Witkacy. Biografia - Przemysław Pawlak - ebook + książka

Witkacy. Biografia ebook

Pawlak Przemysław

0,0
77,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Książka Przemysława Pawlaka to wyjątkowo udana próba ukazania skomplikowanej osobowości Stanisława Ignacego Witkiewicza jako jednostki nieprzeciętnej, prawdziwego Istnienia Poszczególnego. Jawi się on jako wszechstronny geniusz, a jednocześnie bohater niemal pozytywistyczny, morderczo pracowity, wymagający od siebie więcej niż od innych. Postać Witkacego została precyzyjnie osadzona w realiach epoki, w jej społeczno-politycznych, naukowych i historycznych kontekstach, zawsze z doskonałą znajomością źródeł, także tych dotąd niepublikowanych lub zapomnianych. Autor zdradza przy tym głęboką intuicję psychologiczną w odtwarzaniu stanów emocjonalnych swojego bohatera i kreśli jego portret z powieściową swadą, niemal jak Bolesław Prus, gdy pisał o Wokulskim. Trudno się od tej książki oderwać, trudno o niej zapomnieć.

Janusz Degler

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 673

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



WARSZAWA 2025

Projekt graficzny: Andrzej Barecki

Redakcja: Agnieszka Dziewulska

Indeks osób: Przemysław Pawlak

Korekta: Dobrosława Pańkowska

Fotografia na obwolucie:

S. I. Witkiewicz, Ja z Foką i rewolwerem, fot., 1899, Kolekcja Stefana Okołowicza

Ilustracja na okładce:

S. I. Witkiewicz, „Krwawa pięta wzrok rozpęta/I na inny zwróci tor...”, ołówek i kredka, III 1932, Kolekcja Stefana Okołowicza

Źródła zdjęć i ilustracji zamieszczonych w książce (numery stron dotyczą wydania papierowego):

Biblioteka Jagiellońska (s. 428–429), Biblioteka Narodowa (s. 105, 498), Galerie Berinson w Berlinie (s. 201 z prawej), Instytut Badań Literackich PAN (s. 268), Kolekcja Stefana Okołowicza (s. 36, 37, 40, 104, 146 góra, 201 z lewej, 202 góra i dół, 264–265, 337 dół, 338 góra i dół, 406 dół, 428, 455, 456 dół), Książnica Pomorska im. S. Staszica w Szczecinie (s. 452, 454 dół), Muzeum Górnośląskie w Bytomiu (s. 404–405), Muzeum Historyczne Miasta Krakowa (s. 379 góra i dół), Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie (s. 407 dół), Muzeum Narodowe w Krakowie (s. 205), Muzeum Narodowe w Warszawie (s. 38–39, 56, 145 góra i dół, 266, 269, 377 z prawej, 425, 484–485, 486 dół, 497), Muzeum Narodowe we Wrocławiu (s. 427), Muzeum Okręgowe w Toruniu (s. 204–205), Muzeum Podlaskie w Białymstoku (s. 55, 106), Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku (s. 144 góra, 146 dół, 377 z lewej, 378, 424, 426, 430 góra i dół, 484), Muzeum Sztuki w Łodzi (s. 54–55, 337 góra), Muzeum Śląskie w Katowicach (s. 486 góra), Muzeum Tatrzańskie im. Dra T. Chałubińskiego w Zakopanem (s. 270, 406–407 góra), Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu (s. 336, 376, 456 góra, 483), Zamek Królewski na Wawelu – Państwowe Zbiory Sztuki (s. 203 dół), własność prywatna (s. 39, 144 dół, 267, 405, 451, 453, 454 góra)

Copyright © by Przemysław Pawlak

Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2025

Wydanie elektroniczne 2025

ISBN: 978-83-244-1195-5 (EPUB), 978-83-244-1195-5 (MOBI)

Wydawnictwo Iskry

al. Wyzwolenia 18, 00-570 Warszawa

tel. (22) 827-94-15

[email protected]

www.iskry.com.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Witkiewicz nie istnieje – to jest tylkodoskonale skonstruowany automat
Anielątko na wirchach

Pierwszą podróż Staś odbywa przed swoim urodzeniem, w łonie matki. Latem 1884 roku Witkiewiczowie spędzają wakacje w Połądze na rodzinnej Żmudzi. Nadbałtycka miejscowość należy do Tyszkiewiczów i nie jest jeszcze modnym kurortem ani nawet uzdrowiskiem. Nie ma efektownego pałacu, jest za to mnóstwo krystalicznie czystego powietrza. Stanisław uwieczni tamtejszą dziką plażę na obrazie Dyliżans nad morzem.

