52,99 zł
Europa - między Wschodem a Zachodem Normana Daviesa to niesamowita podróż po świecie historii, sztuki i literatury. Wyprawa, podczas której naszym przewodnikiem jest niezwykły erudyta, doskonały pisarz, a przede wszystkim wielki historyk. Norman Davies, znany ze swojego zamiłowania do przełamywania utartych schematów, czyni to także na kartach tej książki. Dowiemy się z niej, dlaczego historia „cywilizacji zachodniej” nie jest tym samym co historia Europy, w czym Australia jest podobna do Syberii i dlaczego nie zdajemy sobie sprawy, że Niemcy przez ostatnie tysiąc lat byli najlepszymi przyjaciółmi Polaków. Autor zdradzi nam źródła swoich inspiracji oraz sekrety historycznego i pisarskiego warsztatu. To wielka gratka zarówno dla miłośników książek Normana Daviesa, jak i dla tych, którzy przygodę z nimi dopiero zaczynają
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 508
Data ważności licencji: 12/31/2025
Gdy pisałem swoją pierwszą książkę trzydzieści lat temu, zimna wojna osiągała apogeum[1]. Groziła nam wymiana nuklearnych ciosów między „Zachodem” a sowieckim „Wschodem”. Wielka Brytania przystąpiła właśnie do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, która sięgała jedynie Niemiec Zachodnich. Od Lubeki po Triest rozciągała się nieprzerwana żelazna kurtyna, a kraje położone na wschód od niej znajdowały się pod rządami ponurych, kontrolowanych przez Moskwę komunistycznych reżimów. Co więcej, żelazna kurtyna zaczynała dzielić nasze umysły. Wydawało się, że nazwa „Europa” nie dotyczy już całości kontynentu, lecz coraz częściej skrótowo określa projekt wdrażany w jego zachodniej części. Na pierwszy rzut oka z tej pułapki nie było wyjścia. Posiadający największy arsenał jądrowy na świecie ZSRR wydawał się niezwyciężony. Idea wolnej i zjednoczonej Europy stała się ułudą.
O wschodniej części kontynentu coraz częściej zapominano lub ją ignorowano. W związku z tym w kolejnych dekadach poświęcałem wiele czasu oraz energii na walkę z powszechnie panującym sposobem myślenia. Moim zadaniem jako historyka, którego zainteresowania przesunęły się z Francji i Włoch w stronę Polski i Rosji, było dbanie o to, aby historia Europy Wschodniej nie zniknęła z pola widzenia, a także o to, by teraźniejszość nie wyparła całkowicie przeszłości. Regularnie goszcząc na Wschodzie, chciałem zwrócić uwagę na bogate życie kulturalne oraz intelektualne takich krajów jak Polska, Węgry i Czechosłowacja, pokazując tym samym, że system komunistyczny, który stanowił przedmiot zainteresowania większości komentatorów z Zachodu, został narzucony z zewnątrz i jest efemerycznym ciałem obcym. W tym duchu napisałem wydaną w Anglii w 1981 roku książkę Boże igrzysko. Historia Polski. W tym również duchu rozpocząłem pod koniec lat osiemdziesiątych pracę nad Europą. Rozprawą historyka z historią[2].
O dziwo, nastawienia i priorytety rodem z ery zimnowojennej nie zniknęły po upadku muru berlińskiego. Wręcz przeciwnie, wielu ludzi wydawało się nie dostrzegać, że coś się zmieniło. Unia Europejska kontynuowała wdrażanie opracowanego w latach osiemdziesiątych projektu unii monetarnej w Europie Zachodniej, odkładając równocześnie na później kwestię rozszerzenia na wschód. Historycy, którzy przez całe swoje studia i karierę zawodową nauczyli się ignorować Wschód, nie zamierzali się zmieniać. Najbardziej rażące przykłady dzieł publikowanych jako „historie Europy”, lecz w rzeczywistości ograniczających się do Europy Zachodniej, ukazały się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a więc w czasie, gdy można by było oczekiwać zmiany nastawienia[3].
W tej sytuacji zacząłem wygłaszać wykłady, pisać artykuły oraz szkicować eseje związane w ten czy inny sposób z tematem „Europa: Wschód i Zachód”. Wiele z nich dotyczyło kwestii, które miały zostać omówione w Europie lub podczas dyskusji wywołanych przez tę książkę. Część zawdzięczała swoje powstanie mojej kolejnej dużej pracy: Wyspom. Historii[4]. Gdy pisałem Europę, zdawałem już sobie sprawę, że anglocentryczną historię Wielkiej Brytanii dzieli od historii kontynentu taka sama przepaść mentalna jak ta, która wyrosła między powszechnym oglądem historii Europy a Europą Wschodnią. Tak więc zarówno Europę, jak i Wyspy można traktować jako element krucjaty na rzecz historiografii bez luk.
Niniejszy wybór esejów składa się zatem wyłącznie z tekstów napisanych w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Wszystkie dotyczą w pewien sposób wspólnego tematu, lecz priorytetem uczyniłem różnorodność. Część z nich, jak na przykład esej Uprawnione porównania, fałszywe kontrasty, wygłoszony w Oksfordzie jako wykład specjalny, lub Sicut lilium – pierwszy z serii sześciu wykładów pod auspicjami oksfordzkiego Magdalen College – ma charakter bardziej formalny. Inne, takie jak Historia a polityka, są raczej analityczne. Niektóre, jak choćby „spacer przez całe życie” – Historia, język i literatura – są odzwierciedleniem osobistych doświadczeń i odczuć autora podczas długiej kariery akademickiej. Mam nadzieję, że taka mieszanka okaże się zarówno sierioznaja, jak i przyjemna. Prolog wybrał się sam. Rozpoczyna się od słów „Na początku...” i pochodzi z pierwszych stron Europy. Pokazuje między innymi, że podróż Europy miała swój początek na wschodzie. Tekst ostatni, Czekając na obiad, został opublikowany wiele lat temu w nieodżałowanym czasopiśmie „Encounter”. Przybliża on smak życia codziennego w tak zwanym bloku wschodnim. Jest to przypomnienie czasów, które powinny pozostać wyłącznie historią.
Przygotowując niniejsze teksty do publikacji, byłem zaskoczony tempem, w jakim komentarze w nich zawarte traciły aktualność. Świat nigdy nie stoi w miejscu, a kontekst, w jakim powstają eseje, ulega ciągłym zmianom. Tak więc spostrzeżenia sprzed kilku zaledwie lat mogą trącić myszką już teraz.
W takich okolicznościach pojawia się oczywiście pokusa zaktualizowania całości zbioru i usunięcia anachronizmów. Nie zdecydowałem się jednak na taki krok. Po pierwsze, byłoby to trudne ze względów praktycznych. Po drugie, wydawało mi się to nie do końca uczciwe. Odarcie wywodu historycznego z kontekstu, w jakim powstał, oznacza pozbawienie go w znacznej mierze swoistego klimatu i tożsamości. Dlatego też dokonałem niewielu znaczących zmian – niektóre fragmenty skróciłem, inne nieco rozszerzyłem, dodając kilka zdań dla wyjaśnienia czy ilustracji. Żadnego z esejów nie przeredagowałem jednak od podstaw.
Podczas dekady spinającej wiek XX z XXI w Europie nastąpiło sporo doniosłych wydarzeń. Wiele krajów dawnego bloku sowieckiego przystąpiło do NATO, a wojska paktu prowadzą obecnie manewry od Estonii po Krym – w miejscach, gdzie ich obecność mogłaby jeszcze niedawno oznaczać wybuch trzeciej wojny światowej. Stosunkami Europy ze Stanami Zjednoczonymi targały kolejne wstrząsy. Pierwszy z nich spowodowała fala współczucia związanego z atakami na Nowy Jork i Waszyngton 11 września 2001 roku, drugi natomiast fala nieufności sprowokowanej wojną z Irakiem, w której Amerykanie objęli przywództwo. W 2004 roku Unia Europejska przyjęła aż dziesięciu nowych członków, przede wszystkim ze wschodu, poszerzając tym samym swój zasięg we wszystkich regionach – na północy, południu, wschodzie, zachodzie i pośrodku kontynentu. W 2006 roku zaś oddzielenie się Czarnogóry od Serbii przypieczętowało długi proces rozpadu byłej Jugosławii.
Wskutek tych zmian nagłemu zacieśnieniu uległy codzienne kontakty Wschodu z Zachodem, które za pamięci dwóch czy trzech poprzednich pokoleń były utrudnione. Handlowcy, turyści, bankierzy, przemysłowcy i miłośnicy taniego latania zawitali niesłychanie licznie do Pragi, Krakowa, Petersburga, a także Budapesztu, Sarajewa i Dubrownika. Europejczycy, spokojnie czekając na zbliżającą się akcesję Bułgarii i Rumunii, rozpoczęli stanowiącą element znajomej już procedury dyskusję na temat plusów i minusów przystąpienia do UE Turcji oraz Ukrainy.
Niemniej okazało się, że ponowna integracja Europy nie sprowadza się wyłącznie do kwestii usunięcia barier politycznych. Żelazną kurtynę łatwiej było rozmontować wzdłuż fizycznych granic niż w ludzkich umysłach. Najwięcej czasu wymagała zmiana mentalności. Obywatele dawnego Zachodu nadal spoglądali na Wschód z podejrzliwością, lekceważeniem i pełnym zaskoczenia zdumieniem. Wśród mieszkańców dawnego Wschodu zbyt często pokutowała z kolei wiara w mityczny, mlekiem i miodem płynący Zachód. Przede wszystkim jednak historia Europy nie wydobyła się ze starych kolein i brakowało informacji niezbędnych do zrozumienia korzeni nowej rzeczywistości. Ogólnie rzecz biorąc, jestem głęboko przekonany, że przedstawiony w tym zbiorze temat Wschodu i Zachodu pozostaje równie aktualny jak trzydzieści lat temu.
Przeglądając papiery, stwierdziłem, że na publikację czeka jeszcze wiele podobnych esejów i wykładów. Jeżeli pierwszy ich wybór spotka się z aprobatą wszystkich zainteresowanych, a w szczególności czytelników, z radością przygotuję kolejne.
Norman Davies
Kraków, czerwiec 2006 roku
[1] Zob. Norman Davies, White Eagle, Red Star. The Polish-Soviet War of 1919–1920, przedm. A.J.P. Taylor, London 1972 (wyd. pol.: Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919–1920, tłum. Andrzej Pawelec, Kraków 1997).
[2] Zob. Norman Davies, God’s Playground. A History of Poland, Oxford 1981 (1. wyd. pol.: Boże igrzysko. Historia Polski, tłum. Elżbieta Tabakowska, t. 1–2, Kraków 1989–1991); Europe. A History, Oxford 1996 (wyd. pol.: Europa. Rozprawa historyka z historią, tłum. Elżbieta Tabakowska, Kraków 1998).
