Wzrost - Susskind	 Daniel - ebook
NOWOŚĆ

Wzrost ebook

Susskind Daniel

0,0

Opis

Książka „Growth” znalazła się na krótkiej liście Biznesowej Książki Roku „Financial Times” i Schroders w 2024 roku!

Jaki rodzaj wzrostu gospodarczego powinniśmy realizować, ile i dla czyjej korzyści to będą kluczowe pytania w nadchodzących latach, zwłaszcza jeśli obecne trendy – coraz większe nierówności i rosnąca koncentracja władzy wśród kilku wybranych firm kształtujących przyszłość technologii – będą kontynuowane. Ta dobrze napisana, prowokująca do myślenia książka jest niezbędną lekturą dla każdego zainteresowanego tymi epokowymi debatami – Daron Acemoğlu, autor książki „Dlaczego narody upadają?”.

Daniel Susskind z werwą, stylem i przekonaniem pisze o jednej z najważniejszych kwestii naszych czasów – Rory Stewart, były Sekretarz stanu do spraw rozwoju międzynarodowego Wielkiej Brytanii

W ciągu ostatnich dwóch stuleci wzrost gospodarczy wyciągnął miliardy ludzi z ubóstwa i sprawił, że żyjemy dłużej i zdrowiej. W rezultacie nieskrępowana pogoń za wzrostem definiuje życie gospodarcze na całym świecie. Jednak ten dobrobyt ma ogromną cenę: pogłębiające się nierówności, destabilizujące technologie, zniszczenie środowiska i zmiany klimatu. Panuje dezorientacja. Dla wielu, w naszej erze anemicznego postępu gospodarczego, zmartwieniem jest spowolnienie wzrostu – w Wielkiej Brytanii, Europie, Chinach i innych krajach. Inni twierdzą, biorąc pod uwagę koszty, że jedyną drogą naprzód jest „degrowth”, czyli rozważanie kurczenia się naszych gospodarek. W tym czasie niepewności co do wzrostu i jego wartości, wielokrotnie nagradzany ekonomista Daniel Susskind napisał niezbędną lekturę. W szeroko zakrojonej analizie pełnej historycznych spostrzeżeń argumentuje, że nie możemy porzucić wzrostu, ale zamiast tego pokazuje, w jaki sposób musimy go przekierować, aby lepiej odzwierciedlał to, co naprawdę cenimy.

 

Patroni medialni książki: Polskie Towarzystwo Ekonomiczne, Otwarta Konserwa, Instytut Sobieskiego, Comparic.pl – Portal finansowy, Układ Sił, Nam Zależy.pl, Tygodnik „Solidarność”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 476

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wyda­nie pierw­sze

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Growth: A Rec­ko­ning

Co­py­ri­ght © Da­niel Sus­skind 2024

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być po­wie­la­na, prze­cho­wy­wa­na w sys­te­mie wy­szu­ki­wa­nia lub prze­ka­zy­wa­na, w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób elek­tro­nicz­ny, me­cha­nicz­ny, fo­to­ko­piu­ją­cy, na­gry­wa­ją­cy lub inny, bez uprzed­niej pi­sem­nej zgo­dy.

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Anna Śle­szyń­ska

Tłu­ma­cze­nie: Agata Ro­ga­liń­ska

Re­dak­cja: Mał­go­rza­ta Fil

Ko­rek­ta: Magda­le­na Woj­dy­ga

Pro­jekt okładki i skład: UCA

Fun­da­cja War­saw En­terpri­se In­sti­tu­te

Al. Jero­zo­lim­skie 30

00-024 War­sza­wa

ISBN: 978-83-67272-32-2

Dla Grace, Rosy i Sau­la

„Ży­cie może być za­rów­no wspa­nia­łe, jak i strasz­ne, a my bę­dzie­my zy­ski­wać co­raz więk­szą moc, by czy­nić je lep­szym. Po­nie­waż być może hi­sto­ria ludz­ko­ści do­pie­ro się roz­po­czy­na, mo­że­my za­kła­dać, że przy­szli lu­dzie – lub nad­lu­dzie – osią­gną rze­czy, o któ­rych nam się nie śni­ło. Jak po­wie­dział Nie­tz­sche, ni­g­dy wcze­śniej nie było tak no­we­go świ­tu, tak przej­rzy­ste­go ho­ry­zon­tu i tak otwar­te­go mo­rza”.

De­rek Par­fit

Spis tre­ści

Przed­mo­wa

Wstęp

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Roz­dział 1

Pu­łap­ka

Roz­dział 2

Uciecz­ka

CZĘŚĆ DRU­GA

Roz­dział 3

Prio­ry­tet

Roz­dział 4

Obiet­ni­ca

Roz­dział 5

Cena

CZĘŚĆ TRZE­CIA

Roz­dział 6

Mi­ni­ma­lizm PKB

Roz­dział 7

Idea dew­zro­stu

CZĘŚĆ CZWAR­TA

Roz­dział 8

Uwol­nić wzrost

Roz­dział 9

Nowy kie­ru­nek

CZĘŚĆ PIĄ­TA

Roz­dział 10

Wielkie kom­pro­mi­sy

Roz­dział 11

Py­tania o mo­ral­ność

Pod­su­mo­wa­nie

Po­dzię­ko­wa­nia

Bi­blio­gra­fia

Przed­mo­wa

Czas skończyć z ideą dew­zro­stu

Za­czą­łem pi­sać ten tekst w Ber­li­nie i przed na­kre­śle­niem pierw­szych zdań uda­łem się do naj­więk­szej księ­gar­ni w mie­ście – Kuk­tur­kau­fhaus na Frie­drich­stras­se. Książ­ka Da­nie­la Sus­skin­da Wzrost zaj­mo­wa­ła w niej wy­staw­ne miej­sce, ale wo­kół niej wię­cej było ksią­żek o idei do­kład­nie prze­ciw­nej: de­growth, czy­li dew­zro­stu. Z jed­nej stro­ny le­ża­ła książ­ka ja­poń­skie­go fi­lo­zo­fa Ko­hei Sa­ito Slow Down: How De­growth Com­mu­nism Can Save the Earth, z dru­giej bry­tyj­skie­go an­tro­po­lo­ga Ja­so­na Hic­ke­la Less is More. How De­growth Will Save the World. Nasz bo­ha­ter nie ma ła­twe­go za­da­nia, jest osa­czo­ny przez idee znacz­nie ła­twiej tra­fia­ją­ce do współ­cze­sne­go od­bior­cy. Ła­twiej jest prze­cież coś kry­ty­ko­wać, czy uży­wa­jąc po­pu­lar­nej no­wo­mo­wy miaż­dżyć niż cze­goś bro­nić.

Sus­skind pod­jął się obro­ny idei i ce­lo­wo­ści wzro­stu go­spo­dar­cze­go w erze, gdy bar­dzo po­pu­lar­ne jest ob­wi­nia­nie wzro­stu za wszel­kie wady współ­cze­sno­ści, ta­kie, jak zmia­ny kli­ma­tycz­ne, nie­rów­no­ści czy na­wet kry­zy­sy psy­chicz­ne. Sta­ra się prze­ko­nać, że bez wzro­stu świat po­padł­by w cha­os, bie­dę, mi­ze­rię, a osta­tecz­nie i tak nie roz­wią­zał­by naj­więk­szych wy­zwań przed nim sto­ją­cych. Au­tor wzrost trak­tu­je bo­wiem nie jako in­ten­syw­ność wy­ko­rzy­sta­nia źró­deł ma­te­rial­nych, ale jako cią­głe po­wsta­wa­nie no­wych idei i kon­cep­cji do­ty­czą­cych pro­duk­cji. Nie zna­czy to, że mie­rze­nie wzro­stu i sta­wia­nie so­bie go za cel jest zu­peł­nie po­zba­wio­ne kosz­tów, wręcz prze­ciw­nie – Sus­skind uwa­ża, że to brak roz­mo­wy o kosz­tach po­grą­ża wia­ry­god­ność eko­no­mi­stów. Ale net­to wzrost nie­sie wię­cej ko­rzyści niż kosz­tów.

Książ­ka Wzrost zo­sta­ła w ze­szłym roku no­mi­no­wa­na do na­gro­dy książ­ki roku dzien­ni­ka „The Fi­nan­cial Ti­mes”. Praw­dę mó­wiąc, była to lep­sza -- niż ta, któ­ra zwy­cię­ży­ła w tym kon­kur­sie, czy­li Su­pre­ma­cy Par­my Ol­son, ale naj­wy­raź­niej hype wo­kół AI udzie­lił się jury. Sus­skind na­pi­sał przy­jem­ny, ła­twy w od­bio­rze, a jed­no­cze­śnie wni­kli­wy prze­wod­nik po naj­waż­niej­szej re­li­gii współ­cze­sne­go świa­ta: kul­cie wzro­stu go­spo­dar­cze­go. Prze­pro­wa­dza czy­tel­ni­ka przez hi­sto­rię roz­wo­ju, dy­le­ma­ty in­te­lek­tu­al­ne wo­kół PKB, teo­rie wzro­stu oraz kre­śli sce­na­riusz na przy­szłość.

My w Pol­sce jesz­cze z ciar­ka­mi na ple­cach śle­dzi­my in­for­ma­cję czy je­ste­śmy na pierw­szym, czy trze­cim miej­scu w Eu­ro­pie pod wzglę­dem wzro­stu PKB. Ale Sus­skind po­cho­dzi z kra­ju, gdzie tego typu eks­cy­ta­cje tro­chę mi­nę­ły. Za­moż­ne spo­łe­czeń­stwa Eu­ro­py w ostat­nich de­ka­dach za­czę­ły ce­nić so­bie ochro­nę śro­do­wi­ska, rów­ność spo­łecz­ną, tak zwa­ny work-life ba­lan­ce. Na PKB w po­cie czo­ła niech pra­cu­ją Chiń­czy­cy i Po­la­cy. Wzrost go­spo­dar­czy ma swo­je kosz­ty. Bry­tyj­ski eko­no­mi­sta przy­zna­je, że eko­no­mi­ści i po­li­ty­cy pro­mu­ją­cy ideę wiecz­ne­go wzro­stu za mało mó­wi­li o kosz­tach, źle ko­mu­ni­ko­wa­li się ze spo­łe­czeń­stwem. Ale ostrze­ga, że re­zy­gna­cja z pro­mo­wa­nia wzro­stu go­spo­dar­cze­go pro­wa­dzi­ła­by do re­ce­sji, zu­bo­że­nia, ob­ni­że­nia stan­dar­du ży­cia i na ko­niec też mniej­szej sa­tys­fak­cji i szczę­ścia. Swo­ją dro­gą, ta fa­scy­na­cja dew­zro­stem tro­chę ostat­nio jak­by mija, bo brak wzro­stu od wie­lu lat w kra­jach Eu­ro­py Za­chod­niej za­czy­na być trak­to­wa­ny jako pla­ma na ho­no­rze. Bry­tyj­czy­cy prze­stra­szy­li się, że Po­la­cy wy­prze­dzą ich za kil­ka lat pod wzglę­dem PKB per ca­pi­ta. Niem­cy boją się kon­ku­ren­cji prze­my­sło­wej z Chin. W Bruk­se­li wszy­scy de­ba­tu­ją na te­mat tego, jak oży­wić skle­ro­tycz­ną go­spo­dar­kę. Idea wzro­stu jesz­cze nie umar­ła cał­ko­wi­cie, a Sus­skind sta­ra się jej do­dać ży­cia. Twier­dzi, że zna­le­zie­nie spo­so­bu na wzrost, przy jed­no­cze­snym dba­niu o war­to­ści ta­kie jak czy­ste śro­do­wi­sko i spój­ność spo­łecz­na, jest jed­nym z naj­waż­niej­szych wy­zwań współ­cze­sno­ści.

Skąd w ogó­le w prze­szło­ści wziął się kult PKB? Z kry­zy­su i woj­ny. Nad kon­cep­cją tego wskaź­ni­ka eko­no­mi­ści za­czę­li pra­co­wać w la­tach 30. XX wie­ku, kie­dy świat ka­pi­ta­li­stycz­ny po­padł w swój naj­więk­szy kry­zys od re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej. Chwi­lę póź­niej po­grą­żył się w naj­więk­szej w hi­sto­rii woj­nie. W obu przy­pad­kach po­wsta­ła po­trze­ba mie­rze­nia tego, jaka jest ogól­na wiel­kość war­to­ści eko­no­micz­nej wy­twa­rza­nej przez spo­łe­czeń­stwo. Wie­lu eko­no­mi­stów przed­sta­wia­ło swo­je po­my­sły, ale dwóch mia­ło naj­więk­szy wpływ na osta­tecz­ny kształt wskaź­ni­ka: Ame­ry­ka­nin ro­syj­skie­go po­cho­dze­nia Si­mon Ku­znets i Bry­tyj­czyk John May­nard Key­nes. Pierw­szy z nich stwo­rzył sys­tem ra­chun­ków na­ro­do­wych po­zwa­la­ją­cy mie­rzyć ogól­ny do­chód spo­łe­czeń­stwa, dru­gi miał więk­szy wpływ na osta­tecz­ny kształt wskaź­ni­ka i jego wy­ko­rzy­sta­nie w po­li­ty­ce go­spo­dar­czej. Co cie­ka­we, Ku­znets od po­cząt­ku ostrze­gał przed przy­wią­zy­wa­niem nad­mier­nej wagi do PKB, miał po­waż­ne wąt­pli­wo­ści co do uży­wa­nia tego wskaź­ni­ka jako mier­ni­ka do­bro­by­tu i ostrze­gał przed jego nadin­ter­pre­ta­cją.

Od koń­ca lat 40. XX wie­ku wzrost PKB za­czął być trak­to­wa­ny jako je­den z naj­waż­niej­szych ce­lów rzą­dów w kra­jach roz­wi­nię­tych i w wie­lu kra­jach roz­wi­ja­ją­cych się. Świat zy­skał nowy spo­sób na ści­ga­nie się: kto bę­dzie lep­szy we wzro­ście. Jed­no­cze­śnie dru­ga po­ło­wa XX wie­ku przy­nio­sła spek­ta­ku­lar­ny po­stęp w ja­ko­ści ży­cia: nowe środ­ki ko­mu­ni­ka­cji i te­le­ko­mu­ni­ka­cji, ma­so­wą elek­try­fi­ka­cję, szcze­pion­ki, leki, loty w ko­smos itd. Na­wet wo­jen było w koń­cu mniej. To wszyst­ko, czy­li spek­ta­ku­lar­ny po­stęp oraz do­stęp­ność no­wych me­tod po­mia­ru roz­wo­ju, sprzę­gło się w taki spo­sób, że PKB sta­ło się ce­lem sa­mym w so­bie. Świat zo­stał zdo­mi­no­wa­ny przez wia­rę w to, że im wię­cej PKB tym le­piej.

Au­tor książ­ki Wzrost tro­chę nie do­ce­nia fak­tu, że nad sa­mym po­stę­pem lu­dzie za­sta­na­wia­li się daw­no przed wy­my­śle­niem wskaź­ni­ka PKB. Książ­ce ewi­dent­nie bra­ku­je re­flek­sji nad tym, jak zmie­nia­ła się kon­cep­cja sa­me­go po­stę­pu i uno­wo­cze­śnie­nia w hi­sto­rii. Na hi­sto­rię pa­trzy przez pry­zmat na­szej dzi­siej­szej wie­dzy, a nie tego, jak lu­dzie po­strze­ga­li zmia­nę spo­łecz­ną w swo­ich cza­sach. To jest wada książ­ki, ale nie od­bie­ra jej war­to­ści.