Na początku 1885 roku Witkiewiczów odwiedza w Warszawie wyjątkowa przyjaciółka – w ich przypadku także swatka – Helena Modrzejewska, wówczas już gwiazda światowego formatu, goszcząca w ojczyźnie po raz pierwszy od wyjazdu do Ameryki. Zgadza się zostać matką chrzestną... Anusi. Stanisław Witkiewicz ma nadzieję, że urodzi się dziewczynka. Zagraniczne zobowiązania, plany sceniczne artystki okazują się jednak ważniejsze niż oczekiwanie na poród przy Hożej. Stanisław Ignacy Witkiewicz przychodzi na świat 24 lutego, Modrzejewskiej nie ma już od dwóch dni w Warszawie. Zachwyceni szczęśliwym rozwiązaniem rodzice piszą do Londynu, że synek zdrowy, a chrzest może poczekać.

Zakochany w niemowlaku ojciec rejestruje jego pierwsze „słowa”, relacjonuje niemal każdą dolegliwość i reakcje małego w listach do swojej matki, Elwiry z Szemiotów, by chociaż tak mogła uczestniczyć w dzieciństwie wnuka. Przejęci rodzice prześcigają się w wymyślaniu dziecku przydomków:

„Auga” – tak mówi mały, który teraz nazywa się: „Graf Kakin-Razsiusiajew” [...]. Boski jest i nadzwyczajny. Czasem, jak wczoraj, miał biedaczek koleczki w brzuchu i ryczał. Naturalnie Marusię rozpacz zaraz porywa. Dziś jest zupełnie zdrów. Zresztą w cierpieniach umie się rozrywać umysłowymi zabawami. Ma pajaca, którym się bawi i zapomina o koleczkach. Za to jak mu nic nie jest, to nie ma weselszej osoby w domu. [...] Ma mnóstwo miłych wyrazików – szczególniej komiczny jest, jak mówi swoje „Auga”, i mina starej kury siedzącej na jajach. Ja mnóstwo czasu tracę na zabawy z nim[1].

Dopiero 8 czerwca 1885 roku Stanisław Witkiewicz, w obecności wybitnych artystów: powieściopisarza i krytyka Antoniego Sygietyńskiego oraz drzeworytnika Józefa Holewińskiego, rejestruje narodziny pierworodnego w parafii św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży w Warszawie. Na dodatek podaje zmyśloną datę 24 marca, która od tej pory widnieje w urzędowych dokumentach Stasia. Akt urodzenia stwierdza jedynie udzielenie chrztu „z wody” i wymienia jako chrzestnych rodziców Antoniego Sygietyńskiego i Jadwigę Świeżawską.

Na pierwsze wakacje rodzice zabierają Stasia, gdy ten ma niecałe pół roku. O każdym etapie rozwoju dziecka, ząbkowaniu, pierwszych wypowiedzianych słowach i pierwszych postawionych samodzielnie krokach zachwycony tata donosi wnet w listach babci Elwirze. Witkiewiczowie odwiedzają ją też w trójkę w Mińsku. Bywają z malutkim Stasiem również w Nałęczowie.

