Wszystkie światy Roberta Szmita - Grzegorz Żurek - ebook

Wszystkie światy Roberta Szmita ebook

Grzegorz Żurek

3,5

Opis

Historia, która wydarzyła się w co najmniej jednym wszechświecie

Robert Szmit prowadzi niczym niewyróżniające się życie przedstawiciela klasy średniej. Praca, żona, córka. Mieszkanie, samochód, drobne przyjemności i jedna powieść w dorobku. Napisana wiele lat temu, bardziej w efekcie psychozy niż przypływu talentu. To właśnie ona sprawia, że Szmit niespodziewanie staje się twarzą nowego ruchu z pogranicza religii i nauki, inspirowanego wywiedzioną z fizyki kwantowej hipotezą istnienia wszechświatów równoległych.

Bohater zamiast być szczęśliwym i dyskontować sukces, zdaje się przerażony zachodzącymi wokół niego zmianami społecznymi i technologicznymi. Te zaś następują w szalonym tempie i wkrótce doprowadzą do zweryfikowania wszystkich pozornie niezmiennych prawd, w które ludzkość wierzyła przez ostatnie stulecia…

W tle warszawska Białołęka. To tu się wszystko zaczyna i wszystko się kończy. Łącznie ze światem.

Heloł! Teraz tu jest Królestwo Polskie. Węglowa potęga i gracz na rynku nowych technologii. Nawet wam się nie śniło, co? Może i jest w tym trochę waszej nieświadomej zasługi, ale możecie już sobie stąd iść gdzie indziej. Mamy tu swoje sprawy. Swoje gry, w które tak naprawdę się nie gra, tylko do których się przenosi i w których się jest, i robi się rzeczy prawie na serio. Mamy tlen, który lubimy przyćpać dla rozrywki, bo rozrywka to sprawa ważna i fajna. A jak nam się to wszystko znudzi, to mamy eutanazję, którą zamawia się jak pizzę, i cześć. Sorry was zatem bardzo, ale trochę walicie stęchlizną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




OJCIEC

Pierwsza książka sukcesem, a potem nic. Rok, dwa lata, pięć lat – sam nie wiedział, kiedy przestał być pisarzem, ale stało się. Mało spektakularnie, bez jakichś obrachunków i przewartościowań. Bez depresji, bez cierpień młodego Wertera i specjalnego wierzgania. Odbyło się to tak samo jak wszystko. Tak jak odbywa się życie i tak jak przychodzi śmierć – ruchem pełzającym.

*

No bo o czym miałbyś pisać? Jakież to doświadczenie chciałbyś przyodziać w słowa, motywy i konwencje? Że się zakochałeś? Że się nachlałeś? Że się starałeś? Że chciałeś, ale nie umiałeś? Tak to sobie tłumaczyłeś. Na ogół wystarczało.

Literacko nic, ale życiowo jako tako. Mieszkanie na Białołęce, bo tanie i nowe. Poza tym to tu się wychowałeś. Czasem trochę daje w okolicy mokradłem z Wisły, ale wtedy włączasz ironię (ostatni z tropów retorycznych, jaki ci pozostał) i mówisz, że to tereny bagienne prawie jak w Nowym Orleanie. Heheszki.

Żona, dziecko. Niezła praca. Zaliczanie kolejnych baz, zdobywanie przyczółków, uzyskiwanie odznak sprawności z coraz to nowszym słowem poprzedzającym tytuł „manager” lub następującym tuż po nim. Praca, której istoty nie jesteś w stanie nikomu spoza branży wyjaśnić. Nie rozumie jej ani twoja babcia ze Zgrupowania AK „Kampinos”, ani twój kolega z liceum, z którym jarałeś pierwszego jointa i który podczas studniówki miał dość obślizgłą, niezborną i nader nieestetyczną toaletową przygodę z zaproszoną przez ciebie dziewczyną. Nic o tym nie wiesz, więc nadal od czasu do czasu walicie niezobowiązującego browarka przy trzepaku jak za starych, dobrych lat.

