Wybacz mi - Gabriela Gargaś - ebook + książka

Wybacz mi ebook

Gabriela Gargaś

4,4

Opis

„Każdy popełnia błędy. Warto czasami wybaczyć. Schować dumę do kieszeni i dalej iść wspólnie przez życie”.

Klaudia ma czterdzieści lat, wraz z mężem i dwójką dorosłych dzieci mieszka w Londynie. Z pozoru wiedzie całkiem udane życie, ale w rzeczywistości jest bardzo nieszczęśliwa. Tęskni za Polską, Wielka Brytania nigdy w pełni nie stała się jej domem. Wypadek matki i konieczność opieki nad nią sprawiają, że kobieta wraca do ojczyzny. A może Klaudia wreszcie znalazła pretekst, by rzucić wszystko i uciec od znienawidzonego życia?

Jedna decyzja powoduje lawinę zdarzeń, nowych wyzwań, ale i rozliczeń. Bo przeszłość skrywa wiele sekretów. Czy Klaudia jest gotowa poznać historię, którą od lat nosi w sercu jej matka? Czy będzie potrafiła wysłuchać i… wybaczyć?

 

Gabriela Gargaś w poruszającej historii, w której ból i smutek mieszają się z miłością i nadzieją, a przeciwności losu dodają odwagi w codziennej walce o siebie i innych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (74 oceny)
45
17
11
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agamikicka

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała historia. Nie żadne wyssane z palca historyjka typu on bogaty, ona biedna, lecz piękna opowieść o prawdziwym życiu. Dużo mądrych i prawdziwych słów. Szczerze polecam
10
RekinL

Nie oderwiesz się od lektury

Książka pełna rozważań o relacjach międzyludzkich. Polecam.
10
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
renatka1969

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka ..szczerze polecam.
00
Han_Mar

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, skłania do refleksji.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Gabriela Gargaś, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktorki prowadzące: Monika Długa, Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Andżelika Stasiłowicz

Redakcja: SEITON, www.seiton.pl

Korekta: SEITON, www.seiton.pl, Marta Akuszewska

Projekt typograficzny i łamanie: Grzegorz Kalisiak

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Anastasiia Krivenok | Getty Images

Grafiki na okładce: © Aleksandarvelaseviv | iStock, © Pingebat | Shutterstock

Fotografia autorki na skrzydełku: Bartosz Wileński

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

Wydanie II

 

eISBN 978-83-67324-86-1

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Każdy w życiu coś lub kogoś stracił. Miłość swojego życia,

bliską osobę, swoją godność. Siebie.

Strata boli, ale najbardziej boli chwila następująca zaraz po niej.

Nie sposób opisać tego bólu słowami…

 

Gabriela Gargaś

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ I

 

ZDRADY I KŁAMSTWA

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Kochałam kiedyś mężczyznę, który mnie nie kochał. Mówiłam mu o swojej miłości: „Kocham, kocham, kocham”. Pytałam: „A ty? Kochasz mnie?”

Odpowiadał: „Nie wiem…”

Mówiłam: „Tęskniłam za tobą”.

Odpowiadał: „Nie było mnie tylko kilka dni…”

 

Odszedł.

 

Myślałam, że z jego odejściem mój świat się zawali. Świat się nie zawalił.

Myślałam, że nigdy nie przestanę czuć tego bólu w sercu. W końcu przestało boleć.

 

Kochałam kiedyś mężczyznę, który mnie nie kochał. Może to i dobrze, że nie kochał…

 

Nie jest prawdą, że samotność zawsze boli tak samo. Ona potrafi dozować swój ciężar, doskwiera, dając o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie.

Ale bywa i tak, że ciężar samotności przygniata, miażdży, łamie. To ten ból, kiedy jesteś przy drugim człowieku tak blisko, że wasze ciała się stykają, a on cię nie zauważa. Chcesz poczuć dotyk rąk, ust, a dostajesz tylko chłodne gesty i słowa bez znaczenia.

Samotność nigdy nie boli tak samo.

 

Codziennie mijamy samotnych ludzi.

Kobiety, które są szczęśliwymi matkami, ale nieszczęśliwymi żonami. Samotnych mężczyzn w drogich garniturach.

Uśmiechniętych, smutnych, wściekłych, zrezygnowanych, chorych… Opanowanych przeważnie tym samym wirusem — udają przed sobą, że jest dobrze, a wcale dobrze nie jest. I chorują z samotności.

 

Wiesz, jak to jest chorować z samotności? Przyznaj się sama przed sobą…

Ja niekiedy chorowałam z samotności. Bolał mnie każdy mięsień, odczuwałam każdy nerw, każdą komórkę.

Znasz to, prawda?

Wydaje ci się, że nie możesz złapać oddechu. Łakniesz każdego przejawu sympatii, dotyku, chcesz, aby ktoś cię przytulił choć przez chwilę. I żyjesz nadzieją, że właśnie dzisiaj on się do ciebie uśmiechnie, że przyjdzie, powie ciepłe słowo, pocałuje. I marzysz, aby jego dłoń znalazła się na twojej dłoni, jego usta dotknęły twoich ust. I kiedy w końcu to dostajesz, cieszysz się i myślisz, że już tak będzie zawsze.

 

Złudzenia… Łudzisz się każdego dnia. I albo zrozumiesz, że tak nie może być, albo będziesz tak żyć, dostając ochłapy za twoją miłość.

 

*

 

Myślisz, że nie chciałam odejść?

Chciałam. Nie raz. Kiedy kolejny raz przez niego płakałam, kiedy tuliłam poduszkę do piersi, kiedy po raz kolejny mnie zranił… Byłam gotowa spakować walizkę, zabrać ze sobą dzieci i odejść. I trzeba było w tych emocjach zatrzasnąć za sobą drzwi.

Tylko że ja chciałam ochłonąć, czekałam do rana. Emocje opadały i zostawałam. Bo dzieci potrzebowały ojca. Bo dom, bo kredyt, bo rodzina i ON. Przepraszał. A ja wierzyłam. Po raz drugi, trzeci, dziesiąty i setny.

Kiedy nie miałam rodziny, śmiałam się z kobiet, które zostają i kochają dalej, gardziłam ich tchórzostwem. A teraz…

Teraz boję się, że zostanę, ale zmarnuję sobie i dzieciom życie. Że uduszę się w tej ciężkiej atmosferze, jaka panuje w domu. Boję się. I płaczę. Ile ja już łez wylałam…

Czy można być jednocześnie szczęśliwym i nieszczęśliwym? Bogatym i biednym? Radosnym i cierpiącym?

Czy można czuć się starym, ale na tyle młodym, żeby wierzyć, że wszystko przede mną? Że jeszcze poczuję czyjeś rozgrzane usta na swojej szyi, że jeszcze poczuję drżenie ud, wilgoć pożądania.

Można wierzyć?

Można.

 

Klaudia uwierzyła.

Samotność i do niej przypełzała, wdrapywała się na jej plecy i przez lata otulała ją zimnymi ramionami.

 

*

 

Któregoś dnia Klaudia stwierdziła, że ma dość tego chłodu.

Wstała gwałtownie i zrzuciła samotność z grzbietu. Przecież nie musiała wcale nosić jej na ramionach. Uświadomiła sobie, że wszystko zależy od niej. Że nie musi przyjmować tego, co niesie jej los. Że nie musi być grzeczną dziewczynką, może być nieposłuszna.

Zdała sobie sprawę, że problemy i samotność będą za nią biegły, ale ona musi być jeden krok przed nimi, a czasami nawet całe mile z przodu. Musi biec co tchu po miłość, ciepło, zrozumienie.

Pędzić do przodu i nie odwracać się za siebie. Nie spoglądać wstecz.

 

Poznaj Klaudię.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Co chwilę zerkała na zegarek w nadziei, że dzisiaj Piotr wróci wcześniej.

Ostatnio rzadko pojawiał się w domu przed dziewiętnastą, a kiedy tak się działo, od samego wejścia oznajmiał, jak bardzo jest wykończony. Żadnych czułych gestów ani nawet rozmowy. Jadł w pośpiechu kolację i kładł się do łóżka z tabletem lub komórką.

Może w sobotę albo w niedzielę będzie lepiej? — zastanawiała się. Może się do niej uśmiechnie, złapie za rękę i pójdą razem na spacer. Może porozmawiają jak za starych, dobrych czasów. Wtedy niczego nie mieli, byli tacy szczęśliwi, beztroscy…

Na początku małżeństwa Klaudia unosiła się kilka metrów nad ziemią. Była do szaleństwa zakochana w swoim mężu.