Wraz z upo­wszech­nie­niem PKB jako mia­ry po­stę­pu lu­dzie za­czę­li za­sta­na­wiać się nad tym, co po­wo­du­je wzrost i jak moż­na go sty­mu­lo­wać i pod­trzy­mać w nie­skoń­czo­ność? Sus­skind wy­róż­nia czte­ry ple­mio­na spe­cja­li­stów w tym za­kre­sie. Pierw­szym byli wiel­cy teo­re­ty­cy po­stę­pu spo­łecz­ne­go, któ­rzy bu­do­wa­li hi­sto­rycz­no-so­cjo­lo­gicz­ne wi­zje roz­wo­ju. Do nich za­li­cza m.in. Wal­ta Ro­sto­wa i jego sche­mat pię­ciu eta­pów mo­der­ni­za­cji. Ich kry­ty­ku­je jed­nak za to, że wy­ja­śnia­ją wszyst­ko i nic jed­no­cze­śnie.

Dru­gim ple­mie­niem sta­li się eko­no­me­try­cy, któ­rzy źró­deł roz­wo­ju szu­ka­li w wiel­kich ba­zach da­nych, wie­rząc, że to tam znaj­dą Zło­te­go Gra­ala. Z nimi pro­blem jest taki, że z szu­mu da­nych wy­łu­sku­ją zbyt przy­pad­ko­we sy­gna­ły. Trze­cim są eko­no­mi­ści-ma­te­ma­ty­cy, tacy jak Ro­bert So­low, Ro­bert Lu­cas czy Paul Ro­mer, któ­rzy bu­do­wa­li uprosz­czo­ne sche­ma­ty roz­wo­ju, sta­ra­jąc się wy­róż­nić parę kry­tycz­nych ele­men­tów eko­no­micz­nych nie­zbęd­nych do uru­cho­mie­nia i pod­trzy­ma­nia po­stę­pu. Wresz­cie ostat­nie, czwar­te ple­mię to fun­da­men­ta­li­ści, tacy jak Da­ron Ace­mo­ğlu, któ­rzy źró­deł roz­wo­ju do­szu­ku­ją się w bar­dzo głę­bo­ko ukry­tych ce­chach spo­łe­czeń­stwa – na przy­kład ta­kich jak nie­for­malne re­gu­ły gry.

Sus­skind od­rzu­ca dwa pierw­sze po­dej­ścia i prze­ko­nu­je, że chcąc zro­zu­mieć wzrost, mu­si­my czer­pać z trze­cie­go i czwar­te­go. A kon­kret­nie na swo­ich naj­waż­niej­szych prze­wod­ni­ków wy­bie­ra Pau­la Ro­me­ra i Da­ro­na Ace­mo­ğlu. Od Ro­me­ra bie­rze prze­ko­na­nie, że wzrost go­spo­dar­czy bie­rze się z idei, czy­li cią­głe­go wy­my­śla­nia no­wych spo­so­bów na wy­ko­rzy­sta­nie ogra­ni­czo­nych za­so­bów ma­te­rial­nych. Idee są nie­skoń­czo­ne, więc wzrost też może być nie­skoń­czo­ny. Od Ace­mo­ğlu bie­rze zaś kon­cep­cję pla­no­wa­nej zmia­ny tech­no­lo­gicz­nej, któ­ra po­le­ga na tym, że spo­łe­czeń­stwo ma kon­tro­lę nad tym, w ja­kim kie­run­ku te idee się roz­wi­ja­ją. Przez na­kła­dy na na­ukę i in­no­wa­cje, za­mó­wie­nia pu­blicz­ne, pro­gra­my roz­wo­jo­we, rzą­dy mogą sty­mu­lo­wać roz­wój okre­ślo­nych tech­no­lo­gii. Jako spo­łe­czeń­stwo mamy kon­tro­lę nad tym, dokąd zmie­rza­my.

Au­tor książ­ki Wzrost wpi­su­je się w sze­ro­ki ruch eko­no­mi­stów i ko­men­ta­to­rów, któ­rzy uwa­ża­ją, że mu­si­my wię­cej wy­da­wać na ge­ne­ro­wa­nie no­wych idei – nie tyl­ko przez na­kła­dy na ba­da­nia, ale też przez two­rze­nie po­py­tu, od­po­wied­nich re­gu­la­cji, bodź­ców praw­nych. Jest prze­ko­na­ny, że dzię­ki no­wym ide­om moż­na osią­gnąć więk­sze PKB przy jed­no­cze­snym dba­niu o ochro­nę śro­do­wi­ska, rów­ność spo­łecz­ną, zdro­wie pu­blicz­ne. Do tego po­trzeb­ne są nie tyl­ko zmia­ny eko­no­micz­ne i tech­no­lo­gicz­ne, ale też po­li­tycz­ne. Oby­wa­te­le mu­szą mieć po­czu­cie więk­szej par­ty­cy­pa­cji i wpły­wu na kieru­nek zmian.

Kon­cen­tra­cja uwa­gi na wzro­ście go­spo­dar­czym ma oczy­wi­ście wady i Sus­skind sze­ro­ko o nich pi­sze. Przede wszyst­kim wzrost nie­sie ze sobą kosz­ty. Pro­wa­dzi do za­bu­rza­nia sta­bil­nych struk­tur spo­łecz­nych, wspól­not, od­bie­ra nie­któ­rym oby­wa­te­lom po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, do­dat­ko­wo może pro­wa­dzić do za­nie­czysz­cze­nia śro­do­wi­ska i kli­ma­tu, na­ra­sta­nia nie­rów­no­ści spo­łecz­nych. In­nym pro­ble­mem jest to, że wzrost PKB ma wady jako mia­ra do­cho­dów. Nie uwzględ­nia dzia­łal­no­ści nie­ryn­ko­wej, czy­li m.in. ta­kich ak­tyw­no­ści jak dba­nie o bli­skich, opie­ka nad do­mem, dzia­łal­ność cha­ry­ta­tyw­na itp. Co gor­sza, PKB jest co­raz trud­niej mie­rzyć w cza­sie, gdy w go­spo­dar­ce ro­śnie udział usług. O ile bo­wiem bez pro­ble­mu da się zmie­rzyć ilość i cenę wy­twa­rza­nej sta­li czy ce­men­tu, o tyle trud­niej zmie­rzyć ilość, ja­kość i cenę ta­kich usług, jak kul­tu­ra, roz­ryw­ka, do­radztwo praw­ne itp.

Ale za­rów­no kosz­ty wzro­stu, jak i pro­ble­my z jego mie­rze­niem, nie po­win­ny prze­sła­niać ge­ne­ral­nych ko­rzy­ści z po­stę­pu. Wzrost bo­wiem ozna­cza cią­głe po­pra­wia­nie spo­so­bu, w jaki ma­te­ria­ły wsa­do­we prze­kształ­ca się w pro­dukt fi­nal­ny (towar lub usłu­gę).

W jed­nym z cie­kaw­szych frag­men­tów książ­ki Sus­skind roz­pra­wia się z ar­gu­men­ta­mi tych, któ­rzy twier­dzą, że wzrost PKB jest nie­moż­li­wy do po­łą­cze­nia z re­duk­cją emi­sji ga­zów cie­plar­nia­nych. Po­ka­zu­je, jak to prze­ko­na­nie było re­gu­lar­nie fal­sy­fi­ko­wa­ne w ostat­nich de­ka­dach. Naj­pierw kry­ty­cy wzro­stu go­spo­dar­cze­go uwa­ża­li, że nie da się w ogó­le od­dzie­lić emi­sji od PKB – oka­za­ło się to nie­praw­dą. Po­tem prze­szli na po­zy­cję, że nie da się ob­ni­żyć emi­sji przy wzro­ście PKB – to też oka­za­ło się nie­praw­dą. Dziś prze­ko­nu­ją, że nie da się ob­ni­żyć emi­sji do zera, je­że­li nie zre­zy­gnu­je się ze wzro­stu go­spo­dar­cze­go. Ten ar­gu­ment cze­ka na we­ry­fi­ka­cję, ale zda­niem Sus­skin­da trend tech­no­lo­gicz­ny po­ka­zu­je, że on też musi upaść. Po­stęp wie­dzy i nie­ogra­ni­czo­na po­daż no­wych idei spra­wia­ją, że coś, co wy­da­je się lu­dziom nie­moż­li­we, po pew­nym cza­sie sta­je się rze­czy­wi­sto­ścią. Kie­dyś eli­tom w kra­jach za­chod­nich wy­da­wa­ło się, że czar­no­skó­ry czło­wiek nie może być praw­ni­kiem lub le­ka­rzem. Ta­kim sa­mym wię­zie­niem in­te­lek­tu­al­nym jest idea, że nie da się żyć bez emi­sji dwutlen­ku wę­gla.

Bar­dzo zmie­niał się też w ostat­nich de­ka­dach po­gląd na to, jaki jest zwią­zek PKB ze szczę­ściem. W la­tach 70. i 80. XX wie­ku po­ja­wi­ło się wie­le ba­dań, któ­re su­ge­ro­wa­ły, że ta­kie­go związ­ku nie ma. Spo­łe­czeń­stwo bied­ne może być szczę­śli­we. Jed­nak wraz z roz­wo­jem me­tod po­mia­ru ten po­gląd stop­nio­wo ewo­lu­ował. W pew­nym mo­men­cie za­czę­ło do­mi­no­wać prze­ko­na­nie, że szczę­ście i do­chód są sko­re­lo­wa­ne tyl­ko do pew­ne­go po­zio­mu za­moż­no­ści – po­wy­żej nie­go do­dat­ko­we do­la­ry nie dają już do­dat­ko­we­go szczę­ścia. Dziś jed­nak je­ste­śmy jesz­cze krok da­lej i ba­da­nia co­raz czę­ściej wska­zu­ją, że im wię­cej PKB, tym wię­cej szczę­ścia, bez żad­nych punktów prze­gię­cia.

Eko­no­mia nie daje ni­g­dy jed­no­znacz­nych re­cept, więc książ­kę Sus­skin­da też moż­na w wie­lu miej­scach pod­wa­żać. Ale w za­kre­sie obro­ny wzro­stu PKB jako waż­ne­go celu spo­łecz­ne­go jej ar­gu­men­ty są bar­dzo sil­ne. Re­zy­gna­cja ze wzro­stu to prze­pis na nie­szczę­ście.

Ignacy Mo­raw­ski,

głów­ny eko­no­mi­sta „Pul­su Biz­ne­su”

Wstęp

„Zdol­ność do­sto­so­wa­nia się do oto­cze­nia jest ce­chą cha­rak­te­ry­styczną ludz­ko­ści”.

– John May­nard Key­nes1

Trzy pro­ste, lecz nie­zwy­kłe fak­ty zde­fi­nio­wa­ły hi­sto­rię go­spo­dar­czą ludz­ko­ści aż po dziś dzień.

Pierw­szy to taki, że przez więk­szość cza­su ist­nie­nia ludz­ko­ści, czy­li 300 tys. lat, ży­cie go­spo­dar­cze było sta­gna­cyj­ne. Nie­za­leż­nie od tego, czy ktoś był my­śli­wym-zbie­ra­czem w epo­ce ka­mie­nia łu­pa­ne­go, czy ro­bot­ni­kiem pra­cu­ją­cym w XVIII wie­ku, los eko­no­micz­ny obu tych osób był bar­dzo po­dob­ny: obie praw­do­po­dob­nie żyły w ubó­stwie, sku­pio­ne na bez­u­stan­nej wal­ce o prze­trwa­nie2.

Dru­gi fakt jest taki, że do­pie­ro cał­kiem nie­daw­no owa sta­gna­cja do­bie­gła koń­ca. Ro­zu­mia­ny współ­cze­śnie wzrost go­spo­dar­czy roz­po­czął się za­le­d­wie dwie­ście lat temu, kie­dy stan­dar­dy ży­cia w nie­któ­rych czę­ściach świa­ta za­czę­ły ro­snąć w za­wrot­nym tem­pie. Gdy­by suma se­tek lat hi­sto­rii ludz­ko­ści trwa­ła go­dzi­nę, to ten zwrot ak­cji mie­ścił­by się w ostat­nich kilku se­kun­dach3.

Co wię­cej, na prze­strze­ni lat lu­dzie zdo­ła­li utrzy­mać ten­den­cję wzro­stu go­spo­dar­cze­go. Mo­men­ty wzro­stu zna­ne z wcze­śniej­szych wie­ków, je­śli w ogó­le mia­ły miej­sce, były w pew­nym stop­niu ogra­ni­czo­ne i szyb­ko wy­ga­sa­ły. Ale tym ra­zem roz­wój stał się jed­no­cze­śnie wy­raź­ny i sta­bil­ny, jak­by ja­kaś dłu­go tłu­mio­na siła pro­duk­cyj­na, któ­ra przez ty­sią­ce lat po­zo­sta­wa­ła ukry­ta, wresz­cie zna­la­zła uj­ście4. To wła­śnie spra­wia, że współ­cze­sny roz­wój go­spo­dar­czy jest czymś zu­peł­nie bez­pre­ce­den­so­wym w po­rów­na­niu ze wszyst­kim, co mia­ło miejsce wcze­śniej.

Pierw­sza część tej książ­ki opo­wia­da nie­zwy­kłą hi­sto­rię wzro­stu go­spo­dar­cze­go: dla­cze­go przez tak dłu­gi czas go nie było, co spra­wi­ło, że na­gle się roz­po­czął i jak uda­ło się go utrzy­mać. W XX wie­ku dą­że­nie do wzro­stu go­spo­dar­cze­go sta­ło się jed­ną z wio­dą­cych ak­tyw­no­ści na­sze­go spo­łe­czeń­stwa. I przy­naj­mniej do nie­daw­na, po­mi­mo ta­jem­nic, któ­re spo­wi­ja­ją praw­dzi­we przy­czy­ny tego zja­wi­ska, by­li­śmy sto­sun­ko­wo sku­tecz­ni w na­szych dzia­ła­niach.

Z bie­giem cza­su wy­ko­rzy­sta­li­śmy zwięk­sza­ją­cy się do­bro­byt ma­te­rial­ny i za­czę­li­śmy dzię­ki nie­mu osią­gać nie­zwy­kłe re­zul­ta­ty: mi­liar­dy lu­dzi uwol­ni­ły się od wal­ki o prze­trwa­nie, bę­dą­cej zmo­rą na­szych przod­ków; za­czę­li­śmy żyć dłu­żej i w lep­szym zdro­wiu niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej; po­ja­wi­ły się środ­ki na fi­nan­so­wa­nie od­kryć, któ­re zmie­ni­ły na­sze ro­zu­mie­nie świa­ta – roz­sz­cze­pie­nie ato­mu, zła­ma­nie kodu ge­ne­tycz­ne­go, eksplo­ra­cja gwiazd.

Co­raz wy­raź­niej wi­dać jed­nak, że dą­że­nie do tego do­bro­by­tu było oku­pio­ne ogrom­ną ceną: spu­sto­sze­nie śro­do­wi­ska na­tu­ral­ne­go, wy­nisz­cze­nie lo­kal­nych kul­tur i wspól­not, po­ja­wie­nie się gi­gan­tycz­nych nie­rów­no­ści mię­dzy tymi, któ­rzy osią­gnę­li wiel­kie bo­gac­two, a tymi, któ­rzy nie zdo­ła­li tego zro­bić. Po­wsta­nie tech­no­lo­gii, któ­rych po­ten­cjal­nie ne­ga­tyw­ne skut­ki mogą wstrzą­snąć ryn­kiem pra­cy i wpły­nąć na po­li­ty­kę oraz wy­mknąć się spod naszej kon­tro­li.

