Wybrałem życie - Monika Sobień; Michał Czernecki - ebook

Wybrałem życie ebook

Monika Sobień; Michał Czernecki

4,3

Opis

Czy można doświadczyć depresji i dwóch prób samobójczych, a potem zawalczyć o siebie i odbić się od dna?

Poruszająca opowieść chłopaka z Zagłębia, który ostatecznie zdecydował się żyć i sięgnąć po swoje marzenia.

Ta historia zaczyna się w domu rodzinnym Michała Czerneckiego. Wiedzie przez trudne dzieciństwo, starcie z demonami przeszłości i spotkanie miłości życia. Przejmująco szczera rozmowa o wszystkim, co ważne: miłości, męskich przyjaźniach, byciu ojcem, pieniądzach. O sukcesach i porażkach na planach najpopularniejszych polskich filmów, pracy z najlepszymi reżyserami. O kryzysach, które czasem wracają. O wieloletniej pracy nad sobą.

Michał Czernecki (ur. 1978 r.) ? absolwent krakowskiej PWST. Obecnie gra w najpopularniejszych polskich produkcjach ? Diagnoza, Leśniczówka, Wojenne dziewczyny, Ucho Prezesa.

Monika Sobień (ur. 1985 r.) ? absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Stworzyła portal WeMen.pl, w którym najciekawsi mężczyźni w Polsce opowiadają jej swoje historie.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (123 oceny)
63
36
18
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agnieszka-z

Nie oderwiesz się od lektury

godna polecenia i bardzo wciągająca treść
00
haniap87

Nie polecam

gdyby ten pan nie byl znany ( ja nie znałam ale podobno tak) nikt w życiu by tego nie wydał. połowa książki to opis trudnego ale typowego dzieciństwa lat 70/80tych. Rzekłabym że w moim własnym domu było duzo gorzej. za długa książka pełna żalu a niby juz ma to przepraxowane.
00
Sylwiabakun

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam :-)
00
ameba25

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
Magda_0806

Nie oderwiesz się od lektury

Brutalnie szczera
00

Popularność




Re­dak­cja: Ire­na Sło­wik

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Pro­jekt ma­kie­ty i skład: IMK

Zdję­cia na okład­ce: Bar­tosz Ko­wal/La­ta­ja­cy­Ko­wal.pl

Po­zo­sta­łe zdję­cia: pry­wat­ne ar­chi­wum Au­to­ra; Bar­tosz Ko­wal/La­ta­ja­cy­Ko­wal.pl; An­drzej Ru­biś, Ry­szard Kor­nec­ki; TVN/Mi­ro­sław So­snow­ski; Woj­ciech Krzyw­kow­ski; Ho­no­ra­ta Ka­ra­pu­da; do­bro­wol­ski­wed­dings.com; TVP/PAP/To­masz Wa­wer; TVP/PAP/Ola Gro­chow­ska.

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Kin­ga Ko­ściak

Re­dak­tor pro­jek­tu: Agniesz­ka Fi­las

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

© Co­py­ri­ght by Mo­ni­ka So­bień & Mi­chał Czer­nec­ki

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

„Gdzie­kol­wiek” by Cze­slaw Mi­losz. Co­py­ri­ght © The Es­ta­te of Cze­slaw Mi­losz, 2000, used by per­mis­sion of The Wy­lie Agen­cy (UK) Li­mi­ted

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2018

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-366-4

Przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Gdzie­kol­wiek je­stem, na ja­kim­kol­wiek miej­scu na zie­mi, ukry­wam przed ludź­mi prze­ko­na­nie, że nie je­stem stąd. Jak­bym był po­sła­ny, żeby wchło­nąć jak naj­wię­cej barw, sma­ków, dźwię­ków, za­pa­chów, do­świad­czyć wszyst­kie­go, co jest udzia­łem czło­wie­ka, prze­mie­nić co do­zna­ne w cza­ro­dziej­ski re­jestr i za­nieść tam, skąd przy­sze­dłem1.

„Gdzie­kol­wiek”

Cze­sław Mi­łosz 

1 Cz. Mi­łosz, [wiersz:] Gdzie­kol­wiek, [w:] To, Spo­łecz­ny In­sty­tut Wy­daw­ni­czy Znak, Kra­ków 2000, s. 32.

SKĄD PRZY­SZE­DŁEM

Pa­mię­tam, jak obu­dzi­łem się w szpi­ta­lu. Czu­łem się wte­dy, jak­bym wy­ło­nił się z ciem­no­ści. Nie wi­dzia­łem twa­rzy lu­dzi, któ­rzy po­chy­la­li się nade mną, a je­dy­nie czar­ne kon­tu­ry. Coś do mnie mó­wi­li. Zda­łem so­bie spra­wę, że je­stem przy­wią­za­ny do łóż­ka. Ręce mia­łem przy­pię­te pro­fe­sjo­nal­ny­mi, pod­bi­ty­mi od spodu fil­cem, skó­rza­ny­mi pa­sa­mi (ja­kich uży­wa się na izbie wy­trzeź­wień albo w psy­chia­try­ku). Dzię­ki temu nie wrzy­na­ły mi się w nad­garst­ki, gdy się ru­sza­łem. Na nogi już wi­docz­nie ta­kich za­bra­kło. Przy­wią­za­no je ban­da­ża­mi, a te z każ­dym ru­chem za­ci­ska­ły się i blo­ko­wa­ły krą­że­nie. Chcia­łem po­wie­dzieć, żeby mi je zdję­li, bo bar­dzo mnie boli, ale z ja­kie­goś po­wo­du nie by­łem w sta­nie wy­da­wać z sie­bie ar­ty­ku­ło­wa­nych dźwię­ków. Wy­da­je mi się, że krzy­cza­łem i pró­bo­wa­łem się gwał­tow­nie wy­swo­bo­dzić. Ktoś się nade mną na­chy­lił zbyt ni­sko i ude­rzy­łem go moc­no z głów­ki. Nie wiem, kto to był, może le­karz, może ktoś z ro­dzi­ny. A prze­cież ni­g­dy wcze­śniej nie prze­ja­wia­łem agre­syw­nych za­cho­wań. Ni­g­dy ni­ko­go nie po­bi­łem, nie za­cze­pi­łem, zbie­ra­łem ra­czej baty albo ucie­ka­łem. W tym pół­świa­do­mym sta­nie by­łem uoso­bie­niem nie­po­skro­mio­nej zło­ści, gnie­wu i agre­sji. Póź­niej urwał mi się film. […] Gdy po­now­nie od­zy­ska­łem świa­do­mość, zo­ba­czy­łem nad sobą twa­rze mil­czą­cych krew­nych. W koń­cu któ­raś z sióstr mo­jej mamy po­wie­dzia­ła, że faj­nie, że się już le­piej czu­ję i że wszyst­ko się do­brze skoń­czy­ło. Po czym po­chy­li­ła się i na ucho wy­ce­dzi­ła mi: „Coś ty nam zro­bił?”. Nie je­stem w sta­nie pre­cy­zyj­nie okre­ślić, co wte­dy po­czu­łem. Wiem jed­no – w tam­tym mo­men­cie po­sta­no­wi­łem, że na pew­no spró­bu­ję to zro­bić jesz­cze raz. Po­czu­łem w każ­dej ko­mór­ce mo­je­go cia­ła, że bar­dzo źle się sta­ło, że się obu­dzi­łem, że nie uda­ło mi się umrzeć.