Mieszkali w jej rodzinnym domu. Mama na parterze, a oni na piętrze. Mieli osobne wejście, nikt nie wtrącał się w ich życie. Było im naprawdę dobrze. Przychodziły na świat ich dzieci, Mateusz, później Kasia. Prawdziwa rodzina.

Nie zawsze było łatwo, ale Klaudia szybko odnalazła się w roli żony i matki. Dzieci rosły, ona prowadziła dom, Piotr pracował. Czas mijał. Jej życie też przemijało, odczuwała to.

Wstawała o piątej rano, bo mogła wtedy pobyć sama ze sobą. Robiła kawę i zagniatała chleb według przepisu mamy. Ten najlepszy, chrupiący chleb dla całej rodziny.

Chleb piekł się w piekarniku, podczas gdy ona sprzątała porozrzucane zabawki, a potem przygotowywała śniadanie. Zawsze coś miała do roboty, zresztą lubiła to.

Czasami zaglądała do pokoju dzieci tylko po to, by na nie popatrzeć. Oddychały równo. Mateusz zawsze rozkopywał kołdrę, Kasia spała przykryta po sam czubek głowy.

Rodzeństwa nie dzieliła duża różnica wieku, właściwie tylko jedenaście miesięcy. Urodzili się w tym samym roku, ale każde z nich było inne.

Kiedy byli mali, Mateusz uchodził za rozważnego. Lubił zabawy i gry, które wymagały od niego koncentracji. Potrafił godzinami układać klocki i puzzle. Dziewczynka z kolei nieustannie biegała, krzyczała i śmiała się na głos. Głośno też płakała.

Kiedy jej brat czymś się dłużej zajął, Kasię to złościło, burzyła mu wieżę z klocków czy ułożone puzzle. I wtedy chłopiec też się denerwował, a mała zaczynała płakać. On dawał jej kuksańca, a ona wyciągała do niego ręce, żeby go przytulić.

Były dni, że potrafili się razem bawić przez pół dnia.

Jednak w pozostałe bez kłótni, bicia, gryzienia i płaczu się nie obeszło. Klaudia wiedziała jednak, że w razie czego jedno drugiemu pomoże, bo nie mogli bez siebie żyć.

 

Tamte lata były wypełnione szczęściem.

Później, w Anglii, Klaudia nie czuła się już taka szczęśliwa.

Na pewno było im lepiej pod względem finansowym, nie musieli się liczyć z każdym groszem, ale to nie było jej miejsce na ziemi, to nie był jej dom.

Wyjechali z Polski, kiedy Mateusz miał ponad sześć lat, a Kasia pięć i pół roku. Czas szybko przeciekł jej przez palce i nagle nazbierało się czternaście lat na emigracji. Czternaście lat życia na obczyźnie.

 

Klaudia wciąż wstawała o piątej.

Dzieci wyrosły już z zabawek, pieluch, smoczków. Zamiast porozrzucanych klocków Klaudia wrzucała do kosza na brudną bieliznę spocone koszulki Mateusza i poplamione sukienki Kasi.

Syn już się usamodzielnił, mieszkał w wynajętym mieszkaniu. Przyjeżdżał do domu na weekend, czasami tylko na niedzielę. W poniedziałek rano prosto z rodzinnego domu jechał na swoją uczelnię. Kasia nadal mieszkała z rodzicami.

Wspólne poranki wyglądały od lat tak samo.

— Pobudka! — krzyczała Klaudia z kuchni.

Pierwszy wstawał Piotr. Człapiąc i przecierając oczy, kierował się do łazienki.

Dzieci jak zwykle marudziły…

 

Klaudia otworzyła drzwi do pokoju Mateusza. Najchętniej by go pocałowała, ale wiedziała, że jej syn nie lubi matczynej czułości.

— Mamo, jestem już dorosły — powtarzał jej za każdym razem, kiedy próbowała go objąć bądź pocałować.

Podeszła do okna i pociągnęła za sznurek. Roleta zwinęła się i do pokoju wpadło jasne światło poranka.

— Mhm… — mruknął Mateusz.

— Trzeba było wcześniej położyć się spać — rzuciła, wychodząc.

Zapukała do pokoju Kasi. Dziewczyna nie odpowiedziała. Zapukała jeszcze raz, po czym weszła.

Kasia ze słuchawkami na uszach siedziała na łóżku. Była bardzo szczupła. Klaudia martwiła się o córkę, ale kiedy widziała, że dziewczyna naprawdę sporo je, jej lęk gdzieś się ulatniał.

— Może jest bulimiczką — powiedziała któregoś dnia do Piotra.

— Ma po prostu dobry metabolizm. — Jej mąż na wszystko miał gotową odpowiedź.

Klaudia machnęła do córki, żeby się pospieszyła, po czym wróciła do kuchni.

Dla Piotra zrobiła owsiankę z bananem i miodem, dla Kasi dwa tosty z samym masłem i kawę bez mleka, dla Mateusza płatki kukurydziane z mlekiem, a na talerzyku położyła dwa rogaliki z kremem czekoladowym.

Sama złapała bułkę i poszła się przebrać. Włożyła bojówki, T-shirt, włosy zebrała w luźny kok na czubku głowy.

Pościeliła łóżka, otworzyła okna i zeszła na dół. Domownicy jedli w ciszy śniadanie.

Klaudia usiadła na stołku.

— Mamo, ten strój jest w twoim stylu — odezwała się Kaśka, przeżuwając jedzenie.

— Co masz na myśli? — Klaudia była zaciekawiona.

— Typowa mama.

— A jak wygląda nietypowa?

— Szpilki, mała czarna i makijaż — rzucił Piotr.

— Mam w szpilkach paradować po kuchni?

Nikt już nie odpowiedział na jej pytanie.

Kasia była na pozór radosną, żywiołową dziewczyną, ale gdzieś w głębi duszy tkwił w niej smutas. Czasami Klaudia nie wiedziała, jak ma postępować z córką. Bywały dni, że wydawało jej się, iż chciałaby się z czegoś zwierzyć, ale zwykle była najeżona i pyskata.

— To taki wiek — powiedziała Olga, kiedy Klaudia zwierzyła się przyjaciółce.

— Nie wiem, czy to wina wieku, może ja popełniłam jakiś błąd?

— Za bardzo wszystkich rozpieszczasz, to twój największy błąd.

Może i Olga miała rację, a może i nie. Klaudia tak okazywała miłość. Podtykaniem dzieciom i mężowi wszystkiego pod nos.

 

Kasia wiedziała o tym, że jest bardzo ładna i często eksponowała swoją urodę. Jednak czasami mocny makijaż, który dziewczyna nakładała na twarz, był zdaniem matki zbyt wulgarny.

Któregoś wieczoru, kiedy córka szykowała się na imprezę, Klaudia stanęła w drzwiach pokoju. Podglądała, jak Kasia szuka odpowiedniego stroju na wyjście. Dziewczyna zdecydowała się włożyć obcisły top z dużym dekoltem i spódniczkę ledwo zakrywającą pośladki. Jej twarz pokryta była grubą warstwą podkładu, a rzęsy mocno wytuszowane.

— W tym idziesz? — zapytała Klaudia.

— Tak.

— Ja w twoim wieku…

— Czy ty kiedyś byłaś w moim wieku? — Dziewczyna spiorunowała matkę wzrokiem.

No właśnie. Klaudia przez chwilę zastanawiała się nad pytaniem córki. Trudno było jej uwierzyć, że miała kiedyś dziewiętnaście lat. Zbyt szybko musiała wydorośleć, zająć się domem i rodziną. Niekiedy tęskniła za młodością, za tym, co było, zanim pojawiły się dzieci, zanim związała się z Piotrem. Była radosną nastolatką, która zrobiła kilka głupich rzeczy.

Teraz uśmiechała się do swoich wspomnień. Jednak z perspektywy czasu zdała sobie sprawę, że jej szaleństwo i beztroska trwały zbyt krótko. Miała takie chwile, że wsiadała do samochodu, wciskała pedał gazu, puszczała na cały regulator muzykę i śpiewała na głos smętne piosenki. Tak jakby za czymś tęskniła. Za utraconą młodością, na pewno.

Ale jeszcze bardziej tęskniła za domem. W Anglii Klaudia nigdy nie czuła się u siebie. To nie było jej miejsce.

