistyczne władze. Urodzony jako Henryk Vorzimmer, zmienił nazwisko jeszcze w przedwojennym Lwowie, a w latach 60. XX wieku był czołowym krakowskim badaczem dziewiętnastowiecznej polityki. Jego status akademic­kiej sławy wyraźnie kontrastował z pozycją innych, mniej wybitnych postaci, takich jak prorektor UJ profesor Józef Buszko (1925–2003), który najwyraźniej nie cieszył się większym poważaniem kolegów po fachu. Wśród publikacji Buszki znalazł się między innymi Ruch socjalistyczny w Krakowie 1890–1914 na tle ruchu robotniczego w zachodniej Galicji z 1961 roku, lecz tak naprawdę był on specjalistą od historii partyjnej, a jego podstawowym zajęciem było redagowanie pisma PZPR „Z pola walki”. Dzięki swoim znajomościom w Krakowie krok po kroku odkrywałem, że sporo ludzi i instytucji ma Galicję w sercu i dba starannie o jej pamięć. Warto w tym miejscu wymienić Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu, kościół pw. św. Mikołaja w Krakowie, w którym msze odprawiane są w obrządku ormiańskim, Muzeum Galicji przy ulicy Dajwór na krakowskim Kazimierzu, Sądecki Park Etnograficzny (skansen i Miasteczko Galicyjskie) w Nowym Sączu oraz Stowarzyszenie Dom Słońca pod Sokołem w Starzawie przy samej granicy polsko-ukraińskiej. Jak zapewne wszyscy wiedzą, wiele miast dawnej Galicji utrzymuje swoje muzea lokalne czy regionalne – na przykład Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem, Muzeum Historii Miasta Rzeszowa, Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej w Przemyślu i Muzeum Historyczne w Sanoku. Nawet małe miejscowości mają swoje malutkie muzea, które warto zobaczyć, jak Muzeum Aleksandra Kłosińskiego w Kętach czy Muzeum Historii Bieszczad w Czarnej Górnej.

Moja pierwsza książka Orzeł biały, czerwona gwiazda z 1972 roku zawierała kilka fascynujących galicyjskich epizodów. Jednym z nich był bunt dwóch z trzech rekrutowanych spośród ukraińskiej ludności Galicji Wschodniej brygad Armii Czerwonej, które w kwietniu 1920 roku zwróciły się przeciw swoim rosyjskim panom. Innym była Galicyjska Socjalistyczna Republika Rad, która działała w Tarnopolu od lipca do września 1920 roku i którą potraktowałem lekceważąco, stwierdzając, że „okazała się jedynie interesującym eksperymentem na wiejskiej prowincji”. Kolejnym był spór między Troc­kim a Stalinem co do sposobu wykorzystania Konarmii Budionnego, której w sierpniu 1920 roku wydano rozkaz zaatakowania Lwowa zamiast wsparcia głównej sowieckiej ofensywy na Warszawę. Komisarz wojny Trocki pełnił wtedy funkcję głównodowodzącego Armii Czerwonej, a Stalin jako komisarz polityczny Frontu Południowo-Zachodniego był jego podwładnym. Ich kłótnia niewątpliwie wpłynęła na wynik wojny polsko-bolszewickiej, stała się jednak również początkiem waśni, która zakończyła się 20 lat później wbiciem czekana w czaszkę Trockiego1.

Moja synteza historii Polski Boże igrzysko była wynikiem badań podjętych w latach 70. XX wieku. Pisząc przedostatni rozdział w październiku 1978 roku, dowiedziałem się, że watykańskie konklawe wyniosło na tron papieski kardynała arcybiskupa z Krakowa, i ta sensacyjna wiadomość wymusiła wprowadzenie sporych zmian w tekście. Mając świadomość, że Karol Wojtyła urodził się w dobrze znanych mi Wadowicach, zawsze myślałem o nim jako o synu galicyjskiej rodziny. Tak więc gdy Boże igrzysko zostało opublikowane z pewnym opóźnieniem w grudniu 1981 roku, drugi tom zawierał dość obszerny rozdział zatytułowany „GALICJA. Zabór austriac­ki (1773–1918)”. Jego 22 strony odzwierciedlały poziom wiedzy i wrażliwości nowicjusza; dziś sądzę, że tej części książki dobrze zrobiłoby szersze wykorzystanie źródeł żydowskich i ukraińskich. Wypada jednak zauważyć, że początkujący autor uczynił wszystko, co było w jego mocy, aby uniknąć nieleżącej w naturze Galicjan narodowej stronniczości:

Układ narodowościowy był beznadziejnie skomplikowany. Nie jest ściśle zgodne ze stanem faktycznym twierdzenie, że Niemcy (3% w 1882 r.) gnębili Polaków, że Polacy (45%) uciskali Rusi­nów, że Rusini (41%) ciemiężyli Żydów ani że Żydzi (11%) z racji swej rzekomej przewagi gospodarczej trzymali za gard­ło wszystkich innych. Ale tego rodzaju fałszywe przekonania, dość powszechnie panujące w Galicji, oddają właściwą atmosferę niekończących się kłótni i konfliktów, które dzieliły separujące się nawzajem od siebie i rywalizujące ze sobą grupy narodowe. Każda z mniejszości w tej części Europy czuła się w ten czy inny sposób uciemiężona, a wszystkie gorzko się skarżyły na dyskryminację. W początkowych dziesięcioleciach dziejów Galicji Polacy podzielali rozgoryczenie wszystkich swoich sąsiadów. Po 1867 ro­ku, kiedy za sprawą wyłącznie wiedeńskiej polityki zostali przyłączeni do Madziarów z Węgier i Niemców z Austrii jako jedna z trzech „panujących ras” dualistycznej monarchii, stali się przedmiotem rosnącej zazdrości ze strony innych mniejszości2.

W rozdziale tym zawarłem też często cytowane później stwierdzenie: „Mierzony czasem królestw żywot Królestwa Galicji i Lodomerii był krótki i niewesoły”. Dodałem, że nieliczni opłakiwali jego śmierć. Nie jestem pewien, czy dziś ująłbym to w ten sam sposób. Życie Galicji było krótsze niż niektórych bytów tego rodzaju i dłuższe niż innych. Zarówno jego początek, jak i koniec były owiane smutkiem, lecz nie musi to rzucać cienia na liczne dekady między nimi. Jeżeli zaś chodzi o żałobę, pośród chaosu 1918 roku rzeczywiście niewielu Galicjan miało czas na wylewanie politycznych łez. Polaków zaprzątały narodziny II Rzeczpospolitej, Ukraińców powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, a Żydów niepewność co do przyszłości. Jednak w dłuższej perspektywie za Galicją bez wątpienia bardzo tęskniono. W porównaniu z różnymi reżimami, które miały po niej nastąpić, z pewnością nie była najgorsza. Najbardziej wymowne było ostatnie zdanie rozdziału: „Nie wszystko, co nastąpiło potem, musiało oznaczać zmianę na lepsze”3.

Później Galicją zainteresowałem się jeszcze bardziej w wyniku małżeństwa. Rodzice mojej żony uciekli ze Lwowa latem 1944 roku, aby nie wpaść w szpony stalinowskiego NKWD, więc ich dom rozbrzmiewał niekończącym się lamentem za utraconą ojczyzną. Moja żona Maria, której w dzieciństwie zawsze powtarzano, że Dąbrowa Tarnowska nie jest jej prawdziwym domem, wykształciła silne emocjonalne więzy z ziemią swoich przodków i jest głęboko zaangażowana w badania galicyjskiej genealogii. A w naszym oksfordzkim mieszkaniu, gdzie ściany zdobią obrazy Żelechowskiego, często rozmawia się o Samborze, Kołomyi, Zbarażu oraz ulicy Łyczakowskiej. Mamy też utkany we Lwowie gobelin z Orłem Białym, który z konieczności przez dziesięciolecia ukrywano w oparciu krakowskiej kanapy. Kiedy piszę te słowa w gabinecie na piętrze, z parteru dobiegają urywki Wesołej lwowskiej fali.

Podobnie jak moja żona, długo nie mogłem zobaczyć wschodniej części dawnej Galicji. Przed 1991 rokiem obywatele brytyjscy, którzy chcieli tam pojechać, potrzebowali sowieckiej wizy, a władze ZSRR nie były skłonne mi jej przyznać. Ostatecznie dotarłem do Lwowa w dniu, w którym obalono tamtejszy pomnik Lenina, a miejsce sierpa i młota na Domu Partii zajęła błękitno-żółta flaga. Choć tkanka dawnej stolicy Galicji pozostawała w dużej mierze nienaruszona, rozpadała się z zaniedbania. Pamiętam, że lokalne muzeum miało niewiele eksponatów dotyczących polskiej i żydowskiej przeszłości miasta, na wystawie nacisk położono natomiast na rolę ukraiń­skiego patriotyz­mu. Jednodniowa trasa wycieczki do Ławry Poczajowskiej prowadziła nieprawdopodobnie wyboistymi drogami przez wiejskie tereny, gdzie straszyły niezliczone hektary nieużytków. Jechaliśmy przez Olesko, gdzie urodził się Jan III Sobieski, i mijaliśmy mający kształt łuku kolosalny futurystyczny pomnik Konarmii Budionnego.

Kiedy przyszło do pisania mojego opus magnum –Europy (1996) – w przypadku którego postawiłem sobie ambitne założenie nakreślenia „całościowej historii” obejmującej „wszystkie aspekty, regiony i okresy”, dla wątku galicyjskiego nie udało się zarezerwować zbyt wiele miejsca. W głównym tekście wspomniałem o prowincji siedem czy osiem razy – od średniowiecznego Księstwa Halickiego po front wschodni I wojny światowej – miałem jednak wyraźne poczucie niedosytu wynikające z potrzeby uwzględnienia wszystkich tematów. Na szczęście znalazłem sposób poradzenia sobie z tym problemem. Do tekstu trafiło mianowicie w ramkach około stu jedno­stronicowych „kapsułek”, z których każda zawierała szczegółowy opis konkretnego wydarzenia lub zjawiska. Łącznie pozwalały one ujrzeć pewne aspekty całości w powiększeniu. Jedna z nich nosiła tytuł „ŁYCZAKÓW”:

24 listopada 1918 roku w odrębnym sektorze wojskowym katolic­kiego cmentarza na Łyczakowie, na przedmieściach Lwowa, pochowano troje młodych ludzi. Wszyscy – Zygmunt Menzel, lat 23, Józef Kurdyban, lat 19, i Felicja Sulimirska, lat 21 – zginęli w walkach między Polakami i Ukraińcami o byłą stolicę austriac­kiej Galicji. Był to pierwszy z kilku tysięcy pogrzebów […] a zarazem początek „Cmentarza Obrońców Lwowa”, Campo Santo „Orląt”. Najmłodszy był prawdopodobnie Antoś Petrykiewicz, poległy w akcji w wieku lat 13.