I dla­te­go roz­wój to jed­no­cze­śnie dy­le­ma­ty, przed któ­ry­mi sta­je­my. Z jed­nej stro­ny jest zwią­za­ny z naj­więk­szy­mi trium­fa­mi i osią­gnię­cia­mi ludz­ko­ści, z dru­giej zaś wią­że się z jed­ny­mi z naj­po­waż­niej­szych pro­ble­mów, z ja­ki­mi się dzi­siaj mie­rzy­my. Obiet­ni­ca roz­wo­ju spra­wia, że cza­sa­mi de­spe­rac­ko i gwał­tow­nie, dą­ży­my do tego, aby roz­wi­jać się jesz­cze bar­dziej. Jed­nak cena, któ­rą przyj­dzie nam za to za­pła­cić, rów­nie moc­no znie­chę­ca nas do tego po­ści­gu. To tak, jak­by­śmy nie mo­gli iść na­przód, a jed­no­cze­śnie musie­li to ro­bić.

Dru­ga część książ­ki sku­pia się wła­śnie na tym du­ali­zmie: jak po­wstał, dla­cze­go nie uda­ło nam się sku­tecz­nie z nim zmie­rzyć, dla­cze­go bra­ku­je nam kon­kret­nych po­my­słów, jak mu za­ra­dzić i co po­win­ni­śmy zro­bić. W ostat­nich la­tach do­sze­dłem do wnio­sku, że sta­wie­nie czo­ła dy­le­ma­to­wi wzro­stu jest jed­nym z naj­waż­niej­szych za­dań, przed któ­ry­mi stoi ludz­kość. Na­sza do­tych­cza­so­wa nie­udol­ność w tym za­kre­sie spra­wi­ła, że zna­leź­li­śmy się na nie­bez­piecz­nej dro­dze. Po­trak­to­wa­nie tego wy­zwa­nia po­waż­nie, to nie tyl­ko szan­sa na zmia­nę kie­run­ku na­szej po­dró­ży na lep­szy, ale rów­nież oka­zja do mo­ral­nej od­no­wy i do stwo­rze­nia no­we­go po­czu­cia wspól­ne­go spo­łecz­ne­go celu w dą­że­niu do tego, co na­praw­dę waż­ne. A jest to nie tyl­ko le­piej pro­spe­ru­ją­ca go­spo­dar­ka, ale tak­że re­ali­za­cja in­nych prio­ry­te­tów, któ­re są klu­czo­we dla lu­dzi, jak np. spra­wie­dliw­sze spo­łe­czeń­stwo czy zdrow­sza pla­ne­ta.

Pod­su­mo­wu­jąc, książ­ka opo­wia­da peł­ną hi­sto­rię wzro­stu – mówi o jego ta­jem­ni­czej prze­szło­ści, nie­po­ko­ją­cej te­raź­niej­szo­ści i nie­pew­nej przy­szło­ści, któ­rą te­raz to my mu­si­my kształ­to­wać. Czę­ścio­wo jest to książ­ka o ide­ach, o tym, jak lu­dzie o naj­więk­szych umy­słach pró­bo­wa­li zro­zu­mieć to waż­ne zja­wi­sko (i czę­sto po­no­si­li po­raż­kę), jak nasi przy­wód­cy przy­pad­ko­wo umie­ści­li po­goń za wzro­stem w cen­trum ży­cia po­li­tycz­ne­go za­le­d­wie kil­ka de­kad temu, i jak wzrost go­spo­dar­czy szyb­ko stał się jed­ną z naj­cen­niej­szych i naj­nie­bez­piecz­niej­szych idei. To, co na­stą­pi da­lej w tej książ­ce, za­pro­wa­dzi nas da­le­ko poza gra­ni­ce ja­kiej­kol­wiek dzie­dzi­ny na­uki, sta­wia­jąc eks­cy­tu­ją­ce i bu­dzą­ce nie­po­kój py­ta­nia: dla­cze­go ludz­ka eg­zy­sten­cja była przez dłu­gi czas tak nędz­na? Czy stan­dar­dy ży­cia mogą po­pra­wiać się w nie­skoń­czo­ność? Co do­kład­nie po­win­ni­śmy ce­nić w spo­łe­czeń­stwie? I czy po­win­ni­śmy przej­mo­wać się bi­lio­na­mi lu­dzi, któ­rzy jesz­cze się nie uro­dzi­li?

Ale ta książ­ka ma tak­że wy­miar prak­tycz­ny: jest prze­wod­ni­kiem, uczy tego, jak po­win­ni­śmy po­dejść do dy­le­ma­tu wzro­stu w praw­dzi­wym świe­cie. Mimo że hi­sto­ria, któ­rą opo­wia­dam, to wę­drów­ka od od­le­głej prze­szło­ści po da­le­ką przy­szłość, to lek­cja, któ­rą z niej wy­nie­sie­my, ma naj­więk­sze zna­cze­nie w kon­tek­ście działań tu i te­raz.

Obecny pośpiech

Trud­no wy­obra­zić so­bie czas, kie­dy po­goń za „jesz­cze więk­szym wzro­stem go­spo­dar­czym” wy­da­wa­ła się bar­dziej klu­czo­wa niż obec­nie. Pod ko­niec XX wie­ku przy­wód­cy byli pew­ni, że wie­dzą, co ro­bią, że stop­nio­wo zwięk­sza­ją­cy się po­ziom do­bro­by­tu jest sen­sow­nym i osią­gal­nym, wspól­nym ce­lem. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych eko­no­mi­ści mó­wi­li o „wiel­kiej mo­de­ra­cji”; w Wiel­kiej Bry­ta­nii po­li­ty­cy świę­to­wa­li „ko­niec cy­klu ob­fi­to­ści i nie­do­stat­ku” (ang. boom-bust cyc­le). Uwa­ża­no, że trwa­ły wzrost moż­na osią­gnąć dzię­ki drob­nym dzia­ła­niom. Nasz po­zor­ny suk­ces stwo­rzył wra­że­nie, że roz­wi­ja­ją­ca się go­spo­dar­ka jest nor­mą, a każ­dy spa­dek tem­pa wzro­stu na­le­ży trak­to­wać jako nie­for­tun­ny, ale przej­ścio­wy wyjątek od re­gu­ły.

Dziś ta pew­ność wy­da­je się być nie na miej­scu. Nie­mal każ­dy kraj wkro­czył w XXI wiek, bę­dąc w kry­zy­sie, choć trud­no mó­wić o syn­chro­ni­za­cji cza­so­wej. Ja­po­nia i Niem­cy za­czę­ły bo­ry­kać się z pro­ble­ma­mi w po­ło­wie lat 90., USA i Wiel­ka Bry­ta­nia w po­ło­wie pierw­szej de­ka­dy XXI wie­ku, a Chi­ny w roku 2010. Więk­szość go­spo­da­rek po dwu­dzie­stu la­tach kry­zy­sów – włą­cza­jąc w to bań­kę in­ter­ne­to­wą (ang. dot-com bust), krach fi­nan­so­wy z lat 2007–2008 i pan­de­mię CO­VID-19 – sta­ło się nie­mra­wy­mi cie­nia­mi sa­mych sie­bie. Co­raz bar­dziej za­czę­li­śmy so­bie zda­wać spra­wę, że nie mo­że­my brać wzro­stu za pew­nik. W re­zul­ta­cie przy­wód­cy po­li­tycz­ni, nie­mal w każ­dym kra­ju, umie­ści­li „zwięk­sze­nie wzro­stu” na szczy­cie li­sty swo­ich prio­ry­te­tów. Jed­nak wciąż nie wia­do­mo, czy oni sami i ich do­rad­cy ro­zu­mie­ją, ja­kie dzia­ła­nia na­le­ży pod­jąć, aby to osią­gnąć. Za­da­niem tej książ­ki, po czę­ści, jest roz­wią­za­nie tego pro­ble­mu.

Gdy­by tyl­ko było to ta­kie pro­ste. Z jed­nej stro­ny trud­no wy­obra­zić so­bie mo­ment, kie­dy dą­że­nie do „jesz­cze więk­sze­go wzro­stu” wy­da­wa­ło się bar­dziej nie­bez­piecz­ne. Oczy­wi­ście, za­gro­że­nia, któ­re ta po­goń za sobą nie­sie – wpływ na sta­bil­ność kli­ma­tu, po­rzą­dek spo­łecz­ny, siła na­szych wspól­not, do­stęp­ność god­nej pra­cy, ja­kość na­szej po­li­ty­ki – nie są nowe. Ale po tym, jak zo­sta­ły zi­gno­ro­wa­ne w dru­giej po­ło­wie XX wie­ku, wy­zwa­nia te wró­ci­ły z po­dwój­ną siłą na po­cząt­ku XXI wie­ku. Nie jest to przy­pa­dek, że ru­chy ra­dy­kal­ne, od skraj­nie le­wi­co­wych „dew­zro­stow­ców” po skraj­nie pra­wi­co­wych po­pu­li­stów na­cjo­na­li­stycz­nych, zy­sku­ją na sile. Re­pre­zen­tan­ci bar­dziej umiar­ko­wa­nej czę­ści sce­ny po­li­tycz­nej nie po­do­ła­li temu wy­zwa­niu.

Hi­sto­ry­cy, pró­bu­jąc zro­zu­mieć te­raź­niej­szość, lu­bią szu­kać wska­zó­wek w prze­szło­ści. „Ja­kie są pre­ce­den­sy dla tego mo­men­tu?” – py­ta­ją, sta­ra­jąc się jed­no­cze­śnie wy­cią­gnąć jak naj­wię­cej wnio­sków z od­po­wie­dzi. Nie­ste­ty, je­śli cho­dzi o dy­le­mat wzro­stu, tego ro­dza­ju pa­trze­nie wstecz ra­czej nie przy­nie­sie po­żą­da­nych efek­tów. Świat, w któ­rym obec­nie ży­je­my, jest zu­peł­nie inny niż wszyst­ko, co mia­ło miej­sce wcze­śniej. Przez nie­mal całą hi­sto­rię ży­cie było sta­gna­cyj­ne, a wzrost zda­rzał się rzad­ko i był ulot­ny. Dy­le­mat, z któ­rym się bo­ry­ka­my, to ter­ra in­co­gni­ta – ni­g­dy wcze­śniej ludz­kość nie mu­sia­ła wy­bie­rać w tak dra­ma­tycz­ny spo­sób mię­dzy nie­ustan­nie ro­sną­cym do­bro­by­tem, a in­ny­mi aspek­ta­mi świa­ta, któ­re są dla nas waż­ne. Psy­cho­lo­go­wie mó­wią o tym, jak czło­wiek może do­świad­czyć dy­so­nan­su po­znaw­cze­go, czy­li men­tal­ne­go dys­kom­for­tu wy­ni­ka­ją­ce­go z jed­no­cze­sne­go po­sia­da­nia sprzecz­nych po­glą­dów. W pew­nym sen­sie to samo zja­wi­sko do­ty­czy te­raz ca­łe­go spo­łe­czeń­stwa: wzrost daje obiet­ni­cę, któ­rej nie­ła­two się oprzeć, jed­no­cze­śnie wią­że się z ceną, któ­rej nie da się za­ak­cep­to­wać. Czy­ni cuda i sie­je znisz­cze­nie, po­trze­bu­je­my go znacz­nie wię­cej, a za­ra­zem o wie­le mniej. Wy­zwa­nie, przed któ­rym sto­imy, jest nie tyl­ko nowe, ale i dez­orien­tu­ją­ce.

Historia wzrostu

Aby zmie­rzyć się z przy­szło­ścią wzro­stu, mu­si­my naj­pierw zro­zu­mieć, jak się on roz­po­czął. Dla­te­go pierw­sza część tej książ­ki bada jego ge­ne­zę i pró­bu­je zna­leźć od­po­wiedź na kil­ka istot­nych py­tań. Dla­cze­go po set­kach ty­się­cy lat sta­gna­cji po­ziom ży­cia na­gle po­szy­bo­wał w górę i jak eko­no­mi­ści zma­ga­li się z pró­bą zro­zu­mie­nia tego pro­ce­su i jego po­stę­pu w sto­sun­ko­wo krót­kim cza­sie. Bio­rąc pod uwa­gę, jak istot­nym te­ma­tem jest wzrost (zo­ba­czy­my, jak trud­no zna­leźć coś waż­niej­sze­go), wciąż za­ska­ku­ją­co mało wie­my o jego źró­dłach. Pa­ra­dok­sal­nie, wie­my jed­nak wy­star­cza­ją­co dużo, by choć czę­ścio­wo zro­zu­mieć, co wy­da­rzy­ło się w prze­szło­ści, a może, co jesz­cze istot­niej­sze – ja­kie są pro­gno­zy na przy­szłość.

Dziś ży­je­my w spo­łe­czeń­stwach, któ­re sta­wia­ją wzrost na pierw­szym miej­scu. Nasz zbio­ro­wy suk­ces okre­śla, ile dóbr je­ste­śmy w sta­nie wy­pro­du­ko­wać w okre­ślo­nym cza­sie. Ży­cie go­spo­dar­cze czę­sto spro­wa­dza się do jed­ne­go py­ta­nia: czy pro­dukt kra­jo­wy brut­to (PKB) na­sze­go kra­ju wzrósł czy spadł? To prio­ry­te­to­we trak­to­wa­nie wzro­stu daje jed­no­znacz­nie do zro­zu­mie­nia, że po­goń za nim ma dłu­gą i zna­czą­cą hi­sto­rię. Ale tak nie jest. Więk­szość kla­sycz­nych eko­no­mi­stów nie by­ła­by w sta­nie na­wet wy­obra­zić so­bie dą­że­nia do wzro­stu – nie mó­wiąc już o jego po­mia­rze – po­nie­waż uży­tecz­ne wskaź­ni­ki słu­żą­ce do po­mia­ru go­spo­dar­ki po­ja­wi­ły się do­pie­ro w la­tach 30. XX wie­ku. W rze­czy­wi­sto­ści wzrost stał się prio­ry­te­tem nie­mal przez przy­pa­dek. Był to jed­nak szczę­śli­wy przy­pa­dek. Wraz z roz­wo­jem XX wie­ku oka­za­ło się, że PKB ko­re­lu­je nie­mal z każ­dą mia­rą ludz­kie­go do­bro­sta­nu. Ten nie­zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści jest te­ma­tem dru­giej czę­ści książ­ki.

Wzrost jed­nak jest nie tyl­ko waż­ny – jest tak­że nie­bez­piecz­ny, jak już wcze­śniej wspo­mnia­łem. Trze­cia część książ­ki po­świę­co­na jest ciem­nej stro­nie wzro­stu i ujaw­nia wszyst­kie aspek­ty, w któ­rych to zja­wi­sko po­gar­sza ja­kość na­sze­go ży­cia. Jak zo­ba­czy­my, ist­nie­ją dwa co­raz bar­dziej po­pu­lar­ne po­dej­ścia w kwe­stii dy­le­ma­tu wzro­stu. Pierw­sze to kon­ty­nu­owa­nie dą­że­nia do wzro­stu, ale z mo­dy­fi­ka­cją sa­me­go wskaź­ni­ka PKB – to po­dej­ście czę­sto pro­po­no­wa­ne przez tech­no­kra­tycz­nie my­ślą­cych de­cy­den­tów i eko­no­mi­stów. Dru­ga pro­po­zy­cja jest bar­dziej ra­dy­kal­na: cał­ko­wi­ta re­zy­gna­cja z dą­że­nia do wzro­stu i ce­lo­we spo­wol­nie­nie go­spo­dar­ki po­przez dew­zrost (ang. de­growth) – kie­ru­nek, któ­ry pro­pa­gu­ją wpły­wo­we po­sta­ci, ta­kie jak: Da­vid At­ten­bo­ro­ugh i Gre­ta Thun­berg. Żad­ne z tych roz­wią­zań nie jest wy­star­cza­ją­ce – w naj­lep­szym ra­zie są one nie­do­sko­na­łe, a w naj­gor­szym – nie­po­trzeb­nie au­to­de­struk­cyj­ne. Jed­nak nie na­le­ży ich lek­ce­wa­żyć, po­nie­waż obie kon­cep­cje ujaw­nia­ją istot­ne praw­dy, któ­re mogą po­móc nam zna­leźć od­po­wiedź na sto­ją­ce przed nami wy­zwa­nia.