Do rany przy­łóż dok­tor Sa­dzik z „Dia­gno­zy”, ko­me­dio­we zwie­rzę z „Ucha Pre­ze­sa”, amant z fil­mów i se­ria­li o woj­nie, a pry­wat­nie fa­cet, któ­ry dwa razy pró­bo­wał się za­bić, po­padł w de­pre­sję i miał nie­ła­twe dzie­ciń­stwo. O ja­kim Mi­cha­le Czer­nec­kim bę­dzie­my roz­ma­wiać?

O tym, któ­ry jest sumą tych wszyst­kich po­sta­ci. Przez wie­le lat ła­twiej mi było wie­rzyć, że je­stem jed­no­wy­mia­ro­wym, ra­czej mrocz­nym i za­gma­twa­nym ty­pem. Po­tem ja sam, a za mną oto­cze­nie, za­czę­ło da­wać mi do zro­zu­mie­nia, że ten ob­raz nie jest tak jed­no­znacz­ny. Że by­wam i taki, i taki. Póź­niej zro­zu­mia­łem, że mogę wy­bie­rać, jaki będę i w któ­rą stro­nę skie­ru­ję swo­je ży­cie, rów­nież to za­wo­do­we. To za­ję­ło mi spo­ro cza­su i kosz­to­wa­ło nie­ma­ło. O tej dro­dze chciał­bym z tobą po­roz­ma­wiać. Bo wie­le osób taką dro­gę de­fi­nio­wa­nia sie­bie na nowo prze­cho­dzi albo bę­dzie mu­sia­ło przejść.

Czter­dzie­ści lat to wcze­śnie jak na udzie­la­nie wy­wia­du rze­ki. Dla­cze­go wła­śnie te­raz po­sta­no­wi­łeś opo­wie­dzieć o so­bie?

In­tu­icyj­nie czu­ję, że zbli­ża się ko­niec pew­ne­go eta­pu mo­je­go ży­cia. Eta­pu śle­pych uli­czek, błą­dze­nia, wąt­pli­wo­ści co do pod­sta­wo­wych wy­bo­rów. To był bar­dzo burz­li­wy czas nie­ustan­ne­go zma­ga­nia się ze sobą, spek­ta­ku­lar­ne­go upa­da­nia i mo­zol­ne­go wsta­wa­nia wbrew so­bie i wszyst­kie­mu. Nie chcę cho­wać mo­ich do­świad­czeń przed świa­tem. Już te­raz mam za­miar wy­cią­gać wnio­ski i zmie­niać się, a nie do­pie­ro wte­dy, gdy będę już sta­ry. Poza tym chciał­bym w koń­cu opo­wie­dzieć hi­sto­rie, któ­re z ja­kichś po­wo­dów przy­cią­gam do sie­bie jak ma­gnes. No­szę je w so­bie, prze­ra­biam, cy­tu­ję. Nie­któ­re ura­to­wa­ły mi ży­cie i my­ślę, że w wie­lu z nich od­naj­dą się oso­by, któ­re dziś są na kra­wę­dzi. Mam na­dzie­ję, że moje opo­wie­ści im po­mo­gą. Ale znaj­dą się tu też hi­sto­rie in­ne­go ka­li­bru. Też bar­dzo ludz­kie, bo po­ka­zu­ją­ce, jak róż­ne mamy ob­li­cza. Będą hi­sto­rie, na któ­re pod­ry­wa­łem ko­bie­ty, a cza­sem uspra­wie­dli­wia­łem nimi małe i duże ku­rew­stwa swo­je­go au­tor­stwa. Tych przy­gód na­zbie­ra­ło się tyle, że mo­men­ta­mi tra­cę w nich orien­ta­cję. I choć mi­ja­ją lata, one cią­gle są we mnie. Jak­by mia­ły się do cze­goś jesz­cze przy­słu­żyć. A im je­stem star­szy, tym jest ich wię­cej i sta­ją się dla mnie więk­szym cię­ża­rem. Tro­chę chciał­bym się ich po­zbyć, a tro­chę się w nich przej­rzeć. Zo­ba­czyć sie­bie praw­dzi­we­go na tyle, na ile w ogó­le się da. Nie je­stem pe­wien, czy bę­dzie to ob­raz, któ­re­go się spo­dzie­wam. Ale nie boję się. My­ślę, że opo­wiem te hi­sto­rie ostat­ni raz.

Bę­dziesz się cen­zu­ro­wał?

Może wte­dy, kie­dy będę mó­wił o in­nych oso­bach. Je­śli jed­nak uznasz, że przy­to­cze­nie kon­kret­nych na­zwisk ma sens, to po­wstrzy­mam się od cen­zu­ro­wa­nia.