Jak wszystkie wielkie cmentarze miejskie dziewiętnastowiecznej Europy cmentarz Łyczakowski był już wtedy wybitną historyczną i artystyczną nekropolią. Jak paryski Père-Lachaise czy londyński Highgate, w gąszczu swoich drzew i zarośli krył ozdobne grobowce rodzin, które niegdyś uświetniały rozkwit wielkiego miasta […].

O ile początki cmentarza Łyczakowskiego nie były niczym wyjątkowym, o tyle jego losy – tak. Po przyłączeniu Lwowa do Rosji sowieckiej w roku 1945 cmentarz został zniszczony przez wandali i zdewastowany. Krzyże powyrywano z ziemi, napisy na nagrobkach sprofanowano, posągi poobtłukiwano, w kaplicy urządzono warsztat kamieniarski. Zarośniętej krzakami i chwastami nekropolii strzegły złe psy i można ją było odwiedzać, tylko ryzykując aresztowanie […] odwiedzającym nie wolno było zaglądać poza wystawiony obok potężny pomnik upamiętniający wojnę sowiecką. […]

W roku 1991 Lwów – główna metropolia zachodniej Ukrai­ny – stał się drugim co do wielkości miastem niepodległej Republiki Ukrainy. Po klęsce z lat 1918–1919 odżyły pokonane marzenia. Nadzieje młodych Polaków pochowanych na cmentarzu Łyczakowskim nieodwracalnie zgasły4.

W tamtym czasie uznałem, że kapsułka ta doskonale uzupełnia okrojony obraz Galicji. Jednak odwiedzając Lwów ponownie w 2006 ro­ku, z okazji inauguracji roku akademickiego na Ukraińskim Uniwersytecie Katolickim, zacząłem mieć wątpliwości. Czy Orlęta były jedynymi młodymi ludźmi, których życie zostało tragicznie przerwane w latach 1918–1919? Zadałem sobie więc trud zwie­dzenia innej ważnej lwowskiej nekropolii – cmentarza Janowskiego, gdzie można się wiele dowiedzieć. Jego kwatery poświęcono ofiarom bardzo zróżnicowanych wydarzeń historycznych. Cmentarz upamiętnia austriackich żołnierzy i Strzelców Siczowych z czasów I wojny światowej. Są tam też groby ludzi służących w Ukraińskiej Armii Halic­kiej w latach 1918–1919, w Wojsku Polskim w latach 1919–1920, a nawet w Konarmii Budionnego. Na nagrobkach zapisano nazwiska postaci takich jak Kost Łewycki, związanych z Zachodnioukraińską Republiką Ludową lub Ukraińską Republiką Ludową Petlury. Z ery II Rzeczypospolitej pochodzi zarówno grób zmarłego w 1923 roku i wyniesionego później na ołtarze arcybiskupa Józefa Bilczewskiego, jak i pomniki tych, którzy umarli w polskich więzieniach lub zginęli w demonstracjach ulicznych. Po II wojnie światowej pozostały kwatery ofiar masakr dokonywanych przez sowieckie NKWD i masowych egzekucji niemieckiego Gestapooraz zabitych w pobliskim janowskim obozie koncentracyjnym. W skład cmentarza Janowskiego wchodzi też nowy cmentarz żydowski, który przestał funkcjonować po 1944 roku. W 1971 roku nekropolia stała się celem kampanii władz sowieckich, podczas której niszczono spychaczami groby – zwłaszcza Ukraińców – aby zupełnie wymazać pamięć o nich. Ofiarą tych budzących odrazę działań padł także, choć w mniejszym stopniu, cmentarz Łyczakowski.

Przez te długie lata po głowie krążyła mi myśl o napisaniu dużej książki na temat Galicji. Czułem, że należy to zrobić, ale nie byłem jeszcze na to gotowy. W efekcie swój zamiar zrealizowałem dopiero długo po nadejściu nowego tysiąclecia. Po tym, jak napisałem dzieło o historii Wrocławia i drugie o powstaniu warszawskim, byłem oblegany przez prezydentów różnych miast, którzy próbowali mnie namówić, żebym wybrał ich metropolię na przedmiot monografii. Poważnie myślałem o zmierzeniu się z dziejami Lwowa, uznałem jednak, że potrzebny jest szerszy obraz Galicji jako całości. Zauważyłem, że w ostatnich dzie­sięcio­leciach historiografia prowincji podzieliła się na osobne szufladki: polską, żydowską i ukraińską. Polscy historycy wydawali się postrzegać jej dzieje jako element polskiej historii narodowej. Badacze żydowscy chcieli odtworzyć zapis życia galicyjskich Żydów, a z tego, co zdołałem ustalić, autorzy ukraińscy pisali o „Hałyczynie” jako o zjawis­ku czysto ukraińskim (dobrze pamiętam, co mówił na ten temat mój dobry przyjaciel, wieloletni dyrektor Zakładu Ossolineum we Wrocławiu, doktor Adolf Juzwenko, który regularnie odwiedzał Lwów i doskonale orientował się w sytuacji). Doszedłem w związku z tym do przekonania, że najlepszym sposobem wniesienia wkładu w wiedzę o Galicji nie będą szczegółowe badania w archiwach, lecz raczej pogodzenie odmiennych spojrzeń na nią w ogólnej syntezie. W tym celu zarezerwowałem sobie parę lat, uzbroiłem się w grant Fundacji na rzecz Nauki Polskiej umożliwiający mi działalność badawczą w college’ach Clare Hall i Peter­house Uniwersytetu Cambridge oraz wkroczyłem w uświęcone mury tamtejszej Biblioteki Uniwersyteckiej, która nie tylko szczyci się niezrównanym międzynarodowym księgozbiorem, ale umożliwia też czytelnikom swobodny dostęp do zbiorów, co jest rzeczą bezcenną.

Na tym etapie miałem szczery zamiar napisania solidnego tomu nau­kowego o historii Galicji, ale los zdecydował inaczej. Gdy stworzyłem wstępną wersję tekstu, wynikły problemy z moim wydawcą w Londynie. Mój agent literacki doprowadził do zmiany wydawnictwa i w 2010 ro­ku – po długich opóźnieniach – praca na temat Galicji ukazała się nie jako książka, lecz jako obszerny rozdział w Zaginionych królestwach obok podobnych rozdziałów o Aragonii, Litwie, Burgundii, Sabaudii i Prusach5.

Podczas mojego pobytu w Cambridge skończyłem 70 lat. Po spędzonym we wspaniałych ogrodach Clare Hall bardzo przyjemnym letnim przyjęciu urodzinowym, w towarzystwie przyjaciół, rodziny i współpracowników, odczułem jednak głęboką potrzebę zmiany kierunku. Przez prawie pół wieku pisałem o historii Europy i nadszedł czas, by rozwinąć skrzydła, zobaczyć nowe kontynenty oraz poznać przeszłość krajów, nad którymi nigdy wcześniej się nie zastanawiałem. Rezultatem była wyprawa dookoła świata, która zajęła sporą część 2012 roku. Trasa prowadziła z Azerbejdżanu przez Kalifornię i Teksas, Emiraty Arabskie, Indie, Malezję, Mauritius, Tasmanię i Nową Zelandię po Polinezję. Po powrocie do domu musiałem przysiąść fałdów, aby uporządkować notatki z podróży i dopracować wiele zagadnień, których nie zdołałem wystarczająco zgłębić na miejscu. Wynikiem tej pracy była książka Na krańce świata, w której jedyną wzmiankę o Gali­cji zawierał rozdział o imperiach, napisany przeze mnie już po opublikowaniu tej książki w Polsce:

Należy też wspomnieć o podwójnej monarchii Austro-Węgier – jednym z największych imperiów nowożytnej Europy. Chociaż wiele części dominium Habsburgów trafiło w ich ręce w wyniku kombinacji dynastycznych, niektóre zdobyli drogą grabieży. Na przykład zajęcie Galicji przez Austrię podczas rozbiorów Polski pod koniec XVIII wieku było dokonanym we współpracy z Prusami i Rosją aktem międzynarodowego bandytyzmu6.

