Wycieczka do Szerszeniowiec. W stronę Leca - Lidia Kośka - ebook

Wycieczka do Szerszeniowiec. W stronę Leca ebook

Kośka Lidia

0,0
44,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Ojczyzna Leca – Głowa” – pisał, efektownie choć nie całkiem zgodnie z prawdą, Adolf Rudnicki. Skąd zatem wziął się Lec, autor elektryzujących aforyzmów, brawurowych fraszek, dojmujących wierszy? Kto go zrodził? Jakie tradycje kontynuował? Z kim szedł na kawę, a z kim na barykadę?

Kto chce zrozumieć poetę, musi się udać do kraju poety – na Podole, do Szerszeniowiec w zakolu Seretu. Nazwę tej wioski autorka nanosi na mapę życia i twórczości Stanisława Jerzego Leca obok Lwowa, Warszawy i Jerozolimy. Miasta te również odwiedzi podczas wycieczki. Na dłuższe przystanki zatrzyma się w Wiedniu, Czerniowcach i Tarnopolu.

"Wycieczka do Szerszeniowiec" jest przewodnikiem po nakładających się na siebie krajobrazach realnych i intelektualnych. Opowieścią o pobratymstwie hardych środkowoeuropejskich duchów: Karla Krausa, Paula Celana, Thomasa Bernharda i Stanisława Jerzego Leca. Także o lwowskiej krawczyni i szerszeniowieckim ogrodniku, o łowcy motyli. O okrucieństwie i o orężu, jakim jest satyra.

Wydanie zostało opatrzone posłowiem przez Tomasza Leca, syna Stanisława Jerzego Leca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 308

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Publikacja ukazała się przy wsparciu Instytutu Książki w ramach programu wydawniczego Inne Tradycje. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach dotacji celowej Nr 90/DF-VII/2025.

Copyright © Lidia Kośka, 2025

For the Polish edition Copyright © 2025, Noir sur Blanc, Warszawa

ISBN 978-83-8403-025-7

Opracowanie redakcyjneBarbara Żebrowska

KorektaBeata Wyrzykowska, Elwira Wyszyńska

Opracowanie graficzneTomasz Lec

Projekt okładkiTomasz Lec we współpracy z Maciejem Smogorzewskim

Na wewnętrznej stronie okładki zreprodukowano mapę Bukowiny z publikacji B. Kozenna atlas geograficzny dla szkół średnich (Gimnazyalnych, Realnych i Handlowych), nakładem Edw. Hölzla, Wiedeń 1903, ze zbiorów Tomasza Leca

Zamówienia prosimy kierować: – telefonicznie: 800 42 10 40 (linia bezpłatna) – e-mailem: [email protected] księgarnia internetowa: www.noir.pl

Oficyna Literacka Noir sur Blanc Sp. z o.o., 2025 ul. Frascati 18, 00‐483 Warszawa

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Zgodnie z art. 4 Dyrektywy 2019/790/UE oraz odpowiednimi przepisami krajowymi, niniejszym zastrzegamy prawo do wyłączenia z eksploatacji tekstów i danych (TDM) dla celów innych niż badawcze, w odniesieniu do materiałów znajdujących się w tej publikacji niezależnie od formy jej udostępnienia. Wykorzystywanie tych materiałów w ramach działań TDM jest niedozwolone.

Lec, lektura purimowa

.

W 2019 roku przypadła sto dziesiąta rocznica urodzin Stanisława Jerzego Leca. Niespecjalnie okrągła, wzbudziła jednak pragnienie jej uczczenia. Najstosowniej było uczynić to poprzez lekturę; zważywszy na okoliczność – lekturę kalendarza.

W przeciwieństwie do daty urodzin takiego na przykład Chopina (Lec poświęcił mu wiersz w swym pierwszym tomiku lirycznym; sam zresztą grał na fortepianie), otóż w przeciwieństwie do Chopina, co do którego nie udało się ustalić, czy się urodził 22 lutego, czy 1 marca 1810 roku, data narodzin autora Myśli nieuczesanych nigdy nie budziła żadnych wątpliwości. Pomimo to te daty też są dwie.