[3] Doskonałym przykładem jest tutaj Jean-Baptiste Duroselle, Europe. A History of Its Peoples, London 1991 (wyd. pol.: Historia narodów Europy, tłum. Piotr Wrzosek, Magdalena Litwiniuk, Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, Warszawa 1996).
[4] Zob. Norman Davies, The Isles. A History, London 1999 (wyd. pol.: Wyspy. Historia, tłum. Elżbieta Tabakowska, Kraków 2003).
Na początku nie było Europy. Przez pięć milionów lat był tylko długi, pełen zatok półwysep bez nazwy, osadzony na froncie największej na świecie masy lądu niby rzeźbiona figura na dziobie okrętu. Na zachodzie rozciągał się nie przebyty jeszcze ocean. Na południu leżały dwa otoczone lądem i połączone ze sobą morza, usiane wyspami, pełne zatok i własnych półwyspów. Na północy ogromna polarna czapa lodowa pokrywała morze i ląd, rosnąc i kurcząc się na przemian na przestrzeni stuleci jak monstrualna, zlodowaciała meduza. Na wschodzie lądowy most stanowił połączenie z resztą świata i stamtąd właśnie miały nadejść wszystkie ludy i wszystkie cywilizacje.
W przerwach między epokami lodowcowymi na półwysep docierali pierwsi należący do ludzkiej rasy osadnicy. Małpoludy z Neandertalu i jaskiniowcy z Cro-Magnon z pewnością mieli jakieś imiona, jakieś twarze, jakieś myśli. Nie sposób się jednak dowiedzieć, kim naprawdę byli. Można tylko nakreślić bardzo niewyraźne portrety – na podstawie rysunków, wyrobów i kości, które po nich zostały.
Kiedy lodowiec cofnął się po raz ostatni – zaledwie dwanaście tysięcy lat temu – na półwysep przypłynęły nowe fale migrantów. Bezimienni pionierzy i śmiałkowie przesuwali się powoli na zachód, wędrując wzdłuż wybrzeży, przemierzając lądy i morza, docierając do najodleglejszych wysp. Najwspanialsze z ich ocalałych dzieł, pochodzące ze schyłku epoki kamiennej, ustępującej przed epoką brązu, zostało wzniesione na dalekich krańcach zamieszkanego przez człowieka świata – na położonej z dala od lądu wyspie. Żadne współczesne teorie nie potrafią jednak znaleźć niepodważalnej odpowiedzi na pytanie, co było natchnieniem dla tamtych genialnych budowniczych ani też jak się nazywał wzniesiony przez nich gigantyczny kamienny krąg[6].
Na przeciwległym krańcu półwyspu inny z owych dawnych ludów z odległych początków epoki brązu kładł podwaliny wspólnoty kulturowej, której wpływy trwają do dziś. Według tradycji, Hellenowie wtargnęli z głębi kontynentu trzema potężnymi falami, pod koniec drugiego tysiąclecia p.n.e. opanowując wybrzeża Morza Egejskiego. Podbili lokalne plemiona i zmieszali się z nimi. Rozprzestrzenili się na tysiące wysp, rozrzuconych na wodach morskich od Peloponezu po wybrzeża Azji Mniejszej. Wchłonęli kulturę głównego lądu i jeszcze starszą od niej kulturę Krety. Język, którym mówili, odróżniał ich od „barbarzyńców” – tych, którzy porozumiewali się „niezrozumiałym bełkotem”. Byli to twórcy starożytnej Grecji.
Później, gdy dzieci epoki klasycznej pytały swoich rodziców, skąd wzięła się ludzkość, opowiadano im o stworzeniu świata przez jakiegoś niezidentyfikowanego opifex rerum – „boskiego stwórcę”. Mówiono im o potopie i o Europie.
Europa stała się przedmiotem jednej z najszacowniejszych legend świata klasycznego. Była matką władcy Krety Minosa, a tym samym antenatką najstarszej gałęzi śródziemnomorskiej cywilizacji. Przelotnie wspominał o niej Homer. Ale w poemacie o porwaniu Europy, którego autorstwo przypisuje się Moschosowi z Syrakuz, a przede wszystkim w Metamorfozach rzymskiego poety Owidiusza, została unieśmiertelniona jako niewinna księżniczka, uwiedziona przez ojca bogów. Otóż pewnego dnia, gdy przechadzała się w towarzystwie swoich dworek nad brzegiem morza w rodzinnej Fenicji, oczarował ją Zeus, który przyjął na siebie postać śnieżnobiałego byka:
Już pozbyła się lęku, już głaszcze dziewczęcą ręką jego pierś, stroi rogi w świeże kwiaty. A nawet odważa się królewna siąść na grzbiecie byka, nie wiedząc, co czyni. A bóg zostawiając fałszywe ślady na mokrym piasku oddalił się powoli, a stamtąd odszedł dalej, przez środek morza niesie swoją zdobycz. Ona widząc, że brzeg się oddala, przelękła się, jedną ręką za rogi się trzyma, drugą za grzbiet. Drży z lęku, a wiatr rozwiewa jej szaty[7].
Tak oto zrodziła się słynna legenda o Europie, takiej, jaką przedstawiono na greckich wazach odnalezionych w domach Pompei i jaką w czasach nowożytnych malowali Tycjan, Rembrandt, Rubens, Veronese i Claude Lorrain.
Herodot – historyk, którego dzieła pochodzą z V wieku p.n.e. – nie uległ urokowi tej legendy. Jego zdaniem, porwanie Europy było zaledwie jednym z incydentów, jakie zdarzyły się podczas wiecznych wojen, które wybuchały z powodu porywania sobie nawzajem kobiet. Zgraja Fenicjan z Tyru uprowadziła Io, córkę króla Argos, i wobec tego zgraja Greków z Krety wyruszyła do Fenicji i uprowadziła córkę władcy Tyru. Jeden z wielu podobnych wypadków: piękną za nadobną[8].
Legenda o Europie wywołuje wiele skojarzeń. Natomiast nie ulega wątpliwości, że uprowadzając księżniczkę z wybrzeży Fenicji (czyli z dzisiejszego południowego Libanu) na Kretę, Zeus przeniósł owoce starszej azjatyckiej cywilizacji Wschodu na tereny młodszych kolonii położonych na wyspach Morza Egejskiego. Fenicja leżała w sferze wpływów egipskich faraonów. Podróż Europy oznacza zatem mityczny związek starożytnego Egiptu ze starożytną Grecją. Bratu Europy, Kadmosowi, który wędrował po świecie w poszukiwaniu siostry – orbe pererrato – przypisuje się zasługę wprowadzenia do Grecji pisma.
Podróż Europy jest także symbolem charakterystycznej ruchliwości tych, którzy poszli w jej ślady. W odróżnieniu od wielkich cywilizacji dorzeczy Nilu i Indusu, Mezopotamii czy Chin, które trwały długo, ale pod względem geograficznym i intelektualnym rozwijały się powoli, cywilizację basenu Morza Śródziemnego stymulował nieustanny ruch. Ruch powodował niepewność i brak poczucia bezpieczeństwa. Niepewność stanowiła pożywkę dla bezustannego fermentu myśli. Brak poczucia bezpieczeństwa stawał się zachętą do energicznego działania. Minos słynął ze swoich okrętów. Kreta była pierwszą morską potęgą świata. Okręty przewoziły ludzi, towary i kulturę, przyspieszając wszelkiego rodzaju przemiany wszędzie tam, dokąd dopłynęły. Jak szaty księżniczki Europy, umysły owych starożytnych żeglarzy bezustannie poruszał powiew wiatru – tremulae sinuantur flamine vestes[9].
Europa podążała drogą Słońca – ze wschodu na zachód. Według innej legendy Słońce jest ognistym rydwanem, który niewidzialne konie ciągną z ukrytych na wschodzie stajni ku miejscu spoczynku poza zachodnim horyzontem. I rzeczywiście: jedna z kilku proponowanych etymologii zestawia pochodzenie nazwy „Azja” – „kraj wschodu słońca” – z pochodzeniem nazwy „Europa” – „kraj zachodu słońca”[10]. Hellenowie zaczęli nazywać Europą obszary położone na zachód od Morza Egejskiego – dla odróżnienia od starszych ziem leżących w Azji Mniejszej.
U zarania dziejów Europy znany ludziom świat leżał na wschodzie. Na zachodzie czekało nieznane, nieodkryty jeszcze cel przyszłych wypraw. Ciekawość Europy zapewne rzeczywiście stała się przyczyną jej zguby. Ale doprowadziła także do powstania nowej cywilizacji, która miała w końcu otrzymać jej imię i która miała się rozszerzyć, obejmując swoim zasięgiem cały półwysep.
[5] Niniejszy tekst pochodzi z książki Normana Daviesa Europa. Rozprawa historyka z historią, tłum. Elżbieta Tabakowska, Kraków 1988, s. 19–21.
[6] Stonehenge jest nazwą anglosaską, pochodzącą z około 500 roku n.e. Wcześniej musiały być w użyciu nazwy łacińskie, brytyjsko-celtyckie, a zapewne też i pochodzące z okresu przedceltyckiego, lecz żadna nie zachowała się do naszych czasów.
[7] Owidiusz, Metamorfozy, tłum. Anna Kamieńska, Wrocław 1995, ks. II, w. 862 nn.
[8] Zob. Herodot, Dzieje, tłum. Seweryn Hammer, Warszawa 2005, ks. I, s. 19.
[9] Zob. Owidiusz, Metamorfozy, op. cit., w. 875.
[10] Być może od asyryjskiego ereb, czyli „zachód”.
Prawy brzeg Dunaju stanowił przez stulecia północną granicę cesarstwa rzymskiego. Oznacza to, że hotel Gellért, w którym większość tutaj obecnych spędziła noc, został zbudowany na niegdysiejszym terytorium cesarstwa. Z kolei położony naprzeciw hotelu Gellért po drugiej stronie rzeki Uniwersytet Ekonomiczny w Budapeszcie, gdzie odbywa się niniejsza konferencja, stanął na ziemiach, które nigdy do Rzymu nie należały. Przekraczając rano most Wolności, przeszliśmy z Budy do Pesztu. Tysiąc sześćset czy tysiąc siedemset lat temu podróżny przeprawiający się przez Dunaj w tym samym kierunku opuszczałby przytulne przedmieścia rzymskiego Aquincum, wkraczając na otwarte równiny barbarzyńskiej Panonii.
Można sobie wyobrazić wiele podobnych przepraw. Niektóre znajdowałyby się w dolnym biegu rzeki, na terenie obecnej Serbii czy Bułgarii – w Taurunum czy Durostorum. Inne na górnym Dunaju w Vindobonie (Wiedniu) czy Reginie (Ratyzbonie). Jeszcze dalej na północ, w Colonia Augusta (Kolonii), wyruszywszy z imperialnego zachodniego brzegu Renu, lądowało się na nie należącym do Rzymian wschodnim brzegu Germania Barbarica. W leżącym przy Murze Hadriana Luguvallium przejście przez bramę w kierunku północnym oznaczało opuszczenie prowincji Britannia i wejście na ziemie dzikich ponoć plemion kaledońskich (nie było jeszcze wówczas Anglii ani Szkocji).
