Wywłaszczeni. Marks, Własność i komunizm - Daniel Bensaid - ebook

Wywłaszczeni. Marks, Własność i komunizm ebook

Daniel Bensaid

0,0

Opis

Autor dowodzi, że kapitalizm, który wynosi ponad wszystko własność prywatną w rzeczywistości jest systemem opartym na wywłaszczeniu i monopolu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 201

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Daniel Bensaïd

WywłaszczeniMarks, własność i komunizm

Marks, kradzież drzewa i prawo ubogichKeynes czy Marks, ratować czy obalić?Czas historyczny, rytmy polityczneKomunizm hipotetycznyMoce komunizmu

Przełożył Zbigniew Marcin Kowalewski

Instytut Wydawniczy Książka i PrasaWarszawa 2010

Tytuły oryginałów:Les dépossedés. Karl Marx, les voleurs de bois et le droit des pauvresKeynes, et après?Temps historique et rythmes politiquesUn communisme hypothétiquePuissances du communisme

Przełożył:Zbigniew Marcin Kowalewski

Przekład Czasu historycznego, rytmów politycznych:Maciej Kropiwnicki

Przedmowa:Michael Löwy

Redakcja:Przemysław Wielgosz

Opracowanie graficzne:Ireneusz Frączek

Grafika na okładce:Krzysztof Ignasiak www.lepszyswiat.org.pl

Książka ta, wydana w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego BOY­‍ŻELEŃSKI, korzysta z pomocy Wydziału Kultury Ambasady Francji w Polsce i Culturesfrance/francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Europejskich.

Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication BOY­‍ŻELEŃSKI, a bénéficié du soutien du Service de Coopération et d’Action Culturelle de l’Ambassade de France en Pologne et de Culturesfrance/ministère français des Affaires étrangères et européennes.

© La Fabrique Éditions 2007© Daniel Bensaïd 2007, 2009© Instytut Wydawniczy Książka i Prasa 2010

ISBN 978-83-62744-15-2

Instytut Wydawniczy Książka i Prasa ul. Twarda 60, 00­‍818 Warszawa tel. 022­‍624­‍17­‍27 [email protected]://www.iwkip.orghttp://www.monde­‍diplomatique.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Przedmowa/ Daniel Bensaïd, komunista heretycki

Daniel Bensaïd opuścił nas 12 stycznia 2010 r. Strata jest niepowetowana, nie tylko dla nas, jego przyjaciół i towarzyszy walki, ale również dla kultury rewolucyjnej. Ze swoją niepokornością, humorem, szlachetnością, wyobraźnią był rzadkim przykładem intelektualisty­‍działacza w mocnym znaczeniu tych słów. Przypominam sobie nasze długie rozmowy, czasem dyskusje, przy stole, zwłaszcza między deserem a kawą, w jego ulubionej restauracji paryskiej Le Charbon. Nie zawsze się zgadzaliśmy, wręcz przeciwnie, ale jakże można było go nie lubić, nie podziwiać jego niezwykłej kreatywności, a przede wszystkim ducha oporu wobec wszystkiego, co składa się na nikczemność ustalonego ładu?

Auguste Blanqui, komunista heretycki – taki był tytuł artykułu, który w 2006 r. napisałem razem z Danielem (do książki pod redakcją naszych wspólnych przyjaciół, Philippe’a Corcuffa i Alaina Maillarda, o XIX­‍wiecznych socjalistach we Francji). Pojęcie komunisty heretyckiego doskonale pasuje do jego własnej myśli, uporczywie wiernej sprawie uciskanych, ale alergicznej na wszelką ortodoksję.

Jeśli książki Daniela czyta się z taką przyjemnością, to dlatego, że napisano je ostrym piórem prawdziwego pisarza posiadającego dar formuły, która może być zabójcza, ironiczna, gniewna lub poetycka, lecz zawsze trafia w sedno. Jego osobliwy, niezrównany styl literacki, nie był bezinteresowny – służył idei, przesłaniu, odezwie: nie uginać się ani nie poddawać, nie rezygnować, nie zniechęcać się ani nie godzić się ze zwycięzcami. Siła oburzenia tchnie ze wszystkich jego dzieł.

I wierność widmu komunizmu, który opatrzył piękną definicją: to uśmiech wyzyskiwanych, którzy w Paryżu, w czerwcu 1848 r., słyszeli dochodzący z daleka odgłos wystrzałów z powstańczych karabinów – epizod ten opisał Tocqueville, a zreinterpretował Toni Negri. Jego duch przetrwa obecny tryumf globalizacji kapitalistycznej tak, jak duch judaizmu przetrwał zniszczenie Świątyni i wygnanie z Hiszpanii (lubię to niecodzienne i nieco prowokacyjne porównanie).