Encyklopedie oraz dzieła o mniejszym ciężarze gatunkowym tudzież rzeczywistym podają zgodnie, że miało to miejsce we Lwowie 6 marca 1909 roku, według kalendarza gregoriańskiego, w którego regularnych taktach żyjemy. Lecz pod spodem, niczym lwowska rzeka Pełtew zakryta bulwarami Wałów Hetmańskich i ulicy Akademickiej, płynie agogiczny nurt innego czasu, to jakby zwalniając, to znów przyspieszając. A czyniąc tak, czas ów, ukształtowany w kalendarz żydowski, usiłuje zachować związek z rytmem natury i kosmosu, ponieważ jest kalendarzem księżycowo-słonecznym, podczas gdy gregoriański podporządkował się Słońcu.

Słońce jest oślepiające i w oblicze takiego czasu („czasu o suchych oczach”11*, jak go nazywa Lec w jednym z późnych wierszy) nie można patrzeć, staje się on czymś abstrakcyjnym, bezdusznym niczym mechaniczna kosiarka. Natomiast w księżyc patrzeć się da – nie przybija on do ziemi jak słoneczny promień, lecz pociąga wzrok ku górze. Wpatrują się w księżyc wszyscy marzyciele i poeci („wtedy czyhał już na mnie księżyc”, wiedział, „że mnie zwycięży”2 – to Lec z debiutanckiego tomiku).

Chociaż żyjemy w epoce podboju kosmosu, intymna relacja zwykłego człowieka z firmamentem zupełnie się zatarła. Dawniej człowiek wychodził wieczorem z chałupy i spoglądał w niebo. I bywało, że mówił: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Lec pytany o osobistą życiową dewizę wymieniał właśnie formułę Kanta3. Wyznał także w wywiadzie opublikowanym w ostatnie urodziny: „Zająknąłem się przy pierwszym słowie hasła rewolucji francuskiej: liberté, liberté, liberté. I tak już chyba zostanie na zawsze”4. Zacytował wówczas również zdanie z Hugona von Hofmannsthala: „Nigdy nie wiedziałem, że to jest już właściwe życie”5. Zdanie to, zaskakująco pozbawione oryginalności, gracji, pobudzającej wieloznaczności własnych aforyzmów Leca, jest czystą melancholią chwili, choć Lec twierdzi, że towarzyszy mu ono od młodości. W dwadzieścia lat wcześniejszym wierszu odnajdujemy odniesienie do austriackiego twórcy – „marmury Hofmannsthala” recytuje tam młodzian dziewczynie (a ściślej mówiąc, „swej podkasanej kozie”6). „Marmurami” jego strofy nazywa... I oto uruchamia się w mojej czytelniczej głowie jeden z najważniejszych mechanizmów stymulujących proces poetycki Leca, czyli asocjacja. Na zasadzie której do kompletu Lecowskich maksym życiowych koniecznie należy dodać starożytne zdanie wykute na – marmurowym – frontonie świątyni Apollina w Delfach, w której Pytia była przecież aforystką, zdanie, które poeta umieścił jako motto w pierwszym wydaniu Myśli nieuczesanych (1957) i w którego treść wwiercał się całą swoją twórczością: „Poznaj samego siebie”.

Mowa była jednak o podboju kosmosu, więc zaraz narzuca się pamięci fraszka:

Pomysł zdobycia księżyca

mnie wcale nie zachwyca.

Mnie starczy stary globus.

Bo jeszcze krzyknie kawał drania:

„To świetne miejsce zesłania,

zróbmy tam obóz!”7

Lec mówi tak, bo ma swoje sentencje, ale ma także swoje doznania bezpośrednie. Obserwuje, jak w dwudziestym wieku zmieniają się wektory symbolicznych znaczeń, jak ludzie wydziedziczani są ze słów, z imion, wspomnień; z najbardziej wydawałoby się stabilnych metafor i formuł, które stanowiły fundament domu człowieka, konstelację jego mentalnych odniesień.