Określenia „rzymski” oraz „barbarzyński” kierują uwagę ku powracającej koncepcji, którą Rzymianie pozostawili w spadku wszystkim następcom. Chodzi tu o bardzo uproszczony i dyskusyjny pogląd, że wszystko, co związane z cesarstwem, było „cywilizowane”, wszystko zaś poza nim „barbarzyńskie”. Samo słowo „cywilizacja” pochodzi od łacińskiego cives – „obywatel”. Sugeruje to, że wyłącznie obywatele Rzymu posiadali atrybuty kultury wysokiej, które nie przysługiwały ludziom nie będącym jego obywatelami. Greckie słowo barbaros było początkowo określeniem każdego, kto mówił „bla-bla-bla” (jak byśmy to dziś powiedzieli), a nie po grecku. Z czasem nabrało jednak znaczenia pejoratywnego – ludzie tak nazywani mieli być nieokrzesani, zacofani i gorsi.
Badania nad początkami pojęcia „barbarzyństwa”, które po Grekach podjęli Rzymianie, wyróżniają dwa przełomowe momenty. Pierwszy to VIII wiek p.n.e., gdy starożytni Grecy zetknęli się ze Scytami oraz innymi koczowniczymi ludami z pontyjskich stepów. Kolejny nastąpił trzysta lat później, gdy Grecy stali w obliczu porażki z ręki perskich najeźdźców, a wszyscy wielcy poeci oraz dramaturgowie złotego wieku przedstawiali napastników jako gorszych w imię greckiej solidarności i przetrwania. Co do Persów, ciekawe jest to, że wywodzili się oni ze starej i wyrafinowanej kultury, z którą w innych okolicznościach starożytna Grecja mogłaby nawiązać cieplejsze stosunki. Historia jednak potoczyła się tak, że Grecy odwrócili się od świata zewnętrznego, wybrali nastawienie, które nazwano by później „szowinistycznym” lub „ksenofobicznym”, oraz zapoczątkowali długotrwałą i szkodliwą tradycję pogardy dla „innych spoza Grecji”[12]. Nie ma jednak wątpliwości, że idea Europy bierze początek od starożytnych Greków, którzy najczęściej wyrażali ją poprzez legendę.
Pomijając legendy, idea Europy dojrzewała w organiczny sposób przez bardzo długi czas. Najlepiej uczynimy, przyglądając się najpierw trzem powracającym koncepcjom wiązanym z terminem „Europa”, a następnie badając ich ewolucję w czasie. Pierwsze działanie ma charakter czysto analityczny – daje odpowiedź na pytanie: czym jest Europa? Drugie przypomina pracę archeologa – polega na przesiewaniu pokładów czasu i określaniu kolejnych etapów rozwoju obecnej zbiorczej idei. Daje ono odpowiedź na pytanie: jak powstały poszczególne składniki europejskiej tożsamości?
Jak wyjaśniłem we Wstępie do Europy[13], można wyróżnić trzy, częściowo zazębiające się warianty koncepcji Europy – geograficzny, cywilizacyjny oraz polityczny. Najprostszy wydaje się wariant geograficzny – przedstawia on Europę jako zachodni półwysep Eurazji. Historia Europy to wszystko, co wydarzyło się na tym półwyspie. Sprawa nie jest jednak tak prosta. Chociaż kształt półwyspu od północy, zachodu i południa jasno wytycza linia brzegowa, przebieg jego granicy lądowej na wschodzie zawsze był niejasny i ulegał zmianom. Obecna granica Europy poprowadzona wzdłuż pasma Uralu to linia arbitralna. Jest ona wynikiem konwencji stworzonej w XVIII wieku przez szwedzkiego geodetę na usługach carycy Katarzyny Wielkiej. To imperatorowa Rosji zadecydowała, że dawna, tradycyjna granica Europy na rzece Tanais (Don), ustanowiona rzecz jasna przez Greków, powinna zostać przesunięta daleko na wschód i objąć większą część imperium moskiewskiego. Konwencja ta utrzymała się przez ostatnich dwieście lat, nie należy jednak sądzić, że będzie trwać wiecznie.
Drugi wariant Europy – jako nowej cywilizacji Zachodu – jest najbardziej skomplikowany i obejmuje najwięcej możliwości. Ograniczę się tutaj do stwierdzenia, że koncepcja ta rodzi poważny problem natury przestrzennej, ponieważ ludzie, którzy nieśli tę cywilizację, postanowili dotrzeć na wszystkie kontynenty świata. W początkowym stadium Europa była zlokalizowana na wspomnianym eurazjatyckim półwyspie. Jednak od XVI wieku Europejczycy zaczęli migrować do Nowego Świata, Australazji oraz części Azji. Bardzo trudno dokładnie ustalić, co jest tutaj centrum, a co peryferiami. Większość ludzi z praktycznych powodów zawęża pojęcie centrum do półwyspu europejskiego. Są jednak zwolennicy innych ujęć, w szczególności amerykańscy orędownicy „cywilizacji zachodniej”, którzy twierdzą, że Ameryka Północna czy Australia stanowiły integralną część tej samej cywilizacji od początku wielkiej migracji przez ocean.
Trzeci wariant ma naturę polityczną. Idea politycznej Europy pozostawała przez wiele stuleci utopią i nieosiągalnym ideałem. Jednak po drugiej wojnie światowej polityczna Europa – czyli obecnie Unia Europejska – urzeczywistniła się jako żywy i wzrastający organizm. Zgodnie z traktatem rzymskim z 1957 roku wszyscy sygnatariusze zobowiązują się dążyć do „coraz ściślejszej unii”.
Warto tutaj być może dodać, że w obiegu znajdują się jeszcze dwie ogólne koncepcje Europy. Współcześnie zazwyczaj się ich nie omawia, ponieważ jedna jest z gruntu fałszywa, a druga opiera się na kryteriach negatywnych.
Koncepcja Europy oparta na rasie jest niezwykle długowieczna. Współcześni Europejczycy nie zastanawiają się zazwyczaj nad takimi kwestiami, dopóki nie znajdą się w szatni japońskiej pływalni lub nie zaczną rozważać skutków migracji między kontynentami. Nie twierdzę tutaj, że nie ma cech genetycznych, które są w oczywisty sposób właściwe Europie i rzadko spotykane w innych częściach świata (chyba że u ludzi pochodzenia europejskiego). Tak zwany typ nordycki – wysoki, jasnowłosy i błękitnooki – jest na przykład słusznie kojarzony z terenami Europy Północnej, a szczególnie ze Skandynawią i ziemiami skolonizowanymi przez wikingów. Można tutaj przedstawić trzy rodzaje zastrzeżeń. Po pierwsze, podział na uważane niegdyś za standardowe „typy rasowe” nie wytrzymuje krytyki. Sama biała skóra jest mitem – biali są tylko albinosi. Bywają ludzie o cerze intensywnie różowej, na przykład na brytyjskich plażach, lub ziemistej, która często towarzyszy jasnym włosom; są też obecne wszelkie możliwe odcienie skóry brązowej lub śniadej, przywodzące na myśl północnoafrykański czy bliskowschodni rodzaj cery. Po drugie, żaden z wyróżnianych typów nie jest wspólny dla całej Europy. Po trzecie, nie ma europejskiej grupy genetycznej, która wykazywałaby zbieżność z innymi wskaźnikami europejskości. Kiedyś sądzono, że Indoeuropejczycy, z których prajęzyka wywodzi się większość nowożytnych języków Europy, są też grupą rasową. Przekonanie to jest jednak w oczywisty sposób błędne – użytkownicy bengali i hindi również są Indoeuropejczykami. Równie dobrze można powiedzieć, że wszyscy Europejczycy są w rzeczywistości potomkami mieszkańców Bliskiego Wschodu, których język (lecz nie cechy rasowe) rozprzestrzenił się na południe i zachód. Odkrycie DNA znacznie poszerzyło możliwości zastosowania genetyki w historii. Nikt nie spodziewa się jednak znaleźć genu europejskości ani wyłącznie europejskiej puli genów[14].
Wreszcie, skoro już poruszamy ten temat, poza Europą funkcjonuje szeroki wachlarz teorii związanych z europejską tożsamością opartych na cechach, które ludzie spoza Europy uznają przez porównanie za obce. Rasa również odgrywa tu rolę. W Ameryce Północnej, gdzie tubylcy mają zazwyczaj piękną kasztanową skórę, europejskich przybyszów nazwano „bladymi twarzami”. Na Dalekim Wschodzie, gdzie blada twarz mieści się w gamie typowych kolorów skóry, Europejczycy stali się „okrągłoocy” lub „długonosi”. W Australii, gdzie większość mieszkańców jest pochodzenia brytyjskiego, Europa jest uznawana za utraconą ojczyznę przodków. W Afryce oraz Ameryce Łacińskiej jest ojczyzną imperializmu i kolonializmu. W Chinach czy Indiach jest jedną z wielu cywilizacji, w dodatku o wiele młodszą. Takie obserwacje porównawcze są interesujące z punktu widzenia interakcji między różnymi ludami świata, lecz nie umożliwiają pozytywnego czy wyczerpującego opisu składników europejskiej tożsamości.
Większość uczonych zgodziłaby się, że cywilizacja europejska ma korzenie w świecie klasycznym, często wymieniając przy tym trzy filary mającej się później narodzić wspólnoty. Są nimi starożytna Grecja, starożytny Rzym oraz tradycja judeochrześcijańska. Żaden z tych filarów nie był jednak wyłącznie, ani nawet w przeważającej większości, europejski. Na przykład choć starożytna Grecja narodziła się na Peloponezie – półwyspie półwyspu – stała się kolebką cywilizacji helleńskiej, która rozprzestrzeniła się na południe oraz na wschód, w kierunku Azji. Aleksander Wielki zakładał miasta na ziemiach dzisiejszego Egiptu czy Afganistanu, a nawet północnych Indii. Środek ciężkości cywilizacji helleńskiej z pewnością był bliżej Azji Mniejszej, regionu, który dziś nazwalibyśmy Bliskim Wschodem, niż serca półwyspu europejskiego[15].
Podobnie Rzym był cywilizacją założoną w wielkim mieście Italii, na innym półwyspie półwyspu. Później panował już jednak nad całym Morzem Śródziemnym, które stało się łacińskim jeziorem. Jest oczywiste, że cesarstwo rzymskie spoglądało nie w stronę Europy, lecz basenu Morza Śródziemnego, i to raczej jego wschodniej części. Na przykład cała Afryka Północna była terytorium rzymskim; obejmowało ono również Bliski Wschód aż po Mezopotamię oraz wschodnie wybrzeża Morza Czarnego wraz z Armenią. Najludniejszą prowincją imperium był Egipt. Pierwszy chrześcijański cesarz Konstantyn nieprzypadkowo zadecydował w IV wieku o przeniesieniu stolicy cesarstwa z Rzymu do leżącego na granicy Europy i Azji Bizancjum, które stało się Konstantynopolem[16].