Pierw­sze trzy czę­ści książ­ki do­star­cza­ją na­rzę­dzi in­te­lek­tu­al­nych do zro­zu­mie­nia po­ję­cia wzro­stu. Część czwar­ta i pią­ta po­świę­co­ne są za­sto­so­wa­niu tych idei w prak­ty­ce i ana­li­zie tego, co po­win­ni­śmy zro­bić z dy­le­ma­tem wzro­stu w praw­dzi­wym świe­cie. Punk­tem wyj­ścia jest stwier­dze­nie, że po­rzu­ce­nie wzro­stu by­ło­by ka­ta­stro­fą – nie tyl­ko ozna­cza­ło­by re­zy­gna­cję z fun­da­men­tal­nych am­bi­cji spo­łe­czeń­stwa, ta­kich jak eli­mi­na­cja ubó­stwa czy za­pew­nie­nie po­wszech­nej opie­ki zdro­wot­nej, ale tak­że wska­zy­wa­ło­by na brak wy­obraź­ni co do tego, w jaki spo­sób mo­gli­by­śmy się roz­wi­jać w przy­szło­ści. Dla­te­go w tej czę­ści książ­ki wy­ja­śnię, jak mo­że­my osią­gnąć wyż­szy wzrost go­spo­dar­czy, a tak­że po­ka­żę, dla­cze­go wie­le po­pu­lar­nych obec­nie roz­wią­zań wy­da­je się chy­bio­nych.

Chciał­bym jed­no­cze­śnie uświa­do­mić, że nie mo­że­my po pro­stu przeć na­przód i igno­ro­wać ogrom­nych kosz­tów ge­ne­ro­wa­nych przez na­szą po­goń za do­bro­by­tem. To na nas spo­czy­wa od­po­wie­dzial­ność za świa­do­me zmie­rze­nie się z kom­pro­mi­sa­mi wy­ni­ka­ją­cy­mi z obiet­ni­cy wzro­stu i jego ceny. Przede wszyst­kim po­win­ni­śmy uni­kać tych kom­pro­mi­sów tam, gdzie jest to moż­li­we, po­szu­ku­jąc form wzro­stu, któ­re nie mają ne­ga­tyw­ne­go wpły­wu na spo­łe­czeń­stwo. A w ob­sza­rach, w któ­rych się to nie uda – co nie­uchron­nie się zda­rzy – po­win­ni­śmy sta­rać się mi­ni­ma­li­zo­wać ko­niecz­ność pój­ścia na kom­pro­mi­sy, wy­ko­rzy­stu­jąc wszel­kie do­stęp­ne na­rzę­dzia, aby zmie­nić wzrost jako taki i uczy­nić go mniej de­struk­cyj­nym. Jed­nak mu­si­my wziąć rów­nież pod uwa­gę, że zmniej­sze­nie tych kom­pro­mi­sów może oka­zać się nie­moż­li­we. Dla­te­go na­szym ostat­nim za­da­niem może oka­zać się ak­cep­ta­cja fak­tu, że kom­pro­mi­sów nie da się zła­go­dzić ani cał­kiem unik­nąć, a nas cze­ka pod­ję­cie de­cy­zji o czę­ścio­wej re­zy­gna­cji ze wzro­stu go­spo­dar­cze­go na rzecz ochro­ny klu­czo­wych war­to­ści, ta­kich jak: ochro­na śro­do­wi­ska, wy­rów­na­nie nie­rów­no­ści kla­so­wych itd.

Pod­ję­cie tego wy­zwa­nia ro­dzi dwa trud­ne py­ta­nia mo­ral­ne, któ­re nie­mal na pew­no będą źró­dłem ogrom­nych spo­rów: co jesz­cze, oprócz wzro­stu, po­win­ni­śmy trak­to­wać prio­ry­te­to­wo oraz jak bar­dzo po­win­ni­śmy trosz­czyć się o przy­szłość? To wła­śnie ba­dam w koń­co­wych roz­dzia­łach tej książ­ki.

Nie da się unik­nąć pew­nych uprosz­czeń w książ­ce tego ro­dza­ju. Wy­sił­ki umy­sło­we ba­da­czy mogą spro­wa­dzać się je­dy­nie do po­bież­ne­go ko­men­ta­rza, tomy ba­dań na­uko­wych mu­szą zo­stać zre­du­ko­wa­ne do kil­ku aka­pi­tów. Ci, któ­rzy spo­dzie­wa­ją się szcze­gó­ło­we­go opra­co­wa­nia każ­de­go z pro­ble­mów – zmian kli­ma­tu, nie­rów­no­ści, glo­ba­li­za­cji, sztucz­nej in­te­li­gen­cji i wszel­kich in­nych – po­czu­ją się roz­cza­ro­wa­ni. Nie taki jest cel tej książ­ki. Nie przed­sta­wię rów­nież szcze­gó­ło­wej li­sty moż­li­wych roz­wią­zań le­gi­sla­cyj­nych, skru­pu­lat­nie do­pa­so­wa­nych do każ­de­go wy­zwa­nia. Na ryn­ku ist­nie­ją już książ­ki, któ­re po­dej­mu­ją się tego za­da­nia.

Mój cel jest inny: chcę ze­brać wszyst­kie te wy­zwa­nia ra­zem i spoj­rzeć na nie z no­wej per­spek­ty­wy. Bo choć róż­nią się one w szcze­gó­łach, łą­czy je je­den wspól­ny wą­tek: idea wzro­stu i to, jak bar­dzo da­li­śmy się jej po­chło­nąć. O tym wła­śnie jest ta książ­ka.

Mam na­dzie­ję, że ta al­ter­na­tyw­na per­spek­ty­wa nie tyl­ko rzu­ci nowe świa­tło na do­brze zna­ne pro­ble­my – jak­by­śmy wi­dzie­li je po raz pierw­szy – ale tak­że po­głę­bi zro­zu­mie­nie wy­zwań, przed któ­ry­mi sto­imy, oraz po­wo­dów, dla­cze­go do­tąd nie uda­ło się nam ich roz­wią­zać. Za­chę­cam wszyst­kich do otwar­te­go my­śle­nia, zwłasz­cza tych, któ­rzy skłon­ni są trzy­mać się utar­te­go do­tych­czas po­dej­ścia. To, co ro­bi­li­śmy do tej pory, nie dzia­ła. A czas się koń­czy.

Argument za optymizmem

W XX wie­ku zgu­bi­li­śmy dro­gę. Po sza­leń­stwie pierw­szej po­ło­wy stu­le­cia, w dru­giej czę­ści wie­ku więk­szość kra­jów po­sta­no­wi­ła od­re­ago­wać trud­ne lata w bu­do­wa­niu do­bro­by­tu. Nie wy­da­rzy­ło się żad­ne wiel­kie tąp­nię­cie, po któ­rym wzrost go­spo­dar­czy stał się na­gle ab­so­lut­nym prio­ry­te­tem, nie było mo­men­tu ofi­cjal­ne­go mia­no­wa­nia PKB na „sta­ty­sty­kę koń­czą­cą wszyst­kie sta­ty­sty­ki”5. Jed­nak stop­nio­wo wła­śnie to się dzia­ło. Po­li­ty­ka na ca­łym świe­cie sku­pi­ła się, przede wszyst­kim, na po­więk­sza­niu go­spo­dar­cze­go tor­tu. Przy­wód­cy od­no­si­li suk­ce­sy lub po­pa­da­li w nie­ła­skę w za­leż­no­ści od tego, czy osią­ga­li ten par­ty­ku­lar­ny cel. A de­cy­du­ją­cy spór po­li­tycz­ny XX wie­ku spro­wa­dzał się do tech­nicz­nej róż­ni­cy zdań do­ty­czą­cej tego, jak naj­le­piej osią­gnąć suk­ces w tej dzie­dzi­nie: czy wię­cej wzro­stu wy­ge­ne­ru­je wol­ny ry­nek, czy może pla­nowanie cen­tral­ne?

Oczy­wi­ście w tam­tym cza­sie ist­nia­ły tak­że inne prio­ry­te­ty. Jed­nak zbyt czę­sto in­ten­syw­ne dą­że­nie do wzro­stu za­głu­sza­ło te kwe­stie. Od­kła­da­no je na bok albo wie­rząc, że więk­szy do­bro­byt ma­te­rial­ny w koń­cu sam je roz­wią­że, albo uzna­jąc je po pro­stu za mniej istot­ne. To jed­nak do­pro­wa­dzi­ło do osła­bie­nia na­sze­go ży­cia jako wspól­no­ty. Przez de­ka­dy po­świę­ca­li­śmy zbyt mało uwa­gi za­gro­że­niom, ta­kim jak: zmia­ny kli­ma­tu, wid­mo nie­rów­no­ści, kosz­ty glo­ba­li­za­cji, nie­bez­pie­czeń­stwa zwią­za­ne z roz­wo­jem prze­ło­mo­wych tech­no­lo­gii. W efek­cie, nie po­tra­fi­li­śmy zmie­rzyć się z ko­niecz­no­ścią pój­ścia na kom­pro­mi­sy, któ­re oka­za­ły­by się nie­unik­nio­ną od­po­wie­dzią na te wy­zwa­nia. Uwa­żam, że hi­sto­rycz­na po­raż­ka w za­ak­cep­to­wa­niu tych kom­pro­mi­sów oraz ży­cze­nio­we my­śle­nie przy­wód­ców, któ­rzy po­stę­po­wa­li tak, jak­by­śmy mo­gli za­wsze mieć wszyst­ko, cze­go pra­gnie­my (po­no­sząc przy tym mi­ni­mal­ny koszt), spra­wi­ły, że dziś od­czu­wa­my na­pię­cie mię­dzy obiet­ni­cą a ceną wzro­stu go­spo­dar­cze­go.

Jest też coś oso­bli­we­go w tym bez­u­stan­nym dą­że­niu do do­bro­by­tu. Pra­cow­nik śle­po go­nią­cy za co­raz wyż­szą pen­sją, uwię­zio­ny w wy­ści­gu szczu­rów na­wet nie wie, że praw­dzi­we ży­cie ucie­ka mu gdzieś obok. I na­sze spo­łe­czeń­stwa zna­la­zły się w po­dob­nej sy­tu­acji. Wy­ka­za­ły po­dob­ny brak re­flek­sji nad tym, do­kąd pro­wa­dzi cały ten wy­si­łek. „Cel uświę­ca środ­ki” – pi­sa­ła Ur­su­la K. Le Guin – „ale co, je­śli celu ni­g­dy nie ma? Wte­dy wszyst­ko, co mamy, to środ­ki”. Te sło­wa do­sko­na­le od­da­ją cha­rak­ter na­sze­go ży­cia po­li­tycz­ne­go. W cią­gu ostat­nich sie­dem­dzie­się­ciu lat wzrost go­spo­dar­czy, któ­ry po­wi­nien być je­dy­nie środ­kiem do osią­gnię­cia in­nych war­to­ścio­wych ce­lów, stop­nio­wo stał się ce­lem sa­mym w so­bie. Na­sza ob­se­sja na punk­cie wzro­stu – mimo ogrom­nych ko­rzy­ści, któ­re przy­niósł – wią­że się dziś ze zbyt wy­so­ką ceną.

My­śląc o przy­szło­ści, je­stem jed­nak pe­łen na­dziei. Ży­je­my w epo­ce nie­po­ko­ju, w któ­rej nie­mal każ­de­go dnia do­cie­ra­ją do nas do­nie­sie­nia o no­wych za­gro­że­niach eg­zy­sten­cjal­nych i w przy­gnę­bia­ją­cy spo­sób przy­po­mi­na się nam, jak rze­ko­mo bez­sil­ni je­ste­śmy wo­bec nich. Ale moja teza jest opty­mi­stycz­na: mamy przed sobą rów­nież eg­zy­sten­cjal­ną szan­sę. Ta książ­ka opi­su­je moż­li­wość mo­ral­nej od­no­wy, szan­sę na zwró­ce­nie więk­szej uwa­gi na war­to­ścio­we cele, któ­re do tej pory za­nie­dby­wa­li­śmy. I mo­że­my to zro­bić z po­zy­cji siły, pa­trząc w przy­szłość znacz­nie bar­dziej do­stat­nią i za­awan­so­wa­ną tech­no­lo­gicz­nie niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej w cią­gu 300 tys. lat na­szej hi­sto­rii. Mamy moc, aby nie tyl­ko uczy­nić ży­cie lep­szym w nad­cho­dzą­cych de­ka­dach – jak ujął to fi­lo­zof De­rek Par­fit – ale tak­że, by uczy­nić je lep­szym w spo­sób, któ­re­go te­raz na­wet nie po­tra­fi­my so­bie wy­obra­zić. W moim mnie­ma­niu nie ma nic waż­niej­sze­go. A jak to zro­bić – o tym wła­śnie opo­wiada ta książ­ka.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Roz­dział 1

Pu­łap­ka

„Przed XVIII wie­kiem ludz­kość nie kar­mi­ła się złud­nymi na­dzie­ja­mi”.

– John May­nard Key­nes

Trud­no so­bie wy­obra­zić, by łow­ca-zbie­racz z epo­ki ka­mie­nia łu­pa­ne­go miał co­kol­wiek wspól­ne­go z kimś ży­ją­cym w XVIII wie­ku. Nie­mal każ­dy aspekt ich ży­cia kom­plet­nie się od sie­bie róż­ni: struk­tu­ra ro­dzi­ny i spo­łecz­no­ści, je­dze­nie i ubiór, spo­sób za­ra­bia­nia na ży­cie oraz roz­ryw­ki. Jed­nak pod jed­nym wzglę­dem ich eg­zy­sten­cja była za­dzi­wia­ją­co po­dob­na: obaj praw­do­po­dob­nie wie­dli sta­gna­cyj­ne ży­cie eko­no­micz­ne, uwi­kła­ni w nie­ustan­ną wal­kę o prze­trwa­nie. Nie­któ­rzy twier­dzą wręcz, że prze­cięt­ny czło­wiek w 1800 roku nie żył le­piej niż ten sprzed 100 tys. lat, a być może na­wet go­rzej1. Nie ozna­cza to, że miał mniej pie­nię­dzy (pierw­sza wa­lu­ta, me­zo­po­tam­ski sze­kel, po­ja­wi­ła się do­pie­ro oko­ło 5 tys. lat temu), ale że stan­dard jego ży­cia praw­do­po­dobnie był niż­szy.

Co za zdu­mie­wa­ją­ca myśl. W ty­siąc­le­ciach, któ­re dzie­li­ły te dwa świa­ty, ro­ze­gra­ła się nie­mal cała hi­sto­ria ludz­ko­ści. To­czy­ły się wiel­kie woj­ny, po­wsta­wa­ły i upa­da­ły cy­wi­li­za­cje, roz­wi­ja­ły się i za­ni­ka­ły kul­tu­ry. A jed­nak z go­spo­dar­cze­go punk­tu wi­dze­nia żad­ne z tych wy­da­rzeń nie mia­ło więk­sze­go zna­cze­nia: los prze­cięt­ne­go czło­wie­ka po­zo­sta­wał nie­zmien­ny. Przy­cho­dząc na świat w do­wol­nym mo­men­cie tam­te­go okre­su, moż­na było spo­dzie­wać się ży­cia pod­po­rząd­ko­wa­ne­go wal­ce o pod­sta­wo­we środ­ki do prze­ży­cia. Na­dzie­ja, któ­ra dziś daje wie­lu lu­dziom sens i mo­ty­wa­cję – że dzię­ki pra­co­wi­to­ści i de­ter­mi­na­cji ich przy­szłość fi­nan­so­wa może stać się lep­sza, w po­rów­na­niu do tego, jak było kie­dyś – wów­czas brzmia­ła­by ab­sur­dal­nie, o ile w ogó­le ko­mu­kol­wiek przy­szło­by coś takie­go do gło­wy.