Ten fragment wskazuje, że choć pozornie porzuciłem temat galicyjski, to byłem wciąż nim zaabsorbowany. Mniej więcej w tym samym czasie nadarzyła się okazja, abyśmy wraz z żoną ponownie odwiedzili dawną stolicę prowincji. Mój młodszy kolega z University College London Philippe Sands napisał niezwykłą książkę Powrót do Lwowa, która zwróciła uwagę dziennikarzy na Galicję i zdobyła wszystkie możliwe nagrody literackie7. Sands, który specjalizuje się w prawie międzynarodowym, prowadził badania nad pochodzeniem koncepcji ludobójstwa oraz praw człowieka. Wiedział, że miały one dwóch głównych orędowników: amerykańskiego prawnika polskiego pochodzenia Rafała Lemkina (1900–1959) i brytyjskiego eksperta prawnego sir Herscha Lauterpachta (1897–1960). Dopóki nie zgłębił tematu, nie miał jednak pojęcia, że obydwaj pionierzy studiowali prawo na tym samym wydziale w tym samym mieście ani że z tego miasta wywodzi się jego własna rodzina. Philippe odkrył też, że kolejnym lwowiakiem był jego mateczny dziadek Leon Buchholz, o którym wcześniej usłyszał tylko, że „urodził się w Austrii”. Swoje ustalenia opisał w książce, którą czyta się niczym thriller detektywistyczny. To nie był jednak koniec. Kiedy władze Lwowa dowiedziały się, jaki rozgłos zdobyła książka Philippe’a, zaproszono go do Zachodniej Ukrainy w celu publicznej prezentacji dzieła. Powiedziano mu też, że może zabrać ze sobą grupę przyjaciół. Dlatego moja żona, mój syn Christian i ja uczestniczy­liśmy w tej imprezie. Do Lwowa polecieliśmy przez Warszawę. Siedzieliśmy w galerii ratusza, słuchając odczytywanych fragmentów Powrotu do Lwowa, braliśmy udział w panelach historycznych i staliśmy w deszczu, gdy na budynkach montowano tablice pamiątkowe ku czci tych wszystkich przedwojennych lwowiaków, o których dzisiejsi mieszkańcy mias­ta nigdy nie słyszeli. W przerwach piliśmy kawę w Kawiarni Szkockiej, gdzie Stefan Banach trzymał swój zeszyt z zagadkami matematycznymi, robiliśmy zdjęcia na schodach kościoła św. Antoniego, w którym pobrali się rodzice mojej żony, i słuchaliśmy ukraińskich taksówkarzy narzekających, że bolszewicy wymazali „naszą historię”. Z tego wszystkiego wyciągnąłem wniosek, że wciąż brakuje wyważonej historii Galicji.

Napisana w tym czasie inna z moich książek – Szlak nadziei – zawierała liczne wzmianki o Galicji. Jej tematem była niezwykła saga Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, które utworzono pod dowództwem generała Andersa w 1941 roku, a następnie odtworzono we Włoszech jako 2 Korpus Polski. Wielu mężczyzn, kobiet i dzieci, których Ander­sowi udało się uratować ze szponów Stalina – niczym Mojżeszowi wyprowadzającemu swój lud z niewoli egipskiej – pochodziło z dawnej Galicji. Wśród nich znaleźli się jeńcy wojenni, skazańcy z Gułagu i deportowani cywile; obok etnicznych Polaków byli też Ukraińcy oraz Żydzi. Duża część z tych ludzi – zwłaszcza kobiety i dzieci – schroniła się w obozach dla uchodźców w Indiach lub Afryce Wschodniej, a wielu ostatecznie pozostało na wygnaniu w Wielkiej Brytanii bądź innych krajach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów8.

Nie pamiętam dokładnego momentu, w którym podjąłem jasną decyzję o powrocie do projektu galicyjskiego; musiała ona dojrzewać przez dłuższy czas. Jednak podczas naszej ostatniej przedpandemicznej wizyty w Krakowie w 2019 roku mój polski wydawca zapytał mnie, czy poważnie zamierzam napisać „tę książkę o Galicji”, a ja potwierdziłem. Wtedy wiedziałem już, że będę chciał uzupełnić opowieść fragmentami różnych wspomnień i biografii. Stwierdziłem, że połączenie chronologicznej narracji z wglądem w życie jednostek stworzy przekonującą mieszankę tego, co ogólne, i tego, co osobiste, która nada całej książce szczególny smak. Aby uzyskać ten rezultat, kluczowy był wybór cytowanych wspomnień i biografii. Chciałem znaleźć równowagę między głosami mężczyzn, kobiet i dzieci; między arystokratami, mieszczanami i chłopami; między tym, co znane i nieznane; oraz na koniec, co ważne, między Polakami, Żydami i Ukraińcami. Wątpię, czy wszystko to da się w pełni wyważyć, uważam jednak, że podjąłem rzetelną próbę. Oprócz opisu panowania każdego z habsburskich monarchów oraz podsumowania zagadnień politycznych, gospodarczych, społecznych, kulturalnych i międzynarodowych czytelnicy poznają też szeroki wachlarz galicyjskich osobistości od ekscentrycznej hrabiny Marii Mierowej czy chłopa Jana Słomki przez obiecującego polityka Ignacego Daszyńskiego i osieroconą w dzieciństwie wiejską nauczycielkę Marię Woźniczko (babkę przyszłego polskiego premiera) po sprawnego biznesmena Wolfa Koflera. Przeczytają także o katolic­kich duchownych, chasydzkich rebach, ruskich chłopach pańszczyźnianych, polskich spiskowcach i austriac­kim kanclerzu.

Królestwo Galicji i Lodomerii wraz z całym imperium Habsburgów zniknęło nagle w listopadzie 1918 roku i tu kończy się większość relacji historycznych. Jednak mieszkańcy Galicji, czyli pokolenie urodzone przed 1918 rokiem, żyli dalej jako obywatele II Rzeczpospolitej. Tej społeczności nie zniszczył ani nie rozproszył upadek Austro-Węgier – nastąpiło to ćwierć wieku później wskutek straszliwych wydarzeń II wojny światowej. Dlatego, aby doprowadzić galicyjską historię do jej prawdziwego końca, uzupełniłem opowieść o dwa kolejne rozdziały: pierwszy, zatytułowany Życie po życiu, obejmuje okres międzywojenny, a drugi – Podzwonne – traktuje o tragicznym finale. Czytelnik poznaje przy okazji kolejnych pamiętnikarzy, w tym dwóch Stasiów – Lema i Rusina, studenta sztuki Stanisława Frenkla, lekarza Tadeusza Kielanowskiego, ocalałą z Holokaustu Lili Stern, bojowniczkę podziemia Marię Sawczyn Pyskir i wielu innych.

W czasie, gdy powstawał tekst tej książki, w różnych krajach ukazały się nowe tytuły dotyczące dziejów Galicji. Wiele anglojęzycznych pozycji traktuje o tematyce żydowskiej – są to w szczególności doskonałe A Small Town in Ukraine Bernarda Wassersteina9 z 2022 roku oraz The Rebellion of the Daughters Rachel Manekin10 z 2020 roku. Inne koncentrują się na tematach polskich lub ukraińskich, jak One Hund­red Years in Galicia Anastasii i Dennisa Ougrinów11 z 2020 roku czy The Galician Division, 1943–45 Davida McCormacka12 z 2022 roku. Nowe książki w języku polskim oraz ukraińskim są adresowane do innego grona czytelników i mają zazwyczaj bardziej akademicki, specjalistyczny charakter. Dostrzegłem trzy lub cztery takie pozycje, w tym 1919 Andrzeja Chwalby13 z 2019 roku, która zawiera wiele cennych uwag o rzeczywistości, jaka nastała po zniknięciu Galicji, jak też książkę opowiadającą historię rodziny o galicyjskich korzeniach Dziady i dybuki Jarosława Kurskiego14 z 2022 roku. Odwieczny naród Michała Łuczewskiego15 z 2012 roku jest skupioną na pojedynczej gali­cyjskiej wioseczce pra­­cą z dziedziny socjologii historycznej, a w Akcji „Wisła” ’4716 z 2023 roku Grzegorz Motyka ponownie przygląda się jednemu z nieszczęsnych epizodów, które złożyły się na zgubę Galicji. Staram się czytać wszystkie te – coraz liczniejsze – nowości, ale jest to zadanie nie do wykonania. W ostatniej chwili udało mi się włączyć do tekstu cytaty z prac Chwalby, Wassersteina i Kurskiego, lecz z pozostałych publikacji już nie. Mimo to ufam, że moja książka rzetelnie odzwierciedla istniejący stan badań.

W Polsce, gdy mówimy „Galicja”, wszyscy od razu myślą o austriac­kiej prowincji, w której Polacy odgrywali znaczącą rolę. Słuchacze mogą, ale nie muszą wiedzieć, że tę samą nazwę nosi jedna z licznych prowincji Hiszpanii. Nawet jeżeli wiedzą, nie przywiązują do tego większej wagi. Poza Polską sytuacja wygląda jednak inaczej. Słysząc „Galicja”, większość ludzi na świecie ma skojarzenia z Półwyspem Iberyjskim. Jeżeli wpiszemy „Galicia” w wyszukiwarce internetowej, ponad 90% z pierwszych stu trafień odnosi się do hiszpańskiej prowincji. Wciąż istniejąca, tętniąca życiem kraina ma wyraźną przewagę nad „zaginionym królestwem” z przeszłości.

Z tym zjawiskiem zetknąłem się już wcześniej. 20 lat temu, zajmując się powstaniem warszawskim, zdałem sobie sprawę, że w pojęciu większości ludzi z całego świata termin ten nie odnosi się wcale do wydarzeń z 1944, lecz z 1943 roku. Przed publikacją mojej książki niemal wszystkie najważniejsze trafienia w wyszukiwarce związane z has­łem „Warsaw Rising” dotyczyły zrywu w getcie. Wkrótce po jej wydaniu zauważyłem jednak pożądaną zmianę. Na zdecydowanej większości stron internetowych przyjęto do wiadomości, że powstanie warszawskie wybuchło w 1944 roku, podczas gdy to z 1943 roku zaczęto określać mianem „powstania w getcie warszawskim”. Tak właśnie powinno być i zastanawiam się, czy podobna zmiana nastąpi w przypadku Galicji.

Moją wiedzę o Galicji i determinację pisarską zawdzięczam wielu ludziom, którzy przez długie lata je umacniali. Symbolicznie, wśród wielu innych, pragnę wymienić Adolfa „Dolka” Juzwenkę, filar pogali­cyjskiego środowiska we Wrocławiu, ś.p. Konstantego Zelenkę, niezapomnianego przyjaciela z Londynu, i drogich kolegów po fachu: Jerzego Zdradę, Antony’ego Polonsky’ego, Lubomyra Luciuka i Franka Sysyna, oraz tych, którzy pomogli w powstaniu niniejszej książki: redak­tora Macieja Gablankowskiego, tłumacza Bartłomieja Pietrzyka i cały zespół wydawnictwa Znak Horyzont z Krakowa.