Również religia judeochrześcijańska nie miała europejskich źródeł. Jak wszystkie trzy religie monoteistyczne pochodziła z Orientu – ex Oriente lux. Zrodziła się w Judei z judaizmu i dopiero później Europa stała się jej najważniejszym ośrodkiem[17].
Moim zdaniem, gdy mówimy o korzeniach Europy, powinniśmy podkreślać wzajemne zależności między chrześcijańską późną starożytnością a ludami i pogańskimi kulturami półwyspu. Ci bowiem miejscowi poganie stanowili materiał ludzki, który stopniowo nasiąkał poszerzającą się cywilizacją. Wynikiem tej interakcji było wykształcenie się około połowy pierwszego tysiąclecia cywilizowanej wspólnoty, która określała się jako „świat chrześcijański”. Wspólnota ta ewoluowała następnie w późniejszych wiekach, z wolna przyswajając sobie kolejne warstwy, z których każda jest składnikiem jej obecnej tożsamości.
Pierwszą warstwą jest więc Europa jako świat chrześcijański. Najważniejszy okres jego kształtowania się umiejscowiłbym między V a VIII wiekiem n.e., czyli w czasach wzrastania potęgi Bizancjum po upadku cesarstwa zachodniorzymskiego. Podstawową rolę w określeniu tożsamości Europy odegrał islam – po zajęciu kolebki chrześcijaństwa w Ziemi Świętej wytyczał on ideologiczne oraz geograficzne granice świata chrześcijańskiego jako zwartej wspólnoty religijnej ulokowanej na półwyspie. Równocześnie zachodziły dwa procesy – jednym, jak już powiedziano, była wzajemna interakcja między późnorzymskim chrześcijaństwem a poganami, drugim zaś – ograniczanie tej interakcji przez powstanie konkurencyjnej cywilizacji muzułmańskiej na wschodzie. W tym kontekście trzeba zawsze cytować słynne stwierdzenie belgijskiego historyka Henriego Pirenne’a: „Nie można sobie wyobrazić Karola Wielkiego bez Mahometa”. Karol Wielki, pierwszy chrześcijański cesarz Zachodu i założyciel imperium karolińskiego, otrzymał koronę w Rzymie w 800 roku n.e. Możliwość stworzenia tego imperium dały mu wcześniejszy upadek cesarstwa zachodniorzymskiego oraz narodziny islamu.
Ostatecznym produktem opisanych procesów była średniowieczna teokracja, w której religia chrześcijańska rządziła nie tylko sprawami ducha, lecz wszystkimi sferami ludzkiej działalności – polityką, ekonomią, życiem społecznym, moralnością, sztuką i muzyką. Wszystko było teokratyczne – „rządzone przez Boga”. Nie należy oczywiście przesadzać – średniowieczna teokracja nigdy nie stała się wszechogarniająca, a w świecie chrześcijańskim nadal występowały ważne elementy żydowskie, muzułmańskie oraz (potajemnie) pogańskie.
Trzeba również położyć nacisk na inny bardzo ważny fakt – od początku zaznaczył się dwoisty podział na Wschód i Zachód. Chrześcijaństwo podzieliło się na dwa Kościoły – łaciński lub katolicki na zachodzie (Kościół rzymski) oraz grecki albo prawosławny na wschodzie. Powstanie tych dwóch gałęzi religii chrześcijańskiej wiąże się z podziałem kulturowym w łonie samego cesarstwa rzymskiego. Kościoły zachodni i wschodni nigdy nie stały się jednością. W epoce soborów powszechnych, która trwała do 787 roku, wspólnie opracowywały fundamentalne doktryny teologiczne chrześcijaństwa. Później jednak przepaść ideologiczna uległa poszerzeniu i w 1054 roku nadeszła chwila, gdy Kościoły rzymski i prawosławny przestały się uważać za wspólnotę. Chrześcijaństwo wschodnie i chrześcijastwo zachodnie weszły w fazę wzajemnego odrzucenia, czego skutki są nadal widoczne[18].
Europa pogańska przetrwała znacznie dłużej, niż uważa większość historyków. Nawet po chrystianizacji pozostała wystarczająco silna, aby kilkakrotnie odrodzić się w znaczący sposób. Pierwszym krajem spoza obrębu cesarstwa rzymskiego, który przyjął chrześcijaństwo, była Armenia w IV wieku n.e. Ostatni, Litwa, uczynił to na początku XV wieku. Oznacza to, że po przełomowym nawróceniu Konstantyna religia i kultura pogańska współistniały z chrześcijaństwem przez tysiąc sto lat. Prawdą jest, że w ciągu tego okresu sfera pogańska stale się kurczyła, niemniej jej trwały wpływ był olbrzymi. Na przykład wbrew temu, co często mówiono na lekcjach historii, misja świętego Augustyna w 597 roku nie wykorzeniła całkowicie pogaństwa w Anglii – dokonały tego dopiero nawrócenie obszaru pozostającego pod panowaniem duńskim (Danelagh) w IX wieku oraz likwidacja królestwa Eryka Krwawego Topora w Yorku w 954 roku. Pogaństwo dominowało w wikińskiej Skandynawii (oraz na peryferyjnych obszarach Wysp Brytyjskich) do XII wieku, w Prusach zaś aż do krucjat krzyżackich w XIII i XIV wieku. W sercu Wielkiego Księstwa Litewskiego jego czas formalnie zakończył się w 1385 roku, gdy wielki książę wziął za żonę katolicką królową Polski. W niewielkiej krzyżackiej enklawie zakon pozwolił mu jednak przetrwać przez kolejnych czterdzieści lat, zapewne w celu gromadzenia datków na jego zwalczanie.
Pogańskie święte gaje szły pod topór na rozkaz chrześcijańskich biskupów, podobnie jak gaje celtyckich druidów wycinane przez Rzymian od Prowansji po Anglesey. Pamięć, poezja i sagi ostały się jednak wystarczająco długo, by zostać uwiecznione przez chrześcijańskich mnichów. Rytuały, zamaskowane dla niepoznaki chrześcijańskimi symbolami, często pozostawały podstawowymi składnikami europejskiego folkloru. Bogowie Celtów, Słowian i plemion germańskich nigdy nie popadli w całkowite zapomnienie; mieli ponownie powstać w wyobraźni dziewiętnastowiecznych romantyków. Opery Richarda Wagnera były czymś więcej niż wspaniałymi dramatami muzycznymi. Stanowiły wyraz tradycji, które znacznie poprzedzały chrześcijaństwo. Niestety nie skończyło się na nieszkodliwej muzyce. Mimo że nie było w tym ich winy, Wagner i inni głoszący odrodzenie pogaństwa znaleźli uznanie późniejszego pokolenia polityków. Gdy naziści w dekoracjach ze swastykami wznosili podczas wieców płonące pochodnie, świadomie rzucali wyzwanie przyjętym normom politycznym i religijnym, zapoczątkowując rządy neopogaństwa. Zarówno swastyka, jak i błyskawice SS były dawnymi pogańskimi symbolami.
Życie pozagrobowe pogaństwa klasycznego przebiegało podobnie. Cesarz Teodozjusz zakazał rozgrywania igrzysk olimpijskich, czyli festiwalu bogów – ostatnie odbyły się w 396 roku n.e. Kultura przedchrześcijańska wyszła na kilka wieków z mody. Okazało się jednak, że znaczna część wspaniałego greckiego i rzymskiego repertuaru filozofii, poezji oraz dramatu zachowała się w Bibliotece Aleksandryjskiej, w arabskich przekładach lub mnisich manuskryptach. W XII wieku klasyczni autorzy powrócili na dawny piedestał – znajomości ich dzieł wymagano od każdego wykształconego człowieka. Dante Alighieri (1265–1321), pierwszy – i największy – z długiego szeregu świeckich poetów Europy, wybrał Wergiliusza na przewodnika po zaświatach i nazwał go „il Maestro di color che sanno”, „mistrzem tych, którzy wiedzą”. Od tej pory aż do XX wieku kolejne pokolenia wykształconych Europejczyków wychowywały się na klasykach. Byli oni częścią intelektualnego świata Europy podobnie jak wielcy średniowiecza czy nowożytności. Kościół chrześcijański przyswoił sobie nauki wielu starożytnych filozofów – od Arystotelesa do Marka Aureliusza. Zatarły się granice między mądrością chrześcijańską a niechrześcijańską. Powrót do klasyki nastąpił w każdej dziedzinie – od sztuki i architektury po literaturę i politykę. Gdy faszyści Mussoliniego maszerowali po Rzymie, niosąc fasces (rózgi liktorskie – symbol władzy w Wiecznym Mieście), marzyli o odbudowie cesarstwa rzymskiego, podobnie jak hitlerowcy w Niemczech o odrodzeniu germańskich bogów[19].
Reakcja przeciwko teokratycznemu chrześcijaństwu średniowiecznemu nadeszła wraz ze stopniowym umacnianiem się „Europy świeckiej” – międzynarodowego ruchu intelektualnego ukierunkowanego na działalność oraz idee nie związane z religią. Ruch ten nie miał nigdy zastąpić chrześcijańskich ideałów poprzedniej epoki, lecz stworzył świeże połączenie starego z nowym, chrześcijaństwa ze świeckością. Renesans był na przykład erą krytyczną, podczas której cywilizacja świata klasycznego była systematycznie przywracana do życia i przenikała wszystkie dziedziny kultury; stanowił zdecydowany kontrapunkt w stosunku do poprzedniego, skupionego wyłącznie na religii teokratycznego światopoglądu. Podobne rzeczy działy się w świecie sztuki. Chociaż cała sztuka cywilizacji europejskiej – muzyka, malarstwo, rzeźba czy poezja – ma chrześcijańskie korzenie, sztuka skoncentrowana wyłącznie na religii została w okresie odrodzenia wyparta przez zainteresowanie kwestiami świeckimi oraz humanistycznymi. Jednym z najważniejszych tematów nowej, świeckiej ery było ludzkie ciało oraz indywidualna osobowość ludzi przejawiająca się w ich życiu, powierzchowności, twarzy, emocjach i mowie[20].