Komunizm XXI wieku był dla niego spadkobiercą walk minionych, Komuny Paryskiej, Rewolucji Październikowej, idei Marksa i Lenina oraz tych wielkich pokonanych, którymi byli Trocki, Luksemburg, Guevara. Był jednak również czymś nowym, stojącym na wysokości wyzwań teraźniejszych: ekokomunizmem (to on wymyślił ten termin), do walki z kapitałem włączającym bój ekologiczny i sytuującym go w centrum owej walki.

Dla Daniela duch komunizmu nie miał nic wspólnego z biurokratycznymi podróbkami. O ile do utraty tchu odrzucał próbę rozpuszczenia komunizmu przez kontrreformację neoliberalną w stalinizmie, o tyle uważał jednocześnie, że nie można uniknąć krytycznego bilansu błędów, które w obliczu dziejowego sprawdzianu rozbroiły październikowych rewolucjonistów sprzyjając termidoriańskiej kontrrewolucji: pomylenia klasy i ludu z partią, a partii z państwem, ślepoty wobec zagrożenia biurokratycznego. Trzeba wyciągnąć z tego pewne nauki historyczne, naszkicowane już w 1918 r. przez Różę Luksemburg – wagę demokracji socjalistycznej, pluralizmu politycznego, podziału władz, niezależności ruchów społecznych od państwa.

Z całego wkładu Daniela do odnowy marksizmu najważniejsze w moich oczach jest radykalne zerwanie ze scjentyzmem, pozytywizmem i determinizmem, którym tak bardzo, zwłaszcza we Francji, przesiąkł marksizm „ortodoksyjny”. W tym zabiegu krytycznym ważne odniesienie to Blanqui. We wspomnianym wyżej artykule Daniel przypomniał polemikę Blanquiego z pozytywizmem – z ową myślą o postępie, który dokonuje się w należytym ładzie, bez rewolucji; z ową „odrażającą doktryną fatalizmu dziejowego” wyniesioną do rangi religii. Dla Blanquiego „tryby ludzkich spraw wcale nie obracają się równie niechybnie, jak tryby wszechświata – w każdej minucie można je wymienić”. Daniel porównał tę formułę z formułą Waltera Benjamina: każda sekunda to wąskie drzwi, w których może pojawić się Mesjasz, czyli rewolucja – możliwe może zdarzeniowo wtargnąć na pole rzeczywistego.

Odczytanie Marksa na nowo, w świetle myśli Au­gus­te’a Blanquiego, Waltera Benjamina i Charlesa Péguy, sprawiło, że Daniel pojął dzieje jako ciąg rozdroży, rozstajów czy rozgałęzień i rozwidleń, pole rzeczy możliwych, z którego wyjście jest nieprzewidywalne. Walka klas zajmuje na nim miejsce centralne, ale jej wynik jest niepewny i w niemałym stopniu zależy od przypadku.

W Le pari mélancolique (1997), który być może jest jego najpiękniejszą książką, przejął formułę Pascala stwierdzając, że działanie emancypacyjne jest „pracą dla niepewnego” implikującą zakład o przyszłość. Odkrywając marksistowską interpretację filozofii Pascala dokonaną przez Luciena Goldmanna zdefiniował rewolucyjne zaangażowanie polityczne jako wyrozumowany zakład o stawanie się dziejów, w którym „wszystko można stracić, a także zatracić się lub zagubić”. Rewolucja przestaje więc być koniecznym skutkiem działania praw historii czy sprzeczności ekonomicznych panowania kapitału i staje się hipotezą strategiczną, horyzontem etycznym, „bez którego wola ulega pokusie zaniechania, duch oporu kapituluje, wierność zawodzi, tradycja zanika”.

W rezultacie, jak wyjaśnił we Fragments mécréants (2005), rewolucjonista to, w przeciwieństwie do człowieka wiary, człowiek wątpliwości – jednostka, która zakłada się o niepewność stulecia i z bezwzględną energią służy względnym pewnościom. Innymi słowy, ktoś, kto niestrudzenie stara się praktykować ów imperatyw, który Benjamin ogłosił w swoim ostatnim dziele – O pojęciu historii (1940), a mianowicie „swoje zadanie widzi w czesaniu historii pod włos”1.