Tymczasem wojna w Ukrainie trwa. Polska jest wciągana w konflikt coraz głębiej i według doniesień energicznie się zbroi. Stosunki polsko-ukraińskie mają kluczowe znaczenie, a zainteresowanie ich przeszłością w oczywisty sposób rośnie. Jest na szczęście mało prawdopodobne, aby walki rozszerzyły się na zachód Ukrainy, czyli dawną Galicję Wschodnią. Niemniej jednak dzieje Galicji rzucają światło na ewoluującą mentalność narodów regionu i niosą ponadczasową lekcję: beneficjent niezgody między Polakami i Ukraińcami może być tylko jeden. Wygląda zatem, że nadszedł najwyższy czas na historię Galicji.

Norman Davies

Summertown, Oxford

wrzesień 2023 roku

1 N. Davies, Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919–1920, tłum. A. Pawelec, Kraków 1998, s. 106–107, 159, 210–223.
2 N. Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, tłum. E. Tabakowska, Kraków 2008, s. 633.
3 Tamże, s. 648.
4 N. Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, tłum. E. Tabakowska, Kraków 1998, s. 982–983.
5 N. Davies, Zaginione królestwa, tłum. B. Pietrzyk, J. Rumińska-Pietrzyk, E. Tabakowska, Kraków 2010.
6 N. Davies, Beneath Another Sky: A Global Journey Into History, London 2017, s. 647.
7 P. Sands, Powrót do Lwowa. O genezie „ludobójstwa” i „zbrodni przeciwko ludzkości”, tłum. J. Soszyński, Warszawa 2018.
8 N. Davies, Szlak Nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty, tłum. A. Zych i I. Zych, Warszawa 2015.
9 B. Wasserstein, A Small Town in Ukraine: The Place We Came from, the Place We Went Back to, London 2022.
10 R. Manekin, The Rebellion of the Daughters: Jewish Women Runaways in Habsburg Galicia, Princeton 2020.
11 A. i D. Ougrin, One Hundred Years in Galicia: Events That Shaped Ukraine and Eastern Europe, Cambridge 2020.
12 D. McCormack, The Galician Division 1943–45: Ukrainian Volunteers and Conscripts in the Waffen SS, Millview 2022.
13 A. Chwalba, 1919. Pierwszy rok wolności, Wołowiec 2019.
14 J. Kurski, Dziady i dybuki. Opowieść dygresyjna, Warszawa 2022.
15 M. Łuczewski, Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej, Toruń 2012.
16 G. Motyka, Akcja „Wisła” ’47. Komunistyczna czystka etniczna, Kraków 2023.

Preludium

Przed rokiem 1768 północne krańce imperium Habsburgów przylegały przez całe stulecia do południowych województw Korony Królestwa Polskiego, a przebiegająca grzbietami Beskidów, Tatr oraz środkowych Karpat granica długo pozostawała stabilna i spokojna. Złożone z wysokich szczytów, zielonych pastwisk i głębokich dolin subalpejskie pogranicze zamieszkiwała głównie ludność słowiańska – polscy górale i rusińscy Łemkowie od strony północnej oraz Słowacy od strony południowej. Było ono usiane górskimi wioskami i starymi miasteczkami leżącymi wzdłuż szlaków handlowych, którymi na północne równiny tradycyjnie trafiało węgierskie wino.

Obydwa sąsiadujące kraje były wielonarodowymi, dualnymi państwami. Habsburgowie władali Austrią jako cesarze i cesarzowe Świętego Imperium Rzymskiego oraz Węgrami jako królowie i królowe, polski król szczycił się zaś tytułem wielkiego księcia litewskiego na mocy ugruntowanej unii konstytucyjnej. Pod koniec lat 60. XVIII wieku w Austrii i na Węgrzech cesarzowa-królowa Maria Teresa (1740–1780) rządziła wraz ze swoim synem i współregentem cesarzem-królem Józefem (1765–1790), a w Polsce i na Litwie na tronie zasiadał król-wielki książę Stanisław August Poniatowski (1764–1795).

Jednak długi okres stabilności pogranicza habsbursko-polskiego miał wkrótce dobiec końca. Dwór wiedeński szukał sposobów na zrekompensowanie sobie niedawnej, kosztownej utraty pobliskiego Śląs­ka1. Od 1742 roku tylko trzynaście procent dawnych ziem śląskich pozostało w rękach austriackich, a nowa, mała prowincja Habsburgów, odtąd znana jako Śląsk Austriacki, została utworzona ze stolicą w Troppau (Opawa). W 1766 roku cesarzowa przekazała największe i najbogatsze lenno w nowej prowincji, Księstwo Cieszyńskie (Cieszyn), swojej ulubionej córce „Mimi”, czyli arcyksiężnej Marii Krystynie (1742–1798), i jej ukochanemu mężowi, księciu Albertowi Kazimierzowi Wettynowi (1738–1822), znanemu kolekcjonerowi sztuki, który szybko przyjął tytuł księcia sasko-cieszyńskiego. Terytorium Śląska Austriackiego wkrótce stało się zachodnim sąsiadem świeżo utworzonego Królestwa Galicji i Lodomerii. Tymczasem leżąca na północny-wschód Rzeczpospolita była niemal bezbronna. Austriaków szczególnie niepokoił fakt, że Rzeczpospolita stawała się w praktyce protektoratem rosyjskim; prace Sejmu w latach 1767–1768 osobiście nadzorował rosyjski poseł i minister pełnomocny w Warszawie Nikołaj Repnin, a na odbywające się na Zamku Królewskim obrady sejmowe cień rzucała obecność wojsk rosyjskich. Król Stanisław August – były kochanek carycy Katarzyny – był uważany za marionetkę Rosji. Zanosiło się na kłopoty.

Jeden z lokalnych problemów, które dały początek lawinie, miał źródło w dawnym zatargu o „trzynaście miast spiskich”. Jako władcy Węgier Habsburgowie odziedziczyli roszczenie sprzed wieków: Polska miała rzekomo nie dotrzymać warunków, na jakich wzięła te miasta w zastaw jako zabezpieczenie zwrotu wysokiej pożyczki. Górzysty, rozciągający się po obydwu stronach Karpat na południowy wschód od Krakowa Spisz (węg. Szepes) pozostawał w polskim władaniu od 1412 roku, kiedy to zawarto pierwotny układ. Większa część krai­ny, w tym miasta Poprad, Lewocza i Lubowla, leżała na południe od gór. Sejm węgierski chciał zwrotu trzynastu miast z jednoczesnym zawarciem nowego układu dotyczącego pożyczki. W pierwszej połowie 1768 roku Polską wstrząsnęły jednak dwa wielkie paroksyzmy przemocy, do których doszło w południowo-wschodnich województwach Korony. Nasiliły one poczucie nieuchronności upadku ustrojowego. Po pierwsze, w lutym w Barze na Podolu ogłoszono zawiązanie konfederacji zbuntowanej szlachty. Bunt ten rozlał się szeroko, dając zarzewie czteroletniej wojnie domowej. Po drugie, w maju wybuchło powstanie chłopskie (tzw. koliszczyzna), którego zwieńczeniem była okrutna rzeź dokonana w mieście Humań w województwie bracławskim. Zarazem na terytorium polskim działania prowadziły wojska rosyjskie wysłane w celu stłumienia zarówno szlacheckiej konfederacji, jak i chłopskiej rewolty.

Konfederacja barska z lat 1768–1772, gromadząca pod swoim sztandarem szlachtę, którą rozwścieczyły uległość króla wobec Rosji oraz rzekome zagrożenie dla rzymskiego katolicyzmu, zbrojnie sprzeciwiła się władzy królewskiej w różnych częściach kraju2. Po stronie monarchy stanęli Rosjanie, podejmując w jego obronie skomplikowane działania wojskowe i polityczne, które stanowiły chaotyczne tło wydarzeń dyplomatycznych. Konfederaci walczyli więc w tym samym czasie z królem i z wojskami rosyjskimi, a nierzadko także między sobą. Oburzała ich zwłaszcza dekadencja i libertynizm dworu królewskiego – znienawidzonym symbolem tych przywar była dworska faworyta Henrietta Lullier, która otwarcie prowadziła ekskluzywny dom publiczny przy Krakowskim Przedmieściu, najelegantszej ulicy Warszawy. Do grona klientów pani Lullier zaliczali się rosyjski poseł, sam monarcha, a także pełniący między innymi funkcję starosty spiskiego i komendanta gwardii konnej koronnej brat króla książę Kazimierz Poniatowski (1721–1800), który podarował jej wspomniany dom.

Szczególny, choć przypadkowy związek ze Spiszem miał też najbardziej chyba znany ze wszystkich konfederatów Maurycy August Beniowski (1746–1786), który zyskał tak wielką sławę, że wkrótce po tym, gdy zmarł, w Londynie opublikowano po angielsku jego pamiętniki. Beniowski, „magnat królestw węgierskiego i polskiego” (jak sam siebie określał), urodził się jako poddany króla Węgier na terytorium dzisiejszej Słowacji w posiadłości Vrbové nieopodal Trnawy. W latach 60. XVIII wieku padł ofiarą rodzinnych waśni – szwagrowie przywłaszczyli sobie rodowe dobra, pozbawiając go spadku. W 1767 roku, a więc dokładnie wtedy, gdy spór o „trzynaście miast” rozgorzał na dobre, Beniowski udał się do Wiednia, by (bezskutecznie) bronić swojej sprawy, stamtąd zaś na Litwę, gdzie odwiedził wuja:

Wyzuty na Węgrzech ze znacznego majątku, tak niesprawiedli­wie i bez żadnych widoków na jego odzyskanie, postanowił na zawsze opuścić państwa Domu Austriackiego. Przejeżdżając przez komitat spiski, dostał ataku gwałtownej gorączki, co zmusiło go do przerwania podróży. Podczas pobytu na Spiszu otoczony był staraniami i osobliwszą przyjaźnią w domu pana Heńskiego, dystyngowanego szlachcica; jedna z trzech córek p. Heńskiego oczarowała go i uczynił ją towarzyszką swego życia3.

„Heński” nazywał się tak naprawdę Hönsch i trudnił się fachem rzeźnika. Ślub młodego Beniowskiego z Zuzanną Anną Hönsch nastąpił 24 kwietnia 1768 roku w położonej nieopodal Popradu Spis­kiej Sobocie4.

