Wojna pancerna - Ludwig von Eimannsberger - ebook

Wojna pancerna ebook

Ludwig von Eimannsberger

2,8

Opis

Autor zauważa, że I wojna światowa wpłynęła na rozwój trzech zagadnień, które miały mieć decydujące znaczenie przy prowadzeniu przyszłych wojen. Zdaniem von Eimannsbergera są to: zagadnienie mechanizacji, lotnictwa i mobilizacji gospodarczej. W niniejszej publikacji podjął pierwszy z tych tematów. Praca opisuje wykorzystanie pojazdów pancernych w I wojnie światowej na przykładzie konkretnych bitew, bilans dokonań tego rodzaju maszyn, a także rozwój broni pancernej po 1918 roku.

Największa jednak część książki omawia teorię i sposoby obrony oraz natarcia podczas prowadzenia wojny pancernej.

Do książki dołączono także kilka map, ilustrujących działania militarne podczas I wojny światowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Rok wydania: 2012

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (5 ocen)
1
0
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1645559681418327

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

© Copyright

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2015

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Reprint wydania z 1937 roku

Wydanie II

Tłumaczenie:

Franciszek Stachowicz

Władysław Kotarski

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-7889-530-5

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

OD TŁUMACZY

Doświadczenia z okresu wojny światowej i późniejszy rozwój sprzętu pancernego i przeciwpancernego wskazują, że mechanizacja i motoryzacja wywrą wielki wpływ na walkę sił naziemnych. Konieczność zdawania sobie sprawy z wytworzonego w tych dziedzinach położenia oraz możliwości technicznych i taktycznych nowoczesnych broni pancernych, które mogą wpłynąć na sposób prowadzenia przyszłej wojny i zmienić jej oblicze, skłoniła nas do dania czytelnikom polskim przekładu znanej w fachowej literaturze wojskowej książki gen. v. Eimannsbergera, tłumaczonej na wiele języków obcych.

Ponieważ Autor nadesłał nam uzupełnienia i poprawki, do polskiego wydania, uwzględniające najnowsze dane do końca lutego 1937, za co Mu na tym miejscu dziękujemy, czytelnicy polscy otrzymują rzecz całkowicie zaktualizowaną, która im pozwoli poznać zagadnienie wojny pancernej w całej rozciągłości i wskaże zadania, które ich czekają.

STACHOWICZ mjr dypl.

KOTARSKI mjr

WSTĘP

Wielka wojna, jak i wszystkie jej poprzedniczki, pozostawiła po sobie szereg ważkich zagadnień, które wpłyną zasadniczo na prowadzenie przyszłej wojny.

Z tych najgłówniejsze wydają mi się trzy.

Zagadnienie mechanizacji, czyli wojny pancernej, a mianowicie pytanie, czy i w jakim stopniu opancerzony pojazd mechaniczny na kołach lub gąsienicach może zmienić w przyszłości prowadzenie wojny.

Zagadnienie lotnictwa: coraz poważniejsze glosy twierdzą, że wojnę rozstrzygnie siła powietrzna, zanim jeszcze siły zbrojne na lądzie czy morzu osiągną gotowość bojową.

Zagadnienie mobilizacji gospodarczej, która będzie tym trudniejsza, im więcej od niej będziemy żądali. Jej zasady bowiem grożą w czasach wojennych obaleniem całej budowy dotychczasowego porządku gospodarczego.

Praca niniejsza ma się zająć tylko zagadnieniem wojny pancernej; ponieważ jednak wszystkie te zagadnienia są ze sobą związane, przyjmijmy, że tamte dwa będą też rozwiązane.

Przyjmijmy też, że jeszcze nie nadszedł czas człowieka-ptaka; generał Douhet, przynajmniej w tej chwili, nie ma słuszności, a działanie flot powietrznych obu stron wyraźnie nie wystarcza, by zmusić już w początkach wojny jedną ze stron do zawarcia pokoju.

Przyjmijmy, że gospodarcze prowadzenie wojny przygotowuje się tak, jak to dzisiaj czynią wszystkie niezależne państwa, a pełna rozbudowa gospodarcza będzie przeprowadzona dopiero w czasach wojennych.

Pozostaje jeszcze pytanie: czy nie jest zbędne a nawet sprzeczne z kulturą zajmować się zagadnieniami wojny dziś, kiedy się zbliża wieczny pokój?

Miły Boże! Przecież wzniosła a zarazem straszna przyroda nie zaprzestała jeszcze walki stworzeń o byt, a człowiek, którego myślenie wojna również wypaczyła, przedstawia sobie pojęcie „pokoju” różnie. Jedni uważają go za doskonały środek utrzymania zdobyczy; inni wołają wprawdzie „nigdy więcej wojen”, przemilczają jednak uporczywie dodatek: „tylko jeszcze jedną wielką, niosącą wyzwolenie, a potem nastanie złoty wiek!”. W końcu jeszcze inni widzą w dotychczasowym stanie rzeczy kajdany, które ich wiążą. Świat więc wykonał pod ostrym kątem zwrot ku gorszemu, napięcia wzrosły, złoty wiek jest dalej niż kiedykolwiek. Żyjemy w wieku żelaznym, a kto się nie chce czy nie może bronić – zginie. Tak jednostka jak i całe narody. Można więc, nie! musi się myśleć o przyszłej wojnie, nawet gdy się u siebie przeprowadziło rozbrojenie do ostatniego scyzoryka.

Tak nakazuje instynkt samozachowawczy.

PODZIAŁ MATERIAŁU

Rozróżniamy zwykle dwa stopnie użycia wozów silnikowych do celów wojny. Motoryzacja, czyli usilnikowienie, polega na użyciu pojazdów silnikowych wszelkiego rodzaju do transportu oddziałów i sprzętu wojennego. Mechanizacja, nazwana tu wojną pancerną, posługuje się w walce prócz pierwszego stopnia także pancernymi i uzbrojonymi pojazdami silnikowymi na kołach lub gąsienicach.

Żaden człowiek naszych czasów nie mógł przewidzieć przewrotu, który nastąpił z chwilą ukończenia wojny, tak w życiu jednostki jak i społeczeństwa, wskutek powszechnego wprowadzenia pojazdów silnikowych. Przewóz osób i towarów na krótkie odległości powrócił przeważnie na drogi kołowe. Wyjątek stanowią ładunki masowe. Cały system komunikacji zmienił się dzięki temu zupełnie. W tym kierunku poszedł przemysł, a nawet rolnictwo przeszło częściowo na silnik.

Wojna, zwłaszcza na początku, bierze potrzebne środki wyłącznie z gospodarstwa swego narodu; jest zmuszona dostosowywać się do tego, co ma. Z tego wynika jasny wniosek, że wszelkie wojsko posługiwać się będzie w przyszłości w coraz szerszym zakresie wozem silnikowym, że ogólna motoryzacja nastąpi bez wątpienia. Stąd rozważania nasze ograniczyć się mogą do drugiego stopnia użycia wozów silnikowych, tj. do walki pancernej. Chcąc ocenić rolę wozu bojowego w przyszłych wojnach, trzeba gruntownie rozważyć zjawiska przeszłości.

Natarcia wozów bojowych na wielką skalę były przeprowadzone wyłącznie na froncie zachodnim przez Anglików i Francuzów przeciwko wojsku niemieckiemu. Stąd też w tej pracy można mówić wyłącznie o walkach na froncie zachodnim. Poglądy na wyniki działania czołgów w wielkiej wojnie są wciąż jeszcze rozbieżne, a nawet zdaje się, że wynik działań jest dziś bardziej sporny niż tuż po zakończeniu wojny. Najbardziej różne od siebie poglądy można by ująć jasno w pytaniu: czy roje czołgów angielskich i francuskich podczas wielkiej wojny były jedynie straszakami, skutecznymi tylko wobec śmiertelnie rannego wojska niemieckiego, czy też były pełnowartościowymi maszynami wojennymi, zwiastunami nowego sposobu walki, którego dalszy rozwój należy do przyszłości?

Dzięki niemieckiemu Archiwum Państwowemu i przedwcześnie zmarłemu austriackiemu majorowi w rezerwie inżynierowi dr. Fritzowi Heiglowi może dziś prywatny człowiek szukać odpowiedzi na to pytanie. Archiwum Państwowe przedstawiło w swoich tomach pod tytułem „Schlachten des Weltkrieges”, ukończonych mniej więcej przed czterema laty, wszystkie wielkie działania wojenne, w których przeciwnik posługiwał się czołgami; szczególną wartość mają te opisy, kiedy odtwarzają przed czytelnikiem nastrój czasów walki przez dodanie wyciągów z dzienników działań i innych opisów uczestników walk. Inżynier Heigl jest autorem książki pt. „Taschenbuch der Tanks”, o czterech wydaniach: 1926, 1927, 1930 i 1935. Książki te przedstawiają dokładnie i wyczerpująco rozwój czołgów i samochodów pancernych we wszystkich państwach do dzisiaj a ponadto obrazują poglądy tak na ich użycie jak i obronę przeciw nim. Aby nie być rozwlekłym, muszę przyjąć z góry, że czytelnik w ogólnych zarysach zna odnośne bitwy i ma ogólny pogląd na budowę rozmaitego rodzaju typów wozów bojowych podawanych przez Heigla.

Co do przebiegu przytaczanych bitew to praca opiera się na wydawnictwach Archiwum Państwowego „Schlachten des Weltkrieges” tom 31-36, uzupełnionych źródłami francuskich i angielskich autorów, o ile chodzi o użycie czołgów. Tło walk jest tylko o tyle naszkicowane, o ile autorowi wydawało się to koniecznym, by móc rozwijać na nim swoje wnioski. Wnioski te wysnuwa niezależnie od opisów, a odpowiedzialność za nie ponosi tylko autor. Po omówieniu walk czołgów w wojnie światowej a następnie zestawieniu wniosków sprawdzimy, czy jednak wielkie natarcia, jak natarcie na Chemin des Dames, nie rokują większych wyników. Na tym się kończy omówienie przeszłości.

Potem będą podane dzisiejsze poglądy na użycie czołgów, jeśli są znane, jako też techniczny rozwój sprzętu do dnia dzisiejszego. Następny rozdział jest poświęcony rozważaniom nad tym, jaka broń obronna jest niezbędna, jak ma być zorganizowana i jakie zmiany w zasadach obrony stałej okazały się konieczne. W końcu spróbujemy zbudować nowoczesne natarcie w wielkim stylu w taki sposób, że rozwiniemy plan bitwy pod Amiens przy zastosowaniu nowoczesnych czołgów.

Krótka ocena ogólna daje wynik pracy.

We wszystkich rozdziałach postaramy się jasno rozwijać swoje poglądy. Autor nie jest zdania, że musi mieć słuszność, kiedy mówi zdecydowanie, ale sądzi, że przez to uniknie się nieporozumień i ułatwi krytykę.

Słaba strona pracy polega przede wszystkim na tym, że autorowi brak wszelkiego doświadczenia co do wozów bojowych. Ten brak jednak dzieli z wieloma Niemcami.