Choćby światło, we wszystkich cywilizacjach symbol nieskazitelnego ideału i pełni – polskie słowo „świat” pochodzi przecież od „światła”. Okazało się jednak, że światło może brudzić i zaśmiecać, że na skutek sztucznego oświetlenia emitowanego przez Ziemian niebo całkiem blaknie. Zasłania je światło. Pisał Lec w ostatnim swoim tomiku, jakby prorokując to nieszczęście:

Nie sen

choć mnie zeń zbudzono.

I niebo jasne

bo na nim gwiazd nie ma8.

Oto jedna z najsmutniejszych Lecowskich fraz, katastrofizm białego dnia, pustego, płaskiego nieba bez gwiazd przewodniczek. (Wersja „naziemna”, nieuczesana, tej samej myśli: „Najłatwiej zabłądzić w borze, gdy go zrąbią”).

*

Ale zanadto się wysforowałam, niepokojona przez ten podwójny rytm czasu, który „dwa kroki gna naprzód, / a potem krok wstecz się spóźnia”9, gdy wciąż jesteśmy przy starcie, przy urodzinach. Chcę jeszcze powrócić do księżyca i żydowskiego kalendarza.

Kalendarz to w judaizmie bardzo ważna sprawa. Od jego precyzji zależy właściwe spełnianie przykazań, czyli odmawianie modlitw i obchodzenie świąt w wyznaczonym czasie. Dlatego mędrcy jerozolimskiego Sanhedrynu ogłaszali comiesięczne pojawienie się księżyca na niebie, a obecnie, dziesiątki stuleci później, nowy księżyc nadal jest witany i uświęcany formułą Kidusz lewana. Księżyc jest wtedy bardzo cienki, wygląda jak obrzynek paznokcia lub sierp, jak się utarło mawiać. Pełnia wypada zawsze w połowie żydowskiego miesiąca i pod jedną z takich pełni, 13 adar 5669 roku, przy ulicy Karmelickiej 8 we Lwowie, przyszedł na świat Stanisław Jerzy Lec. To właśnie jest owa druga data, w roku 2019 pokrywająca się z datą 20 marca.

Daty, które w 1909, roku narodzin poety, na siebie się nałożyły – 6 marca i 13 adar – tym razem rozbiegły się o dwa tygodnie. Czy to więc jeden czas, czy dwa? Nasza wyobraźnia wywraca się na takich obrazach, odczuwa je jako niepokojące i niekoherentne. „Wstrzymajcie czas, chcę reperować zegary” (MN) – pisze Lec. Podejrzewam, że chciałby powiedzieć: Wstrzymajcie zegary, chcę nareperować czas.

U Leca zawsze jest coś pod spodem, ukrywa się tam lub stamtąd dobija. Jeden z jego najsłynniejszych aforyzmów oznajmia:

Gdy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie z dołu.

A dwa inne:

Niektórzy przemycają się w podwójnym dnie losu.

Podwójne dno polega na tym, że ukrywa trzecie i czwarte.

Adar, w którym urodził się Lec, to ostatni miesiąc żydowskiego roku religijnego. Dziwny miesiąc, bo mogą one być dwa. Gdy mianowicie, dla dostosowania miary księżycowej do słonecznej i po to, by jesień zawsze wypadała jesienią, a wiosna wiosną, żydowski kalendarz wsuwa pomiędzy swoich dwanaście miesięcy – mniej więcej w co trzecim cyklu – miesiąc trzynasty. Tę trzeźwą i praktyczną koncepcję czytelnik literatury polskiej poznaje za pośrednictwem poetyckiej fantasmagorii, mianowicie w opowiadaniu Brunona Schulza Noc wielkiego sezonu:

Każdy wie – pisze Schulz – że w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne, którym – jak szósty, mały palec u ręki – wyrasta kędyś trzynasty, fałszywy miesiąc.

(...) te dni-dziczki, dni-chwasty, jałowe i idiotyczne, [rok] dorzuca na dokładkę, za darmo, dni-kaczany, puste i niejadalne – dni białe, zdziwione i niepotrzebne10.