Przyjechała tu z Piotrem. To tutaj miał być ich raj na ziemi. Raj zmienił się w piekło, przynajmniej dla niej. Piotr dostał posadę w banku. On był zadowolony, ona nie znała języka. Początkowo pracowała na zmywaku, w kawiarni i w hotelu. Po dziesięciu latach dorobiła się własnej firmy sprzątającej. Z każdym rokiem coraz bardziej jednak tęskniła za domem, za Polską. Piotr nie chciał słyszeć o powrocie, dzieci też nie. Przyjechały tutaj jako kilkulatki i szybko wsiąkły w angielską kulturę.

A ona… Ona była tak bardzo nieszczęśliwa.

 

*

 

W wieku dziewiętnastu lat Kaśka miała dość swojej rodziny.

Wydawało jej się, że urodziła się w tej najgorszej na świecie. Rodzice niemal ciągle się kłócili. Przy dzieciach prawie w ogóle nie podnosili głosu, ale w zaciszu swojej sypialni syczeli na siebie przez zaciśnięte zęby. Głupcy. Czy oni nie zdawali sobie sprawy, że ona i Mat o wszystkim wiedzieli?

Z bratem też darła koty. Oczywiście, kochali się i mogli na siebie liczyć, ale kiedy chłopak wyprowadził się do swojego mieszkania, odwaliło mu totalnie. Playboy od siedmiu boleści. Imprezował i zaliczał panienki, nic innego go nie interesowało, no może jeszcze to, by się dobrze najeść i przypakować na siłce.

Dziewczyna czuła się zagubiona i przeżywała kryzys tożsamości.

Nakryła głowę poduszką. Usłyszała pukanie do drzwi.

— Proszę. — Spod poduszki dobiegł stłumiony głos.

Do pokoju wszedł ojciec.

— Cześć — usłyszała.

Jego głos był niepewny. Odkąd urosły jej cycki, ojciec zachowywał się w stosunku do niej dziwacznie. Jakby bał się jej dotknąć, by nie uznała tego za niestosowne. A przecież wciąż była jego córką, która potrzebowała bliskości.

Wygramoliła się spod poduszek i usiadła na łóżku.

— Jadę na delegację.

Znowu! — miała ochotę krzyknąć, zamiast tego z nonszalancją wzruszyła ramionami.

— Okej.

— Co u ciebie?

— Wporzo.

— To dobrze.

— Jak w szkole?

— Nuda.

— Jak to w szkole, co nie?

Jezu, ta rozmowa nie miała sensu.

— Mhm.

— No to pa. — Machnął do niej ręką.

— Pa.

Kaśka wróciła do swojej poduszkowej jamy.

 

*

 

Mateusz był rozrywkowym chłopakiem. Klaudia ubolewała nad tym, że w wieku dwudziestu lat nie związał się z żadną dziewczyną. Traktował wszystkie jak zabawki.

— Ma jeszcze czas na stałe związki. Teraz musi się wyszumieć — powiedział Piotr, kiedy ona po raz kolejny roztrząsała zachowanie syna.

— To bzdura z tym wyszumieniem. Mógłby znaleźć sobie jakąś porządną dziewczynę. Wyszłam za ciebie za mąż, kiedy byłam w jego wieku.

— I co? Myślisz, że dobrze zrobiłaś? — Ich spojrzenia się skrzyżowały.

Klaudia nie odpowiedziała. Tak naprawdę nie wiedziała, czy to była dobra decyzja.

 

*

 

Ich syn podjął decyzję o wyprowadzce z domu, kiedy skończył dziewiętnaście lat.

— Ale jak to? — Łzy napłynęły Klaudii do oczu. Wiedziała, że to kiedyś nastąpi, ale nie sądziła, że tak szybko. Przecież dopiero co zaczął studiować.

— Mamo, proszę, tylko nie płacz.

— Czy jest ci u nas źle? Masz blisko na uczelnię.

— Chcę zasmakować wolności.

— Czy my cię z ojcem ograniczamy?

Mateusz przewrócił oczami.

— To nie o to chodzi.

Do kuchni wszedł Piotr.

— Jak chce, niech się wyprowadza. Niech poczuje, jak to jest być dorosłym — wtrącił się do rozmowy.

— Ale jak pogodzisz naukę z pracą? — zapytała Klaudia.

— Pracą? — Mateusz spojrzał najpierw na matkę, a potem przeniósł wzrok na ojca. — Myślałem, że pomożecie mi z finansami.

— Mamy opłacać ci mieszkanie?

— Tak robią rodzice moich kumpli.

— Ale… — Klaudia otworzyła usta.

— Dobrze — odpowiedział Piotr. — Pomożemy ci.

— Jeśli chce być samodzielny, niech bierze się do roboty — oponowała Klaudia.

— Jeśli pójdzie do pracy, zawali naukę. — Piotr spojrzał z wyrzutem na żonę.

— To niech zostanie w domu.

Mateusz bez słowa wyszedł z kuchni.

— On powinien uczyć się samodzielności — powiedziała Klaudia do męża, kiedy leżeli już w łóżku.

— Na razie niech zajmie się nauką. Życia nauczy się potem. Stać nas na jego fanaberie.

— Piotr… Nie postępujemy właściwie.

Mąż odwrócił się do niej plecami, ucinając dalszą rozmowę.

 

Mateusz spakował swoje rzeczy w trzy kartony i już go nie było.

Klaudia poczuła się niepotrzebna. Dobrze, że Kasia została w domu, bez dzieci zapanowałaby trudna do wytrzymania pustka. Nie wiedziała, czy umiałaby ją znieść.

Co do Mateusza, stanęło na tym, że wyprowadził się z domu, a oni opłacali czynsz za jego wynajęte mieszkanie, podobnie było z rachunkami i jedzeniem. Chłopak dzwonił do matki od czasu do czasu, nie tak często, jakby kobieta tego oczekiwała, ale to zawsze lepsze niż nic.

Którejś niedzieli Klaudia nasmażyła naleśników i wybrała się do syna w odwiedziny. Mateusz nie był w domu już od dwóch tygodni.

— Daj mu żyć — powiedziała do niej Kasia przed wyjściem.

— Nie robi się takich nalotów — dodał Piotr.

Kobieta sama nie wiedziała, dlaczego nie uprzedziła syna o swojej wizycie. Może faktycznie chciała go sprawdzić. Oczami wyobraźni widziała go pijanego lub, co gorsza, naćpanego.

Zapukała do drzwi raz, drugi. Nic. Nacisnęła dzwonek.

Usłyszała szuranie. Po chwili w drzwiach stanął Mateusz owinięty ręcznikiem.

— Mamo… — Otworzył szeroko oczy.

— Przyniosłam ci naleśniki. — Klaudia wyciągnęła w jego stronę plastikowe pudełko. — Brałeś prysznic? — dodała.

— Yyy… — Chłopak był zmieszany.

— Może napijemy się razem kawy? — zaproponowała.

— Mamo, to nie jest dobry moment na wizytę.

— Ach, tak… — Klaudia poczuła się dziwnie.

— Mat! — Z głębi mieszkania dobiegło wołanie.

Mateusz był skrępowany. Zrobił się przeciąg, drzwi otworzyły się szerzej i Klaudia zauważyła leżące na materacu dwie nagie dziewczyny.

— O, Boże! — Zakryła dłonią usta.

— Mamo, nie myśl sobie, że ja…

— Ja już pójdę. — Klaudia zaczęła się wycofywać.

— Po prostu nie przychodź bez zapowiedzi! — zawołał za nią syn.

Kobieta zdawała sobie sprawę, że w tym wieku młodzi ludzie uprawiają seks. Eksperymentują, szukają swojej drugiej połowy. Tylko że uprawianie seksu z dwiema dziewczynami to była przesada. Żadnej z nich na pewno nie kocha. Nawet nie jest zauroczony. Traktował je przedmiotowo. Co dziwne, one się na to godziły.

Gdzie popełniła błąd? A może oboje z Piotrem popełnili? Chłopak widział przecież, jak Piotr ją traktuje, na pewno domyślał się też romansów ojca. Widział również, że Klaudia jest uległa i gotowa spełnić każdą zachciankę męża.

I to się odbiło na dzieciach. Nie dostrzegali w rodzicach równorzędnych partnerów. Rządził ojciec, a matka potulnie wykonywała jego polecenia. Czy na takiego samego mężczyznę wyrósł Mateusz?

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

Z Olgą przyjaźniły się, chociaż różniły się jak ogień i woda.