Ta­kie od­waż­ne twier­dze­nia wy­ma­ga­ją nie­zwy­kłych do­wo­dów. Wy­zwa­nie po­le­ga na tym, że po­zy­ska­nie wia­ry­god­nych in­for­ma­cji o prze­szło­ści, zwłasz­cza tej od­le­głej, jest trud­ne. Ale nie jest nie­moż­li­we. Ob­raz ży­cia go­spo­dar­cze­go w tam­tym roz­le­głym okre­sie moż­na zre­kon­stru­ować, czer­piąc wie­dzę z róż­no­rod­nych, czę­sto nie­oczy­wi­stych źró­deł. I wy­ła­nia się z nie­go so­lid­ny ar­gu­ment za tym, co moż­na na­zwać „wiel­ką sta­gna­cją” – trwa­ją­cym 100 tys. lat okre­sem, w któ­rym stan­dard ży­cia lu­dzi zmie­niał się za­le­d­wie w minimal­nym stop­niu.

Ostatnie dwa tysiące lat

Do­brym punk­tem wyj­ścia dla tej em­pi­rycz­nej po­dró­ży jest An­glia. Przez ostat­nie ty­siąc lat jej in­sty­tu­cje – rząd, ko­ścio­ły i klasz­to­ry, uni­wer­sy­te­ty i or­ga­ni­za­cje cha­ry­ta­tyw­ne – wy­ka­zy­wa­ły nie­zwy­kłą sta­bil­ność, a ich do­ku­men­ta­cja była pro­wa­dzo­na z wy­jąt­ko­wą skru­pu­lat­no­ścią. Dzię­ki temu hi­sto­ryk go­spo­dar­ki, Gre­go­ry Clark, mógł osza­co­wać stan­dard ży­cia An­gli­ków aż do roku 1209, okre­śla­jąc ich „re­al­ne” za­rob­ki, a nie tyl­ko no­mi­nal­ne kwo­ty, jakie otrzy­my­wa­li2.

To ob­li­cze­nie uwzględ­nia zmia­ny cen w cza­sie, po­zwa­la­jąc oce­nić, co w da­nym mo­men­cie moż­na było fak­tycz­nie ku­pić za okre­ślo­ną pen­sję. A gdy spoj­rzy­my na to, jak zmie­nia­ły się an­giel­skie za­rob­ki na prze­strze­ni wie­ków, zo­ba­czy­my wy­kres przy­po­mi­na­ją­cy kij ho­ke­jo­wy: dłu­gi, nie­mal pła­ski od­ci­nek bez wy­raź­ne­go tren­du (czy­li „trzo­nek” kija), po któ­rym na­stę­pu­je gwał­tow­ny wzrost tuż po 1800 roku (czy­li jego „ło­pat­ka”).

Sześć wie­ków wy­peł­nio­nych re­wo­lu­cyj­ny­mi wy­da­rze­nia­mi: wy­na­le­zie­nie dru­ku w XV wie­ku i to­wa­rzy­szą­cy mu wy­buch al­fa­be­ty­za­cji, an­giel­ska re­for­ma­cja w XVI wie­ku i gwał­tow­ne roz­ła­my re­li­gij­ne; chwa­leb­na re­wo­lu­cja w XVII wie­ku i nowe poj­mo­wa­nie pań­stwa – a mimo to ży­cie go­spo­dar­cze po­zo­sta­wa­ło za­sad­ni­czo nie­zmie­nio­ne. We­dług przed­sta­wio­nych da­nych stan­dard ży­cia prze­cięt­ne­go An­gli­ka, mie­rzo­ny jego re­al­ny­mi za­rob­ka­mi, w 1809 roku nie był wyż­szy niż w roku 1209.

Wy­kres nr 1: Za­rob­ki w An­glii, 1209 r. do 2009 r.3

Jak ni­ski był jed­nak stan­dard ży­cia w tam­tym cza­sie? Ży­cie go­spo­dar­cze mo­gło być sta­gna­cyj­ne, ale czy lu­dzie rze­czy­wi­ście eg­zy­sto­wa­li na po­zio­mie go­spo­dar­ki mi­ni­mum? To kwe­stia bu­dzą­ca duże spo­ry wśród hi­sto­ry­ków go­spo­dar­czych. Czę­ścio­wo wy­ni­ka to z nie­jed­no­znacz­no­ści sa­me­go po­ję­cia „mi­ni­mum”. Je­śli ozna­cza ono „per­ma­nent­ne cier­pie­nie gło­du”, to nie od­da­je do­brze do­świad­czeń An­gli­ków tam­tej epo­ki. Gre­go­ry Clark od­krył, że choć an­giel­scy ro­bot­ni­cy wy­da­wa­li trzy czwar­te swo­ich do­cho­dów na je­dze­nie i na­po­je – co sta­no­wi­ło ogrom­ną część ich bu­dże­tu, su­ge­ru­jąc, że żyli od wy­pła­ty do wy­pła­ty – to część tych pie­nię­dzy prze­zna­cza­li na do­bra dość luk­su­so­we, ta­kie jak: mię­so, mle­ko, ma­sło czy piwo. „Lu­dzie na gra­ni­cy ubó­stwa” – za­uwa­ża Clark – „nie ku­pu­ją takich pro­duk­tów”4.

Jed­nak, je­śli „mi­ni­mum” ozna­cza po pro­stu „bar­dzo pod­sta­wo­wy po­ziom eg­zy­sten­cji eko­no­micz­nej”, to ter­min ten do­sko­na­le od­da­je ży­cie w An­glii w tam­tych stu­le­ciach. Bio­rąc to wszyst­ko pod uwa­gę, je­śli spoj­rzy­my glo­bal­nie, nie ma więk­sze­go zna­cze­nia, jaką de­fi­ni­cję „mi­ni­mum” przyj­mie­my. Więk­szość ludz­ko­ści nie żyła w An­glii, lecz w miej­scach o znacz­nie bar­dziej nędz­nych wa­run­kach go­spo­dar­czych.

Aby w peł­ni do­strzec po­wa­gę tej sy­tu­acji w ska­li świa­to­wej, war­to przyj­rzeć się pra­cy in­ne­go hi­sto­ry­ka go­spo­dar­ki, Ro­ber­ta Al­le­na. Ob­li­czył on rocz­ny do­chód kla­sy ro­bot­ni­czej w róż­nych czę­ściach świa­ta w od­nie­sie­niu do kosz­tu stan­dar­do­wej die­ty lu­dzi w da­nym mie­ście (od owsian­ki w Eu­ro­pie Pół­noc­no-Za­chod­niej po plac­ki z pro­sa w Del­hi). Te „wskaź­ni­ki prze­trwa­nia” do­star­cza­ją wglą­du w re­alia eko­no­micz­ne w róż­nych miej­scach: wskaź­nik rów­ny/wy­no­szą­cy je­den ozna­czał, że lu­dzie byli w sta­nie le­d­wo opła­cić naj­pro­stsze po­ży­wie­nie5.

Wy­kres nr 2 przed­sta­wia „wskaź­ni­ki prze­trwa­nia” wg Al­le­na dla kil­ku miast.

Wy­kres nr 2: Wskaź­ni­ki prze­trwa­nia dla kla­sy ro­bot­ni­czej przed ro­kiem 18006.

Wy­kres nr 2 po­ka­zu­je, że przed 1800 ro­kiem glo­bal­ne tren­dy były po­dob­ne do tych ob­ser­wo­wa­nych w An­glii na wy­kre­sie nr 1: wy­stę­po­wa­ły pew­ne wzro­sty i spad­ki po­zio­mu ży­cia, ale nie moż­na mó­wić o ge­ne­ral­nej ten­den­cji wzro­sto­wej. Wła­ści­wie, je­śli moż­na mó­wić o ja­kiej­kol­wiek ten­den­cji, to ra­czej o spad­ku stan­dar­dów ży­cia po krót­ko­trwa­łym od­bi­ciu w XIV wie­ku, któ­re na­stą­pi­ło po epi­de­mii czar­nej śmier­ci. Wskaź­ni­ki prze­trwa­nia su­ge­ru­ją rów­nież, że pod­czas gdy miesz­kań­cy ta­kich miast jak: Lon­dyn i Am­ster­dam mo­gli unik­nąć gło­du, lu­dzie w in­nych czę­ściach Eu­ro­py, In­dii i Chin żyli w znacz­nie bar­dziej opła­ka­nych wa­run­kach eko­no­micz­nych. In­ny­mi sło­wy, z punk­tu wi­dze­nia glo­bal­nej per­spek­ty­wy, po­je­dyn­cze wy­strza­ły względ­ne­go do­bro­by­tu w kil­ku mia­stach gi­nę­ły w mo­rzu skraj­ne­go ubó­stwa resz­ty świa­ta.

In­nym spo­so­bem na zwi­zu­ali­zo­wa­nie so­bie tego po­nu­re­go ob­ra­zu jest spoj­rze­nie na PKB per ca­pi­ta dla ca­łe­go świa­ta od 1. roku n.e., opra­co­wa­ne przez eko­no­mi­stę An­gu­sa Mad­di­so­na. Wy­ni­ki jego ba­dań przed­sta­wia wy­kres 3. Dane te su­ge­ru­ją, że do 1800 roku prze­cięt­ny czło­wiek był ska­za­ny na ży­cie za rów­no­war­tość za­le­d­wie kil­ku dzi­siej­szych do­la­rów dzien­nie. Krzy­wa po­wsta­ła na wy­kre­sie nr 3 przy­po­mi­na tę z wy­kre­su nr 1, ale obej­mu­je znacz­nie więk­szą licz­bę kra­jów i dłuż­szy okres hi­sto­rycz­ny.

Wy­kres nr 3: Glo­bal­ny PKB na jed­ne­go miesz­kań­ca, lata 1–2008 n.e.7

War­to za­zna­czyć, że war­to­ści na wy­kre­sie nr 3 są mało wia­ry­god­ne. Po pierw­sze, po­ja­wia­ją się py­ta­nia o ich po­praw­ność, gdyż w prze­ci­wień­stwie do bo­gac­twa ma­te­ria­łów hi­sto­rycz­nych, na któ­rych opie­ra­li się ba­da­cze An­glii przy two­rze­niu wy­kre­su nr 1, Mad­di­son – sa­mo­zwań­czy chif­fre­phi­le, czy­li mi­ło­śnik liczb – mu­siał po­słu­żyć się pew­ną dozą kre­atyw­nej ma­te­ma­ty­ki. Życz­liw­si ko­le­dzy okre­śla­ją jego sza­cun­ki jako „świa­do­me przy­pusz­cze­nia”, na­to­miast ci bar­dziej kry­tycz­ni oskar­ża­ją go o two­rze­nie fik­cji, czy­li fak­tów „rów­nie praw­dzi­wych jak re­li­kwie sprze­da­wa­ne po śre­dnio­wiecznej Eu­ro­pie”8.

Co wię­cej, na­wet je­śli te licz­by są po­praw­ne, to­czy się za­cię­ta de­ba­ta na te­mat tego, co wła­ści­wie mia­ły­by mó­wić o dłu­giej sta­gna­cji (ang. long sta­gna­tion)9.

Je­śli przyj­rzy­my się uważ­nie wy­kre­so­wi nr 3, za­uwa­ży­my, że glo­bal­ny PKB per ca­pi­ta fak­tycz­nie wzra­stał w la­tach 1000–1800, na­pę­dza­ny wzro­stem w Eu­ro­pie Za­chod­niej. Je­śli to za­ło­że­nie jest po­praw­ne, to pod­wa­ża ono ideę dłu­giej sta­gna­cji oraz tezę, że prze­cięt­ny czło­wiek w 1800 roku nie był le­piej sy­tu­owa­ny eko­no­micz­nie niż jego przod­ko­wie10.

Jak więc in­ter­pre­to­wać te spo­ry? Po­dob­nie jak we wcze­śniej­szej de­ba­cie o zna­cze­niu „prze­trwa­nia” py­ta­nia o do­kład­ny za­kres sta­gna­cji są in­te­re­su­ją­ce, ale sta­no­wią je­dy­nie ko­men­tarz do znacz­nie dłuż­szej opo­wie­ści – co wy­da­rzy­ło się ok. 1800 roku? Pod­su­mo­wu­jąc to, co naj­bar­dziej wy­ma­ga wy­ja­śnie­nia na wy­kre­sie nr 3, to nie ewen­tu­al­ny mi­ni­mal­ny wzrost w po­przed­nich stu­le­ciach, lecz nie­pod­wa­żal­ny skok, któ­ry na­stą­pił póź­niej. Wzrost rzę­du 0,0 proc. rocz­nie przed XIX wie­kiem – o ile w ogó­le miał miej­sce – jest znacz­nie mniej zna­czą­cy niż wzrost na po­zio­mie 2–3 proc. rocz­nie, któ­ry na­stą­pił po­tem.

Środ­ki po­mia­ru eko­no­micz­ne­go – pła­ce pra­cow­ni­ków, wskaź­ni­ki prze­trwa­nia, PKB perca­pi­ta – dają nam ogól­ny ob­raz dłu­giej sta­gna­cji. Jed­nak, jak już za­uwa­ży­li­śmy, nar­ra­cja ba­da­czy z nimi zwią­za­na jest peł­na luk i nie­ści­sło­ści. Z tego po­wo­du, aby le­piej zro­zu­mieć ana­li­zo­wa­ne me­cha­ni­zmy, się­ga­ją oni rów­nież po środ­ki po­mia­ru bio­lo­gicz­ne­go.

Kla­sycz­ną mia­rą za­sto­so­wa­ną w tym uję­ciu jest śred­nia dłu­gość ży­cia: je­śli stan­dard ży­cia ro­śnie, moż­na ocze­ki­wać, że lu­dzie będą żyć dłu­żej. Wy­kres nr 4 przed­sta­wia śred­nią dłu­gość ży­cia w Wiel­kiej Bry­ta­nii od po­cząt­ku XVI wie­ku. Po­now­nie wi­dzi­my cha­rak­te­ry­stycz­ny kształt kija ho­ke­jo­we­go – gwał­tow­ny wzrost po 1800 roku. Mu­sia­ło się wów­czas wy­da­rzyć coś bez­pre­ce­den­so­we­go (dwa wy­raź­ne spad­ki sprzed 1800 roku wy­ni­ka­ją z epi­de­mii dżu­my i ospy).

Wy­kres nr 4: Śred­nia dłu­gość ży­cia w Wiel­kiej Bry­ta­nii od roku 154311

Al­ter­na­tyw­nym, choć może tro­chę po­nu­rym, spo­so­bem na oce­nę stan­dar­du ży­cia jest ba­da­nie wiel­ko­ści szkie­le­tów po­zo­sta­łych po zmar­łych: wyż­szy po­ziom ży­cia po­wi­nien prze­kła­dać się nie tyl­ko na to, że lu­dzie żyli dłu­żej, ale tak­że, że byli wy­żsi12. Śred­ni wzrost lu­dzi w róż­nych czę­ściach świa­ta od III do XX wie­ku przed­sta­wia wy­kres nr 5. Znów wi­dzi­my ten sam sche­mat – przez więk­szość stu­le­ci brak jest wy­raź­nych zmian, a po 1800 roku na­stę­pu­je gwał­tow­ny wzrost.

Wy­kres nr 5: Wzrost lu­dzi od III do XII wie­ku13

Jeszcze dalszy krok w przeszłość

Wszyst­kie te wskaź­ni­ki, za­rów­no eko­no­micz­ne (jak pła­ce i PKB per ca­pi­ta) oraz bio­lo­gicz­ne (jak śred­nia dłu­gość ży­cia i wzrost) – wska­zu­ją na dłu­gą sta­gna­cję się­ga­ją­cą co naj­mniej 1. roku n.e. Jed­nak od­waż­ne twier­dze­nie z po­cząt­ku tego roz­dzia­łu za­kła­da, że prze­cięt­ny czło­wiek w 1800 roku nie był wca­le le­piej sy­tu­owa­ny niż ktoś ży­ją­cy 100 tys. lat temu. Czy mo­że­my więc się­gnąć jeszcze da­lej wstecz?

