Wschodzące gwiazdy - Michael Cobley - ebook

Wschodzące gwiazdy ebook

Michael Cobley

4,4

Opis

Gotowe do wojny floty grupują się wokół Darien. Wszystkie mają ten sam cel. Pragną przejąć kontrolę nad nowo odkrytą planetą i zyskać dostęp do potężnej broni w jej centrum. Despotyczna Hegemonia, która kontroluje większość znanych światów, chce również zająć i ten, ale mieszkańcy Darien nie mają zamiaru poddać się bez walki, od której wyników będzie zależała ich przyszłość.

Jednakże główni gracze nie mają pełnej kontroli nad sytuacją. Wrogie SI zinfiltrowały kluczowe umysły i mają tylko jeden cel, którym jest zniszczenie organicznego życia...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 716

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (28 ocen)
14
10
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: THE ASCENDANT STARS
Redakcja: URSZULA OKRZEJA
Korekta: ELWIRA WYSZYŃSKA
Ilustracja na okładce: STEVE STONE
Opracowanie graficzne okładki: PIOTR CHYLIŃSKI
Projekt typograficzny, skład i łamanie: TOMEK LAISAR FRUŃ
Copyright © 2011 by Michael Cobley Copyright for the Polish translation © 2014 by Wydawnictwo MAG
ISBN 978-83-7480-517-9
Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04‑082 Warszawa tel./fax 22  813 47 43 e‑mail: [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Dotychczasowe wydarzenia

Księga 1: Ziarna Ziemi

W księdze pierwszej odkrycie zaginionej kolonii ludzi na świecie Darien zapoczątkowało łańcuch wydarzeń, ujawnionych tajemnic, sparringu politycznego i zamachów.

Ambasador Ziemiosfery, Robert Horst, przybywa na pokładzie krążownika Herakles, podobnie jak Wysoki Obserwator Kuros, ważny urzędnik Hegemonii Sendrukańskiej. Hegemonia to olbrzymie imperium gwiezdne związane sojuszem z zamieszkaną głównie przez Ludzi Ziemiosferą; obie potęgi mają swoje plany, lecz Hegemonia okazuje się bardziej bezwzględna, gdy chodzi o ich realizację.

Na Darienie archeolog Greg Cameron musi przerwać prace na terenie starożytnej świątyni Uvovo na Ramieniu Olbrzyma, gdy najpierw dochodzi do zamachu, a potem wuj Grega, major Teo Karlsson, pojawia się razem z Robertem Horstem, ambasadorem Ziemiosfery. Horst został wrobiony w zamach na brolturańskiego ambasadora i wraz z Karlssonem chronią się w nowo odkrytej komorze pod świątynią Uvovo. Wtedy budzi się jej starożytny strażnik, który porywa Roberta i zabiera go w nieznane.

Na lesistym księżycu Nievieście Catriona Macreadie nawiązuje telepatyczną więź z Segraną, olbrzymią zbiorową świadomością liczącą sobie wiele tysiącleci, która zamieszkuje złożony ekosystem puszczy porastającej cały kontynent. Catriona zaczyna się identyfikować z tą puszczą, umacnia swoją więź z Segraną i pomaga humanoidalnym tubylcom, Uvovo, kiedy kilku najemników Hegemonii próbuje spenetrować leśne ostępy.

Chel, czyli Cheluvahar, to uczony Uvovo, przyjaciel zarówno Grega, jak i Catriony. Przechodzi rytuał, w którego toku Segrana ofiarowuje mu dziwne nowe umiejętności i nakazuje przygotować Uvovo do wojny. Z prastarych mitów Chel dowiaduje się, że świątynia na Ramieniu Olbrzyma skrywa „krzywstudnię”, starożytną broń Przodków, która wiele tysiącleci wcześniej pomogła pokonać straszliwego wroga. Krzywstudnia umożliwia dostęp do niższych poziomów hiperprzestrzeni i dużo szybsze podróże między gwiazdami, co sprawiłoby, że flota wojenna Hegemonii, już i tak potężna, stałaby się niezwyciężona.

Podczas gdy na Darienie rozgrywają się kolejne sceny dramatu, Kao Czi rozpoczyna swoją podróż na tę planetę. Lud Kao Cziego to potomkowie załogi innego z trzech statków wysłanych z Ziemi sto pięćdziesiąt lat wcześniej. Ich świat, Pyre, został przejęty przez korporacyjny monoklan Hegemonii Sendrukańskiej, a następnie bezlitośnie odarty ze wszystkich zasobów. Kilkuset kolonistów, którzy zdołali zbiec paroma zdezelowanymi statkami, ostatecznie znalazło schronienie w układzie planetarnym zamieszkanym przez rasę znaną jako Rougowie. Kiedy wieść o odkryciu Dariena dotarła do miasta orbitalnego Rougów, Agmedra’a, Rougowie również decydują się wysłać emisariuszy. Kao Czi oraz Roug imieniem Tumakri wkrótce ruszają w drogę.

W czasie pełnej przygód podróży Tumakri ginie, wpadłszy w zasadzkę, a Kao Czi znajduje sobie nowego towarzysza, rozumnego droida imieniem Drazuma-Ha*. Uciekłszy przed grupą robotów bojowych, które sprawiają wrażenie zdeterminowanych, żeby ich zabić, obaj zostają pochwyceni przez ludzką kobietę, przemytniczkę i terrorystkę imieniem Corazon Talavera. Dzięki Drazumie-Ha* udaje im się zbiec, pozostawiając Corazon uwięzioną na niezbyt przyjaznej planecie. Jednakże ma ona jeszcze w tej historii kluczową i przerażającą rolę do odegrania.

Na Darienie cała kolonia wrze w związku z działaniami autorytarnych Brolturan, które sankcjonuje i wspiera Kuros, obecny ambasador Hegemonii. Po niewytłumaczalnym zniknięciu Roberta Horsta z Ramienia Olbrzyma, Teo Karlsson powraca do Hammergardu, gdzie spotyka Donny’ego Barboura. Następnie obaj są świadkami ataku rakietowego na siedzibę Zgromadzenia, w którym ginie prezydent kolonii i niemal cały jego rząd. Efektem jest głęboki kryzys: brolturańskie wojska na ulicach i latające patrole służb bezpieczeństwa – jawny pokaz siły.

Jedyny ocalały bliski współpracownik prezydenta prosi majora Karlssona i Donny’ego, żeby pomogli ewakuować z planety grupę Ulepszonych badaczy. (Ulepszeni to naukowcy o ponadnaturalnej inteligencji, będący produktem inżynierii genetycznej; Catriona Macreadie również urodziła się w ramach tego programu, ale jako nastolatka przestała spełniać jego wyśrubowane kryteria). Porywają stojący w hangarze w Porcie Gagarina prom Ziemiosfery i udaje im się dotrzeć na orbitę. Jednak w ich stronę zmierzają myśliwce wysłane z brolturańskiego pancernika Puryfikator, więc Ulepszeni zostają przejęci przez okręt Ziemiosfery, Heraklesa. Donny Barbour podstępem kieruje Teo Karlssona do kapsuły ratunkowej i odpala ją, ratując mu życie, a następnie wciąga brolturańskie myśliwce w brawurowy pościg nad lesistym księżycem, stawiając im zacięty opór. W bohaterskiej walce zestrzeliwuje oba, ale prom zostaje ostatecznie trafiony przez pocisk rakietowy i eksploduje nad jednym z oceanów Nieviesty.

Zniknąwszy z komory krzywstudni na Ramieniu Olbrzyma, Robert Horst materializuje się w dziwacznym kompleksie tuneli, eskortowany przez trio małych inteligentnych mechów, które informują go, że znalazł się w głębinach hiperprzestrzeni, zbudowanej z wielu poziomów. Po serii niebezpiecznych przygód Robert trafia na inny, niższy poziom, do miejsca zwanego Ogrodem Maszyn. Jest to metropolia zamieszkana przez sztuczne inteligencje, nad którą sprawuje pieczę tajemnicza istota znana jako Konstrukt. Odmłodziwszy Roberta fizycznie (i przemieniwszy holograficzną symulację jego córki w androida obdarzonego kopią jej osobowości), Konstrukt przekonuje Roberta, by się odwdzięczył, wyruszając w głębiny hiperprzestrzeni w poszukiwaniu starożytnej istoty znanej jako Bożygłów. Wrogie siły pochodzące z innego regionu głębin od jakiegoś czasu atakują sojuszników Konstruktu, który sądzi, że Bożygłów może posiadać kluczowe informacje na temat tych ataków.

Tymczasem Kao Czi i Drazuma-Ha*, nadal ścigani przez tajemnicze droidy bojowe, chronią się na pokładzie kombajnu chmurowego. Drazuma-Ha* podstępem nakłania Kao Cziego, by pozostał na mostku, a sam kradnie prom kombajnu chmurowego i odlatuje na Dariena. Ścigające ich droidy wyjawiają Kao Cziemu, że Drazuma-Ha* jest w rzeczywistości agentem Legionu Awatarów, hordy cyborgów, która była ostatnim i najstraszliwszym wrogiem Przodków. Jeżeli uda mu się przejąć kontrolę nad krzywstudnią na Darienie, otworzy ją, by uwolnić ocalałych członków Legionu Awatarów z ich więzienia głęboko w otchłaniach hiperprzestrzeni. Rozpoczyna się pościg za Drazumą-Ha*. Kiedy dolatują na Dariena, wykorzystują kapsułę ratunkową kombajnu oraz statek Kao Cziego, żeby kontynuować pościg, docierając aż na Ramię Olbrzyma. Potem, w komorze krzywstudni, Kao Cziemu oraz ostatniemu ocalałemu droidowi udaje się zabić Drazumę-Ha*. Gdy Kao Czi traci przytomność, strażnik krzywstudni przenosi go w bezpieczne miejsce.

Ziarna Ziemi kończą się w momencie, gdy ambasador Hegemonii Kuros i Brolturanie kontrolują zarówno kolonię, jak i świątynię na Ramieniu Olbrzyma. Teo Karlsson i Catriona Macreadie ukrywają się na lesistym księżycu, Nievieście, pilnując pojmanego najemnika Hegemonii, który okazuje się Człowiekiem. Na Darienie Greg eskortuje Kao Cziego i innych do obozu uchodźców głęboko w górach. Formujący się ruch oporu pośpiesznie opracowuje strategie walki, a Ulepszeni lecą na Ziemię.

Tymczasem na odległej planecie rycerz Legionu Awatarów spoczywa na zimnym dnie oceanu, świadom, że jego agent poniósł klęskę. Cyborg decyduje, że będzie musiał osobiście podjąć działania i, naprawiwszy swoje uszkodzone biomechanizmy, uruchamia silniki, po czym wznosi się z głębin morza i odlatuje ku gwiazdom.

Księga 2: Osierocone światy

Akcja Osieroconych światów rozpoczyna się kilka tygodni po zakończeniu Ziaren Ziemi.

Siły brolturańskie pod dowództwem ambasadora Hegemonii Kurosa de facto kontrolują teraz całą kolonię na Darienie. Politycy z kolonii tworzą rząd tymczasowy, będący marionetką w rękach Brolturan, którzy zachowują się coraz bardziej jak okupanci.

Greg Cameron organizuje działania ruchu oporu, którego siedzibą jest teraz starożytna twierdza Uvovo pod górą Kieł na północy.