IBITWY CZOŁGÓW W WIELKIEJ WOJNIE

ROZWÓJ ZASAD WALKI DO CAMBRAI

Dopiero w pierwszych starciach wojny światowej uczyli się walczący, jaką wartość ma broń powtarzalna, choć przeżyła już jedno pokolenie. Wkrótce też oddziały karabinów maszynowych spostrzegły to, czego dotychczas nie wiedziały, że nie są odmianą artylerii, ale częścią składową, i to bardzo ważną, piechoty, że walcząc z nią w ścisłej łączności zwiększają wielokrotnie jej działanie. Ogień broni powtarzalnej i maszynowej niósł zagładę w bardzo krótkim czasie wszystkim nieosłoniętym żołnierzom. Poznanie tej prawdy trzeba było drogo opłacać. We wszystkich wojskach prowadzących wojnę, zniknęła jeszcze w jesieni 1914 roku, prawie zupełnie, wyszkolona piechota, zapełniając masowo groby i szpitale. Front ukrył się w rowie, przed którym zaciągnięto przeszkodę z drutów kolczastych, jako zabezpieczenie przeciw zaskoczeniom.

Nacierający przed wyruszeniem natarcia musiał zniszczyć ogniem artylerii przeszkody, co uniemożliwiło wszelkie zaskoczenie, a obrońcy pozwalało zastosować środki zaradcze. Konieczność odpierania przeciwnika nacierającego masowo z okopów z bardzo bliskiej odległości wykazała potrzebę broni, która by, zajmując bardzo mało miejsca, mogła rozwinąć bardzo dużą szybkostrzelność. Karabin maszynowy różnego rodzaju staje się coraz bardziej bronią główną piechoty i wyciska swoje piętno na całej wojnie.

Okopy zmieniają się w twierdze.

Artyleria natarcia traci cele, a następnie jest zmuszona przeorać swoimi pociskami całą umocnioną przestrzeń, jeśli chce zniszczyć ukrytą w niej broń.

Potrzebuje na to czasu, wiele czasu, skupienia wielkiej ilości baterii o przewadze średnich kalibrów, działających torem mniej lub więcej stromym. Artyleria zajmuje coraz poważniejsze miejsce w wojsku, w końcu prawic połowa żołnierzy – to artylerzyści. Dlatego wielu skłania się do nazwania wielkiej wojny okresem rozkwitu wielkiej broni palnej – artylerii.

Uważam to za niesłuszne. Liczba baterii musiała się coraz bardziej zwiększać, ponieważ jej działanie było coraz mniejsze. Mam tu na myśli działanie taktyczne, a nie możliwości materialne. Wojna straciła tempo i przeistoczyła się w wojnę pozycyjną. Celem walki, która polegała na natarciach czołowych, stało się dążenie do zniszczenia jak największej ilości przeciwnika.

WALKI WE FLANDRII SIERPIEŃ – LISTOPAD 1917

Bitwę tę należy krótko omówić jako punkt zwrotny w działaniach wojennych przeciwnika na froncie zachodnim. Jest ona ostatnim natarciem w wielkim stylu przeciw niemieckiemu frontowi według ówczesnych prawideł, jest szczególnie wyraźnym przykładem okrutnych zmagań, przeciągających się miesiącami i bez rozstrzygnięcia. Bezpośrednio po niej nastąpiło Cambrai.

Pozycje niemieckie naprzeciw Ypres przebiegały po większej części przez teren mokry, który tylko dzięki starannej kanalizacji pozostawał powyżej wody gruntowej. Pozycje były dobrze rozbudowane, jak tylko na to pozwalała przyroda; wszelkimi środkami zamaskowane betonowe gniazda karabinów maszynowych tworzyły kościec obrony.

Rowów nie było, ponieważ natychmiast zapełniłyby się wodą.

Natarcie angielskie poprzedziło dwudziestoczterodniowe przygotowanie artyleryjskie. W pierwszych ośmiu dniach miała być rozbita niemiecka artyleria, która stała zmasowana na drogach położonych wzdłuż grobli; przez następnych szesnaście dni miał bić ogień niszczący na wszystkie urządzenia obronne i komunikacje. Ta ulewa granatów znowu zmieniła kraj w bagno, jakim był poprzednio; także nieliczne drogi biegnące po groblach silnie ucierpiały.

31 lipca o godzinie 4 m. 30 czasu letniego natarła 5 armia angielska siedmioma dywizjami w pierwszym rzucie i dotarła późnym popołudniem na jakie 5 km w głąb niemieckich pozycji; potem nastąpiły szalone przeciwnatarcia niemieckie i odrzuciły Anglików na 1,5 km z powrotem. Choć od tego dnia toczyły się walki piechoty, prowadzone z obu stron w mniejszych ramach, ale z największym napięciem i zaciętością, i nie ustawały, to jednak najbliższe natarcie na wielką skalę mogło ruszyć dopiero za dwa tygodnie, tj. 16 sierpnia. Bezdroże niezmierzonego bagna i konieczność podciągnięcia artylerii wymusiły tę przerwę.

Do chwili, gdy walki w październiku utknęły w krwi i błocie, Anglicy wdarli się na 14-kilometrowym froncie na głębokość 9 km; ta zdobycz terenu bez jakiegokolwiek rozstrzygnięcia kosztowała nacierającego około 400 000 ludzi, obrońcę około 200 000 ludzi. Wysiłki walczących z obu stron były nadludzkie, czego dowodem są wstrząsające opisy uczestników.

Bitwa we Flandrii miała bez wątpienia zdrowe podstawy strategiczne. Anglicy stanęli przed silnie wstrząśniętą armią francuską, w której po natarciach Nivelle’a zachodziły wypadki poważnych buntów. Lecz sposób taktycznego przeprowadzenia tej decyzji wykazuje jasno bezsilność ówczesnej techniki natarcia Koalicji. Natarcie czołowe, po tygodnie trwającym huraganie artyleryjskim, daje w zysku kawałek terenu, następnie trzeba natarcia zaprzestać do czasu podsunięcia artylerii, a potem znowu następuje pchnięcie itd.

Nawet tak skromnego celu jak rozbicie nieprzyjaciela i zużycie jego odwodów nie da się osiągnąć, a jednak kosztuje to nacierającego podwójną liczbę strat.

Od 15 września 1916, dnia bitwy nad Somme’ą, Anglicy i Francuzi używali we wszystkich walkach na froncie zachodnim pancernych wozów bojowych; początkowo w malej liczbie, później w większej, jednak jeszcze nie masowo. W bitwie we Flandrii np. wprowadzili 216 czołgów. Większość z nich ugrzęzła w bagnie, niektóre wspierały z powodzeniem piechotę w czasie zdobywania niemieckich betonowych blokhauzów. Znaczenia swego jednak nowy ten sprzęt wojenny jeszcze nigdzie nie wykazał, a ocena jego wartości po obu stronach walczących nie była wysoka.

Tym większą było niespodzianką wzięcie na siebie odpowiedzialności przez dowódcę 3 armii angielskiej generała Bynga przeprowadzenia natarcia według nowych zupełnie prawideł przy masowym użyciu czołgów.

CAMBRAI 20 LISTOPADA-6 GRUDNIA 1917 MAPA ZAŁĄCZNIK I, SZKICE 1 I 2

Piekło Flandrii szybko wchłonęło w siebie wprowadzone tam oddziały. Wyrwane resztki przerzucono z powrotem na front spokojny, gdzie się miały wzmocnić i wyćwiczyć swoje uzupełnienia. Takim spokojnym odcinkiem – sanatorium – były także pozycje przed Cambrai. Okolica płaska, urozmaicona wzniesieniami, poniżej 100 m, o wysokiej kulturze rolnej, z wieloma wsiami, zresztą o małym pokryciu; tylko przed frontem rozciągały się wiążące się z sobą zalesienia. Pozycje były częścią pozycji Zygfryda, na którą Niemcy wrócili dobrowolnie w marcu 1917; były one w pełni rozbudowane.

Od strony nieprzyjaciela rozpoczynały je okopy ubezpieczeń, przed którymi były położone silne przeszkody z drutów.

Przedpole głębokości koło 1000 m do pierwszych rowów strzeleckich zawierało liczne odrutowane gniazda oporu. Pierwszy rów strzelecki miał szerokość ponad 3 m, chroniony silną przeszkodą z doskonałymi urządzeniami, dobrym ostrzałem; ponadto liczne i pewne schrony.

200-300 m za pierwszym rowem biegł drugi rów strzelecki z podobnymi urządzeniami jak pierwszy i on także miał własną sieć drutów. Przeszkody były głębokości 30 m w każdej linii. Liczne rowy łącznikowe zabezpieczały ukryty ruch między rowami. Cały ten skreślony tu system obronny tworzył pierwszą pozycję. Około 2 km w tyle znajdowała się pozycja pośrednia; również miała 2 linie (rowów strzeleckich), każda chroniona przeszkodą, ale nie była jeszcze wszędzie w pełni rozbudowana. Z pozycji pośredniej prowadziły liczne ukryte drogi do przodu do pierwszej pozycji.

54 dywizja piechoty zajmowała na pozycji odcinek szerokości 9 km między Havrincourt a la Vacquerie, z wyłączeniem obu miejscowości.

Jej trzy pułki były obok siebie i miały po dwa bataliony na pozycji, trzeci z tyłu na odpoczynku. W czasach spokojnych była tylko pierwsza pozycja obsadzona, pośrednia nie. Na batalion pierwszej linii mogło przypadać około 1,5 km frontu na szerokość i tyleż na głębokość.

Artyleria dywizji – 14 baterii, w tym również działa zdobyczne, razem około 50 dział, zajmowała stanowiska koło Graincourt, Flesquières i na północny zachód Marcoing, a więc stanowiska położone głęboko, daleko za frontem, co według doświadczeń frontu zachodniego uważano za najlepsze.

18 listopada patrole dywizji wzięły jeńców Irlandczyków, którzy zeznali, że 20 listopada ma być przeprowadzone większe natarcie na Havrincourt, że w tym celu nadeszły świeże oddziały oraz że również będą użyte czołgi. Natarcie miało poprzedzić wielogodzinne przygotowanie artyleryjskie. Przy tym trzeba zaznaczyć, że inni jeńcy zapowiadali natarcie na innym odcinku.

W każdym razie zeznania te pociągnęły za sobą następujące niemieckie zarządzenia zapobiegawcze:

Obszar Havrincourt ze względu na ukształtowanie terenu przydzielono 54 dywizji piechoty wraz z jego obsadą w sile wzmocnionego pułku piechoty. Bataliony dywizji z odpoczynku podciągnięto do przodu, ale nie na pierwszą pozycję, tylko do obsady pozycji pośredniej i rygli między pozycją pośrednią a pierwszą.

Armia oddaje do dyspozycji 54 dywizji piechoty ze swoich skromnych odwodów 27 rezerwowy pułk piechoty, który podciąga jako pułk przeznaczony do przeciwnatarcia do pozycji pośredniej i częściowo za nią.

Co do artylerii, to wchodzącej do Cambrai 107 dywizji piechoty zabrano 2 dywizjony i dano 54 dywizji piechoty; w nocy na 20 listopada idą dywizjony na stanowiska koło Graincourt i Flesquières. Późnym wieczorem 19 zarządzono wzmocnione pogotowie bojowe nie tylko dla 54 dywizji, ale również dla obu sąsiednich dywizji. Kiedy, patrząc z oddali czasu, ocenia się środki zapobiegawcze, można tylko podziwiać te energiczne i daleko idące zarządzenia ochronne, ponieważ angielscy jeńcy opowiadali tylko o ograniczonych natarciach na Havrincourt. Zrobiono wówczas wszystko, co było możliwe; oddziały obsady zwiększyły wydatnie przez wprowadzenie batalionów z odpoczynku swoją głębokość, która wzrosła do 3 km. Mogli więc Anglicy uderzyć, ale nie mogli liczyć na powodzenie. Aby tylko dokonać przerw na jednej z sieci przeszkód położonych w winnicach, potrzebowała artyleria angielska godzin; a gdyby następnie przeciwnik się wdarł, zostałby z wielkimi stratami odrzucony przeciwnatarciami.