Cią­gniesz za sobą ciem­ną hi­sto­rię. Nie bo­isz się, że jak opo­wiesz o niej pu­blicz­nie, twój ak­tor­ski wi­ze­ru­nek na tym stra­ci i nie do­sta­niesz już pew­nych ról?

Nie za­sta­na­wia­łem się nad tym. De­cy­zję o tym, że chciał­bym po­roz­ma­wiać wła­śnie z tobą i opo­wie­dzieć o swo­im ży­ciu, pod­ją­łem z po­zio­mu ser­ca. My­ślę (i moje ży­cie jest na to do­wo­dem), że de­cy­zje po­dej­mo­wa­ne w wy­ni­ku ra­cjo­nal­nej kal­ku­la­cji nie przy­no­szą tak do­brych efek­tów. Je­śli wy­bór i dzia­ła­nie jest wy­ni­kiem głę­bo­kiej in­tu­icji, to za­wsze bar­dziej się opła­ci, na­wet je­śli od razu nie wi­dać efek­tów. Jak w „Pla­ne­cie sin­gli” Mi­tii Okor­na – nie za­wsze to, cze­go chcesz, jest tym, cze­go po­trze­bu­jesz.

Od­waż­nie, zwłasz­cza że masz czter­dzie­ści lat, w za­wo­dzie pra­cu­jesz od pięt­na­stu, a do­pie­ro te­raz zo­sta­łeś na­praw­dę od­kry­ty. Grasz jed­no­cze­śnie w czte­rech se­ria­lach, do­sta­jesz pro­po­zy­cje fil­mo­we, te­atral­ne, ka­ba­re­to­we. Dla­cze­go tak dłu­go mu­sia­łeś cze­kać na swój czas?

Od skoń­cze­nia szko­ły po­wta­rza­łem za Ja­nem En­gler­tem, że nie mu­szę od­nieść suk­ce­su do po­nie­dział­ku (śmiech). Na­wet ja­kiś wy­wiad ze mną z cza­sów se­ria­lu „Na do­bre i na złe” nosi taki ty­tuł. Ale tak cał­kiem se­rio, my­ślę, że to kwe­stia doj­rza­ło­ści i na­uki rze­mio­sła. Jed­no i dru­gie szło u mnie dość mo­zol­nie. Czu­łem, że naj­pierw mu­szę dojść do ładu ze sobą tak po ludz­ku, a rze­mio­sło roz­wi­jać rów­no­le­gle, żeby było jak by co go­to­we. No i je­stem w ta­kim mo­men­cie, jaki so­bie prze­po­wie­dzia­łem, a o ja­kim kie­dyś na­wet nie śmiał­bym za­ma­rzyć, na­wet tak po ci­chut­ku, w naj­skryt­szej skry­to­ści. I nie cho­dzi o splen­do­ry ani o pie­nią­dze. Dla mnie naj­waż­niej­sza jest moż­li­wość wy­bo­ru. Moż­li­wość, któ­rej ni­g­dy nie mia­łem albo na któ­rą ni­g­dy nie by­łem w sta­nie so­bie po­zwo­lić. Wy­bo­ru ma­te­ria­łu, na któ­rym chcę bądź nie mam ocho­ty pra­co­wać, wy­bo­ru lu­dzi, z któ­ry­mi mam do­bre po­ro­zu­mie­nie, wy­bo­ru ma­te­rii ak­tor­skiej, w któ­rej czu­ję się swo­bod­nie i w któ­rej moje umie­jęt­no­ści mogą za­bły­snąć naj­peł­niej. Wy­bór to nie­do­ce­nia­ny kom­fort w na­szych cza­sach.

To po­roz­ma­wiaj­my naj­pierw o tych cza­sach, kie­dy da­le­ko ci było do kom­for­tu. A za­czę­ło się już w dzie­ciń­stwie…

Mam ogrom­ne dziu­ry w pa­mię­ci, je­śli cho­dzi o dzie­ciń­stwo i wczes­ną mło­dość. Jak­by ten cud nie­pa­mię­ci mnie chro­nił. I tak jest od sa­me­go po­cząt­ku mo­je­go ży­cia, po­cząw­szy od żłob­ka. Nie pa­mię­tam z tego okre­su nic, poza tym, że pła­ka­łem tam cały czas, co­dzien­nie, od mo­men­tu wej­ścia do wyj­ścia. Cho­ciaż pra­co­wa­ły tam bar­dzo faj­ne pa­nie. Ale pła­ka­łem, bo chy­ba prze­raź­li­wie się ba­łem, że zo­sta­nę sam. Może to lęk, któ­ry zo­stał we mnie po tym, jak moi ro­dzi­ce wpa­dli na po­mysł, żeby zo­sta­wić mnie z bab­cią, kie­dy mia­łem za­le­d­wie pięć mie­się­cy, i po­je­chać z moją sio­strą na wa­ka­cje. Niby tego nie pa­mię­tam w po­ukła­da­nych ob­ra­zach, ale emo­cjo­nal­nie bar­dzo sil­nie to od­czu­łem. Co zresz­tą czar­no na bia­łym wy­szło w te­ra­pii, któ­rą póź­niej prze­cho­dzi­łem. Dłu­go tra­wił mnie lęk przed by­ciem od­rzu­co­nym.

Ja w żłob­ku. Rok za­pew­ne 1979 lub 1980. Pła­ka­łem tam, z tego co pa­mię­tam, od mo­men­tu wej­ścia do wyj­ścia.Zdję­cie: pry­wat­ne ar­chi­wum Au­to­ra.

Za­py­ta­łeś kie­dyś mamę, dla­cze­go wte­dy cię zo­sta­wi­ła?

Ona już tego nie pa­mię­ta­ła. W tam­tym mo­men­cie to była dla niej pro­sta, na­tu­ral­na de­cy­zja. Nie za­sta­na­wia­li się z tatą nad tym. Chcie­li od­po­cząć, wy­je­chać na urlop. W za­sa­dzie cały ten czas prze­le­ża­łem w łó­żecz­ku. Po­trze­bo­wa­łem wte­dy bli­sko­ści uko­cha­nej oso­by, żeby ktoś wziął mnie na ręce, po­ka­zał mi świat. A ja tego w waż­nym mo­men­cie zo­sta­łem po­zba­wio­ny… I te­raz dy­gre­sja.