Olga miała cięty język, była błyskotliwa, oczytana. Do tego piękna, smukła, wysoka. Chciała być podziwiana przez mężczyzn i wzbudzać zazdrość kobiet. Być zawsze na pierwszym miejscu. Perfekcjonistka. Oryginalna, pomysłowa… Podczas gdy Klaudia robiła na obiad kotlety, naleśniki czy placki ziemniaczane, Olga zagłębiała się w tajniki kuchni japońskiej, chińskiej i koreańskiej.

Klaudia kochała przyjaciółkę, ale czasami czuła się od niej gorsza, czuła się przegrana. Zazdrościła jej tego, że to ona ma wszystko. Kiedy były nastolatkami, to „wszystko” stanowiła uroda Olgi, którą zachwycała ludzi. Klaudia też była ładna, ale nie w ten zniewalający sposób. Olga miała ognistorude włosy, które skręcały się w sprężynki, jej oczy koloru niezapominajek harmonizowały z jasną i gładką jak porcelana skórą. Miała też starszego brata, który chronił ją przed złem tego świata. Ale przede wszystkim mogła liczyć na tatę, który traktował swoją córkę jak księżniczkę. Dziewczyna była wesoła i otwarta na ludzi, podczas gdy Klaudia borykała się z nieśmiałością.

Mimo tych różnic dziewczyny bardzo się polubiły. Spędzały ze sobą wolny czas i opowiadały sobie o swoich miłościach. Zazwyczaj to Olga mówiła, a Klaudia słuchała.

Bardzo często siadały pod jabłonką, która rosła w ogrodzie Olgi, piły oranżadę i rozmawiały o przyszłości.

— Kiedy skończę trzydzieści lat, będę miała dwójkę albo trójkę dzieci, dom z ogrodem i męża, który będzie mnie obłędnie kochał — marzyła Klaudia.

— Obłędnie kochają nastolatkowie.

— Co ty mówisz?

— Prawdę. — Olga wbiła wzrok w przyjaciółkę. — Masz marzenia jak miliony ludzi na świecie. Jesteś taka przewidywalna.

— A ty? O czym marzysz?

— O podróżach w nieznane. O poznawaniu ludzi. O tym, że w wieku trzydziestu lat będę wolna, ale kochana — zakończyła zdecydowanie Olga.

Mimo dzielącej je odległości ich przyjaźń była na tyle mocna, że przetrwała. Olga często przyjeżdżała do Londynu, do przyjaciółki.

Wyszła za mąż, gdy skończyła trzydzieści pięć lat, i dopiero wtedy zdecydowała się na dziecko. Wcześniej prowadziła dość rozrywkowy tryb życia.

— Szukam — mawiała do Klaudii.

— Ale czego? — pytała ją przyjaciółka.

— Szczęścia, miłości, pana właściwego.

Z perspektywy czasu Klaudia uważała, że przyjaciółka postąpiła właściwie. Nie wpadła w ramiona pierwszego lepszego, nie wzięła ślubu w wieku dziewiętnastu lat.

Smakowała życie na wszelkie możliwe sposoby. No i wreszcie znalazła Karola, a z nim szansę na to, czego czasami zazdrościła Klaudii — stabilizację, dzieci, nawet kupki i kaszki.

Klaudia dobrze pamiętała, jak dwa dni po jej trzydziestych urodzinach przyjaciółka przyleciała do niej na kilka dni.

 

*

 

— Skończyłaś trzydzieści lat! — oznajmiła Olga, kiedy popijały kawę w kuchni.

— No…

— Tylko trzydzieści! Już dojrzała, a jeszcze młoda. Możesz wszystko! Dzieciaki wyrosły z pieluch, ba, już czuję, że niedługo będziesz mogła zażądać od nich, by się wyprowadziły.

— One nawet nie są jeszcze nastolatkami. — Klaudia jęknęła.

— A tam, nie użalaj się nad sobą. W dzisiejszych czasach dzieci szybciej dojrzewają.

— Mamo… — Rozmowę przerwała im malutka Kasia.

— Tak?

— Nie smakuje mi ta wędlina. — Dziewczynka wskazała na bułkę z szynką, którą przyniosła na talerzyku.

— Zaraz zrobię ci nową kanapkę, tylko dopiję kawę.

— Ale ja jestem głodna. Proszę, zrób mi kanapeczkę z serkiem.

— Daj mi pięć minutek.

— Pięć!

Córka chwyciła za łapkę swojego ulubionego misia i poszła oglądać bajkę.

— Przepraszam, na czym skończyłyśmy? — Klaudia zwróciła się do przyjaciółki.

— Mamo… — Do kuchni wbiegł Mateusz. — Mnie też zrób kanapkę. Proszę.

Klaudia przewróciła oczami i zabrała się do robienia kanapek.

— Na tym, że miałaś urodziny — przypomniała Olga. — Czy twój mężulek wręczył ci jakiś odlotowy prezent?

Kiedy dzieci otrzymały po kanapce, Klaudia usiadła na taborecie.

— Wczoraj Piotr zaprosił mnie na kolację.

— Super.

— Nie tak do końca super. Kiedy jedliśmy, zadzwonił do niego szef.

— Chyba mu powiedział, że świętujecie twoje urodziny?

— Nie, nie powiedział. Wyszedł, zostawiając mnie samą.

— A prezent?

— Dostałam buziaka. Prezentem miała być romantyczna kolacja.

— Dupek.

— Takie rzeczy się zdarzają.

— Twój mąż jest dupkiem i uświadom to sobie… — Olga była naprawdę zła. Nie przepadała za mężem przyjaciółki, wręcz go nie znosiła.

— Wiesz, małżeństwo to nie jest sielanka…

Olga nie skomentowała słów przyjaciółki, tylko dopiła kawę.

— Olga, nie pomyślałaś o tym, by z kimś związać się na stałe? — Klaudia zmieniła temat.

— Myślę o tym nieustannie, tylko w moim otoczeniu są osobniki, które myślą tylko o tym, by mnie porządnie zerżnąć.

— Olga, dzieci są w drugim pokoju…

— Niech się uczą od małego.

— Może jesteś zbyt wybredna…

Nie chcę skończyć jak ty — pomyślała w duchu Olga, a na głos powiedziała:

— Kilka tygodni temu poznałam Darka. Zakochałam się w nim. Było mi z nim dobrze, z każdym dniem utwierdzałam się w przekonaniu, że to ten, a nie żaden inny. Żyliśmy chwilą. Po tych kilku tygodniach znajomości zaczęłam myśleć o naszej wspólnej przyszłości. Tyle że tylko ja o tym myślałam, on nic na ten temat nie wspominał. „Chciałbyś kiedyś mieć dzieci?” — zapytałam któregoś wieczoru, kiedy leżeliśmy w łóżku. „Dzieci? Jakie dzieci?” „Nasze wspólne”.

Zerwał się z łóżka jak oparzony. „Myślałem, że jesteś inna”.

„Inna?” „Myślałem, że będę miał z tobą fun”. „Aha…”

Pierwszy raz nie wiedziałam, co powiedzieć. Zrozumiałam, że nie traktuje mnie poważnie. Kiedy postanowiłam odejść, nie próbował mnie zatrzymać. Mam trzydzieści lat i coraz bardziej chciałabym mieć dziecko — westchnęła.

Klaudia poczuła, jak w przełyku rośnie jej dławiąca kula.

Ona sama myślała, że przyjaciółce pasuje taki styl życia.

Bez zobowiązań. Chwyciła ją za rękę.

Olga kontynuowała:

— Nie chcę niczego robić na siłę. Nie chcę rzucać się w ramiona pierwszego lepszego i wrabiać go w dzieciaka. Chcę czuć, że to jest to. Mam wiele zamężnych znajomych.

Prawie żadna z nich nie jest szczęśliwa. No może ze trzy, cztery. A pozostałe wcale nie fruwają z radości. Ty też uważasz, że żaden związek nie jest doskonały i że trzeba chodzić na kompromisy, by być szczęśliwą?

— Tak, tak uważam. — Klaudia pokiwała głową.

— Klaudia, ale tak z ręką na sercu, powiedz, czy jesteś szczęśliwa?

— Nie wiem.

— No właśnie. Połowa z was nie jest. Nie jest fajnie, kiedy spędzam kolejny weekend z książką w czterech pustych ścianach i wypijam butelkę wina, ale wciąż wierzę, że jeszcze kogoś wartościowego znajdę. A nie tylko kłamców, rypaczy i pierdzących w stołek kolesi.

— Pojechałaś po bandzie.

Klaudia wiedziała jednak, że przyjaciółka nie mogła tego ująć lepiej.