I rzeczywiście stało się tu wszystko, czego nauczała ówczesna sztuka wojenna, wszystko, by odeprzeć natarcie prowadzone według dotychczasowej metody.

Jednak Anglik postanowił wprowadzić przed swą piechotę masowo czołgi, złamać nimi pozycję, krótko mówiąc, chciał w końcu użyć wozów bojowych do tych zadań, dla których je od 2 lat wyrabiano.

Do natarcia Anglicy przeznaczyli:

2 korpusy po 5 dywizje;

1 korpus kawalerii o 3 dywizjach kawalerii;

5 brygady czołgów po 5 bataliony czołgów;

około 1000 dział i silne lotnictwo.

Ogólny plan angielski polegał na tym, by na froncie Gonnelieu i Havrincourt (a więc mniej więcej na odcinku niemieckiej 54 dywizji) przełamać pozycje niemieckie 2 korpusami przez masowe natarcie czołgów, a następnie kawalerią rozszerzyć wyłom.

Mówi się nie tylko o obejściu Cambrai przez kawalerię, ale także o zamierzonym zagonie na Valenciennes; rozporządzalne jednak siły angielskie były do tych zadań w krzycząco niekorzystnym stosunku; cele takie wydają się jednymi z tych marzeń wojennych, o których niejednokrotnie śniły dowództwa armii.

Natarcie opierało się na zaskoczeniu i szybkości. Dlatego też artyleria wzmocnienia nie mogła przed wyruszeniem natarcia dać ani jednego strzału. Dopiero przy rozpoczęciu natarcia miała wprowadzić cały ogień; część baterii ostrzeliwała i zadymiała wszystkie baterie, punkty obserwacyjne i stanowiska dowództw, większość skupiła swój ogień w zaporze ruchomej pociskami kruszącymi i dymnymi, za którą miały przeć czołgi, a za nimi piechota. Tyle o ogólnych zarysach bitwy czołgów. Teraz należy powiedzieć coś niecoś o samej angielskiej broni pancernej, tym bardziej, że Heigl nie opisuje już ówczesnego czołgu M IV.

Korpus czołgów, dowodzony przez generała Elles, składał się z 3 brygad po 3 bataliony. Każdy batalion dzielił się na 3 kompanie po 4 plutony, które wychodziły do walki z 5 czołgami bojowymi. Każdy pluton miał jeden czołg męski i dwa żeńskie.

Ponadto każdy batalion rozporządzał 6 czołgami zaopatrzeniowymi, brygada 5 czołgami radiowymi i pewną ilością czołgów przeznaczonych do transportu dział, których jednak użyto podobnie jak czołgów zaopatrzeniowych, przy czym mogły ciągnąć więcej ciężaru użytecznego.

Ponadto utworzono pod Cambrai techniczny odwód z czołgów ćwiczebnych. W bitwie wzięło udział 476 wozów, z tego 578 czołgów bojowych a 98 zaopatrzeniowych. Czołg bojowy, zwany M IV, pozostający od kwietnia 1917 roku w oddziałach, mimo swej numeracji był dopiero drugim typem czołgu.

Posiadał on charakterystyczny kształt angielskiego wozu bojowego, ważył 28 ton, był zaopatrzony w silnik Daimler 105 H. P., który mógł mu nadawać 4 szybkości.

Uzbrojenie składało się w męskich czołgach z 2 krótkich sześciofuntówek (58 mm działko) w wieżach i 4 karabinów maszynowych, w żeńskich zaś z 6 karabinów maszynowych. Jego załoga składała się z oficera i 7 szeregowych, opancerzenie było tak silne, że chroniło przed pociskami o stalowym rdzeniu także z najbliższej odległości, z wyjątkiem trafień prostopadłych; prostopadłe jednak mógł pocisk trafić tylko w tym wypadku, gdy strzelec był wyżej, na przykład strzelał z domów.

Szybkość na polu walki wynosiła przeciętnie 3,25 km na godzinę, przy sprawnej pracy silnika mogła szybkość chwilami na twardym podłożu podnieść się do 6 kilometrów na godzinę. Przy zwrotach wozu musiało współpracować czterech ludzi obsługi (kierowca, hamowniczy, dwóch pomocniczych), co utrudniało zmianę kierunku jazdy.

Promień działania wozu przy pełnym zaopatrzeniu w materiały pędne wynosił tylko 24 km, o czym nie należy zapominać.

Jednak te techniczne dane nie podają jeszcze tego, co najważniejsze. W źle zresorowanym i źle wietrzonym czołgu, z silnikiem w komorze bojowej, z niepewną maszyną, wymagającą stałego nadzoru, przebywanie obsługi było piekłem, w którym nie można było dłużej wytrzymać w marszu bojowym przy zamkniętych szczelinach, ponieważ dostawało się co najmniej choroby morskiej, jeśli się w ogóle nie traciło przytomności.

Wytrzymałość wozu do jazdy bojowej wynosiła przy sprzyjających warunkach około 100 km, potem trzeba go było całkowicie odświeżać; także łańcuch mógł wówczas wytrzymać nie więcej jak 200 km;

Krótko mówiąc, czołg M IV miał ciężkie uzbrojenie, był powolny i miał niepewny silnik. Cały korpus czołgów wiedział, że ta bitwa zadecyduje o jego przyszłości, a nawet o jego istnieniu.

Należało zyskać sobie zaufanie piechoty, co się dało osiągnąć tylko przez wspólne ćwiczenia za frontem; przez ćwiczenia te należało przeszkolić piechotę dywizji przeznaczonych do natarcia, może nawet z tymi jednostkami, które miały następnie współdziałać w walce.

Dalej należało znaleźć jakiś środek, by móc przekroczyć rowy niemieckie, oceniane na szerokość 4 m; sam czołg miał zdolność przekraczania tylko 3 m. Środek znaleziono, każdy czołg miał na wierzchu potężną, sczepioną łańcuchami wiązkę chrustu, którą załoga od wewnątrz mogła zwolnić i stoczyć do przodu; chrust wypełniał część dna rowu, tak że czołg mógł go przekroczyć. W każdym razie w ten sposób mógł sobie każdy czołg tylko raz pomóc.

Technicznie przekroczenie okopów przez najmniejszy związek taktyczny miało być tak przeprowadzane: męski czołg miał się posuwać na czole, za nim postępowały po obu stronach w odległości około 100 m 2 żeńskie z towarzyszącą piechotą.

Męski czołg szedł w kierunku nakazanego miejsca rowu, zgniatał przeszkodę, ale nie przekraczał rowu, lecz zatrzymywał się przed nim i strzelał; lewy, żeński czołg, szedł naprzód przez zniszczoną przeszkodę, zrzucał swoją wiązkę do rowu, przekraczał go i przytłaczał ogniem obsadę. Trzeci szedł tą samą drogą do następnego rowu, zrzucał tam swoją faszynę, przekraczał go i również trzymał Niemców pod ogniem aż do nadejścia piechoty. Męski czołg mógł teraz, ze swoją wiązką ciągle jeszcze na plecach, wysunąć się naprzód przez obydwa miejsca przekroczenia i ubezpieczać od przodu. Ten sposób posuwania przećwiczono gruntownie wraz z piechotą.

Dalszą bardzo ważną troską było utworzenie daleko wysuniętych składów materiałów pędnych i amunicyjnych w miejscach wyczekiwania jednostek czołgów, a więc 4 do 8 km od pozycji nieprzyjacielskich; tam też dostarczono za pomocą kolejek wąskotorowych i czołgów zaopatrzeniowych około 800 ton materiałów pędnych i 500 ton amunicji.

Czołgi wyładowywano jak najpóźniej, na pięć do dwóch dni przed początkiem natarcia, nocami; ze stacji końcowej przeszły w nocy własną siłą do rejonów wyczekiwania. Tam odświeżono cały sprzęt napędowy, zaopatrzono w amunicję i świeżo napełniono.

Ostatniej nocy, tym razem już nie w zwartych kompaniach, nastąpił marsz na podstawy wyjściowe, odlegle około 1000 m od frontu przeciwnika. Hałas był maskowany ogniem miotaczy min i karabinów maszynowych.

Równolegle z przygotowaniami technicznymi szły taktyczne.

Wszystkim dywizjom przydzielono czołgi; pierwszej linii przeciętnie po 2 bataliony, a więc 72 czołgi na dywizję. Dywizje rozdzieliły jednostki czołgowe w ten sposób, że także oddziały położone najbardziej w tyle otrzymały wozy bojowe.

Każda jednostka czołgów otrzymała dokładne zadanie, a zależnie od ważności przydzielono jej mniej lub więcej piechoty towarzyszącej, jak poprzednio powiedziano, pluton czołgów przedstawiał najmniejszy związek. Korpus czołgów wiedział doskonale, że najgroźniejszym jego przeciwnikiem jest działo; dlatego też przeciwko rozpoznanym gniazdom artylerii niemieckiej wydzielono oddziały czołgów pierwszej fali, które miały natychmiast skierować się na nią; do tej chwili prócz ognia angielskich baterii przygotowano bombardowania lotnicze na baterie niemieckie.

Oficerom oddziałów pancernych ze względu na zachowanie tajemnicy zezwolono bardzo późno na rozpoznanie; w każdym razie i te przygotowania posunęły się tak dalece, że każdy pluton czołgów miał wyznaczoną drogę aż do przeszkody za pomocą świecących wstęg kierunkowych.

Dokładny podział wozów bojowych wskazuje poniższe zestawienie:

Korpus

Dywizja

Brygada

Ilość

czołgów

Odwód

techniczny

Podział

na rzuty

III

12

20

29

6

35

37

36

36

61

61

62

60

60

16

16

71

71

24

12

24

12

18

12

6

18

6

12

24

12

24

12

4

2

4

2

3

2

1

3

1

2

4

2

4

2

1

2

1

2

2

1

2

1

2

3

1

2

1

2

IV

51

62

152

153

186

185

42

28

14

42

1

2

2

1

Przygotowania łącznie z ćwiczeniami z piechotą trwały miesiąc: 20 października postanowiono bitwę, 20 listopada rozpoczęło się natarcie.

BITWA (WSZYSTKIE DANE WEDŁUG CZASU LETNIEGO)

Noc na 20 listopada była zimna, padał deszcz i panowała mgła, jak w ciągu całego ówczesnego listopada. O godzinie 7.10 wyruszyły czołgi ze swoich podstaw wyjściowych, odległych około 1000 m od przeciwnika, z małą szybkością, bez hałasu, a w 10 minut później rozpoczął się od razu ogień angielskiej artylerii, zwiększając jeszcze bardziej swoimi pociskami dymnymi mrok mglistego poranku.

Stalowe cielska czołgów przetaczają się przez przeszkody i wkrótce podchodzą pod okopy czat. Załoga zaalarmowana przez podsłuchy obsadza rowy i ostrzeliwuje te potwory z najwyższą szybkością, ale zupełnie bezskutecznie. Wkrótce rozpoczyna też ogień artyleria, może jednak wykonać tylko ogień zaporowy, a ten leży za daleko. Paltem rozpada się cały front w zgiełku natarcia czołgów i we mgle brytyjskich granatów, wszystkie połączenia przerwane, zupełne zamieszanie, jak ongiś przy uderzeniu chmary jeźdźców na zwarte czworoboki piechoty. O jakimś froncie w ogóle nie ma już mowy. Wyobraźmy sobie zwartą ścianę ognia artyleryjskiego, a za nią rozszalałe piekło.

Wielkie natarcie rozpada się wkrótce na działania poszczególnych plutonów czołgów, które chcą wypełnić swoje zadania; natrafiają przy tym na różne położenia i dlatego potrzebują różnej ilości czasu.