Już ten krótki cytat, puchnący jak na drożdżach i samowolnie usiłujący się kontynuować, ma wszystkie cechy stylu Schulza antagonistyczne względem stylu Leca, zwięzłego, precyzyjnego. Schulz próbuje słów do skutku lub działa jak malarz stwarzający wrażenie chromatyczne z szeregu sąsiadujących mikroplam, Lec, jak hermeneuta palimpsestu, usiłuje doskrobać się wszystkich znaczeń w warstwach jednego słowa.

Uderzająca jest nonszalancja, z jaką poczyna sobie Schulz z depozytem tradycji: jego trzynasty miesiąc, już na wstępie nazwany fałszywą progeniturą zdziwaczałego czasu, wydarza się w okolicach sierpnia, podczas gdy adar wypada na przedwiośniu. Schulz rujnuje tym samym fundamentalne i ścisłe schematy halachy, która miała za zadanie uregulować czas w akcie religijnym, nie utylitarnym, by ustanowić, jak to określi Abraham Joshua Heschel, ważniejszą niż Świątynia w przestrzeni „świętość w czasie”11. Autor Sklepów cynamonowych kształtuje ją w jeszcze lżejszym tworzywie snu, baśni. Gest to krytyczny czy poetycki? Na pewno gest wolnościowy, swobodny, liberté, liberté, liberté.

Porzucając ten zalążek tematu, by wrócić do Leca, odnotujmy, że żydowski rok 5779 (2018/2019), ów rok sto dziesiątej rocznicy, składał się z trzynastu miesięcy. W połowie adaru przypada święto Purim. W roku przestępnym, gdy adary są dwa, święto obchodzone jest dwukrotnie: w pierwszym adarze (uważanym za dodany) tzw. Purim katan (mały), a w drugim ten właściwy.

Stanisław Jerzy Lec urodził się w erew Purim, czyli w dniu, w którym od wieczora zaczynało się święto – bo jak wiadomo, jeszcze jedną osobliwością kalendarza żydowskiego jest to, że dzień zaczyna się od nocy, mówiąc ściśle: od wieczoru, ponieważ taka jest kolejność słów w biblijnym opisie stworzenia: „I był wieczór, i był poranek – dzień jeden”. Samo sformułowanie, że dzień zaczyna się od nocy, odbieramy jako oksymoroniczne – nic dziwnego, że rodzi ono poetów, przydając słuszności słynnej opinii Mariny Cwietajewej, że wszyscy poeci to Żydzi. Właściwie powiada ona tak: „W tym najbardziej chrześcijańskim ze światów / poeci są Żydami”; a by być zupełnie ścisłym: ...poety – żydy12, używając określenia, które w języku rosyjskim ma charakter pogardliwy, wykluczający – znaczy to zatem coś jeszcze innego, coś więcej, niepokojąco więcej, niż podpowiadał oksymoron, ale nie będziemy się teraz w to wgłębiać.

Jednak powiedzieć „poeta” w przypadku Leca to mało – trzeba powiedzieć także „satyryk”.

Całe życie jestem przemytnikiem. Na pograniczu liryki i satyry.

Autor Myśli nieuczesanych mawiał, że w dokumentach w rubryce zawód mógłby wpisywać nazwisko13. Istotnie, słowo lec występuje w pierwszym Psalmie Dawida i oznacza szydercę (kpiarza, prześmiewcę, także błazna).

Trzeba powiedzieć wprost: nie ma lepszej daty na urodziny satyryka niż Purim.

*

Purim to najweselsze żydowskie święto, konstytuuje je śmiech. Purim łączy jednak w sobie aspekt śmiechu i łez, bo jest prefiguracją Zagłady, która się nie dokonała. Haman chciał zgładzić wszystkich Żydów, lecz to on zawisł na szubienicy wraz ze swoimi synami. Groza historii purimowej została przełożona w żydowskiej tradycji na środki karnawałowe. Halachiczna ścisłość, powaga i miara ustępują tego dnia przed żywiołem świata na opak, maskaradą, oszołomieniem hucznych zabaw oraz przed prześmiewczą energią języka purimszpilu, parodiującego teksty kultury oficjalnej (modlitwy, kazania, fragmenty talmudyczne).