Następnego dnia Olga zaprosiła przyjaciółkę na urodzinowy obiad do restauracji. Siedziały przy stoliku i rozmawiały o leczniczych właściwościach miodu.

— Ty słyszysz, o czym my mówimy? — zaśmiała się Olga. — Niczym stare dewoty gadamy, co nas uleczy z przeziębienia.

Klaudia też zaczęła się śmiać.

— No dobrze, więc przyznam się, że ci trochę zazdroszczę.

— Czego?

— Choćby tego seksu z różnymi facetami.

— Jeśli chcesz, też możesz się z kimś bzyknąć.

— Mam męża.

— Powiem ci tak: seks jest przereklamowany. A kochankowie nie tacy szarmanccy jak w tych wszystkich komedyjkach romantycznych. Zamiast czułych wyznań — zdjęcie sterczącego penisa.

— Wysyłają ci zdjęcia swoich członków?

— Tak. Myślą pewnie, że płonę z ekstazy, gdy zobaczę sterczącą pałę.

Zaczęły się śmiać.

— Ale wiesz, to jednak bywa kręcące. My z Piotrem znamy się jak łyse konie i więcej nam się nie chce, niż chce.

— Bywa, do czasu. Nowość zawsze kręci, ale każda nowość w końcu nie jest już nowością. Najpiękniejsza jest miłość.

— Ty to mówisz? Kobieta wyzwolona?!

— Nawet ja czasami wolę być przytulana niż bzykana.

 

Olga wyjechała w czwartek, a w piątek przylecieli w odwiedziny rodzice Piotra.

W sobotni wieczór mieli wspólnie wyjść do restauracji. Dzieci już spały, a opiekunka czytała książkę. W pokoju, gdzie czekali na Piotra, panowała ciężka atmosfera.

Teściowa zerkała na zegarek, potrząsając przy tym głową. Jej fryzura, spryskana dużą ilością lakieru, wyglądała niczym hełm. Przez głowę przemknęła Klaudii myśl, że starsza kobieta szykuje się na wojnę. Zachciało jej się śmiać, ale przygryzła dolną wargę, by nie parsknąć na cały głos. Była zdenerwowana faktem, że Piotr nawet w sobotę musiał iść do firmy.

— Czy Piotrek zawsze pracuje w soboty? — zapytała teściowa. Jej głos ociekał sarkazmem.

— Dość często.

— Rozumiem.

Klaudia nie wiedziała, co miałaby jej jeszcze powiedzieć, chwyciła za kieliszek i zaczęła sączyć wino.

— Dużo pijesz? — zapytał ją teść.

— Nie, skąd.

— Wczoraj też popijałaś wino.

Boże, czy próbują z niej zrobić alkoholiczkę?

— Tak, dla odprężenia.

— Coś się psuje u was w małżeństwie? — Ojciec Piotra drążył temat.

— Wszystko w porządku.

— A mówiłam! Po co był ten ślub? Byliście tacy młodzi… — dodała swoje trzy grosze teściowa.

— Mamo… — To słowo stawało jej w gardle niczym dławiąca klucha. Wolałaby zwracać się do teściowej per „pani”. — Jesteśmy szczęśliwi. — Głos Klaudii stał się piskliwy.

Jak zawsze, gdy była zdenerwowana.

Czy byli szczęśliwi?

 

Piotr wpadł do domu o dwudziestej.

— Przepraszam, zasiedziałem się w pracy.

— Ale nic nie szkodzi. — Teściowa uśmiechnęła się do syna. — Musisz ciężko pracować, aby utrzymać rodzinę.

Klaudia wiedziała, że był to przytyk w jej stronę. Wtedy pracowała na zmywaku za marne grosze, tylko kilka godzin w tygodniu.

— Ja zajmuję się domem, dziećmi — próbowała coś powiedzieć.

Teściowa zignorowała ją, chwyciła pod rękę Piotrka i skierowała się w stronę drzwi.

 

Następnego dnia rano Klaudia zeszła do kuchni, by zaparzyć kawę.

W kuchni zastała teściową, która jadła już śniadanie.

— Dzień dobry — odezwała się.

— Cześć — odpowiedziała teściowa.

Klaudia stanęła jak wryta. Teściowa nigdy nie pozwalała sobie na taki luz. Nigdy z jej ust nie słyszała, by do kogokolwiek mówiła: „Cześć”.

— Kawy? — zapytała Klaudia.

— Z chęcią się napiję.

Klaudia włączyła ekspres.

Po kilku chwilach kawa była gotowa. Klaudia postawiła jedną filiżankę obok teściowej, a drugą przed sobą.

— Ufasz Piotrkowi? — Teściowa popatrzyła synowej w oczy.

— Skąd to pytanie? — Klaudia była naprawdę zdziwiona.

— Powinien więcej czasu spędzać z tobą i dziećmi. Nikt nie pracuje tak długo w sobotę.

— Wie mama, Piotrek naprawdę ma dużo pracy.

Teściowa sięgnęła po łyżeczkę i zaczęła mieszać kawę.

— Mógłby pracować też w domu.

— Nasze małżeństwo nie jest idealne, ale…

— Nie ma idealnych małżeństw. Powinnaś być wobec niego bardziej wymagająca.

— Kocham go.

— Kochasz za mocno. — Teściowa upiła łyk kawy. — I to jest twój błąd. Kochaj, ale nie pozwalaj mu na wszystko. Chyba nie jesteś aż tak ślepa.

— Mama mnie nie lubi i to dlatego… — Klaudia poczuła, że ogarnia ją panika. Miała ochotę się rozpłakać.

— Moje lubienie nie ma tu nic do rzeczy. Chciałam was ustrzec przed popełnieniem błędu. Ciebie ustrzec. Mężczyzna powinien się wyszaleć, zanim włoży na palec obrączkę, żeby potem nie robił głupot.

— A mama skąd o tym wie?

— Bo niejedną krzywdę wyrządził mi mąż. Piotrek zachowuje się dokładnie tak samo jak on. Wczoraj, kiedy wszedł do domu, nie miał zaróżowionych policzków z zimna… To była roztarta różowa szminka.

Klaudia zaczęła szybko mrugać powiekami.

— Dziewczyno — teściowa nachyliła się nad stołem — weź się w garść i nie pozwalaj mu na wszystko.

 

— Mama pytała, czy u nas wszystko dobrze. — Wieczorem Klaudia zaczęła rozmowę z Piotrem.

— Martwi się — odpowiedział mąż.

— A ma powody? — Spojrzała na niego.

— Niby dlaczego? — Nakrył się szczelnie kołdrą po samą szyję.

— Jak jest między nami? — Kobieta odpowiedziała pytaniem na pytanie.

— W porządku.

— W porządku? Nie lepiej ani gorzej, tylko w porządku?

— O co ci chodzi? Jest dobrze. Mamy nowy dom, mam dobrą pracę, dzieciaki są zdrowe.

— I jest w porządku.

— Tak. — Pocałował ją w policzek.

Klaudia chciała, by mąż wykazywał większe zaangażowanie. Chciała mu opowiedzieć o swoich domysłach, o przypuszczeniach teściowej. Chciała wykrzyczeć mu wszystko, co jej leżało na sercu.

Piotr objął ją ramieniem, a ona się w niego wtuliła.

— Wszystko w porządku. Mam tylko dużo pracy.

Odwróciła się w jego stronę. Pocałowała go w usta, a po chwili zaczęła masować jego udo. Mężczyzna odsunął jej rękę.

— Już śpij, po prostu śpij.

Zamknął oczy i już po chwili kobieta słyszała jego równy, spokojny oddech.

Zasnął, a ona się rozpłakała.

 

*

 

To było prawie dziesięć lat temu. Już wtedy była nieszczęśliwa. Już wtedy powinna była spakować manatki. Zmarnowała dziesięć długich lat.

W wieku trzydziestu dziewięciu lat Klaudia miała męża, dzieci, dom z ogrodem, ale wcale nie była szczęśliwa, a przede wszystkim nie czuła się kochana. Z Piotrem, oprócz dzieci, nie łączyło jej już nic.

W tym zatłoczonym mieście czuła się samotna jak nigdzie indziej. W Londynie miała znajomych, ale nie przyjaciół. Znajomych, z którymi mogła wyjść na spacer, do kawiarni, porozmawiać na niezobowiązujące tematy, ale jak długo można tak żyć? Rozmawiać o wszystkim, a tak naprawdę o niczym…

Najchętniej spakowałaby walizkę i wyjechała do Polski. Zakończyłaby ten etap swojego życia, ale sama nie wiedziała, czy była na to gotowa. No bo kto w wieku prawie czterdziestu lat rozpoczyna wszystko od nowa…

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

Był piątkowy wieczór. Piotr wrócił do domu o osiemnastej.