Kolejnym etapem była rewolucja naukowa, której początek datuje się zazwyczaj na rok 1543, gdy polski astronom Mikołaj Kopernik otrzymał wydrukowany egzemplarz swojej pracy De revolutionibus orbium coelestium – dzieła rewolucyjnego w każdym znaczeniu tego słowa. Na łożu śmierci Kopernik zapoczątkował nie tylko nowy pogląd na wszechświat, zgodnie z którym Ziemia krąży dookoła Słońca, nie zaś na odwrót, lecz również nowy sposób myślenia. Swoją teorię ogłosił dopiero po przeprowadzeniu wyczerpujących doświadczeń. Stojąc na wieży swojego kościoła w warmińskim Fromborku, przez niemal trzydzieści lat skrupulatnie mierzył i zapisywał pozycje gwiazd oraz planet. Indukcyjna metoda wyciągania wniosków na podstawie dających się udowodnić faktów stała się dla naukowców nową, w pełni świecką i niezależną drogą do wiedzy. Od tej pory nauka stopniowo uwalniała się od ograniczeń wynikających z konwencji narzuconej przez Kościół[21].
Ważne jest również, aby zdawać sobie sprawę z destrukcyjnego wpływu reformacji, a szczególnie wojen religijnych, które po niej nastąpiły i zdyskredytowały całe chrześcijaństwo. W XVI i XVII wieku większa część Europy pogrążyła się w szeregu wyjątkowo brutalnych i długich konfliktów na tle religijnym – we Francji były to wojny religijne, w Niemczech wojna trzydziestoletnia katolików z protestantami, na wschodzie zaś wojny polskich katolików z prawosławnymi Rosjanami. Te bardzo niechrześcijańskie konflikty podkopały dawne fundamenty tożsamości cywilizacji. Europejczycy przestali dostrzegać w chrześcijaństwie jedność i nie nazywali już swojej cywilizacji światem chrześcijańskim. Zaczęli szukać innej etykiety i znaleźli rzecz jasna stary termin „Europa”. Ostatnim dokumentem urzędowym (a przynajmniej dyplomatycznym) mówiącym o „władcach świata chrześcijańskiego”, nie zaś o władcach Europy, jest traktat zawarty w Utrechcie w 1713 roku[22].
W cywilizacji europejskiej miał nastać wówczas – na początku XVIII wieku – okres, który można uznać za kulminację trendu świeckiego, mianowicie kultu racjonalizmu w tak zwanej epoce oświecenia. Oświecenie było ruchem świadomie świeckim, który wprawdzie nie odrzucił otwarcie chrześcijaństwa, lecz jego priorytety filozoficzne były odmienne. W szczególności głoszono wtedy przekonanie o najwyższej władzy rozumu nad sprawami ludzkimi. Jeszcze dzisiaj wielu ludzi z podziwem wspomina oświecenie jako epokę, która dała początek nowoczesnej myśli. Już wkrótce jednak uwidoczniły się niektóre jego braki. Ludzie są być może obdarzeni rozumem, lecz nie są istotami nieskomplikowanymi i racjonalnymi[23].
Wiek oświecenia był również świadkiem początków koncertu europejskiego, czyli wyłonienia się koncepcji Europy jako politycznej wspólnoty mocarstw. Zgodnie z tą ideą liczyły się jedynie potężne państwa i dynastie. Nie był to koncert ludów, narodów ani nawet państw Europy, lecz arystokratyczny, elitarny spektakl wspólnoty potęg. Równowaga sił między członkami tej wspólnoty stała się w XVIII wieku najważniejszym celem stosunków międzynarodowych. W pewnym momencie przywódcy klubu zaczęli uważać, że uosabiają Europę. Gdy podczas negocjacji w Tylży nad Niemnem między Napoleonem a carem Rosji Aleksandrem I w 1807 roku Bonaparte rozwodził się nad tym, czego Europa potrzebuje i pragnie lub co musi posiadać, car przerwał mu, pytając, czym jest ta Europa, o której wciąż mówi. Następnie sam sobie odpowiedział, mówiąc: „L’Europe c’est nous!” – „Europa to my”. Innymi słowy my, wielcy przywódcy wielkich mocarstw, jesteśmy uosobieniem Europy.
W XIX wieku, po straszliwych dziesięcioleciach wojen rewolucyjnych, koncert europejski trwał nadal. Spotkania mocarstw – od kongresu wiedeńskiego w 1815 roku do kongresu berlińskiego w 1878 roku – stanowiły najważniejsze międzynarodowe wydarzenia na arenie europejskiej. Wielkie mocarstwa epoki nie ograniczały się do wykorzystywania swojej potęgi politycznej, dyplomatycznej i wojskowej. Świadomie usiłowały również propagować swoją kulturę. Podobnie jak kilka państw uważało się za jedyne znaczące podmioty, istniał pogląd, że wartościowych jest zaledwie kilka potężnych kultur. Dał on oczywiście początek nikczemnej koncepcji cywilizacji zachodniej, która stanowi jedną z największych przeszkód we właściwym zrozumieniu wszystkich osiągnięć i niedostatków Europy[24].
Pod koniec swojego istnienia koncert europejski wszedł w fazę imperializmu – mocarstwa, przede wszystkim zachodnioeuropejskie, były w stanie zagarnąć znaczne obszary globu i umocnić swoją potęgę dzięki rozrzuconym na wszystkich kontynentach koloniom. Europa w wersji imperialistycznej była koncepcją, która wywarła wielki wpływ na ludzi spoza kontynentu, ponieważ większość mieszkańców świata zetknęła się z Europejczykami właśnie w tym okresie i wskutek kontaktu z mocarstwami imperialnymi. Kontakt ten nie zawsze był szczęśliwy. Imperia Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii, Holandii, Hiszpanii, Portugalii oraz Rosji pokrywały łącznie niemal trzy czwarte powierzchni globu. Często, choć bardzo niesprawiedliwie, Europę utożsamia się jedynie z imperializmem i kolonializmem[25]. A przecież także duża liczba Europejczyków, nie tylko zaś nie-Europejczyków, była niedobrowolnymi poddanymi owych imperiów.
Ważny aspekt imperializmu wiąże się z uprzemysłowieniem, modernizacją społeczną oraz postępem gospodarczym. W oczach wielu ludzi spoza Europy cywilizacja europejska była niemal synonimem przemysłu: Europa stała się „fabryką świata”, żeby użyć określenia z brytyjskiej historii. Całkowicie jasne jest, że rewolucja przemysłowa (tak dawniej nazywali ją historycy)[26] rozpoczęła się w Europie. Z pewnych regionów Wysp Brytyjskich szybko rozprzestrzeniła się na część Europy Północno-Zachodniej – północną Francję, Niderlandy oraz północne Niemcy. Stąd właśnie potęga imperializmu zaczęła promieniować na resztę świata. Według niektórych teoretyków (na przykład marksistów), imperializm jest fenomenem czysto gospodarczym – fundamentem i motorem wszelkich działań imperialnych były rewolucja przemysłowa oraz modernizacja społeczna i gospodarcza. W związku z tym Europa stała się ośrodkiem przemysłu ciężkiego, podczas gdy zamorskie kolonie dostarczały siły roboczej, surowców oraz rynków na wyłączność. Z przemysłową Europą wiąże się jeszcze jeden aspekt – niezwykły rozwój nauki i techniki, który z trudnych do ustalenia powodów nastąpił właśnie tam, a nie gdzie indziej. Część historyków uważa, że ten wyjątkowo szybki postęp był po prostu cudem; współcześni Europejczycy sądzili z właściwą sobie arogancją, że jest on przyrodzonym prawem narodów lepszych. Z pewnością imperializm oraz tężyzna naukowa i techniczna XIX wieku wspólnie przyczyniły się do powstania niektórych teorii rasowych, które stały się popularne pod koniec tego okresu[27].
Należy również zwrócić uwagę, że dziewiętnastowieczna nauka europejska stała się powodem bardzo poważnych rozterek intelektualnych i religijnych – jej odkrycia wielu uważało za niezgodne z podstawowymi prawdami religii chrześcijańskiej. W 1860 roku w Oksfordzie doszło do słynnej debaty, w której wypowiadali się tamtejszy biskup i przedstawiciel Karola Darwina – autora ogłoszonej właśnie teorii ewolucji. Biskup drwił z Darwina i jego zwolenników, pytając, czy małpoludy są ich przodkami w linii męskiej, czy też żeńskiej. Po jakimś czasie wypracowano jednak konsensus – wiedza naukowa nie jest sprzeczna z wiarą religijną. Obecnie wielu religijnych ludzi dostrzega wręcz chwałę boską w cudach nauki i techniki[28].
Z geograficznego punktu widzenia przemysłowa Europa ujawnia interesującą prawidłowość. Wielu historyków wyróżnia „zachodnie jądro” oraz zacofane peryferie na wschodzie. To pogląd zupełnie mylny. Nie mam wątpliwości, że przemysłowe centrum Europy końca XIX i początku XX wieku znajdowało się w Europie Północno-Zachodniej. Całkowicie fałszywą sugestią jest jednak, jakoby cały Zachód był zaawansowany, a cały Wschód zacofany. Wystarczy na przykład spojrzeć na Zjednoczone Królestwo – najnowocześniejsze państwo XIX wieku – aby przekonać się, że Irlandia była zacofana gospodarczo tak samo jak wiele regionów Europy Wschodniej. W Zjednoczonym Królestwie doszło zarówno do najszybszego uprzemysłowienia, jak i najgorszej klęski głodu w całej epoce[29]. Z kolei niektóre regiony Europy Wschodniej, na przykład przemysłowe oazy Śląska, Łodzi czy Donbasu, rozwijały się niezwykle szybko. Nie jest prawdą, co można czasem przeczytać, że do lat trzydziestych XX wieku w Europie Środkowej i Wschodniej nie doszło do znaczącego uprzemysłowienia. Pełne samozadowolenia porównanie lepszego Zachodu z gorszym Wschodem nie jest w pełni prawdziwe.
Podsumowując, należy jednak stwierdzić, że uprzemysłowienie oraz modernizację społeczną i gospodarczą, które rozprzestrzeniły się wraz z potęgą imperialną, zaczęto utożsamiać z „europeizacją”. Jest ona często postrzegana jako zjawisko negatywne, ponieważ zazwyczaj podważa fundamenty społeczeństw.