Ani angielskie, ani niemieckie dowództwo nie wie, co się dzieje w tej mgle, bo rozpoznanie lotnicze było jeszcze niemożliwe.

Jednak niemieckie dowództwo orientuje się wkrótce, że jest to natarcie na wielką skalę i że w czołowej strefie obrony dzieje się niedobrze. O godzinie 9.40 wychodzi rozkaz da jedynego odwodu, 107 dywizji w Cambrai: 1 pułk maszeruje na południowe skrzydło 54-ej, dwa bataliony pułku tego podporządkowuje się 54 dywizji, 1 batalion południowej sąsiedniej dywizji, 1 pułk odchodzi na 2 pozycję na zachód od Cambrai pod Fontaine, Cantaing i Proville jako odwód grupy, jeden pułk pozostaje w Cambrai jako odwód armii.

Reszta artylerii 107 dywizji, dywizjon o 3 bateriach 3-działonowych otrzymuje 54 dywizja piechoty.

Dowództwo wie, że: przed późnym wieczorem dnia 20 żadne posiłki nie mogą zdążyć na zagrożony front, a późnym wieczorem tylko bataliony wygrzebane z sąsiednich odcinków.

Dopiero świtem dwudziestego pierwszego mógł nadejść pierwszy pociąg z posiłkami do Cambrai, a na południe dwudziestego pierwszego pierwszy interwencyjny oddział mógł dojść na front. Po tym czasie w każdym razie przesilenie można było przezwyciężyć, ponieważ już codziennie możliwe było nadejście 3 dywizji piechoty.

Tymczasem walka czołgów trwa nadal, potwory przesuwają się dalej od jednego do drugiego okopu; z pozycji ryglowych i tyłowych ruszają kompanie odwodowe a później bataliony do przeciwuderzenia według przyjętych zasad: ogień prowadzony z tych nowoczesnych słoni bojowych zmusza je od razu do krycia się, potem oddziały te ze wszystkich stron otaczane ulegają w końcu zniszczeniu ogniem, bądź dostają się do niewoli.

Natarcie czołgów ma druzgocące powodzenie, coraz głębiej wdzierają się Anglicy w niemieckie pozycje, wtem o godzinie 9.30 na lewym skrzydle, na wzgórzach Flesquières, nieoczekiwanie posuwanie się zostało zahamowane i w tym miejscu już dalej nie płynie. Po obu stronach miejscowości Anglicy wdzierają się czołgami głęboko na tyły, jednak Flesquières trzyma się i jest nie do wzięcia.

Co to znaczy? Czyż tylko obrońca Flesquières spełnia swój obowiązek? A jeżeli można było zatrzymać natarcie pod Flesquières, to czyż nie można było i na innych punktach? Są to ważne pytania dla oceny czołgów, jako broni, pytania, które wymagają odpowiedzi właśnie w takiej pracy jak niniejsza, mającej dać wskazówki na przyszłość. Wyjaśnienie nie może i nie powinna ująć sławy bohaterom spod Flesquières.

Potwierdzi ono tylko, że dowódca w Flesquières major Krebs, dowodzący 27 rezerwowym pułkiem piechoty, był nie tylko doskonałym żołnierzem, ale miał również szczęście, co także należy do zalet doskonałego żołnierza.

Miejscowość Flesquières leży na szerokim grzbiecie, i to nie na najwyższym punkcie, lecz na północnym stoku. Na południowy wschód miejscowości, w parku, był skład saperski z dużą ilością granatów ręcznych. Dookoła miejscowości były stanowiska baterii: jedna bateria stała na północ, druga na wschód, 3 baterie na południowy wschód od miejscowości, wyłącznie artyleria lekka. Z Graincourt, gdzie stało 6 baterii lekkich i 3 artylerii pieszej, można było ostrzeliwać Flesquières z odległości poniżej 2000 m z gniazda artyleryjskiego na północny zachód Marcoing również przez około 5 lekkich baterii z tych samych mniej więcej odległości. Można przyjąć, że z dział około połowy zniszczył ogień angielski (chyba nie więcej).

Obrońcami Flesquières były oddziały 27 rezerwowego pułku piechoty, saperzy i niedobitki 84 pułku piechoty. Nacierała 51 dywizja „Highlander”, stosownie do planu uderza 153 brygada, mając w tym celu przydzielonych 28 czołgów.

Jeszcze jest mglisto, powoli suną kolosy przez wzgórze: zaledwie osiągnęły najwyższą część grzbietu, dostają się na najbliższych odległościach w ogień artylerii, a karabiny maszynowe z domów załatwiają się z nacierającymi „Highlanderami”.

Zdaje się – jest to moje przypuszczenie – że nieprzyjaciel chciał powtórzyć natarcie przez obejście i skierował czołgi za swoje skrzydło; ponieważ jednak koło godziny 9.30 mgła się podniosła, mogły być te wozy wstrzymane z Graincourt i Marcoing, miejscowości nie objętych jeszcze natarciem; w każdym razie jest pewne, że Anglicy zrezygnowali w końcu z dalszych natarć, pozostawiając więcej niż połowę wprowadzonych czołgów na polu walki jako rozbitki.

Obrona Flesquières według sprawozdania Haiga jest pomnikiem niemieckiego poświęcenia i przyświecać będzie długo na przyszłość. Ale nie tylko dlatego wydaje mi się ta obrona ważną: ujawnił się tam przez przypadek sposób obrony, jedyny który się może przeciwstawić masowemu natarciu czołgów, mianowicie ścisłe współdziałanie piechoty i artylerii w walce. To zadziwiające powodzenie pod Flesquières na tle rozsypującego się w gruzy frontu mogło uderzyć niemieckie dowództwo i skłonić do szukania przyczyn, by je potem w przyszłości móc świadomie naśladować.

Tymczasem na wszystkich innych odcinkach frontu masy czołgów toczyły się dalej wolno, ale nieprzerwanie; około godziny 11 najdalej cała pozycja była na tyłach nacierającego, załoga w większej części, żywa lub nieżywa, w rękach angielskich powróciły tylko szczątki.

Artyleria niemiecka nie mogła dotychczas przeważnie nic więcej zrobić, jak tylko wykonać ognie zaporowe we mgle i skrócić je bardzo ostrożnie, a więc za późno. Teraz artyleria ta została zaatakowana sama na swoich stanowiskach. Tam, gdzie się udało na czas wyciągnąć pojedyncze działa na wzgórza, unieszkodliwiono czołgi, poza tym wozy bojowe otaczały baterie ze wszystkich stron i zagarniały je z obsługą lub bez.

Powodzenie angielskie było powodzeniem druzgocącym, meldunki podkreślały to coraz wyraźniej, powodzeniem, o którego wielkości wyższe dowództwo prawdopodobnie nie marzyło.

O godzinie 13 położenie przedstawiało się mniej więcej następująco:

na skrzydle północnym pęka coraz dalej niemiecka pozycja w kierunku na Moeuvres, uderzenie angielskie idzie tam prosto w skrzydło sąsiedniej dywizji, która usiłuje słabymi siłami utworzyć cienką linię obronną; Graincourt i stanowiska artylerii opodal tej miejscowości bronią się jeszcze, na południowy wschód nie ma już ani jednego Niemca. W Cantaing zatrzymano rozbitków do obrony miejscowości; jest ich tylko garstka. Flesquières sterczy jako wyspa niemiecka w brytyjskim morzu. Od godziny 12.15 most na kanale pod Marcoing jest w ręku Anglików. Także Noyelles stracone. Koło Masnières udało się jeszcze nadbiegającym właśnie odwodom niemieckim odrzucić Anglików za kanał i utrzymać linię Flot ferme-Masnières. Ale od tego miejsca po Crevecoeur nie ma na kanale nikogo. Od Crevecoeur, już na odcinku sąsiedniej dywizji, front niemiecki zagina się ku południowemu zachodowi, ponieważ północny brzeg kanału wraz ze skrajem miejscowości między Crevecoeur a Bauteux jest w rękach niemieckich; w istocie grupa zastanawia się właśnie, czy wysadzić wszystkie mosty i wycofać się za kanał, do tego jednak nie doszło wskutek sprzeciwu oddziałów. Podziwu godne jest, jak nawet w takiej katastrofie niżsi dowódcy stale myślą o tym, by zachować dobre warunki dla przyszłego przeciwnatarcia.

Przełamanie w godzinach południowych udało się całkowicie; na przestrzeni około 12 km nie ma już pozycji niemieckich. Nie jest to jednak przerwanie w dotychczasowym znaczeniu, gdzie obrońca wskutek natarcia przeważających sił w końcu zostaje odrzucony a obie strony ponoszą ciężkie straty. Jest to przerwanie w dosłownym znaczeniu; masa czołgów na niezliczonych punktach przejechała przez front, natarła na skrzydła i tyły obsady i wykończyła ją tak, że pozostała po prostu przestrzeń, w której nie było w ogóle niemieckich oddziałów.

Teraz miała nastąpić druga część brytyjskiego planu operacyjnego, miała uderzyć przez przerwę kawaleria, żeby wykorzystać powodzenie i przemienić je w zwycięstwo.

Również dla podejścia korpusu kawalerii przedsięwzięto pewne przygotowania: 32 czołgi zaopatrzeniowe z kotwicami oczyściły w splotach drutów pozycji 3 przejścia, a na 2 czołgach podciągnięto do przodu kawaleryjski materiał mostowy.

Ale kawaleria straciła drogocenny czas: dopiero o godzinie 14.30 zaobserwowano z niemieckich linii na północ Masnières, że po obu stronach drogi Masnières-Le Pavé zbliża się silna kawaleria. O godzinie 16.30 na północny wschód Masnières pokazuje się szwadron kawalerii kanadyjskiej. Przeprawił się przez kanał po prowizorycznym moście, zagarnął dwie baterie, ale został rozbity przed bramami Cambrai przez nadchodzący właśnie oddział rekrutów. Za szwadronem tym nie idzie nic więcej. W tym samym czasie z lasu Neuf na północ Marcoing wychodzą do natarcia liczne szwadrony w kierunku północnym; ale już było za późno. Właśnie dwa bataliony 107 dywizji osiągnęły Cantaing i w ich ogniu flankowym załamuje się natarcie kawalerii, ponosząc ciężkie straty.

Kawaleria nie ponawia natarcia, dalsze posuwanie się korpusu kawalerii załamało się wskutek siły odpornej broni powtarzalnej i maszynowej słabych oddziałów niemieckich.

Piechota angielska była również u kresu sił; świeżych odwodów nie było, a obsługi czołgów po wytężających domarszach nocnych i trudach walk, trwających godzinami, były śmiertelnie znużone.

Walka czołgów pod Cambrai była zakończona. Zwycięstwo angielskie, które w godzinach południowych 20 listopada 1917 tak wspaniale się zarysowało, okazało się fatamorgana. Natarcie nie miało odpowiedniej głębokości, dlatego brak mu było sił do utrzymania szczęścia, które Anglicy już mieli w ręku.

I doszło do tego, że o tej samej porze, gdy dzwony w Londynie obwieszczały angielskie zwycięstwo, zwycięstwa już nie było, tylko zwyczajne wygięcie frontu niemieckiego.

Bez wątpienia straty niemieckie były ciężkie. Anglicy podają, że do dwudziestego pierwszego wzięto do niewoli 159 oficerów, 7316 szeregowych, zdobyto około 100 niemieckich dział i mnóstwo karabinów maszynowych.