W rok po narodzinach synka Stanisław Witkiewicz pierwszy raz odwiedza Zakopane. Chorego na gruźlicę pacjenta zachęca do tego Tytus Chałubiński. Lekarz cieszy się sławą wszechmocnego, gotowego do poświęceń uzdrowiciela, a miejscowość ma już status stacji klimatycznej. Tam Witkiewicz nawiązuje przyjaźń ze znanym etnografem Bronisławem Dembowskim, badaczem gwary Podhala. Jego żonę Marię z Sobotkiewiczów zna jeszcze z jej panieńskich czasów. Z biegiem lat stanie się ona muzą, najbliższą powiernicą Witkiewicza i przyczyną jego faktycznej separacji z żoną. W jego życiu to okres ogromnej aktywności artystycznej i publicystycznej.

Staś, zwany Kaluniem, to „żywe srebro” – szybko zaczyna składać zdania, rozwija się ponadprzeciętnie. Biega po mieszkaniu, chętnie wychodzi na spacery, uwielbia puszczać kolorowe bańki mydlane. Już jako dwulatek powtarza za ojcem z pamięci wiersze i legendy ludowe. Jest bardzo radosny i ciekawy świata, a jedyne problemy stwarza przy jedzeniu. Mama przyznaje się teściowej, że czasem traci cierpliwość do swojej Ziabuchny: „Jedyną jego wadą jest to, że mięsa i rosoły trzeba w niego gwałtem wpychać, co mnie doprowadza do ostatniej rozpaczy i nawet passyi na niego”[2].

Jak każdy maluch, przechodzi rozmaite infekcje wieku dziecięcego, czasem zagrażające życiu. Rodzice boją się o niego, gdy w Warszawie wybucha epidemia dyfterytu, wietrzą pokoje, nie chcą wychowywać syna w zaduchu. Z kokluszu leczy go doktor Wiktoryn Kosmowski. Nawet w chorobie Staś potrafi być źródłem radości dla najbliższych:

Jeszcze kaszle, tylko rzadziej, słabiej, mniej wymiotuje, więc ma apetyt i humor. Bardzo jest sympatyczny człowiek i mądry. Teraz tylko trochę poirytowany, więc ma zmienny humor. Ale tysiąc pociech można mieć z jego gadania, kombinacji myślowych i zachowania się z ludźmi[3].

Lubi towarzystwo innych dzieci, zwłaszcza Tadzia Pietrzkiewicza, brata ciotecznego, półsieroty, z którym chętnie dzieli się zabawkami. Grają w piłkę, szaleją z nianią Julką, uczą ją swoich sztuczek. Rozgadany Staś zaskakuje dorosłych nadzwyczajną pamięcią; czasem twierdzi, że opiekunka nie nadąża za jego wyobraźnią: „Julka nie rozumie, jak las robić”. Nie może się pogodzić z tym, że musi zostawać z nianią sam – ojciec spędza pół dnia w pracowni malarskiej, mama udziela lekcji gry na pianinie. Czasem w domu, ale częściej, jak pisze Marusia w ogłoszeniach, „na mieście”, czyli w mieszkaniach uczniów. Rodzice są dla Kalunia całym światem, dlatego oczekuje, że i oni poza nim świata widzieć nie będą. Może z tego powodu całym sobą okazuje niechęć do muzyki i dźwięków fortepianu. Przeszkadza matce, absolwentce warszawskiego konserwatorium, w pracy nad podręcznikiem do muzyki.

W lipcu 1887 roku poznaje Zakopane i górali. Nie zważając na pogodę, maszeruje z ojcem ubrany w serdak i kalosze. Zachwyca się nowymi widokami i stadami owiec. Najszczęśliwszy zdaje się w towarzystwie Jana Krzeptowskiego, przewodnika i gawędziarza powszechnie znanego jako Sabała. Leciwy muzykant, niegdyś zbójnik i myśliwy, teraz gra na złóbcokach i opowiada malcowi niestworzone historie. Staje się niemal domownikiem u Witkiewiczów, nocuje u nich coraz częściej – inaczej Staś nie poszedłby spać.

Jako trzylatek Staś jest już zaprzeczeniem nieśmiałości. Lubi być w centrum uwagi. Zimą wędruje po warszawskich ulicach ubrany – a właściwie przebrany – przez matkę w mazurską granatowo-brązową sukmanę z czerwonym pasem i wielką rogatą czapkę. Do tego podśpiewuje piosenki ludowe albo pieśni z czasów insurekcji kościuszkowskiej i przytula się do słupów telegraficznych. Twierdzi, że wsłuchuje się w przekazywane wiadomości. Mróz mu nie straszny. Rozdokazywany potrafi salutować mijającym go żołnierzom.