Nie porozmawiasz też o pracy z córką, bo gówno ją obchodzi twoja praca. Ciebie też gówno obchodzi jej szkoła, zajęcia pozalekcyjne i chłopak, z którym będą w ramach sztafety pokoleń znowu słuchali Cobaina. Ale o Cobainie też nie porozmawiasz z córką, bo gówno cię ten Cobain teraz obchodzi.

Popijasz. Czasami tylko i raczej z umiarem. Blanta zajarasz od wielkiego dzwonu, bo boisz się przypału. Boisz się w głupi sposób stracić to, co masz. To zrozumiałe. Czasem częstuje cię ten gość z open space’a, który grasejuje (chyba celowo), nosi kraciaste pulowery i kręci wąsa à la Salvador Dalí. Gościowi do pełni wizerunku brakuje bycia ciepłym, ale nijak nie może się przemóc. Wszelkie próby kończą się na oglądaniu gejowskiego porno, ale ledwo mu przy tym staje. Żaden z niego Witkowski, a bardzo by chciał. Ale jest spoko. W swej pretensjonalności bardzo bezpretensjonalny. No i częstuje cię w końcu czasem jointem, a to już coś.

Swoje niegdysiejsze ciągi, detoksy i odwyki, które miewałeś, kiedy mieszkałeś z matką i siedziałeś na bezrobociu, wspominasz jak flashbacki z poprzedniego wcielenia. Z pewnym rozrzewnieniem próbujesz sobie przypomnieć treść egzaltowanych samobójczych wiadomości słanych do znajomych o piątej nad ranem. Najpierw w SMS-ach, potem na Gadu-Gadu aż w końcu na Messengerze, WhatsAppie i Hangoucie. Ależ to była radosna twórczość! Jakże cudowna grafomania!

Pamiętasz swoje wizyty w monopolowym i chwianie się w kolejce tuż za tym obszczanym bejem, który w tamtym momencie okazywał się lepszy od ciebie, krok bliżej do wodopoju. A ta kasjerka? Dziewczyna bez zęba na przedzie. Kojarzyłeś ją z podstawówki. Miała wszy w trzeciej klasie. Teraz też była górą. Mogła ci nie sprzedać. Mogła nie mieć wydać ze stówy, ale ty i tak byś kupił, dając jej ten jebany, wymuszony napiwek.

Setki razy usłyszałeś, że jesteś alkoholikiem. Setki razy powiedziałeś na różnych mityngach, że jesteś alkoholikiem. Są świadkowie. Część nie żyje, ale znajdą się jeszcze tacy, co to potwierdzą. A teraz co, stary? Żyjesz i masz się dobrze. Po pół roku abstynencji zrobiłeś sobie wszelkie możliwe badania i wszystko było w porządku. Pierwszy cud. Cud drugi – chodzisz sobie teraz do sklepu, bierzesz piwko, dwa, wypijasz i idziesz spać. Bierzesz ćwiartkę, wypijasz i idziesz spać. Wstajesz rano i jesz, kurwa, jajecznicę. Jebać ich! Jebać biedę! Jebać aowców z ich zjebaną, pseudoreligijną gadką. Zmartwychwstałeś i się nie zesrałeś. […] jesteś Bogiem, tylko wyobraź to sobie, sobie…[1]

[1] Paktofonika, Jestem Bogiem, Kinematografia, 2000 r.