Ich własne straty w dniu 20, miały być mniejsze o połowę od niemieckich – 49 czołgów zniszczyły pociski.

Wskutek tych niedomagań planowali Anglicy, że dalsze natarcie może się rozpocząć dopiero 21 listopada w południe; istotnie też musieli się wyrzec pierwotnego planu, skierowując środek ciężkości całego ruchu na północ, na Bourlon. Po prostu zaprzestać działań Anglicy nie mogli, ponieważ oczekiwania w kraju były zbyt napicie.

Ale była to właściwie już nowa bitwa – natarcie bez wiary; niemieckie odwody bowiem musiały osiągnąć w najbliższych godzinach pole walki, najdalej po 48 godzinach; tak oceniali Anglicy jeszcze przed uderzeniem czołgów.

Przerwa w natarciu aż do południa dnia 21 na słabe, odrzucone i pomieszane oddziały niemieckie, pozorujące tylko linię obronną, była bezcenną korzyścią; po tym wkroczyły już odwody.

Ale nie przebieg dalszych wydarzeń jest celem tej pracy, tylko sprawa ważniejsza, a mianowicie, że bitwa dnia 21 przybiera taktycznie zupełnie inne oblicze. U Niemców wkraczają świeże oddziały. Również i Anglicy wprowadzili nowe dywizje, jednak nie wyćwiczone we współdziałaniu z czołgami; nie nacierają już na szerokim froncie, tylko grupami. Czołgów nie używają już masowo, tylko dzieła je na poszczególne grupy, nacierające w coraz to mniejszej ilości. Ten sposób użycia czołgów do tego czasu nie dał zadowalających wyników.

Korpus czołgów był wyczerpany, maszyny mocno zużyte. W natarciu dnia 21 po południu uczestniczy z poprzednich 587 czołgów tylko 49; dwudziestego trzeciego wzrastała liczba do 67, dwudziestego siódmego wycofuje się je na stacje załadowcze do odtransportowania, a przy niemieckim przeciwnatarciu, pierwszego, wkraczają znowu 73 maszyny. W późniejszych natarciach, przy tak malej ilości, wspierają piechotę poszczególne plutony, w najlepszym razie kompanie, i to piechotę nie wyćwiczoną we współdziałaniu. Niemiecka piechota walczyła również przeciwko czołgom tak, jak się tego dotychczas nauczyła. Odwody działają jako oddziały interwencyjne i składają się przeważnie z pułku piechoty i dywizjonu artylerii polowej (5 baterie, w tym jedna lekkich haubic).

Przy wprowadzeniu zajmowała artyleria jak zwykle stanowiska w obrębie stanowisk artylerii, 5 do 4 km z tyłu. Piechota zaatakowana strzelała ze wszystkich swych karabinów maszynowych przeciw nacierającym czołgom najszybszym ogniem, a także z posiadanych pod ręką miotaczy granatów i min. A kiedy wozy bojowe po prostu przejechały przez front, szły do uderzenia odwody. Oczywiście w następnej chwali przewalały się czołgi i przez nie, a wtedy tylko ucieczka mogła być ratunkiem przed nieuniknioną niewolą.

Z tego widać, że piechota zachowywała się tak, jak gdyby była w możności podjąć walkę z czołgami. W istocie jednak na otwartym polu było to niemal niemożliwe, bo nawet w razie zranienia oczu kierowcy były czołgi angielskie, mające 8 ludzi załogi, prawie niewrażliwe. A jeżeli w sprawozdaniach wojennych czyta się ciągle, że wiązkami granatów ręcznych zniszczono gąsienice lub że skupionym ogniem wielu karabinów maszynowych zmuszono czołgi do odwrotu, jest to tylko dowodem, że piechota dokonywała nadludzkich wysiłków.

Piechota, cofając się, dochodziła bliżej stanowisk własnej artylerii, której działanie wzrastało. Miejscowości, jeśli się trafiały, wykorzystywano jako doskonałe schronienie przeciw czołgom i jako świetne gniazda karabinów maszynowych przeciwko idącej za czołgami piechocie.

Oddziały, które zapoznały się już z czołgami we Flandrii, stosowały następujący sposób: kryć się i przepuszczać czołgi, a po tym zwracać się przeciwko towarzyszącej piechocie; zwalczanie czołgów należy, do głębiej położonych odwodów. Sposób ten wymaga pewnego rodzaju podziału pracy, ale jest możliwy tylko w niektórych wypadkach, mianowicie, gdy na polu walki działają tylko pojedyncze czołgi; w razie natarcia mas można by się skryć tylko w czwartym wymiarze.

Artyleria działała głównie ze swoich stanowisk ogniem masowym. W razie spodziewanego wkroczenia czołgów stosowano coraz częściej wyciąganie pojedynczych dział lub plutonów do miejscowości, albo na stanowiska tuż za piechotą, albo też wydzielano zaprzężone plutony, które następnie zajmowały stanowiska w odległości około 2000 m.

Również artyleria przeciwlotnicza odgrywała dużą rolę w obronie przeciwpancernej ze względu na swoją ruchliwość.

Obrona Fontaine po południu 23 listopada jest przykładem szczególnie udatnego przeciwstawienia się natarciu angielskiemu wspartemu silnie czołgami.

Anglicy natarli o godzinie 11.30 na froncie Bourlon-Fontaine 51 dywizją; na Fontaine miała iść 152 brygada z przydzielonymi jej 24 czołgami. Silna artyleria przygotowała i wspierała to natarcie. Niemiecka piechota usunęła się przed toczącymi się czołgami do domów, a później ostrzeliwała bronią maszynową nadchodzącą piechotę. Odwody ostrzeliwały czołgi w ulicach z najbliższych odległości pociskami przeciwpancernymi (S. m. K.), gdy ich pancerz już nie chronił, albo wiązkami granatów ręcznych rzucanymi pod gąsienice, unieruchamiając je w ten sposób. Późniejsze ciężkie straty czołgów były wynikiem ognia dział przeciwpancernych, umieszczonych w miejscowościach lub za nimi.

Dopiero późnym wieczorem wycofały się stalowe olbrzymy z Fontaine.

Anglicy twierdzą, że wozy musiały się wycofać, ponieważ nie mogły osiągnąć tego, by własna piechota postępowała za nimi. Potwierdzają to niemieckie dane.

30 listopada natarli Niemcy. Udało się im osiągnąć większe powodzenie na południowym skrzydle, a mniejsze na północnym.

Bilans walki pod Cambrai na 6 grudnia 1917 przedstawiał się mniej więcej tak:

częściowa wymiana terenu, jeńcy i zdobycz prawic równe, jak wskazuje poniższe zestawienie:

Mieli

jeńców

k. m.

dział

czołgów

Niemcy ponad

9000

716

148

100

Anglicy

10500

350

142

Czyż nie wygląda zupełnie tak, jakby się obustronne rachunki wyrównały?

WNIOSKI

Nacierający

Brytyjski korpus czołgów spełnił swoje zadanie w zupełności: masy czołgów bez jakiegokolwiek uprzedniego przygotowania artylerii ruszyły znienacka i w kilka godzin przeprowadziły angielską piechotę przez głęboką silnie rozbudowaną niemiecką pozycję.

Jakież przeciwieństwo z walkami we Flandrii!

Charakter boju stał się znowu podobnym do bitew sprzed czasów wprowadzenia broni powtarzalnej: już po kilku godzinach zaciekłej walki z najmniejszej odległości wywalczono rozstrzygnięcie.

Do starego charakteru walki dochodzi się właściwie starym sposobem. Właśnie czołg znowu umożliwił zbliżenie się broni zaczepnej do przeciwnika – broni chronionej pancerzem. Przez to stał się możliwym ogień celowany, co niezmiernie zwiększa działanie.

Rzeczywiście stalowy olbrzym nie mógł wytrzymać ognia działowego. Stąd wszystkie środki zaradcze, jak zwalczanie gniazd artylerii niemieckiej przez baterie, napady lotnictwa bombardującego a pośrednio zadymianie, które uniemożliwia obserwację. Pod Cambrai te środki jeszcze wystarczały; okazało się jednak, że zadymianie jest środkiem obosiecznym, ponieważ i kierowcy pancerni nic nie widzieli, a choć się posługiwali busolą, wielu straciło zupek nie kierunek. Również dla dowodzenia były mgła i sztuczne zadymianie wielkim utrudnieniem. Podobnie jak w walce kawalerii tak i w walce czołgów położenia zmieniają się ustawicznie i trudno je przewidzieć. A jeżeli do tego dochodzi mgła, to zawiedzie również lotnik, którego meldunki są jedynym środkiem otrzymania na czas wiadomości.

Tak! uderzenie czołgów przed południem 20 listopada 1917 było śmiałą nowością, dlatego też i zaskoczeniem, które znowu doprowadziło do pełnego powodzenia.

Ostatecznie jednak każda nowość zdecydowanie wprowadzona rokuje początkowo powodzenie. Wyłoniło się więc jedno z najpoważniejszych zagadnień tej bitwy po stronie angielskiej, ile z tego powodzenia przypisać nowości i czy bitwa pod Cambrai nie była jedyną sposobnością wprowadzenia czołgów, która się już nie powtórzy.

Następuje akt drugi, po udanym przerwaniu frontu uderzenie kawalerii.

I tu również należało użyć czołgów, bo około godziny i 4.30 zebrało się na południowy zachód Marcoing ponad 30 czołgów, które powinny były współdziałać z kawalerią w uderzeniu na Cantaing i Fontaine. Do tego nie doszło, ponieważ kawaleria się spóźniła. Czy po prostu zrzekła się współdziałania, nie wiem, nie dziwiłbym się jednak, ponieważ obie bronie jeszcze nigdy przedtem nie ćwiczyły razem i ponieważ przy ówczesnej szybkości czołgów współdziałanie w ogóle nastręczałoby duże trudności.

Cambrai więc nie rozwiązało zagadnienia współdziałania najstarszej broni z najmłodszą, kawalerii z bronią pancerną (czołgami). A kawaleria, która straciła korzystną chwilę, musiała krwią odpokutować swój błąd i wiarę w możliwość obecności jeźdźca na polu walki, na tym polu walki, na którym piechur już dawno wrył się w ziemię, bo inaczej zginąłby w nawałnicy ognia.

Akt drugi był stanowczym niepowodzeniem.

Jak można by to było lepiej zrobić?

Przez odwody piechoty i czołgów. Ale jak można było mieć na czas w pogotowiu te odwody w rejonie, którego osiągnięcie wymagało 10 do 15 km marszu? To wymaga znowu przewozu środkami samochodowymi, który technicznie także wówczas nie nastręczałby już trudności. Istotnie pozostaje pytanie, czy dowództwo angielskie myślało rzeczywiście w głębi duszy, by natarciu postawić tak dalekie cele. Również wybór miejsca uderzenia, ograniczonego z lewej strony przez Kanał du Nord, z prawej przez Skaldę, nie przemawia za tym.

Następuje akt trzeci: poszczególne walki czołgów aż do czasu przeciwnatarcia niemieckiego.

Czołgi wprowadzone w małych zespołach w wąskich pasach natarcia naraz jakby straciły swoje znaczenie. Dlaczego?

Zaskoczenie po 20 listopada już nie istniało. Obrońca przystosował wszystkie swoje środki do obrony przeciwpancernej.

Dalej angielskie oddziały nie przeszły wspólnego przećwiczenia bojowego z czołgami, nie umiały przeto współpracować i nie miały zaufania, a więc pozostawały w tyle.

Ponadto przy każdym natarciu w wąskim pasie musi dojść do przeciwdziałania sąsiednich odcinków frontu nie objętych natarciem, a wówczas przecież skuteczny zasięg artylerii, już artylerii dywizyjnej, można było przyjąć co najmniej na 8 km.