Niewiele później na wschodzie wybuchły podsycane przez popów i moskiewskich agentów płomienie koliszczyzny, której ofiarą padali Polacy, Żydzi oraz unici; po wsiach grasowały bandy chłopów pańszczyźnianych pod wodzą Kozaków, mordując, podpalając, gwałcąc i nabijając na pal. W kościołach oraz synagogach Humania żywcem spłonęło kilka tysięcy polskich katolików i Żydów, łączna liczba ofiar chłopskiego buntu przekroczyła zaś być może 100 tysięcy. W kolejnych latach jego uczestnicy byli wyłapywani przez wojska polskie oraz rosyjskie i okrutnie karani. Doniesienia o aktach przemocy wpisywały się w obraz „polskiej anarchii”5.

W połowie lipca wynikła kolejna komplikacja. W pościgu za polskimi konfederatami na pograniczu imperium osmańskiego rosyjscy kozacy przekroczyli Dniestr i wdali się w potyczkę, w rezultacie której puścili z dymem tureckie miasto Bałta i zmasakrowali jego mieszkańców. Wysoka Porta domagała się gwarancji, że coś takiego się nie powtórzy, lecz Petersburg odmówił i Rosja stanęła znienacka w obliczu pełnowymiarowej wojny z Turcją6. Kiedy w sierpniu współregent Austrii Józef spotkał się z Fryderykiem II w Nysie, usłyszał tam od króla Prus, że „trzeba coś zrobić”, by powstrzymać Rosjan. Wkrótce później, obawiając się o swoje bałkańskie interesy, Wiedeń zawarł sojusz z Portą, natomiast zaprzątnięty wojną na Bałkanach Petersburg stał się bardziej niż zwykle podatny na dyplomatyczne sugestie.

Do narastającego kryzysu niewątpliwie przyczyniły się kłopoty Turków. „Imperium Osmańskie – jak pisze pewien turecki uczony – było jedynym może państwem w Europie Wschodniej bezpośrednio zainteresowanym przetrwaniem Rzeczpospolitej”7. Obydwa państwa graniczyły ze sobą, a stosunki polsko-tureckie datowały się jeszcze sprzed zdobycia Konstantynopola w 1453 roku. Nieobecność Wielkiej Porty na scenie dyplomatycznej w krytycznym momencie z pewnością sprzyjała zakusom pozostałych sąsiadów Polski.

Tymczasem konfederaci byli szczególnie aktywni na południu kraju, w województwie małopolskim, gdzie walczyli między innymi o kontrolę nad Zamkiem Królewskim na Wawelu. Do ich przywódców w Małopolsce należeli magnat Jerzy August Wandalin Mniszech (1715–1778), którego pałac w Dukli w Karpatach służył konfederacji za sztab operacyjny, a także marszałek ziemi sanockiej, a później lwowskiej Ignacy Potocki (1734–1794). W początkowym okresie kampanii 1769 roku jedna z partii konfederatów ruszyła z dóbr Potockich w Rymanowie na Kraków, inni zaś pod wodzą awanturnika Józefa Bierzyńskiego (zm. 1778) oblegali zamek w spiskiej Starej Lubowli, którego starostą był książę Poniatowski. Stawiwszy im opór na czele niewielkiego garnizonu, Poniatowski zwrócił się o pomoc zarówno do Rosjan, jak i do Habsburgów. Często uważa się, że to właśnie jego list do austriackiego kanclerza księcia von Kaunitza zadecydował o dalszym biegu wydarzeń. Losy Rzeczpospolitej zawisły na włosku, gdyż Wiedeń czuł pokusę, aby pójść za złym przykładem Rosjan i dokonać interwencji zbrojnej na jej terytorium.

Tymczasem Kraków przechodził z rąk do rąk. Po raz pierwszy konfederaci zajęli miasto wraz z zamkiem pod koniec czerwca 1768 roku. Miesiąc później po krótkim oblężeniu kontrolę nad Krakowem przejęli Rosjanie. Sytuacja odwróciła się rok później, lecz ze względu na przewagę wojsk rosyjskich konfederaci wycofali się z miasta i założyli obóz warowny w Tyńcu. W nocy z 1 na 2 lutego 1772 roku podjęli się ponownej próby zdobycia Krakowa. Zajęli zamek królewski lecz nie zdołali opanować miasta. Inicjatywę przejęli Rosjanie, którzy po dwóch miesiącach zmusili do kapitulacji konfederackiego pułkownika Chiosy’ego. Rosyjska okupacja Krakowa zakończyła się dopiero w połowie lutego 1773 roku, kiedy do miasta wkroczyli Austriacy.

W tym właśnie momencie do boju ruszył hrabia Beniowski. Pozo­stawiwszy na Spiszu młodą żonę, której nie powiedział nic o swoich planach, udał się do Krakowa, by dołączyć do konfederatów. Przybył tego samego dnia, w którym nastąpiło rosyjskie natarcie. Według własnej elokwentnej relacji został z miejsca mianowany pułkownikiem, dowódcą jazdy i generalnym kwatermistrzem, w co nie sposób uwierzyć. Za fakt można natomiast uznać, że spędził kolejne osiemnaście miesięcy jako uczestnik konfederacji i brał udział w działaniach wojennych, które można byłoby też określić mianem zbójeckich. Dowodząc z szablą w ręku oddziałem konnym, Beniowski organizował wypady, przekraczał rzeki, prowadził błyskawiczne nocne przemarsze, zastawiał zasadzki, brał jeńców, pozyskiwał rekrutów, wymuszał kontrybucje na miastach, plądrował obszary wiejskie, a przede wszystkim gromadził łupy. Pierwszym rozkazem, jaki otrzymał, było udać się do Nowego Targu „z zadaniem sprowadzenia stamtąd pułku polskich ułanów; z misji tej wywiązał się chlubnie, przeprowadzając do Krakowa cały pułk złożony z sześciuset ludzi przez sam środek obozu nieprzyjacielskiego rozłożonego pod miastem”8. Na tym etapie nieprzyjacielem była armia polskiego króla i jej rosyjscy sprzymierzeńcy. Następnie Beniowskiemu miano polecić opanowanie twierdzy lanc­korońskiej. „[N]ałożył kontrybucję na powiaty biecki, lanckoroński i nowotarski, które dostarczyły mu dwieście i osiemdziesiąt wozów zboża i sześćset wołów”9. Opowieść toczy się dalej:

W Wieliczce, mieście słynnym ze swych salin, natknął się na partię rosyjską, którą zaatakował i pobił, biorąc trzydziestu jeńców i zdobywając dziewięćset osiemdziesiąt tysięcy złotych polskich, stanowiących przeznaczony dla króla dochód z salin. [Wkroczył ponownie do Krakowa] z czterema tysiącami jazdy, z pieniędzmi i z mnóstwem żywności10.

Niewiele z tych szczegółów da się zweryfikować pozytywnie lub negatywnie. Można sobie jednak łatwo wyobrazić wpływ prowadzonych walk na cały region.

Tego lata, wśród narastającego chaosu, wojska Habsburgów bez oporu zajęły większą część Spiszu. W miejsce rządzonych przez Polskę „trzynastu miast spiskich” planowano utworzenie związku szesnastu miast na terenie Królestwa Węgier, a przybyły na miejsce komisarz węgierski József Török zakwestionował ówczesny przebieg granic. Przez krótki okres stosunki między siłami habsburskimi a konfederatami barskimi pozostawały przyjazne. Jeden duży obóz konfederacki znajdował się w leżącej na północy Spiszu Muszynce, a drugi w Barwinku nieopodal Dukli, gdzie zwierzchność objął młody Kazimierz Pułaski. Po zaciekłych sporach barżanie dokonali reorganizacji, tworząc zarówno sieć lokalnych konfederacji w całej Rzeczpospolitej, jak i centralne dowództwo, czyli Generalność, która za zgodą Habsburgów urzędowała w Preszowie na Górnych Węgrzech, w pobliżu Przełęczy Dukielskiej. Zaapelowali też o pomoc do Francji, która zareagowała, wysyłając misję wojskową kierowaną przez generała Charles’a Dumourieza (1739–1824), członka Secret du Roi – tajnego gabinetu Ludwika XV.

W latach 1768–1769 walki prowadzone przez małopolskich konfederatów przesuwały się coraz dalej na wschód – najpierw toczyły się one w okolicach Lublina, Krasnegostawu i Zamościa, a następnie przez Sokal, Mosty i Gródek przeniosły się do województwa ruskiego. W swoim pamiętniku Beniowski opisał ówczesną sytuację, coraz bardziej pogmatwa­ną przez bliskość granicy osmańskiej i niejednoznaczną postawę Turków:

Hrabia postanowił udać się do Baru [na Podolu]; zamierzał stawić się przed Generalnością konfederacji, zdać jej sprawę ze swoich akcji, i uwolnić się od jeńców. Ale kiedy następnego dnia doszła go wiadomość o wzięciu Baru i o tym, że hrabia Potocki uszedł ku granicy tureckiej, zdecydował się podążyć również w tym samym kierunku. Szlachta województwa lwowskiego przysłała do niego kil­ku deputatów, prosząc, żeby przybliżył się do jej stolicy i żeby ją poparł, ponieważ pragnie opowiedzieć się po stronie konfederacji; pomaszerował zatem czwartego grudnia ku Lwowu, pobrał kontrybucję od miasta, ale połączyło się tam z nim zaledwie pół setki kawalerzystów. Ze Lwowa wyprawił partię do Brodów dla zdobycia pieniędzy, a sam podążył w kierunku na Dniestr11.

Prowadzone działania nadal ocierały się jednak o rozbój. Opisując wydarzenia kilkadziesiąt lat później, Beniowski nie próbował przemilczeć ich specyficznego charakteru:

Hrabia Pułaski podjął się działań przeciwko generałowi Kreczetni­kowowi, hrabia Beniowski zaś przeciwko generałowi Izmajłowowi. Hrabia Beniowski pomaszerował na Skałat; był to zamek w mieście należącym do hrabiego Scypiona, jednego z jego naj­bliższych przyjaciół, co wszakże nie powstrzymało Hrabiego przed zagarnięciem garnizonu i armat12.