— Zjadłam już kolację — powiedziała Klaudia.

— Mhm — burknął pod nosem.

Położył na stole neseser. Podszedł do zlewu, podwinął rękawy koszuli, odkręcił kran i umył ręce.

Klaudia nie lubiła, kiedy Piotr mył ręce w kuchni, a tym bardziej kiedy kładł na stole neseser. Nigdy mu jednak o tym nie powiedziała, więc mężczyzna nie wiedział, że takie zachowanie irytuje żonę.

— Jak w pracy? — zapytała. Czyż to nie jest standardowe pytanie, które żony zadają mężom, kiedy ci przekraczają próg domu?

— Ciężko.

— Napijesz się wina?

— Tak. I zjadłbym coś.

Klaudia odgrzała w mikrofali ryż z pulpetami. Z lodówki wyciągnęła buraczki i resztki sałatki.

— Dzięki — burknął pod nosem.

Piotr jadł obiad, a Klaudia usiadła naprzeciwko niego i sączyła wino. Nie odzywali się do siebie.

— Wyczytałam gdzieś, że małżeństwa z długim stażem rozmawiają ze sobą tylko piętnaście minut w ciągu dnia. — Kobieta przerwała ciszę.

— A o czym tu rozmawiać, kiedy ludzie znają się na wylot?

O wszystkim! — chciała krzyczeć. Choćby o tym, że dzisiaj się rozpłakała. Płakała bez powodu. A może jednak miała powód? Od kilku lat czuła się niekochana. Chciała, aby ktoś złapał ją w ramiona i tulił, zapewniał o swojej miłości.

— To są romantyczne bzdury — powiedziała jej któregoś dnia Olga.

— A ty byś tak nie chciała? — zapytała przyjaciółkę Klaudia.

— Pewnie, że bym chciała. Ale życie to życie, a romans to romans. Musisz rozgraniczyć te dwie rzeczy.

Nie wierzyła jej. W życiu małżeńskim ludzie też się przytulają, kochają, mówią sobie czułe słowa. Wyrażają swoją miłość czułymi gestami. Małżeństwo nie polega tylko na pracy, praniu, sprzątaniu i wymianie kilku zdań przy kolacji czy obiedzie.

Klaudii wydawało się, że kobiety są stworzone do kochania. Nikt tak mocno nie potrafi kochać jak kobieta. Czasami kobiety kochają tych, którzy nie są warci miłości, tych, którzy ich nie chcą. I choćby wytłumaczyły sobie na milion sposobów, że nie warto, to i tak ich serce będzie kochało.

Będą walczyły o uczucie, choćby dogasające.

— To żałosne kobiety — tłumaczyła jej nieraz Olga.

Klaudia nie chciała być żałosna, a mimo to nie potrafiła odejść od męża.

Kiedy była świeżo po ślubie i słyszała opowieści kobiet o tym, jak im źle, że mąż ich nie docenia, że nie rozmawiają już ze sobą, nie są dopieszczane, że im nie wyszło, myślała o nich, że są żałosne. Skoro im tak źle, dlaczego nie odejdą, dlaczego nie porozmawiają z mężem? A teraz sama stała się jedną z tych kobiet.

 

Monotonia w związku może doprowadzić do szaleństwa. Kiedy dni zlewają się ze sobą, w najbardziej nawet cierpliwym człowieku rodzi się bunt, że coś szwankuje. Dlaczego żyję tak, a nie inaczej? Dlaczego mój współmałżonek mnie nie dostrzega? Co zrobiłam nie tak?

Samotność atakuje, wyziera z każdej szczeliny, dobiera się do serca, które jakoś już tak żwawo nie bije.

Samotność sprawia, że człowiekowi odbija. Farbuje włosy z blond na czarno, przechodzi na dietę, odsysa sobie tu, wpuszcza gdzie indziej, znajduje kogoś na boku. Trzepoty skrzydeł, skoki ze spadochronu, ukradkowe wiadomości, byle tylko uciec od rutyny. Zapomnieć lub przypomnieć sobie, jak było kiedyś.

Romanse rodzą się z braku miłości, zrozumienia, kiedy serce woła: „Mam dość!”. Nie chodzi nawet o seks, choć większość mężczyzn pewnie tak powie. Powie to kolegom, znajomym, przyjaciołom, że z tą czy tamtą kochanką to dla seksu, rozrywki, rozładowania emocji, bo żona nie daje.

Romanse rodzą się dlatego, że małżonkom dalej do siebie niż bliżej.

 

Klaudia była kiedyś wesołą kobietą. To przez ostatnie kilka lat ucichła, zmarkotniała, przestała się uśmiechać. Życie w Anglii zmieniło ją.

— Tutaj poczujesz, że żyjesz — zapewniał ją Piotr przed wyjazdem. — Nie będziemy się martwić o pieniądze — powtarzał.

Faktycznie, nie musieli się martwić o pieniądze, ale na obczyźnie kobieta przekonała się, że prawdą jest, iż pieniądze szczęścia nie dają. Wolałaby już żyć od pierwszego do pierwszego w Polsce, ale być w swoim domu, być szczęśliwą.

W Londynie mogła nie pracować, bo pensja Piotra starczała spokojnie na ich utrzymanie, ba, nawet mogli dwa razy do roku pozwolić sobie na zagraniczne wakacje.

Pracowała, bo chciała. Ostatnio wciąż zadawała sobie pytanie: „A co, jeśli on odejdzie? Zostanę z niczym. Muszę pracować”.

Piotr wyrzucał jej, że jest sprzątaczką. On piastował „wysokie stanowisko”, a ona prowadziła firmę sprzątającą.

Kiedy skończył studia, zahaczył się w dużej zagranicznej korporacji, najpierw na staż, potem jako handlowiec. Jego wyniki były tak dobre, że dyrektor zaoferował mu pracę w Londynie. Klaudia od początku nie chciała wyjeżdżać, ale w końcu Piotr ją przekonał.

Ona swoją karierę w Londynie zaczęła od pracy na zmywaku w obskurnym barze, potem pracowała jako sprzątaczka w jednym z hoteli. Kiedy odkurzała brudne pokoje hotelowe, płakała.

— Naucz się angielskiego, to nie będziesz sprzątać kibli — powtarzał jej mąż.

Próbowała się uczyć języka, ale miała z tym trudności. Nie była dobra w przyswajaniu języków obcych.

Po pięciu latach otworzyła swoją firmę sprzątającą. Była dyrektorką sprzątaczek. Tak siebie nazywała. Wcale jej to nie uwłaczało, ale praca nie była spełnieniem jej marzeń.

W swojej firmie sprzątającej zatrudniała zazwyczaj kobiety. Polki na dorobku, które przyjechały do Anglii z różnych powodów. Były kobiety, które harowały z mopem od świtu do nocy po to tylko, by wysłać rodzinie jakieś pieniądze na życie, i takie, które chciały mieć w rodzinnym kraju własny kąt, więc odkładały każdego funta na upragnione mieszkanie. Były i młode dziewczyny, które zarabiały na naukę.

Klaudia dobrze pamiętała panią Krysię…

 

Pani Krysia pracowała z Klaudią od początku. W wolnych chwilach zwiedzała Anglię, Szkocję i Walię. Chodziła do drogich restauracji i jadła to, o czym tylko zamarzyła. Dwa razy w miesiącu była u kosmetyczki, a raz w miesiącu u fryzjera.

— Odchowałam dzieci, wnuki, teraz mi się coś od życia należy — powiedziała kiedyś Klaudii.

Kobieta pomyślała, że to samolubne, przecież mogła zarobione pieniądze wysyłać wnukom i dzieciom. Po zastanowieniu stwierdziła, że pani Krysia też zasługiwała na to, by pozwolić sobie na chwile przyjemności, by zrobić coś dla siebie.

— Oszczędzamy, pracujemy, bierzemy kredyty, ale tak naprawdę nie żyjemy. Życie dla pieniądza to wcale nie jest życie, szkoda, że zrozumiałam to dopiero po swoich sześćdziesiątych piątych urodzinach.

Pewnego dnia Klaudia przyjechała na inspekcję domu, który wysprzątała pani Krysia. Wiedziała, że będzie lśnił czystością, ale taka była jej praca, musiała nadzorować swoje pracownice.