MATKA

Żona – tajemnica. Piękna, smukła żona. Masz żonę, stary onanisto. Nieźle ci się trafiło. Pięć lat temu: ona za barem, ty przed barem z kolegami. Rozmawialiście w tym swoim korponarzeczu. Młode wilki po udanym polowaniu. Coś wam się udało. Coś dużego. Przynajmniej tak to wtedy postrzegaliście. Każdy z was zarabiał już wtedy przynajmniej sześć koła na rękę plus prowizja. Regularnie korzystaliście z karty Multisport. Przy podnoszeniu drinka do ust koszule od Tommy’ego pięknie opinały się na ramionach. Zerkałeś na nią ukradkiem. W porę przerzuciłeś się na colę. Twój project manager – nie, dlatego rozbił szklankę i poharatał sobie dłoń. Poprosiłeś dziewczynę o wodę utlenioną i plaster. Nie mogła znaleźć. Pracowała w tym miejscu od kilku dni. Zapytałeś, czy możesz wejść na zaplecze, żeby poszukać apteczki. Zgodziła się. Opatrzyłeś Cezarego. Klimat się skwasił, impreza siadła. Zostałeś z nią sam przy barze. Rozmawiałeś o jej studiach i planach na przyszłość, aż skończyła się zmiana. Chwyciło. Zaproponowałeś, że zamówisz taksówkę. W trakcie kursu zdecydowaliście, że pojedziecie na Bielany, gdzie wynajmowała pokój. Tylko cicho, bo współlokatorka się obudzi.

Była znikąd. Pograniczna strefa między Mazowszem i Mazurami. Jakiś Przasnysz chyba albo inny Pułtusk. Plemienne zwyczaje i wesela na trzysta osób. Każdy w przedziale wiekowym piętnaście–czterdzieści lat na fejsie miał zrobione huaweiem zdjęcie pod Pałacem i „takie tam w Złotych”. Każdy oprócz niej.

CÓRKA

Nowy transport dla twoich spiralnych niteczek. I niteczek twojego ojca i matki. I dziadków, i pradziadków. I jej niteczek, i niteczek jej matki, ojca, dziadków i pradziadków. I niteczek tego kudłatego gościa, który tysiąc lat temu napierdalał się pod Cedynią, a wracając po bitwie do chałupy zgwałcił pluskającą się w potoku dwunastolatkę. Nowy transport dla tego wszystkiego, co było, zanim pojawiły się jakiekolwiek niteczki, węgiel, hel i wodór. Dla cichego echa, które milcząco rozbrzmiało w erze Plancka.

Myślisz o swojej córce. Tyle lat, co ty teraz, będzie miała w 2050 roku. Są duże szanse, że dożyje 2100, a może nawet stanie się jedną z pierwszych aśmiertelnych. To, czym się teraz jarasz: twój smart TV i iPhone 11, twoja hybrydowa toyota i kwadrat na strzeżonej ośce, będzie dla niej tym, czym dla ciebie jest walkman, VHS albo ględzenie wujka Mietka o stanie wojennym, occie, musztardzie i styropianach w stoczni.

Jeśli w pokoju jesteś ty, twoja córka i jej babka, to razem z wami jestem ja. Tak materialny, że widzisz mój zarys, poły mojego wysłużonego płaszcza, które pęcznieją od kotłujących się wewnątrz dekad, stuleci i eonów. Kiedyś jednemu filozofowi podpowiedziałem zgrabną myśl: „Gdy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie”. Inny filozof, już sam z siebie, nazwał mnie Duchem Dziejów. Nawet mi się podoba.

I

Toporne i brutalnie okrojone tłumaczenie artykułu z „National Geographic” w Onecie. Zapisany w ziemi spacer sprzed dziesięciu tysięcy lat. Na podstawie niemal idealnie zachowanych w podłożu odcisków odnalezionych w Parku Narodowym White Sands w Nowym Meksyku zrekonstruowano kilkukilometrową wędrówkę czterech istot. Prawdopodobnie dwunastoletnia dziewczyna zmierza na północ. Ma ze sobą na oko trzyletnie dziecko. Na pewnych odcinkach ślady są pojedyncze i głębsze – wtedy dziecko niesione jest na rękach. Rodzeństwo? Matka z dzieckiem? Idą z prędkością sześciu kilometrów na godzinę, czyli dość żwawo jak na spacer, ale niewystarczająco żwawo jak na ucieczkę. Nie uciekają, a powinni. Za nimi kroczy wyjątkowo dorodny okaz mamuta. Nie tropi ludzi. Nie jest nimi zainteresowany. Tę samą drogę wybrał przez przypadek. Co innego gigantyczny leniwiec. Megatherium americanum z półmetrowymi szponami i masą dzisiejszego słonia. To ostatnie podrygi tego gatunku. Jest ich coraz mniej. Ich kres nadejdzie niebawem, wraz z końcem plejstocenu. Ten egzemplarz jednak należy do wyjątkowo żywotnych. Wyczuł obecność ludzi i podąża ich śladem. Co jakiś czas staje na tylnych łapach, jak czynią to dzisiejsze niedźwiedzie…