Robert Horst na prośbę Konstruktu wyruszył w głębiny hiperprzestrzeni w poszukiwaniu Bożygłowa, z nadzieją, że uda się wynegocjować sojusz z nim przeciwko Legionowi Awatarów i jego agentom. Inteligentny statek zabiera go wraz z androidem będącym sobowtórem jego córki Rosy w głąb niezwykłych, dziwacznych, zagadkowych i niebezpiecznych poziomów hiperprzestrzeni. Sym-Rosa ginie w walce z samotnym cyborgiem Legionu, Robert zaś wkrótce potem spotyka się z Mediatorem, wysłannikiem Bożygłowa. Ten poleca mu ruszyć dalej, do kieszonkowego wszechświata, który ma rzekomo być ostatnim etapem podróży poprzedzającym spotkanie z Bożygłowem, ale okazuje się śmiertelną pułapką bez wyjścia.

Kao Czi opuścił Dariena wraz z Silveirą, agentem Ziemiosfery, który pragnie się dowiedzieć więcej na temat zaginionej kolonii Ludzi na Pyre i tego, jak monoklan korporacyjny Oko Słońca sprawuje nad nią kontrolę. Najpierw lecą do układu Rougów, a potem na Pyre, przy czym Silveira dowiaduje się, że przodkowie Kao Cziego to grupa odszczepieńców, którzy uciekli z Pyre dziesiątki lat wcześniej. Na Pyre przekonują się, że koloniści walczą o przetrwanie w warunkach racjonowania zasobów, brutalnie prześladowani przez innoświatowe gangi przestępcze, których działalność jest sankcjonowana przez monoklan Oko Słońca.

Ambasador Kuros kontroluje teraz większą część kolonii Darien, a rząd tymczasowy ściśle wypełnia jego instrukcje. Jednakże z Hegemonii Sendrukańskiej przybywa wyższy od niego stopniem doradca, Światlejszy Teshak – Sendrukanin całkowicie kontrolowany przez wszczepioną sztuczną inteligencję. Sprawnie podporządkowuje sobie Kurosa, rozpoczynając realizację własnego bezlitosnego planu.

Teo Karlsson przebywa z Catrioną na Nievieście, opiekując się Malachim Ashem, pojmanym najemnikiem z oddziału „Ezgarów”, który okazał się Człowiekiem z planety zwanej Tygrą. Wychodzi na jaw, że Tygra to trzecia zaginiona kolonia Ludzi. Zarówno Teo, jak i Ash zostają porwani przez oddział komandosów z Tygry, ale rychło uwalniają ich zbuntowani Tygranie, którymi dowodzi kapitan Gideon. Teo leci wraz z nimi na spotkanie z emerytowanym tygrańskim oficerem, który ginie na ich oczach, ale przedtem udaje mu się przekazać informacje na temat mrocznej tajemnicy sprzed lat. Ta wiedza pogłębia negatywne nastawienie buntowników do tygrańskiego rządu, który już wcześniej rozgniewał ich prohegemonijną polityką.

Kiedy Kao Czi i agent Silveira powracają do układu Rougów, odkrywają, że pewna liczba wysoko postawionych osób spośród ludu Kao Cziego została uprowadzona przez najemników z okrętu bojowego, którym wydaje rozkazy marszałek Becker, naczelny dowódca tygrańskich sił zbrojnych. Porwanie miało być ostrzeżeniem dla enklawy Ludzi z Agmedra’a, żeby nie mieszali się do wielkiej polityki. Rougowie, dla których taki atak na ich własnym terytorium stanowi afront, wysyłają w pościg jeden ze swoich statków, a Kao Czi pomaga ratować zakładników. Po przeprowadzonej ukradkiem sprytnej akcji w hiperprzestrzeni, rougski statek podąża dalej śladem ezgarskiej jednostki do jej celu – tygrańskiej bazy – żeby się przekonać, kto za tym wszystkim stoi.

Tymczasem Teo towarzyszy kapitanowi Gideonowi, który podejmuje akcję mającą na celu uwolnienie reszty jego ludzi z tej samej tygrańskiej bazy. Odnoszą sukces, ale gdy już mają odlatywać, pojawia się wrogi tygrański okręt bojowy, a zaraz za nim – statek Rougów, na pokładzie którego przebywa Kao Czi. Po wymianie ognia (oraz próbie przejęcia kontroli nad systemami komputerowymi jednostki Gideona) statek Rougów unieszkodliwia okręt Tygran, niszcząc jego uzbrojenie i silniki. Teo, Gideon i Kao Czi, przedstawiciele wszystkich trzech zaginionych kolonii Ludzi, spotykają się na krótko na pokładzie rougskiego statku, po czym ruszają każdy w swoją stronę.

Julia Bryce i pozostali Ulepszeni podążają na Ziemię liniowcem pasażerskim, ten jednak pada ofiarą piratów, którymi dowodzi terrorystka Corazon Talavera. Talavera zabiera Ulepszonych na planetę zamieszkaną przez uchodźców, po czym zmusza ich, żeby zmodyfikowali dwa pociski termonuklearne dla jednego z tamtejszych przywódców. Julia odkrywa, że Zakon Przymierza Proroctwa Spirali, fundamentalistyczny odłam religijny, twierdzi, iż na Darienie znajduje się zaginiony grobowiec jednego z ich starożytnych Ojców-Mędrców. W związku z tym armada wyznawców Proroctwa Spirali szykuje się do inwazji na Dariena, żeby przejąć kontrolę nad miejscem, które uważają za święte, a pociski termonuklearne mają zostać wykorzystane podczas ataku. Julia i reszta Ulepszonych próbują uciec, zanim armada dotrze na Dariena, ale nie udaje im się. Zostają zmuszeni do patrzenia, jak zmodyfikowane przez nich pociski zostają wykorzystane przez fanatyków, żeby zniszczyć brolturański pancernik i poważnie uszkodzić okręt Ziemiosfery. Później Talavera umieszcza Ulepszonych w osobnych pojemnikach wirtualnej rzeczywistości, by zmusić ich do opracowania szczegółowych danych kursu i parametrów podróży hiperprzestrzennej dla olbrzymiej liczby dalszych pocisków.

Na Darienie Greg i Rory uczestniczą w próbie powstrzymania brolturańskich sił zmierzających w stronę twierdzy pod górą Kieł, gdzie schronili się członkowie ruchu oporu. Kiedy są w drodze powrotnej, brolturański pancernik atakuje twierdzę z orbity potężną salwą z działa jonowego. Greg i Rory znajdują się w strefie rażenia kolejnej salwy, ale ta nie następuje, bo Puryfikator zostaje rozsadzony na orbicie przez pocisk termonuklearny Spiralistów.

Głęboko w hiperprzestrzeni Robert zostaje wyratowany z kieszonkowego wszechświata przez Konstrukt we własnej osobie, który następnie wysyła go wraz z sym-Rosą na kolejną misję. Ponieważ sytuacja stała się krytyczna, muszą wyruszyć na gniazdoświat Achorgów, by odzyskać Zyradin, starożytną istotę stworzoną przez Przodków, tak zaprojektowaną, żeby tworzyć jedność z Segraną, pomnażając jej moce. Schodzą głęboko pod powierzchnię planety zamieszkanej przez insektoidalnych Achorgów, odnajdują Zyradin i zabierają go, po czym są zmuszeni uciekać przed Achorgami za pośrednictwem starożytnych platform transportowych Przodków. Sym-Rosa zostaje z tyłu, żeby walczyć z hordą wrogich srebrzystych istot, Robert zaś zmierza ku kolejnej platformie transportowej, żeby uciec. Jednakże wrogowie dopadają go tuż przed uaktywnieniem się platformy. Dociera pod górę Kieł na Darienie, niosąc Zyradin w kanistrze zamocowanym na plecach, i chwilę później umiera.

Greg Cameron przebywa w twierdzy pod górą Kieł, kiedy umierający Robert Horst pojawia się z kanistrem zawierającym Zyradin. Strażnik krzywstudni oraz Zyradin informują Grega, że musi on zostać zabrany na lesisty księżyc i oddany Catrionie. Obecnie jest ona Opiekunką Segrany i dzięki niej Zyradin będzie mógł się połączyć z tym gigantycznym rozumnym bytem. Komora krzywstudni pod Ramieniem Olbrzyma to jedyna szansa, żeby dotrzeć na Nieviestę, więc Greg wraz z drużyną ochotników wyruszają tam zeplinem. Szczęśliwie uniknąwszy zasadzki po drodze, docierają na miejsce i odkrywają, że Brolturanie opuścili swoją bazę. Jednakże Ludzie muszą teraz walczyć z przednią strażą wrogich droidów bojowych wysłanych przez Rycerza Legionu, a w trakcie walki Greg zostaje zdradzony przez jednego z towarzyszy. Strażnik krzywstudni bez ostrzeżenia przenosi go bezpośrednio do wewnętrznej komory, a stamtąd na lesisty księżyc. Greg przekazuje Catrionie kanister z Zyradinem, który wnika w jej ciało, po czym przemienia ją w chmurę świecących drobin, a te rozprzestrzeniają się po całej olbrzymiej puszczy.

Pod koniec książki Rycerz Legionu przejmuje kontrolę nad Ramieniem Olbrzyma i wykorzystuje swoich dwóch Potomków, żeby otworzyć krzywstudnię.

Chel i Rory tkwią uwięzieni wewnątrz podporządkowanej Rycerzowi Legionu autofabryki produkującej droidy, bezlitośnie przez nią kontrolowani. Autofabryka wszczepia im obu implanty biotechniczne mające ich zniewolić. Wkrótce zostaną wypuszczeni i wykorzystani przeciwko swoim towarzyszom.

Julia jest uwięziona na wirtualnej plaży, kontrolowana przez Talaverę, zmuszona do pracy nad danymi kursu dla śmiercionośnych pocisków. Plany Talavery na razie nie są znane.

Teo Karlsson i tygrańscy renegaci w końcu docierają na Dariena i nawiązują kontakt z antybrolturańskim ruchem oporu.

W Ogrodzie Maszyn Konstrukt ogląda martwe ciało Roberta Horsta. Gdy jednak dołącza do niego prawdziwy Robert, dowiadujemy się, że są to zwłoki semiorganicznego sobowtóra. Konstrukt już wie, że krzywstudnia na Darienie została otwarta oraz że za większością ataków w głębinach hiperprzestrzeni stoi Bożygłów. Gdy dowie się, co ma do powiedzenia Robert Horst, będzie trzeba podjąć konkretne działania. Jednakże na Darienie kolonistom pozostała już tylko nadzieja, że kapryśne fatum postanowi im dopomóc. Floty i burzowe chmury zbierają się przed ostateczną konfrontacją.

Główne postacie

Greg Cameron – dowodził antybrolturańskim ruchem oporu na Darienie do czasu, gdy trafił na lesisty księżyc Nieviestę w następstwie misji mającej na celu przekazanie Zyradina.

Catriona Macreadie – wybrana przez Segranę, rozumny ekosystem planetarny, na Opiekunkę. Otrzymała od Grega Zyradin, który ją przeistoczył.

Teo Karlsson – wuj Grega, emerytowany major Ochotniczego Korpusu Dariena. Obecnie współpracuje ze zbuntowanymi żołnierzami z innej zaginionej kolonii Ludzi, Tygry.

Cheluvahar (Chel) – Widzący z rasy Uvovo i bliski przyjaciel Grega Camerona.

Julia Bryce – wraz ze swoim zespołem badawczym Ulepszonych została zmuszona przez Corazon Talaverę do zmodyfikowania pocisków nuklearnych dla armady Spiralistów. Obecnie tkwią uwięzieni w pojemnikach wirtualnej rzeczywistości.