Moja żona, Len­ka, któ­ra jest psy­cho­lo­giem, opo­wia­da­ła mi kie­dyś, że w ra­mach prak­tyk stu­denc­kich po­szli całą gru­pą do domu dziec­ka. We­szli do sali, gdzie prze­by­wa­ły dzie­ci w wie­ku od trzech do sied­miu lat. Kto był w ta­kiej pla­ców­ce, ten wie, że dzie­ci rzu­ca­ją się na wszyst­kich lu­dzi, któ­rzy je od­wie­dza­ją. Wie­sza­ją się na rę­kach, szyi. Tak bar­dzo po­trze­bu­ją kon­tak­tu fi­zycz­ne­go, ja­kiej­kol­wiek czu­ło­ści. I na po­cząt­ku to jest po­dob­no na­wet przy­jem­ne, ale kie­dy po dłu­gim cza­sie nie moż­na się ru­szyć, sta­je się to krę­pu­ją­ce. One nie chcą czło­wie­ka pu­ścić, ści­ska­ją tak na śmierć i ży­cie. Stu­den­ci wy­szli z tej sali w po­czu­ciu, że mu­szą się ja­koś ra­to­wać, ode­tchnąć. I za chwi­lę na­kła­da się na to jesz­cze smut­niej­szy ob­ra­zek, też ze wspo­mnień mo­jej żony. Tym ra­zem był to ośro­dek pre­adop­cyj­ny. Otóż moja żona we­szła kie­dyś do sali, gdzie sta­ło ja­kieś dzie­sięć łó­że­czek, a w nich le­ża­ły nie­mow­lę­ta. Choć nie spa­ły, to w sali pa­no­wa­ła doj­mu­ją­ca, nie­za­kłó­co­na ni­czym ci­sza. Te dzie­ci nie po­ru­sza­ły się, nie krzy­cza­ły, nie kwi­li­ły na­wet, po pro­stu pa­trzy­ły w su­fit. Jak­by po­go­dzi­ły się z tym, że i tak nikt do nich nie przyj­dzie. Moja Len­ka po­wie­dzia­ła mi, że nie­mal w każ­dej książ­ce o roz­wo­ju czło­wie­ka jest na­pi­sa­ne, że do pierw­sze­go roku ży­cia nikt z nas nie ma po­czu­cia cza­su, czy­li nie uświa­da­mia so­bie, że coś bę­dzie póź­niej. Dziec­ko czu­je to tak, że jak cię nie ma przy nim te­raz, to zna­czy, że nie bę­dzie cię już ni­g­dy. Poza tym do ja­kie­goś mo­men­tu jako małe dziec­ko my­ślisz, że je­steś z mamą jed­nym or­ga­ni­zmem. Nie od­róż­niasz sie­bie od niej. Więc kie­dy moja mama wy­je­cha­ła, to pew­nie czu­łem, jak­by i mnie nie było. Nie pa­mię­tam de­ta­li, ale pa­mię­tam sy­tu­ację, że leżę sam w pu­stym łó­żecz­ku, dłu­go pa­trzę w su­fit i cały czas wy­wo­łu­je to we mnie ja­kiś ro­dzaj lęku i smut­ku, na któ­ry chcąc nie chcąc się go­dzę. Nie oce­niam mo­ich ro­dzi­ców. Po pro­stu zro­bi­li coś dla sie­bie, a dla mnie mia­ło to ta­kie kon­se­kwen­cje. No nie prze­wi­dzisz.

A pa­mię­tasz coś z przed­szko­la?

W przed­szko­lu było już faj­niej, bez­piecz­niej. W tam­tym okre­sie mia­łem pierw­sze do­świad­cze­nia ero­tycz­ne. Na przy­kład z moją ko­le­żan­ką, na­zwij­my ją A, bo te­raz jest do­ro­słą i pięk­ną ko­bie­tą i może by­ło­by jej ja­koś nie­faj­nie o tym czy­tać tak wprost, po­ka­zy­wa­li­śmy so­bie na­wza­jem in­tym­ne czę­ści cia­ła. Wy­da­wa­ło się to nam ab­so­lut­nie nor­mal­ne i na­tu­ral­ne. Pa­mię­tam też po­sił­ki. Czę­sto była le­gu­mi­na albo szpi­na­ko­po­dob­na zie­lon­ka­wa bre­ja. Mniej za­pa­mię­ta­łem ob­ra­zów, twa­rzy i dźwię­ków, a wię­cej sma­ków. Ale naj­bar­dziej zna­mien­ne jest to, że mam ogrom­ne, nie­praw­do­po­dob­ne wręcz luki w pa­mię­ci od­no­śnie każ­de­go okre­su z dzie­ciń­stwa. Pa­trzę na nie­któ­re swo­je zdję­cia i wi­dzę obcą oso­bę. To zna­czy roz­po­zna­ję się fi­zycz­nie, ale nie wiem, skąd się w da­nym miej­scu wzią­łem, co to było za wy­da­rze­nie. Po la­tach cho­dze­nia do te­ra­peu­ty pew­ne ob­ra­zy wró­ci­ły, część się po­skła­da­ło w ca­łość, inne przy­szły do mnie ra­zem ze zro­zu­mie­niem emo­cji, któ­re wte­dy czu­łem. Wie­le jed­nak prze­pa­dło w czar­nej dziu­rze w pa­mię­ci. Kie­dy po­znasz hi­sto­rię mo­je­go ży­cia, być może stwier­dzisz po­dob­nie jak ja, że mózg wy­parł je, że­bym ja­koś prze­trwał i nie zwa­rio­wał do­szczęt­nie.

Ja­kie masz wspo­mnie­nia zwią­za­ne z two­ją mamą?