Od­na­le­zio­no szcząt­ko­we dane o pła­cach z daw­nych epok, np. sta­ro­żyt­ny me­zo­po­tam­ski ra­chu­nek ku­piec­ki czy egip­ską książ­kę ra­cji żyw­no­ścio­wych z cza­sów fa­ra­onów. Ale pro­blem po­le­ga na tym, że samo po­rów­ny­wa­nie płac roz­rzu­co­nych w róż­nych sta­ro­żyt­nych źró­dłach jest mało zna­czą­ce, po­nie­waż ceny rów­nież się zmie­nia­ły. Za dzi­siej­szą pen­sję moż­na ku­pić znacz­nie wię­cej – lub znacz­nie mniej – niż za tę samą kwo­tę ty­sią­ce lat temu. Zwy­kle ko­ry­gu­je­my ak­tu­ali­za­cje cen, ob­li­cza­jąc „re­al­ne” pła­ce, jak na wy­kre­sie nr 1. Jed­nak im da­lej się co­fa­my, tym trud­niej jest śle­dzić te zmia­ny i do­ko­nać od­powied­nich ko­rekt.

Gre­go­ry Clark, któ­ry ob­li­czył stan­dard ży­cia w An­glii aż do 1209 roku, spryt­nie roz­wią­zał ten pro­blem, wy­ra­ża­jąc pła­ce ro­bot­ni­ków w ilo­ści psze­ni­cy, jaką mo­gli za nie ku­pić – po­dej­ście po­dob­ne do „wskaź­ni­ków prze­trwa­nia” Ro­ber­ta Al­le­na. Od­krył, że „pła­ce psze­nicz­ne” XIX-wiecz­nych an­giel­skich ro­bot­ni­ków były mniej wię­cej ta­kie same jak 4 tys. lat wcze­śniej w sta­ro­żyt­nej Ba­bi­lo­nii i Asy­rii – ko­lej­ny do­wód na to, że dłu­ga sta­gna­cja się­ga bar­dzo da­leko w prze­szłość.

Bio­lo­gicz­ne wskaź­ni­ki (tj. przed­sta­wio­ne na wy­kre­sach nr 4 i 5) rów­nież mogą być sto­so­wa­ne do ba­da­nia da­le­kiej prze­szło­ści. Dzię­ki nim mo­że­my ana­li­zo­wać star­sze szcząt­ki ludz­kie. Ba­da­nia szkie­le­tów li­czą­cych 10 tys. lat z okre­su me­zo­li­tu i neo­li­tu w Eu­ro­pie su­ge­ru­ją, że lu­dzie w tam­tym cza­sie byli po­dob­ne­go wzro­stu, co miesz­kań­cy Lon­dy­nu i Ho­lan­dii w XVIII i wcze­snym XIX wie­ku – ko­lej­ny znak sta­gna­cji14.

Moż­li­we jest tak­że osza­co­wa­nie śred­niej dłu­go­ści ży­cia w sta­ro­żyt­no­ści. W ra­mach jed­ne­go z ba­dań ze­bra­no dane z okre­su 4 tys. lat na te­mat wie­ku 300 tys. zna­nych osób w mo­men­cie ich śmier­ci, po­cząw­szy od ba­bi­loń­skie­go kró­la Ham­mu­ra­bie­go w 2400 r. p.n.e.15 Wy­ni­ki po­ka­za­ły, że przez pra­wie cały ten czas nie na­stą­pi­ła żad­na zmia­na w śred­niej dłu­go­ści ży­cia – aż do XVII wie­ku sław­ne oso­by żyły prze­cięt­nie oko­ło 60 lat. To ko­lej­ny do­wód na utrzy­mu­ją­cą się długą sta­gna­cję16.

Jed­nak, aby móc cof­nąć się aż do 100 tys. lat p.n.e., do try­bu ży­cia łow­ców-zbie­ra­czy, któ­ry do­mi­no­wał przez więk­szość hi­sto­rii ludz­ko­ści, mu­si­my obrać inne po­dej­ście. Ozna­cza to po­rzu­ce­nie tra­dy­cyj­nych wskaź­ni­ków i zwró­ce­nie się ku mniej kon­wen­cjo­nal­nej me­to­dzie an­tro­po­loga Ri­char­da Lee.

W poszukiwaniu żywych skamielin

Po­dej­ście an­tro­po­lo­gów zgo­ła róż­ni się od po­dej­ścia hi­sto­ry­ków go­spo­dar­czych – bar­dziej in­te­re­su­ją ich gro­ty strzał i ko­ści zwie­rząt niż pła­ce i do­cho­dy. Obie gru­py łą­czy ta sama fru­stra­cja: do­wo­dy do­ty­czą­ce od­le­głej prze­szło­ści są frag­men­ta­rycz­ne i trud­no na nich po­le­gać18.

Re­ak­cja Ri­char­da Lee nie była jed­nak ty­po­wa. W la­tach 60. XX wie­ku, za­miast szu­kać ko­lej­nych ar­te­fak­tów, po­sta­no­wił za­miesz­kać wśród ostat­nich spo­łecz­no­ści ło­wiec­ko-zbie­rac­kich, tj. !Kung San w Bot­swa­nie. W ten spo­sób chciał wy­wnio­sko­wać, jak mo­gło wy­glą­dać ży­cie na­szych naj­daw­niejszych przod­ków19.

Lee nie był na­iw­ny. Nie uwa­żał, że te spo­łecz­no­ści są „ży­wy­mi ska­mie­li­na­mi” – wier­nym od­bi­ciem daw­ne­go świa­ta, któ­ry prze­trwał w ich tra­dy­cjach. Wie­dział, że nie są to „łow­cy ży­ją­cy w świe­cie łow­ców”, lecz lu­dzie, któ­rzy do­świad­czy­li naj­pierw wpły­wu rol­ni­ków, póź­niej pra­cow­ni­ków fa­bryk, a dziś tak­że praw­ni­ków i księ­go­wych. Ro­zu­miał, że każ­dy kon­takt z tymi gru­pa­mi, na­wet je­śli prze­lot­ny, mógł trwa­le zmie­nić ich spo­sób ży­cia.

Mimo to Lee i jego współ­pra­cow­ni­cy byli prze­ko­na­ni, że pew­ne ce­chy ży­cia ple­mie­nia po­zo­sta­ły nie­zmien­ne przez ty­siąc­le­cia. Uwa­ża­li, że do­kład­ne prze­ba­da­nie tych spo­łecz­no­ści może do­star­czyć cen­nych in­for­ma­cji o ży­ciu na­szych przod­ków. A w kon­tek­ście dłu­giej sta­gna­cji jed­no z od­kryć było szcze­gól­nie istot­ne: nie­ocze­ki­wa­nie wy­so­ki stan­dard ży­cia w spo­łecz­no­ściach ło­wiecko-zbie­rac­kich.

Fi­lo­zof, Tho­mas Hob­bes, opi­sał ży­cie pier­wot­nych lu­dzi jako „sa­mot­ne, bied­ne, od­ra­ża­ją­ce, bru­tal­ne i krót­kie”20. Wie­lu lu­dzi po­dzie­la tę wi­zję, dla­te­go mogą scep­tycz­nie pod­cho­dzić do po­rów­nań mię­dzy łow­ca­mi-zbie­ra­cza­mi a miesz­kań­ca­mi Eu­ro­py w 1800 roku. Jed­nak Lee, któ­ry przez lata miesz­kał z ple­mie­niem !Kung, twier­dził, że Hob­bes się my­lił. Ich ży­cie, jak pi­sał, nie było „peł­ne tru­dów i nie­pew­no­ści”21. Wręcz prze­ciw­nie – cie­szy­li się „ob­fi­ty­mi” za­so­ba­mi żyw­no­ści. Jest to ko­lej­ny ar­gu­ment prze­ma­wia­ją­cy za teo­rią, że nasi przod­ko­wie nie żyli go­rzej niż lu­dzie na pro­gu re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej22. Moż­li­we na­wet, że żyło im się le­piej.

Jak jed­nak po­rów­nać po­ziom ży­cia łow­ców-zbie­ra­czy z ży­ciem lu­dzi na po­cząt­ku XIX wie­ku? Po­nie­waż łow­cy-zbie­ra­cze nie uczest­ni­czy­li w ryn­ku pra­cy, nie mo­że­my ana­li­zo­wać ich płac ani do­cho­dów i na tej pod­sta­wie wy­cią­gać wnio­sków o ja­ko­ści ich ży­cia23. Dla­te­go wie­lu ba­da­czy w miej­sce płac po­sta­no­wi­ło pod­sta­wić śred­nie spo­ży­cie ka­lo­rii lu­dzi w tych okre­sach i wy­cią­gnę­ło kon­klu­zje w oparciu o te licz­by.

Gre­go­ry Clark za­uwa­żył, że w bied­niej­szych spo­łe­czeń­stwach wzrost do­cho­dów zwy­kle pro­wa­dzi do zwięk­szo­ne­go spo­ży­cia ka­lo­rii. Lee ob­li­czył, że człon­ko­wie ple­mie­nia !Kung spo­ży­wa­li śred­nio 2355 ka­lo­rii dzien­nie24. Clark, ana­li­zu­jąc szer­szy za­kres ba­dań, osza­co­wał, że w spo­łecz­no­ściach zbie­rac­ko-ło­wiec­kich i wcze­snych rol­ni­czych śred­nia wy­no­si­ła 2340 ka­lo­rii. Jak te licz­by wy­pa­da­ją na tle Eu­ro­py z 1800 roku? Bar­dzo ko­rzyst­nie: przed­sta­wi­cie­le kla­sy ro­bot­ni­czej w An­glii spo­ży­wa­li śred­nio 2322 ka­lo­rii dzien­nie, a w Bel­gii – 2 248 ka­lo­rii. Clark pod­su­mo­wał to na­stę­pu­ją­co: „Czło­wiek pier­wot­ny od­ży­wiał się rów­nie do­brze, jak miesz­kań­cy jed­ne­go z naj­bo­gat­szych kra­jów świa­ta w 1800 roku”25.

Ale licz­ba ka­lo­rii to nie wszyst­ko. An­tro­po­lo­dzy za­uwa­ży­li, że człon­ko­wie tych spo­łecz­no­ści nie tyl­ko do­brze się od­ży­wia­li, ale tak­że pra­co­wa­li o wie­le mniej niż lu­dzie epo­ki prze­my­sło­wej. Lee pi­sał, że człon­ko­wie ple­mie­nia !Kung za­pew­nia­li so­bie wy­star­cza­ją­cą ilość po­ży­wie­nia, pra­cu­jąc za­le­d­wie dwa do trzech dni w ty­go­dniu. Było to „znacz­nie mniej niż wy­ma­ga się od pra­cow­ni­ków kon­trak­to­wych w na­szej in­du­strial­nej rze­czy­wi­sto­ści”26 – nie mó­wiąc już o 1800 roku. Clark, ana­li­zu­jąc inne ba­da­nia, do­szedł do po­dob­nych wnio­sków: łow­cy-zbie­ra­cze mie­li prze­cięt­nie o 1000 go­dzin wię­cej cza­su wol­ne­go rocz­nie niż współ­cze­śni bry­tyjscy ro­bot­ni­cy27.

Więk­szość lu­dzi po­strze­ga hi­sto­rię jako nie­ustan­ny po­stęp. Jed­nak ten nie­po­praw­ny opty­mizm nie ma prze­ło­że­nia na rze­czy­wi­stość. Pra­wie cała hi­sto­ria ist­nie­nia ludz­ko­ści (99,9 proc.) to sta­gna­cja, a nie roz­wój. Co wię­cej, do­wo­dy ze­bra­ne w ist­nie­ją­cych do dziś spo­łecz­no­ściach ło­wiec­ko-zbie­rac­kich su­ge­ru­ją, że w mia­rę upły­wu cza­su stan­dard ży­cia mógł na­wet spa­dać. Py­ta­nie brzmi: dla­cze­go?

Ponury naukowiec

Naj­bar­dziej prze­ko­nu­ją­ce wy­ja­śnie­nie dłu­giej sta­gna­cji moż­na zna­leźć w pra­cach XIX-wiecz­ne­go du­chow­ne­go Tho­ma­sa Mal­thu­sa. Był po­sta­cią kon­tro­wer­syj­ną – za­rów­no po­gar­dza­ną, jak i ce­nio­ną przez wiel­kie umy­sły swo­ich cza­sów oraz póź­niej­szych de­kad. Ka­rol Marks od­rzu­cił jego teo­rię jako „na­iw­ne i po­wierz­chow­ne pla­gia­tor­stwo” oraz „znie­sła­wie­nie ro­dza­ju ludz­kie­go”28.Frie­drich En­gels, współ­au­tor ksią­żek Mark­sa, po­dzie­lał tę opi­nię, pod­su­mo­wu­jąc teo­rię Mal­thu­sa jako „od­ra­ża­ją­ce bluź­nier­stwo prze­ciw­ko czło­wiekowi i na­tu­rze”.

An­giel­scy po­eci ro­man­tycz­ni szcze­gól­nie go nie zno­si­li. Wil­liam Word­sworth na­pi­sał do przy­ja­cie­la, że zga­dza­nie się z Mal­thu­sem by­ło­by „po­twor­ne”; Per­cy Bys­she Shel­ley stwier­dził, że jego po­glą­dy przy­po­mi­na­ją „wy­wo­dy eu­nu­cha i ty­ra­na”; a w ze­szy­tach Sa­mu­ela Tay­lo­ra Co­le­rid­ge’a zna­le­zio­no no­tat­ki, z któ­rych wy­ni­ka, że uwa­żał Mal­thu­sa za „nie­go­dzi­we­go łaj­da­ka”. Je­den z pierw­szych bio­gra­fów Mal­thu­sa stwier­dził na­wet, że był on „naj­bar­dziej ob­rzu­ca­nym obe­lga­mi czło­wie­kiem swo­ich cza­sów”.

Mimo to Mal­thus cie­szył się du­żym sza­cun­kiem. Jego de­ba­ty z Da­vi­dem Ri­car­do, jed­nym z oj­ców współ­cze­snej eko­no­mii, mia­ły ogrom­ny wpływ na roz­wój tej dzie­dzi­ny29. John May­nard Key­nes, pa­trząc na nie z per­spek­ty­wy cza­su, ubo­le­wał, że to Ri­car­do, a nie Mal­thus, stał się głów­ną in­spi­ra­cją dla eko­no­mii XIX wie­ku, twier­dząc, że „świat był­by dziś o wie­le mą­drzej­szy i bo­gat­szy”. Osiem­dzie­siąt lat póź­niej lau­re­at Na­gro­dy No­bla – Paul Krug­man – po­dzie­lił en­tu­zjazm Key­ne­sa, oświad­cza­jąc, że „Mal­thus miał ra­cję co do ca­łej hi­sto­rii ludz­ko­ści aż do swo­ich cza­sów”30 (w ko­lej­nym roz­dzia­le na­wią­żę po­now­nie do tej ob­ser­wa­cji).