Kao Czi – spędziwszy jakiś czas na Darienie, potajemnie wyruszył na Pyre, po czym pospołu z jednym z Rougów przeprowadził misję ratunkową mającą na celu uwolnienie starszyzny Gromady Ludzi, pojmanej przez wysługującego się Hegemonii dowódcę tygrańskich sił zbrojnych.

Franklyn Gideon – kapitan zakonu bojowego Lwy Burzy i protegowany emerytowanego tygrańskiego weterana, Sama Rawlinsa. Teo Karlsson przekonał jego i jego ludzi, żeby dołączyli do walki o wolność Dariena.

Robert Horst – ambasador Ziemiosfery na Darienie, wysłany w głąb hiperprzestrzeni na spotkanie z Konstruktem, który powierzył mu misję mającą na celu nawiązanie kontaktu z Bożygłowem.

Konstrukt – inteligentna maszyna stworzona przez Przodków przed ponad stoma tysiącami lat, aby pomagać w walce z Legionem Awatarów. Wykorzystuje wzorce myślomapy Roberta Horsta oraz jego córki Rosy, żeby tworzyć coraz to nowe rozumne sobowtóry obojga, obdarzone sztucznymi ciałami.

Reen – Zleceniodawca Wysokiego Indeksu Rougów, dowódca okrętu wojennego Vyrk-Zoshel.

Rycerz Legionu Awatarów – opancerzony cyborg, który przeżył wojnę Legionu z Przodkami. Przybył na Dariena i dzięki swej chytrości oraz podstępnym działaniom zdołał w końcu osiągnąć zamierzony cel, to znaczy otworzył krzywstudnię.

Utavess Kuros – ambasador Hegemonii Sendrukańskiej na Darienie. Najeźdźcy spod znaku Spirali zniszczyli brolturański pancernik, a Kuros znalazł się pod kontrolą swojej SI towarzyszącej.

Światlejszy Teshak – wysoki rangą sendrukański urzędnik całkowicie kontrolowany przez swoją wszczepioną SI. Chociaż został wysłany na Dariena po to, żeby nadzorować postępowanie Kurosa, realizuje też plany Światlejszych.

Bożygłów – starożytna rozumna istota nieznanego pochodzenia. Na temat jej natury krążą liczne pogłoski; niektóre sugerują, że kiedyś była to inteligentna maszyna.

Główne rozumne gatunki

Ludzie – dwunożne ssaki; dwoje oczu, śladowe owłosienie, ograniczona czułość słuchu i wzroku; średni wzrost 1,7 m

Sendrukanie – dwunożne humanoidy; dwoje oczu, niemal nieowłosione ciało; średni wzrost 2,8 m

Bargalile – sześcionożni, owłosienie na 20% powierzchni ciała; średni wzrost 2 m

Henkayanie – dwunożni, cztery ręce, muskularny tors; średni wzrost 2,1 m

Kiskashińczycy – dwunożni, ptasio-gadzi, z ogonem; szorstka, grudkowata skóra; średni wzrost 1,8 m

Makhori – płazy o ośmiu odnóżach i licznych mackach, duże oczy; średnia długość ciała 1,5 m

Achorga – insektoidy; tworzą roje, prowadzą agresywną ekspansję terytorialną, tylko Królowe i wyspecjalizowane trutnie są obdarzone inteligencją; średni wzrost 1,2 m

Uvovo – nieduże, dwunożne humanoidy; owłosienie na 70% powierzchni ciała, dwoje oczu, doskonały słuch; średni wzrost 1,3 m

Gomedranie – dwunożni, postawa pionowa, pokryci futrem, o nieco psim/wilczym wyglądzie; średni wzrost 1,4 m

Vusarkowie – pseudoinsektoidy; dziesięcionożni, oczy złożone; średni wzrost – 1 m, gdy poruszają się na większości odnóży, lub 2,1 m, gdy stają na tylnych odnóżach

Vothowie – dwunożne ssaki; długie przedramiona, owłosienie na 75% powierzchni ciała, często używają implantów cyborgizujących, chętnie noszą odzież skrywającą całe ciało; średni wzrost 1,4 m

Piraseryjczycy – trójnożna rozumna rasa, która pierwotnie żyła w środowisku wodnym; mają zwężający się tułów z odrzuconą do tyłu głową okoloną małymi mackami; średni wzrost 1,6 m

Rougowie – smukłe dwunogi o chudych kończynach, przypuszczalnie bezwłose, zazwyczaj ciasno owinięte od stóp do głów paskami grubej i sztywnej tkaniny; średni wzrost 1,9 m

Naszburowie – solidnie opancerzone gadziokształtne dwunogi; chitynowa skorupa tworzy kaptur nad głową; agresywnie targujący się kupcy; średni wzrost 1,5 m

Hodralogowie – ptakopodobne rozumne istoty występujące pospolicie na niektórych poziomach hiperprzestrzeni; wątła budowa ciała; średni wzrost 0,8 m

Keklirowie – niskie, muskularne dwunogi występujące na większości górnych poziomów hiperprzestrzeni; mają szerokie, zwężające się ryje o dwóch otworach gębowych; średni wzrost 1 m

Pozu – brązowoskóra rasa o przysadzistej budowie ciała, pochodząca ze świata o dużej grawitacji; ponure usposobienie; wysoko wykwalifikowani w dziedzinie biotechnologii roślin; średni wzrost 0,7 m

Światlejsi – niegdysiejsi Sendrukanie, których osobiste SI zyskały pełną kontrolę nad ich ciałami w wyniku wymazania pierwotnej osobowości, zazwyczaj w następstwie wyroku sądowego, lecz niekiedy wskutek dobrowolnej decyzji o likwidacji własnego umysłu.

Vorowie – gatunek pasożytniczego endosymbionta, który lokalizuje się wewnątrz mózgu gospodarza, usuwając jego intelekt i osobowość. Niegdyś sądzono, że ta starożytna rasa zupełnie zanikła, ale jej przedstawiciele pojawili się ponownie, odmłodzeni i agresywni.

Shyntanilowie – znani również jako Dwakroć Narodzeni; wykorzystują drastyczne techniki wydłużania życia, wymagające przebudowy układu oddechowego i nerwowego oraz tymczasowego wyłączenia funkcji mózgu. Ta starożytna, niemal zapomniana rasa dwunogów powróciła, by współpracować ze swoimi dawnymi wrogami, Vorami.

Cywilizacje

Ziemiosfera (157 układów gwiezdnych; 873 zamieszkanych światów i stacji orbitalnych; populacja: 5,3 tryliona) – najliczniejsze gatunki to Henkayanie, Vusarkowie i Ludzie, jakkolwiek Ludzie dominują pod względem politycznym. Mimo brutalnego postępowania Sendrukan, Ziemiosfera pozostaje wiernym, choć słabszym sojusznikiem Hegemonii.

Hegemonia Sendrukańska (112 000 układów gwiezdnych; 347 000 zamieszkanych światów i stacji orbitalnych; populacja: 815 trylionów) – olbrzymie imperium. Hegemonia zachowuje spójność dzięki rygorystycznie kontrolowanej jednomyślności, determinowanej przez doktryny oraz wszechobecne osobiste SI. Podporządkowała sobie wiele gatunków, ale dominującą rolę odgrywają Sendrukanie.

Aranja Tesh (23 000 układów gwiezdnych; 88 000 zamieszkanych światów i stacji orbitalnych; populacja: 107 trylionów) – luźna konfederacja siedemnastu narodów, w tym Buranj, Korjashów, Gizeków i Domeny Yamanon; Hegemonia niedawno przeprowadziła inwazję na tę ostatnią, obalając okrutny reżim Dol-Das.

Solidarność Indroma (92 000 układów gwiezdnych; 482 000 zamieszkanych światów i stacji orbitalnych; populacja: 1173 tryliony) – dominującym rozumnym gatunkiem są tu sześcionożni Bargalile. Ich egalitarny światopogląd powoduje, że są podejrzliwie nastawieni do sąsiednich cywilizacji, a zwłaszcza do Hegemonii. Niechętnie dają się wciągać w lokalne konflikty, ale są w stanie bez problemów bronić swojego terytorium.

Vox Humana (18 układów gwiezdnych; 27 zamieszkanych światów; populacja: 7,9 biliona) – zbuntowane kolonie Ludzi rozsiane wzdłuż granicy Ziemi i Modynelu 4; ich wyłamanie się spod kontroli Ziemiosfery dziesięciolecia temu spowodowało drakońskie sankcje, które nadal pozostają w mocy.

Darien (populacja: 3,25 miliona), Pyre (populacja: 24 000) i Tygra (populacja: 3,4 miliona) – światy zasiedlone 150 lat temu przez statki kolonizacyjne: Hyperiona, Tenebrosę i Forrestala. Z tych trzech kolonii jedynie darieńska rozwinęła się bez żadnych wpływów z zewnątrz, dzięki czemu wykształciła się tam żywotna, heterogeniczna kultura, dość podatna na konflikty wewnętrzne.

Legion Awatarów (spośród uwięzionych członków ocalało ok. 1,1 miliona) – brutalnie ekspansjonistyczne, bezlitośnie autorytarne społeczeństwo skupione na doktrynie konwergencji, zjednoczenia ciała i maszyny w istotę rozumną wyższego rzędu. Ci, którzy sprzeciwiają się konwergencji, mają zostać zlikwidowani.

Prolog

Instytut Darieński: Projekt Odzysku Danych Hyperion

Abstrakt – Odzyskanie danych dotyczących walki między załogą Hyperiona a SI Dowodzącą statku; zawiera fragmenty głównego loga rdzennego systemu oraz fragmenty dziennika Wasilija Surowa.

Status deszyfrowania hardmemu SI – 5. cykl, odzyskano 61 plików tekstowych

Plik 61 – główny log dobowy SI Dowodzącej

Okres zapisu – 00:00:01 do 14:28:29, 3 listopada 2127

Komentarze – dr Sigurd Halvorsen

>>>>>><<<<<<

13:52:21 Niedozwolone wtargnięcie przez punkt dojścia alfa 3

13:53:07 McAllister, Mosiejew i Strogalew zidentyfikowani jako wektory pierwotne i śledzeni

13:53:19 Niedozwolone wtargnięcie przez punkt dojścia alfa 1

13:54:23 Olssen, Kokorin i McBain zidentyfikowani jako wektory wtórne i śledzeni

13:54:24 Wdrożono protokół K4 przeciw intruzom

13:55:04 Biojednostki F18, F22 i F23 rozstawione

13:56:36 Biojednostki M8, M10, M11, F7 i M19 atakują wektory wtórne

13:59:41 Terminacja biojednostki M8

14:01:17 Wektor Kokorin wyeliminowany

14:02:39 M10, M11 i M19 otrzymują rozkaz odwrotu

14:02:51 F18, F22 i F23 atakują wektory pierwotne

14:03:43 F18, F22 i F23 otrzymują rozkaz odwrotu

14:04:15 Wektory wtórne przemieszczają się głębiej i wkraczają na przygotowany obszar

14:04:27 Wektory pierwotne przemieszczają się głębiej i wkraczają na przygotowany obszar

14:04:29 Uaktywnienie pułapki przeciw intruzom

>>>>>><<<<<<

Komentarz 1– Powyższy materiał pochodzi z głównego logu Hyperiona, z dnia, kiedy załoga podjęła ostatnią próbę przejęcia kontroli nad statkiem, dziesięć dni po awaryjnym lądowaniu. Aby uwydatnić najważniejsze momenty ataku przeprowadzonego przez kapitana Olssena i podstępnych taktyk SI, pominięto ok. 70 linijek komunikatów systemu (patrz aneks A). Więcej na temat tych wydarzeń powie nam dziennik Wasilija Surowa, a dokładniej jego nieocenzurowana wersja upubliczniona kilka lat temu. Zawiera on pewne spostrzeżenia dotyczące planowania programu statków kolonizacyjnych, w tym mocno krytyczne wypowiedzi na temat wysoko postawionych członków rządu w czasie Wojny z Rojem. W niniejszym badaniu skupimy się nad tym, co Surow napisał bezpośrednio przed atakiem i tuż po nim. – S. H.