Pa­mię­tam, że bar­dzo szyb­ko za­czą­łem się ob­ra­żać. I wszy­scy mie­li o to do mnie pre­ten­sje. Ob­ra­ża­łem się na wszyst­kich i o wszyst­ko, w każ­dej moż­li­wej sy­tu­acji. By­łem w tym ar­cy­mi­strzem. Pa­mię­tam moje pierw­sze wa­ka­cje nad mo­rzem. Jak tyl­ko wy­sze­dłem zza wy­dmy na pla­żę i zo­ba­czy­łem tę masę fa­lu­ją­cej, szu­mią­cej wody, na­tych­miast się ob­ra­zi­łem, w sen­sie za­mkną­łem w so­bie. Sta­ną­łem na tej pięk­nej sło­necz­nej pla­ży, skrzy­żo­wa­łem ręce i od­izo­lo­wa­łem się, jak po­tra­fi­łem naj­le­piej. My­ślę, że tak na­praw­dę bar­dzo mi się to mo­rze po­do­ba­ło, być może też tro­chę się prze­stra­szy­łem, ale za­chwyt był na bank. Do tej pory mam do mo­rza ogrom­ny sen­ty­ment. Kie­dy do­jeż­dżam do Gdy­ni, je­stem pod­eks­cy­to­wa­ny na samą myśl, że za­raz zo­ba­czę tę prze­strzeń i po­czu­ję sło­ny za­pach wody. Mój młod­szy syn też tak ma. Cza­sem je­śli do­ty­ka go ja­kaś bar­dzo sil­na emo­cja, i nie ma zna­cze­nia, czy jest ona przy­jem­na, czy nie­przy­jem­na, to de­cy­du­je się prze­ży­wać ją w sa­mot­no­ści, od­ci­na się. A wra­ca­jąc do mo­jej mamy, to pa­mię­tam, że pro­po­no­wa­ła mi czę­sto so­ju­sze w sty­lu „Będę cię kryć, nie po­wiem o tym ojcu”. I to zwią­zy­wa­ło mnie lo­jal­no­ścią – wie­dzia­łem, że je­stem jej coś wi­nien, że mam ja­kiś dług wo­bec niej. Po­nad­to w na­szej ro­dzi­nie nie roz­ma­wia­li­śmy ze sobą o waż­nych, trud­nych spra­wach. Zresz­tą o tych szczę­śli­wych też nie. Eg­zy­sto­wa­ło się obok sie­bie, two­rząc w mia­rę spraw­ny układ or­ga­ni­za­cyj­ny: je­dze­nie, spa­nie, obo­wiąz­ki. Nie pa­mię­tam, żeby mama kie­dyś spy­ta­ła o to, co prze­ży­wam, co się w moim ży­ciu dzie­je, dla­cze­go je­stem smut­ny, we­so­ły, ja­kich i czy w ogó­le mam przy­ja­ciół. Przez pierw­sze lata pod­sta­wów­ki by­łem ta­kim do­brym, tro­chę okrą­głym Mi­chał­kiem, któ­ry tyl­ko grzecz­nie sie­dział i czy­tał, miał swój świat i nie trze­ba było zwra­cać na nie­go uwa­gi, a w skle­pie z za­baw­ka­mi to ni­g­dy nic nie chciał (sic!). Taki tro­chę nie­po­ko­ją­cy ob­jaw, cho­ciaż w sy­tu­acji skrom­ne­go bu­dże­tu – jak zna­lazł. Gdy­by moje dziec­ko, sto­jąc w skle­pie z za­baw­ka­mi, ni­g­dy nic nie chcia­ło i prze­ko­ny­wa­ło mnie, że wszyst­ko na pół­kach to, cy­tu­ję sam sie­bie z dzie­ciń­stwa – „be­le­gów­no”, to od razu bym po­my­ślał, że jest coś nie tak. Z tego, co pa­mię­tam, głów­nie ba­wi­łem się sam. Dużo cza­su spę­dza­łem, ba­wiąc się na przy­kład swo­imi dłoń­mi, uda­jąc że to sa­mo­lo­ty lub sa­mo­cho­dy. My­ślę, że dziś na pierw­szej wi­zy­cie w przy­chod­ni wle­pio­no by mi dia­gno­zę ze­spo­łu-ko­goś-tam-ko­goś i ska­za­no na dwa lata in­te­gra­cji sen­so­rycz­nej pod okiem fa­chow­ca. Wy­da­je mi się, że po pro­stu szu­ka­łem ja­kie­goś kon­tak­tu ze swo­im cia­łem, bo mało mi go było. Za­wsze za mało.

Jako mały chło­piec nie przy­zna­łeś się ni­g­dy ro­dzi­com, że jest ci smut­no?

W na­szym domu pa­no­wa­ła nie­pi­sa­na za­sa­da, że o emo­cjach i prze­ży­ciach się nie roz­ma­wia i ni­g­dy nie ko­mu­ni­ku­je się ich wprost. To od ro­dzi­ców na­uczy­łem się od­wra­ca­nia uwa­gi od włas­nych emo­cji. Jako dziec­ko mu­sia­łem na­uczyć się od­czy­ty­wa­nia sta­nów emo­cjo­nal­nych ro­dzi­ców bez żad­nych pod­po­wie­dzi. Na przy­kład czu­jesz od rana, że mama jest zła. Nie wiesz dla­cze­go i nie wiesz na kogo, ale wy­czu­wasz na­pię­cie. Jed­no­cześ­nie mama pod­śpie­wu­je pod no­sem we­so­łą me­lo­dyj­kę, ro­biąc róż­ne rze­czy. Do­ro­słe­mu się to ni­jak do kupy nie zło­ży, więc za­py­ta w koń­cu, o co cho­dzi. Z dzieć­mi jest chy­ba ina­czej. Tym bar­dziej ta­ki­mi jak ja. Ob­ser­wu­jesz i po kil­ku la­tach ta­kie­go tre­nin­gu już wiesz, a może czu­jesz, że jak ona tak pod­śpie­wu­je, to zna­czy, że jest już bar­dzo źle. Z oj­cem było niby po­dob­nie, ale cał­kiem ina­czej. On nie pod­śpie­wy­wał. Było su­per albo w mia­rę OK i na­gle bez ostrze­że­nia wy­bu­cha­ła dzi­ka awan­tu­ra. Dla­te­go jego się ba­łem jak ognia. Czu­łem, że jest w ja­kiś strasz­ny spo­sób nie­prze­wi­dy­wal­ny i groź­ny. Po set­kach i ty­sią­cach go­dzin po­dob­nych ob­ser­wa­cji sta­jesz się mi­strzem od­czy­ty­wa­nia ta­kich niu­an­sów i re­ago­wa­nia za­wcza­su. To zna­czy scho­dzisz z dro­gi, sta­jesz się jak naj­mniej uciąż­li­wy lub zni­kasz ro­dzi­com z oczu. Te­raz pa­ra­dok­sal­nie przy­da­je mi się to w pra­cy. Na przy­kład gdy wy­po­wia­da­ne prze­ze mnie sło­wa prze­czą sta­no­wi emo­cjo­nal­ne­mu po­sta­ci. Już w domu mia­łem szan­sę uczyć się od wir­tu­ozów. Przez, by tak rzec, osmo­zę.