Trzy słowa są kluczowe dla Purimu: wcale nie imiona Haman i Mordechaj, które mają się stać nierozróżnialne, w pewien sposób zatarte po pijaństwie tego dnia, lecz słowa: los (pur), cud i Ester.

Purim nie jest świętem nakazanym w Torze, upamiętnia zdarzenia prawdopodobnie historyczne, opisane w Megilat Ester – Zwoju Estery. Choć pozytywna pointa owych zdarzeń interpretowana jest jako skutek boskiej ingerencji, cudu – jakże inny jest jego charakter niż spektakularne cuda dziesięciu plag egipskich, które zostają przypominane dokładnie miesiąc później, podczas Pesachu. W historii purimowej działają ludzie, mówiąc konkretniej, walczą z bronią w ręku i co najwyżej jeszcze modlą się i poszczą.

Los i cud są w stałym napięciu, te dwa słowa, króciutkie jak słowo lec, mogą brać na siebie różne kostiumy i pseudonimy, a dopełniają się w zmiennych proporcjach, jak ciemność i jasność tarczy księżyca. Kumuluje ich właściwości trzecie z kluczowych słów Purimu – imię Ester: Ukryta. Proporcje losu i cudu w tej i w każdej historii nie ujawniają się, dopóki historia ta się toczy, w planie życia. Koła losu zgrzytają ustawicznie, cud zaś składa – czasem uzurpatorski – swój podpis dopiero na końcu, w porządku mitu.

Ester nosi podwójne imię (jak Lec ma dwie daty urodzenia): pod Ester skrywa się Hadasa, co znaczy mirt; Ester jest więc jednocześnie ukrytą i ukrywającą. Aspekt ukrycia, przebrania, zamaskowania jest jednym z najważniejszych w poetyce i filozofii Purimu oraz w powojennej twórczości Stanisława Jerzego Leca. Purim dostarcza poecie satyry szerokiej skali środków wyrazu oraz uczy go strategii artystycznej. Dramat egzystencji osłania się na chwilę pstrokatym płaszczem zabawy, żartu, by powiedzieć coś więcej albo bezpieczniej. Bo Purim to tylko na chwilę przywdziany kostium, który skrywa lęk oraz refleksję wyrażoną w znanym przysłowiu: „Nie w każdy Purim cud się staje”.

Wiele żydowskich świąt: Szawuot (danie Tory), Rosz Haszana (Nowy Rok) – skupia się na kontemplacji symbolicznego momentu. Natomiast Pesach, o którym już była mowa, oraz Purim to narracje. Druga z nich wypowiada siebie w tempie, w jakim rozwijany jest zwój Estery. Podstawowym nakazem związanym z adarowym świętem jest wysłuchanie historii purimowej (podobnie jak w Pesach opowiada się o wyjściu z Egiptu, czytając hagadę). Spróbujmy zatem rozwinąć, urodzinowo, megilę Leca.

*

Pośród niedrukowanych utworów poety znalazłam fraszkę, niewielkiej urody spokojną konstatację:

Odarł mnie z biografii już niejeden złodziej,

jemu nie pomoże, mnie to nie zaszkodzi.

Odrzeć można ze skóry lub z szat. Obie interpretacje są makabryczne i głęboko osadzone w kulturze: ze skóry odarty został Marsjasz (czyli artysta), z szat Chrystus (czyli Żyd) przed ukrzyżowaniem. Najważniejszym aspektem, który trzeba tu spostrzec, jest warstwowość – charakterystyczna dla Purimu, charakterystyczna dla czasu, charakterystyczna dla obrazowania i autokreacji Leca.

Niektórzy noszą strój błazna na szatach mędrca, inni szaty mędrca na błazeńskim stroju. Dwie rasy błaznów.

Nie pancerz chroni ludzką skórę, ale kostium.

Ilekroć ubierałem jakąś zbroję, strój lub tym podobne, wmawiano mi, że wszystko to z kostiumierni teatralnej, gdy raz sięgnąłem po komedianckie, teatralno-fantazyjne wdzianko, nie da się już nikomu wytłumaczyć, że to nie moja skóra.