20 listopad 1917 roku pokazał Anglikom, jak można masą czołgów w nieprzewidzianie krótkim czasie przełamać niewzruszony niemiecki mur we Francji, nie pokazał jednak, jak można to powodzenie przemienić w zwycięstwo.

Obrońca

Zdaje się, że przeprowadzone znienacka uderzenie czołgów bez jakiegokolwiek przygotowania artyleryjskiego doprowadziło obsady okopów w wielu punktach niemieckiego frontu do popłochu. Podaje to wielu oficerów angielskiej piechoty, a także daje się to odczuć z opisów niemieckich, choć wprost tego nie wyrażają.

Chyba można dziś, po tylu latach, dokładnie określić, jak się te obsady miały bronić. Ogień karabinowy i maszynowy był zupełnie bezskuteczny, nawet amunicja przeciwpancerna „S. m. K.” nie mogła przebić pancerza, ponieważ trafienie prostopadłe było nieosiągalne. Pojedyncze granaty ręczne były nieszkodliwe a rzucenie wiązki granatów pod gąsienicę prawie wykluczone. Nieliczne miotacze granatów i min, nastawiane na strzał stromy, mogły dać w ogóle tylko trafienia przypadkowe. Przy tym oddziały nie były wyćwiczone w walce przeciw czołgom.

Jakiż wniosek? Świadomość, że niemiecka piechota 1917 roku nie miała w ogóle żadnej skutecznej broni przeciwpancernej w otwartym polu.

Załogi okopów mogły najwyżej zginąć na swoim posterunku, wtedy Anglicy mieliby mniej jeńców, a za to do wykonania więcej grobów zbiorowych.

W samym przebiegu przerwania frontu nie zmieniłoby się nic istotnego.

Ponadto trzeba nadmienić, że wszystkie oddziały piechoty, które wprowadzono później, między 21 a 29 listopada, przeciw czołgom, nie zupełnie jasno zdawały sobie sprawę z położenia, a jak już wspomniałem, dokonały nadludzkiego wysiłku. A gdzie tkwi głęboka przyczyna tego? W tym, że obok wszystkich cnót żołnierskich żołnierz niemiecki miał pełne zaufanie do dowództwa, ponieważ wiedział zawsze, że nie żąda się od niego nic nierozsądnego, a rozkazy w większości prowadziły do powodzenia, a przynajmniej do ograniczenia niepowodzeń. Ale czyż długo może trwać zaufanie do dowództwa wszystkich stopni, ta cenna zaleta niemieckiego wojska, jeżeli piechota otrzymuje ciągle takie zadania, do których rozwiązania nie jest wyposażona? Zastanawiające pytanie, którego wagi nie można nie doceniać.

Działanie niemieckich baterii opierało się na tym, że dowódca albo miał obserwację, albo przynajmniej wiedział, jak przebiega w danej chwili front.

Gdy we mgle w walce czołgów ustała wszelka łączność, i ledwie można było widzieć własną dłoń przed oczyma, artyleria prawie nic nie mogła pomóc ciężko zmagającej się piechocie; wkrótce też baterie, ze wszystkich stron napadnięte, dostały się do niewoli.

Niezmiernie niski rezultat takiego użycia artylerii, kiedy sama mało wpływa na walkę, a mimo to traci wszystkie działa.

Zbieranie doświadczeń było starym i wypróbowanym zwyczajem niemieckiego naczelnego dowództwa; po wielkich działaniach bojowych wyłuskiwać z nich doświadczenia i według tego określać najlepsze własne postępowanie a w końcu podawać do wiadomości dowódcom i oddziałom te nowe zdobycze. Do zdania sobie sprawy z wypadków pod Cambrai rozporządzano dostateczną ilością środków. Prócz sprawozdań uczestników walk wszystkich stopni było do rozporządzenia około 100 czołgów, część z tego w dobrym stanie, i pewna ilość jeńców brytyjskiego korpusu pancernego.

Trzeba omówić szereg zagadnień, które się przy tym studium wyłaniają i powinny dać wytyczne do przyszłych walk czołgów.

Drut nie jest już dla czołgu przeszkodą. A ponieważ natarcia nie zapowiada długo godzinny ogień artylerii, włamanie następuje całkiem niespodziewanie. Ważną jest rzeczą zbadanie technicznych warunków poprzedzających takie natarcie czołgów, bo tylko z potrzebnych przygotowań do natarcia dadzą się wywnioskować środki, pozwalające zawczasu takie natarcie rozpoznać.

Trzeba zbadać, jak się przeciwstawić w przyszłości takiemu natarciu, i to przeciwstawić się z widokami powodzenia.

Piechota nie ma odpowiedniej broni przeciwpancernej, potrzebuje jej więc bezwarunkowo. Broń ta musi należeć organicznie do piechoty, bez względu na to, czy jest na pozycji, czy na odpoczynku. Działanie tej broni musi się wypróbować na czołgach zdobycznych.

Nadto trzeba zbadać, kiedy ta broń przeciwczołgowa może się znaleźć w wyposażeniu wojska.

Zasadą wielkiej wojny, wypływającą z doświadczeń, było, że takie nowe uzbrojenie potrzebuje roku czasu, przy istnieniu odpowiedniego przemysłu. Ponadto trzeba rozstrzygnąć, czy oprócz sprzętu obronnego przystąpić do wyrobu wozów bojowych.

Trzeba się liczyć z tym, że rozwiązanie tych wszystkich zagadnień obarcza przemysł, którego możliwości obecnie wykorzystuje się więcej niż w pełni.

Dalsze rozważanie: jeżeli piechota dopiero po roku może mieć odpowiednią broń przeciwpancerną, to co robić do tego czasu?

Na razie można się posługiwać artylerią.

Pociągnięcie zaś artylerii do obrony przeciwczołgowej w pobliżu piechoty rozwiązuje jednocześnie pytanie, jak trzeba inaczej używać artylerii dywizyjnej, by ją lepiej wykorzystać przeciw czołgom. Artyleria, jak wszystkie inne bronie, musi skończyć ze swoimi zwartymi szykami i przejść do luźnych na polu walki. Co najmniej połowa artylerii dywizyjnej lekkiej rozdzielona działami, przypadnie pozycji piechoty, do zwalczania czołgów. Część stojąca w rejonie artylerii musi się także przygotować do obrony przeciwczołgowej. W tym celu stanowiska baterii należy rozczłonkować w jeża, który by się mógł bronić na wszystkie strony.

Ponieważ przy tym bezwarunkowo potrzebne będą przesunięcia dział i baterii, a zaprzęgów nie można trzymać na stanowiskach baterii z powodu napadów gazowych, należałoby przynajmniej w części baterii zamienić ciąg na mechaniczny. Do zagadnień mniej ważnych należałoby uzupełnienie jeszcze obrony środkami biernymi, jak przeszkody i miny.

Co w rzeczywistości myślało niemieckie naczelne dowództwo, można tylko wnioskować z późniejszych wydarzeń.

Należy sobie przypomnieć, że w tym czasie niemieckie naczelne dowództwo pracowało gorączkowo nad przygotowaniem duchowym i materialnym wielkiej bitwy we Francji, która miała przynieść zwycięstwo i pokój.

Odnosi się wrażenie, że skuteczna obrona Flesquières i wszystkie powodzenia późniejszych dni, a przede wszystkim Fontaine, uważano za dowody, że dzielna piechota da sobie radę z czołgami.

Artyleria ze swoich stanowisk pomagała ogniem masowym; pozwolono tylko na poszczególne działa przeciwczołgowe i zaprzężone plutony.

Przepis nie podawał nigdy ilości; na odcinku dywizji znajdowało się 2 do 4 wysuniętych dział i w najlepszym razie zaprzężona bateria.

Rozwinęła się broń przeciwczołgowa piechoty, 13 mm karabin i karabin maszynowy, o którym pomówimy później. Dla artylerii wyprodukowano granat z głowicą pancerną. Powstały także projekty niemieckich wozów bojowych. Do końca wojny jednak nie produkowano większych ilości; w listopadzie 1918 rozporządzały Niemcy tylko ponad 45 czołgami, przeważnie zdobycznymi.

Czyż to nie tragedia, że tak nadludzkie wysiłki piechoty niemieckiej doprowadziły do tak fatalnego lekceważenia wozów bojowych?

Jeszcze nigdy żadnego narodu nie kosztowało powodzenie tak drogo, jak wytrwanie Niemców pod Cambrai. Cambrai pozostało dla niemieckiego naczelnego dowództwa, przygotowującego rozstrzygającą bitwę, epizodem bez większego znaczenia. Niemiecka piechota tam w jednym dniu zawiodła, niemiecka piechota zmazała znowu wspaniale tę plamę! Nie mówi się już o porażce, mówi się tylko o zwycięstwie, w myśl starej pruskiej zasady:

Prestiż wojska nie może być narażony na szwank.

Dla angielskiego korpusu czołgów Cambrai ma znaczenie jednej z najbardziej pamiętnych bitew w historii, Valmy nowego rodzaju wojny, wojny wozu silnikowego.

Fuller wyraził się podobnie, dopiero w jesieni 1918 roku, po Amiens. Wówczas, z końcem 1917 roku, większość wojska angielskiego była daleka od takiego mniemania.

Pozostała w mocy decyzja z roku 1917, w myśl której pierwszeństwo w wytwórczości przed bronią pancerną miały nie tylko samoloty i wszystkie rodzaje uzbrojenia wraz z amunicją, ale także samochody, a nawet parowozy; a w krytycznych tygodniach w połowie kwietnia wyszedł nawet rozkaz o rozwiązaniu dwu brygad czołgów – całej trzeciej części stanu liczebnego – by podnieść stany piechoty przez wcielenie załóg. Inna rzecz, że rozkaz ten nie był wykonany a już w lutym 1918 nowy szef sztabu generalnego Anglii podniósł etat osobowy korpusu czołgów z 18 000 na 46 000.

Widać, że był to dla Anglików czas przejściowy, wahania, a podnieta, jaką dało Cambrai, okazała się za słaba.

CZOŁGI W WALCE OBRONNEJ

Przygotowania do wielkiej bitwy we Francji zacieniły to wszystko. Niemieckie dowództwo przydziela najlepsze siły narodu do dywizji przeznaczonych do natarcia; wyposaża je bogato, szkoli gruntownie za frontem i wreszcie 21 marca 1918 o brzasku wypuszcza pierwszą falę w sumie 37 dywizji z 6000 dział po obu brzegach Somme przeciw południowemu skrzydłu angielskiemu.

Nagromadzenie niemieckich sił przed frontem nie uszło uwagi angielskiej, Anglicy także przygotowali wszystkie środki do obrony.

Angielskie dowództwo w styczniu 1918 ściąga swój korpus czołgów, składający się już z 5 brygad w sumie 13 batalionów, z obozów ćwiczebnych do przodu i rozdziela za frontem szerokości około 100 km, na południe Péronne do Bethune na północy.

Bataliony miano przydzielić jako odwody korpusom i armiom, do współdziałania w przeciwnatarciach; w rzeczywistości jednak, zdaje się, że rozproszkowanie poszło znacznie dalej, niekiedy aż do plutonu.

W każdym razie fale żywiołowego uderzenia niemieckiego przeszły i przez czołgi, niekiedy po ich przejściowych powodzeniach, przeważnie jednak bez nich; część czołgów wysadzono w powietrze, ponieważ zabrakło materiałów pędnych lub kolosy nie mogły wytrzymać ustawicznych marszów. Obsługi przemieniono później w oddziały karabinów maszynowych i jako takie użyto.