Ni­g­dy nie usły­sza­łeś od ro­dzi­ców „ko­cham cię”?

Od ojca nie usły­sza­łem tych słów ni­g­dy. Tego je­stem pe­wien. Na­to­miast mama po la­tach na­uczy­ła się ar­ty­ku­ło­wać pew­ne zwro­ty, któ­re wie, że chcia­łem i może te­raz chciał­bym usły­szeć. Czy­li wła­śnie ta­kie: „ko­cham cię”, „wie­rzę w cie­bie”, „je­stem z cie­bie dum­na”. Ja wiem, że ona w to wie­rzy i mówi to szcze­rze, ale po­nie­waż dużo w na­szych re­la­cjach było uda­wa­nia, trud­no mi po­trak­to­wać te sło­wa jako coś wię­cej niż tyl­ko de­kla­ra­cję. To ro­dzi pa­to­wą sy­tu­ację. Jak się tego nie mó­wi­ło, było źle, te­raz gdy się mówi – też jest źle. Tyl­ko że nie da się kon­tro­lo­wać włas­nych emo­cji, tak jak i tego, w co się wie­rzy, a w co nie. Wiem, że mama na­praw­dę to czu­je i pew­nie czu­ła za­wsze, ale coś we mnie każe mi od­bie­rać to jako wy­klu­cza­ją­ce się wza­jem­nie ko­mu­ni­ka­ty. Bo ktoś na co dzień ci nie ufa, nie za­dzwo­ni, jak jest mu źle, nie po­dzie­li się ni­czym trud­nym i uda­je, że za­wsze jest git, ale też chce da­wać i brać tyl­ko to, co do­bre. To tak nie dzia­ła. Jak ma­wiał nie­śmier­tel­ny Je­rzy Do­bro­wol­ski: „Nie­ste­ty, nie­ste­ty, nie­ste­ty”.

Ja­kie ob­ra­zy z ro­dzin­ne­go domu za­pa­mię­ta­łeś naj­le­piej?

Osa­mot­nie­nie i ta­kie po­czu­cie, że każ­dy jest osob­no. Że nie ma ra­zem, na­wet jak jest. W mo­jej ro­dzi­nie pa­no­wa­ła za­sa­da za­mia­ta­nia wszyst­kich trud­nych spraw pod dy­wan. Wy­obraź so­bie, że mój oj­ciec przez dwa­dzie­ścia pięć lat mał­żeń­stwa nie po­wie­dział swo­jej żo­nie, że czło­wiek, któ­re­go wszy­scy mie­li­śmy za jego ojca, czy­li mo­je­go dziad­ka, w rze­czy­wi­sto­ści nim nie jest. Moja mama, ja i sio­stra do­wie­dzie­li­śmy się o tym do­pie­ro po jego śmier­ci. Ja mia­łem wte­dy dzie­więt­na­ście lat! I tak w su­mie do­brze, że w ogó­le się do­wie­dzia­łem, za­nim zmar­ła ostat­nia oso­ba, któ­ra o tym wie­dzia­ła – cio­cia Gie­nia, ku­zyn­ka mo­jej bab­ci od stro­ny taty. Mój oj­ciec po pro­stu ni­ko­mu nie ufał.

A oka­zy­wał mi­łość two­jej ma­mie?

Nie pa­mię­tam ta­kiej sy­tu­acji, żeby ro­dzi­ce oka­zy­wa­li so­bie czu­łość. Za­wsze albo to był układ or­ga­ni­za­cyj­ny, albo sły­sza­łem ja­kieś pre­ten­sje. Do­pie­ro te­raz gdzieś tam do­cho­dzą do mnie mgli­ste in­for­ma­cje od mamy, kie­dy wspo­mi­na pierw­sze lata ich mał­żeń­stwa, że wy­glą­da­ło to tro­chę ina­czej. Ale ja tego nie do­świad­czy­łem. Dla mnie mój oj­ciec był zu­peł­ną enig­mą. Ze zmy­sło­wych wspo­mnień pa­mię­tam, że miał moc­ny, do­no­śny głos i wiecz­nie pach­niał ty­to­niem, bo ja­rał z en­tu­zja­zmem god­nym lep­szej spra­wy. Ży­łem z nim przez szes­na­ście lat i wła­ści­wie nie wie­dzia­łem o nim nic i na­dal nie­wie­le wiem. Na przy­kład w na­szym domu były ta­kie pięk­ne czar­no-bia­łe wiel­ko­for­ma­to­we zdję­cia, zro­bio­ne przez pro­fe­sjo­nal­ne­go fo­to­gra­fa. Jed­ne z naj­ład­niej­szych, a już na bank naj­więk­sze ze wszyst­kich, ja­kie mie­li­śmy. Zdję­cia przed­sta­wia­ły ojca z ja­kąś ko­bie­tą. Nikt ni­g­dy nie py­tał, kto to jest, nie ko­men­to­wał, choć zdję­cia le­ża­ły na wi­do­ku.

Dla­cze­go sam nie za­py­tasz o to mamy?