Michael Löwy

I/ Marks, kradzież drzewa i prawo ubogich

1/ Ustawa o kradzieży drzewa a prawo zwyczajowe ubogich

Na przełomie XVIII i XIX w., w dobie Rewolucji Francuskiej, Nadrenia przez 20 lat była wcielona do Francji – najpierw do republiki, a następnie do cesarstwa. Po klęsce Napoleona w 1815 r. przyłączono ją do Prus. W konflikcie z państwem pruskim zaczęło wyłaniać się w Nadrenii nowoczesne społeczeństwo obywatelskie. Po Rewolucji i obecności francuskiej odziedziczyło ono reformę prawną, która zrywając z feudalnymi tradycjami prawa germańskiego gwarantowała swobodne dysponowanie własnością prywatną i abstrakcyjną równość podmiotów prawa. Drobną burżuazję intelektualną pociągało francuskie życie polityczne, natomiast rozproszony ruch roszczeniowy, przywiązany do obrony niedawno uzyskanych swobód w obliczu groźby restauracji dawnego ładu przez Prusy, pozostawał pod hegemonią burżuazji przemysłowej i handlowej zwróconej ku Anglii. Ogólnie rzecz biorąc, nadreńska burżuazja liberalna broniła pewnych zdobyczy Rewolucji, w tym opowiadała się za utrzymaniem kodeksów francuskich, reformy gminnej, swobód publicznych.

Nadreński ustrój prawny był cierniem w oku imperium pruskiego. Rząd berliński starał się usunąć go za pomocą mnóstwa pośrednich ataków i częściowych reform, którym towarzyszyła ekspansja pruskiej biurokracji administracyjnej odpowiedzialnej za czuwanie nad ich wdrażaniem na miejscu. Stopniowa normalizacja biurokratyczna trwała prawie 35 lat. 6 marca 1821 r. prawo francuskie oficjalnie uchylono i zastąpiono prawem obowiązującym w pozostałych częściach królestwa. W 1824 r. na mocy rozporządzenia rząd nakazał wprowadzić prawo pruskie do postępowania karnego. W tym samym roku w nadreńskim reżimie więziennym przywrócono kary cielesne. W 1826 r. w nowym rozporządzeniu zadowolono szlachtę przywracając prawo starszeństwa i kwestionując zasadę równouprawnienia obywateli. W 1831 r. Heinrich Heine, uchodząc przed reakcją, wybrał życie emigranta w Paryżu.

W tę reakcyjną ofensywę wpisywały się posunięcia cenzorskie w stosunku do prasy. Wiosną 1843 r. doprowadziły one do zamknięcia gazety Rheinische Zeitung, której redaktorem naczelnym był Karol Marks, a następnie do jego dobrowolnej emigracji do Francji. Do 1848 r. prawo nadreńskie było jednak przedmiotem nieustannych zmagań między miejscowym liberalizmem a monarchią pruską.

Napięcie między społeczeństwem obywatelskim a państwem stanowiło sedno kontrowersji publicznej. Podczas długotrwałej próby sił między liberalizmem nadreńskim a samowładztwem pruskim Rheinische Zeitung odgrywała rolę protopartii politycznej społeczeństwa obywatelskiego. W tym kontekście ogłoszona 14 stycznia 1842 r. pruska instrukcja cenzorska z 24 grudnia 1841 r. stała się ważnym wydarzeniem. Marks zareagował niezwłocznie: „Prawo ścigające za przekonania nie jestprawem państwa dlaobywateli, leczprawem jednej strony przeciw drugiej”, pisał. „A zatem nie jest ono prawem, lecz przywilejem.” „W społeczeństwie, w którym jeden organ mieni się jedynym, wyłącznym posiadaczem rozumu państwowego i moralności państwowej, rząd, który zajmuje pozycję zasadniczo przeciwstawną narodowi i dlatego uważa swój antypaństwowy sposób myślenia za powszechny, normalny sposób myślenia – nieczyste sumienie rządzącej koterii wynajduje prawa przeciw tendencji, prawa zemsty.”2

W 1842 r. Marks został redaktorem naczelnym gazety. Jego ówczesna korespondencja z Bruno Bauerem świadczy o wadze, którą przywiązywał do prasy jako praktycznej realizacji teorii głoszonej przez ruch filozoficzny. W artykule z 5 maja 1842 r. przeciwstawił ustawie o cenzurze prewencyjnej, która „posiada tylko formę prawną”, „ustawę prasową”, która „jest rzeczywistym prawem, bo jest pozytywnym bytem wolności”3. W artykułach ze stycznia 1843 r. ponownie podkreślił ścisły związek prasy z duchem ludu w kształtowaniu opinii i przestrzeni publicznej. Udzielając poparcia stanowisku korespondenta znad Mozeli w sprawie nadreńskich hodowców winorośli, stwierdził ponownie, że „korespondent prasowy, w najlepszej wierze przedstawiając zasłyszany głos ludu”, „może się uważać tylko za drobne ogniwo w złożonym organizmie, w którym swobodnie wybiera sobie jakąś funkcję”. Zgodnie z tą logiką postulował anonimowość artykułów (zresztą swojego własnego też nie podpisał i długo po jego śmierci Engels wahał się z uwierzytelnieniem autorstwa tego artykułu), która „wynika z samej istoty prasy”. „Podawanie nazwiska odgradzałoby jeden artykuł od drugiego tak wyraźnie, jak ciało jednej osoby odgradza ją od drugiej, i mijałoby się zupełnie z przeznaczeniem artykułu, które polega na tym, aby stanowił on tylko uzupełniające ogniwo.” Chodziło o to, aby przekształcić gazetę „ze zbiorowiska wielu indywidualnych opinii w organ jednego kierunku”.4 Trudno o lepsze określenie partyjnej funkcji Rheinische Zeitung.