>>>>>><<<<<<

2 listopada 2127, godz. 20:27

Dziś rano pochowaliśmy naszego przyjaciela i kolegę Andrieja Siergiejewicza Wyszkowa. Należał do niemal dwóch tuzinów członków załogi i kolonistów, których ta przeklęta maszyna uwięziła i zoperowała, przemieniając ich w oszalałych z bólu niewolników. Mimo nieludzkich tortur, jakim poddała go SI Dowodząca, mimo cierpień, jakie musiał znosić, poświęcił własne życie, by przekazać nam informacje, których potrzebujemy, żeby wreszcie zlikwidować to diabelstwo. Minęły zaledwie dwa dni, odkąd przeprowadził swój nieudany atak za pomocą ładunków wybuchowych. Kiedy odzyskaliśmy jego ciało, zobaczyliśmy, że został zastrzelony przez jeden z tych uzbrojonych latających dronów, a potem odkryliśmy mapę, którą wytatuował na własnej klatce piersiowej, pokazującą, gdzie znajduje się pięta achillesowa Hyperiona.

Pogrzebaliśmy go na łagodnym trawiastym zboczu, skąd roztacza się widok na morze. Niebo było szare i wiała chłodna bryza, ale nie padało (teraz pada – słyszę szum deszczu rozbrzmiewający poza jaskinią). Kapitan Olssen odczytał fragment Biblii, Lorna, jedna ze Szkotek, zaśpiewała coś pięknego, a kilkoro bliskich przyjaciół Andrieja opłakiwało go. Ja go opłakiwałem.

Później, gdy już wróciliśmy tutaj, do jaskini, Olssen odwołał na bok mnie i Keri McAllister, żeby pomówić z nami na osobności. Zadecydował, że jutro zaatakujemy maszynę, wykorzystując informacje zaczerpnięte z mapy Wyszkowa. Plan jest taki, że Olssen i McAllister przeprowadzą pozorowany atak przez główne luki, podczas gdy moja grupa przedostanie się do środka przez awaryjną klapę wentylacyjną ulokowaną w pobliżu rufy. Z nadzieją, że Andriej miał rację.

3 listopada 2127, godz. 11:35

Już prawie pora na nas. Cała nasza ósemka – dwie trzyosobowe drużyny plus ja i Andy Ferguson – jest gotowa do walki; przywdzialiśmy zaimprowizowane elementy zbroi i dysponujemy zróżnicowanym asortymentem broni. Ludzie Olssena i McAllister mają trzy rewolwery, karabin wiązkowy i jeden z gaussów, podczas gdy my zabieramy drugi gauss, ten załadowany w 80%. Oczywiście każdy z nas dźwiga też standardowy zestaw średniowiecznego oręża: maczugi, noże, siekiery i szpikulce, jak również bomby wodne do atakowania nieosłoniętych ogniw zasilania. Takich jak te, które kontrolują naszych towarzyszy ze statku.

Olssen właśnie dał rozkaz wymarszu – czas ruszać. Ferguson i ja czekamy przy wyjściu z jaskini, obciążeni pakunkami ze sprzętem, rozmawiając i dowcipkując, jakbyśmy się wybierali na kanikuly, na piknik czy wakacyjny wyjazd. Może nie jest to najgorsze podejście. Na pewno lepsze niż roztrząsanie po raz n-ty, dlaczego SI statku zwróciła się przeciwko nam.

W tej chwili jest 11:48 przed południem. Odkładam mój dziennik z nadzieją, że dziś wieczorem będę mógł do niego wrócić i pisać dalej.

4 listopada 2127

(brak wpisu)

5 listopada 2127, godz. 9:18

Potwór jest martwy, lecz drogo nas kosztowała ta walka.

Olssen i McAllister ze swoimi drużynami ruszyli przodem. Zgodnie z planem, mieli zbliżyć się do Hyperiona i za pomocą karabinu wiązkowego zniszczyć wszystkie zewnętrzne kamery oraz czujniki. Udało im się to. Z miejsca, gdzie czekaliśmy ukryci w lesie na wschód od statku, ledwo słyszeliśmy dolatujący z oddali wizg wystrzałów. Wkrótce potem nadszedł sygnał od Olssena, że mamy ruszać. Zarzuciwszy na ramiona worki ze sprzętem, Ferguson i ja wybiegliśmy spod osłony drzew i ruszyliśmy truchtem w stronę ogromnej, przekrzywionej bryły Hyperiona. Statek spoczywa wsparty na rufie, przechylony do tyłu pod kątem jakichś dwudziestu stopni, a choć zryta ziemia wokół niego jest nadal spalona i czarna po lądowaniu, które nastąpiło przed dziesięcioma dniami, widać już wyrastające wkoło nieliczne zielone roślinki.

Ferguson pierwszy wspiął się po stromej pochyłości kadłuba aż do wielkiej, asymetrycznej nadbudówki wystającej z lewej burty jakieś trzydzieści trzy metry nad ziemią – tam znajduje się napęd hiperprzestrzenny Hyperiona. Wleźliśmy na jego obudowę i szybko znaleźliśmy awaryjną klapę wentylacji położoną zaledwie kilka metrów od dziesięciometrowego stabilizatora hipernapędu. Los nam sprzyjał – klapa była otwarta; rozhermetyzowała się po tym, jak awaryjne lądowanie usmażyło część systemów. Przytroczyliśmy sobie worki ze sprzętem u pasa, po czym zleźliśmy w głąb szybu wentylacyjnego. Ferguson szedł pierwszy.

Klapa stanowi ujście bezpieczeństwa na wypadek przegrzania się gazowego chłodziwa, a szyb prowadzi do rury zbiorczej zakończonej zaworami. Jednakże naszym prawdziwym celem był główny przewód zasilania, znajdujący się w części statku chronionej przez opancerzone włazy, nad którymi sprawuje kontrolę SI Dowodząca. Mapa Wyszkowa pokazuje miejsce, gdzie szyb przebiega obok ciasnego przejścia, którym można dopełznąć do kanału wentylacyjnego dostarczającego powietrze do pokładu maszynowego 9 i do pomieszczenia, gdzie przebiega przewód.

Zdołaliśmy zejść jakieś dwadzieścia metrów w głąb szybu i właśnie usiłowaliśmy przeciąć laserem boczny panel, kiedy z wnętrza statku dobiegł głośny huk. Szyb się zatrząsł, ale udało nam się nie polecieć w dół. Kiedy wyłączyłem laser, doleciały do nas ledwie słyszalne odgłosy wystrzałów oraz skrzypienie i jęki konstrukcji uszkodzonego statku. Nie mogąc ryzykować komunikowania się przez krótkofalówki, nie mogliśmy wiedzieć, że Olssen i McAllister właśnie weszli prosto w pułapkę, uruchamiając ładunki wybuchowe. Po chwilowej, pełnej niepewności przerwie wróciliśmy do cięcia.

Kilka minut później udało się nam wyjąć panel i wleźliśmy do ciasnej przestrzeni za nim. Pełzliśmy wytrwale, przeciskając się między rurami i przewodami, aż dotarliśmy do kanału wentylacyjnego. Nadal dopisywało nam szczęście – był wyposażony w dojście konserwacyjne z piękną, dużą klapą, którą wystarczyło przekręcić, żeby odskoczyły rygle. Kanał miał kwadratowy przekrój i już wkrótce posuwaliśmy się nim przy świetle latarek, wlokąc za sobą worki ze sprzętem. Usiłowaliśmy to robić możliwie cicho, co nie było łatwe. Panele z cienkiej blachy, po których pełzliśmy, wyginały się i słyszalnie napinały, a worki głośno szurały o podłoże.

Kiedy dotarliśmy do kraty osłaniającej wylot kanału w ściance transformatorni, nie słyszeliśmy już żadnych strzałów. W pomieszczeniu panował półmrok; lampki awaryjne świeciły słabo w cieniu szafek. Ferguson odczepił kratę, po czym, nadal ją trzymając, ostrożnie zstąpił na obudowę konsoli, a stamtąd na podłogę. Nie licząc ledwie słyszalnego pomruku maszynerii, wokół panowała cisza. Gdy zszedłem jego śladem, niosąc worki, zobaczyłem dwie nieruchome postacie leżące na przeciwległym krańcu pomieszczenia. Bezpośrednio po mojej prawej znajdowało się wejście, opancerzony właz z małym okienkiem; na zewnątrz, w słabo oświetlonym korytarzu, o gródź opierało się jeszcze jedno ciało. Ale te nieruchome postacie nie były martwe, a ja popełniłem błąd; należało się trzymać bliżej Fergusona.

Właśnie wtedy krzyknął coś do mnie, kilka słów ostrzeżenia, gwałtownie urwane zdanie. Usłyszałem sapnięcie i łomot padającego ciała. Wysokie szafki zasłaniały mi widok; wykrzykując jego imię, pobiegłem tam, dokąd poszedł... i ujrzałem nadchodzący chwiejnym krokiem koszmar. Zamiast rąk mężczyzna miał trzydziestocentymetrowe zębate ostrza; jego głowa tkwiła wewnątrz dziwacznej metalowej klatki, zamocowanej na kilku śrubach wkręconych w czaszkę; rozdziawione usta były wilgotną, bezzębną jamą, oczy zaś jamami szaleńczej męki.

Okręciłem się na pięcie i dałem nura w stronę worków ze sprzętem, a moje ręce momentalnie odnalazły laser tnący. Wyciągnąłem go i pognałem środkowym przejściem między rzędami szafek. Gdy moje palce macały w poszukiwaniu włącznika, usłyszałem głos dobiegający z cieni na przeciwległym końcu pomieszczenia: „Kryj się... uciekaj... kryj się...”, a potem w moje pole widzenia wkroczyła postać, kolejna ofiara groteskowych tortur. Górną część twarzy tego człowieka skrywała metalowa przyłbica, z kratą zasłaniającą oczy. Ten nieszczęśnik nadal miał obie ręce, lecz ich pięści były zaciśnięte i obwiązane plastikowymi paskami mocującymi do przedramion po trzy grube metalowe druty zakończone hakami wystającymi poza dłonie. Nadal mamrocząc ostrzegawczo, ruszył w moją stronę, unosząc ręce.

Mój laser ożył; jego wiązka rozbłysła jaskrawo w półmroku, częściowo zakryta osłoną w kształcie litery L. Podniosłem go w nadziei, że odbiję cios, ale niewolnik SI Dowodzącej nagle zwolnił kroku, opuścił jedną z uzbrojonych w haki rąk i bez wahania rozdarł własne gardło. Patrzyłem w zgrozie, jak krew chlusta mu na pierś. Osunął się na kolana, zakrztusił bulgotliwie, po czym legł na posadzce.