W koń­cu nie wy­trzy­ma­łem i za­py­ta­łem. Wy­mi­ja­ją­co od­po­wie­dzia­ła, że to ja­kaś zna­jo­ma ojca. Ale prze­cież to mu­siał być ktoś waż­ny. Wi­dać za­ży­łość na tych zdję­ciach, poza tym w la­tach sześć­dzie­sią­tych pro­fe­sjo­nal­ne se­sje zdję­cio­we nie były na po­rząd­ku dzien­nym. Gdy­by to nie było waż­ne, to oj­ciec nie trzy­mał­by tych zdjęć przez całe ży­cie. W do­dat­ku nie scho­wał ich głę­bo­ko, żeby nie tra­fi­ły na przy­kład w moje ręce. Ale nikt o tym nie roz­ma­wiał. To są wła­śnie ta­kie bia­łe pla­my ro­dzin­nej hi­sto­rii. Wiesz, że ja na­wet nie znam oko­licz­no­ści po­zna­nia się mo­ich ro­dzi­ców? Coś tam sły­sza­łem, że to było w Gdań­sku, gdzie mój oj­ciec wte­dy stu­dio­wał w Wyż­szej Szko­le Ma­ry­nar­ki Wo­jen­nej. Ale to są tyl­ko strzęp­ki opo­wie­ści. Od­kąd pa­mię­tam, oj­ciec nie an­ga­żo­wał się w ży­cie. Żad­ne. Ani moje, ani ro­dzin­ne, ani mamy. My­ślę, że we­wnętrz­nie był za­ję­ty roz­k­mi­nia­niem swo­jej re­la­cji z sa­mym sobą i oj­cem, któ­re­go ni­g­dy nie po­znał.

Ja na wa­ka­cjach z ro­dzi­ca­mi nad pol­skim mo­rzem.Zdję­cie: pry­wat­ne ar­chi­wum Au­to­ra.

Co to zna­czy?

My­ślę, że la­ta­mi mie­rzył się z trau­mą po tym, że nie miał szan­sy go spo­tkać, po­roz­ma­wiać z nim, a co za tym idzie, okre­ślić wła­snej toż­sa­mo­ści. Nie dano mu na­wet pra­wa do pa­mię­ci o nim. I z mi­ło­ści do nie­go wziął tę jego hi­sto­rię na sie­bie. To jego wy­au­to­wa­nie, od­rzu­ce­nie, zmar­gi­na­li­zo­wa­nie. Ja to zo­ba­czy­łem, a w za­sa­dzie do­świad­czy­łem tego bar­dzo moc­no, kie­dy je­den je­dy­ny raz bra­łem udział w usta­wie­niach hel­lin­ge­row­skich. To była se­sja nie na lu­dziach, tyl­ko na fi­gur­kach. Fi­gur­ki mia­ły ru­cho­me gło­wy i ręce, moż­na je było do­wol­nie wzglę­dem sie­bie i w prze­strze­ni usta­wiać. Mia­łem do dys­po­zy­cji wszyst­kich człon­ków mo­jej ro­dzi­ny i mu­sia­łem ich usy­tu­ować w gru­pie. Zro­bi­łem to w kil­ka se­kund, bez na­my­słu. Kie­dy usta­wia­łem te głu­pa­we, pla­sti­ko­we lu­dzi­ki w za­sa­dzie do­brze się ba­wi­łem, ale gdy zo­rien­to­wa­łem się, co mi z tego wy­szło, to jak­bym obe­rwał obu­chem przez po­ty­li­cę. Zo­ba­czy­łem czar­no na bia­łym, co drze­mie w mo­jej pod­świa­do­mo­ści i jak ta moja ro­dzi­na na­praw­dę wy­glą­da­ła, albo, dla tych, któ­rzy nie wie­rzą w tę me­to­dę, jak ja ją po­strze­gam.

Jak je usta­wi­łeś?

Ja z sio­strą i oj­cem sta­li­śmy na prze­dzie, moja mama z tyłu, oj­ciec przo­dem do mnie, ale w znacz­nym dy­stan­sie. Dzia­dek był bar­dzo da­le­ko, po pra­wej stro­nie. A mój oj­ciec, choć stał fron­tem do mnie, to pa­trzył na dziad­ka, nie na nas, nie na żonę, nie na swo­je dzie­ci. I tak było przez całe moje dzie­ciń­stwo. Oj­ciec w od­ru­chu so­li­dar­no­ści ze swo­im oj­cem, zre­zy­gno­wał ze swo­je­go ży­cia. Po­sta­no­wił he­ro­icz­nie dźwi­gnąć ta­to­we brze­mię, my­ślał, że da radę. A to jest tak, jak­byś chcia­ła wyjść dziś na ring z Ty­so­nem, mó­wiąc so­bie, że ja­koś to bę­dzie. No moż­na, ale…

Co ta­kie­go zro­bił twój dzia­dek, że tak bar­dzo po­chło­nę­ło to ży­cie two­je­go ojca?

Mój oj­ciec, jak to się mó­wi­ło daw­niej, był dziec­kiem z nie­pra­we­go łoża. Jego mat­ka zo­sta­ła ze­sła­na w cza­sie II woj­ny świa­to­wej na ro­bo­ty do Nie­miec. Tam po­zna­ła męż­czy­znę. Dziś wiem, że na­zy­wał się Jó­zef Bą­ka­ła. Bab­cia za­ko­cha­ła się i za­szła w cią­żę. Szczę­śli­wie zwol­nio­no ją z ro­bót, wró­ci­ła do Pol­ski. Ale ten męż­czy­zna mu­siał zo­stać. Obie­cał jej, że przy­je­dzie do niej po woj­nie. I moja bab­cia cze­ka­ła. Uro­dzi­ła mo­je­go ojca w 1942 roku i cały czas mia­ła na­dzie­ję, że Jó­zek przy­je­dzie. Ale on ni­g­dy się nie po­ja­wił. Wiem, że bab­cia mia­ła jed­no jego zdję­cie i któ­re­goś dnia je po­rwa­ła, po­go­dzi­ła się z tym, że on jed­nak jej i dziec­ka nie chce, że nie bę­dzie jej szu­kał. A on nie przy­je­chał, bo zo­stał za­mor­do­wa­ny w cza­sie woj­ny, pew­nie jesz­cze na tych ro­bo­tach, do­kład­nie dwa lata po uro­dze­niu się mo­je­go ojca. Bab­cia zo­sta­ła sama z dziec­kiem i jesz­cze z po­dej­rze­nia­mi oto­cze­nia, że to może być nie­miec­ki bę­kart. Po kil­ku la­tach po­zna­ła Pio­tra Czer­nec­kie­go, któ­re­go przez całe ży­cie mój oj­ciec po­da­wał nam za swo­je­go ojca. Ten czło­wiek oże­nił się z moją bab­cią, na­ra­ża­jąc się na me­za­lians, bo niby było po woj­nie, ale lu­dzie hoł­do­wa­li na­dal przed­wo­jen­nym za­sa­dom. Póź­niej uro­dził się brat przy­rod­ni mo­je­go ojca – Ma­rek. I ro­dzi­na ja­koś funk­cjo­no­wa­ła.