Mal­thus za­słu­gu­je za­rów­no na uzna­nie, jak i na kry­ty­kę. By­wał pro­wo­ku­ją­cy. W pierw­szym wy­da­niu swo­je­go naj­waż­niej­sze­go dzie­ła za­ty­tu­ło­wa­ne­go Pra­wo lud­no­ści (ang.An Es­say on the Prin­ci­ple of Po­pu­la­tion)przy­to­czył nie­for­tun­ną me­ta­fo­rę o ko­rzy­ściach po­rzu­ce­nia bied­nych na pa­stwę losu; ar­gu­men­to­wał, że po­zwo­le­nie im na uczest­nic­two w „go­spo­dar­czej uczcie” do­pro­wa­dzi­ło­by do prze­kształ­ce­nia „ob­fi­to­ści w nie­do­sta­tek” dla tych, któ­rzy już sie­dzą przy sto­le (opo­wieść tę słusz­nie usu­nię­to w póź­niej­szych wy­da­niach książ­ki)31.

Nie­ja­sny styl pi­sa­nia rów­nież nie dzia­łał na jego ko­rzyść. Pierw­sze wy­da­nie Pra­wa lud­no­ści z 1798 roku zo­sta­ło opu­bli­ko­wa­ne ano­ni­mo­wo, w re­to­rycz­nym, kwie­ci­stym sty­lu po­le­micz­nym. Re­ak­cja na książ­kę była tak wro­ga, że Mal­thus uznał za ko­niecz­ne pod­pi­sać się pod ko­lej­nym wy­da­niem i przed­sta­wić swo­je ar­gu­men­ty w bar­dziej szcze­gó­ło­wy spo­sób. Uczy­nił to, pi­sząc nowe wer­sje aż pię­cio­krot­nie. Każ­da z nich pro­wa­dzi­ła do no­wych nie­po­ro­zu­mień i kolejnej kry­ty­ki32.

Wła­śnie dla­te­go jego pra­ce były czę­sto błęd­nie in­ter­pre­to­wa­ne przez róż­ne po­dej­rza­ne ru­chy spo­łecz­ne i jed­nost­ki. Jak za­uwa­żył pi­sarz Matt Ri­dley, „lo­gi­ka Mal­thu­sa, w mniej lub bar­dziej bez­po­śred­ni spo­sób, wpły­nę­ła na po­li­ty­kę wo­bec bied­nych, po­dej­ście rzą­du bry­tyj­skie­go do gło­du w Ir­lan­dii i w In­diach, dar­wi­nizm spo­łecz­ny, eu­ge­ni­kę, Ho­lo­kaust, przy­mu­so­we ste­ry­li­za­cje w In­diach i po­li­ty­kę jed­ne­go dziec­ka w Chi­nach”33. Po czę­ści wy­ni­ka­ło to z błęd­nej in­ter­pre­ta­cji jego tek­stów, jed­nak nie da się za­prze­czyć, że pew­ne nie­bez­piecz­ne idee rze­czy­wi­ście się tam znaj­do­wa­ły.

Mimo wszyst­ko, w cen­trum jego teo­rii znaj­do­wa­ły się nie­zwy­kle traf­ne spo­strze­że­nia. Mal­thus do­strzegł pro­stą, ale nie­po­ko­ją­cą sprzecz­ność: każ­da po­pu­la­cja ży­wych or­ga­ni­zmów, po­zo­sta­wio­na bez kon­tro­li, ro­śnie w tem­pie wy­kład­ni­czym, pod­czas gdy do­stęp­ne za­so­by żyw­no­ści po­więk­sza­ją się znacz­nie wol­niej. Opi­sał to jako kon­flikt mię­dzy „geo­me­trycz­nym” tem­pem wzro­stu po­pu­la­cji a „aryt­me­tycz­nym” tem­pem wzro­stu za­so­bów.

Dla Mal­thu­sa ta pod­sta­wo­wa za­sa­da wy­ja­śnia­ła dy­na­mi­kę po­pu­la­cyj­ną w świe­cie ro­ślin i zwie­rząt. Po­pu­la­cje ro­sły szyb­ko, aż „brak prze­strze­ni i po­ży­wie­nia” ha­mo­wał dal­szy roz­wój, po­zo­sta­wia­jąc oca­la­łych w sta­nie wal­ki o prze­trwa­nie na po­ziomie eg­zy­sten­cji.

Mal­thus ar­gu­men­to­wał, że do­kład­nie to samo do­ty­czy lu­dzi – z jed­nym wy­jąt­kiem. Lu­dzie, dzię­ki ro­zu­mo­wi, mogą ogra­ni­czać licz­bę na­ro­dzin. To z ko­lei, teo­re­ty­zo­wał, mo­gło­by spo­wol­nić wzrost po­pu­la­cji, za­nim jej po­ziom ży­cia spad­nie tak ni­sko, że „praw­dzi­wy głód” wy­mu­si jego za­trzy­ma­nie. Na­zwał to zja­wi­sko „mo­ral­ną wstrze­mięź­li­wo­ścią” i – kie­ru­jąc się su­ro­wym chrze­ści­jań­skim asce­ty­zmem – zde­fi­nio­wał je jako uni­ka­nie „nie­re­gu­lar­nych uciech” poza mał­żeń­stwem, czy­li, mó­wiąc wprost, za­nie­cha­nie przy­god­nych kon­taktów sek­su­al­nych.

W teo­rii był to spo­sób na uciecz­kę od pu­łap­ki mal­tu­zjań­skiej: je­śli lu­dzie mo­gli­by być prze­ko­na­ni o „obo­wiąz­ku nie­za­wie­ra­nia mał­żeń­stwa, do­pó­ki nie będą mie­li środ­ków na utrzy­ma­nie dzie­ci”, wzrost po­pu­la­cji mógł­by być kon­tro­lo­wa­ny, a ka­ta­stro­fy go­spo­dar­czej moż­na by było unik­nąć. W prak­ty­ce Mal­thus był jed­nak scep­tycz­ny co do tej moż­li­wo­ści. „Nie ist­nie­je wie­le kra­jów” – pi­sał – „w któ­rych nie ma sta­łe­go dą­że­nia po­pu­la­cji do wznie­sie­nia się po­nad po­ziom po­trzeb­ny do prze­trwa­nia”.

Dla Mal­thu­sa lu­dzie byli więc po­dob­ni do zwie­rząt – za­rów­no pod wzglę­dem ich nie­kon­tro­lo­wa­nych po­pę­dów sek­su­al­nych, jak i ma­te­rial­nych trud­no­ści, któ­rych w kon­se­kwen­cji nie­uchron­nie do­świad­cza­li.

Dziwne odwrócenie

Twier­dze­nie Mal­thu­sa pro­wa­dzi do oso­bli­we­go wnio­sku. Opie­ra się na dwóch za­ło­że­niach: że po­pu­la­cje wzra­sta­ją w od­po­wie­dzi na po­pra­wę wa­run­ków ży­cia oraz że wzrost ten osta­tecz­nie pro­wa­dzi do ich de­struk­cji34. Je­śli te za­ło­że­nia są praw­dzi­we, ozna­cza to, że wszyst­ko, co zmniej­sza licz­bę lud­no­ści – jak­by nie było tra­gicz­ne – może przy­nieść ko­rzy­ści eko­no­micz­ne dla tych, któ­rzy prze­ży­ją. To „dziw­ne od­wró­ce­nie ro­zu­mo­wa­nia” su­ge­ru­je, że woj­ny, klę­ski gło­du i epi­de­mie mogą w rze­czy­wi­sto­ści pod­no­sić stan­dard ży­cia po­przez zmniej­sze­nie liczby lud­no­ści35.

Aby zo­ba­czyć tę za­leż­ność w prak­ty­ce, war­to przyj­rzeć się pla­dze dżu­my, zna­nej jako Czar­na Śmierć lub Wiel­ka Za­ra­za36. Pan­de­mia roz­po­czę­ła się w Azji w la­tach 20. XIV wie­ku. Prze­nie­sio­na przez pchły by­tu­ją­ce na gry­zo­niach (po­dró­żu­ją­cych na stat­kach han­dlo­wych) do­tar­ła do Eu­ro­py w la­tach 40.37. Gdy ich no­si­cie­le umie­ra­li, pchły prze­no­si­ły się na inne ofia­ry, w tym na lu­dzi, za­ra­ża­jąc ich bak­te­rią Yer­si­nia pe­stis. Cho­ro­ba za­wdzię­cza swo­ją na­zwę (ang. bu­bo­nic pla­gue) cha­rak­te­ry­stycz­nym ob­ja­wom – bo­le­śnie opuch­nię­tym wę­złom chłon­nym w oko­li­cach szyi, pach i ud, wy­peł­nio­nym krwią i ropą38.

Skut­ki hu­ma­ni­tar­ne za­ra­zy były ka­ta­stro­fal­ne. Więk­szość za­ka­żo­nych umie­ra­ła w cią­gu kil­ku dni. W cią­gu pię­ciu lat epi­de­mia za­bi­ła oko­ło 40 proc. lud­no­ści Eu­ro­py. Szcze­gól­nie do­tknię­te zo­sta­ły An­glia, Fran­cja, Wło­chy i Hisz­pa­nia, gdzie w nie­któ­rych re­gio­nach w cią­gu za­le­d­wie dwóch lat zmar­ło na­wet 60 proc. po­pu­la­cji39. Moż­na by było do­ko­nać po­rów­na­nia epi­de­mii do wy­bu­chu bom­by ato­mo­wej dwu­krot­nie bar­dziej śmier­cio­no­śnej od tej, któ­rą zrzu­co­no na Hi­ro­szi­mę i Na­ga­sa­ki. Sza­cu­je się, że w wy­ni­ku wy­bu­chu zgi­nę­ło od­po­wied­nio 26 i 20 proc. po­pu­la­cji tych miast40. Dla­te­go też, w cza­sach zim­nej woj­ny, ame­ry­kań­ska Ko­mi­sja Ener­gii Ato­mo­wej wy­ko­rzy­sta­ła ba­da­nia nad Czar­ną Śmier­cią do stwo­rze­nia sy­mu­la­cji skut­ków glo­bal­ne­go kon­flik­tu nu­kle­ar­ne­go41.

Wy­kres nr 6: Pła­ce i po­pu­la­cja w An­glii, lata 1209–1809

Jed­nak skut­ki eko­no­micz­ne epi­de­mii oka­za­ły się ła­god­niej­sze. W mia­rę jak Czar­na Śmierć pu­sto­szy­ła An­glię w XIV wie­ku, a licz­ba lud­no­ści ma­la­ła, stan­dard ży­cia oca­la­łych fak­tycz­nie wzrósł – do­kład­nie tak, jak prze­wi­dy­wa­ła teo­ria Mal­thu­sa. Wy­kres nr 6 po­ka­zu­je pła­ce w An­glii po­mię­dzy ro­kiem 1209 a 1809, ba­zu­jąc na tych sa­mych da­nych co wy­kres nr 1, ale z na­ło­żo­ny­mi na nie da­ny­mi o wiel­ko­ści po­pu­la­cji42. Wi­dać tu wy­raź­ną ko­re­la­cję: gdy po­pu­la­cja była ni­ska, pła­ce ro­sły, a gdy po­pu­la­cja się zwięk­sza­ła, wy­nagrod­ze­nia ma­la­ły.

No­ta­riusz, Wil­liam de la Dene, któ­ry pi­sał kro­ni­kę swo­ich cza­sów w ka­te­drze w Ro­che­ster, za­uwa­żył: „»nie­do­bór pra­cow­ni­ków« spra­wił, że »lu­dzie z niż­szych warstw od­rzu­ca­li za­trud­nie­nie i le­d­wie moż­na ich było prze­ko­nać do pra­cy na­wet za po­trój­ne wy­na­gro­dze­nie«”. Sy­tu­acja sta­ła się tak po­waż­na, że król An­glii Edward III po­sta­no­wił in­ter­we­nio­wać. W 1349 roku, być może pod na­ci­skiem zie­miań­stwa i ary­sto­kra­cji za­trud­nia­ją­cej chło­pów, wy­dał Roz­po­rzą­dze­nie o pra­cy ro­bot­ni­ków (ang. Or­di­nan­ce of La­bo­urers), ma­ją­ce na celu kon­tro­lę ro­sną­cych płac. Do­ku­ment ten, na­pi­sa­ny w lek­ce­wa­żą­cym to­nie, po­tę­piał „sa­mo­lub­nych pra­cow­ni­ków”, któ­rzy rze­ko­mo „od­ma­wia­li pra­cy, je­śli nie otrzy­ma­li nad­mier­ne­go wy­na­gro­dze­nia”. Król na­ka­zał, by każ­dy, kto żą­dał wyż­szej pen­sji niż kil­ka lat wcze­śniej, zo­stał wtrą­cony do wię­zie­nia.

In­ter­wen­cja ta nie po­wio­dła się – dwa lata póź­niej par­la­ment uchwa­lił Usta­wę o ro­bot­ni­kach (ang. Sta­tu­te of La­bo­urers law), po­now­nie oskar­ża­jąc pra­cow­ni­ków o „po­dwa­ja­nie lub po­tra­ja­nie” swo­ich żą­dań pła­co­wych z „wy­jąt­ko­wej chci­wo­ści” i po­now­nie gro­żąc su­ro­wy­mi ka­ra­mi dla tych, któ­rzy się opie­ra­li43.

Osta­tecz­nie kró­lew­skie oba­wy oka­za­ły się bez­za­sad­ne – ko­rzyst­ne wa­run­ki go­spo­dar­cze były tyl­ko tym­cza­so­we. Gdy pierw­sze fale epi­de­mii za­czę­ły słab­nąć, licz­ba lud­no­ści za­czę­ła po­now­nie ro­snąć, a po­ziom ży­cia spa­dać. Ta po­nu­ra po­wtór­ka z hi­sto­rii przy­po­mi­na o peł­nym me­cha­ni­zmie pu­łap­ki mal­tu­zjań­skiej: nie tyl­ko duża po­pu­la­cja ob­ni­ża stan­dard ży­cia, ale każ­da jego po­pra­wa osta­tecz­nie pro­wa­dzi do wzro­stu po­pu­la­cji, któ­ry sam w so­bie po­wo­du­je po­now­ne po­gorsze­nie wa­run­ków.

Malthus i długa stagnacja

Co naj­waż­niej­sze, teo­ria Mal­thu­sa po­ma­ga nam zro­zu­mieć, skąd się wziął okres dłu­giej sta­gna­cji. Dla­cze­go przez więk­szą część hi­sto­rii ludz­ko­ści nie wy­stą­pił prak­tycz­nie ża­den po­stęp go­spo­dar­czy? Zda­niem Mal­thu­sa trwa­ła po­pra­wa po­zio­mu ży­cia była po pro­stu nie­moż­li­wa. Dla­cze­go? Bo każ­da po­pra­wa była je­dy­nie tym­cza­so­wa – po­pu­la­cja nie­uchron­nie ro­sła, po­chła­nia­jąc nowe za­so­by, aż spo­łe­czeń­stwo wra­ca­ło do po­zio­mu eg­zy­sten­cji na gra­nicy prze­trwa­nia.

To, co czy­ni ten ar­gu­ment prze­ko­nu­ją­cym, oprócz jego pro­sto­ty, to fakt, że nie po­le­ga on na śmia­łych twier­dze­niach, iż przez ty­siąc­le­cia ludz­kość nie roz­wi­ja­ła tech­no­lo­gii. Brak in­no­wa­cji mógł­by tłu­ma­czyć dłu­gą sta­gna­cję, ale hi­sto­ria udo­wad­nia, że przed 1800 ro­kiem stwo­rzo­no wie­le prze­ło­mo­wych roz­wią­zań (choć­by re­wo­lu­cje agrar­ne). Mal­tu­zjań­ska pu­łap­ka su­ge­ru­je jed­nak, że każ­de po­je­dyn­cze osią­gnię­cie tech­no­lo­gicz­ne pro­wa­dzi­ło je­dy­nie do wzro­stu licz­by lud­no­ści, a nie do trwa­łej po­pra­wy wa­run­ków ży­cia.