Pod koniec roku – po tym, jak wyjechał z „rezydencji hospodara” w Czerniowcach – jego tabor zagarnęli Turcy, a basza rozkazał mu „opuścić kraje sułtańskie” – w pobliżu wsi Szuka w powiecie tarnopolskim Beniowskiego „zaskoczyła partia Kozaków”:

Na domiar złego Hrabia, w największym ogniu walki, odebrawszy już przedtem dwa ciosy szablą, trafiony został z kartacza w tułów. […] Rosjanie mieli wreszcie tę satysfakcję, że dostali go w swoje ręce13.

Stamtąd nieustraszonego hrabiego zabrano w kajdanach, a jego przybrana ojczyzna legła w ruinach. Po dwunastu miesiącach wylądował jako dożywotni zesłaniec na oddalonym o prawie osiem tysięcy kilometrów półwyspie Kamczatka nad Morzem Ochockim, skąd jednak zbiegł, by szukać dalszych przygód na całym świecie.

W 1770 roku polityką Austrii kierowali współregent Józef II Habsburg i kanclerz von Kaunitz. Z niepokojem przyglądali się oni, jak Rosjanie zdobywają przewagę nad Osmanami, tureccy jeńcy roznoszą dżumę, a konfederaci uroczyście ogłaszają akt detronizacji polskiego króla, odwołując się do religijnej symboliki:

Stawam na placu z Boga ordynansu,Rangę porzucam dla nieba wakansu, Dla wolności ginę,Wiary swej nie minę:Ten jest mój azard14.

Dżuma stanowiła bardzo realne zagrożenie; dotarłszy do Moskwy, zabiła tysiące jej mieszkańców. Austria, podobnie jak Prusy, postanowiła zatem utworzyć wzdłuż granicy z Polską kordon sanitarny. Wykorzystała jednak przy tym panujący chaos i przesunęła jego zasięg 40 kilo­metrów za dotychczasową granicę, w rezultacie czego pod okupację austriacką trafiły starostwa nowotarskie (w tym Podhale), czorsztyńskie i sądeckie. Impuls do aneksji miała rzekomo dać Austriakom pogłoska, że te trzy starostwa wchodziły niegdyś w skład Węgier. Przenieśli więc zwieńczone cesarskimi orłami słupy graniczne na dalszą stronę wsi Mogilno z jej wzniesionym z modrzewiowych bali kościołem, gdzie do dziś przetrwała pamięć o przynależności do Królestwa Węgier15. W tym samym czasie na Pomorzu Prusacy bez skrupułów zaanektowali dawną ziemię lęborsko-bytowską16. Prawne niuanse zigno­rowano. 10 listopada Maria Teresa oficjalnie potwierdziła aneksję Spiszu wraz z trzema okupowanymi polskimi starostwami. Niedługo po tych drobnych międzynarodowych kradzieżach miał nastąpić wielki rabunek.

Zdobycze terytorialne Habsburgów były całkiem znaczące. Sam Spisz miał spory rozmiar, a ponowne włączenie tej krainy do Królestwa Węgier wzmocniło jego północną granicę. Nowy Targ (odtąd Neumarkt) był cennym miastem targowym u podnóża potężnych Tatr. Wzniesiony w średniowieczu nad lewym brzegiem Dunajca zamek w Czorsztynie pozwalał kontrolować starą drogę łączącą Kraków z Buda­pesztem. Leżący poniżej zbiegu Dunajca i Popradu Nowy Sącz (odtąd Neu Sandez) otaczały żyzne ziemie rolne i sady; od 500 lat współistniał on z macierzystą osadą Stary Sącz, gdzie mieścił się klasztor Klarysek. Jednak bliźniacze miasta – stare i nowe – znajdowały się w głębokiej zapaści. Zamek królewski doszczętnie spłonął podczas niedawnych zamieszek, a wielu mieszkańców uciekło. W cieniu zam­kowych ruin stała niewielka synagoga, wokół której toczyło się życie starej gminy żydowskiej. Starosta Stanisław Małachowski (1736–1809), jeden z czołowych wówczas polskich polityków, rzadko bywał obecny na miejscu, a aktywność handlowa miasta uległa znacznemu zmniejszeniu. Formalnie aneksja tych polskich starostw przez Austrię była „niepotwierdzona”.

Tymczasem dalej na wschód toczyły się chaotyczne walki między konfederatami barskimi a Rosjanami, którzy założyli swoją główną bazę we Lwowie – stolicy polskiego województwa ruskiego. Historycy przychylni sprawie konfederackiej pozostawili pochlebne relacje o wyczynach barżan:

Szczęśliwszym dla konfederatów był podjazd pod Lwów wykonany przez dzielnego pułkownika Szyca w nocy z dnia 6 na 7 lipca roku następnego (1770). Postawiwszy 100 ludzi przy Bramie Krakowskiej, tyleż przy Halickiej i tyleż w rezerwie pod katedrą św. Jura, uderzyli konfederaci w 200 koni na dworek w pobliżu klasztoru Brygidek, gdzie był wielki odwach moskiewski. […] Konfederaci tak niespodziewanie spadli na nieprzyjaciela, że nie mógł ani razu dać ognia. Zginęło 40 ludzi od szabel konfe­derackich; pięciu oficerów, trzy sztandary, kilka działek, koni kilkadziesiąt i cała kasa wojenna dostały się w ręce zwycięzców. Major rosyjski ratował się ucieczką, oknem przez ogrody, ale żona jego, która przebrana w męski płaszcz i kapuzę zachęcała żołnierzy do boju, zginęła w tem zamieszaniu. Konfederaci, straciwszy tylko 7 zabitych, a kilkunastu mając rannych, cofnęli się o wschodzie słońca ze zdobyczą ku Nawarji. Tutaj odparli jeszcze skutecznie ścigający ich oddział moskiewski […]17.

W 1771 roku względnie życzliwe nastawienie Austrii wobec spraw polskich stopniowo ulegało zmianie. Wahanie Austriaków wynikało z coraz większych sukcesów Rosjan w wojnie z Turcją, pogarszającej się pozycji konfederatów barskich oraz zabiegów dyplomatycznych podejmowanych przez mocarstwa. Stawkę z pewnością podbiło pojawienie się w Polsce kolejnych rosyjskich posiłków pod dowództwem dynamicznego pułkownika Aleksandra Suworowa. W lutym udało się go odepchnąć spod konfederackiej twierdzy Lanckorona, którą pomogli umocnić Dumouriez i jego francuscy inżynierowie. Charles Dumouriez oraz Aleksandr Suworow byli wówczas wschodzącymi gwiazdami wojskowości18. Jednak w maju rosyjski pułkownik zwyciężył w drugiej bitwie pod Lanckoroną, a kolejny sukces odniósł we wrześniu przeciwko siłom konfederacji na Białorusi. Podjęta w listopadzie przez konfederatów desperacka próba uprowadzenia polskiego monarchy wywołała międzynarodowe oburzenie i zakończyła się wypędzeniem Generalności z Węgier. Pod koniec roku konfederacja szykowała się do ostatniego zrywu, a Rosjanie organizowali obozy internowania dla jeńców, którzy mieli trafić na Syberię. Równolegle toczyły się doniosłe działania dyplomatyczne.

W tym samym czasie wśród Żydów zamieszkujących Rzeczpospolitą Obojga Narodów – jedyny europejski kraj, który w poprzednich wiekach udzielił im stałego schronienia – rysował się trwały rozłam. Wieszczący odrodzenie judaizmu chasydzi pojawili się po raz pierwszy kilkanaście lat wcześniej na położonym na wschodzie Podolu, lecz uczniowie założyciela ruchu Israela ben-Eliezera, inaczej Israela Baal Szem Towa (1698–1760), znanego pod przydomkiem Beszt, szerzyli jego przesłanie bardzo daleko. Wśród pierwszych i najbardziej szanowanych był Elimelech (1717–1787) z Leżajska, miasta położonego o sto kilkadziesiąt kilometrów od Nowego Sącza – jeden z dwóch charyzmatycznych braci, o których opowiadano wiele historii. Rebe Elimelech wypracował zasady działania cadyka, czyli przywódcy duchowego, które miały stać się filarem praktyki chasydzkiej19.

Ortodoksyjni rabini w Rzeczpospolitej Obojga Narodów próbowali jednak powstrzymać wzrost znaczenia chasydów – samozwańczych „bogobojnych”. W kwietniu 1771 roku wybitny Gaon z Wilna obłożył ich anatemą, która miała obowiązywać przez 40 lat. Chasydzi szukali często schronienia na terenach wchłanianych przez Austrię; w oczach wielu to właśnie te ziemie miały stać się kolebką chasydyzmu20.

Pod rządami polskimi społeczność żydowska w Rzeczpospolitej cieszyła się sporą autonomią. Stanowiący odrębny, podlegający ochronie królewskiej stan, obok szlachty, mieszczan oraz chłopów, Żydzi pobierali własne podatki i tworzyli własne instytucje; ich Sejm Czterech Ziem zbierał się okresowo w celu uzgodnienia wysokości danin oraz zatwierdzenia wyboru regionalnych rabinów. W ramach tego ustroju Ruś, określana w jidysz jako Reissen, miała własną regionalną radę i regionalnego rabina. Od wieków działaniem tych instytucji zarządzali lwowscy Żydzi, ale w latach 60. XVIII wieku ten stan rzeczy zakłóciły spory frakcyjne. W listopadzie 1771 roku rabinem we Lwowie został, choć wybrano go nie bez sporów, Szlomo ben Mosze, a jego powołanie potwierdził polski wojewoda. Miał on być ostatnim z linii, gdyż wszystko miało się wkrótce zmienić21.

Pod koniec lata 1771 roku odpoczywający nad brzegiem Dunajca, zajadający się śliwkami i jabłkami z pobliskich sadów austriaccy muszkieterzy oraz węgierscy dragoni nie myśleli o sobie jako o najeźdźcach czy okupantach. Rozkazano im po prostu przesunąć się naprzód, by chronić imperium Habsburgów przed zarazą. Byli wprawdzie gośćmi króla Polski, ale pozostawali też w poprawnych stosunkach z jego konfederackimi wrogami. Przede wszystkim nie mieli zaś pojęcia o podchodach dyplomatycznych, które prowadzono wówczas w Berlinie, Petersburgu i Wiedniu.