Wcześniej pokrótce wspomniałem o rasowej koncepcji Europy. Została ona całkowicie zdyskredytowana przez czyny tych, którzy chcieli dowieść jej prawdziwości. To właśnie Adolf Hitler stwierdził kiedyś, że „Europa jest bytem rasowym, nie geograficznym”. Błędem byłoby jednak nie dostrzegać, jak silne były przekonania zrodzone przez takie idee lub jak wszechobecna była szerząca je pseudonauka. Zinstytucjonalizowany rasizm europejski i będąca jego owocem eugenika były za czasów młodości Hitlera powszechne – tak samo w Anglii, jak w Niemczech czy Francji. Ich źródeł szuka się zazwyczaj w dziełach hrabiego de Gobineau, a szczególnie w jego Essai sur l’inégalité des races humaines („Eseju o nierówności ras ludzkich”) z 1855 roku, w którym można znaleźć skrajnie rasistowskie stwierdzenie, że „wszelka cywilizacja wywodzi się od rasy białej”. Gobineau specjalizował się w historii Persji. Z racji dziedziny, którą się zajmował, nadał rasie białej etykietę „aryjskiej” (tj. irańskiej), a następnie błędnie powiązał wymyśloną przez siebie aryjską grupę rasową z indoeuropejską grupą językową. Niektórzy komentatorzy przyznają pierwszeństwo poprzednikowi Gobineau, Johannowi Friedrichowi Blumenbachowi (1752–1840). Ten uczony z Getyngi stworzył ważny podział na pięć ras – białą, czarną, żółtą, brązową i czerwoną – długo przed narodzinami Gobineau. Zaczął również używać w odniesieniu do Europejczyków terminu „kaukaski”. Jeden z moich synów urodził się w Kalifornii. Bardzo mnie zdziwiło, że w USA został on oficjalnie zaklasyfikowany jako członek rasy kaukaskiej. Zaskakujące jest, że w epoce nowoczesnej genetyki nadal stosowana jest stara, pseudonaukowa terminologia[30].
Nie da się zaprzeczyć, że koncepcja lepszej, białej rasy europejskiej pozostawała popularna w znacznej części Europy przez wiele dziesięcioleci; jeszcze dłużej utrzymała się na amerykańskim Południu oraz w RPA. Była ona po części produktem imperializmu. Pod koniec 1944 roku, gdy nadchodziła Götterdämmerung, a holocaust dobiegł niemal końca, Reichsführer SS Himmler zwołał zebranie, na którym oświadczył swoim oficerom, że następnym etapem będzie obrona Europy przed „żółtym zagrożeniem”[31]. W ostatnich miesiącach wojny na froncie wschodnim Niemcy z przerażeniem przekonywali się, jak wielu żołnierzy Armii Czerwonej pochodzi z republik Azji Środkowej. Ponieważ zawsze uważali, że „walka rasowa” jest ważniejsza od militarnej, zbyt późno zdali sobie sprawę, że „żydowski bolszewizm” idzie ramię w ramię z „azjatyckimi hordami”.
W czasach współczesnych często spotykamy się z koncepcją Europy jako nowego ideału politycznego. Europa utraciła status pierwszego ośrodka przemysłowego świata – wyprzedziły ją inne potęgi przemysłowe, takie jak Stany Zjednoczone czy Japonia. Ponadto wskutek tragedii pierwszej i drugiej wojny światowej, które dotknęły ją w największym stopniu, straciła również dominującą pozycję polityczną na świecie. Te traumatyczne doświadczenia legły u podstaw Ruchu Europejskiego oraz determinacji, aby zbudować nową wspólnotę, wolną od konfliktów i antagonizmów z przeszłości.
Historia była świadkiem wielu europejskich utopii. Niektóre były wybitnie idealistyczne – od Thomasa More’a, który w XVI wieku ukuł termin „utopia”, do Williama Penna, syna Anglika i Holenderki, myśliciela oraz męża stanu, założyciela stanu Pensylwania, który pierwszy zasugerował stworzenie parlamentu europejskiego. Inne były znacznie mniej inspirujące. Powinniśmy pamiętać, że zarówno faszyzm, jak i komunizm, dwa wielkie ruchy totalitarne XX wieku, powstały w Europie – faszyzm na zachodzie, a komunizm na wschodzie – i każdy dążył do własnej utopii. Faszyści (a z całą pewnością hitlerowcy) planowali zbudowanie utopijnego, czystego rasowo społeczeństwa rządzonego przez Aryjczyków; komuniści śnili o bezklasowej utopii rządzonej przez samozwańczą elitę międzynarodowych partii komunistycznych. Obydwa projekty wymagały usunięcia niepożądanych elementów: naziści chcieli pozbyć się Untermenschen – podludzi – wśród których najważniejszą kategorię stanowili Żydzi, a sowieccy komuniści przystąpili do masowej eliminacji takich grup społecznych jak kułacy. Ludobójstwo oraz klasobójstwo – jak nazwali je niektórzy francuscy komentatorzy – to dwie największe hańby Europy[32].
Należy pamiętać, że liberalizm był wprawdzie dzieckiem dziewiętnastowiecznej Europy, lecz do momentu amerykańskiej interwencji w 1945 roku, która go ocaliła, był niedomagającą „trzecią drogą” europejskiej historii. Nie można mieć pewności, czy Europa liberalna zwyciężyłaby totalitarną bez wielkiej pomocy Stanów Zjednoczonych. Europejscy liberałowie starali się znaleźć wyjście z tragicznej sytuacji od 1945 roku, lecz na ostateczny triumf trzeba było czekać do roku 1989.
Kongres założycielski Ruchu Europejskiego odbył się w Hadze w maju 1948 roku, gdy blokada Berlina dobiegała końca, a Europę zaczynała dzielić żelazna kurtyna. W związku z tym zasięg ruchu ograniczał się do Europy Zachodniej, nie obejmując całego kontynentu. Należy tutaj przypomnieć dwa cytaty ilustrujące szczytne ideały kongresu haskiego – jeden pochodzi z wypowiedzi Winstona Churchilla, drugi zaś Salvadora de Madariagi. W przemówieniu Churchilla znalazły się następujące słowa:
Musimy głosić misję tworzenia takiej zjednoczonej Europy, której moralne fundamenty zdobędą sobie szacunek i wdzięczność ludzkości i której siła fizyczna będzie tak potężna, że nikt nie odważy się zakłócić jej spokojnego władania [...] Mam nadzieję ujrzeć taką Europę, w której mieszkańcy i mieszkanki każdego kraju uwierzą, że „być Europejczykiem” znaczy tyle, co należeć do ich własnej ojczyzny, a w każdym zakątku tej rozległej krainy będą czuć, że są naprawdę u siebie w domu[33].
De Madariaga nie pozostał z tyłu. Powiedział:
Ta Europa musi się narodzić. I narodzi się – kiedy Hiszpanie powiedzą „nasze Chartres”; Anglicy – „nasz Kraków”; Włosi – „nasza Kopenhaga”, a Niemcy – „nasza Brugia” [...] – Wtedy Europa zacznie żyć. Albowiem wtedy właśnie okaże się, że ów Duch, który ją prowadzi, wypowiedział mające twórczą moc słowa: FIAT EUROPA[34].
Już wkrótce okazało się, że nadzieje natychmiastowego wprowadzenia tych ideałów w życie były przedwczesne.
Tak więc Ruch Europejski przez czterdzieści lat narastał jedynie na zachodzie, a jego ekspansję na wschód hamowała zimna wojna. O europejskiej tożsamości można było otwarcie mówić wyłącznie w krajach zachodnich. Jednakże istnienie bloku sowieckiego skrywało fakt, że zniewolone narody Wschodu były pod wieloma względami bardziej świadome swojego europejskiego dziedzictwa niż ludzie Zachodu. Powtórzę tutaj starą prawdę – nie wiemy, co jest nam naprawdę drogie, dopóki tego nie utracimy. Nieprzypadkowo najbardziej przekonujące deklaracje o przywiązaniu do Europy rozumianej jako cywilizacja padały z ust dysydentów z bloku sowieckiego takich jak Milan Kundera. Z kolei mieszkańcy Zachodu weszli na ścieżkę gospodarczą lub, jak to trafnie określił pewien niemiecki komentator, „wpadli w pułapkę gospodarczą”. Europejską Wspólnotę Gospodarczą zbyt często postrzegano jako klub dla bogatych oraz sposób zapewnienia sobie zamożności i dobrobytu, nie zwracając uwagi na znacznie ważniejsze kwestie pokoju, kultury oraz bezpieczeństwa, które zaprzątały ojców założycieli.
W 1989 roku Ruch Europejski przeżył wstrząs – stało się jasne, że pole jego działalności nie będzie dalej ograniczane przez żelazną kurtynę. Od tej chwili tendencje zjednoczeniowe obejmą cały kontynent, którego połowa została sztucznie wykluczona ze wspólnoty przez ponadczterdziestoletnie panowanie Sowietów na Wschodzie. Idea wspólnej Europy stanęła przed wielką próbą: czy możliwe będzie utrzymanie osiągnięć Zachodu, a równocześnie odniesienie podobnych sukcesów w krajach, które tak długo pozostawały poza jej zasięgiem? Sytuacja wymagała niezwykłej dalekowzroczności i hojności. Najbardziej szkodliwe, egoistyczne i krótkowzroczne podejście polegało na próbach przedłużenia podziału na Zachód i Wschód oraz odgrodzenia się od połowy Europy przez odwołanie się do starych stereotypów.
Wypada tutaj przytoczyć krótką anegdotę. W 1991 roku Jan Krzysztof Bielecki odwiedził Londyn jako pierwszy premier w pełni niepodległej Polski. Według jego relacji brytyjski premier John Major chwalił się podczas spotkania, że „Wielka Brytania ma najwyższy wskaźnik wzrostu w Europie”. Polski gość miał na to odpowiedzieć: „Mogę Pana zapewnić w imieniu Albanii, że w Europie jest kilka krajów, w których wskaźnik wzrostu jest wyższy niż w Wielkiej Brytanii”[35].
Tak w zarysie wyglądają najważniejsze warstwy, które składają się na ideę Europy. Nie oznacza to, że nie przysparza ona problemów. Wręcz przeciwnie – jest ich mnóstwo. Niewielu Europejczyków zna historię całego kontynentu. Jeszcze mniejsza liczba dysponuje wizją, która unosiła się nad haskim kongresem pół wieku temu i która mogłaby posłużyć do wykorzystania osiągnięć przeszłości w imię obecnych celów politycznych. Przez całą dekadę po 1991 roku, gdy podpisano traktat z Maastricht i rozpadł się ZSRR, przywódcy Unii Europejskiej trzymali się dawnych priorytetów, nie mając ochoty ich zmieniać.
Wracam tutaj na koniec do spostrzeżenia, że mieszkańcy dawnego bloku sowieckiego częściej pamiętają i cenią najwartościowsze aspekty europejskiego dziedzictwa niż ich zamożniejsi sąsiedzi z Zachodu. Spora połać Europy – od Bałtyku po Morze Egejskie – cieszy się wolnością po raz pierwszy od sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu lat. Okupowani przez hitlerowców, a później przez Sowietów i poddani przez całe życie komunistycznej tyranii Polacy, Czesi, Węgrzy oraz inni przeżyli oko cyklonu nowoczesnej Europy. Są bardzo silnie przywiązani do swojej tożsamości narodowej. Nie ze swojej winy padli ofiarą wyjątkowo brutalnych prześladowań i upokorzeń. Budapeszt leży w epicentrum tego ciężko doświadczonego regionu. Być może więc „barbarzyńcy” mogliby wiele nauczyć tych, którzy chcieliby uważać siebie za jedynych nosicieli cywilizacji. Warto się nad tym zastanowić, gdy będziemy wieczorem ponownie przekraczać most wiodący do cesarstwa rzymskiego.