W 4 dni później Marks ponownie atakował: „W takiej samej mierze, w jakiej «wolna prasa» jest wytworem opinii publicznej, tworzy ona też opinię publiczną.” „Ustosunkowuje się o warunków życia ludu” będąc „czynnikiem politycznym, lecz nie urzędowym”, „obdarzonym głową działacza państwowego i sercem obywatela”.5 Ten nacisk na funkcję debaty publicznej nawiązywał oczywiście do liberalnej tradycji oświeceniowej, która definiowała taką debatę jako publiczny użytek z rozumu krytycznego.

21 stycznia pruscy ministrowie cenzury postanowili, że z dniem 1 kwietnia Rheinische Zeitung przestanie wychodzić.

W 1859 r. Marks, powracając do „przebiegu [jego] własnych studiów w dziedzinie ekonomii politycznej”, przypomni o konfliktowym kontekście, który sprawił, że zainteresował się on bezpośrednio kwestiami społecznymi. „W roku 1842­‍43, gdy byłem redaktorem Rheinische Zeitung, znalazłem się w kłopocie, gdy wypadło mi po raz pierwszy zabrać głos na temat tak zwanych interesów materialnych. Debaty Landtagu reńskiego nad sprawą kradzieży drzewa i parcelacji własności ziemskiej, urzędowa polemika dotycząca sytuacji nadmozelskich chłopów, którą wszczął z Rheinische Zeitung pan von Schaper, podówczas nadprezydent prowincji reńskiej; wreszcie debaty nad wolnym handlem i cłami ochronnymi – to były dla mnie pierwsze bodźce do zajęcia się zagadnieniami ekonomicznymi.”6 To właśnie w toku walki o przetrwanie gazety Marks podjął w końcu 1842 r. niezwykle ważną decyzję o zerwaniu z berlińską frakcją ruchu neoheglowskiego. Zerwanie to było pierwszym krokiem na drodze jego ewolucji od liberalizmu nadreńskiego do socjalizmu. Zbiega się ono dokładnie w czasie z publikacją serii artykułów o kradzieży drzewa i zapowiada rękopis kreuznachski, w którym, latem 1843 r., Marks załatwił porachunki z dziedzictwem filozofii heglowskiej. Przygotowało ono również grunt pod dwa duże artykuły: wstęp do Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa orazW kwestii żydowskiej, opublikowane na początku 1844 r. w Paryżu, w jedynym numerze Deutsch­‍Französische Jahrbücher, który się ukazał. W artykułach tych Marks napiętnował złudzenia polegające na tym, że „emancypację obywatelską, polityczną” uważa się za ostatnie słowo „emancypacji ludzkiej”, i zapowiedział nową, bezprecedensową, niesłychaną rewolucję – rewolucję społeczną, wynikającą z faktu „powstania klasy okutej w kajdany radykalne, klasy społeczeństwa obywatelskiego, która wcale nie jest klasą tego społeczeństwa; stanu, który oznacza rozkład wszystkich stanów” i „stanowiąc całkowite zaprzepaszczenie człowieka, może odzyskać samą siebie tylko przez całkowite odzyskanie człowieka. Tym rozkładem społecznym w postaci odrębnego stanu jest proletariat.”7

Zwrot, który dokonał się w myśli marksowskiej w 1842­‍1843 r., zapoczątkował przezwyciężenie czegoś, co Louis Althusser nazwał „liberalnym momentem racjonalistycznym”. W mutacji tej ważne miejsce zajmował artykuł Marksa o kradzieży drzewa. Ukazał się między 25 października a 3 listopada 1842 r. w kilku numerach Rheinische Zeitung8. Był reakcją na czerwcowe obrady Landtagu (Sejmiku) nadreńskiego nad projektem ustawy o kradzieży drzewa i innych produktów lasu wniesionym w imieniu króla Prus Fryderyka Wilhelma. Jak to określił Marks, prowincjonalne Landtagi występowały wówczas u boku ustawodawcy, którym było państwo pruskie, w roli ustawodawców „uzupełniających”. W porównaniu z władzą centralną w Berlinie dysponowały ograniczonymi uprawnieniami. Landtag nadreński składał się z reprezentacji stanowych (deputowanych miast, wsi i szlachty), z których każda dysponowała taką sama liczbą 25 głosów (co zapewniało nadreprezentację szlachty). Zarówno dla reprezentacji miast, jak i dla reprezentacji wsi jedynym kryterium wybieralności, który brano pod uwagę, była renta gruntowa i opłata skarbowa.