W pewnym momencie ślad się zaciera. Wiadomo jedynie, że dziewczyna wracała tą samą drogą, ale już bez dziecka…

*

Chciał włączyć dwuminutową animację ilustrującą wędrówkę, kiedy Jolka z HR-u dźgnęła go placem pod żebra. Jolka – szafiarka. Jolka – influencerka. Jolka – sympatyczna postmodernistka. Jolka – typowa ofiara międzywydziałowych indywidualnych studiów humanistycznych łącząca wszystko ze wszystkim.

– Cho no, cho no do akwarium. Jest temacik do obgadania. Słowo harcerki, nie zajmę ci dużo czasu. Za chwilę wrócisz do bezproduktywnego przeglądania internetu w godzinach swojej pracy – wyszczebiotała Jolka, po czym wzięła go pod rękę i zaprowadziła do przeszklonego pomieszczenia w samym centrum biura.

Nie bywał tu zbyt często. Z zewnątrz czasem obserwował, jak ludzie w środku gestykulują i poruszają ustami. W myślach układał fikcyjne dialogi pomiędzy nimi. Być może jakiś znudzony pracownik robi teraz to samo z nim i Jolką. Usiedli.

– Robercie, Roberciku… Kawka, herbatka?

– A co masz?

– Ho, ho, ho! Czego ja nie mam! Espresso, proszę ja ciebie, ristretto, espresso doppio, per favore, lungo, macchiato…

– Się Jolka, widzę, marnujesz w tych HR-ach. Kawiarnię byś sobie otworzyła, kawę ludziom podawała…

– Roberto, mój Roberto, ty wiesz, jak szarpnąć czułą strunę duszy mej, marzenia me połechtać… Ale wiesz, jak jest. Jest etacik, jest pensyjka przyzwoita raz w miesiącu, że na tipsy wystarcza, na fryzjera, na wycieczkę na Zanzibar, na ratę kredytu… Kobieta w moim wieku, mój drogi, pragnie bezpieczeństwa, stabilizacji i dobrego rżnięcia. Ale taka kawiarenka, powiem ci, to by było coś. Kępa Potocka. Na Kępie Potockiej bym otworzyła. Późna wiosna albo wczesna jesień. Przełomy, mój drogi. Przejście z jednej fazy w drugą. Zimne i ciepłe prądy powietrza mieszają się ze sobą. Niewidzialne powietrzne kominy emitują w eter miazmaty szaleństwa. Ludzie świrują, hormony buzują. Spontaniczne skoki w bok, nieprzemyślane rozstania i powroty, błędne wybory ważące na całym życiu, nietrafione inwestycje, niemożliwe do spłacenia kredyty, bankructwa, samobójstwa, przerywane po latach abstynencje, depresje, alkoholowe odyseje, nikotynowe maratony, kokainowe olimpiady… A pośrodku moja kawiarenka z widokiem na kanał. Dębowe krzesła, nieheblowane stoły i za kontuarem ja. I tylko co jakiś czas to się uśmiechnę, to skinę głową: tu pani, co prowadzi Panoramę, dzióbie serniczek; tu pan pisarz skacowany ratuje się espresso; tam studentki chichoczą sobie, spędzając miło czas w przerwie między wykładami; tam dalej w kąciku polityk jakiś smyra pod stołem swoją sekretarkę po kolanie…

– À propos smyrania po kolanie, tudzież praktyk sadomasochistycznych, urofilii, koprofilii, kneblowania, krępowania. Czyż to nie tego rodzaju… rozrywki klas wyższych, Jolanto, są przyczyną mojej tutaj wizyty?