Usłyszałem za sobą szuranie i stęknięcie. Uchyliłem się instynktownie i machnąłem laserem, trafiając drugiego cyborga w nogę. Zawył ochryple, strasznym głosem, i cofnął się. Zatoczyłem się do tyłu na szafki i zacząłem wycofywać. Mężczyzna krwawił obficie, ale mimo to rzucił się ku mnie, wymachując zębatymi ostrzami. Uchyliłem się przed jednym, cios drugiego sparowałem. Laser rozciął rękę napastnika, który znów wydał okropny wrzask i odskoczył; z jego kończyny lała się krew. Powietrze śmierdziało przypieczonym mięsem. Niewolnik implantów poślizgnął się na mokrej od krwi posadzce i upadł. Jednakże SI Dowodząca wciąż jeszcze go kontrolowała, więc zaczął pełznąć w moją stronę, wymachując ocalałym ostrzem. Przydeptałem je nogą, a drugą – niech Bóg mi wybaczy – kopnąłem go w głowę i kopałem dalej, póki nie przestał się ruszać.

Dysząc ciężko, oparłem się o szafki, patrząc na zachlapane krwią przejście i powykręcane ciała. Nie mogłem jednak pozwolić, żeby zmęczenie i zgroza wzięły górę. Opuściłem pobojowisko, chcąc sprawdzić, co z Fergusonem. Leżał martwy, z wytrzeszczonymi oczami; poderżnięto mu gardło pojedynczym cięciem. Przez chwilę klęczałem obok ciała, po czym zamknąłem mu powieki i poszedłem po ładunki termitowe.

Główny przewód zasilania dostarczał prąd z rdzenia generatora do odgałęzień zaopatrujących poszczególne partie statku, w tym na górne przednie pokłady, gdzie mieścił się mostek oraz najważniejsze systemy SI. Dysponowałem dwoma ładunkami termitowymi; umocowałem je wewnątrz obudowy, na obu krańcach odsłoniętego przewodu. Ustawiłem zapalniki czasowe, po czym wycofałem się na drugi kraniec pomieszczenia. Gdy przykucnąłem za jedną z wysokich szafek, zobaczyłem, że coś się porusza za okienkiem włazu. Kolejny scyborgizowany członek załogi próbował majstrować przy rączce włazu, który na szczęście był zatrzaśnięty i zaryglowany. Zobaczyłem, że to kobieta. Przycisnęła twarz do szybki okienka, a w sekundzie, gdy napotkałem jej spojrzenie, mógłbym przysiąc, że jest to lodowaty wzrok maszyny.

Ładunki wybuchły. Donośna eksplozja sprawiła, że szafka za moimi plecami podskoczyła, a gorąca fala uderzeniowa rozrzuciła odłamki po całym pomieszczeniu. Powietrze wypełniło się kurzem i dymem. Kaszląc, wstałem i przy świetle latarki poszedłem obejrzeć swoje dzieło. Wzdłuż przeciwległej ściany pełgały słabe płomyki, pochłaniając tkaninę, którą była pokryta, a obudowa przewodu zapadła się i dymiła. Sam przewód został zredukowany do żarzących się, stopionych kikutów, a kiedy przystanąłem, żeby nadstawić ucha, uświadomiłem sobie, że wszystkie ciche odgłosy maszynerii umilkły.

Spakowałem sprzęt z powrotem do worków, wspiąłem się do kanału wentylacyjnego i wciągnąłem je za sobą. Potrzebowałem dobrych dwudziestu minut, żeby w końcu dotrzeć na obudowę hipernapędu, gdzie usiadłem, by się ogrzać w słońcu. Odpoczywałem przez kilka minut, po czym zszedłem na ziemię i pośpieszyłem w stronę głównych luków. Tam ujrzałem zakrwawionego Olssena stojącego nad ciałami McAllister, Kokorina i Mosiejewa oraz kilku innych osób. Dotarło do mnie, że to scyborgizowani członkowie załogi, leżący bez życia.

– Udało się – zameldowałem Olssenowi. – Jest martwa.

Olsen ze znużeniem skinął głową, po czym opowiedział, jak weszli w pułapkę, odpalając ładunki wybuchowe, przez co zawalił się na nich pokład i grodzie. McAllister i Mosiejew zginęli na miejscu, Kokorin zaś został zatłuczony i zarąbany na śmierć. Desperackie próby stawiania oporu dobiegły końca, kiedy moje ładunki termitowe odcięły rdzeń generatora od reszty statku, pozbawiając SI Dowodzącą zasilania. Pozbawiona kontaktu z tą diaboliczną inteligencją scyborgizowana załoga przestała walczyć; upuścili broń i zaczęli jęczeć lub wrzeszczeć.

Gdy tak stałem na zewnątrz, rozmawiając z kapitanem, słyszałem dolatujące z wnętrza statku przenikliwe krzyki i zwierzęce wycia agonii. Olssen powiedział, że proces cyborgizacji, któremu SI poddała swoje ofiary, najwyraźniej obejmował stymulację wytwarzania endorfin, żeby złagodzić lub zlikwidować ból tych dziwacznych chirurgicznych modyfikacji. To ten ból, w czystej postaci, nieprzefiltrowany, był teraz przyczyną tortur, jakie nieszczęśnicy cierpieli. Paru już zmarło – ich serca nie wytrzymały szoku i drgawek.

Nie to jednak było najgorsze. Odcięcie rdzenia generatora zainicjowało zatrzaśnięcie się wszystkich drzwi ciśnieniowych na statku, a w każdym razie tych, które przetrwały zarówno lądowanie, jak i eksplozję ładunku pułapki. W efekcie odcięty został dostęp do większości pokładów statku – nie było jak się tam dostać, bo wszelkie ręcznie obsługiwane mechanizmy kontroli zostały zniszczone. Oznaczało to też, że pewna liczba scyborgizowanych członków załogi została uwięziona w odciętych obszarach – kiedy razem z McBainem wszedłem do wnętrza Hyperiona, żeby wynieść na noszach jednego z okaleczonych, słyszałem stłumione krzyki i wycia dobiegające zza zatrzaśniętych grodzi.

Resztę tego dnia i cały kolejny spędziliśmy, grzebiąc zmarłych i przenosząc rannych z powrotem do jaskini. Następnego ranka Strogalew wrócił ze mną do szybu wentylacyjnego i zeszliśmy na dół do transformatorni, żeby zabrać zwłoki nieszczęsnego Fergusona oraz ofiar SI. Obwiązawszy ciała plastikową folią, wywlekliśmy je przez wentylację i złożyliśmy w rzędzie obok pozostałych trupów.

A teraz jestem z powrotem tutaj, w jaskini, spisując notatki. Gdy wróciliśmy, powitano nas radosnymi wiwatami. Czy odnieśliśmy zwycięstwo? Zupełnie nie mam takiego poczucia. Być może Olssen widział to w mojej twarzy, kiedy tu wracaliśmy. Kazał mi zostać i odpoczywać, a sam ruszył z powrotem na statek z grupą ochotników, żeby uratować stamtąd, co się da, i sprawdzić, czy jest szansa na to, by się jakoś dostać na odcięte pokłady.

Niektórzy przebąkują, że można byłoby wrócić na Hyperiona i urządzić tam kwatery mieszkalne. Osobiście nie biorę w ogóle pod uwagę takiej opcji, ale czuję, że w nadchodzących dniach będę tam spędzał sporo czasu.

>>>>>><<<<<<

Komentarz II – Jak wiemy z dzienników Surowa oraz innych źródeł, prawie osiem lat zajęło im uzyskanie dostępu do górnych przednich pokładów Hyperiona, skąd można było łatwo przejść do innych części statku. Odkryli jednak, że wewnętrzne drzwi zostały albo wzmocnione, albo całkowicie zablokowane. Dziobowy warsztat i pomocniczy punkt pomocy medycznej zostały opróżnione z najbardziej przydatnego wyposażenia. Były też pułapki, wskutek których jedna osoba straciła życie. Wszystko to spowodowało powszechne rozczarowanie, owocujące rozłamem – na przestrzeni ośmiu lat ci, którzy przeżyli, zdążyli się oczywiście nauczyć, jakie rośliny, zwierzęta i morskie stworzenia można bezpiecznie jeść, ale wysiłek poświęcony na uzyskanie dostępu do statku przyhamował rozwój kolonii na kilku frontach.

Wiosną dziewiątego roku już tylko garstka najwytrwalszych nadal pracowała przy statku. Był wśród nich Wasilij Surow. Pod koniec dziesiątego roku zdołali się dostać do głównego ambulatorium – akurat przed narodzinami czwartego dziecka w kolonii. Zyskali też wreszcie dostęp do zapasu zamrożonych zarodków. Poświęcenie i determinacja pokazały, że możliwa jest lepsza przyszłość. – S. H.

1

Greg

Trzy długie, szare dni po tym, jak stracił Catrionę, która połączyła się w jedno z Zyradinem, Greg ujrzał ją ponownie.

Nastąpiło to, gdy siedział na wyścielonej matami, nasłonecznionej platformie ponad Jagodoskłonem, miasteczkiem zbieraczy na środkowym poziomie lasu, oglądając statuetkę będącą wytworem rąk Uvovo. Kątem oka ujrzał ruch, a kiedy podniósł wzrok, zobaczył zakapturzoną postać idącą wzdłuż wyższego konaru, trzydzieści parę metrów dalej. Zmarszczył brwi, patrząc, jak ten ktoś zmierza w stronę zacienionej kurtyny ciemnych liści, wyciągając dłoń, żeby je odgarnąć. Tuż zanim zniknęła z jego pola widzenia, postać odwróciła głowę i spojrzała w dół, na niego. Kaptur częściowo skrywał jej twarz.

To była Catriona. Greg widział ją zaledwie przez sekundę, ale to wystarczyło, by obraz wypalił się w jego świadomości.

Z łomoczącym sercem zerwał się na nogi i wykrzykiwał jej imię dopóty, dopóki Słuchacze i starszyzna Uvovo z Jagodoskłonu nie nadbiegli i nie przekonali go, by się uspokoił. Wielokrotnie powtarzał im, co widział, lecz odpowiedź za każdym razem była taka sama – Segrana wysyła wizje, żeby przypominać żywym, że powinni żyć.

Zwieszając głowę, znużony i smutny, schował statuetkę do plecaka, po czym zarzucił go na ramię i odszedł, kierując się w dół, przez gęste listowie gigantycznej puszczy. Mimo wszystkiego, czego się dowiedział na temat Segrany i jej dziwnej, rozległej świadomości, nadal ciężko mu było uwierzyć, że tak ogromna rozumna istota miałaby stworzyć miraż tylko dla niego.

I co z Zyradinem? – pomyślał. On też został stworzony przez Przodków i posiada moc, w którą ciężko uwierzyć...

To z kolei kazało mu zadać sobie pytanie, czy może to Zyradin, a nie Segrana, postanowił go dręczyć widmem tego, co zostało mu odebrane. Było to okropne podejrzenie, które Greg próbował odepchnąć, skupiając się na tym, żeby nie spaść z wilgotnych, omszałych stopni wyciętych w konarze.

Ponad godzinę później dotarł do małej wioski siewców ulokowanej w zgięciu olbrzymiej gałęzi wyrastającej z pnia potężnego drzewa kolumnowego. Lampy migotały łagodnie w wiecznym półmroku, a jedna ze starszych mieszkanek, której futro na twarzy znaczyły smugi siwizny, bez słowa wskazała Gregowi pustą chatę. Gdy został sam, zwinął się na pryczy dostosowanej do wzrostu Uvovo, niemal nie czując, że uwierają go splecione pasy kory, i wkrótce zapadł w niespokojny sen.