Szerzenie się kradzieży drzewa było wyraźnie „skutkiem ubóstwa wiejskiego”, które w tym czasie przeżywało rozkwit9. Chodziło o to, aby karać nielegalne przywłaszczanie sobie drzewa i innych produktów leśnych przez masowo zubożałych chłopów, w takiej mierze, w jakiej przywłaszczanie nie miało na celu bezpośredniego zużycia drzewa, lecz jego sprzedaż jako towar (drewno opałowe było wtedy bardzo poszukiwanym surowcem). Pierre Lascoumes i Hartwig Zander cytują sporządzoną przez strażnika leśnego listę „szkód leśnych” wyrządzanych przez biedotę: kradzież jagód, borówek i innych owoców leśnych, kradzież produktów leśnych nieodzownych do produkcji szczotek i mioteł lub karmy dla inwentarza żywego, kradzież drzewa potrzebnego do naprawy sprzętu domowego i rolniczego, drzewa na listwy dachowe, na tyczki do chmielu, na schody, kozły i kobyłki, rusztowania, kradzież wikliny do koszykarstwa, kradzież chrustu na opał… Imponująca inwentaryzacja! Chodzi więc o dobra, które można skomercjalizować i bez których nie można zapewnić sobie egzystencji, tym bardziej, że nawet użytek domowy, który można z nich zrobić, coraz bardziej podlega cyrkulacji towarów.

Lascoumes i Hartwig tak reasumują istotę sporu: „Państwo pruskie miało raz na zawsze uregulować problemy prawne wynikające ze sprzeczności między prawem osób uprawnionych a prawem własności. Chodziło o problem indywidualnego korzystania z dobra uzyskanego na mocy prawa użytkowania. Czy można było uważać drewno przydzielane osobom uprawnionym za ich własność, czy też, przeciwnie, należało zaliczać je do «dobra naturalnego», którego można używać wyłącznie do bezpośredniego zaspokojenia elementarnych potrzeb?”10. Dylemat wynikał właśnie z tego, że w wyniku włączenia drewna do cyrkulacji towarów jego wartość użytkowa i wartość wymienna stały się nierozłączne. Chodziło o to, aby nowe ustawodawstwo położyło nacisk na prawo własności, ściśle odróżniając tytuły własności od tytułów konieczności, gospodarkę towarową od gospodarki naturalnej. W rezultacie ewolucja układu sankcji karnych instytucjonalizowała nowe formy przestępczości społecznej.

Na wstępie artykułu Marks, zajmując się „ziemskim zagadnieniem parcelacji własności gruntowej”, poinformował, że nie dysponuje projektem ustawy, a tylko „zaledwie naszkicowanymi uzupełnieniami do ustawy”, przedstawionymi w Landtagu, oraz skąpym, fragmentarycznym sprawozdaniem z obrad. Stwierdził, że w projekcie faktycznie chodzi o zdefiniowanie własności. Chce się zakwalifikować jako kradzież zarówno zrywanie gałęzi z „drzewa żywego”, jak i zbieranie suchych gałęzi. W obu przypadkach chodzi o „przywłaszczenie cudzego drzewa”, a więc o przestępstwo dające się zakwalifikować jako kradzież. Marks pisał: „Aby przywłaszczyć sobie drzewo żywe, trzeba je siłą wyrwać z jego organicznego związku. Akt ten, będąc jawnym zamachem na drzewo, jest przez to samo jawnym zamachem na właściciela drzewa. Następnie, kiedy kradnie się drugiej osobie drzewo ścięte, wtedy to ścięte drzewo jest produktem właściciela. Drzewo ścięte przeszło już przez pewną obróbkę. Miejsce naturalnego związku z własnością zajął związek sztuczny. Kto więc kradnie drzewo ścięte, kradnie czyjąś własność. Natomiast w wypadku chrustu niczego nie oddziela się od własności. Oddziela się od własności coś, co już jest oddzielone od własności. Złodziej drzewa wydaje samowolny wyrok na własność. Ten zaś, kto zbiera chrust, wykonuje tylko wyrok wydany przez samą naturę własności, gdyż właściciel lasu posiada tylko drzewo, ale drzewo nie posiada już tych suchych gałęzi. Zbieranie chrustu i kradzież drzewa są więc rzeczami zasadniczo różnymi. Różny jest przedmiot, nie mniej różna jest czynność wobec przedmiotu, odmienny więc musi też być zamiar; jaką bowiem inną miarą obiektywną należy mierzyć zamiar, jeżeli nie treścią i formą czynności? I na przekór tej zasadniczej różnicy nazywacie obie czynności kradzieżą i karzecie obie jako kradzież.”11