Stan­dard ży­cia mógł chwi­lo­wo się pod­nieść, ale ro­sną­ca po­pu­la­cja za­wsze do­pro­wa­dza­ła do jego ob­ni­że­nia44. Wszyst­kie spo­łe­czeń­stwa, za­rów­no bo­ga­te, jak i bied­ne, były uwi­kła­ne w tę samą wal­kę – pu­łap­kę, któ­rą same na sie­bie na­ło­ży­ły. To wła­śnie ta przy­gnę­bia­ją­ca kon­klu­zja spra­wi­ła, że eko­no­mia zy­ska­ła mia­no „po­nu­rej na­uki” (ang.dismal scien­ce).

Je­śli po­trak­to­wać teo­rię Mal­thu­sa po­waż­nie, to trud­no bę­dzie unik­nąć po­czu­cia bez­rad­no­ści. Nie­uchron­ność jego za­ło­żeń może wy­ja­śniać, dla­cze­go Marks i En­gels tak go nie­na­wi­dzi­li: w mal­tu­zjań­skim świe­cie klu­czo­we siły na­pę­dza­ją­ce hi­sto­rię – kon­flikt kla­so­wy i re­wo­lu­cja ro­bot­ni­cza – były ska­za­ne na po­raż­kę, nie­zdol­ne do wy­rwa­nia mas pra­cu­ją­cych z nę­dzy. Ro­man­ty­cy rów­nież gar­dzi­li tą teo­rią, bo za­miast obie­cy­wać po­stęp spo­łecz­ny i roz­wój ludz­ko­ści, zwia­sto­wa­ła nie­koń­czą­ce się pa­smo nie­szczęść. Na do­da­tek, siła ar­gu­men­ta­cji Mal­thu­sa spra­wi­ła, że eko­no­mi­ści przez całe po­ko­le­nia czu­li się zo­bo­wią­za­ni, by wcho­dzić z nim w po­le­mi­kę. Jak ujął to John May­nard Key­nes: „Mal­thus wy­pu­ścił na świa­tło dzien­ne dia­bła i przez pół wie­ku wszel­kie po­waż­ne roz­pra­wy eko­no­micz­ne nie spusz­cza­ły z niego wzro­ku”45.

Jed­nak po­nu­ra wi­zja Mal­thu­sa kształ­to­wa­ła nie tyl­ko spo­sób, w jaki in­ter­pre­to­wa­no prze­szłość – w pew­nych mo­men­tach hi­sto­rii ak­tyw­nie wpły­wa­ła na po­li­ty­kę. Przy­kła­dem może być re­ak­cja czo­ło­wych eko­no­mi­stów na Wiel­ki Głód w Ir­lan­dii. W 1845 roku Ir­lan­dię do­tknę­ła za­ra­za ziem­nia­cza­na, po­wo­du­jąc ma­so­we znisz­cze­nie upraw46. Po­nie­waż lud­ność kra­ju była cał­ko­wi­cie za­leż­na od tego jed­ne­go źró­dła po­ży­wie­nia, szyb­ko poja­wił się głód.

Mal­thus już nie żył, ale jego idee na­dal były po­pu­lar­ne – a re­ak­cja jego zwo­len­ni­ków w ob­li­czu klę­ski była szo­ku­ją­ca. Za­miast wzy­wać spo­łe­czeń­stwo do po­mo­cy gło­du­ją­cym, nie­któ­rzy eko­no­micz­ni „re­ali­ści” ubo­le­wa­li, że głód nie bę­dzie wy­star­cza­ją­co śmier­tel­ny. Zna­ny eko­no­mi­sta Na­ssau Se­nior miał po­wie­dzieć, że oba­wia się, iż „pla­ga gło­du w Ir­lan­dii w 1848 roku za­bi­je mak­sy­mal­nie mi­lion lu­dzi, a to le­d­wie wy­star­czy, by przy­nieść ja­kie­kol­wiek ko­rzy­ści”. W jego mal­tu­zjań­skim świe­cie je­dy­nym spo­so­bem na po­pra­wę ży­cia ir­landz­kich ro­bot­ni­ków było zmniej­sze­nie ich licz­by (em­pa­tia nie była moc­ną stro­ną Na­ssau – zaj­mo­wał twar­de sta­no­wi­sko w wie­lu kwe­stiach spo­łecz­nych, sprze­ci­wia­jąc się np. ogra­ni­cze­niu cza­su pra­cy i za­ka­zo­wi pra­cy dzie­ci, oba­wia­jąc się, że mo­gło­by to za­szko­dzić zy­skom wła­ścicieli fa­bryk)47.

Przekleństwo malejących zysków

Ist­nie­ją eko­no­mi­ści, któ­rzy nie zga­dza­ją się z mo­de­lem mal­tu­zjań­skim, kwe­stio­nu­jąc jego spój­ność na po­zio­mie teo­re­tycz­nym i pod­wa­ża­jąc em­pi­rycz­ną wia­ry­god­ność. Bez wąt­pie­nia nie­któ­re z tych za­rzu­tów są traf­ne. Do­wo­dy na po­par­cie pierw­sze­go z dwóch głów­nych fi­la­rów teo­rii – że po­pu­la­cje fak­tycz­nie ro­sną, wchła­nia­jąc każ­dy wzrost stan­dar­du ży­cia – nie są tak jed­no­znacz­ne, jak chciał­by Mal­thus. Mimo to wy­da­je mi się, że mo­del ten osta­tecz­nie speł­nia swo­ją funk­cję: uprasz­cza nie­upo­rząd­ko­wa­ny pro­blem świa­ta rze­czy­wi­ste­go do cze­goś bar­dziej przy­stęp­ne­go i, tym sa­mym, po­ka­zu­je, że wszyst­ko, co się dzie­je, ma głę­bo­ko się­ga­ją­ce kon­se­kwen­cje. W mal­tu­zjań­skiej nar­ra­cji ta waż­na ce­cha rze­czy­wi­sto­ści na­zy­wa­na jest przez eko­no­mi­stów „ma­lejący­mi zy­ska­mi”.

Idea ma­le­ją­cych zy­sków jest pro­sta: w pro­ce­sie pro­duk­cji dóbr lub usług więk­sza licz­ba na­kła­dów może zwięk­szać pro­duk­cję, ale wzrost ten bę­dzie co­raz mniej­szy w po­rów­na­niu do po­przed­nich na­kła­dów. Siła mo­de­lu mal­tu­zjań­skie­go po­le­ga na uka­za­niu, w jaki spo­sób to z po­zo­ru nie­groź­ne zja­wi­sko może mieć dla spo­łe­czeń­stwa nie­zwy­kle nie­przy­jem­ne kon­se­kwencje eko­no­micz­ne.

Aby le­piej zro­zu­mieć, o co cho­dzi, roz­waż­my dru­gi głów­ny fi­lar mal­tu­zjań­skiej nar­ra­cji: wraz ze wzro­stem po­pu­la­cji stan­dard ży­cia spa­da. Moż­na by słusz­nie za­uwa­żyć, że wzrost po­pu­la­cji ozna­cza wię­cej rąk do pra­cy – dla­cze­go więc nie miał­by pro­wa­dzić do więk­szej wy­daj­no­ści i więk­sze­go do­bro­by­tu? To praw­da, że wię­cej lu­dzi pro­wa­dzi do zwięk­sze­nia ogól­ne­go do­bro­by­tu, ale nie­ko­niecz­nie do wzro­stu prze­cięt­ne­go stan­dar­du ży­cia. Więk­sza licz­ba pra­cow­ni­ków ozna­cza wyż­szą wy­daj­ność na po­zio­mie ogól­nym, ale jako jed­nost­ki lu­dzie sta­ją się bied­niej­si. Dla­cze­go tak się dzie­je? Po­wo­dem są ma­le­ją­ce zy­ski: ow­szem, wię­cej lu­dzi to wię­cej rąk do po­lo­wa­nia, zbie­rac­twa czy upra­wy zie­mi, ale każ­dy ko­lej­ny czło­wiek wno­si do wspól­nej puli mniej niż jego po­przed­nik.

Je­śli wy­obra­zi­my so­bie go­spo­dar­kę jako tort, wzrost po­pu­la­cji ozna­cza, że cały tort się po­więk­sza, ale je­śli każ­de­mu pra­cow­ni­ko­wi przy­pa­da rów­na część, wiel­kość tych ka­wał­ków ma­le­je. Pro­duk­cja może ro­snąć, ale prze­cięt­ny do­chód jed­nost­ki spa­da do po­zio­mu po­zwa­la­ją­ce­go je­dy­nie na pod­sta­wową eg­zy­sten­cję.

Za­sa­da ma­le­ją­cych zy­sków nie do­ty­czy tyl­ko siły ro­bo­czej – to zja­wi­sko ogól­ne. W rze­czy­wi­sto­ści Mal­thus oba­wiał się bar­dziej o zie­mię niż o pra­cę. „Kie­dy do­da­je się akr do akra, aż do mo­men­tu, gdy cała ży­zna zie­mia zo­sta­nie za­ję­ta” – pi­sał – „rocz­ny przy­rost żyw­no­ści musi za­le­żeć od od­po­wied­niej me­lio­ra­cji zie­mi już znaj­du­ją­cej się w po­sia­da­niu. Jest to za­sób, któ­ry – ze wzglę­du na na­tu­rę wszyst­kich gleb – za­miast ro­snąć, musi stop­nio­wo ma­leć”. Je­śli więc wciąż upra­wia­my te same pola, z cza­sem uzy­ska­my co­raz mniej­sze plo­ny przy tym sa­mym nakła­dzie pra­cy.

Mal­thus, Ri­car­do i inni wy­bit­ni eko­no­mi­ści wy­ko­rzy­sta­li to ro­zu­mo­wa­nie do wy­ja­śnie­nia in­nej za­gad­ki eko­no­micz­nej swo­ich cza­sów: gwał­tow­ne­go wzro­stu cen zbo­ża pod­czas wo­jen na­po­le­oń­skich. Po­ryw­czy Na­po­le­on wpro­wa­dził „blo­ka­dę kon­ty­nen­tal­ną”, aby unie­moż­li­wić han­del z Wiel­ką Bry­ta­nią. W efek­cie za­kłó­ce­nia mię­dzy­na­ro­do­we­go han­dlu zbo­żem kra­jo­wi rol­ni­cy sta­ra­li się wy­peł­nić lukę. Jed­nak naj­lep­sze zie­mie były już za­ję­te upra­wa­mi, mu­sie­li więc prze­no­sić się na co­raz mniej uro­dzaj­ne grun­ty, co pod­nio­sło kosz­ty pro­duk­cji, a tym sa­mym ceny dla kon­su­men­tów48.

W eko­no­mii to zja­wi­sko uzna­no za tak po­wszech­ne i tak prze­ko­nu­ją­ce jako pod­sta­wa dla mo­de­li teo­re­tycz­nych, że nada­no mu ran­gę „pra­wa ma­le­ją­cych zy­sków”. Bio­rąc pod uwa­gę jego kon­se­kwen­cje, być może bar­dziej traf­ne by­ło­by okre­śle­nie go mia­nem „klą­twy ma­le­ją­cych zy­sków”. Je­den z oj­ców współ­cze­snej my­śli eko­no­micz­nej, Paul Sa­mu­el­son, ubo­le­wał, że Mal­thus i jego zwo­len­ni­cy „wy­ru­szy­li w po­nu­rą po­dróż kon­cen­tra­cji na pra­wie ma­le­ją­cych zy­sków i sta­gna­cji mi­ni­mal­ne­go po­zio­mu prze­trwa­nia”49. Ale jaki mie­li wy­bór? To był aspekt de­fi­niu­ją­cy ich eko­no­micz­ną rze­czy­wi­stość. Głów­na przy­czy­na, dla któ­rej ludz­kość utknę­ła w pu­łap­ce dłu­giej sta­gna­cji na ty­siąc­le­cia.

W książ­ce Le­wi­sa Car­rol­la Po dru­giej stro­nie lu­stra i co tam Ali­cja zna­la­zła (ang. Thro­ugh the Lo­oking-Glass, and What Ali­ce Fo­und The­re) głów­na bo­ha­ter­ka bie­rze udział w wy­ści­gu z po­sta­cią zna­ną jako Czer­wo­na Kró­lo­wa. Jed­nak to nie jest zwy­kły bieg. Po pew­nym cza­sie Ali­cja za­trzy­mu­je się, wy­czer­pa­na i bez tchu, tyl­ko po to, by od­kryć, że wciąż znaj­du­je się do­kład­nie w tym sa­mym miej­scu. „W tym miej­scu” – wy­ja­śnia Kró­lo­wa – „trze­ba biec, ile sił w no­gach, żeby po­zo­stać w tym sa­mym miej­scu”.

Jed­nym ze spo­so­bów spoj­rze­nia na mal­tu­zjań­ską nar­ra­cję jest do­strze­że­nie w niej po­dob­ne­go pa­ra­dok­sal­ne­go wy­ści­gu. Lu­dzie bie­gną łeb w łeb w po­go­ni za co­raz więk­szym do­bro­by­tem. Ale we­dług tej sa­mej prze­wrot­nej lo­gi­ki – im bar­dziej się sta­ra­ją jako gru­pa, tym bar­dziej meta wy­da­je się od­da­lać. Im wię­cej lu­dzi pra­cu­je nad wzro­stem go­spo­dar­czym, tym bar­dziej na­si­la­ją się ma­le­ją­ce zy­ski i tym bar­dziej nie­osią­gal­na sta­je się per­spek­ty­wa po­pra­wy stan­dar­du ży­cia.

Dziś trak­tu­je­my wzrost go­spo­dar­czy jako coś oczy­wi­ste­go, cho­ciaż przez znacz­ną więk­szość hi­sto­rii ludz­ko­ści, jak wi­dzie­li­śmy, był on wy­jąt­kiem. Lu­dzie żyli w epo­ce dłu­giej sta­gna­cji, ży­cie go­spo­dar­cze nie ule­ga­ło zmia­nom, za­pew­nie­nie pod­sta­wo­we­go bytu było do­mi­nu­ją­cym wy­zwa­niem, a wzrost był zja­wi­skiem rzad­kim i krót­ko­trwa­łym. Po­mi­mo swo­ich am­bi­cji lu­dzie pod­le­ga­li tym sa­mym su­ro­wym pra­wom eko­no­micz­nym, któ­re do­ty­czy­ły każ­de­go in­ne­go ga­tun­ku, a ich ma­te­rial­ny do­bro­byt za­le­żał nie­mal wy­łącz­nie od okrut­nej rów­no­wa­gi mię­dzy wskaź­ni­ka­mi urodzeń i śmier­ci.

„Choć dzię­ki swo­im zdol­no­ściom in­te­lek­tu­al­nym czło­wiek wzno­si się po­nad inne zwie­rzę­ta” – pi­sał Mal­thus – „nie na­le­ży za­kła­dać, że pra­wa fi­zycz­ne, któ­rym pod­le­ga, są za­sad­ni­czo róż­ne od tych, któ­re rzą­dzą resz­tą oży­wio­nej na­tu­ry”. Lu­dzie byli zwie­rzę­ta­mi nie­istot­ny­mi dla eko­no­mii50. Ten okres nie­istot­no­ści jed­nak do­biegł koń­ca – ale do­pie­ro nie­daw­no. Dłu­ga sta­gna­cja nie jest od­le­głą prze­szło­ścią, lecz znaj­du­je się w za­się­gu hi­sto­rycz­ne­go wspo­mnie­nia. Świat roz­wi­nię­ty uwol­nił się z tej pu­łap­ki do­pie­ro kil­ka­set lat temu; świat roz­wi­ja­ją­cy się – jesz­cze póź­niej. Po­win­ni­śmy pa­mię­tać, jak wy­jąt­ko­wy jest do­bro­byt, w któ­rym obec­nie ży­je­my. I po­win­no mo­ty­wo­wać nas to do zro­zu­mie­nia, jak to się sta­ło, że w koń­cu zde­cy­do­wa­li­śmy się na uciecz­kę.