Lec wyraził opinię, że „każdy «życiorys własny» człowieka, wymyślony przezeń, jest autentyczny. Autor przeżywał go, tworząc, może intensywniej, niż gdyby go «żył»”, i że „właściwie nie ma biografii pisarzy, są jedynie życiorysy utworów”. Potwierdził tę wypowiedź ogólną wyznaniem osobistym: „Rodziłem się (...) każdą książką, ba, każdym wierszem, najmniejszą fraszką”. Cytaty pochodzą z dwóch, stanowiących prawdziwą rzadkość, jawnie autotematycznych wypowiedzi Leca, umieszczonych na okładkach zbiorków jego miniatur liryczno-satyrycznych Z tysiąca i jednej fraszki oraz Fraszkobrania, w 1959 i 1966 roku.

W znanym aforyzmie

Pytasz się, piękna pani, jak długo lęgną się moje myśli? Sześć tysięcy lat, o urocza

zwykle akcentuje się nawiązanie do żydowskiej rachuby czasu i jasną deklarację związku z żydowską tradycją, lecz przeocza się lęgnięcie, żyworództwo, feniksowość myślenia–tworzenia. Lec był egocentrykiem własnego dzieła, które pojmował w ścisłym spojeniu z życiorysem. Tak może czyni każdy poeta, lecz Lec rzeczywiście za swe akcesy na rzecz twórczości (której z zasady odmawiamy pełnej realności, lokując ją w sferze fantazji) musiał drogo płacić realną walutą życia. Spojenie biografii i dzieła nie jest w przypadku tego autora czysto retoryczne. Przeczytajmy całą wypowiedź z 1966 roku, gdy Lec prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że niewiele mu zostało okazji do podobnych podsumowań:

Czy urodziłem się rzeczywiście dopiero 6 marca 1909, jak mogę wnioskować z lwowskiej metryki? A może dopiero w r. 1933, gdy po ukończeniu szkół wiedeńskich i lwowskich: przedszkoli i uniwersytetu, opuściłem przybytek nauki prawa, by udać się na pierwsze rendez-vous z bezprawiem? A może zaistniałem dopiero, gdy owego roku wypadłem spod maszyny drukarskiej tomem lirycznym Barwy? A może dopiero w roku 1935 książeczką satyryczną Zoo? Cóż, rodziłem się później kilkanaście razy lirycznie i satyrycznie. Każdą książką, ba, każdym wierszem, najmniejszą fraszką. A może zobaczyłem świat dopiero w dniach wojny? W obozie koncentracyjnym? A może znalazłem się w życiu uciekłszy kulom egzekucji w roku 1943? Albo kiedy wyszedłem z lasów partyzanckich w 1944 roku?

A potem ileż okazji do pierwszego otwarcia oczu!

Tajemnica mego istnienia „pękła” dla szerszej ludzkości właściwie w chwili ukazania się pierwszego zagranicznego wydania Myśli nieuczesanych.

Ale owe drobne, wyżej podane fakty zdawałyby się sugerować, że istniałem już wcześniej. Rzekł mi raz ktoś, nie pamiętam, może nawet ja sam: „Jak ty żyłeś, przecież tego nie można będzie zamknąć w kilkuwierszowej wzmiance encyklopedii”. Za późno mi o tym przypomniano!