Kie­dy twój oj­ciec po­znał praw­dę o swo­im po­cho­dze­niu?

Nie wiem. Ja się do­wie­dzia­łem do­pie­ro kil­ka lat po jego śmier­ci. Moja mama o tym nie wie­dzia­ła, po­mi­mo że była z nim dwa­dzie­ścia pięć lat. Dla mnie i dla mo­jej sio­stry to jest naj­trud­niej­sze do prze­łknię­cia. Po co i na co komu taka ta­jem­ni­ca? Cza­sy prze­cież się dia­me­tral­nie zmie­ni­ły, nie było po­wo­du tego ukry­wać. W mo­jej ro­dzi­nie w ogó­le nie było miej­sca dla mo­je­go praw­dzi­we­go dziad­ka, Józ­ka Bą­ka­ły. My­ślę, że ani moja bab­cia o tym ni­g­dy nie chcia­ła roz­ma­wiać, ani mój oj­ciec, ani krew­ni. Uzna­li to za spra­wę, któ­rą na za­wsze jed­nym ru­chem trze­ba za­mieść pod dy­wan. Bar­dzo je­stem wdzięcz­ny nie­ży­ją­cej już cio­ci Gie­ni, że prze­rwa­ła ten za­klę­ty krąg mil­cze­nia, bo bym nie wie­dział, żem nie Ba­bi­nicz, żem Kmi­cic-Bą­ka­ła.

Wsty­dzi­li się tego?

Tak przy­pusz­czam. W ogó­le bab­ci mu­sia­ło być cięż­ko, bo po­peł­ni­ła me­za­lians. Ro­dzi­na Czer­nec­kich to byli za­moż­ni skle­pi­ka­rze. A ich syn, Piotr, wziął so­bie za żonę ko­bie­tę z kil­ku­let­nim dziec­kiem, w do­dat­ku bied­ną jak mysz ko­ściel­na. Za to zo­stał kom­plet­nie zmar­gi­na­li­zo­wa­ny przez swo­ich ro­dzi­ców, wy­klu­czo­ny z dzie­dzi­cze­nia. Dużo mu­siał za­pła­cić, rów­nież ma­te­rial­nie, za ży­cie z moją bab­cią i jej sy­nem. Wy­da­je mi się, że rów­nież bab­cia pła­ci­ła za to ogrom­ną cenę. Dla­te­go wła­śnie mój praw­dzi­wy dzia­dek w ogó­le nie zo­stał wpusz­czo­ny do obie­gu ro­dzi­ny, pa­mięć o nim wy­rzu­co­no na śmiet­nik. Mój oj­ciec nie miał szan­sy, by swo­ją toż­sa­mość uczci­wie zbu­do­wać. A wiem też, że zda­rza­ły się awan­tu­ry, pod­czas któ­rych jego oj­czym w naj­więk­szym gnie­wie wy­zy­wał go od nie­miec­kich bę­kar­tów. My­ślę, że taka at­mos­fe­ra w domu spra­wi­ła, że jego po­czu­cie wła­snej war­to­ści było bli­skie zeru.

Od le­wej: ja, moja sio­stra Jo­an­na, mama Ma­ria i bab­cia Anna (mama ojca).Zdję­cie: pry­wat­ne ar­chi­wum Au­to­ra.

Ja na let­nim wy­jeź­dzie z bab­cią Anną.Zdję­cie: pry­wat­ne ar­chi­wum Au­to­ra.

A ja­kie miał re­la­cje ze swo­im przy­rod­nim bra­tem?

Bar­dzo ry­wa­li­zo­wa­li. My­ślę, że to wu­jek do­stał od świa­ta i od ro­dzi­ców wię­cej do­brych rze­czy, odro­bi­nę lep­sze na­rzę­dzia do ży­cia, a mój oj­ciec był za­wsze tym wy­bra­ko­wa­nym. Co zresz­tą póź­niej bar­dzo wpły­nę­ło na jego przy­szłość, a my jako ro­dzi­na do­sta­li­śmy ry­ko­sze­tem. W tym sen­sie, że ro­dzi­na mo­je­go wuj­ka była znacz­nie le­piej sy­tu­owa­na od nas, czu­li­śmy się przy nich jak ubo­dzy krew­ni. Wra­ca­jąc do ojca, my­ślę, że żył w po­czu­ciu, w ja­kim i po­tem so­li­dar­nie ja ży­łem przez lata – że wszy­scy mają le­piej, na wię­cej za­słu­gu­ją, a jemu nic się nie na­le­ży. Oj­ciec na po­cząt­ku pró­bo­wał coś dla sie­bie wy­wal­czyć, ale szyb­ko się wy­co­fał. Miał być ma­ry­na­rzem, był w szko­le mor­skiej, ale zo­stał wy­rzu­co­ny. Osta­tecz­nie pod­jął pra­cę jako gal­wa­ni­zer i to mu niby wy­star­czy­ło. My­ślę, że to nie jest przy­pa­dek, że wy­rzu­co­no go z tej szko­ły. On po pro­stu czuł, że na nią nie za­słu­gu­je. I sam skwa­pli­wie ode­brał so­bie ma­rze­nia.

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej.

SPIS TREŚCI

Kar­ta ty­tu­ło­wa

Kar­ta re­dak­cyj­na

SKĄD PRZY­SZE­DŁEM

GDZIE BY­ŁEM

GDZIE JE­STEM