Marks kontestował w ten sposób logikę prawa udając, że czyni to z punktu widzenia właściciela roszczącego sobie prawo własności, które uwierzytelnia fakt, że drzewo rośnie w jego posiadłości lub że z niego bierze się drewno. Zbieracz chrustu miałby więc prawo przeciwstawić mu argument wynikający z prawomocnej interpretacji rzekomo naturalnego prawa: martwe drewno nie należy już do drzewa ani, w konsekwencji, do właściciela drzewa. Wynika z tego, że pod to samo przestępstwo nie podpadają dwa różne czyny, chyba że ignoruje się różnicę między czynami, w których przejawia się zamiar. Marks sugerował więc złośliwie, że takie połączenie obu czynów z łatwością może obrócić się przeciwko właścicielowi. Ten „brutalny pogląd, ustalający tylko wspólne cechy różnych czynności, a pomijający różnice między nimi”, w końcu zaprzeczyłby sam sobie: „Jeżeli kradzieżą jest każde naruszenie własności, bez różnicy, bez dokładniejszego określenia, to czy kradzieżą nie jest wszelka własność prywatna?”12 Kontrowersja przesuwała się więc z kwestii delimitacji prawowitego prawa własności na kwestię prawowitości własności prywatnej jako takiej, podniesioną dwa lata wcześniej przez Proudhona w rozprawie pt. Co to jest własność?

Drugie ostrze ataku przeciwko projektowi ustawy odnosi się do problematycznego stosunku czynu do kary. „Okoliczność, że wartość powinna mieć znaczenie przy określaniu kary, rozumie się sama przez się. Jeżeli pojęcie przestępstwa wymaga kary, to faktyczne przestępstwo wymaga określonego wymiaru kary. Faktyczne przestępstwo ma swe granice. Kara musi mieć swe granice już choćby dlatego, aby być realna, musi być ograniczona według jakiejś zasady prawnej, aby być sprawiedliwa. Zadanie polega na tym, by karę uczynić rzeczywistym skutkiem przestępstwa. Musi ona w oczach przestępcy być nieuchronnym skutkiem jego czynu, a zatem jego własnym czynem. Granicą kary musi więc być granica jego czynu. Określona treść, która została naruszona, jest granicą określonego przestępstwa. Miara tej treści jest więc miarą przestępstwa. Tą miarą własności jest jej wartość. Jeśli osoba stanowi zawsze całość, we wszystkich granicach, to dana własność istnieje tylko w pewnych granicach, które nie tylko można określić, lecz które są określone, które nie tylko można zmierzyć, lecz które są zmierzone. Wartość jest społecznym bytem własności, logicznym wyrazem, w którym własność dopiero staje się społeczne zrozumiała i komunikatywna.”13 Kwantyfikacja sądowa prezentuje się jako system równoważników i proporcji między czynami a karami. W zamachu na własność miara kary wyraża „zrozumiałą i komunikatywną” miarę społeczną własności.

Okazuje się, że powierzając strażnikowi lasu, który „pozostaje na służbie i na żołdzie właściciela lasu”, oszacowanie straty, gwarantując „dożywotnie zatrudnienie strażnika, którego funkcją jest składanie doniesienia” i zmuszając podsądnego do zapłacenia grzywny lub wykonywania pracy przymusowej na rzecz właściciela, projekt ustawy nie jest w stanie „wznieść się do punktu widzenia państwa”. Przeciwnie – zniża się „do nierozsądnych i bezprawnych środków własności prywatnej”. Logika, która „przemienia sługę właściciela lasu w autorytet państwowy”, a „autorytet państwowy przemienia w sługę właściciela lasu”, myląc sferę publiczną ze sferą prywatną, pańskiego żandarma z sędzią cywilnym, utrwala „pańskie sądownictwo” kosztem racjonalnego państwa prawa.14

W artykule o kradzieży drzewa (a także w artykule o sytuacji właścicieli winnic nadmozelskich) kwestia własności przede wszystkim służy Marksowi do ujawnienia sprzeczności zachodzących w stosunkach między społeczeństwem obywatelskim a państwem. Marks podchodzi do nich jednak z punktu widzenia racjonalizmu liberalnego. W jeszcze heglowskich kategoriach podkreśla, że zza pleców kwestii prawa wyzierają niespójności nowoczesnego państwa, które rujnują jego pretensje do uniwersalnej racjonalności. „Jeśli zaś okazuje się tu zupełnie wyraźnie, że interes prywatny chce, aby państwo w doborze środków zniżyło się do środków interesu prywatnego, to jakże miałoby nie wynikać z tego, że reprezentanci interesów prywatnych, mianowicie stanów, chcą, by państwo zniżyło się do sposobu myślenia interesu prywatnego? Każde nowoczesne państwo, które choćby w najmniejszym stopniu odpowiada pojęciu państwa, musi przy pierwszej praktycznej próbie oświadczyć takiej władzy ustawodawczej: twoje drogi nie są moimi drogami, a twoje myśli nie są moimi myślami!”15