Obudził się, słysząc stukot deszczu o dach chatki, i wstał, z zesztywniałymi stawami i obolałą szyją. Choć wilgotne powietrze nie było zimne, zadrżał, gdy wyszedł na konar i usiadł na wielkiej wystającej narośli, pozwalając, by drobne kropelki upstrzyły jego twarz. Czuł się wypoczęty i bardziej zrelaksowany niż w ostatnich dniach, ale suma wszystkiego, co się wydarzyło, odkąd przybył na Nieviestę, nadal rzucała cień na jego myśli. Zerknął na zegarek; przespał prawie siedem godzin, a w kolonii na Darienie była teraz siedemnasta dwadzieścia.

Na kilka chwil pogrążył się bez reszty w introspekcji, przypominając sobie minione wydarzenia: zdradę Waszutkina, zniewolonego przez nanopył Hegemonii, potem zaś własną translokację najpierw do komory krzywstudni pod wierzchołkiem Ramienia Olbrzyma, a następnie w górę, na Nieviestę. A także doprowadzający do szału niepokój o to, co się wydarzyło od tamtej pory; co kombinował Waszutkin, czy Rory i Chel jeszcze żyli, i jak miał sobie poradzić z poczuciem odpowiedzialności za to, że zgodził się dostarczyć tutaj Zyradin, oraz za to, co stało się z Catrioną...

Westchnął, pokręcił głową, po czym przetarł dłonią twarz, rozmazując krople deszczu, czując na języku ich smak, świeży i czysty. Z góry sączyło się nieco światła – przyćmione promienie słońca, rozświetlające mgłę snującą się powoli ponad dnem lasu.

I właśnie wtedy Greg usłyszał śmiech; wysoki, dziewczęcy, stłumiony śmiech dobiegający spomiędzy drzew, śmiech ludzkiej kobiety...

Wstał, nagle spięty, obracając głowę to tu, to tam, usiłując określić, skąd dochodzi dźwięk...

Z dołu. Dolatywał z dołu, od strony ziemi.

Greg pośpiesznie zabrał z chaty swój plecak i zaczął schodzić po drabinkach sznurowych oraz zniszczonych stopniach wyciętych w korze.

Przez kilka godzin wędrował chwiejnie przez zamglony półmrok, ślizgając się na gnijących liściach lub potykając o ukryte pod ściółką kamienie. Światło było tak słabe, że miał trudności z rozróżnianiem szczegółów, ale odnosił wrażenie, że w martwej ciszy coraz bardziej wyostrza mu się słuch. Był pewien, że słyszy głos, głos Cat, mamroczący urywki zdań. Raz rozbrzmiewał wystarczająco blisko, żeby dało się rozróżnić kilka słów, a już w następnej chwili stawał się stłumiony, niewyraźny i dobiegał z innej strony. Z upływem czasu Greg zaczął odnosić wrażenie, że słyszy więcej niż jeden głos; zewsząd dolatywały do niego zamazane chóry rozszeptanych ech. Napięcie ustąpiło miejsca rozpaczy i zrezygnowaniu. Do rewerberujących szeptów dołączyły westchnienia, głośne oddechy, nucone fragmenty piosenek, a także stłumione szlochy, od których ściskało mu się serce.

Początkowo Greg wędrował w ślad za dźwiękami, niezdarnie przedzierając się przez mokre poszycie. Wykrzykiwał imię Cat tak długo, aż sam ochrypł. Później, analizując to doświadczenie na spokojnie, uznał, że przejściowo odszedł od zmysłów, oddarty od rozsądku przez paroksyzm żalu i gniewu. Targała nim wściekłość na fanatyków Zakonu Proroctwa Spirali i ich bezlitosnych przywódców, a także na Hegemonię i Ziemię, która nie chciała bronić niewinnej i bezbronnej kolonii Ludzi. Wściekłość na krzywstudnię, na Zyradina – od którego Greg spodziewał się pomocy w walce – a także na Przodków, którzy stworzyli jedno i drugie, i wściekłość na Segranę. Przeklinał puszczę i obrzucał ją wyzwiskami, zdzierał kurtyny pnączy, łamał gałęzie i wyrywał z korzeniami krzaki oraz młode drzewka. Do tej pory echa głosu Catriony zdążyły już rozpłynąć się w wiecznym półmroku, tak jakby tylko to kiedykolwiek istniało – strzępy mgły i cienie.

Zmęczony godzinami błąkania się, dezorientacji i gniewu, zataczając się, wędrował dalej, przez ociekającą deszczem ciemność. Od czasu do czasu mijał kamienne bryły o zbyt regularnym kształcie, by mogły być dziełem przyrody, ale wrodzona żywa ciekawość ledwo się w nim teraz tliła i po prostu szedł dalej. W końcu wyczerpanie wzięło górę, kiedy mozolnie wspinał się po zakrzaczonym zboczu, obok olbrzymiego zwalonego drzewa – poczuł falę zawrotów głowy i osunął się na ziemię, opierając się o pień. Odpoczywał tak przez chwilę, po czym uświadomił sobie, że będzie musiał znaleźć jakieś miejsce do spania, bo ziemia jest mokra, i dźwignął się z powrotem na nogi.

Kawałek wyżej wlazł na coś, co wydawało się kolejnym zwalonym pniem, ale okazało się, że to konar dużo większego drzewa, który wznosił się ukośnie, bo wprawdzie odłamał się od głównego pnia, ale pozostawał z nim połączony pasmami kory i łyka. Greg wspiął się po nim i przed jego oczyma z półmroku stopniowo wyłonił się ogromny kształt. W głównym pniu dawno temu wycięto stopnie. Greg wszedł po nich na platformę wspartą na kikutach gałęzi. Postanowił tam przenocować, owinął się kocem i zapadł w sen. Śniło mu się, że z nieba nad Nieviestą spadają statki, rozbijając się w puszczach Segrany...

Ocknąwszy się, ujrzał nieruchomą szarą mgłę. To był piąty dzień, odkąd utracił Catrionę. Twarz miał zimną i lepką od potu, ale nie czuł dreszczy ani osłabienia towarzyszących gorączce. Na jego zegarku była dziewiąta czterdzieści osiem rano darieńskiego czasu, a na Nievieście też chyba panował dzień. Greg stanął na nogi, ziewnął i przeciągnął się, z niechęcią odnotowując coraz bogatszą kolekcję bolących mięśni i ścięgien, po czym spróbował sobie przypomnieć, co dokładnie się wydarzyło poprzedniej nocy.

Może naprawdę postradałem zmysły, pomyślał. Aye, to byłby niechlubny epizod w mojej karierze partyzanta...

Ale czy Catriona rzeczywiście straciła życie? To pytanie dręczyło go bez ustanku. Jak się zdawało, Zyradin podczas ataku wykorzystywał przede wszystkim coś w rodzaju kontrolowanej dezintegracji; tak w każdym razie sugerowały pozostałości, które Greg odkrył w ciągu dwóch pierwszych dni po transformacji Catriony. Desperacko szukając jakiejkolwiek możliwości opuszczenia księżyca, odszukał kilka rozbitych okrętów Spirali, a nawet dwa zdobyczne, okazało się jednak, że wszystkie co do jednego zostały zredukowane do stert części i komponentów. Nawet toksyczne materiały, takie jak rdzenie paliwowe i chłodziwo, uległy przekształceniu w nieszkodliwe substancje. Wyglądało na to, że upłynie sporo czasu, nim uda mu się wydostać z Nieviesty.

Są jeszcze ci pozostali naukowcy, pomyślał. Ci, z którymi współpracowała Cat. Nim zaczęli się ukrywać, dysponowali jakimś sprzętem łączności. Może nadal go mają, i niewykluczone, że nadal działa...

Może i była to płonna nadzieja, ale przynajmniej podziałała motywująco.

Zwinął i schował swój cienki koc, wyrób Uvovo, po czym zarzucił plecak na ramiona i przez chwilę zastanawiał się, którędy będzie najlepiej wrócić w wyższe partie lasu. Deszcz przestał padać, a choć zarośnięte mchem kurtyny pnączy zasłaniały widok prawie wszędzie, gdzie Greg był w stanie sięgnąć wzrokiem, zdołał dostrzec kawałek dalej, w górze, most linowy przymocowany do wysokiej gałęzi. Wspiął się tam, odnajdując w pofałdowanej korze wielkiego drzewa uchwyty dla rąk oraz punkty oparcia dla stóp, i odkrył, że na górnej powierzchni konara ułożono chodnik z kamiennych płytek. Chwilę później dotarł do mostu i ruszył po nim, przytrzymując się wilgotnego, grubo plecionego sznura służącego za poręcz.

Zdyszany dotarł do następnego drzewa, na okrągłą platformę, z której brały początek dwa dalsze mosty. Greg wybrał ten, który piął się bardziej stromo do góry, i kontynuował wspinaczkę w gęstej mgle. Z oparów przed nim wyłoniła się duża rozwidlona gałąź z platformą otoczoną poręczami. Stała tam bez ruchu blada postać odwrócona tyłem. Gdy Greg znalazł się w połowie mostu, miał już pewność, że nieznajomy, opatulony w jedną z tych pikowanych kurtek z kapturem, jakie nosiła większość badaczy, jest Człowiekiem. Ktokolwiek to był, wydawał się szczupły i raczej niski. Potem postać odwróciła głowę i Greg rozpoznał twarz widoczną pod kapturem – to Catriona spoglądała na niego z góry.

Zatrzymał się, oburącz uczepiony szorstkich sznurów po lewej i prawej stronie. Przez moment patrzyli z Catrioną na siebie w całkowitym milczeniu. Potem Cat posłała mu jeden ze swoich przekornych uśmieszków i wykonała gest mówiący: „Tędy...”.

Ruszyła, znikając z pola widzenia, ewidentnie zmierzając w stronę następnego mostu. Greg otrząsnął się z bezruchu spowodowanego nawałą myśli i pośpieszył za nią. Pokonał ostatni, stromy fragment mostu dzielący go od platformy i odkrył, że stoi na niej sam. Przez sekundę myślał, że to powtórka z poprzedniej nocy, ale potem dostrzegł samotną sylwetkę w dość dużej odległości, posuwającą się wzdłuż kolejnego mostu, znikającą w szarówce. Greg ruszył za nią.

Dziwaczne podchody trwały przez następne półtorej godziny. Catriona w milczeniu, bez pośpiechu prowadziła go krętą trasą wzdłuż leśnych gałęziodróg. Czasem wołał do niej, zwykle wtedy, kiedy tracił ją z oczu, a wtedy pojawiała się, przykładając palec do ust, po czym wskazywała mu drogę. Kiedy indziej jakimś sposobem przemieszczała się z jednego poziomu gałęziodróg na wyższy, i machała do Grega, wskazując schodki lub drabinki, którymi powinien podążyć.

Im wyżej się wspinał, tym chłodniejsze i świeższe stawało się powietrze, a światła stale przybywało. Zauważył też, że trasa wybrana przez Catrionę omijała wszelkie osiedla Uvovo, do jakich się zbliżali, co implikowało, że Cat nie może albo nie ma ochoty ujawniać swojej obecności. Albo jedno i drugie. Wytrwale podążał jej śladem, mimo bólu, stłuczeń, siniaków, drzazg oraz skaleczenia na czole, pamiątki po spotkaniu z kolczastym pnączem.