Usiadły na workach pełnych śmieci. Krysia zapaliła papierosa.

— Klaudia, dzieciaku, dlaczego jesteś taka smutna?

— Nie jestem — odpowiedziała za szybko kobieta. Nie była smutna, raczej przygaszona. Rozczarowana swoim życiem.

— Twój mąż to gbur — wypaliła bez namysłu Krysia.

Szefowa roześmiała się w duchu na te słowa.

Pani Krysia poznała kiedyś Piotra na kolacji, którą Klaudia organizowała dla swoich pracownic. Piotr dawał odczuć kobietom, że jest kimś lepszym. A czy tak było naprawdę? Nie. Bo wysokie stanowisko czy lepsze zarobki nie czynią z nikogo lepszego człowieka.

Klaudia przez całą kolację prosiła w duchu, by jej mąż się gdzieś ulotnił. W końcu, po skończonym posiłku, wyszedł ostentacyjnie z lokalu, a kobiety odetchnęły z ulgą.

Dopiero wtedy zaczęła się dobra zabawa.

— Może i gbur. — Wróciła do rozmowy.

— Dziewczyna taka jak ty zasługuje na kogoś lepszego.

— A jaki miałby być ten lepszy mężczyzna?

— Taki, co to przytuli i zadba o kobietę, niebrzydki i niegłupi. Taki, który będzie kochał cię tak samo mocno jak ty jego.

— Takich mężczyzn już nie ma, wymarli wraz z dinozaurami.

— Są, są… — Krysia zaciągnęła się papierosem. — A i dziki musi być.

— Dziki?

— Tak. Jesteś za spokojna. Taki dziki facet to by cię rozruszał. Wyjechałabyś z nim na koniec świata. Biegała po plaży nago i jadła arbuzy.

Młodsza kobieta uśmiechnęła się do siebie.

— Oj, pani Krysiu… — Klaudia wstała i otrzepała spodnie. — Gdyby to wszystko było takie proste.

— Lubisz przewidywalność. A najpiękniejsze rzeczy są nieprzewidywalne.

— Jestem mężatką.

— Dziś jesteś, jutro możesz nie być.

 

Nocą, tuż przed zaśnięciem, Klaudia myślała o tym, co powiedziała jej pani Krysia. Nie dało się zaprzeczyć, że lubiła przewidywalność, bo ona dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Tylko że przewidywalność była równa nudzie.

Czy chciałaby coś zmienić w swoim życiu? Chciała, ale się bała. Każda myśl o zmianie wywoływała w niej przerażenie.

I wtedy po raz pierwszy pomyślała o ucieczce. Dzieci już miała odchowane. Przez kolejne kilka dni marzyła o złotym piasku, lazurowej wodzie, drinku z palemką, tańcach od świtu do nocy.

Po miesiącu przestała marzyć, bo życie to życie, a marzenia to marzenia.

Koniec i kropka.

 

Od trzech lat mówiła mężowi o powrocie do Polski. A on miał już dosyć słuchania jej narzekań na Anglię. Na kraj, który dla niego był swoistym Eldorado.

— Chciałabym polecieć do Polski na kilka tygodni — powiedziała, kiedy leżeli z Piotrem w łóżku.

— Tygodni? Tak ci tu źle? — zapytał.

Skinęła głową. Bała się odezwać, bo wiedziała, że skończy się to awanturą.

— Dlaczego?

— Tęsknię za Polską, mamą, za znajomymi. Tutaj nigdy nie będę się czuła u siebie. Jestem obywatelką drugiej kategorii.

— Musimy o tym teraz rozmawiać? — ziewnął. — Chciałbym się wyspać. Jutro mam spotkanie zarządu.

— Nigdy nie masz czasu porozmawiać ze mną na ważne tematy. — Usiadła na łóżku.

— To nie jest ważny temat, tylko twoje fanaberie. Tutaj naszym dzieciom jest lepiej. Mają zapewnioną przyszłość. Pieniądze…

— W życiu liczy się coś więcej niż pieniądze…

Zaśmiał się, a ona jęknęła. Czuła, że zbiera jej się na płacz.

Gdzie podziała się tamta odważna kobieta, którą kiedyś była? Co ją tak zmieniło? Mogła wyjechać, nikt jej tu na siłę nie trzymał. A jednak bała się. Bała się powrotu.

Tyle lat… Życie się zmieniło, Polska się zmieniła, jej znajomi też byli już inni. Bała się, że nie odnajdzie się w polskiej rzeczywistości. Bała się zaczynać życia od nowa w pojedynkę. Za kilka tygodni kończy czterdzieści lat, jest na półmetku.

— Zachowujesz się jak mała, rozkapryszona dziewczynka, która chce lizaka. A jak go nie dostaje, to tupie nóżką i płacze. Daj spokój ze swoimi humorami. Tu jest teraz twój dom.

Piotr zgasił lampkę i odwrócił się na bok.

Klaudia czuła od dawna, że nie ma wsparcia w mężu, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest samotna.

Zamknęła oczy, ale nie mogła zasnąć.

Emigracja niszczy miłość, rozluźnia więzy rodzinne.

Emigracja hartuje. Jest dla ludzi silnych, odważnych, nie dla wrażliwców. Tutaj zawsze jesteś postrzegany jako obcy.

Nie urodziłeś się tutaj, nie znasz ich tradycji. Nieważne, jak bardzo będziesz się starał, co robił, i tak będziesz emigrantem, kimś z zewnątrz.

To gdzieś tam, za wielką wodą, jest twoja grusza, twój krzak agrestu, twoja góra.

W Polsce nawet słońce mocniej grzeje.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 4

 

Klaudia uśmiechała się od ucha do ucha. W piątek po południu miała przylecieć Olga z Zosią, swoją córką.

Kiedy przyjaciółka urodziła dziecko, rzuciła ciepłą posadkę w banku i cały swój czas poświęciła rodzinie. Miała zainwestowaną w nieruchomości sporą sumkę pieniędzy. Posiadała również oszczędności, dlatego mogła żyć spokojnie, nie martwiąc się o przyszłość. W dodatku jej mąż, Karol, również dobrze zarabiał.

Klaudia cieszyła się z przyjazdu Olgi również ze względu na córkę. Kasia uwielbiała kobietę. Była taką ciotką-przyjaciółką, powierniczką. To Oldze dziewczyna mogła się zwierzać. Czasami Klaudia próbowała wyciągnąć od przyjaciółki coś na temat córki, ale ta milczała jak zaklęta.

— Nie martw się, jeżeli coś będzie się z nią działo, na pewno ci o tym powiem — zapewniała ją przyjaciółka.

 

W sobotni wieczór kobiety postanowiły urządzić sobie babski wieczór. Mateusz zobowiązał się, że zostanie z małą Zosią, a one we trzy poszły do pubu.

— Mogę z wami napić się wina? — zapytała Kasia.

— Nie — padło z ust Klaudii.

— Tak — powiedziała w tym samym czasie Olga.

Klaudia spiorunowała przyjaciółkę wzrokiem.

— Ona ma już dziewiętnaście lat, nie musi pytać cię o pozwolenie.

— Dla mnie wciąż jest małą dziewczynką.

— I tu jest pies pogrzebany. Przestań traktować ją jak małą dziewczynkę, a zacznij traktować jak kobietę — powiedziała stanowczym głosem Olga.

— Dobrze, napijmy się więc we trzy wina — powiedziała Klaudia bez przekonania. Może faktycznie jestem zbyt despotyczna? — pomyślała.

— Dziękuję, ciociu. — Kaśka uśmiechnęła się do Olgi.

Popijały wino, jadły chipsy i opowiadały sobie śmieszne historie. Ten wieczór należał do nich.

— Może przenocujesz dziś u nas? — zaproponowała przyjaciółce Klaudia, która wynajęła pokój w hotelu.

Olga skrzywiła się. Nie przepadała za Piotrem.

— Nie to, że on mi coś zrobił, ale nie cierpię patrzeć, jak go na siłę uszczęśliwiasz. I na to, jak on cię traktuje — powtarzała jej nieraz.

Klaudia zawsze tłumaczyła męża, że on jest zapracowany, zmęczony, jednak Olga wiedziała swoje. Piotrowi wygodnie było tak żyć, a jej przyjaciółka godziła się na taki związek i takie traktowanie, co najbardziej ją bolało.

Tłumaczyła też innych, za wszelką cenę chcąc ich uszczęśliwić.

— Wiesz, mamo — zaczęła Kasia — te próby uszczęśliwiania innych sprawiają czasami, że ludzie czują się nieszczęśliwi.