– No… trochę panowie ostatnio narozrabiali.

*

Istotnie. Bank Inwestycyjny SPCP, w którym pracowali oni i kilkaset tysięcy innych ludzi na całym świecie, nie miał ostatnio najlepszych społecznych notowań. Partnerzy kierujący instytucją z centrali w Nowym Jorku, panowie w przedziale wiekowym sześćdziesiąt–osiemdziesiąt trzy, raz w tygodniu urządzali w apartamencie na Manhattanie wynaturzone orgie podlane dodatkowo jakimś przedziwnym pogańsko-okultystycznym sosem z kapturami, togami, recytowaniem run celtyckich i przyzywaniem pradawnych mocy. Wszystko to w towarzystwie nieletnich, odurzonych dragami licealistek. Po samobójstwie jednej z nich sprawą zainteresował się młody dziennikarz śledczy z „New York Timesa”. Podstawiona przez niego dziewczyna nagrała jedno z takich zdarzeń mikrokamerą, co sędzia, będąca w trzecim miesiącu ciąży, przypłaciła jakiś czas później zwróconym śniadaniem. Dyndające kuśki, obwisłe moszny i poły jedwabnych szlafroków skrywające pomarszczone torsy nijak się miały do wystaw ze śpioszkami oraz katalogami mebli dziecięcych, którymi żyła teraz Margaret. Zdecydowała, że przekaże sprawę komu innemu i pójdzie na zwolnienie.

W filii londyńskiej szefostwo nie miało jankeskiej fantazji i dało się przyłapać jedynie na pospolitych defraudacjach i wyprowadzaniu ogromnych środków z kont przeznaczonych na działalność dobroczynną.

Zaczęto więc prześwietlać spółkę z siedzibami od Amsterdamu po Sydney, co oczywiście poskutkowało odkryciem mniejszych lub większych afer, skandali, malwersacji i wszelkich innych nieprawidłowości. W wielu miejscach poleciały głowy, sporo ważnych głów, a na ich miejsce wprowadzono zarządy komisaryczne. Sądy gdzieniegdzie orzekły wyroki nawet do dziesięciu lat bezwzględnej odsiadki. Sporo osób, mówiąc oględnie, znalazło się w bardzo niekorzystnym położeniu, a taka CEO z filii rzymskiej, po tym jak wyszło na jaw, że ubrana w autentyczny żeński mundurek Hitlerjugend spółkowała ze słynnym z mediolańskich wybiegów modelem transwestytą, spektakularnie wypaliła sobie w łeb z wartej fortunę, zabytkowej fuzji należącej do Garibaldiego (od lat kolekcjonowała tego rodzaju zabawki).

Oczywiście działalność firmy nie została w żaden sposób zagrożona, bo jej istotność dla wielu gospodarek oraz wielopoziomowe powiązania z rządami i organizacjami międzynarodowymi stanowiły jedyną w swoim rodzaju i najpewniejszą polisę ubezpieczeniową. Coś jednak trzeba było robić…

Dlatego też zarząd warszawskiego oddziału SPCP, mimo że tutaj zupełnie nic się nie wydarzyło, zdecydował, w ramach ocieplania wizerunku, że pracownicy firmy, wszyscy pracownicy firmy – od sprzątacza do prezesa – będą od teraz czynić dobro na rzecz lokalnej społeczności. Nie że odpalamy kilka baniek na Janinę Ochojską i mamy z głowy, jak do tej pory czyniono, tylko normalnie po godzinach pracy zakasujemy rękawy i idziemy do ludzi.