To praktyczne zaprzeczenie pretensji nowoczesnego państwa potwierdza odwrócenie jego rzekomego stosunku ze społeczeństwem obywatelskim. Za pośrednictwem takiego ustawodawstwa, jak ustawa o kradzieży drzewa, władze publiczne, zamiast ucieleśniać interes ogólny wobec interesu prywatnego, przechodzą na służbę tego ostatniego. Państwo, które nie jest syntezą stosunków umownych zadzierzgniętych w społeczeństwie obywatelskim, a jedynie ich sumą, przeczy w ten sposób wyższej racjonalności, którą przypisuje mu Hegel. „Ani państwo nie polega w ogóle na żadnej umowie, ani ochrona i zapewnienie życia i własności pojedynczych indywiduów nie jest wcale tak bezwarunkowo substancjalną istotą państwa, lecz przeciwnie, jest ono czynnikiem wyższym, który rości sobie prawo do samego tego życia i własności i domaga się złożenia ich w ofierze.”16 Takie sprowadzenie państwa do sumy prywatnych stosunków umownych szczególnie rażąco przejawia się w systemie kar wymierzanych przez prawo osobom „winnym” przestępstw leśnych. Skazując ich na grzywnę dla właściciela lub w razie jej nieuiszczenia na roboty przymusowe na jego rzecz, prawo zamienia karę publiczną w prywatne odszkodowanie. „Czy właściciel lasu mógłby lepiej ubezpieczyć swoje drzewo, niż się to dzieje w tym wypadku, kiedy przestępstwo zamieniono w rentę? Jak zręczny strateg przemienia on atak na siebie w niezawodne zwycięstwo i zysk.” Państwo, pełniąc swoją funkcję monarszą, zachowuje się jak wulgarny ubezpieczyciel właścicieli. „Kara bowiem jako taka, jako przywrócenie prawa – które należy ściśle odróżnić od zwrotu wartości i odszkodowania, czyli przywrócenia własności prywatnej – przekształca się z kary publicznej w prywatny okup; grzywny nie wpływają do kasy państwowej, lecz do prywatnej kasy właściciela lasu. (…) Drzewo ma zdumiewającą właściwość, że skoro tylko zostaje ukradzione, przysparza swojemu właścicielowi właściwości państwowych, których ten przedtem nie posiadał. (…) Złodziej ukradł właścicielowi lasu drzewo, ale właściciel lasu użył złodzieja do tego, aby ukraść samo państwo.”17

Sprawa kradzieży drzewa stwarza więc Marksowi okazję do wyciągnięcia ogólnych wniosków dotyczących realiów państwa i jego funkcji wobec społeczeństwa obywatelskiego. Landtag nadreński sprzeniewierzył się interesowi ogólnemu, ale wcale nie sprzeniewierzył się swojej misji. Przeciwnie, „wykonał w pełni swoje zadanie”. „Reprezentował – do czego jest powołany – określony interes poszczególny i traktował go jako swój cel ostateczny. Fakt, że podeptał przy tym prawo, jest prostą konsekwencją jego zadania, interes jest bowiem z natury ślepym, niepohamowanym, jednostronnym, słowem, przeciwnym prawu instynktem naturalnym.” Marks przyznaje, że „nader niechętnie” śledził „tę nudna i jałową debatę”, ale nie żałuje, że poświęcił jej czas. Warto było to uczynić, ponieważ chodziło o to, aby na tym przykładzie odkryć i pokazać, „czego można by się spodziewać po stanowym przedstawicielstwie poszczególnych interesów, gdyby je kiedy na serio miano powołać do pełnienia funkcji ustawodawczych”.18

Marks, będąc przeciwnikiem zgromadzenia korporacyjnego tego rodzaju, jest namiętnym obrońcą powszechnego prawa wyborczego, ryzykując niedocenienie faktu, że bardziej krętymi i o wiele mniej widocznymi drogami takie prawo wyborcze również może doprowadzić do powołania „przedstawicielstwa poszczególnych interesów”. Jako dobry racjonalista liberalny, w obliczu mistyfikacji państwa fałszywie uniwersalnego i racjonalnego przypisuje główną rolę społeczeństwu obywatelskiemu, szczególnie za pośrednictwem wolności prasy i ukonstytuowania przestrzeni publicznej pozwalającej na konfrontację przeciwstawnych interesów społecznych. Wątek ten powróci później, przeobrażony w perspektywie „obumierania państwa”, nie poprzez rozpuszczenie państwa – podobnie jak prawa – w burżuazyjnym społeczeństwie obywatelskim ani poprzez zanik polityki zastąpionej „administracją rzeczy”, lecz poprzez rzeczywiste przezwyciężenie wielkiego nowoczesnego rozłamu między społeczeństwem obywatelskim a państwem, gospodarką a polityką, sferą prywatną a sferą publiczną, prawami człowieka a prawami obywatela, rewolucją polityczną a rewolucją społeczną.