Klaudia spłonęła rumieńcem.

— Nie rób niczego na siłę, bo to zawsze odbije się czkawką. Ciocia nie chce u nas mieszkać i uszanuj to.

— Ej, ej, dziewczyny. — Do rozmowy wtrąciła się Olga. Przenieśmy nasz babski wieczór do mojego hotelowego pokoju. Maseczki, chipsy, lody, rzewna muzyka i tańce.

Klaudia uśmiechnęła się do przyjaciółki, a ta puściła do niej oko. Piły, płakały, śmiały się, tańczyły.

Imprezę skończyły o czwartej nad ranem.

 

*

 

Kiedy Olga wróciła do Polski, życie Klaudii i Kasi wróciło na dawne tory.

Kaśka coraz częściej miała ochotę potrząsnąć swoją matką i wrzasnąć:

— Co, ty kobieto, wyprawiasz?!

I teraz, kiedy matka zmywała talerze po kolacji, też miała ochotę jej nawciskać. Mogła wstać i jej pomóc, ale nie zrobiła tego, na przekór. Zamiast tego wbijała paznokcie we wnętrze dłoni. Obiecywała sobie w duchu, że nigdy nie będzie taka jak matka. Służąca dla całego domu.

Odkąd Kaśka pamiętała, mama gotowała, prała, robiła śniadania i obiady. Nawet kiedy założyła tę swoją śmieszną firmę i miała kupę roboty, to i tak każdego dnia podawała gorący obiad.

Nigdy się nie sprzeciwiła. Nigdy nie powiedziała do dzieci: „W zamrażarce jest mrożona pizza”. U nich w zamrażarce nie było pizzy. Co najwyżej pieczony schab ze śliwką, mielone czy potrawka z kurczaka.

Kaśka nie chciała urodzić dziecka w wieku dziewiętnastu lat, tak jak mama. Nie chciała mieć męża i gotować mu obiadków, podczas gdy on i tak będzie miał to wszystko w nosie.

Oczywiście ojca też winiła za to wszystko. Winni byli oboje.

 

*

 

Klaudia często chodziła z mężem na bankiety, ale nie przepadała za nimi. Najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie.

Czuła się tam jak piąte koło u wozu. Ludzie, których tam spotykała, przerażali ją. A ten ich snobizm bycie na pokaz wręcz ją śmieszyły. Dyskusje pań o tym, gdzie kupiły swoje piękne suknie… Ona chodziła do lumpeksów i to nie dlatego, że nie było jej stać na markowe ubrania. W ciucholandach można było znaleźć prawdziwe perełki.

— Och, jak miło cię widzieć. — Michelle, żona prezesa banku, nachyliła się ku niej i pocałowała powietrze obok jej policzka.

— Ciebie również — skłamała Klaudia.

Usiedli do stołu. Orkiestra grała jazz. Piotr nie przepadał za nim, jednak przy stole zachwycał się muzyką. Obłudnik — pomyślała Klaudia.

— Przypomnij mi, gdzie pracujesz? — zapytał John.

— Prowadzę firmę sprzątającą.

— Froteruje podłogi na błysk — zaśmiał się Piotr.

Klaudia zamarła. Przy stole rozległ się rechot.

— Polskie sprzątaczki są najlepsze — zawtórował męski głos.

— Praca jak każda inna — odpowiedziała.

Znów śmiech.

— Przepraszam — powiedziała Klaudia i odsunęła krzesło, po czym szybkim krokiem udała się do toalety.

Usiadła na sedesie. Zacisnęła dłonie w pięści. Nie chciało jej się płakać, była zła, wręcz wściekła, najchętniej coś by rozwaliła.

Jak on mógł mi to zrobić? — pomyślała o mężu. Jak oni mogli tak jawnie się z niej naśmiewać?

Po kilku minutach wyszła z toalety. Piotr czekał na nią przed drzwiami.

— Chcę stąd wyjść — powiedziała.

— Teraz nie możemy.

— Pewnie, że możemy.

— Nie… — syknął przez zaciśnięte zęby. Chwycił żonę pod ramię i poprowadził w kąt sali. — O co ci znów chodzi? — zapytał poirytowanym głosem.

— Co to było?

— Co?

— Te niby-żarty o polskich sprzątaczkach — mówiła wściekła.

— To był tylko żart — powiedział.

— Zabolał mnie.

— Tak się żartuje.

— Żartujesz ze swojej polskości? Nabijasz się z ludzi, którzy tu przyjeżdżają za chlebem?

— Ale taka jest prawda. Większość naszych rodaków za granicą pracuje poniżej swoich kwalifikacji.

— I co z tego? Gdyby mieli możliwości w Polsce, to nie pchaliby się na zmywak.

— Ja jestem…

— Dzięki protekcji tatusia dostałeś się do dobrej firmy. Nie wszyscy mają nadzianych rodziców.

— No ty masz tylko mamę…

— Ale taką, która mnie kocha.

Klaudia odwróciła się i podeszła do stołu. Sięgnęła po kieliszek szampana.

Piotr wrócił do swoich znajomych. Prężył się i brylował w towarzystwie, podczas gdy ona stała samotnie pod ścianą, ściskając w ręku kieliszek.

Mijały minuty, a jedyne, czego chciała, to stamtąd wyjść.

Jej mąż bawił się w najlepsze. Flirtował z piękną blondynką, tańczył z żoną prezesa.

Wyszli z przyjęcia dopiero o północy.

 

— Podoba ci się? — zapytała Klaudia męża, kiedy byli już w domu.

— Kto?

— Ta blondynka, z którą spędziłeś pół wieczoru.

— Cathriona?

— Chyba tak.

Spojrzał na żonę takim wzrokiem, jakby się nią brzydził.

— Tak, podoba mi się — wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Co ciekawe, Klaudia nie poczuła nawet odrobiny zazdrości.

— A wiesz, dlaczego mi się podoba?

— Bo jest atrakcyjna.

— Nie tylko dlatego. Jest pewna siebie, odważna, wygadana, robi karierę.

— Nie to co ja.

— Nie to co ty! Przebywanie w jej towarzystwie jest jak jazda na rollercoasterze. Bywa nieobliczalna, kocha życie, uśmiecha się cały czas — wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu maszynowego.

Każdy pocisk trafiał prosto w jej serce i rozrywał je na drobne kawałki. Nie chodziło wcale o tamtą kobietę, ale o to, jak ją samą postrzegał: jako sfrustrowaną, zagubioną, smutną. Wyczytała w jego oczach nie tylko złość, ale i pogardę.

— To co dalej? — Klaudia sama nie wiedziała, jak zdobyła się, żeby wykrztusić z siebie to pytanie.

— Jak to, co dalej? Przecież nie mam z nią romansu.

— Ale chciałbyś mieć, prawda?

— Chciałbym być wolnym człowiekiem, okej? A nie jestem. Wiele rzeczy bym chciał.

Usiadł na łóżku, ściągnął spodnie i skarpetki. Wszystko rzucił na podłogę.

— Złóż pozew o rozwód z twojej winy.

— Z mojej? Nigdy. — Wstał raptownie z łóżka. — Nie dam ci satysfakcji, byś puściła mnie z torbami. Poza tym nie chcę się rozwodzić.

— Podoba ci się takie życie? — Głos Klaudii nabierał pewności siebie.

— Nie, nie podoba mi się, ale się przyzwyczaiłem. Od lat żyjemy obok siebie.

— Nie z mojej winy.

— Wina leży zawsze pośrodku. Może powinnaś się bardziej postarać.

— Postarać… — powtórzyła jak echo.

Podeszła do okna i spojrzała na uśpione miasto.

— Jesteś kłębkiem rozchwianych emocji i kompleksów.

Klaudia odwróciła się gwałtownie.

— Dość! Dość, kurwa! Mam dosyć ciągłego upokarzania. Może przeanalizujemy ciebie: sfrustrowany, łysiejący czterdziestolatek, ze sflaczałym brzuchem, nóżkami jak patyczki, który dowartościowuje się władzą, jaką daje mu wysoka pozycja. Myślisz, że ta cała Cathriona zwróciłaby na ciebie uwagę, gdybyś był piekarzem, taksówkarzem czy kurierem? Wątpię. Pociągają ją pieniądze i twoje stanowisko, a ciebie jako człowieka ma gdzieś. Zrozum to wreszcie! — Sama była zaskoczona tym, co powiedziała.

Piotr patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. A potem, nic nie mówiąc, zgasił nocną lampkę i położył się do łóżka.