– No więc tak – powiedziała Jolka, wertując jakieś papiery. – Niewiele już dla ciebie zostało, prawdę powiedziawszy. Jak zwykle spóźniony. A jak w ogóle wasze synchro z Anitką? Pewnie ona już, bo to widać, że petarda z krótkim lontem, a ty jeszcze ją tam, nieboraku, trykasz nieporadnie. Ja z tym moim nowym koleżką to normalnie co do sekundy…

Na twarzy Roberta pojawił się grymas.

– Oj dobra – westchnęła Jolka. – Pogadać se nie można. No już, chwila… Co ja tu mam? Opieka nad powstańcem warszawskim zajęta przez Maciasa. Animacje w domu dziecka wzięła Ilonka z analiz… Korepetycje dla chłopca z zespołem Downa też obsadzone. A może zbieranie psich kup, Robert? Bez kitu! Widzę cię w tym temacie, jak popierdalasz w sobotę rano po trawniku z tą szufelką, kurwa, czy tam nabierakiem…

– To tygodniowe szkolenie, na które cię ostatnio wysłali to chyba z dowcipu było, co Jolanta? Przez tydzień pan coach suchary opowiadał branżowe, a ty, jako przykładna kursantka, notowałaś skrzętnie w kajeciku, a potem się na pamięć wyuczyłaś i sypiesz nam tu teraz jak z rękawa.

– O nie, mój drogi! Szkolenie prowadził sam Kołcz Majk i grube tyśki poszły na to, że gość codziennie przebierał się w strój zapaśnika i mówił, że bez rozwoju jesteśmy w dupie. Suchary są mojego autorstwa. Nie odbierzesz mi tego. No to jak z tymi psimi kupami?

– Dawaj to! – krzyknął Robert i wyrwał Jolce plik papierów.

– Ejże. Byczku Fernando! To są tajne korporacyjne dokumenty. Nie dla niepowołanych łapsk.

– Tajne… Uwalane kawą i twoimi babami z nosa. Że cię jeszcze, Jolanta, nie wyjebali stąd na zbity ryj.

– Ożeż ty, skurwysynu! To ja do ciebie z sercem. Zobaczysz ty pozytywną roczną ocenę pracowniczą jak świnia niebo. Ależ się chamstwo białołęckie na salonach rozochociło.

– A ty to niby skąd? W sukienczynie jednej na studia przyjechałaś, żur jakiś pewnie albo inną zalewajkę miałaś w słoiku, co ci matula wyrychtowała i do tobołka wsadziła. Czekaj, czekaj. Jak to się, kurwa, nazywało? Weź no mi przypomnij.

– Adolfin – wystękała Jolka.

– A niech cię chuj, Jolka! Adolfin, powiadasz. To co, tam się Hitler urodził, czy jak?

– Twój stary się tam urodził. Normalna miejscowość podwarszawska. Adolfin, gmina Pionki, powiat radomski.

– Podwarszawska! Ha! – rechotał Robert. – Podwarszawska! Tak jak Sosnowiec to miejscowość podkrakowska.

– Weź idź!

– Żadne idź, tylko dawaj mnie tutaj jakąś elegancką dobroczynną fuchę. Pokaż, co tu masz jeszcze wolnego… – mówił już do siebie Robert, szeleszcząc zadrukowanymi kartkami z naniesionymi flamastrem notatkami Joli. – Skąd to w ogóle jest?! Organizacja turnieju szachowego w domu spokojnej starości. Kurs obsługi Excela dla seniorów. Pomoc bezrobotnym zarejestrowanym w PUP dla dzielnicy Praga-Południe w określeniu własnych kompetencji i mocnych stron. Odwiedziny u samotnego pacjenta w Szpitalu Nowowiejskim – wyszeptał Robert i zamilkł.

II

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
OJCIEC
MATKA
CÓRKA
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI

Wszystkie światy Roberta Szmita

ISBN: 978-83-8313-401-7

© Grzegorz Żurek i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Joanna Rychter

Korekta: Anna Grabarczyk

Okładka: Grzegorz Araszewski

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek