Wszyscy na Zanzibarze - John Brunner - ebook + książka

Wszyscy na Zanzibarze ebook

John Brunner

3,9

Opis

Na Ziemi na początku XXI wieku tłoczy się ponad siedem miliardów ludzi. Jest to epoka inteligentnych komputerów, psychodelicznych narkotyków w wolnej sprzedaży, polityki uprawianej za pomocą zabójstw i naukowców obłaskawiających wulkany poprzez palenie kadzideł… Histeria niebezpiecznie przeludnionego świata przedstawiona w olśniewająco nowatorskim stylu.

Brunner był człowiekiem gniewnym, złościła go niesprawiedliwość i cynizm, a ta desperacka powieść (w połączeniu z towarzyszącym jej tomem The Sheep Look Up) miała być pobudką dla świata pogrążonego w opiumowych oparach konsumeryzmu; dla ludzkości tkwiącej w mglistym przeświadczeniu, że to my władamy naturą. W SF nie chodzi o przewidywanie przyszłości – SF ma objaśniać przeszłość i teraźniejszość. Koszmar Brunnera z roku 1968 ziszcza się wokół nas na rozliczne sposoby, których on nie był w stanie przewidzieć. Gdyby właściwi ludzie przeczytali wtedy tę książkę i zareagowali w sposób zgodny z jej duchem, nasz świat nie byłby dzisiaj w tak niepewnej sytuacji. Być może, nadszedł czas, żeby poznało ją nowe pokolenie.

- Joe Haldeman

Niewiarygodnie ambitna powieść… W dalszym ciągu jeden z najsolidniejszych kawałków „przyszłej rzeczywistości”, jakie którykolwiek pisarz podrzucił nam do przeżucia.

- Science Fiction: 100 Best Novels

Przedstawiona w niej wizja narasta w zniewalający sposób.

- The Encyclopaedia of Science Fiction

„Interesujący eksperyment plasujący się w pół drogi między literacką pulpą i komentarzem społecznym”

- Brian Aldiss i David Wingrove, Trillion Year Spree

Doskonale pomyślana książka – satysfakcjonująco kompletna wizja.

- Mike Harrison, New Worlds

„Pierwsza prawdziwa powieść science fiction”

- Judith Merril, The Magazine of Fantasy and Science Fiction

Zapiera dech w piersi. Nie poddaje się krytyce.

- Algis Budrys, Galaxy

Wszyscy na Zanzibarze to cudowna i niebezpieczna książka.

- Norman Spinrad, Amazing Stories

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 842

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (32 oceny)
12
11
5
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewa_szym

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ważna książka, zdecydowanie warta poznania. Jedno z istotniejszych dzieł science-fiction, jakie czytałam.
10
LunaWasik

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
10

Popularność




Tytuł oryginału: Stand on Zanzibar

Copyright © 1968 by John Brunner Copyright for the Polish translation © 2015 by Wydawnictwo MAG

Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Projekt graficzny serii, projekt okładki oraz ilustracja na okładce: Dark Cryon Nazwa serii: Vanrad Redaktor serii: Andrzej Miszkurka

ISBN 978-83-7480-575-9

Wydanie II

Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel. 22 813 47 43, fax 22 813 47 60 e-mail [email protected]

Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

kontekst (0)metoda ekspresji innisa

Przedstawiona przez Innisa metoda ekspresji nie ma w sobie nic z premedytacji ani arbitralności. Przełożenie jej na język perspektywicznej prozy nie tylko wymagałoby ogromu miejsca, lecz także groziłoby utratą wglądu we wzajemne zależności form organizacji. Innis uznawał punkt widzenia i prestiż za mniej ważne od pilnej potrzeby zrozumienia. Punkt widzenia bywa niebezpiecznym luksusem, gdy zaczyna zastępować zrozumienie. W miarę jak Innis osiągał coraz lepsze zrozumienie, rezygnował w prezentacji wiedzy z kolejnych banalnych punktów widzenia. Kiedy wykazuje współzależność rozwoju prasy parowej z „konsolidacją języków narodowych”, falą nacjonalizmów i rewolucji, nie reprezentuje niczyjego punktu widzenia, a już z pewnością nie reprezentuje swojego punktu widzenia. Przygotowuje tylko mozaikową konfigurację albo galaktykę zrozumienia (...) Innis nie stara się szczegółowo wyłożyć współzależności łączących elementy składowe jego galaktyki. W swoich późniejszych pracach nie podsuwa gotowych rozwiązań konsumenckich, tylko pakiety typu zrób-to-sam...

– Marshall McLuhan: Galaktyka Gutenberga

kontekst (1)skanaliza

ZbankuDŹWIĘKÓW: „Oto skanalizator – jedyny na rynku przegląd wiadomości z szerokiego świata przygotowywany przez Engrelay Satelserv trzy razy dziennie, NIEpowierzchowny, NIEzależny, NIEzakłamany interfejs łączący cię ze światem!”.

ZbankuOBRAZÓW: montaż scen, ekran podzielony na cztery: podgłębia państwa Uniwersalnych (dzisiaj ŚPG, Środkowoatlantycki Projekt Górniczy), ich nadobszar (dzisiaj kombinezony do lotów swobodnych), transport publiczny (dzisiaj simplońskie pędzimetro), partycypant (dzisiaj – jak co dzień – domobraz z autokrzykiem).

Autokrzyk: „To się dzieje tu-i-teraz! SKANALIZATOR SKANALIZATOR SKANALIZATOR SKANALIZATOR SKANALIZATOR SKANALIZATOR...”.

Zbanku OBRAZÓW: montaż scen, ekran niepodzielony, Ziemia obraca się skokami, hop-hop-hop, zaznaczone południki wyznaczające czas uniwersalny, czas wschodni, czas pacyficzny i czas Strefy Konfliktu Pacyficznego.

DŹWIĘK na żywo: „Jest godzina szósta zero zero po-pe dla wszystkich tych, którzy żyją spokojnie i miarowo tu-i-teraz, według starego, dobrego czasu uni-wersalnego – co niby wspólnego czas ma z Wersalem, powiedzcie mi, hmm? Es jak szósta, zet jak zero... Już trwa odliczanie do minuty po szóstej, o, sori, do szóstej zero jeden. My wiemy, co się dzieje tu-i-teraz, tu-i-teraz, TU-I-TERAZ, ale to, który fragment szerokiego świata uznacie za interesujący, zależy wyłącznie od was, państwo Uniwersalni – albo panno i panie Uniwersalny, panny Uniwersalne czy też panowie Uniwersalni, dla każdego coś miłego, ha, ha, ha! Trwa odliczanie do pierwszej zero jeden po-pe według starego, dobrego czasu wschodniego, dziesiątej zero jeden przed-pe na wybrzeżu Pacyfiku, a dla was wszystkich, toczących słuszną, samotną walkę na środku oceanu – do siódmej zero jeden przed-pe... A teraz SYGNAŁ!”.

Zegar: 5 jednosekundowych sygnałów g2, sygnał pełnej minuty c2.

Reklama: „Nie ma lepszego momentu dla ważnych wydarzeń niż teraźniejszość. Nie ma lepszego sposobu dla odmierzania czasu spokojnie i miarowo niż za pomocą sygnału kriotonowego zegara General Technics. Jest tak dokładny, że można według niego mierzyć ruch gwiazd”.

Pozycja wscenariuszu: montaż scen, ekran podzielony, urywki pilnych wiadomości.

DŹWIĘK na żywo: „Tak jak nie ma lepszego źródła bieżących informacji niż SKANALIZATOR!”.

Autokrzyk– wycięty. (Jeśli jeszcze się nie zdecydowali, to pewnie już wyłączyli odbiornik).

Reklama: „SKANALIZATOR to wyjątkowa, niepowtarzalna, JEDYNA usługa dogłębnej analizy wiadomości wykorzystująca produkowany przez General Technics słynny komputer Salmanasar, który wszystko widzi, wszystko słyszy i wszystko wie – oprócz rzeczy, które WY, państwo Uniwersalni, chcecie zachować tylko dla siebie”.

Pozycja wscenariuszu: Świat tu-i-teraz.

świat tu-i-teraz (1)przeczytaj instrukcję

– Jak ten czas LECI: maja dzień TRZECI, dwa tysiące dziesiąTEGO. Prognoza dla Manhattanu nowojorSKIEGO: przyjemna, wiosenna aura pod Kopułą Fullera. Identiko na General Technics Plaza.

Ale Salmanasar to komputer mikriogeniczny®, pławiący się w ciekłym helu w zimnej komorze.

(IDENTIKO Mówcie „identiko”! Proces umysłowy jest podobny do techniki oszczędzania pasma zastosowanej w waszym wideofonie. Jeżeli coś widzieliście, to już to widzieliście! Nowych informacji jest zbyt dużo, żebyście mieli tracić czas na oglądanie czegoś po raz drugi! Mówcie „identiko”. Mówcie tak!

– Chad S. Mulligan, Leksykon trendyzbrodni)

Dobiegająca dziewięćdziesięciu jeden lat Georgette Tallon Buckfast jest czymś mniej niż maszyną i zarazem czymś więcej niż człowiekiem – czerpiąc z obu tych światów, funkcjonuje w znacznej mierze dzięki protezom.

Kiedy stres staje się PRZESADĄ, pamiętaj, że to dzięki staraniom Hitrip of California wkażdej uncji tej odmiany jest mniej łodyżek, awięcej czystych królewskich liści. Zapytaj „Człowieka, który ożenił się zMaryśką”!

Eric Ellerman, botanik-genetyk, ma trzy córki i żyje w strachu, ponieważ jego żona ma permanentnie wzdęty brzuch.

– W dniu dzisiejszym Portoryko ratyfikowało kontrowersyjną uchwałę o dichromatyzmie podjętą przez legislaturę eugeniczną Stanów Zjednoczonych. Tym samym zostały już tylko dwa azyle dla tych, którzy chcą rodzić upośledzone dzieci: Nevada i Luizjana. Porażka zwolenników hodowli dzieci zmazuje wieloletnie piętno z gładkiego czoła Przedostatniego Stanu – piętno, które niektórzy nazwaliby pewnie znamieniem porodowym, ponieważ przystąpienie Portoryko do USA zbiegło się niemal co do dnia z pierwszą uchwałą eugeniczną dotyczącą hemofilii, fenyloketonurii i wrodzonego debilizmu...

Poppy Shelton od lat wierzy w cuda, teraz jednak prawdziwy cud dokonuje się we wnętrzu jej ciała i świat rzeczywisty zagraża jej marzeniom.

SPRAWY TRUDNE ZAŁATWIAMY OD RĘKI. NA NIEMOŻLIWE POTRZEBUJEMY TROCHĘ CZASU.

– pierwotna wersja motta General Technics

Norman Niblock House jest młodszym wiceprezesem General Technics ds. kadrowych.

– Ułamek sekundy, proszę... Pilna wiadomość od współuczestnika. Pamiętajcie, że tylko w SKANALIZATORZE wiadomości od współuczestników przetwarza Salmanasar, dzieło General Technics: dokładniejsza odpowiedź w krótszym czasie...

Prawdziwe nazwisko Guinevere Steel brzmi Dwiggins. Czy można mieć do niej pretensje?

Czy twoje spodnie wdostatecznym stopniu podkreślają twoją naturalną moc? Od pierwszego wejrzenia?

Jeżeli nosisz SuperMeny, odpowiedź na te pytania brzmi „tak”. Ponieważ mieliśmy dość półśrodków, wSuperMenach przywróciliśmy mieszkowi należną mu rangę. Mieszek to nie zabawka, niech laski wiedzą, że mają do czynienia zrasowym ziomalem.

Sheena i Frank Potterowie są spakowani i gotowi do wyjazdu do Portoryko, ponieważ dla niego światła zielone i czerwone niczym się nie różnią.

– Nie jedna, lecz dwie wiadomości od współuczestników! Numer jeden: sori, przyjacielu, ale nie masz racji. Nie pomyliliśmy się, twierdząc, że po decyzji Portoryko dysydentom zostały tylko dwa azyle. Isola rzeczywiście ma status stanu, ale na całym obszarze Pacyfiku zajmowanym przez należące do niej wyspy obowiązuje stan wyjątkowy, i to wojsko decyduje o prawie wjazdu na jej terytorium. Niemniej jednak dziękujemy za to pytanie, tak właśnie funkcjonuje świat – wy jesteście moim środowiskiem, a ja waszym. Dlatego właśnie SKANALIZATOR jest procesem dwustronnym...

Arthur Golightly nie ma nic przeciw temu, że zapomina, gdzie co odłożył. Dzięki temu, kiedy szuka jednych zagubionych rzeczy, znajduje inne, o których zapomniał, że je ma.

SPRAWY TRUDNE ZAŁATWILIŚMY WCZORAJ. NIEMOŻLIWE ZAŁATWIAMY W TEJ CHWILI.

– aktualna wersja motta General Technics

Donald Hogan jest szpiegiem.

– Numer drugi: dichromatyzm, potocznie nazywany daltonizmem, bez wątpienia jest wadą wrodzoną. Jest to równie pewne jak czas gwiazdowy. Dziękuję, współuczestniku. Dziękuję bardzo.

Oggie (zdrobnienie od „Ogier”) Lucas jest wirachą jak się patrzy i pasjonatem lotów swobodnych.

(NIEMOŻLIWE Znaczenia: 1. Nie spodobałoby mi się to i kiedy się to wydarzy, nie będę zadowolony; 2. Nie jestem tym zainteresowany; 3. Bóg nie jest tym zainteresowany. Znaczenie 3. jest, być może, prawdziwe, ale pozostałe dwa to w 101% wielorybia mierzwa.

– Chad S. Mulligan, Leksykon trendyzbrodni)

Philip Peterson ma dwadzieścia lat.

Drażni cię przestarzały moduł autokrzyku wymagający ustawicznego ręcznego programowania, żeby nie przypominał ci oaudycjach, które wzeszłym tygodniu zdjęto zanteny? Nowy, rewolucyjny autokrzyk GT przeprogramowuje się sam!

Sasha Peterson jest matką Philipa.

– Zmieniamy wątek, choć pozostajemy w tym samym kręgu tematycznym: podczas porannej mszy wzburzony tłum zaatakował dziś kościół prawokatolików w Malmö, w Szwecji. Śmierć poniosło ponad czterdzieści osób, w tym ksiądz i liczne dzieci. Ze swojego pałacu w Madrycie papież Eglantyn zarzucił swojemu konkurentowi, papieżowi Tomaszowi, celowe podburzanie wiernych do tego i wcześniejszych ekscesów. Władze Watykanu stanowczo zaprzeczają tym oskarżeniom.

Victor i Mary Whatmough, urodzeni w tym samym kraju, pobrali się dwadzieścia lat temu. Dla niej jest to drugie małżeństwo, dla niego trzecie.

Wiesz, na co masz ochotę, kiedy widzisz ją wmikrokostiumie Maksidost firmy Forlon&Morler

Ona też wie, na co masz ochotę, kiedy widzisz ją wmikrokostiumie Maksidost firmy Forlon&Morler

Wprzeciwnym razie by go nie wkładała

Wokreśleniu „maksimum dostępności” nie ma cienia przesady, kiedy skracasz je do MAKSIDOST

Oficjalnie ten styl ubioru nazywa się „kurtyzana”

Ty jednak spróbuj wnim dostrzec „zdzirę”

Na ile to możliwe

Elihu Masters jest obecnie ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Beninii, dawnej kolonii brytyjskiej.

– A skoro mowa o oskarżeniach: reprezentujący Południe senator Lowell Kyte oświadczył dzisiaj przed-pe, że narkusy są odpowiedzialne za dziewięćdziesiąt procent ciężkich przestępstw per anum... sori, per annum, w jego rodzinnym Teksasie. Stwierdził również, że usiłowania władz federalnych, mające na celu opanowanie sytuacji, spełzły na niczym. Mówi się, że w rozmowach prywatnych urzędnicy Narkowydziału wyrażają zaniepokojenie odjazdyną, nowym produktem GT, który w wyjątkowy sposób rozpala wyobraźnię narkusów.

Gerry Lindt otrzymał kartę mobilizacyjną.

Unas wGT, GENERAL naprawdę oznacza „powszechny” i„wszechstronny”. Oferujemy niepowtarzalną szansę rozwoju zawodowego każdemu, kto interesuje się astronautyką, biologią, chemią, dynamiką, eugeniką, ferromagnetyzmem, geologią, hydrauliką, interferometrią, jonosferą, kinetyką, laserami, metalurgią, nukleoniką, optyką, prawem patentowym, robotyką, syntezą, telekomunikacją, ultradźwiękami, wideofonią, promieniowaniem X, ylemem, zoologią...

Nie, wcale nie pominęliśmy twojej specjalności. Po prostu zabrakło na nią miejsca wtym ogłoszeniu.

Profesor doktor Sugaiguntung jest kierownikiem Wydziału Tektogenetyki na Uniwersytecie Zaangażowania w Sterowanej Demokracji Socjalistycznej Yatakangu.

– Liczba incydentów z udziałem wścieków nie maleje. Bilans wczorajszych wydarzeń w Brooklynie Zewnętrznym sięgnął dwudziestu jeden ofiar, zanim prawostróże usmażyli sprawcę. Inny wściek wciąż przebywa na wolności w Evanston, w stanie Illinois, gdzie śmierć poniosło jedenaście osób, a trzy zostały ranne. Za wielką wodą, w Londynie, wścieka zabiła pięć osób, w tym swoje trzymiesięczne dziecko, zanim znajdujący się w pobliżu przechodzień wykazał się przytomnością umysłu i ją załatwił. Doniesienia z Rangunu, Limy i Auckland podbijają dzisiejszy łączny bilans do sześćdziesięciu dziewięciu ofiar.

Grace Rowley ma siedemdziesiąt siedem lat i trochę słabuje na głowę.

Dzisiaj tu, jutro tam– nie wystarczy już nam, ludziom prawdziwie nowoczesnym.

Dzisiaj tu, dzisiaj tam– oto język, który rozumiemy.

Wielce czcigodny Zadkiel F. Obomi jest prezydentem Beninii.

– I przeskakujemy kawałek na zachód: w dniu dzisiejszym w godzinach przed-pe rząd Yatakangu złożył w Waszyngtonie stanowczą notę dyplomatyczną w proteście przeciwko działaniom marynarki wojennej, której jednostki stacjonujące na Isoli miały zapuścić się na yatakańskie wody terytorialne. Urzędnicy zachowują uprzejmą dyskrecję, jest jednak tajemnicą poliszynela, że obejmujące setki wysp terytorium Yatakangu stanowi bezpieczne schronienie dla chińskich akwabandytów, którzy, wypływając z tak zwanych „portów neutralnych”, dokonują napadów na amerykańskie patrole oceaniczne...

Olive Almeiro jest największym hodowcą dzieci w Portoryko.

Znacie pewno ziomków, którzy mają nie jedną, ale dwie lub trzy laski. Znacie też laski, które wkażdy weekend idą wtango zinnym ziomem. Zazdrościcie im?

Niepotrzebnie.

Podobnie jak każdego innego ludzkiego zachowania, tego również można się nauczyć. Imy go uczymy– na kursach dostosowanych do indywidualnych preferencji uczestników.

Fundacja im. pani Grundy (oby przewracała się wgrobie).

Chad C. Mulligan był kiedyś socjologiem. Zrezygnował.

– Według wydanego w dniu dzisiejszym oficjalnego komunikatu komisarza ds. leśnictwa, Wayne’a C. Charlesa, pożary na Zachodnim Wybrzeżu, jakie w ubiegłym tygodniu spustoszyły setki kilometrów kwadratowych lasów i zniszczyły cenne zasoby drewna przeznaczone dla przemysłu papierniczego i chemicznego, były efektem sabotażu. W tej chwili nie jest jeszcze pewne, komu należy przypisać winę za ten szkodliwy czyn: naszym rodzimym „bojownikom” czy zdradzieckim czerwonym, którzy przeniknęli w nasze szeregi.

Jogajong jest rewolucjonistą.

To słowo to PEDEKIZACJA.

Nie szukajcie go wsłowniku.

Jest tak nowe, że jeszcze do niego nie trafiło.

Lepiej jednak nauczcie się, co znaczy.

PEDEKIZACJA.

To właśnie zwami robimy.

Pierre i Jeannine Clodard są dziećmi Pieds-Noirs. Są również rodzeństwem.

– W następujących stanach wydano ostrzeżenie przed tornado...

Na całym obszarze na zachód od Gór Skalistych Jeff Young jest najlepszym dostawcą specjalistycznego sprzętu: zapalników czasowych, materiałów wybuchowych, termitu, silnych kwasów i bakterii sabotażowych.

– A teraz czas na plotki: po raz kolejny chodzą słuchy, że Beninia, niewielki niepodległy kraj afrykański, pogrąża się w chaosie gospodarczym. Kouté, prezydent Dahomalii, w wygłoszonym w Bamako przemówieniu zagroził podjęciem wszelkich niezbędnych kroków, jeśli RUNG spróbuje wykorzystać tę sytuację...

Henry Butcher jest zapalonym głosicielem wiary w panacea, w które sam wierzy.

(PLOTKA Wierz we wszystko, co usłyszysz. Może twój świat nie stanie się przez to lepszy od świata zamieszkanego przez blokersów, ale z pewnością będzie od niego ciekawszy.

– Chad S. Mulligan, Leksykon trendyzbrodni)

Jest faktem bezspornym, że człowiek znany jako Begi nie jest żywy. Z drugiej strony – przynajmniej w jednym rozumieniu tego słowa – nie jest również martwy.

– Mówi się także, że Burtonowi Dentowi znów chodzi po głowie dwojaczenie: dzisiaj w bardzo wczesnych godzinach przed-pe widziano go w towarzystwie byłego dostawcy paliw Edgara Jewela. Tymczasem – czasem pacyficznym – wygląda na to, że Fenella Koch, z którą od trzech lat jest żonaty, chciałaby dodać swojemu małżeństwu nieco pieprzu przy pomocy słodziutkiej Zoë Laigh. Jak to ujęto w znanym sloganie – dlaczego nie oznacza dlaczego nie!

Państwo Uniwersalni to sztucznie stworzone tożsamości, współczesne odpowiedniki państwa Jonesów – z tą tylko różnicą, że w ich przypadku nie musicie się martwić, czy dotrzymacie im kroku. Wystarczy kupić spersonalizowany telewizor z przystawką domobrazową, dzięki której państwo Uniwersalni wyglądają, mówią i poruszają się dokładnie tak jak wy.

(TRENDYZBRODNIA Popełniasz ją, otwierając tę książkę. Tak trzymać. To nasza jedyna nadzieja.

– Chad S. Mulligan, Leksykon trendyzbrodni)

Bennie Noakes siedzi przed telewizorem nastawionym na SKANALIZATOR. Jest nafaszerowany odjazdyną po uszy i powtarza w kółko:

– Jezu, ależ ja mam wyobraźnię!

– Na zakończenie wieści z Wydziału Małych Pocieszanek. Całkiem niedawno jakiś mącigłowa wykombinował, że gdyby każdemu ziomowi, każdej lasce i każdej źrenicyokamego przydzielić kawałek gruntu o wymiarach trzydzieści na sześćdziesiąt centymetrów, to wszyscy moglibyśmy stanąć na liczącej tysiąc sześćset sześćdziesiąt kilometrów kwadratowych powierzchni wyspy Zanzibar. Jak ten czas LECI: maja dzień TRZECI, dwa tysiące dziesiątEGO, usłyszymy się, kolEGO.

na zbliżeniu (1)pan prezydent

Wielce czcigodny Zadkiel F. Obomi czuł brzemię nocy na porośniętej sztywnym, szpakowatym włosem czaszce – przypominało masywną, przytłaczającą ciszę w zbiorniku do deprywacji sensorycznej. Siedział na swoim olbrzymim urzędowym fotelu, ręcznie rzeźbionym w stylu będącym twórczą wariacją na temat wzornictwa szesnastowiecznych mistrzów rzemiosła, z których wywodzili się jego przodkowie. Prawdopodobnie. Po drodze była długa przerwa, podczas której nikt nie miał głowy do zapamiętywania takich spraw.

Ręce – luźne jak dwa przywiędłe warzywa – oparł na skraju biurka. Lewą trzymał zwróconą różowawym wnętrzem dłoni ku górze. Kiedy był bardzo małym chłopcem, pewna kobieta – pół Francuzka, pół Shango – wywróżyła mu z widocznych na niej pomarszczonych linii, że zostanie wielkim bohaterem. Druga ręka opierała się o blat nasadą dłoni. Sękate jak korzenie drzewa palce spoczywały nieruchomo, jakby w każdej chwili gotowe do wystukania nerwowego rytmu.

Nie poruszały się jednak.

Czoło, głęboko osadzone oczy mędrca i kształt nasady nosa zawdzięczał najprawdopodobniej Berberom. Co innego rozszerzające się nozdrza, szerokie i płaskie wargi, pulchne policzki, zaokrąglony podbródek i intensywna pigmentacja – to już był czysty Shinka. Często żartował (w czasach, gdy w jego życiu było jeszcze miejsce na żarty), że jego twarz jest jak mapa jego ojczyzny: od góry do linii oczu – najeźdźca, dalej na południe – tubylec.

Natomiast same oczy, znajdujące się na granicy tych dwóch obszarów, były po prostu oczami człowieka.

Lewe prawie całkiem ginęło pod opadającą powieką; było praktycznie bezużyteczne od próby zamachu w 1986 roku, po której została także długa blizna przecinająca skórę od policzka po skroń. Prawe było błyszczące, bystre i żwawe – chociaż w tej chwili niezogniskowane, bo Obomi nie patrzył na drugą znajdującą się w pokoju osobę.

Noc dławiła Zadkiela F. Obomiego, siedemdziesięcioczteroletniego, pierwszego i dotychczas jedynego prezydenta byłej brytyjskiej kolonii, Beninii.

Zamiast widzieć, odczuwał. Za plecami czuł rozległą, pustą nicość Sahary, odległej o blisko tysiąc pięćset kilometrów, lecz zarazem tak monstrualnej i dominującej, że kłębiła mu się pod czaszką jak burzowa chmura. Przed sobą, za murami budynku, tam gdzie kończyło się tętniące życiem miasto i port, czuł powiewy wieczornego wiatru znad zatoki, pachnącego oceaniczną solą i przyprawami w ładowniach zacumowanych na redzie statków. Z obu boków zaś, niczym kajdany przykuwające mu nadgarstki do biurka, wbrew na wpół uformowanemu pragnieniu poruszenia nimi i odwrócenia następnej stronicy z pliku dopominających się o uwagę dokumentów, doskwierał mu balast zamożnych krajów, do których uśmiechnęło się szczęście.

Liczba ludzi na planecie Ziemia szła w miliardy.

Beninia, dzięki kreślonym od linijki granicom z czasów kolonialnych, miała zaledwie dziewięćset tysięcy mieszkańców.

Bogactwo Ziemi było niewyobrażalne.

Beninia – z wyżej wspomnianych przyczyn – miała nieco mniej niż było trzeba, żeby jej mieszkańcy nie głodowali.

Rozmiary Ziemi były... wystarczające. Na razie.

Beninia była przyduszona, a ściany wokół niej cały czas się zaciskały.

Przypomniały mu się przypochlebne namowy z przeszłości.

Z francuskim akcentem:

– Geografia jest po naszej stronie. Ukształtowanie terenu wskazuje, że przyłączenie Beninii do Dahomalii byłoby logicznym posunięciem: doliny rzek, przełęcze górskie...

I z akcentem angielskim:

– Historia nam sprzyja. Mamy wspólną mowę. W Beninii Shinkowie rozmawiają z Holaini, a Inoko z Kpala w tym samym języku, którym Jorubowie porozumiewają się z Ashanti. Przyłączcie się do Republikańskiej Unii Nigerii i Ghany, a staniecie się kolejnym...

Nagle ogarnął go gniew. Uderzył otwartą dłonią w stos papierów i zerwał się na równe nogi. Drugi mężczyzna w pokoju również podskoczył; jego twarz zdradzała najwyższy niepokój, nie zdążył się jednak odezwać, bo pan prezydent już wyszedł.

* * *

W jednej z czterech wysokich wież pałacu – tej stojącej od strony lądu, skąd można było podziwiać bujną zieleń wzgórz Mondo i napawać się świadomością istnienia odległych saharyjskich pustkowi – znajdował się pokój, do którego klucz miał tylko pan prezydent. Strażnik na skrzyżowaniu korytarzy zasalutował szybkim ruchem ceremonialnej włóczni; pan prezydent skinął mu głową i poszedł dalej.

Jak zwykle zamknął za sobą drzwi na klucz i nie od razu zapalił światło. Przez kilka sekund stał w całkowitej ciemności, zanim jego dłoń spoczęła na wyłączniku i zamrugał jedynym okiem, oślepionym nagłą jasnością.

Po lewej stronie, na niskim stoliku, obok płaskiej pikowanej poduszki do klęczenia – egzemplarz Koranu oprawny w zieloną skórę, z wypisanymi odręcznie, złotymi literami arabskiego alfabetu, dziewięćset dziewięćdziesięcioma imionami Wszechmogącego.

Po prawej – tradycyjny beniński klęcznik z rzeźbionego hebanu ustawiony przed ścianą, na której zawieszono krucyfiks. Ofiara przybita do drewna była równie ciemna jak samo drewno.

A naprzeciwko drzwi – czarne maski, skrzyżowane włócznie, dwa bębny i kosz na rozżarzone węgle, jaki tylko nowicjusze Piętna Lamparciego Pazura mogą oglądać bez okrywającej go skóry pantery.

Pan prezydent odetchnął głęboko, podszedł do stolika, wziął do ręki Koran i po kolei, metodycznie podarł wszystkie jego stronice na confetti. Na koniec rozdarł skórzaną oprawę na dwoje.

Okręcił się na pięcie, zdjął krucyfiks z haka i przełamał go na pół. Ukrzyżowany spadł na podłogę. Pan prezydent obcasem zmiażdżył podobną do lalki figurkę.

Zwlókł ze ściany wszystkie maski. Powyrywał im kolorową słomę włosów, wyłupił wykonane z klejnotów oczy, powyłamywał zrobione z kości słoniowej zęby. Jedną z włóczni przedziurawił membrany obu bębnów.

Po wykonaniu zadania zgasił światło, wyszedł i starannie zamknął drzwi, po czym, znalazłszy pierwszy z brzegu zsyp całośmietnika, wrzucił do niego jeden jedyny otwierający je klucz.

kontekst (2)wstępniak

Zbanku OBRAZÓW: montaż scen, ekran niepodzielony, ujęcia nastrojowe, wyreżyserowane, kręcone głównie z helikoptera – widok na korek przy wjeździe na autostradę w New Jersey w 1977 roku (3/4 miliona samochodów, z których ponad szesnaście tysięcy musiano zezłomować na miejscu), przenikający się ze scenami z godzin szczytościsku na Piątej Alei, Oxford Street i Placu Czerwonym; dalej sceny z udziałem kretynów, debili i fokomelików.

Zbanku DŹWIĘKÓW: „Dzisiaj gratulujemy Portoryko zwycięstwa w walce z lobby hodowli dzieci. Ludziom, którzy niedawno obchodzili swój dwudziesty pierwszy wiek, z trudem przychodzi uwierzyć, że zaledwie trzydzieści lat temu autostrady i miasta dławiły się i dusiły od nadmiaru rzekomo przemieszczających się metalowych konstrukcji, które tak uparcie zajeżdżały sobie nawzajem drogę, że w końcu przejrzeliśmy na oczy. Po co zawracać sobie głowę ważącym dwie tony skomplikowanym stalowym gadżetem, który nie będzie ci do niczego potrzebny, kiedy już dotrzesz tam, dokąd zmierzasz? Który nawet nie dowiezie cię na miejsce w rozsądnym czasie? Który – i to jest najgorsze – swoimi wyziewami powoduje raka i bronchit, czym wydatnie skraca twoje życie?

Podobnie jak istoty żywe, samochody również dokonały żywota, gdy środowisko, w którym żyły, osiągnęło stan nasycenia ich ekskrementami. My sami, jako istoty żywe, nie chcemy, żeby to samo stało się z nami. I po to właśnie potrzebne nam jest prawodawstwo eugeniczne. Chwała niech będzie Przedostatniemu Stanowi za dołączenie do większości, która w porę dostrzegła zagrożenie i postanowiła przymknąć oko na drobne niedogodności nowej legislacji, jakie nieodłącznie wiążą się z kontrolowaniem ludzkiego składnika naszego świata.

To był wstępniak Greater New York Timesa”.

ciągłość (1)bezpieczeństwo winą podszyte

Wszystko w osobie Normana Niblocka House’a było ściśle określone, precyzyjne jak podziałka linijki, odmierzone jak sam czas. Włącznie ze stopniem rozjaśnienia skóry i rozprostowania kręconych włosów na głowie i w brodzie, który pozwalał mu wykorzystywać wyrzuty sumienia kolegów, a zarazem zbliżyć się do tych lasek, przy których kuśka najżywiej mu podrygiwała. Włącznie z krztyną ekscentryczności, jaką przejawiał w swoim zachowaniu – w sam raz do przyjęcia u młodszego wiceprezesa wielkiej korporacji, a przy tym odrobinę ponad tę granicę, która sugerowała, że lepiej z nim nie zadzierać. Włącznie z liczbą i charakterem zajęć, które spływały do jego biura, a które dobierał w taki sposób, żeby podczas wizyt innych egzeków zawsze mógł być zajęty sprawami najwyższej wagi.

* * *

Do pracy został przyjęty zgodnie z postanowieniami Ustawy o Równości Szans, która nakazywała firmom takim jak General Technics zatrudnianie białych i Aframów w takiej samej proporcji, jaka występowała na terenie całego kraju, plus minus pięć procent. W odróżnieniu od wielu innych z tego samego naboru, jego przybycie zostało powitane z ulgą przez ówczesnego wiceprezesa ds. kadrowych, który zaczynał już tracić nadzieję na znalezienie wystarczającej liczby Aframów skłonnych zaakceptować obowiązujące w społeczeństwie standardy (Doktorat? A co to jest doktorat? Papier toaletowy dla białodupców).

Doktor nauk ścisłych Norman N. House był prawdziwym skarbem – i dlatego nie zamierzał dać się łatwo schwytać w korporacyjną sieć.

Wiceprezes, który po raz trzeci w życiu wykazał się niezwykłą przenikliwością (pierwszy raz przy wyborze rodziców, drugi – kiedy podłożył świnię jedynemu konkurentowi do stanowiska, które obecnie zajmował), zwrócił uwagę, że jego nowy podwładny ma dar wywierania niezatartego wrażenia na ludziach, których nigdy przedtem nie widział na oczy i których najprawdopodobniej nigdy więcej nie zobaczy. Z czasem zaczęło się nawet mówić o „stylu House’a” – wprawdzie nie przeszkadzało mu specjalnie, kiedy o kimś zapomniał, ale nie potrafił znieść myśli o tym, że sam mógłby zostać przez kogoś zapomniany.

Zazdrosny o ten talent wiceprezes zaczął hołubić Normana House’a, licząc po cichu na to, że jakieś okruchy niezwykłego daru spłyną także na niego. Nadzieję tę żywił całkowicie bezpodstawnie – albo człowiek rodzi się z taką cechą, albo wykształca ją w sobie poprzez świadomy trening w ciągu dwudziestu lat. Norman miał wówczas dwadzieścia sześć lat, z których dwadzieścia już poświęcił na kultywowanie tego przymiotu.

Rzucił jednak wiceprezesowi kilka gładkich, niezwykle pomocnych ochłapów.

– Co o nim myślę? Cóż, papiery ma bez zarzutu – (słowa wyważone, dopuszczające ewentualność pomyłki) – ale moim zdaniem noszenie SuperMenów świadczy o tym, że człowiek nie jest pewny swoich kwalifikacji. Wiecie państwo, one mają ochraniacz z przodu.

Wiceprezes, który miał sześć par SuperMenów, nigdy więcej ich nie włożył.

– Co o niej myślę? Cóż, w testach wypada świetnie, ale moim zdaniem wkładanie topu Maksidost do całkowicie izolujących spodni świadczy o tym, że dziewczyna nie jest gotowa doprowadzić do końca tego, co zaczęła.

Wiceprezes, który zaprosił ją na kolację i spodziewał się odpłaty w powszechnie używanej obiegowej walucie, wyłgał się wyimaginowaną chorobą i ze zwieszoną głową wrócił na noc do żony.

– Co myślę o rocznym sprawozdaniu? Cóż, w porównaniu z ubiegłym rokiem krzywa poszła w górę, ale wywołany naszymi działaniami poziom szumu sugeruje, że wzrost mógłby być od piętnastu do osiemnastu procent wyższy. Poza tym ciekaw jestem, czy ta tendencja się utrzyma.

Wiceprezes, który jeszcze wtedy się wahał, postanowił odejść na emeryturę w wieku pięćdziesięciu lat i zadowolić się premiowym pakietem akcji pierwszego stopnia, zamiast wyczekać do sześćdziesiątki i zgarnąć dwa razy większy pakiet trzeciego stopnia. Natychmiast po otrzymaniu akcji sprzedał je, a potem obgryzał paznokcie, patrząc, jak miesiąc w miesiąc papiery zyskują na wartości. W końcu się zastrzelił.

Zabiło go podejrzenie, że powodem, dla którego akcje GT zyskały na wartości, było zastąpienie go przez Normana House’a.

* * *

Norman żwawym krokiem zbliżał się do wspólnej windy. Odmawiał korzystania z tej, która z poziomu ulicy prowadziła wprost do jego gabinetu:

– To niedorzeczne, żeby ktoś, kto w pracy stale ma do czynienia z ludźmi, unikał kontaktów z nimi, nieprawdaż?

Przynajmniej jeden ze starszych wiceprezesów również ostatnio zaprzestał używania prywatnej windy.

Ale mniejsza z tym – grunt, że House jechał na górę.

Razem z nim na windę czekała jedna z firmowych lasek. Uśmiechnęła się do niego – nie dlatego, że się znali (Norman wolał dawać do zrozumienia, że ktoś, kto wykorzystuje stanowisko do zdobywania lasek, jest – w przeciwieństwie do niego – człowiekiem niepełnowartościowym), ale dlatego, że czas i wysiłek zainwestowane przez niego w takie błahostki jak nieużywanie prywatnej windy zaowocowały powszechnym przekonaniem, że ze wszystkich dwudziestu wiceprezesów firmy to właśnie pan House jest najbardziej towarzyski i przystępny. Tę opinię podzielali nawet pracownicy magazynu w należącej do GT fabryce elektroniki w Wirginii Zachodniej, którzy w życiu nie widzieli go na oczy.

Odpowiedział odruchowym, wymuszonym uśmiechem. Był spięty. Fakt zaproszenia go na lunch na prezesowskim piętrze w towarzystwie najwyższych rangą egzeków można było rozumieć na dwa sposoby: albo szykował mu się awans (chociaż poczta pantoflowa, którą wytrwale pielęgnował, o niczym podobnym mu nie donosiła), albo – co znacznie bardziej prawdopodobne – szefostwo planowało kolejną modyfikację polityki zatrudnienia. Wprawdzie, odkąd zajął obecne stanowisko przetrwał już bezpiecznie dwie takie zmiany, ale nie dość, że niepotrzebnie uprzykrzały człowiekowi życie, to jeszcze uniemożliwiały mu skorzystanie z usług ludzi, których od miesięcy szykował do objęcia wpływowych posad.

Kurżeszmać, wcześniej radziłem sobie z tymi białodupcami, to i teraz sobie poradzę.

Światło kabiny windy opadło na ich poziom, zadźwięczał cicho dzwonek i Norman znów bez reszty skoncentrował się na teraźniejszości. Zegar nad drzwiami (podobnie jak wszystkie zegary w wieżowcu GT, dostrojony do słynnego kriotonowego zegara głównego) wskazywał godzinę 12:44 po-pe. Jeżeli pozwoli lasce zjechać windą na dół, spóźni się dokładnie jedną minutę na lunch z Bardzo Ważnymi Osobistościami.

Tyle powinno być w sam raz.

Kiedy kabina się zatrzymała, skinął na dziewczynę i przepuścił ją przodem.

– Ja wybieram się na górę – wyjaśnił.

Awans czy nie, Norman mówił serio.

* * *

Wysiadł z windy na piętrze prezesowskim zgodnie z planem, czyli chwilę po czasie. Sztuczna trawa tłumiła odgłos jego kroków, gdy ruszył w stronę zebranej przy basenie grupy ludzi. Cztery najładniejsze firmowe laski zabawiały się nago w wodzie. Przypomniał sobie dyżurny żarcik: „Dlaczego GT nie chce pierwsze wprowadzić stanowiska ziomka firmowego?” i z trudem opanował wesołość, witając się ze Starą GT we własnej osobie.

Patrząc na Georgette Tallon Buckfast, nie sposób było się domyślić, że jest zarówno niezwykłą istotą ludzką, jak i niecodziennym artefaktem. Trudno też było uwierzyć, że ma dziewięćdziesiąt lat – wyglądała w najgorszym wypadku na sześćdziesiąt: zaokrąglona, ponętna, zwieńczona szopą własnych ciemnych włosów, dostatecznie gęstą, żeby zaprzeczyć starym zarzutom, jakoby więcej miała w sobie z mężczyzny niż z kobiety. Owszem, przy bliższych oględzinach niewielka wypukłość na piersi mogłaby zdradzić obecność rozrusznika serca, ale w dzisiejszych czasach ludzie instalowali sobie takie akcesoria już w wieku siedemdziesięciu lat, a nawet wcześniej. Wyłącznie swojej natarczywości i wścibstwu Norman zawdzięczał wiedzę o przeszczepie tkanki płucnej, plastikowych zastawkach żylnych, przeszczepionej nerce, zdrutowanych kościach i wymienionych po walce z rakiem strunach głosowych. Wedle wiarygodnych szacunków Stara GT była nieco bogatsza niż brytyjska rodzina królewska – a za taki majątek można sobie kupić zdrowie, chociażby na raty.

Towarzyszył jej Hamilcar Waterford, znacznie od niej młodszy, lecz wyglądający starzej; Rex Foster-Stern, starszy wiceprezes ds. projektów i planowania, mężczyzna z postury podobny do Normana, odznaczający się niezwykle obfitymi bokobrodami i czymś, co Dzieci Krzyża pogardliwie nazywały „opalenizną niebojową”; oraz Afram, którego twarz wydała się Normanowi zwodniczo znajoma, mimo że nigdy przedtem nie widział go w wieżowcu GT: koło pięćdziesiątki, krępy, łysy, zmęczona twarz, bródka w stylu Kenyatty.

Przyszło mu do głowy nowe wytłumaczenie dla zaproszenia go na ten posiłek. Kiedy ostatni raz przy podobnej okazji poznał nieznajomego mężczyznę w średnim wieku, był to emerytowany admirał, którego GT zamierzała dokooptować do zarządu, żeby korzystać z jego znajomości w wojsku; nic z tego nie wyszło, bo admirał zamiast GT wybrał producenta poduszkowców. Jeśli jednak sytuacja miała się powtórzyć, Norman zamierzał być tak bezczelny, jak to tylko możliwe bez narażania kariery zawodowej. Żaden czarny cwaniak z krzywym wackiem nie wyprzedzi Normana House’a w wyścigu do zarządu.

Wtedy właśnie odezwała się GT:

– Elihu? Przedstawiam ci Normana House’a, naszego wice ds. kadrowych.

I świat wywrócił się do góry nogami.

Elihu. Elihu Rodan Masters, zawodowy dyplomata, ambasador USA w Beninii. Po kiego wała GT miałaby się interesować tym rozwidlonym jak język węża skrawkiem lądu, wbitym w Afrykę niczym klin i pozbawionym zarówno bogactw naturalnych, jak i wykwalifikowanej siły roboczej?

Nie było jednak czasu na domysły. Norman wyciągnął rękę, przerywając prowadzoną przez Starą GT prezentację.

– Szanowna pani, pana Mastersa nikomu nie trzeba przedstawiać – wtrącił dziarskim tonem. – Ludzie tak dystyngowani stanowią naturalną siłę środowiskotwórczą. Mam wrażenie, że znam go doskonale, chociaż nie miałem dotąd przyjemności uścisnąć mu dłoni.

Na twarzy Starej GT – ukrywanie emocji wychodziło jej zdumiewająco kiepsko jak na osobę, która stworzyła potężną korporację i zbiła ogromny majątek osobisty – rozdrażnienie faktem, że jej przerwano, zmagało się z zadowoleniem ze zgrabnego komplementu.

– Napije się pan czegoś? – spytała w końcu, gdy zadowolenie ostatecznie zwyciężyło.

– Nie, dziękuję. To wbrew słowu Proroka, rozumie pani.

Beninia, tak? Czyżby chodziło o otwarcie afrykańskiego rynku dla ŚPG? Inwestycja warta ponad pół miliarda dolców i brak odbiorców surowca z najbogatszych złóż od czasu Syberii... Taka sytuacja nie mogła trwać w nieskończoność. Ale przecież mówi się, że Beninia nie jest w stanie wyżywić własnych mieszkańców...

GT – ewidentnie zażenowana faktem, że zapomniała (lub w ogóle nie wiedziała) o tym, że jeden z jej własnych wice jest muzułmaninem – wycofała się w kąśliwość. Styl House’a stanowił idealną odpowiedź na nią. Norman, zadowolony z przebiegu rozmowy i doskonale świadomy spoczywającego na nim spojrzenia Mastersa, świetnie się bawił przez całą trwającą dziesięć minut konwersację, która poprzedziła zaproszenie do stołu. Prawdę mówiąc, był tak absolutnie przekonany, że rozbrzmiewający tuż po pierwszej dźwięk dzwonka wideofonu jest w istocie sygnałem do posiłku, że nie przerwał nawet opowiadanej anegdoty – umiarkowanie antyaframskiego żartu, idealnie dobranego do tego mieszanego towarzystwa, ostro przyprawionego pogardliwymi określeniami czarnych – dopóki GT nie krzyknęła na niego po raz drugi.

– House? House! Jest jakiś problem z gośćmi oprowadzanymi po komorze Salmanasara. To chyba twoja działka?

Jeżeli przygotowali jakąś niespodziankę, która ma mnie pogrążyć, podam im mierzwę na kolację. Zrobię...

– Przepraszam na chwilę, panie Masters – powiedział z lekka znudzonym głosem. – Zajmie mi to minutkę, najwyżej dwie. Nie więcej.

Wszystko się w nim gotowało, kiedy udał się do windy.

na zbliżeniu (2)wiracha

– Gada coś o oknach startowych a to znaczy tylko tyle że jakiś dupowaty egzek sam sobie zawiązał sznurówki Salmanasar-kutasar po kiego wała lecieć taki kawał drogi do Nowego Jorku pogoda lepsza nawet bez kopuły tutaj kuśkę można odmrozić lepsze laski skąpiej ubrane i lepsza trawka na dokładkę to już ósma tam nie ma jeszcze pierwszej po-pe i naprawdę szału nie ma.

* * *

Wnętrze komory Salmanasara: ziąb. Już sam ten fakt wystarcza, żeby kilkanaście osób w oczekującym na okno startowe – co jest ozdobnym określeniem momentu, w którym zatrudniony przez GT przewodnik będzie gotowy do poprowadzenia wycieczki – tłumie liczącym sto dziewięć osób (część z nich to turyści, z których z kolei część to najprawdziwsi potencjalni rekruci zwabieni przez ulotki i telewizyjne reklamy GT Corp., z których część odwiedzała to miejsce w osobach państwa Uniwersalnych tyle razy, że nie umieliby powiedzieć, po co właściwie zdecydowali się przybyć tu osobiście, część zaś stanowią przysłani przez GT figuranci, których zadaniem jest odzywać się w odpowiednich momentach i sprawiać w ten sposób wrażenie, że dużo się dzieje) doszło do wniosku, że nie będą zainteresowane tym, co im tu pokażą. Ziąb! W maju! Na Manhattanie, pod Kopułą Fullera! Poubierani w trampki na piankowej podeszwie, SuperMeny, mikrospódnice i mikrosukienki od Forlona&Morlera; obwieszeni holokamerami Japindu (z których każda ma wbudowaną monochromatyczną lampę laserową) i rejestratorami z autopowtórką; z kieszeniami obwisłymi od produkowanych przez Japind gazognatów, głuszaków i stalorąk, które zakłada się „tak samo łatwo i swobodnie, jak wasza babcia wkładała rękawiczkę”.

Niespokojni, podejrzliwie zerkający na swoich przypadkowych towarzyszy.

Dobrze odżywieni.

Strzelający oczami na boki, opychający się spoksami, przeżuwający pracowicie, chrup-chrup.

Diabelnie przystojni.

Zastanawiający się, czy któryś z tych stłoczonych przy nich nieznajomych nie okaże się przypadkiem wściekiem.

Nowoubodzy świata tu-i-teraz.

* * *

Oggie’emu Lucasowi nie spodobało się spojrzenie, jakim przewodnik obrzucił grupę, kiedy w końcu raczył się pojawić. Ktoś mający przed sobą tak liczny tłumek nie zauważyłby od razu osobnika znanego jako Oggie Lucas: dwadzieścia lat, metr osiemdziesiąt trzy wzrostu, Es-Pa-Dryle od SirFera, spodnie Potentat i kurtkoszula do lotów swobodnych Blood Onyx z zapinkami z prawdziwego złota. Zobaczyłby raczej kłębiącą się niepewnie gromadę odmieńców, wagabundów i pozerów, wśród których można by wydzielić mniejsze podzbiory – na przykład Oggiego i jego zamienników, którzy wybrali się do Nowego Jorku z Jetteksem na wycieczkę (dwie noce jeden dzień), licząc na jakiś odlot, ale bez powodzenia. Świat tak się skurczył, że nie dało się go wciągnąć bez zdejmowania butów, a mimo to z wybrzeża na wybrzeże było ciągle tak daleko...

Z całej tej ponad setki ludzi wyłowił cztery laski warte bliższego zogniskowania: jedna odleciała na wysoką orbitę – w tej chwili nie miała pojęcia nie tylko, w jakim budynku się znajduje, ale nawet, który wymiar astralny zamieszkuje; dwie przyszły z ziomkami, których uwiesiły się w sposób zupełnie nieodczepialny; a czwarta wyglądała jakby przywiało ją prosto z RUNG, z tymi afrykańskimi włosami i skórą jak czarne jagody – nie wypadało, żeby ktoś przyłapał go na wspólnym odliczaniu z taką dziunią.

Ale reszta to była taka mierzwa, że głowa mała, włącznie z taką jedną w udającym ubranie bezkształtnym, burym worku, z ciężką, rozepchaną torebką, włosami przyciętymi na jeża i nerwowym grymasem na świecącej twarzy, dziobatej i popękanej – pewnie jakaś Boża Córa. Tylko religia mogła przekonać normalną dziewczynę, żeby zrobiła z siebie takie paskudztwo.

– Kurżeszmać, gdzie są prawdziwe laski? – mruknął pod nosem Oggie.

Pracują w korporacjach, naturalnie. Ze wszystkich megalopolis to właśnie Nowy Jork najwięcej zjadał i najlepiej płacił. Podobnie rzecz się miała z LA, z tą tylko różnicą, że tam pracodawcą był rząd, który ściągał rekrutów do Strefy Konfliktu Pacyficznego. A kto jest bogatszy od rządu?

Stąd zabijanie czasu. Stąd pomierzwiony pomysł włóczęgi po zimnej komorze. Stąd wyczekiwanie na jutrzejszy samolot, który zabierze Oggiego i jego zamienników z powrotem nad Zatokę.

– Powiedz no, gdzie oni trzymają Teresę? – mruknął Zink Hodes, zamiennik stojący najbliżej Oggiego.

Była to aluzja do legendarnej dziewczyny Salmanasara, będącej źródłem niekończących się sprośnych żartów. Oggie nie raczył odpowiedzieć. Zink, który w nocy zaliczył mały sklepobskok, miał teraz na sobie nowy strój, taki nowojorski. Oggie był niezachwycony.

Przed nimi – para ciągnąca za sobą nie jedno i nie dwa, ale policzcie sami, aż trzy progeny. Zażenowani zainteresowaniem ze strony zazdrosnych sąsiadów w tłumie, głośno tłumaczący, że nie cała trójka jest ich, tylko dwoje, bo trzecią źrenicęokamego podrzuciła im kuzynka, żeby się nią zajęli, grzeczni i układni dla wszystkich dookoła, ale nie aż tak, żeby od razu się uciszyć, kiedy przewodnik w końcu przywołał do siebie gości.

– Dzień dobry państwu, witam w wieżowcu General Technics. Nie muszę chyba nikomu przedstawiać GT...

– To może byś sobie po prostu zaszył gębę? – szepnął Zink.

– ...która jest siłą środowiskotwórczą dla wszystkich mieszkańców tej półkuli i nie tylko, od Bazy Księżycowej Zero po Środkowoatlantycki Projekt Górniczy głęboko na dnie oceanu. Jest jednak taki aspekt naszej wszechstronnej działalności, który nieodmiennie odbiera mowę państwu Uniwersalnym. Z tym właśnie aspektem zamierzam państwa teraz zapoznać.

– Zapnij twarz lepiej – burknął Zink. – Ryja se zaspawaj.

Oggie pstryknął na dwóch zamienników idących krok za nim i gestem kazał im zajść Zinka z flanki.

– Bo cię tu zostawimy – zapowiedział – jak ci się tak Nowy Jork podoba. Albo wysadzimy cię z samolotu na dziesięciu kilometrach, bez poduszki pod dupę przy lądowaniu.

– Ale ja...

– Zapnij twarz – uciął Oggie.

Zink go posłuchał. Ze strachu oczy miał okrągłe jak spodki.

– Proszę zwrócić uwagę na ten granitowy blok, pod którym w tej chwili państwo przechodzicie. Widoczne na nim litery zostały wyryte za pomocą opracowanej przez GT techniki wybuchowej. Panowało powszechne przekonanie, że nie da się w ten sposób obrabiać naturalnego kamienia, ale my postanowiliśmy spróbować... i udało się nam. Potwierdziliśmy w ten sposób treść motta naszej firmy.

Stojący obok Oggiego odpad poruszał ustami i szeptał pod nosem, mozoląc się z odczytaniem oglądanego pod kątem pisma.

– Poniżej wypisane są najbardziej znane twierdzenia dowodzące ludzkiej krótkowzroczności, takie jak „Człowiek nie może oddychać przy prędkości powyżej pięćdziesięciu kilometrów na godzinę”, „Trzmiel nie może latać” oraz „Przestrzeń międzyplanetarna to stworzony przez Boga mechanizm kwarantanny”. Trzeba to koniecznie powtórzyć ludziom z Bazy Księżycowej Zero!

Kilka przypochlebnych wybuchów śmiechu. Stojąca kilka osób przed Oggie’em Boża Córa przeżegnała się na dźwięk Imienia.

– Dlaczego tu jest tak cholernie zimno?! – zawołał ktoś bliżej przewodnika.

Figuranci, mierzwa ich mać... Ciekawe, ilu gości w tym tłumie to w rzeczywistości pracownicy GT, zatrudnieni na polecenie rządu i z braku lepszego zajęcia utrzymywani na sztucznie utworzonych posadkach?

– To pytanie prowadzi nas prosto do kolejnego przykładu tego, jak bardzo możemy się mylić w naszych ocenach. Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat temu inżynierowie twierdzili, że zbudowanie komputera, który mógłby się równać z ludzkim mózgiem, wymagałoby drapacza chmur, żeby pomieścić sprzęt, oraz wodospadu Niagara, żeby go schłodzić. Tego akurat twierdzenia nie znajdziecie na granitowej płycie, ponieważ w kwestii chłodzenia nie do końca się pomylili: Niagara by nie wystarczyła, nie jest dostatecznie zimna. My stosujemy tu ciekły hel, całe tony. Za to mylili się całkowicie co do drapacza chmur. Proszę się rozproszyć tutaj, po tej galerii, to pokażę państwu dlaczego.

Sto dziewięć osób rozstawiło się apatycznie na podkowiastym balkonie obiegającym komorę przypominającą jajo ze ściętym czubkiem. W dole, na głównym poziomie, krzątali się identycznie wyglądający mężczyźni i kobiety; od czas do czasu któreś z nich zadzierało głowę z wyrazem kompletnego niezaciekawienia na twarzy. Kolejna mniej więcej dwudziestka zwiedzających poczuła się niemile dotknięta i doszła do wniosku, że obojętne, co będzie dalej, nie będą tym zainteresowani.

Oggie nie mógł się zdecydować. Wyeksponowany na dole sprzęt przyciągał jego wzrok – było tego co najmniej dwadzieścia pięć, może trzydzieści metrów: przewody, rury, klawiatury, ekrany, zespoły czytników, półki uginające się pod ciężarem lśniących metalowych przyrządów.

– Może nie zajmuje całego drapacza chmur, ale i tak jest dość spory – zauważył ktoś.

Co za mierzwa... Pewnie następny figurant. Oggie powstrzymał się od komentarza, gdy Zink zaszurał głośno stopami.

– Bynajmniej – odparł przewodnik.

Przekręcił zainstalowany na wysokości jego głowy reflektor. Snop światła prześliznął się po aparaturze i ludziach, aż spoczął na niepozornym ściętym stożku z białego matowego metalu.

– To właśnie – obwieścił uroczystym tonem – jest Salmanasar.

– To coś? – podsunął usłużnie figurant.

– To coś. Wysokość: czterdzieści pięć centymetrów, średnica podstawy: dwadzieścia osiem centymetrów, i jest to najpotężniejszy komputer na świecie, a wszystko dzięki unikatowej, opatentowanej przez GT technologii znanej pod nazwą mikriogeniki. Co więcej, jest to pierwszy komputer zaliczany do kategorii megamózgów!

– To bezczelne kłamstwo – odezwał się ktoś z przednich szeregów.

Wytrącony z równowagi przewodnik zaniemówił.

– A K’ung-fu-tse? – mówił dalej ten sam ktoś.

– Słucham? Przykro mi, ale nie... – Przewodnik uśmiechnął się bez przekonania.

Oggie zdał sobie sprawę, że tym razem nie był to wtręt podstawionego figuranta. Wspiął się na palce, żeby lepiej widzieć, co się dzieje.

– Konfucjusz! Mówi się „Konfucjusz”! Na Uniwersytecie Pekińskim mają działający megamózg od...

– Zamknij się! Zdrajca! Przeklęty łgarz! Krwawiciel! Zrzućcie go na dół!

Krzyki podniosły się natychmiast, odruchowo, automatycznie. Zink przepchnął się do przodu i dołączył do krytykantów. Oggie zmrużył oczy, wyjął z kieszeni paczkę bay goldów i włożył sobie jednego w kącik ust. Zostały mu już tylko cztery. Potem będzie skazany na tę nowojorską mierzwę, zielone manhattańskie ścierwo. Najlepsze, co mieli na tym wybrzeżu.

Mocno zgryzł końcówkę automatycznego napowietrzacza. Co to kogo obchodzi, co robią Chińczycy, dopóki armia nie ucapi człowieka za jaja? Wiele hałasu o nic, i tyle.

Policja korporacyjna wyprowadziła czerwonego braciszka, zanim ktokolwiek zdążył mu sprzedać solidniejszego kuksańca, i przewodnik z ulgą wrócił do swojego standardowego planu lotu.

– Widzicie państwo, gdzie w tej chwili kieruję światło? To port wejściowy SKANALIZATORA. Tędy właśnie wprowadzane są wszystkie wiadomości ze wszystkich dużych agencji informacyjnych, po czym Engrelay Satelserv, dzięki Salmanasarowi, mówi nam, na czym stoimy w świecie tu-i-teraz.

– To jasne, ale to przecież nie może być jedyna funkcja Salmanasara – odezwał się inny figurant. Oggie’ego aż skręciło w środku.

– Naturalnie. Głównym zadaniem Salmanasara jest osiąganie tego co niemożliwe. Czyli nasz chleb powszedni tutaj, w GT. – Dla lepszego efektu przewodnik zawiesił na chwilę głos. – Zostało udowodnione teoretycznie, że w wypadku systemu logicznego o tak wysokim stopniu złożoności jak Salmanasar wystarczy wprowadzić do niego dostatecznie dużo informacji, żeby wykształcenie się świadomości i samoświadomości było tylko kwestią czasu. Możemy zresztą z dumą ogłosić, że pewne oznaki udało się już...

Zamieszanie. Kilkanaście osób, w tym Zink, naparło w przód, żeby lepiej widzieć. Oggie westchnął tylko, ale nie ruszył się z miejsca. Pewnie kolejny życzliwy figurant. Co za mierzwa... Dlaczego tym blokersom się wydaje, że ludzie nie będą umieli odróżnić prawdziwego wydarzenia od fałszywki?

Ale...

– Bluźniercy! Diabelski pomiot! Świadomość jest darem od Boga! Nie można wbudować duszy w maszynę!

...przecież nikt nie kazałby figurantowi wykrzykiwać czegoś takiego.

Jakiś blokers stał mu na drodze, starszawy ziom znacznie od niego niższy i wyraźnie lżejszy. Oggie odepchnął go, odgrodził się Zinkiem od ewentualnych pretensji i wychylił przez balustradę. Po jednym z sześciometrowych filarów, na których wspierała się konstrukcja galerii, zsuwała się laska w workowatym burym ubraniu: przekładała rękę za ręką, w końcu zeskoczyła z wysokości półtora metra na ziemię i odwróciła się do zaniepokojonych pracowników, którzy zamierzali ją złapać.

– To Teresa! – zawołał ktoś, siląc się na żart.

Parę osób roześmiało się bez przekonania, ale większość ludzi na galerii wykazywała oznaki przerażenia. Podczas wizyt państwa Uniwersalnych nigdy się coś takiego nie zdarzało.

Ci, którzy chcieli lepiej widzieć, przepychali się z tymi, którzy chcieli się wydostać. Niemal od razu wybuchły awantury i rozległy się podniesione głosy.

Oggie z zainteresowaniem rozważał i odrzucał kolejne możliwości. Żadna Boża Córa nie nosiłaby broni, która byłaby skuteczna z bezpiecznej odległości – nie wchodziły więc w grę żadne energetyki, pistolety ani granaty. A to znaczyło, że blokersi pędzący z wrzaskiem do wyjścia lub rzucający się plackiem na podłogę niepotrzebnie tracą energię. Z drugiej strony, w tej jej torbie zmieściłaby się całkiem niekiepska...

Teleskopowa siekiera z ostrzem równie długim jak złożone stylisko. No proszę!

– To dzieło diabła! Zniszczcie je i ukorzcie się, zanim zostaniecie na wieczność przeklęci! Jak śmiecie uzurpować sobie boskie...

Wyrżnęła najbliższego serwisanta torbą w twarz i rzuciła się w stronę Salmanasara. Jakiś ziom przytomnie rzucił w nią ciężką instrukcją obsługi i trafił ją w nogę; potknęła się i omal nie upadła. Tymczasem obrońcy zbili się w gromadę, uzbrojeni w bicze z wielożyłowych przewodów i półtorametrowej długości wsporniki do czekających na zainstalowanie półek. Zachowywali się jednak jak tchórze i zamiast się do niej zbliżyć, tylko ją okrążyli.

Skrzywiła się pogardliwie.

– Jedziesz ich, laska! – zawołał Zink.

Oggie milczał. Mógłby wykrzyknąć to samo, ale byłoby to niestosowne.

Zgrzyt metalu o metal poniósł się echem po komorze, gdy dziewczyna rzuciła się na najodważniejszego z przeciwników, wymachującego wspornikiem. Ziom kwiknął i upuścił broń, jakby ta sparzyła go w ręce, a wtedy Boża Córa cięła zamaszyście siekierą.

Odcięta dłoń – Oggie widział ją wyraźnie w locie – pofrunęła w powietrzu jak lotka do badmintona. Na ostrzu siekiery została krew.

– No, no... – mruknął i wychylił się pięć centymetrów dalej za balustradę.

Ktoś stojący za plecami laski smagnął ją kablem; na szyi i policzku pojawiło się czerwone piętno. Skrzywiła się, ale nie bacząc na ból, wyrżnęła siekierą w jeden z czytników danych. Pulpit roztrzaskał się w drobny mak, sypiąc dookoła kawałkami plastiku i błyszczącą elektroniką.

– No, no... – powtórzył Oggie z nieco większym entuzjazmem. – Kto następny?

– Wyjdźmy gdzieś dzisiaj wszyscy – zaproponował podekscytowany Zink. – Wieczorem. Skręcimy jakąś mierzwę! Od lat nie widziałem laski, która by miała taki wypierd!

Dziewczyna uniknęła kolejnego ciosu i lewą ręką chwyciła coś, co leżało obok na stoliku na kółkach. Rzuciła tym czymś w stronę Salmanasara. Z miejsca uderzenia trysnęły skry.

Oggie w zadumie rozważał propozycję Zinka. Był skłonny na nią przystać.

Krew skapywała z ostrza na brunatny strój dziewczyny. Ranny mężczyzna leżał na ziemi i wył z bólu.

Oggie zaciągnął się bay goldem. Czuł, jak krystalizuje się w nim decyzja, gdy dym – automatycznie rozrzedzony powietrzem w stosunku cztery do jednego – kłębił mu się w płucach. Długo go nie wypuszczał, potrafił bez wysiłku wstrzymać oddech nawet na półtorej minuty. I wtedy sceneria się zmieniła.

kontekst (3)trzeba go popchnąć

„To nie zbieg okoliczności...”.

(ZBIEG OKOLICZNOŚCI Nie uważałeś i przegapiłeś drugą połowę tego, co się działo.

– Chad S. Mulligan, Leksykon trendyzbrodni)

„...że mamy wścieków. Informacje dodatkowe: »wściek« wziął się od »wściekłego«. Nie wierzcie tym, którzy twierdzą, że to zniekształcony ludzki »ściek«, szumowina. Bliski kontakt ze ściekami można przeżyć, za to w bliski kontakt ze wściekiem radzę w ogóle nie wchodzić. Najlepiej być gdzie indziej, kiedy to się wydarzy.

Zanim nastał wiek XX, najgęstsze skupiska ludzkie spotykano niemal wyłącznie w miastach azjatyckich (wyjątkiem jest tu Rzym, ale do Rzymu dojdziemy za chwilę). Kiedy zbyt wielu ludzi naraz zalazło ci za skórę, brałeś w garść maczetę albo kris i szedłeś podrzynać gardła. Nie miało znaczenia, czy umiesz się posługiwać bronią, czy nie: ludzie, przeciw którym zamierzałeś jej użyć, tkwili w swoim normalnym układzie odniesienia, a ty znajdowałeś się w układzie odniesienia berserkera. Informacje dodatkowe: berserkerzy wywodzili się ze społeczności, która większość roku przesiadywała na dupie w norweskich dolinach, nad brzegami fiordów, ze wszystkich stron otoczona przez niezdobyte turnie, od góry nakryta potworną szarą czapą chmur i uwięziona przez zimowe sztormy, które skutecznie uniemożliwiały ucieczkę drogą morską.

Zamieszkujący południe Afryki Nguni mają takie powiedzenie, że nie wystarczy zabić zuluskiego wojownika; trzeba go jeszcze popchnąć, żeby się przewrócił. Informacje dodatkowe: Zulus Czaka miał w zwyczaju młodo zabierać przyszłe ofiary assagajów z domu rodzinnego i wychowywać na przyszłych wojowników w warunkach zbliżonych do koszarowych – dostawali tylko włócznię, tarczę i tubę na penisa i nie mogli liczyć nawet na odrobinę prywatności. Zupełnie niezależnie od Spartan dokonał tego samego odkrycia co oni.

Kiedy Rzym stał się pierwszą na świecie metropolią liczącą milion dusz, rozpowszechniły się w nim tajemnicze wschodnie kulty religijne z towarzyszącymi im praktykami samoumartwienia i samookaleczenia. Dołączałeś do procesji ku czci Kybele, wyrywałeś jednemu z kapłanów nóż, odrzynałeś sobie jaja i biegłeś ulicami miasta, wymachując odciętymi genitaliami, aż znalazłeś dom, w którym drzwi były otwarte, i mogłeś wrzucić jądra za próg. Dawali ci wtedy kobiece ubranie i mogłeś dołączyć do stanu kapłańskiego.

Pomyśl tylko, z jak wielką presją musieli zmagać się ci ludzie, jeśli takie rozwiązanie uchodziło za ułatwienie sobie życia!”.

– Chad C. Mulligan, Jesteś ignorantem iidiotą

ciągłość (2)martwa dłoń z przeszłości

Norman wysiadł z windy gotowy do jednego ze swoich rzadkich i zawsze starannie wykalkulowanych wybuchów gniewu, które u wszystkich jego podwładnych wywoływały wyrzuty sumienia. Wnętrze komory Salmanasara ledwie zdążyło mu mignąć przed oczami, kiedy potrącił stopą coś leżącego na podłodze.

Spuścił wzrok.

To była ludzka dłoń, odcięta na wysokości nadgarstka.

* * *

– A na przykład mój dziadek ze strony matki – powiedział Ewald House – był jednoręki.

Sześcioletni Norman patrzył na pradziadka wielkimi, okrągłymi oczami. Nie rozumiał wszystkiego, co ten starszy pan mu opowiadał, ale miał świadomość, że są to rzeczy ważne – tak samo jak ważne było to, żeby nie moczył się w łóżku ani nie zaprzyjaźniał zbyt blisko z synem Curtisa Smitha, który wprawdzie był jego rówieśnikiem, ale był biały.

– Był leworęczny, rozumiesz. A co zrobił? Ano zrobił to, że w gniewie podniósł rękę na swojego nadzorcę. Tak mu przyłożył, że ten wpadł do strumienia. Więc potem nadzorca kazał go przykuć łańcuchem do kołka wbitego w czterdziestoakrowe pole, potem normalnie wziął piłę i... odpiłował mu rękę. Mniej więcej tutaj. – Pradziadek dotknął własnej ręki, chudej jak ustnik fajki, nieco poniżej łokcia. – Dziadek nic nie mógł zrobić. Urodził się niewolnikiem.

* * *

Norman – bardzo spokojny i całkowicie nieruchomy – rozejrzał się po komorze. Zobaczył właściciela dłoni, który wił się z bólu na podłodze, jęczał przejmująco i ściskał kikut ręki, usiłując przez mgłę nieznośnego bólu znaleźć właściwe punkty ucisku i powstrzymać krwotok. Zobaczył strzaskany pulpit czytnika, którego odłamki chrzęściły pod butami spanikowanych i zdezorientowanych pracowników. Zobaczył błysk w oczach bladej białej dziewczyny – dyszała głośno, ciężko, jak w ekstazie, i zakrwawioną siekierą powstrzymywała otaczających ją przeciwników.

Zobaczył również stłoczoną na galerii ponad setkę idiotów.

Ignorując wydarzenia rozgrywające się na środku sali, podszedł do wbudowanej w ścianę pokrywy. Dwa szybkie ruchy pokręteł i pokrywa spadła, odsłaniając sieć grubo izolowanych rur, splątanych jak ogon króla szczurów.

Szarpnął zawór. Kantem dłoni uderzył w łącznik, bardzo szybko, żeby zimno nie zdążyło przeniknąć w głąb skóry. Przyciągnął sobie jeden z węży, włożył go pod pachę, zaparł się i zaczął wlec za sobą. Ta odrobina luzu wystarczy na jego potrzeby.

Podchodząc do dziewczyny, nie spuszczał z niej wzroku.

Boża Córa. Pewnie jakaś Dorcas, Tabitha albo Martha. Chce zabijać. Chce niszczyć. Typowa reakcja chrześcijanki.

Wy swojego Proroka zamordowaliście. Nasz odszedł w podeszłym wieku, otoczony powszechnym szacunkiem. Ba, wy byście z radością zabili swojego po raz drugi. A gdyby nasz wrócił, mógłbym porozmawiać z nim jak z przyjacielem.

* * *

Zatrzymał się niecałe dwa metry od niej; wąż ciągnął się za nim, trąc głośno o ziemię jak łuski olbrzymiego gada. Nie wiedziała, co myśleć o tym mężczyźnie o czarnej skórze i zimnym, martwym spojrzeniu. Wzięła zamach siekierą, ale się zawahała. To na pewno jakiś podstęp. Pułapka.

Obejrzała się gwałtownie, spodziewając się, że lada chwila ktoś zaatakuje ją od tyłu – ale pracownicy rozpoznali oręż Normana i rozpierzchli się na jego widok.

* * *

„Nic nie mógł zrobić...”.

Konwulsyjnym ruchem otworzył zawór na końcu rury i trzymając go nieruchomo, odliczył do trzech.

Rozległ się syk, spadł śnieg i biały lód okrył znienacka siekierę, trzymającą ją dłoń i całą rękę. Nastała chwila bez końca, w której nic się nie działo.

A potem pod ciężarem siekiery dłoń dziewczyny odłamała się na wysokości nadgarstka.

– Ciekły hel – wyjaśnił lakonicznie Norman na użytek widzów. Wypuścił rurę, która z metalicznym szczękiem upadła na podłogę. – Wystarczy zanurzyć w nim palec, a złamie się jak sucha gałązka. Dlatego nie radzę tego próbować. Tak jak nie radzę wierzyć we wszystko, co się słyszy o Teresie.

W ogóle nie patrzył na dziewczynę, która tymczasem upadła na ziemię nieprzytomna lub nawet martwa od wstrząsu – interesowała go tylko zmrożona dłoń wciąż zaciśnięta na rękojeści siekiery. Powinien coś poczuć, choćby dumę ze swojego szybkiego pomyślunku, ale niczego w sobie nie znalazł. Jego umysł i serce były tak samo skute lodem jak ten pozbawiony sensu przedmiot na podłodze.

Odwrócił się na pięcie i skierował z powrotem do windy, boleśnie świadomy okrutnego rozczarowania.

* * *

Zink przysunął się do Oggie’ego.

– Hej-hej! – zagaił. – Warto było przyjść, co? Coś czuję, że dziś skręcimy mierzwę jak stąd do oceanu! Już wchodzę na orbitę!

– Nie – odparł Oggie, wpatrzony w drzwi, za którymi zniknął brązowy kinol. – Nie w tym mieście. Nie podobają mi się tutejsze siły porządkowe.

świat tu-i-teraz (2)komórki do wynajęcia

– Już od ponad dziesięciu lat zbiory Biblioteki Publicznej Nowego Jorku nie znajdują się wcale w Nowym Jorku. Ich dokładna lokalizacja jest utajniona, nie ograniczyło to jednak ich dostępności dla użytkowników – przeciwnie, dostęp do nich jest nawet łatwiejszy niż kiedyś.

Najbardziej wszechstronny system kopiowania, jaki kiedykolwiek opracowano, to Eastman Kodak Wholographik. Wystarczy odwrócić odbitkę, wyciąć zwykłymi nożyczkami wzdłuż zaznaczonych linii iporozdzielać– azkażdej zdwudziestu czterech części można będzie odczytać do 98% pierwotnej informacji!

Donald Hogan siedział w towarzystwie 1235 innych osób, z których każda – lub nawet wszystkie naraz – mogła przeglądać tę samą książkę lub czasopismo, co on. Salmanasar szyfrował wybrany przez niego wzorzec wyszukiwania, a jego fizyczny zapis został dla bezpieczeństwa wydrukowany po yatakańsku, a więc w języku trudnym i mało popularnym – nieco zbliżonym do japońskiego, gdyż w podobny sposób łączył masę chińskich ideogramów z dwoma kompletnymi sylabariuszami, tyle że w przeciwieństwie do wykształconej lokalnie w Japonii katakany, sylabariusz yatakański był bękartem alfabetu arabskiego, który pod koniec średniowiecza muzułmańscy prozelici przywieźli na wyspy Azji Południowo-Wschodniej.

PODSUMOWANIE Autorzy opisują liczne przypadki wątpliwej genealogii, z jakimi zetknęła się Stanowa Rada Postępowania Eugenicznego w New Jersey. Skuteczną metodą wykrywania genów odpowiedzialnych za recesywny dichromatyzm jest

ABSTRAKTY PRAC Z BADAŃ STRUKTUR KOMÓRKOWYCH

PRZEGLĄD FACHOWEJ PRASY BIOCHEMICZNEJ

MATERIAŁY INSTYTUTU BADAŃ CEREBROCHEMICZNYCH

Jeżeli szukasz bakterii dostosowanej specjalnie do przetwarzania bezwartościowych ścieków przemysłowych wopłacalne weksploatacji źródło siarki, poproś Minnesota Mining opróbkę ich szczepu UQ-141. Pierwszy milion organizmów: 1000 $ zwysyłką.

PODSUMOWANIE Komputerowa analiza próbnej pożywki dla jaj Nannus troglodytes. Wstępne szacunki wskazują

Najbardziej użytecznym jednotomowym podręcznikiem dla współczesnego studenta zainteresowanego zagadnieniami uzależnień jest ZNIEKSZTAŁCENIE DOZNAŃ SUBIEKTYWNYCH Friberga i Mahlera. Obejmuje: opium i pochodne, kokę i pochodne, peyotl i pochodne, konopie indyjskie i pochodne, pituri, caapi itp.; substancje syntetyczne, od kwasu lizergowego po Yaginol® i Dymiczachę®. Zawiera specjalny aneks dot. Odjazdyny®. Cena 75 $, dostępny wyłącznie dla lekarzy.

EKOLOGIA SOMATYCZNA

SPORT I MUTACJE

DZIEDZICZENIE U GADÓW

PODSUMOWANIE Interpretacja relacji ekonomicznych w górskiej wiosce w Boliwii jako manifestacji Zespołu Mergendahlera, w której czynniki pobudzające równoważone są czynnikami religijnymi, żywieniowymi i

Obecnie GT udostępnia wyizolowany materiał genetyczny Rana palustris oraz Rattus norvegicus albus. Gwarantowany poziom kontaminacji międzypłciowej na poziomie niższym niż 0.01%.

PODSUMOWANIE Podatność na rakotwórczy wpływ przemysłowego czterochlorku węgla wykazuje korelację ze znaną i zależną od płci dziedziczną zdolnością wykrywania smaku (w stężeniu poniżej 1 ppm)

Nie ma we współczesnym świecie sytuacji równie frustrującej, jak uprawnienie do posiadania dzieci połączone zniemożnością ich poczęcia. Specjalizujemy się wreimplantacji jajeczek zapłodnionych pozaustrojowo.

BIULETYN TOWARZYSTWA WSZECHORGAZMU

GRAUNCH::prozowersobraz

SOCJOLOGIA MRÓWEK, PSZCZÓŁ I TERMITÓW

PODSUMOWANIE Kiedy brzydki i sfrustrowany odpad HANK OGMAN zgwałcił własną matkę, a ona zaszła w ciążę i – wskutek jej uzależnienia od yaginolu – można było z niemal całkowitą pewnością spodziewać się płodu fokomelicznego, nad odpowiedzialnym blokojcem WALTEM ADLESHINE’EM zawisły czarne chmury. Na szczęście, dzięki natychmiastowej interwencji chirurga, IDY CAPELMONT, udało się uniknąć tragedii.

– Jak ja się pani odwdzięczę? – zapytał Walt.

W odpowiedzi podała mu cenę, która

Donald Hogan ziewnął i wstał z krzesła. Przerobienie dziennego przydziału zleceń nigdy nie zabierało mu więcej niż trzy godziny. Schował do kieszeni notes, w którym miał zapisany wzorzec wyszukiwania, i nieśpiesznie ruszył do windy.

kontekst (4)tematyka

Rozwinięte

Rozwijające się

Słabo rozwinięte

np. USA, Wspólna Europa, ZSRR, Australia

np. Chiny, Yatakang, Egipt, Republ. Unia Nigerii i Ghany

np. Cejlon, Beninia, Afganistan, Mozambik

Rządy apatii publicznej

Rządy „partii rewolucyjnych”

Władza rządu „z przetrąconym kręgosłupem”

Waluta podlega stałej rewaluacji poprzez inflację

Kurs waluty utrzymywany sztucznie w drodze decyzji administracyjnych

Waluta podlega dowolnym fluktuacjom

Zatrudnienie: umowy prywatne

Kontrolowane przez państwo

Kwestia szczęścia

Środki masowego przekazu: wskutek protekcji i siły inercji sprzyjają rządowi

Kontrolowane bezpośrednio przez agencje rządowe; jednolity punkt widzenia

Zarządzane amatorsko, podatne na wahania dobrego smaku i wiarygodności

Żywność zróżnicowana, ale w całości produkowana w fabrykach; wymaga kosztownych suplementów

Mniej zróżnicowana, ale dystrybuowana w wydajnym systemie rozdzielczym, zapewniającym stabilną jakość

Poniżej minimum niezbędnego do życia; niewydajny system rozdzielczy

Opieka medyczna częściowo darmowa (położnictwo, opieka nad dzieckiem, geriatria), reszta usług płatna, ale wysokiej jakości

Opieka medyczna w całości darmowa, ale najczęściej miernej jakości

Opieka medyczna w całości płatna, standard bardzo niski; niektóre państwa zatrudniają szamanów

Służba wojskowa: pobór – duża wybiórczość, liczne przypadki unikania; lojalność rekrutów wzmacniana technikami psychologicznymi

Powszechny pobór; próby uniknięcia poboru niezwykle rzadkie; lojalność rekrutów wymuszona klimatem społecznym

Wojsko i marynarka wojenna drogą ucieczki dla ofiar nędzy; podatne na rewolucyjne turbulencje; w znacznej mierze niezależ. od rządu

W miastach powszechne mieszkania, domy na terenach rzadziej zaludnionych, włóczęgostwo dopuszczalne, lecz niezalecane

Powszechność mieszkań, domy dla rządowych faworytów, włóczęgostwo karalne

Domy, szopy, szałasy, brak stosownego prawodawstwa, znaczne przeludnienie

Ekspreslot, pędzimetro, rapitrans, helikopter, taksówka na ogniwa paliwowe, autobus z kołem zamachowym itp.

Ekspreslot, autobus z kołem zamachowym, taksówka na ogniwa paliwowe, taksówka rowerowa, rower itp.

Autobus, ciężarówka, rower, zwierzęta pociągowe itp.

Sieć telefoniczna rozwinięta, aparaty z wideoekranami

Sieć telefoniczna dobrze rozwinięta w miastach, słabo poza ich granicami; w niektórych rejonach tylko transmisje dźwiękowe

Sieć telefoniczna zawodna

Ustawy eugeniczne przeciw debilizmowi, fenyloketonurii, hemofilii, cukrzycy, dichromatyzmowi i in. surowo egzekwowane

Debilizm, fenyloketonuria, hemofilia i in. Możliwości egzekwowania ograniczone brakiem sił i środków

Brak kar lub możliwości ich egzekwowania

Ubiór dyktuje moda; ubrania jednorazowe popularne ze względu na niski koszt

Ubrania projektowane i szyte przez państwo; stroje jednorazowe uważane za luksus

Od szaty do szmaty: ubrania często noszone kolejno przez kilka osób

Homoseksualizm tolerowany, dwojaczenie uważane za oczywistość

Skrajna nietolerancja; dwojaczenie karalne i niechętnie widziane

Sposób traktowania podyktowany tradycją i obyczajem

Tytoń zakazany ze względu na działanie rakotwórcze

Tolerowany pod warunkiem oczyszczenia z substancji rakotwórczych

Używany

Marihuana legalna, zyskuje społeczną akceptację

Tolerowana

Tradycyjnie akceptowana w społeczeństwie

Alkohol – bez względu na legalność produkcji – akceptowany w społeczeństwie

W wielu krajach legalny, ale nie jest pochwalany

Wytwarzany w domu

Środki psychodeliczne nielegalne, tolerowane

Nielegalne, surowe kary

Za drogie

Zasoby naturalne na wyczerpaniu

Intensywnie eksploatowane

Sprzedawane za granicę lub niekompetentnie zarządzane

Populacja ludzka

Populacja ludzka

Populacja ludzka

ISTOTA LUDZKA Jesteś nią. A jeśli nie, to przynajmniej wiesz, że jesteś Marsjaninem, tresowanym delfinem albo Salmanasarem.

(Jeśli chcesz, żebym powiedział ci coś więcej, masz pecha. Nikt ci więcej nie powie.

– Chad S. Mulligan, Leksykon trendyzbrodni)

na zbliżeniu (3)wcale nie!

– To co robimy? – spytała Sheena Potter po raz tysiąc pięćsetny. – Tylko nie waż mi się brać następnego spoksa; i tak już ledwie idzie się z tobą dogadać!

– Chcesz, żebym dostał wrzodów – poskarżył się jej mąż Frank.

– Ty pomierzwiony kłamczuchu!

– A zatem robisz to nieświadomie. W takim razie nie powinnaś nawet wychodzić sama na ulicę, nie mówiąc już o rozmnażaniu się.

Frank przemawiał z iście olimpijskich wyżyn beznamiętności – a wszystko to dzięki pięciu spoksom, które zdążył przyjąć przed-pe.

– Myślisz, że ja się chcę rozmnażać? To coś nowego... A może to ty byś ponosił tego małego drania, co? Dzisiaj potrafią to już tak załatwić: faszerują cię żeńskimi hormonami po uszy i wszczepiają płód do jamy brzusznej.

– Znów się naoglądałaś Przeglądu Widza... Chociaż nie, pomyliłem się: wzięłaś to ze SKANALIZATORA. To jeszcze bardziej niezwykłe.

– Guzik prawda! Felicia mi powiedziała, kiedy ostatni raz byłam w szkole nocnej...

– Dużo ci dają te twoje lekcje! Ciągle jesteś drętwa jak Teresa. Kiedy wy tam wreszcie dojdziecie do podstaw Kamasutry?

– Gdybyś był więcej niż półmężczyzną, sam byś mnie dawno nauczył...

– Brak reakcji to w tym wypadku wina patiensa, nie agensa. To dlatego ja...

– Teraz cytujesz reklamę, nawet nie serwis wiadomości, tylko reklamę zrobioną przez jakiegoś śliniącego się...

– Gdybym miał więcej oleju w głowie, nie ożeniłbym się z blokerką, która ledwie skończyła parę klas...

– A ja nie wyszłabym za ziomka ze ślepotą barwną w rodzinie...

Oboje umilkli i rozejrzeli się po mieszkaniu. Na ścianie pomiędzy oknami widniał jaśniejszy placek – kawałek pokryty oryginalną farbą, którą zastali tu zaraz po przeprowadzce. Obrazek, który wcześniej wisiał w tym miejscu, znajdował się teraz w czerwonej plastikowej skrzynce przy drzwiach. Obok czerwonej plastikowej skrzynki stało jeszcze pięć zielonych (można wysyłać pocztą próżniową tylko z wyściółką) i tuzin czarnych (można wysyłać pocztą próżniową bez wyściółki). Były również dwie białe skrzynki, na tyle wysokie, że w miarę wygodnie dawało się na nich usiąść – i w taki właśnie sposób korzystali z nich Frank i Sheena.

Barek był pusty, nie licząc odrobiny kurzu i zaschniętych resztek rozlanego wina.

Lodówka była pusta, nie licząc cienkiej warstewki lodu w zamrażalniku, który stopi się automatycznie, kiedy komptroler przełączy się w tryb odmrażania.

Szafa w sypialni była pusta. Całośmietnik chrzęścił cicho, przeżuwając partię jednorazowych papierowych ubrań i kilkanaście kilogramów łatwo psujących się produktów z lodówki.

Automatyczne plomby zasklepiły gniazdka elektryczne – żadne dziecko nigdy nie mieszkało w tym domu, ale zgodnie z prawem wszystkie gniazdka musiały być automatycznie plombowane natychmiast po usunięciu podłączonych do nich urządzeń.