Plan, który nazwano później (nie do końca trafnie) „pierwszym rozbiorem Polski”22, powstał w kręgach rządzących trzech jej najpotężniejszych sąsiadów w latach 1771–1772. Wszystko to działo się w czasie, gdy Europa Środkowo-Wschodnia dźwigała się po kilkudziesięciu latach zawziętych wojen, między państwami regionu nadal panowała nieufność, a obawy przed ponownym wybuchem konfliktu były bardzo realne. W naznaczonej bezprawiem epoce monarchowie i inni władcy uznawali za oczywiste, że pośród nieustannej pogoni za podatkami i poborowymi łatwym rozwiązaniem jest wyszarpnięcie skrawka mniej potężnego państwa, a zatem jedynym gwarantem międzynarodowego pokoju pozostaje równowaga sił23.

Za tą koncepcją stał niewątpliwie Berlin, lecz aby wyjaśnić źródła polityki Prus, nie wystarczy odwołać się do szczególnej „bezwzględnej ambicji”, jaką miał żywić ten kraj. Prawdą jest, że nie było władcy bardziej bezlitosnego i ambitnego od Fryderyka II (wówczas jeszcze nie Wielkiego). Żaden też nie odnosił się bardziej pogardliwie do Pola­ków – król Prus określał ich między innymi jako „największych brudasów na świecie” i „podłe małpy”. Jednocześnie trzeba przyznać, że Prusacy nie dysponowali prostą odpowiedzią na wzrost potęgi Rosji czy zapaść Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Na swojej wschodniej flance od dziesięcioleci borykali się z pośrednim zagrożeniem rosyjskim wynikającym z patronatu Rosji nad Saksonią – bezpośrednim rywalem Prus – a także z tego, że w rękach Sasów pozostawał tron polski. Podczas wojny siedmioletniej zagrożenie to stało się jednak boleśnie bezpośrednie. W sierpniu 1759 roku w niezwykle krwawej bitwie pod Kunowicami nad Odrą Rosjanie zmiażdżyli niezwyciężoną rzekomo armię pruską i wydawało się, że w zasięgu mają bezbronny Berlin. Hohenzollernów uratowało wówczas jedynie wstąpienie na tron carski urodzonego w Niemczech skrajnego prusofila Piotra III, został on wszakże szybko pozbawiony władzy przez swoją niemiecką żonę Kata­rzynę. W przeciwieństwie do zmarłego (zamordowanego) męża cesarzowa nie przepadała za Prusami, żywiła do nich bowiem urazę za aneksję jej rodzinnego księstwa Anhalt-Zerbst, a na tronie polskim szybko zainstalowała swojego zaufanego. Z perspektywy pruskiej zagrożenie rosyjskie stale rosło i trzeba było mu przeciwdziałać. Sytuację w zdominowanej przez Rosjan Rzeczpospolitej należało zatem jakoś uspokoić. Używając metafory medycznej – pacjent był niewątpliwie chory i pytanie brzmiało, czy najwłaściwszą terapią jest amputacja.

Do interwencji z zewnątrz dochodziło w Rzeczpospolitej już wcześniej. Na przykład w 1732 roku, w okresie poprzedzającym wojnę o sukcesję polską, ambasador rosyjski w Wiedniu hrabia von Loewenwolde doprowadził do zawarcia tajnego układu, na mocy którego Au­­stria, Rosja i Prusy miały się sprzeciwić wyborowi francuskiego kandydata Stanisława Leszczyńskiego na króla Polski podczas nadchodzącej elekcji. Gdy intrygi „trzech czarnych orłów” spaliły na panewce i Leszczyńskiego jednak wybrano, Rosjanie namówili swoich klientów w Polsce do zorganizowania drugiej elekcji oraz wysłali do Warszawy korpus wojsk, zapewniając w ten sposób wyniesienie na tron swojego pierwotnego faworyta Augusta III Sasa.

Sami Prusacy również nie stronili od gangsterskich metod. Odnosząc się do Polski, Fryderyk przytoczył niegdyś łacińską sentencję vita mea, mors tua; innymi słowy, musiała ona umrzeć, aby Prusy mogły żyć. Już w 1731 roku opowiadał się za zagarnięciem polskiej prowincji Prus Królewskich, aby domknąć lukę dzielącą Brandenburgię od Prus Wschodnich, a beznamiętne przejęcie w 1740 roku przez Prusaków austriackiego Śląska uchodziło nawet w tej cynicznej epoce za wyjątkowy przykład bezwstydnej grabieży. Gdy podczas wojny siedmioletniej Fryderykowi zabrakło pieniędzy, zabrał się do fałszowania polskiej monety na wielką skalę. Przejąwszy saską mennicę w Dreźnie, gdzie bito polski pieniądz, zdołał z użyciem barwników wyprodukować monety, które wyglądały wprawdzie dobrze, ale zawierały o dwie trzecie mniej złota od prawdziwych augustdorów. Dzięki temu jego agenci mogli zalać Rzeczpospolitą falsyfikatami, z ogromnym zyskiem wymieniając je na dobre monety24.

Pod rządami kanclerza Kaunitza Austriacy przyjęli zasadę nieangażowania się w sprawy polskie. Nie przepadali za Prusami, do Rosji zaś, której przydatność jako sojusznika podczas wojny siedmioletniej okazała się bardzo niska, podchodzili jak pies do jeża. „Jako przyjaciel Rosja jest niemal bezużyteczna – stwierdził Kaunitz – a jako wróg może nam jeszcze wyrządzić spore szkody”25.

Dwa lata poprzedzające pierwszy rozbiór upłynęły na dyplomatycznej grze wstępnej w postaci obfitej francuskojęzycznej korespondencji. Młodszy brat Fryderyka, książę Henryk Pruski spędził wiele miesięcy w Petersburgu, prawiąc pochlebstwa na tamtejszym dworze, a zarazem przekonując Rosjan do swojego punktu widzenia. Caryca Katarzyna miała już przygotowany plan rozbioru, gdyż na początku swojego panowania rozważała różne scenariusze awaryjne. Trzeba ją było jednak skłonić, by zrezygnowała z objęcia całej Rzeczpospolitej strefą wpływów Rosji; swoje stanowisko w tej kwestii władczyni złagodziła dopiero w połowie lata 1771 roku26. Książę Henryk wskazywał wszakże, że lwią część ziem trzeba koniecznie zaoferować Austrii.

Sama Austria ociągała się nie tylko z powodu skrupułów Marii Teresy związanych z niemoralnością takich poczynań za granicą. Z punktu widzenia leżącego nad Dunajem Wiednia najważniejsza była przyszłość księstw naddunajskich, a rozmaite propozycje co do przyszłości Rzeczpospolitej schodziły na dalszy plan wobec następstw wojny rosyjsko-tureckiej27. Po zwycięstwie pod Chocimiem we wrześniu 1769 roku Rosjanie okupowali zarówno Mołdawię, jak i Wołoszczyznę, a doniesienia sugerowały, że caryca rozważa być może zdobycie Konstantynopola. Rosyjska flota wpłynęła na Morze Śródziemne. Przerażony Kaunitz na ponad dwa lata obrał za priorytet poprawę stosunków z Wielką Portą. 6 lipca 1771 roku, po długich sekretnych negocjacjach, posunął się wręcz do zawarcia sojuszu z Osmanami, co okrzyknięto „najbardziej niezwykłym wydarzeniem w dziejach stosunków między Austrią a Turcją”28. Wykonując ten ruch, podkreślał w swoich wystąpieniach potrzebę zachowania „wolnej Polski”; w tym czasie po raz pierwszy usłyszał, że Berlin i Petersburg osiągnęły już niemal porozumienie w sprawie proponowanego rozbioru. Ponadto w kolejnych miesiącach przyjmował od Osmanów duże sumy w złocie, które miały go skłonić do wypowiedzenia wojny Rosji. W jego ocenie Rzeczpospolita była kwestią drugorzędną. Zgodę na rozpoczęcie rozmów o rozbiorze wyraził dopiero wtedy, gdy Rosjanie dali do zrozumienia, że cesarzowa nie ma ostatecznie zamiaru dokonywać aneksji Mołdawii i Wołoszczyzny, a i wówczas uczynił to nieśpiesznie29. Przy braku jasnych wytycznych od dwójki współwładców przez ponad pół roku nie wykluczał żadnej opcji. Wiedeń czekał zatem do kwietnia 1772 roku, zanim zasygnalizował, że sojusz z Osmanami nie ma perspektyw, a w czerwcu dyskretnie go anulował. Austria nie zadeklarowała definitywnie udziału w zaborze ziem Rzeczpospolitej do chwili, gdy w wojnie rosyjsko-tureckiej nie doszło latem 1772 roku do zawieszenia broni.

Z perspektywy czasu widać, że do rozbioru mogło dojść tylko dzięki zbiegowi kilku mało prawdopodobnych czynników. Trzej główni bohaterowie dramatu byli zmuszeni przezwyciężyć panującą od dekad wzajemną nieufność. Czwarty sąsiad Polski, czyli imperium osmańskie, musiał zostać wyeliminowany z równania; Prusacy musieli pohamować apetyt, zadowolić się najmniejszą częścią, a Rosjanie – porzucić, a przynajmniej zrewidować swoją praktykę polegającą na zarządzaniu Rzeczpospolitą niczym niezadeklarowanym protektoratem. Austriaków zaś trzeba było oczarować i skłonić do połk­nięcia przynęty. A jednak wszystko to się zdarzyło.