*

„Czy urodziłem się rzeczywiście dopiero 6 marca 1909, jak mogę wnioskować z lwowskiej metryki?” Zwróćmy uwagę, jak Lec to rozgrywa, z jak wielu stron zachodzi: „czy rzeczywiście”, „jak mogę wnioskować” i jeszcze „lwowska metryka”. Jakby powiedzenie: urodziłem się 6 marca sprawiało mu trudność albo było trywialne, albo puste, w swej informacyjnej prostocie nieprawdziwe. Lec przybliża się do momentu swego urodzenia poprzez TEKST – istnienia poprzez tekst dotyczy cała wypowiedź, którą przytoczyłam. Metryka, banalny zapis urzędowy, w przypadku Leca – w przypadku podwójnego CZASU, którego niekoherencja astronomiczna, polityczna i symboliczna nas dotyka – przynosi oszałamiająco dużo wiedzy jakby z drugiego dna. Prócz rodziców Leca z metryki poznajemy jego dziadków ze strony matki, a nawet nazwisko akuszerki (Fani Goldberg, jeśli kto ciekaw). Zmuszeni jesteśmy pochwalić dyskryminację płciową owej epoki wyrażającą się w fakcie, że akt urodzenia odnotowuje zawód ojca poety Benona Letza (w księdze: Benjamin Eleazar) jako wystarczający dla umiejscowienia go w społeczeństwie, natomiast w przypadku matki podaje, czyją jest córką, jakby Adela z Safrinów sama w sobie niczego nie stanowiła. Dzięki temu zyskujemy jednak w jej ród głębszy wgląd, o ojcu poety dowiadujemy się niewiele. Figurujące w rubryce „zatrudnienie” słowo „kasyer” oznacza urzędnika bankowego; na początku następnego 1910 roku został on dyrektorem Galicyjskiej Kasy Fakturowej, działającej przy ulicy 3 Maja 4, nazywanej lwowską Wall Street (w spisanym w 1901 roku akcie urodzenia pierworodnej i rychło zmarłej córki Letzów Karoliny podane jest, że jej ojciec był właścicielem dóbr w Stanisławowie, gdzie wówczas małżonkowie mieszkali). Zresztą LOS sprawił, że z matką i jej rodziną poeta czuł się związany ściślej.

*

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Kraus, Lec, Bernhard– spotkanie pod wieżą Babel

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

Judaizm jako -izm

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

Rozmowa dwóch kopiących.Celan – Lec 1965

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

Wycieczka do Szerszeniowiec

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

Posłowie

.

W Szerszeniowcach motyle,by ocaleć,udawały szerszenie

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

Źródła ilustracji

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

Przypisy

Tekst Lec, lektura purimowa pierwotnie ukazał się w piśmie „Konteksty. Polska Sztuka Ludowa” 2019, nr 3, a także w internetowym roczniku „Adlojada. Kultura i media”, Szczecin 2020.

PRZYPISY DO ROZDZIAŁU I

1 St. J. Lec, Poema z nutką (Poema gotowe..., 1964). ↩

2Idem, Śmierć Jesienina (Barwy, 1933). ↩

3Idem, W noc majową (List gończy, 1963). ↩

4 J. Radomińska, Spotkania zapisane, Kraków 1970, s. 331; pierwodruk: To już życie..., „Kulisy” 1966, nr 10 (472) z 6 marca, s. 3. ↩

5Ibidem. ↩

6 St. J. Lec, W kawiarni na Ringu (Nowe wiersze, 1950). ↩

7Idem, Przeciw odkryciom (Życie jest fraszką, 1948). ↩

8Idem, Poema sentymentalne (Poema gotowe..., 1964). ↩

9Idem, List z wód (Życie jest fraszką, 1948). ↩

10 B. Schulz, Noc wielkiego sezonu [w:] idem, Sklepy cynamonowe. Sanatorium Pod Klepsydrą, Kraków 1978, s. 99. ↩

11 A. J. Heschel, Szabat i jego znaczenie dla współczesnego człowieka, tłum. H. Halkowski, Gdańsk 1994, s. 68–71. ↩

12 M. Cwietajewa, Poemat końca, cz. 12 (1924). В сем христианнейшем из миров / Поэты – жиды!↩

13 F. Istner, „Czapką błazeńską nie można się kłaniać” (Rzecz o St. J. Lecu), „Kultura” (Paryż) 1974, nr 12, s. 108. ↩

.

PRZYPISY DO ROZDZIAŁU V

1* Przypisy zostały umieszczone na końcu książki. W przypadku wierszy St. J. Leca podaję tylko tytuł utworu i datę publikacji zbioru, w którym się ukazał, ponieważ te informacje uważam za przydatne dla lektury. Przypisami opatruję wszystkie wypowiedzi poety z wyjątkiem aforyzmów, które cytuję z najpełniejszego wydania, wznawianego sukcesywnie od 2006 przez Noir sur Blanc, uzupełnionego w 2016 roku. Tam, gdzie mogłaby pojawić się wątpliwość, umieszczam w nawiasie skrót (MN). ↩