I na koniec jeszcze anegdota z Węgier. W 1835 roku kompozytor Franciszek Liszt – a raczej Ferenc Liszt – meldował się w hotelu de l’Union w Genewie. Prowadził wycieczkę, w której uczestniczyła między innymi partnerka Chopina George Sand. Gdy poproszono gości o wpisanie się do księgi hotelowej, zaczęli się zastanawiać, co wpisać w rubryce Lieu de résidence. Postanowili sobie zażartować. Jedno wpisało „Parnas”. Drugie – „Europa”[36].
[11] Niniejszy tekst jest połączeniem wykładu pod tytułem „Idea Europy”, wygłoszonego w Budapeszcie 11 czerwca 1998 roku na konferencji zorganizowanej przez Uniwersytet Ekonomiczny w Budapeszcie oraz Uniwersytet Stanowy Michigan, z wykładem „Zmieniająca się tożsamość Europy”, wygłoszonym w British Library 25 lutego 1998 roku.
[12] Edith Hall, Inventing the Barbaria. Greek Self-Definition through Tragedy, Oxford 1989.
[13] Zob. Norman Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, tłum. Elżbieta Tabakowska, Kraków 1998, s. 31–41.
[14] Zob. Robert Olby, The Path of the Double Helix. The Discovery of DNA, New York 1994.
[15] Zob. Norman Davies, Europa, op. cit., s. 127–180.
[16] Zob. ibidem, s. 239–245.
[17] Zob. ibidem, s. 292–308.
[18] O schizmie w Kościele zob. ibidem, s. 365–367.
[19] O symbolach, w tym również o swastyce, zob. ibidem, s. 226–227.
[20] Zob. Ernst H. Gombrich, Norm and Form. Studies in the Art of the Renaissance, London 1978.
[21] Zob. The Copernican Achievement, red. Robert S. Westman, Berkeley 1974.
[22] Zob. Denys Hay, Europe. The Emergence of an Idea, Edinburgh 1957.
[23] Zob. Norman Davies, Europa, op. cit., s. 619–722.
[24] Zob. ibidem, s. 45–59.
[25] Zob. ibidem, s. 903–909.
[26] Zob. ibidem, s. 813–832, 1301.
[27] Zob. ibidem, s. 843–844; o eugenice zob. też s. 913–914.
[28] Zob. Bertrand Russell, Religia i nauka, tłum. Barbara Stanosz, Warszawa 2006; także John S. Hapgood, Religion and Science, London 1972.
[29] Zob. Helen Litton, The Irish Famine. An Illustrated History, Minneapolis 1994.
[30] Zob. Norman Davies, Europa, op. cit., s. 783–785.
[31] Zob. ibidem, s. 1078–1079.
[32] Klasobójstwo to termin stosowany przez niektórych skruszonych eks-komunistów; zob. Stéphane Courtois i in., Czarna księga komunizmu, tłum. Krzysztof Wakar i in., Warszawa 1999.
[33] Cyt. za: Norman Davies, Europa, op. cit., s. 1135.
[34] Cyt. za: ibidem.
[35] Anegdotę tę opowiedział autorowi pan Bielecki.
[36] Zob. Norman Davies, Europa, op. cit., s. 833.
We wrześniu 1865 roku „The Times” opublikował krótki artykuł o niedawnych niepokojach w Irlandii[38]. Zdaniem gazety, „feniańska działalność wywrotowa” była zaledwie „nieudolną próbą narobienia szkód”. Uznawano, że mimo przeszłych krzywd Irlandczycy nie mają obecnie najmniejszych podstaw do niezadowolenia. Tydzień później rosyjska gazeta – „Journal de Saint-Pétersbourg Politique et Littéraire”, czyli „Sankt-Pietierburgskij Żurnał” – przedrukowała artykuł z „Timesa”, dodając własny komentarz przeprowadzający paralele między pozycją Irlandii w ramach Zjednoczonego Królestwa a pozycją Polski w obrębie carskiego imperium. „Analogia jest tak uderzająca – napisał autor – a sytuacja tak całkowicie identyczna [...], że sądzimy, iż rosyjskim czytelnikom trzeba przypomnieć, że mowa o Irlandii w roku 1865, a nie o Polsce w roku 1863”[39]. Sprowokowało to wydrukowaną 10 października ostrą ripostę ze strony „Timesa”.
W połowie lat sześćdziesiątych XIX wieku w Irlandii oraz w Polsce rzeczywiście doszło do wydarzeń, które zasługiwały na porównanie. Tajne Irlandzkie Bractwo Republikańskie fenian cieszyło się olbrzymim poparciem, również wśród Irlandczyków w Wielkiej Brytanii oraz Ameryce (profesor Roy Foster ocenia, że w samej Wielkiej Brytanii miało ono osiemdziesiąt tysięcy zwolenników)[40]. We wrześniu 1865 roku brytyjskie władze zesłały grupę fenian na ciężkie roboty do Australii. Zamknięto też „The Irish People”, najważniejsze feniańskie pismo w Dublinie, które otwarcie nawoływało do zbrojnej rebelii pod przywództwem służących w armii USA amerykańskich żołnierzy irlandzkiego pochodzenia. W Polsce carskie władze wyłapywały ostatnich uczestników zakończonego klęską powstania styczniowego i zsyłały dziesiątki tysięcy polskich więźniów na katorgę na Syberii. Spiskowcy jednak nie ustawali. Rok później, w 1866 roku, doszło do nieudanego ataku fenian na kanadyjski Fort Erie oraz do polskiego powstania nad syberyjskim Bajkałem.
Niemniej redaktorzy „Timesa” byli oburzeni porównaniem Irlandii z Polską. Jako imperialiści nie sympatyzowali ani ze sprawą polską, ani z irlandzką. „Polacy są Irlandczykami kontynentu” – twierdzili, pisząc o „ich niezrównoważonym usposobieniu, niezdolności do rządzenia się oraz daremności ich planów” – „są ludźmi o gorących głowach, pozbawionymi rozsądku, którzy bez powodu walczą ze swoimi rosyjskimi dobroczyńcami”. Dla poparcia swojego „imperialnego rozumowania”, jak je nazwali, przytoczyli następujące argumenty: „Rosja została stworzona, by rządzić”, Rosja jest „potęgą, która zwyciężała i zawsze będzie zwyciężać” oraz „Polakom nie pozostaje nic innego oprócz podporządkowania się”. „Polska – podsumowali – jest obecnie niczym i nic nie może uczynić”. Równocześnie zadufanych poddanych Wiktorii bulwersowała sugestia, że brytyjskie rządy w Irlandii można porównać z rządami caratu w Polsce:
Jak wiele [...] dziesiątków tysięcy [Polaków] wyciągnięto siłą z domów od 1830 roku i pognano na Syberię lub wrzucono do lochów w kraju! Gdzie tutaj są irlandzkie paralele? Obecnie nie istnieje coś takiego jak irlandzki więzień polityczny. W Irlandii nie ma dyskryminacji religijnej [...] Irlandia nie znajduje się pod rządami wojskowymi; Irlandczyków nie wciela się do brytyjskich armii i nie ściga się po jaskiniach czy piwnicach, gdy chcą uniknąć służby [...] Irlandia jest tak samo wolna jak Anglia, a jej wchłonięcie przez potężniejszy kraj wynika z przyczyn naturalnych, nie jest zaś w żadnej mierze skutkiem użycia siły czy tyrańskich praw[41].
Innymi słowy, choć Irlandia była rządzona doskonale, los szczęśliwych Irlandczyków miał być dokładnie taki sam jak nieszczęsnych Polaków – i słusznie! Nikt nie miał poczucia, że wchłaniając Irlandię, potężna, liberalna i demokratyczna angielska większość w Zjednoczonym Królestwie może dopuszczać się wielkiej niesprawiedliwości. Podobnie warto pamiętać, że najbrutalniejsze represje w Polsce wprowadził ponoć najbardziej liberalny car Rosji, Aleksander II. Był to czas, gdy profesor Michaił Katkow – „reakcyjny liberał”, jak nazwał go Marc Raeff – ukuł niesławne hasło „Rosja albo Polska”[42]. Polonia delenda est – dla własnego dobra.
„Irlandia a Polska” to pierwszy przykład tego, co nazywam „uprawnionymi porównaniami” w nowożytnej historii Europy. Jest to porównanie, którego dokonywali zarówno współcześni, jak i historycy[43]. Można je odnieść nie tylko do ruchów narodowych XIX wieku. Nie jest to też wyłącznie kwestia „wspólnego upodobania do ziemniaków, księży, bimbru oraz spisków”, jak sugerował mój starszy kolega, nieżyjący już Hugh Seton-Watson.
Miałem kilka lat temu przyjemność otwierać w wigilię świętego Patryka irlandzki festiwal w Toruniu, miejscu narodzin Mikołaja Kopernika. Sądzę, że podstawowym celem uroczystości była promocja zalet guinnessa w postkomunistycznej Europie. Organizatorzy dali mi jednak godzinę, podczas której mogłem swobodnie rozwodzić się nad zadziwiającymi podobieństwami między historią Polski i Irlandii. Szczególnie uderzyła mnie fascynująca rozbieżność między obiektywną sytuacją nowożytnej Irlandii i nowożytnej Polski i niezwykłe podobieństwo subiektywnej psychologii obydwu narodów. Z pewnego punktu widzenia współczesna sytuacja Irlandczyków mniej przypomina położenie Polaków niż Czechów – stosunkowo niewielkiego, nie mającego doświadczenia państwowości w czasach nowożytnych narodu prowadzącego bardzo nierówną, samotną walkę z jednym, dosyć łagodnym imperium. Temperament Irlandczyków jest jednak bezdyskusyjnie podobny do polskiego. Jak podsumowałem moje wystąpienie w Toruniu: Irlandczycy są wyraźnie polskowaci, a Polacy wyraźnie irlandyzujący[44].