Celem okazała się solidna drewniana platforma przywiązana łodygami w rozwidleniu trzech gałęzi, ciężkich od listowia; były to najwyższe konary jednego z najpotężniejszych olbrzymów w całej puszczy. Catriona czekała tam na Grega, gdy wspiął się na górę. Znalazłszy się wreszcie tak blisko niej, zobaczył, że ma do czynienia ze zjawą. Jej oczy spoglądały na niego ze spokojem, lecz był w stanie patrzeć na wylot przez leciutko rozedrganą plamę jej postaci.

– Czyli jesteś... no cóż, czymś w rodzaju ducha? – spytał, skrywając żal. – Może widmem?

Przewróciła oczami.

– Nie jestem martwa! Segrana i Zyradin po prostu chwilowo nie są w stanie mi zaoferować niczego lepszego. Wszędzie trwają prace naprawcze, nie tylko w miejscach uszkodzonych w wyniku walk... oraz przeze mnie. Każdy korzeń i każda gałąź są przygotowywane do wojny.

– Do wojny – powtórzył jak echo Greg. – Masz na myśli wojsko, które przyślą tu Brolci, żeby wesprzeć swoich?

– Brolturanie? – Pokręciła głową. – Nie, nie, mówię o Legionie Awatarów, pamiętasz ich? Nie wiedziałeś, że ich agentowi udało się w końcu dotrzeć na Ramię Olbrzyma? Uaktywnił krzywstudnię i odwrócił przepływ jej energii. Krótko mówiąc: zmienił ją w jedno wielkie wyjście ewakuacyjne, żeby wypuścić Legion Awatarów z ich hiperprzestrzennego więzienia.

Greg poczuł falę zgrozy.

– Mój Boże... a więc jednak. Strażnik powiedział mi kiedyś, że tam, w dole, może tkwić jeszcze ponad milion tych stworów...

– Aye, a może nawet tyle, co na początku. I nie przypuszczam, żeby były w nastroju do żartów, kiedy się wydostaną. Tym sposobem powracamy do ciebie. – Zerknęła w górę, na niebo, gdzie wisiał Darien: świecąca niebiesko-biała kula. – Kiedy się pojawią, w pierwszej kolejności zaatakują Nieviestę. Gdy dotrze do nich, że Darien nie stanowi zagrożenia, zaczną się rozglądać i wypatrzą ten księżyc, Segranę oraz Zyradin, po czym ruszą prosto na nas. – Popatrzyła mu w oczy. – I właśnie dlatego musisz uciekać z Nieviesty. Wkrótce zrobi się tu dla ciebie zbyt niebezpiecznie.

Te słowa go zaszokowały, ale mimo to uśmiechnął się do niej.

– Pojmuję, że może tu wyniknąć trochę zamętu, ale jeśli sądzisz, że zamierzam zwiać i zostawić ciebie tutaj...

– Greg, nie rozumiesz! To nie będzie nic tak cywilizowanego jak bitwa w przestrzeni. Księżyc stanie się tarczą strzelniczą; być może puszcza i Segrana spłoną. – Westchnęła i zaczęła wyciągać dłoń w jego stronę, po czym znieruchomiała. – Kochany, nie możesz tu zostać. Masz zbyt wiele do zrobienia... Nie, proszę, nie pytaj, nie jestem w stanie wyjaśnić, co widziałam, ale musisz mi zaufać, Greg. Proszę. Błagam cię.

Greg wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić, po czym wypuścił powietrze.

– Czy to coś w rodzaju zdolności wieszczych, patrzenia w przyszłość?

– Nie wiem nawet co ci odpowiedzieć...

– W porządku, ale jak mam się wydostać z Nieviesty? – spytał. – Wszystko, co miało silniki i potrafiło latać, leży w lesie, rozwalone na milion części.

– To nie problem – odparła Catriona, zerkając do tyłu przez ramię. – Twój transport wkrótce tutaj dotrze...

Greg powędrował za jej wzrokiem i ujrzał ciemną plamkę zniżającą się z nieba po stromym łuku, który następnie spłaszczył się w zakrzywioną trajektorię. W odległości jakichś osiemnastu kilometrów tajemniczy pojazd zakręcił i skierował się prosto ku nim.

– Kim oni są? – spytał Greg. – I skąd wiedzą, że tu jestem?

– To sprzymierzeńcy twojego wuja Teo, frakcja tygrańskich sił zbrojnych, która sprzeciwia się prohegemonijnej polityce rządu. Gdy zaś chodzi o to, skąd wiedzą, gdzie cię szukać, twój wujek wysłał wiadomość przez platformę Przodków pod górą Kieł, próbując się dowiedzieć, czy żyjesz, a my mu powiedzieliśmy, gdzie będziesz i o której...

– Wujek Teo wysłał... ale jakim cudem ktokolwiek jest w stanie wysyłać wiadomości z Dariena? – zdziwił się Greg. – Przecież Strażnik nie żyje, prawda?

– Och, aye, został zdezaktywowany i wykasowany, kiedy Rycerz Legionu przejął kontrolę nad krzywstudnią – odparła Catriona. – Ale kiedy Zyradin połączył się za moim pośrednictwem z wielką osnową bytów tworzących Segranę, zaczęli razem pracować nad paroma rzeczami i udało im się zreaktywować kilka funkcji platform pod górą Kieł. Kiedy współdziałają, ich umiejętności są niewiarygodne. Są potężniejsi niż suma możliwości każdego z nich z osobna, dużo potężniejsi.

Greg zlustrował nadlatujący statek. Już tylko minuty dzieliły go od platformy.

– Nie chcesz, żebym tu był, kiedy zacznie się wielkie przedstawienie – powiedział, spoglądając z powrotem na Catrionę. – Zatem jaką rolę mam do odegrania w tym wszystkim?

– Kochany, możesz się okazać... no cóż, kimś dosyć ważnym. Dla mnóstwa ludzi tam na Darienie. Możliwe, że nikt nie wie, co tak naprawdę się wydarzyło na Ramieniu Olbrzyma i kim jest w istocie Waszutkin.

– Wujek Teo może wiedzieć – odparł Greg. – Nie zdziwiłbym się, gdyby stary chytrus wywęszył niespójności w tym, co Waszutkin im naopowiadał na temat walki na Ramieniu Olbrzyma.

W jego pamięci znów zjawiły się droidy bojowe, które go zapędziły w kozi róg i podchodziły coraz bliżej. Doskonale pamiętał, jak będący wówczas jego pasażerem Zyradin w mgnieniu oka przemienił je w kaskady bezużytecznych części. Przedsmak oczyszczenia całej Nieviesty.

– Ale jeśli Teo zadał sobie trud odszukania mnie – kontynuował – niewykluczone, że sam znalazł się przez to w niebezpieczeństwie. Aye, masz rację, muszę wrócić na Dariena.

Migotliwa, widmowa Catriona zmierzyła go melancholijnym spojrzeniem, po czym skinęła głową.

– Ufaj swojemu rozsądkowi, Greg, i swojemu sercu; postaraj się słuchać jednego i drugiego w nadchodzących dniach. – Wycofała się w cień otaczającego ich listowia. – Powinieneś do nich pomachać...

Greg poczuł się rozdarty.

– Czy naprawdę...

– To ja, Greg, to tylko ja. Teraz stań na otwartej przestrzeni, dobrze? Tam, gdzie będą mogli cię dostrzec...

– Czy jeszcze cię zobaczę?

Jej twarz była spokojna, ale oczy zdradzały szalony ból.

– Nie wiem, Greg, najzwyczajniej w świecie nie wiem... patrz, już prawie tu są! Dalej, pomachaj im...

Odwrócił się i wychylił z platformy, wymachując rękami. Płaski stateczek w kształcie litery delta o krótkich ramionach szybował jakieś sto metrów dalej, a powietrze pod nim falowało, wykrzywiając kształty drzew. Gdy Greg zaczął krzyczeć i gwałtownie gestykulować, pojazd przechylił się w jego stronę. Zwolnił, skręcił i zbliżył się ku niemu, obrócony bokiem. Błękitno-srebrny kadłub lśnił w świetle świtu. Otworzył się boczny właz, a z wnętrza, niczym język, wysunął się cienki trap. Stojący wewnątrz włazu blondyn w znajomo wyglądającej ciemnoniebieskiej zbroi uniósł dłoń w powitalnym geście.

– Pan Cameron?

– Tak jest, to ja!

– Jestem porucznik Berg; przylecieliśmy tutaj za radą majora Karlssona, żeby zaoferować panu przelot na Dariena. Jeśli wejdzie pan na trap, pomogę panu się wspiąć...

Greg zerknął do tyłu, na Catrionę, na wpół skrytą wśród cieni. Posłała mu pocałunek, zanim postawił stopę na trapie. Chwilę później już siedział wewnątrz małego promu, zmuszony skulić się w ciasnym wnętrzu. Odwrócił się, żeby popatrzeć na ocienioną listowiem platformę, ale Cat zniknęła.

– Zapomniał pan czegoś?

– Nie, chciałem po prostu jeszcze raz spojrzeć za siebie.

Właz zasunął się, zamykając Grega w małym przedziale pasażerskim wyłożonym gładkimi szaro-liliowymi panelami. Berg pomógł mu usiąść na jednym z foteli i pokazał, jak zapiąć siatkową uprząż. Greg po raz pierwszy miał okazję przyjrzeć się z bliska Człowiekowi z Tygry i z ulgą skonstatował, że sposób bycia tegoż wydaje się stosunkowo normalny. Gdy tkwił już bezpiecznie przypięty, Tygranin zasiadł w prawym fotelu pilota – na lewym siedział drugi mężczyzna, który przebierał palcami po holokonsoli, mamrocząc do malutkiego mikrofonu umieszczonego tuż przy wargach. Stateczek już leciał, sądząc po ledwie wyczuwalnych efektach, jakie siła bezwładności wywierała na żołądek Grega.

– Niech pan się mocno trzyma, panie Cameron – powiedział Berg. – Raz dwa będziemy z powrotem na okręcie.

– Aye, dobrze wiedzieć. Wszyscy jesteście tygrańskimi żołnierzami, tak? I zbuntowaliście się przeciwko swojemu rządowi, jak słyszałem.

– To dobre podsumowanie sprawy, proszę pana – odparł przez ramię Berg. – Aczkolwiek sytuacja staje się nieco bardziej skomplikowana, gdy przyjrzeć się szczegółom. Komendant Ash powiedział, że przedstawi panu w skrócie najważniejsze informacje, gdy tylko znajdziemy się na pokładzie Gwiezdnego Ognia.

Greg kiwnął głową i usiadł wygodniej, usiłując zdusić narastający strach spowodowany lotem. Wziął głęboki wdech. Dziwnie się czuł, przeszedłszy z bioorganicznego otoczenia Segrany prosto do tego pojazdu, będącego wytworem zaawansowanych technologii. Inne było powietrze, faktury obiektów, dźwięki i zapachy. Nagle uświadomił sobie, że bardzo przydałaby mu się kąpiel. No cóż, pomyślał, na Nievieście trochę ciężko o prysznice i mydło.

Lot na orbitę zajął mniej niż pół godziny. Zarówno Berg, jak i pilot korzystali z gogli wyświetlających dane, ale na promie nie było żadnych ekranów pokazujących widok z zewnątrz. Kilka sekund wytracania prędkości stanowiło pierwszy sygnał, że zaraz zadokują przy tygrańskim okręcie; potem zabrzmiały głuche uderzenia o kadłub i stateczkiem zatrzęsło.