Anglicy sami przyznają, że taki sposób użycia czołgów w walkach obronnych jest ostrzegawczym przykładem na przyszłość. Dlatego też wspominam ten epizod.

PLUTON CZOŁGÓW W WALCE SPOTKANIOWEJ (WSZYSTKIE DANE WEDŁUG CZASU LETNIEGO) ZAŁĄCZNIK I, SZKIC 1-3

Z początkiem kwietnia natarcie niemieckie dochodzi do bram Amiens, następnie się zatrzymuje; po kilku dniach następuje wdarcie się we front angielski we Flandrii poza Kemmel, a w końcu rano dnia 27 maja niemieckie oddziały szturmowe przechodzą do uderzenia na francuskie pozycje obronne Chemin des Dames. Natarcie, które tu jeszcze później będzie omawiane, przybiera po kilku dniach charakter wojny ruchowej i doprowadza na południe do Marny, a na zachodzie do wielkiego lasu Viller-Cotterêts. W tej ciężkiej chwili wprowadzają Francuzi dla wzmocnienia obrony pierwsze oddziały dopiero co wykończonych lekkich czołgów Renault.

Rozpatrzymy teraz walkę w dniu 3 czerwca 1918 niemieckiej dywizji w natarciu, mianowicie 28 dywizji rezerwowej, na południowo-wschodnim występie lasu Retzer.

Choć Renault, najlepszy czołg z czasów wojny, jest przypuszczalnie ogólnie znany, trzeba jednak przypomnieć jego główne dane. Czołg lekki o wadze mniej więcej 7 ton, 2 ludzi załogi. Dowódca obsługuje broń w okrągłej wieży (obrotowej), pod nim i przed nim półleżący kierowca.

Szybkość do 8 km na godzinę, bardzo zwrotny; zasięg około 60 km, opancerzenie bardzo silne, co najmniej 8 mm, pewne na wszystkie odległości. Uzbrojenie – 37 mm krótkie działko albo karabin maszynowy w wieży obrotowej; według tego podział na czołgi męskie i żeńskie. Najmniejszy związek taktyczny, pluton, składający się z 5 wozów, 3 męskich i 2 żeńskich. Ponieważ jest tylko jeden kierowca, zranienie jego oczu rozpryskami ołowiu i uczynienie niezdolnym do służby powoduje unieruchomienie wozu.

Niemiecka 28 dywizja rezerwowa była dywizją uderzeniową, dlatego miała pełne stany liczebne, była odpowiednio wyposażona i miesiącami szkolona za frontem; nie wiem, czy dywizja ta brała już udział w jednej z bitew w roku 1918 nad Somme albo we Flandrii.

Przy majowym natarciu na Chemin des Dames dywizja jako odwód naczelnego dowództwa posuwała się za zwycięskimi dywizjami i dopiero po południu 31 maja została wysunięta do pierwszej linii, w tym czasie, gdy francuski opór już mocno stężał. Części dywizji walczą już wieczorem 31 maja, ale dopiero 1 czerwca 28 rezerwowa dywizja w całości rozpoczęła działania; miała natrzeć na zachód między Corcy a Troesnes przez dolinę potoku Savières. Mając przeciw sobie świeżo wprowadzoną francuską 28 dywizję, ze znaczną przewagą artylerii i lotnictwa, północne skrzydło dywizji zdobywa przejście przez potok.

2 czerwca następują kolejno zaciekłe natarcia Niemców i Francuzów. Wieczorem natarcia zostały co prawda odrzucone przez 5 francuskich pułków, jednak Francuzi nie posunęli się naprzód. Także czołgi Renault były w pogotowiu, lecz, zmuszone ogniem artylerii niemieckiej, ukryły się w lesie. Wieczorem zwężono pas natarcia 28 dywizji rezerwowej do 3,5 km, między Corcy a Faverolles, co zmusiło do przegrupowania przed rozpoczęciem dalszego natarcia.

W ugrupowaniu do natarcia 3 czerwca na prawym północnym skrzydle był rezerwowy 111 pułk piechoty, z II i III batalionem w 1. rzucie, I w odwodzie. Na lewym skrzydle rezerwowy 110 pułk piechoty z I i II batalionem w 1. rzucie a III w odwodzie. Rezerwowy 109 pułk piechoty był odwodem dywizji; I i III batalion za prawym pułkiem, a II batalion za lewym. Należąc do dywizji uderzeniowej, każdy pułk rozporządzał baterią towarzyszącą, ale zdaje się, że w tym położeniu cała artyleria pozostała jeszcze na wzgórzach po wschodniej stronie doliny Savières.

Dnia 3 czerwca o godzinie 5.30 ruszyły do natarcia jednocześnie trzy niemieckie dywizje; 28 rezerwowa dywizja tworzyła prawe, a więc północne skrzydło tej grupy. Nakazano wprawdzie silnie przygotowanie artyleryjskie, ze względu jednak na trudność w dowiezieniu amunicji i mały jej zapas ograniczono się do 15 minut ognia a zapora musiała całkiem odpaść. Mimo to i mimo zaciekłej obrony niemiecka piechota osiągnęła początkowo powodzenie. Zdobyła zachodnie skraje Corcy, przekroczyła szosę do Vouty i prawie w całym pasie natarcia dywizji osiągnęła skraj lasu na zachód od miejscowości.

Kiedy jednak podniosła się mgła, rozpoczął się ze strony francuskiej bardzo silny ogień wszystkich broni, a własna artyleria ucichła. Wskutek działania flankowego licznych karabinów maszynowych ze skrajów lasów na północ od Corcy musiano samą miejscowość opuścić. Na skraju lasów jednak walczono z wielką zaciekłością i uporem. Straty były tam nadzwyczaj duże. Niezwykle potężne działanie artylerii i lotnictwa bojowego, które stale było w powietrzu, wspierało obronę francuską.

Wtem koło godziny 6.30 rano z wystającego rogu lasu na północ Vouty wyłoniło się 5 czołgów Renault. Zwróciły się najpierw przeciwko lewemu III batalionowi 111 rezerwowego pułku piechoty, przełamały jego przednie linie, zmuszając je do odwrotu do odwodu batalionowego na szosie. Tam podjęto walkę z lekkimi czołgami i postępującą za nimi masą piechoty. Lekkie miotacze min batalionu zmusiły 2 wozy do zatrzymania się, prawdopodobnie ogniem płaskim, czołgi jednak nie zaprzestały ognia ze swych karabinów maszynowych i granatów karabinowych. Zwolna Francuzi zepchnęli batalion dalej, tak że mogli obsadzić z powrotem szosę a miejscami nawet posunąć się naprzód.

Tymczasem 3 pozostałe czołgi zwróciły się więcej na północ, jeden z nich został zmuszony do wycofania się, ale 2 pozostałe waliły dalej, przejechały na południe Paul-Ferme a później skręciły na północ. Za nimi szła piechota. Teraz II batalion 111 rezerwowego pułku piechoty, prawoskrzydłowy, znalazł się prawie zupełnie w kotle i musiał się wycofać, Corcy opanował z powrotem przeciwnik. Przeciwko dwóm wysuniętym czołgom zwróciły się prócz batalionów 111 rezerwowego pułku piechoty jeszcze dwa bataliony odwodu dywizyjnego. Wspólnym wysiłkiem udało im się wreszcie uczynić niezdolnymi do walki oba wozy i wziąć załogę do niewoli.

Wkroczenie do działania także południowego skrzydła sąsiedniej dywizji umożliwiło zdobycie Corcy i ponownie spędzenie Francuzów z szosy.

Tym zakończyła się walka piechoty około godziny 8 rano; obie strony były zupełnie wyczerpane i poniosły niesłychane straty, jeden tylko pułk 111 rezerwowy stracił w 2,5 godziny 19 oficerów i 514 szeregowych; 28 dywizja rezerwowa znalazła się w rzeczywistości znowu na swojej podstawie wyjściowej, natarcia już nie podjęto.

WNIOSKI

Czyż opis tej walki, zawarty w 33 tomie „Schlachten des Weltkrieges”, nie jest wstrząsający?

Czyż można teraz jeszcze mówić, że czołg jest straszakiem skutecznym tylko wobec oddziałów zdemoralizowanych? Czyż może być lepsza ekonomia sił? 6 ludzi obsługujących 3 wozy bojowe zdołało przełamać ponad 1 km frontu tak dzielnego i doświadczonego przeciwnika!

Czyż zachodzi tu jakikolwiek stosunek pomiędzy środkami a osiągniętym skutkiem?

Czyż nie jest uderzające i straszliwe zarazem, że 5 batalionów musiało się zdobyć na wspólny wysiłek, by móc unieszkodliwić te pudła stalowe? Czyż nie przychodzi na myśl stary opis, jak giną pokotem odważni do szaleństwa dzicy w walkach z angielskim Gatlingiem.

I tak było w istocie: nowy środek walki jednej strony uderza w przeciwnika bez jakiejkolwiek możliwości przeciwdziałania z jego strony!

I to w 6 miesięcy po Cambrai!

Prawie 2 lata od czasu pierwszego wystąpienia czołgów.

BITWA CZOŁGÓW POD SOISSONS OD 18 DO 31 LIPCA 1918 R. ZAŁĄCZNIK I, SZKIC 1 I 4

Niemieckie natarcie na wschodni skraj lasu Retzer ustało 3 czerwca; aby poruszyć znowu skostniałe fronty, 18 armia naciera w czasie od 9 do 12 czerwca z północy po obu stronach Noyon na rejon Compiégne, a 12 czerwca podjęto także ze wschodu próby wzdłuż Aisne w kierunku na Compiégne. Działania zaczepne 18 armii nie przyniosły zamierzonego powodzenia, uderzenie 5 dywizji 9 armii ze wschodu skończyło się poważną porażką. Ofensywa na Chemin des Dames zakończyła się.

Za jakiś miesiąc miała się zacząć olbrzymia bitwa po obu stronach Reims na froncie około 150 km i miała dać w następstwie wojnę ruchową, a może nawet zwycięskie rozstrzygnięcie.

Dotychczasowe wielkie natarcia we Francji doprowadziły do szeregu niesłychanych wyników, tak się przynajmniej wydawało. Ale mimo pełnego poświęcenia żołnierza, mimo wszystkich wysiłków dowództwa nie można było dotychczas poza tymi powodzeniami osiągnąć rozstrzygnięcia – zwycięstwa.

Każda bitwa kończyła się wygięciem frontu wroga. Również i teraz triumfalne przełamanie na Chemin des Dames skończyło się rozdęciem frontu w kształcie olbrzymiego worka z podstawą na Marnie i dwoma zagrożonymi skrzydłami, przy czym do zaopatrzenia istniała tylko jedna linia kolejowa, idąca tuż na wschód od Soissons.

Znowu wszystkie trudy i wszystkie krwawe ofiary nie zdołały doprowadzić do zwycięstwa, a przez nie wreszcie do pokoju.

Niemiecki żołnierz, który dotychczas w ciągu prawie 4 lat wojny tyle dokonał i tak niewypowiedzianie dużo zniósł, musiał już zacząć wątpić o wyniku końcowym.

Z pewnością niemieckie dowództwo przygotowywało nowe bitwy, ale dlaczego te przyszłe natarcia miały przynieść większe powodzenie niż dotychczasowe, dokonane przez oddziały wypoczęte o pełnych stanach liczebnych?

Prawda! między zwycięstwem a klęską zieje przepaść. Istnieje cały szereg możliwości zaszczytnego pokoju.