Rozmach zjawiska kradzieży drzewa w Nadrenii, poświadczony przez ówczesne statystyki sądowe, ilustruje żywotność zwyczajowych praktyk wynikających z prawa użytkowania i narastającej karalności tych praktyk przez kształtujące się społeczeństwo kapitalistyczne. Ten okres przejściowy stanowi więc decydujący moment w procesie redefinicji stosunków własności. Jak w stosunku do XVIII­‍wiecznej Anglii stwierdza E.P. Thompson, prawo staje się wówczas uprzywilejowanym instrumentem służącym narzucaniu „nowych definicji własności” na korzyść właścicieli, „likwidując nie zdefiniowane rolne prawa użytkowania lub przyspieszając grodzenia gruntów wspólnych”19. Wraz ze zniesieniem splotu praw osobistych i zbiorowych do tego samego dobra dochodzi do głosu przeciwstawność dwóch antagonistycznych koncepcji własności, która miała zostać rozwiązana na korzyść bezwzględnego panowania prywatnego właściciela: „Waga spraw spornych dotyczących lasów świadczy więc, z jednej strony, o wprowadzaniu nowego kodu definicji własności i – szerzej – o narzucaniu systemu prawa opartego na indywidualizmie (warunku powszechnej wymiany), który zrywał z zasadami zwyczajowymi.”20

To właśnie podkreśla w swoim artykule Marks, gdy przypomina, jak skasowano klasztory, „ale przygodnego wsparcia, które otrzymywali ubodzy w klasztorach, nie zastąpiono żadnym innym rzeczywistym źródłem pomocy” – jak „przekształcając mienie klasztorne w mienie prywatne i wynagradzając, być może, szkodę klasztorom, nie wynagrodzono szkody ubogim, którzy żyli z klasztorów” i w rezultacie „odcięto ich od starego prawa”, każąc szukać sobie miejsca na rynku pracy. Rzecz w tym, że „źródłem wszystkich praw zwyczajowych biedoty był chwiejny charakter pewnego typu własności, nie będącej własnością zdecydowanie prywatną ani też zdecydowanie społeczną”. Brutalnie znosząc „dwoiste, chwiejne formacje własności”, zniesiono jednocześnie „zobowiązania tej chwiejnej formy własności wobec klasy ubogich” i przywileje publiczne tejże formy. W nowym prawie, opartym na nowoczesnym rozumie, zapomniano jednak o tym, że „nawet wyłącznie z punktu widzenia prawa prywatnego chodziło tu o podwójne prawo prywatne, o prywatne prawo posiadacza i prywatne prawo nieposiadającego”. Zbyt zajęte nadawaniem własności cywilnego charakteru i gwarantowaniem prawa właścicieli, przeoczyło więc ono, że „istnieją przedmioty własności, które ze swej natury nigdy nie mogą przybrać charakteru określonej z góry własności prywatnej; przedmiotami tymi z powodu ich żywiołowego charakteru i przypadkowego bytu rządzi prawo zawłaszczenia, a więc prawo zawłaszczenia stosowane przez tę klasę, którą właśnie prawo zawłaszczenia wyłączyło z wszelkiej innej własności i która w społeczeństwie obywatelskim zajmuje taką samą pozycję, jak owe przedmioty w przyrodzie”.21

W nowym prawie starano się znieść niezbywalne prawo ubogich do dobra wspólnego oferowanego przez przyrodę. W 1525 r., podczas wojny chłopskiej w Niemczech, prawo to tak sformułowano na liście 12 chłopskich postulatów: „Dolega nam brak drzewa, bo nasi panowie przywłaszczyli sobie wszystkie lasy, a jeżeli biednemu człekowi czego potrzeba, to musi kupować za cenę podwójną. Niech się widzi, że ani duchowieństwo, ani panowie świeccy nie kupowali tych lasów, co mają, zatem niech je pozwracają gminom i niech sobie każdy z gminy bierze darmo do użytku domowego, a jak potrzeba, to i na budulec za wiedzą osób wybranych przez gminy, żeby uniknąć niszczenia lasów.”22

Nieokreśloność pewnego