Drugi przykład uprawnionego porównania ma związek z toczącą się debatą o totalitaryzmie. Mam tutaj na myśli to, że podczas gdy faszyzm był zjawiskiem przede wszystkim zachodnim, komunizm był przede wszystkim tworem wschodnim. Podejrzewam, że ta kwestia wpłynęła na sądy ludzi Zachodu – szczególnie oderwanych od świata zachodnich teoretyków z prestiżowych ośrodków akademickich, którzy niosą w swych sumieniach brzemię winy Zachodu, lecz nie poczuli nigdy na grzbiecie bicza totalitaryzmu. Hannah Arendt uczyniła aluzję do tego w swoim studium Korzenie totalitaryzmu: „Podskórny nurt historii Zachodu wydobył się w końcu na powierzchnię i domaga się uznania go za cząstkę naszej tradycji”[45]. Faszyzm stał się ustrojem panującym we Włoszech w 1922 roku, w Portugalii w 1928 roku, w Niemczech w latach 1933–1934, a w Hiszpanii przed rokiem 1939. Zdobył również pewną liczbę niezależnych wyznawców i naśladowców w innych krajach europejskich – na Węgrzech epoki admirała Horthyego, w Austrii za Dollfussa czy w Rumunii czasów Żelaznej Gwardii. W 1932 roku powstała liga brytyjskich faszystów Oswalda Mosleya. Najważniejszy okres międzynarodowej ekspansji nastąpił jednak w latach 1940–1944, gdy od Atlantyku aż po Albanię i Ukrainę powstało wiele okupacyjnych reżimów narzuconych przez Oś. Era faszyzmu trwała pięćdziesiąt trzy lata – od początków w Rzymie w 1922 roku do ostatecznego upadku w Madrycie w roku 1975. Komunizm rozumiany jako system marksistowsko-leninowski zdobył władzę w Rosji sowieckiej w październiku 1917 roku, a w Węgierskiej Republice Rad w latach 1919–1920. Jeszcze krótszy był epizod Bawarskiej Republiki Rad w kwietniu 1919 roku. System dorobił się grupy hałaśliwych działaczy oraz sympatyków wśród intelektualistów i robotników w niektórych krajach Zachodu, szczególnie we Francji i Włoszech. Główny etap jego międzynarodowej ekspansji przypadł jednak na lata 1939–1945 i był wynikiem podbojów Armii Czerwonej. Komunizm przetrwał siedemdziesiąt cztery lata – od 1917 do 1991 roku. Należy tutaj zauważyć, że szeroka połać Europy Środkowej i Wschodniej – od okolic Magdeburga do peryferii Moskwy – znalazła się w swoim czasie pod władzą zarówno faszyzmu, jak i komunizmu. Z mojego doświadczenia wynika, że mieszkańcy tych ziem, których opinie są wynikiem bolesnych przeżyć, nie mają wątpliwości, iż wspólnym mianownikiem dwóch wielkich nieszczęść naszych czasów był totalitaryzm.
Nie należy jednak przedwcześnie wyciągać wniosków. W debacie o totalitaryzmie staram się nie stawać po stronie sceptyków ani entuzjastów, lecz stworzyć lepszą podstawę do wydawania sądów. W dokonanej w latach pięćdziesiątych XX wieku pionierskiej analizie problemu przedstawiono model systemu totalitarnego oparty na sześciu czynnikach[46]. Od tej pory upłynęło czterdzieści lat, a politolodzy nadal sprzeczają się o zalety i wady tej wąskiej definicji. W Europie zaproponowałem z kolei osiemnaście czynników. Było wśród nich sześć pierwotnych, między innymi dualistyczna partia-państwo, Führerprinzip, czyli „zasada wodza”, oraz utopijne cele. Wśród pozostałych dwunastu znalazły się: ludobójstwo, pseudonauka, psychologia nienawiści oraz estetyka władzy[47].
Trzeba jednak uważać na pewną pułapkę związaną z tą debatą. Wydaje się, że niektórzy badacze stoją na stanowisku, że zbrodnie faszyzmu były tak straszne, iż nie można ich porównać z niczym innym. Są nawet tacy, którzy mówią o „zbrodniach” Hitlera, ale o „błędach” Stalina. Inni są przekonani, że holocaust był nie tylko wyjątkowy, lecz również nieporównywalny z niczym innym. Takie podejście jest z pewnością błędem. Twierdzenie, że holocaust był czymś wyjątkowym – co osobiście uważam za wysoce prawdopodobne – można bowiem uzasadnić, tylko pokazując, w jaki sposób różnił się jakościowo od innych koszmarów naszych czasów. Mogę tutaj jedynie zacytować słowa sir Isaiaha Berlina: „Jeżeli badamy wyjątkowość pewnego zjawiska [...], nie wolno nam wyciągać wniosku, że jest ono wyjątkowe przed porównaniem go z innymi, które są pod pewnymi względami podobne. To właśnie dzieje się z holocaustem [...] Stoją za tym wyraźne motywy polityczne”[48]. Sądzę, że jedna rzecz jest niezaprzeczalna. Jako totalitarni rywale czy ideologiczne przeciwieństwa faszyzm i komunizm napędzały się wzajemnie w potwornych zmaganiach na skalę całej Europy. Po odejściu faszyzmu śmierć komunizmu była już tylko kwestią czasu.
Mój trzeci przykład dotyczy historii sztuki współczesnej. Muszę tutaj zwrócić uwagę, że publiczne uznanie dla dzieł sztuki jest zawsze o kilkadziesiąt lat spóźnione w stosunku do momentu ich powstania. Manet, Monet i Renoir zaczęli eksperymentować z impresjonizmem w latach sześćdziesiątych XIX wieku, jednak najpopularniejszym ruchem artystycznym wszech czasów stał się on dopiero w połowie następnego stulecia.
Ta historia wiąże się również z interesującym porównaniem Wschodu i Zachodu. Modernizm w sztuce nabrał rozmachu przed pierwszą wojną światową, gdy Europa była zjednoczona o wiele bardziej niż później. Paryż był wówczas mekką malarzy z odległych krajów. Na liście „wielkich malarzy francuskich” odnajdujemy Holendra van Gogha, Francuza Vlamincka, Katalończyka Picassa oraz Chagalla – rosyjskiego Żyda rodem z Mińska. Co ważniejsze, jeżeli spojrzymy na chronologię sztuki współczesnej, okaże się, że bariery polityczne zaczęły dzielić awangardę dużo wcześniej, niż jej osiągnięcia zostały właściwie spopularyzowane.
Wskutek nadejścia stalinizmu modernizm w Związku Radzieckim został stłumiony pod koniec lat dwudziestych XX wieku. Dojście do władzy Hitlera miało podobny skutek w Niemczech w latach trzydziestych. Oficjalne filisterstwo rzucało cień na życie artystyczne bloku sowieckiego aż do lat dziewięćdziesiątych. Miało to daleko idące konsekwencje. Wybitni artyści z Europy Środkowej i Wschodniej przez znaczną część kariery nie mogli wystawiać swoich prac, a często nawet tworzyć. Muzea oraz galerie gromadziły na strychach i w piwnicach nie znane nikomu arcydzieła, czekając na lepsze czasy. Zachodni krytycy pisali podręczniki dotyczące awangardy w malarstwie w całkowitej nieświadomości, że za żelazną kurtyną istnieją ukryte płótna, twórcy, a nawet szkoły. Na przykład grupa radzieckich malarzy abstrakcjonistów – Kazimierz Malewicz, Władimir Tatlin oraz Aleksandr Rodczenko – sensacyjnie zadebiutowała na scenie międzynarodowej wystawami w Berlinie przed rokiem 1928, więc ich wczesne dzieła zdążyły wejść do kanonu. Jednak większość ich późniejszych obrazów pozostała nieznana aż do upadku Związku Radzieckiego, długo po śmierci twórców. Kolejnym przykładem jest złożona z wczesnych czeskich kubistów (w tym Antonína Procházki oraz Bohumila Kubišty), działająca w Pradze epoki Habsburgów grupa Osma, która nie zdążyła zyskać międzynarodowego uznania przed nadejściem nazistów, a następnie komunistów. O tych twórcach aż do upadku komunizmu nie słyszał prawie nikt poza specjalistami. Płótna wczesnego litewskiego symbolisty Mikolajusa Čiurlonisa, który zmarł w 1911 roku, nie były wystawiane za granicą przez osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt lat. Władysław Strzemiński, teoretyk i zwolennik konstruktywizmu, zmarł w 1952 roku w Polsce. Panujący tam oficjalny klimat kulturalny był zdecydowanie nieprzychylny jego twórczości. Pokaźne zbiory obrazów artystów żydowskich (na przykład Chagalla) nigdy nie były wystawiane, ponieważ powojenni komisarze kulturalni nie identyfikowali się z żydowską spuścizną.
Wszystkie te dzieła ujrzały światło dzienne w 1994 roku, gdy bogactwo i różnorodność wschodnioeuropejskiej awangardy ujawniły się na wspólnej wystawie zorganizowanej przez Muzea Sztuki Nowoczesnej w Łodzi i Duisburgu w bońskiej Bundeskunst- und Ausstellungshalle[49]. Można tam było zobaczyć skarby, które nigdy wcześniej nie były razem wystawiane. Dopiero to pozwoliło dokonać porównań i stworzyć ogólny obraz awangardowej sztuki europejskiej.
Przerwę tutaj, aby przedstawić swoje wrażenia dotyczące zestawu negatywnych stereotypów Europy Wschodniej, a może nawet hipotezę z nimi związaną. Stereotypy te zostały znacznie wzmocnione przez sztuczne podziały spowodowane przez zimną wojnę i nadal utrudniają nam zrozumienie wielu ogólnoeuropejskich kwestii. Podobnie jak zachodnie studia nad Bliskim Wschodem miały zostać zniekształcone przez spojrzenie na islamski czy arabski Orient jako na obcego, egzotycznego i gorszego „innego”[50], badania wschodniej części naszego kontynentu prowadzone przez uczonych z Zachodu były często zabarwione głębokim przekonaniem o wyraźnej i trwałej „inności” Europy Wschodniej. Nie jest ono niczym nowym. Być może „obcy Wschód” we wszelkich swoich odmianach jest niezbędny specyficznemu konstruktowi intelektualnemu nazywanemu cywilizacją zachodnią. W każdym razie zamiast uprawnionych porównań, które zasugerowałem, bardzo łatwo jest niestety znaleźć wiele fałszywych, przesadnych lub nieuzasadnionych kontrastów między Wschodem i Zachodem. Posłużę się tutaj ponownie trzema przykładami, z których każdy pochodzi z innej gałęzi nauk społecznych.
Najbardziej skrajny przykład, z którym się zetknąłem, dotyczy historii rodziny. W latach siedemdziesiątych XX wieku grupa socjologów z Cambridge zyskała sławę, tworząc historyczną typologię struktur rodzinnych oraz domowych. W pewnej pracy zbiorowej opublikowanej w 1982 roku badacze ci zaproponowali w odniesieniu do typów rodziny w całej dziewiętnastowiecznej Europie hipotezę czterech rejonów. Oparta na danych z czterech wiosek – Elmdon w hrabstwie Essex, Grossenmeer w północnych Niemczech, Fagagni w Lombardii oraz Krasnego Sobakina w głębi Rosji – hipoteza miała stanowić udoskonalenie starszego, rzekomo „powszechnie przyjętego” podziału europejskich rodzin na dwa proste rodzaje – „zachodni” oraz „wschodni”. Podział ten leżał u podstaw tworu nazywanego „linią Petersburg – Triest”. Na zachód od tej linii rodziny miały być stosunkowo nowoczesne i w coraz większym stopniu nuklearne, a na wschód – tradycyjne i rozszerzone. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej sztucznego[51].