– Prom w hangarze – oznajmił Berg. – Hangar zahermetyzowany.

Podczas gdy Tygranie zdejmowali gogle, fotel Grega uwolnił go z siatkowej uprzęży, która wsunęła się pod uniesioną krawędź siedzenia z prawej strony. Właz był już otwarty. Berg pokazał Gregowi, by poszedł przodem. Chwilę później Cameron już wspinał się wąską zejściówką opuszczającą hangar dla promów. Na górze powitał go barczysty ciemnowłosy mężczyzna w popielatym mundurze.

– Panie Cameron, nazywam się Malachi Ash i jestem dowódcą tego okrętu – oznajmił, wyciągając rękę. – Pański wuj, major Karlsson, to ciekawa postać, potrafi być bardzo przekonujący.

– Nie jest pan pierwszym, który to zauważył – odparł Greg, gdy ściskali sobie dłonie.

– Jeśli pójdzie pan za mną, pokażę panu pańską koję.

Greg został poprowadzony wąskim korytarzem między kojami załogi. Po drodze Ash nie przestawał mówić.

– Major oraz mój zwierzchnik, kapitan Franklyn Gideon, chcą, żeby niezwłocznie znalazł się pan z powrotem na Darienie, więc już opuściliśmy orbitę i zmierzamy po trajektorii powrotnej. Za mniej niż godzinę powinniśmy się znaleźć na orbicie wokół Dariena.

Nie mając pojęcia, ile Tygranin wie na temat krzywstudni oraz Legionu Awatarów, Greg postanowił nie poruszać tego tematu.

– Panie komendancie, pański człowiek, Berg, powiedział, że opowie mi pan w kilku słowach o tym, co się działo w ostatnim czasie, a zwłaszcza o waszym udziale w tym wszystkim. Zastanawiałem się też, kiedy będę mógł porozmawiać z wujem.

– Jeśli pan chce, możemy teraz pójść prosto na mostek i powiem oficerowi taktycznemu, żeby spróbował wywołać operatora na planecie, a on sprawdzi, czy można się rozmówić z majorem.

Greg skinął głową.

– Doskonały pomysł. Tak zróbmy.

– Dobrze. Pańska koja jest tam głębiej, druga po prawej, gdyby chciał pan odpocząć, zanim dolecimy na Dariena. – Ash wskazał wąski boczny korytarzyk, po czym poprowadził Grega z powrotem, do skrzyżowania, i w dół po stromych schodkach. – A gdy chodzi o to, jak się tu znaleźliśmy, no cóż, to bardzo długa historia, a pański wuj odegrał w niej znaczącą rolę.

– Dlaczego mnie to nie dziwi?

Gdy szli w kierunku dziobu, a potem w górę po kolejnych schodkach, Greg dowiedział się, że mniej niż dziesięć dni wcześniej Ash realizował na Nievieście tajną misję i został pojmany przez Uvovo. Cameron przypomniał sobie, że słyszał już o tym od Strażnika, a Ash potwierdził szczegóły dotyczące tego, jak uczeni Uvovo zneutralizowali dwuskładnikową bombę w jego klatce piersiowej. Następnie zrelacjonował pokrótce, jak on i wuj Teo zostali uratowani z rąk prohegemonijnych Tygran przez kapitana Franklyna Gideona, dowódcę zbuntowanych żołnierzy z zakonu Lwy Burzy. Na koniec opowiedział o starciu z okrętem flagowym tygrańskiego marszałka Beckera i interwencji dziwacznego statku wysłanego przez Rougów, starożytną i tajemniczą rasę.

Ash skończył mówić, gdy weszli na dwupoziomowy mostek, z jednej strony zwężający się i kończący szybą wielkiego ekranookna. Było wklęsłe i przezroczyste, a na jego brzegach migotały wyświetlające się słupki danych oraz wykresy informujące o działaniu systemów okrętu. Jednakże uwagę Grega zwrócił przede wszystkim widoczny w oddali Darien – kula jaskrawego błękitu i bieli jaśniejąca na tle mglistych zawijasów pyłu, zmieniającego gwiazdy w klejnoty otoczone rozświetlonymi aureolami.

Dom, pomyślał Cameron. Nieoczekiwanie targnęła nim tęsknota, mimo wszystkich rozmyślań o Catrionie oraz instynktownej niechęci do pozostawienia jej samej. A jednak musiał ją zostawić.

Komendant Ash usiadł w fotelu kapitana i zamocował sobie przy uchu oraz ustach urządzenia służące do komunikacji. Chwilę później już rozmawiał z jednym z pozostałych dwóch oficerów obecnych na mostku; ich stanowiska znajdowały się na niższym poziomie. Kiwnął głową, po czym zwrócił się do Grega.

– Jesteśmy jeszcze poza zasięgiem przenośnego komunikatora na Darienie. Za jakieś dwadzieścia minut będziemy w stanie nawiązać bezpieczne połączenie.

– Dziękuję – odparł Greg. – Doceniam wasze wysiłki. Ale tymczasem w mojej wiedzy nadal dostrzegam jedną czy dwie tycie luki...

– Chodzi panu o to, jak my tu trafiliśmy?

Greg skinął głową.

– Czy to był efekt politycznego rozłamu?

Ash zmarszczył brwi.

– Na Tygrze nie ma takich debat politycznych jak u was. Jesteśmy społeczeństwem militarnym już od tak dawna, że w różnych dziedzinach, którymi zarządza państwo – jak choćby służba zdrowia, edukacja czy energetyka – z konieczności narzuca się jednorodną politykę. Nie dysponujemy obfitością zasobów, w związku z czym rynek musi być kontrolowany. Naszą energię kierujemy przede wszystkim na to, żeby stale podnosić naszą wartość bojową i gotowość do walki. Bój jest źródłem honoru, a umiłowanie boju narzuca każdemu tygrańskiemu żołnierzowi pewne zobowiązania. Jednakże nasze zasady są tylko tak silne, jak mężczyźni i kobiety, którzy ich przestrzegają. Marszałek Becker został skorumpowany przez Hegemonię i sam z kolei skorumpował zakony bojowe, Bund oraz tygrański lud...

Bund był radą, która rządziła społeczeństwem Tygry, a zakony bojowe stanowiły coś na kształt regimentów, z których każdy miał własną historię, opowieści, aksjomaty i bohaterów.

– Becker bezkrytycznie podporządkowuje się żądaniom Hegemonii – ciągnął Ash – bez względu na to, jak bardzo są one okrutne i podłe, i nawet jeśli to oznacza, że tygrańscy żołnierze muszą występować wśród Ludzi w kryjących całe ciało zbrojach Ezgarów. Kapitan Gideon i Lwy Burzy stanowczo sprzeciwiają się trującemu wpływowi Beckera, przez co jesteśmy teraz wyjętymi spod prawa zbiegami, kryminalistami, na których się poluje. Kapitan zamierzał udać się na terytorium Ziemiosfery, gdzie moglibyśmy się zatrudnić jako najemnicy, ale potem napotkał pańskiego wuja, który przekonał Gideona i nas wszystkich, że Darien jest czymś, o co warto walczyć, zwłaszcza po tym, jak...

Ash urwał w pół zdania, z twarzą nachmurzoną pod wpływem niezwerbalizowanego gniewu. Greg postanowił nie pytać na razie, o co chodzi.

– Owszem, Darien to coś, o co warto walczyć – odparł. – Ale to za jego ludność warto ponieść śmierć.

Ash spojrzał na niego z niejakim zaskoczeniem i aprobatą, po czym wskazał konsolę pomocniczą stojącą na prawo od jego własnej.

– Panie Cameron, tam jest rozkładany fotel... o właśnie. Nie jest pan głodny? Mogę kazać, żeby przyniesiono panu jedzenie i coś do picia. Niestety, będą to tylko wojskowe racje i woda z zamkniętego obiegu...

– Nie pogardzę – odparł Greg. – Od czterech dni żywiłem się wyłącznie jagodami i orzechami...

– Kontakt! Obcy statek właśnie wyszedł z hiperprzestrzeni tysiąc osiemset pięćdziesiąt kilomów za naszą rufą – zameldował jeden z oficerów. – Wyłonił się z dużą prędkością i prawie od razu nas namierzył. A teraz gwałtownie przyśpieszają.

– Przejść w tryb gotowości bojowej – rzucił Ash. – I zidentyfikować go! Dajcie mi konfig, cokolwiek.

– Żadnych sygnałów identyfikujących – odparł natychmiast drugi z oficerów. – Profil imisilskiego ciężkiego statku handlowego.

Ash, wpatrzony w swój holoekran, prychnął wzgardliwie.

– Nie z taką krzywą emisyjną. Przygotować systemy uzbrojenia, wyznaczyć cele, załoga w gotowości...

– Proszę zaczekać, zniknął – wmieszał się pierwszy oficer. – Czujniki już go nie wychwytują, jakby się rozpłynął... – Nagle zabrzmiało uporczywe pikanie, a odczyty wyświetlające się wokół ekranookna zaczęły migać. Odchylił się w fotelu, zaskoczony. – A teraz wrócił...

Mniej niż kilometr przed nimi pojawił się statek zmierzający prosto w stronę tygrańskiej jednostki. Mniejsze okienka otwierające się na płaszczyźnie ekranookna pokazały powiększone i wykontrastowane obrazy pojazdu kosmicznego z tępo zakończonym dziobem, bez żadnych widocznych znaków identyfikacyjnych.

– Tarcze w tryb częściowej ochrony – rozkazał Ash. – Jakie mają uzbrojenie?

– Dwa ciężkie projektory wiązkowe, trzy armaty pulsacyjne, bateria pocisków i jakaś wyrzutnia chroniona przez silne osłony – odparł sternik.

– To musi być imisilska ekspedycja – wymamrotał Ash. – Ale sądząc po sile ognia, spodziewali się mniej życzliwego powitania...

Greg z dziwnym spokojem obserwował rozwój kryzysu. Jakaś jego część pragnęła znaleźć się z powrotem na Nievieście, w bezpiecznym cieniu Segrany, lecz inna paradoksalnie rozkoszowała się dreszczykiem adrenaliny. W duchu cieszył się też, że to nie on wydaje rozkazy. Przypomniał sobie posiadaną skąpą wiedzę na temat Imisilczyków, jednej z kilku cywilizacji zamieszkujących po drugiej stronie strefy głębinowej Huvuun. Kilka dekad wcześniej stali się ofiarami brutalnej kampanii wojennej przeprowadzonej przez Hegemonię – w efekcie tego bezlitosnego ataku pewna liczba światów praktycznie nie nadawała się teraz do zamieszkania. Czy istniała nadzieja, że będą się poczuwali do solidarności z Darienem?

– Komunikat przychodzący, panie komendancie – zameldował oficer taktyczny. – Pełny wizual.

– Daj go na ekran – odparł Ash. – Tylko odbiór.

Na ekranooknie, jak również na holopanelu, przed którym siedział Greg, otwarła się ramka. Ich oczom ukazał się dziwny, bezwłosy humanoid w biało-szarych szatach. Jego oblicze pstrzyły skupiska plam, które zmieniały barwę, gdy mówił.

– Jestem presygnifikator Remosca. Bezprawnie znaleźliście się w obrębie strefy zakazanej wokół świata obłożonego blokadą przez Wspólnotę Imisil. Wasz statek jest bardzo podobny do wykorzystywanych przez kompanię najemników, o której powszechnie wiadomo, że służy Hegemonii Sendrukańskiej. Podajcie swoje dane identyfikacyjne.