Przedstawiona tu ocena położenia wojennego w lecie 1918 roku musiała doprowadzić każdego do wysnucia pewnych wniosków, zależnie od charakteru i zapatrywań życiowych.

Dnia 13 czerwca nakazano korpusom 7 armii przejść do obrony. Siłę temu nowemu frontowi miało dać przede wszystkim daleko idące ugrupowanie w głąb.

Strefa przedpola miała 2 do 3 km głębokości. Na przedpolu jak i na pozycji głównego oporu były rozmieszczone gniazda karabinów maszynowych w szachownicę. Na przednim skraju pozycji głównej miano walczyć aż do rozstrzygnięcia.

Każdorazowa decyzja miała określić, czy i jak dalece należy bronić przedpola, czy też dążyć do odebrania utraconego.

3 pułki każdej dywizji umieszczono obok siebie. Na przednim skraju „batalion bojowy”, na umocnionych stanowiskach artylerii „batalion pogotowia”, a daleko z tyłu poza normalnym zasięgiem artylerii nieprzyjacielskiej „batalion na odpoczynku”.

Artylerię cofnięto daleko do tyłu i ugrupowano w głąb, zorganizowano „daleki ogień zaporowy” przed strefę przedpola i „bliski ogień zaporowy” przed linię głównego oporu.

O obronie przeciwczołgowej czynnej i biernej pisano i mówiono dużo, w rzeczywistości jednak tylko ją zaznaczono, umieszczając na odcinku dywizji 2 pojedyncze działa i w najlepszym razie przeznaczając do obrony ruchowej ponadto zaprzężony pluton.

Odcinki dywizyjne wynosiły częściej 3 niż 5 km frontu, jednak oddziały wskutek strat bojowych i grupy miały małe stany liczebne a wobec nakazanego ugrupowania w głąb były rozproszone.

Przejście do obrony nie przyniosło żadnej ulgi, zwłaszcza między Aisne i Ourcq, gdzie Francuzi przeprowadzali w dalszym ciągu silne uderzenia, wspierane potężną artylerią, lotnictwem, a często i czołgami. Zwykle po silnym ogniu artylerii wychodziło uderzenie prowadzone przez czołgi. Od połowy czerwca do 10 lipca mogło być przeprowadzone około 20 działań takimi siłami do 2 dywizji i pół setki czołgów nowego szybkobieżnego typu. W wyniku Francuzi odepchnęli niemiecką pozycję między Aisne a lasem Retzer poza wąwóz potoku Coeuvres, na wschód od lasu i poza dolinę potoku Savières. Jaki cel miały te natarcia, pozostało dla Niemców zagadką. Nie można było odrzucić nieprzyjaciela przeciwnatarciem, ponieważ wszystkich rozporządzalnych sił użyto do bitwy pod Reims.

W lipcu napływały coraz pewniejsze wiadomości, że Francuzi przygotowują natarcie w celu odcięcia obu skrzydeł niemieckiego worka; już zgromadzili oddziały w lesie Retzer, a natarcie miało nastąpić 14 lipca, w dzień święta narodowego.

Na to zarządzono wzmocnione ugrupowanie obronne w 7 armii.

Za frontem trzeba było zorganizować tyłową pozycję i wyznaczyć dywizje interwencyjne; środki te później odegrały wielką rolę.

Kiedy 14 lipca nie nastąpiło uderzenie francuskie, przyszło odprężenie, zwłaszcza że 15 lipca miało się rozpocząć niemieckie natarcie na wielką skalę po obu stronach Reims.

Jak wiadomo, ofensywa ta doprowadziła znowu na południe za Marne i do obszaru gór; na wschód od Reims nie można było w ogóle osiągnąć wyników. Dzień 16 przyniósł małe postępy w obszarze górskim, natomiast na południe od Marny wściekłe przeciwnatarcia francuskie, wsparte czołgami.

Dzień 17 lipca nie dał już dalszego powodzenia, wielka ofensywa była skończona; przyniosła ona ciężkie rozczarowanie i duże przygnębienie nastrojów w wojsku i w kraju.

Dawno planowane wielkie natarcie we Flandrii musiało nastąpić jak najwcześniej...!

Także po stronie francuskiej przygotowano zwrot zasadniczy. Foch naglił wodza armii francuskich generała Petaina dnia 14, a potem znowu 16 do uderzenia na Soissons.

Trzeba było w tym celu zebrać liczne czołgi, wiele artylerii i stosunkowo słabe siły piechoty.

Sławny generał Mangin, któremu jednak wiele zarzucano, miał wreszcie poprowadzić francuską 10 armię do głównego uderzenia; plan jego przyjęto 28 czerwca. Do planu tego należały już częściowo natarcia w celu zdobycia parowu Coeuvres i wschodnich wylotów z wielkiego lasu, jako podstawy wyjściowej do właściwego uderzenia. W walkach tych odnieśli Francuzi wrażenie, że duch niemiecki znacznie podupadł i to ich skłoniło do rozszerzenia celu natarcia, do usunięcia całego worka niemieckiego.

8 lipca zatwierdzono ostatecznie wielki plan francuskiego natarcia, rozwinięcie się miało nastąpić w ciągu 4 dni, począwszy od 14 lipca. Tymczasem rozgorzała rozpoczęta przez Niemców walka dookoła Reims, zdołała jednak przerwać te przygotowania tylko na 6 godzin.

Armia Mangin miała natrzeć na froncie około 30 km 18 dywizjami, z tego 10 w pierwszym rzucie. Na południe stykała się z nią 6 armia z 8 dywizjami; później wzięły jeszcze udział 9 i 5 armia, tak że francuskie natarcia rozszerzyły się aż po Reims.

Natarcie miało nastąpić przez zaskoczenie masą czołgów; 10 armia miała natrzeć 18 lipca o godzinie 5.35 bez jakiegokolwiek przygotowania artylerii, za ruchomym ogniem zaporowym. Pas natarcia dla dywizji około 2 km. 10 armia miała ponad 343 czołgów, 6 armia ponad 157. Wszystkie ówczesne oddziały czołgów w sumie 16 batalionów – 7 ciężkich i 9 lekkich – wzięło ostatecznie udział w walce. 10 armia – głównie ją będziemy poruszali – miała przydzielone 3 bataliony czołgów Schneider, 3 bataliony Chamond i 5 bataliony Renault. Dla przypomnienia powtarzamy główne dane czołgów ciężkich: Schneider: 13,5 ton, 6 ludzi obsługi, uzbrojenie – 1 działo 75 mm i 2 karabiny maszynowe, szybkość na polu walki 4 km na godzinę, zasięg działania 60 km.

Chamond: 23 ton, 9 ludzi obsługi, uzbrojenie – 1 działo 75 mm i 4 karabiny maszynowe, szybkość na polu walki 4 km na godzinę, zasięg działania 60 km.

Oba typy czołgów były dostatecznie opancerzone, ale miały bardzo słabą zdolność poruszania się w terenie i technicznie nie były jeszcze pewne; zwłaszcza czołg Chamond był z tego znany. Bataliony 3, 10, 11 i 12 były mocno zużyte, uczestniczyły bowiem w wielkim przeciwnatarciu 10 czerwca przeciw niemieckiej 18 armii. Wszystkie francuskie czołgi można było ciągnąć na ich własnym podwoziu samochodami ciężarowymi, co znacznie zwiększało ich ruchliwość.

Przydział jednostek czołgów w 10 armii wskazuje poniższe zestawienie:

Jak z tego widać, 4 dywizje na południowym skrzydle nie otrzymały w ogóle czołgów, w przeciwieństwie do silnie wyposażonego środka. Jednostki czołgów były częściowo jeszcze nie uzupełnione po ostatnich walkach, wszystkie miały dostateczne doświadczenie bojowe, natomiast piechota 10 armii miała tylko wyjątkowo sposobność współdziałać z czołgami.

Uderza szczególnie, że dowódca armii z 343 czołgów pozostawia 130, a więc ponad trzecią część, jako odwód, i przeznacza na to właśnie czołgi Renault, najszybsze i technicznie najbardziej godne zaufania. Dla 15-kilometrowego pasa pozostaje 213 wozów, trochę za mało.

Godna uwagi jest szybkość wykonania czynności przygotowawczych. 14 lipca wychodzi rozkaz do dowódcy czołgów, nakazujący zebranie jednostek czołgów przy 10 armii, tego samego dnia rozpoczęto przewóz i uskuteczniono tymczasowy podział.

15 przeprowadzono wywiady na froncie, potem ostateczny podział, zarządzenie stanowisk wyczekiwania i podstaw wyjściowych.

Wykonanie zarządzeń nastąpiło 16 i 17, jednocześnie szły jeszcze prace związane z dokładniejszym rozpoznaniem, nawiązaniem łączności z piechotą z jednej strony a zakładaniem składów i warsztatów reparacyjnych z drugiej. W nocy na 18 osiągnęły jednostki podstawy wyjściowe za piechotą.

Jak daleko posunęła się tymczasem rozbudowa niemieckich pozycji między Aisne a Marną, podaje 35 tom „Schlachten des Weltkrieges” w następującej ocenie: „Żadna część umocnień nie była rozbudowana według pojęć wojny pozycyjnej, ciągłych rowów i powiązanej z sobą głębokiej sieci drutów nie było nigdzie. Pojedyncze schrony i stanowiska obserwacyjne, tu i ówdzie możliwe ukrycie, położona przeszkoda z drutów, nieco pogłębiony rów przydrożny lub pochyłość parowu, przystosowany do obrony mur wiejski – to było wszystko”. Najdalej jeszcze postąpiła rozbudowa pozycji głównego oporu (przedni skraj pozycji głównej), jednak od połowy czerwca ciągle powtarzające się natarcia nieprzyjaciela prawie na całym francie zmusiły do cofnięcia głównej linii oporu, a przez to do rozpoczęcia nowych robót, tak że jej zdolność do obrony nigdzie nie była wysoka.

17 lipca o północy przeszła nad lasem Retzer silna burza z grzmotami, a z brzaskiem dnia 18 silne opary i mgła przyziemna rozpostarły się nad okolicą. O godzinie 5.35 artyleria francuska od razu zaczyna ogień, ruszają masy czołgów a za nimi piechota na zupełnie zaskoczone niemieckie oddziały. Wkrótce dochodzą do głównej pozycji, niemiecka piechota walczy bronią nieskuteczną wobec czołgów, potem wkraczają odwody, wreszcie uderzają bataliony pogotowia, bez powodzenia.

Czołgi toczą się we mgle dalej, tu i ówdzie zaciekłe, ale krótkie walki; około godziny 7.50 padają pozycje piechoty na południe Aisne na froncie około 15 km szerokości. Niemiecka artyleria usiłuje nieść pomoc w gęstej mgle ogniem zaporowym, przy czym może się zbyt późno odważyć na przejście z zapory dalekiej do zapory bliskiej. Później opary się przecierają a baterie się bronią przed naciskającymi je zewsząd czołgami, aż się dostają do niewoli.

Tu i ówdzie walczą jeszcze tyłowe oddziały piechoty w dogodnych warunkach terenowych, ale gdy koło godziny 10 staje się możliwa obserwacja lotnicza, mogą francuscy piloci meldować swojemu dowództwu 10 armii, że natarcie doszło już prawie do Missy au Bois, Chaudun, Vierzy i Villers Hélon. Niemiecki front, począwszy na południe od Aisne około 2 km aż po Longpont, znikł po prostu, z oddziałów pozycyjnych wróciły tylko szczątki; trzymała się tylko 115 dywizja – przeciwko niej nie wprowadzono czołgów – trzymała się do popołudnia.

Katastrofa