Trójstronne negocjacje, które toczono przez kilka miesięcy od lutego 1772 roku, stanowiły pierwszy z pięciu etapów i miały w pierwotnym zamiarze doprowadzić do osiągnięcia ostatecznego porozumienia w czerwcu. Współcześni rysownicy często przedstawiali je jako scenę, w której trójka chciwych monarchów kroi gigantyczny tort. Wspomniani monarchowie oczywiście nigdy nie spotkali się osobiście, ale karykatura była zasadniczo trafna. Ambasadorowie Rosji oraz Prus przychodzili do wiedeńskiej kancelarii księcia Kaunitza, gdzie ślęczeli nad mapami i atlasami, kreśląc na nich linie. Prusy skromnie poprzestały na Prusach Królewskich i Warmii, co postulował Fryderyk 40 lat wcześniej, wyłączając jedynie miasta Gdańsk oraz Toruń. Rosja zadowoliła się z kolei długim pasem terytorium biegnącym wzdłuż wschodniej granicy Wielkiego Księstwa Litewskiego. W ostatecznym rozrachunku najbardziej pazerni okazali się być może Austriacy. Początkowo utrzymywali oni, że każde z trzech mocarstw powinno wziąć „dokładnie równą” część. Następnie oświadczyli, że przez równość części nie rozumieją ich powierzchni w kilometrach kwadratowych, lecz „żyzność gruntów” i ich „wartość polityczną”. Na oku mieli zaś ogromny szmat ziemi rozciągający się w poprzek Korony od rzeki Białej na zachodzie po Zbrucz na wschodzie, niemal trzykrotnie większy od udziału pruskiego i mniej więcej dwudziestokrotnie przekraczający rozmiar już wcześniej zajętych starostw. Aby jasno dać do zrozumienia swoje zamiary, w połowie kwietnia – w tym samym czasie, gdy zdecydowali się wycofać z sojuszu z Osmanami – wysłali na południe Polski 20 tysięcy żołnierzy pod dowództwem generała Hadika, którzy mieli zająć cenne kopalnie soli w Wieliczce i Bochni. Zaskoczyli tym nawet Fryderyka, który zapytał: „Panowie, czy nie złapie was niestrawność?”. Co więcej, informacje o toczących się negocjacjach Au­s­triacy przekazali potajemnie konfederatom barskim, którzy znajdowali się już wówczas w beznadziejnej sytuacji. Wydaje się, że Kaunitz i Józef wyprzedzali w tych działaniach Marię Teresę, która wciąż się wahała – od niemal 40 lat utyskiwała na bezprawne zagarnięcie Śląska przez Prusy, a teraz miała wziąć udział w rabunku jeszcze bardziej skandalicznym. Czerwcowy termin minął, a negocjacje nie dobiegły końca. Dopiero w lipcu umowę przypieczętowały drobne ustępstwa ze strony Austrii. Ostatecznie sumienie nie powstrzymało Marii Teresy. Jak skomentował to Fryderyk: „Przed przyjęciem ciała Polski skonsultowała się ze spowiednikiem: płakała, ale brała”30.

Drugim etapem był formalny traktat rozbiorowy, który przybrał postać trzech równoległych konwencji opublikowanych w Peters­burgu 5 sierpnia 1772 roku; jego tekst ociekał wręcz hipokryzją:

Au nom de la Très-Sainte Trinité. L’esprit de faction, les troub­les et la guerre intestine dont est agité depuis tant d’années le Royaume de Pologne, et l’anarchie qui chaque jour y acquiert de nouvelles forces […] donnant de justes appréhensions de voir arri­ver la décomposition totale de l’État. […] Et en même temps, les Puissances voisines de la République ayant á Sa charge des prétentions et des droits aussi ancients que légitimes […].

(W imię Trójcy Przenajświętszej. Duch stronniczy, podtrzymujący anarchię w Polsce, każe obawiać się zupełnego rozkładu państwa, co by mogło zaszkodzić interesom sąsiadów tej Rzplitej, naruszyć dobre stosunki istniejące między nimi i wzniecić ogólną wojnę; więc Austria, Prusy i Rosja, mające względem Polski pretensje i prawa równie dawne jak słuszne, postanowiły wystąpić z nimi, przywrócić porządek wewnątrz Polski i nadać temu państwu stan polityczny więcej zgodny z interesami jego sąsiadów)31.

Angielski polityk i filozof polityczny Edmund Burke napisał: „Cesarzowa Rosji zjadła śniadanie. Kto wie, gdzie będzie jadła obiad”.

Ustaliwszy ramy międzynarodowe, w trzecim etapie wszystkie mocarstwa rozbiorowe pospiesznie objęły w posiadanie nowe terytoria. Mieszkańcy Rzeczpospolitej byli jedynie widzami. Prusacy wkroczyli do Prus Królewskich, Rosjanie zajęli województwo połockie, mści­sław­skie i witebskie, a armia austriacka pod dowództwem urodzonego w Irlandii generała Richarda d’Altona przekroczyła graniczny strumień w Białej, kierując się na wschód.

W rzeczywistości Austriacy popełnili bezwstydny falstart. D’Alton otrzymał bowiem rozkaz wymarszu w chwili, gdy osiągnięto porozumienie – nie polecono mu czekać na formalne zawarcie traktatu rozbiorowego. Jego wojska dotarły do Tarnowa ostatniego dnia miesiąca (czyli według kalendarza obowiązującego w Petersburgu 20 lipca):

Dnia 31 lipca 1772 po raz pierwszy do Tarnowa wkroczyły wojska austriackie pod dowództwem gen. d’Altona. […] Miasto zajęli od strony zachodniej, wcześniej zdobywając: Tyniec, Wieliczkę i Bochnię. Długo tu nie zabawiły, skoro 29 sierpnia miasto odprowadzało prowiant do Tuchowa. Początkowo główne siły stacjonowały w Pilźnie, niemniej dowódca na kwaterę wybrał kamienicę przy tarnowskim Rynku 20. W dniu 11 września przy odgłosie trąb ogłoszono uniwersał rozbiorowy cesarzowej Marii Teresy, zawiadomiono mieszczan tarnowskich, iż stali się poddanymi austriackimi32.

W tym czasie walczyły jeszcze niedobitki konfederatów barskich, choć szybko ubywało im sił. Kazimierz Pułaski mężnie bronił Częstochowy. W kwietniu padł Tyniec. W październiku zdobyto zaś ostatnią twierdzę konfederatów – klasztor w Zagórzu pod Sanokiem. Obserwatorzy konfederaccy mogli z niej widzieć na rozciągającej się w dole równinie maszerujące w kierunku Lwowa kolumny austriackie.

W Wiedniu 11 września cesarzowa-królowa Maria Teresa wydała Revindicatio:dekret, w którym wyjaśniała, że jej wojska „odzyskują” ziemie galicyjskie, a co za tym idzie, wszyscy dotychczasowi urzędnicy królewscy na tych ziemiach – wojewodowie, starostowie i kasztelanowie – zostają odwołani. Wieści o rozbiorze zaczęły się rozchodzić.

W samym Lwowie garnizon rosyjski trzeba było przekonać do opuszczenia miasta. Nie doszło jednak do potyczek. Generał Andreas Hadik cierpliwie czekał do 18 września na wycofanie się Rosjan. Austriacy wkroczyli następnego dnia, oświadczając, że objęli w posiadanie nie „Lwów”, lecz „Lemberg”.

Wkrótce potem generałowi Hadikowi powierzono dowództwo wojskowe nad zaanektowanymi terenami, a 4 października austriacki gubernator hrabia Johann Baptist Anton von Pergen zaprosił miejscowych radnych do udziału w uroczystościach ustanowienia „Królestwa Galicji i Lodomerii”. Ci jednak odmówili, powołując się na przysię­gę wierności złożoną królowi Polski, ale ugięły się władze kościelne. Podczas mszy pontyfikalnej w lwowskiej katedrze, którą cele­browali bis­kupi: rzymskokatolicki, greckokatolicki i ormiańsko­katolicki, po raz pierwszy publicznie padło imię cesarzowej-królowej Marii Teresy.

Generał Hadik przedstawił teorię, zgodnie z którą rząd cesarski dokonywał jedynie „ponownego włączenia” terytoriów będących od zawsze legalnie w jego posiadaniu. Jeszcze przed końcem roku w Wiedniu ukazała się zaś obszerna rozprawa historyczna, w której utrzymywano, że roszczenia Habsburgów do Galicji Wschodniej wynikają z ich praw jako następców władców średniowiecznego księstwa halickiego, a do Galicji Zachodniej – jako następców władców księstw oświęcimskiego i zatorskiego.

Jak się okazało, każdy z zaborców posługiwał się podobną (i równie zwodniczą) argumentacją. Prusacy twierdzili, że – będąc następcami prawnymi zakonu krzyżackiego – Hohenzollernowie naprawiają jedynie niesprawiedliwość, do jakiej doszło w 1466 roku, kiedy to Polska oderwała Prusy Królewskie od ziem zakonnych. Rosjanie wskazywali z kolei, że Romanowowie zgłaszają jedynie swoje prawa do Połoc­ka, który Włodzimierz Wielki podarował swemu synowi Iziasła­wowi w 989 roku. To ostatnie twierdzenie wzbudziło pewną konsternację. Opisując negocjacje rozbiorowe, pruski minister Hertzberg ośmielił się zasugerować, że rosyjskim roszczeniom brak uzasadnienia historycznego, czym wzbudził gniew cesarzowej Katarzyny. „Ten dureń Hertzberg – pisała w prywatnej korespondencji – zasługuje na solidne lanie […] o historii wie nie więcej niż moja papuga. […] Jego arogancja czyni go ignorantem i prymitywnym głupcem – jest niczym wół z Pomorza”33.

W przeciwieństwie do carycy cesarzowa-królowa odczuwała, przynajmniej prywatnie, wyrzuty sumienia:

Ten niefortunny rozbiór Polski kosztuje mnie dziesięć lat życia. Ile razy odmawiałam na to zgody? Ale spadające na nas kolejne klęski – Turcy, nędza, głód i zarazy w kraju, brak nadziei na pomoc ze strony Francji czy Anglii, a na koniec groźba izolacji i [wystawienia] na wojnę zarówno z Prusami, jak i z Rosją zmusiły mnie w końcu do przystąpienia do tego nieszczęsnego układu, który splami pamięć o całym moim panowaniu. Boże, spraw, abym nie musiała za to odpowiadać na tamtym świecie34.