W jednym z listów z 1889 roku ojciec, niezmiennie przejęty wychowaniem syna, melduje babci Elwirze:

Stasiek całymi dniami zapracowuje się nad malarstwem i rysunkiem, buduje, bawi się w majtka, gimnastykuje się. [...] Wszystko robi z taką pasją, energią, z przejęciem się, że z satysfakcją na niego patrzę, jest duży, wygląda dobrze i każe wszystkim macać swoje muskuły[4].

Dużym oparciem dla Witkiewiczów jest wówczas rodzeństwo Marii, zwłaszcza najmłodsza siostra, Jadwinia Świeżawska. Przez kilka lat mieszkają zresztą w jednej kamienicy przy Hożej 18B (obecnie Hoża 42[5]) – Witkiewiczowie zajmują lokum będące w dyspozycji babci Elwiry, a Świeżawscy mieszkanie piętro wyżej. Dla Stasia każde odwiedziny i rewizyty u krewnych to cudowne atrakcje. U wujka Ignacego Pietrzkiewicza wynajduje starą czapkę i teraz maciejówka staje się nieodłącznym elementem jego stroju. Wygląda w niej, co prawda, jak dziad spod kościoła, ale chwilowo nie można mu jej zabrać ani wyperswadować noszenia. Chociaż Kalunio pamięta o ciotkach w Mińsku, o babuli Elwirze i jej imieninach, śle im swoje obrazki w korespondencji ojca, to nastawienie rodziny Stanisława pozostaje chłodne. Trudno nie odczuć dystansu cioci Mery do bratowej i warszawskiego trybu życia Witkiewiczów. Marynia pozostanie do końca życia ledwo akceptowanym wyborem Anioła (czyli Stanisława seniora), kobietą, która go rzekomo odsuwa od bliskich i zbyt często narzeka. Być może tak naprawdę chodzi o to, że nie ma posagu, a matka wolałaby znaleźć lepszą partię dla utalentowanego Stanisława, by mógł się wżenić w jakiś majątek ziemski, który zabezpieczyłby dochody na przyszłe niepewne lata.

Rok 1890 okazuje się pierwszym z przełomowych momentów w życiu rezolutnego Stasia. Podczas kolejnych zakopiańskich wakacji odbywa coraz dalsze wędrówki z ojcem, jeszcze nie na szczyty, ale dociera pod Nosal, potem coraz wyżej dolinami, do góralskich szałasów. Wyrabia w sobie wytrzymałość, odporność i odwagę. Widać, że wiejskie warunki służą małemu. Czystego powietrza wymaga też postępująca gruźlica ojca, który w Krakowie poddaje się operacji wycięcia szybko rosnącego guza. W trakcie rekonwalescencji żartuje: „Staśka najbardziej dziwi szklany stół, na którym mnie krajali”. Witkiewiczowie postanawiają porzucić Warszawę. Najpierw głowa rodziny wyprawia się do Zakopanego, by znaleźć odpowiednią chatę. Po wynajęciu trzech pokoi z kuchnią i spiżarką, a przede wszystkim z własną sporą łączką, przyjeżdża Maryś z synkiem. Dzieciak mówi na mamę Bumskiel, świata poza nią nie widzi. Jeden z pokoi ma od nich podnająć przyjaciel, historyk i wybitny taternik Karol Potkański. Początkowo myślą, że to tylko na jakiś czas, nie spodziewają się, że decydują o reszcie swojego życia.

Rok wcześniej umarł Tytus Chałubiński. Witkiewicz, początkowo chyba nieświadomie, na Podhalu trochę wchodzi w jego buty – idealisty, społecznika, cepra niosącego kaganek oświaty niewykształconemu ludowi. Stopniowo pochłania go pomysł stworzenia nowego stylu w architekturze i zdobnictwie. Stylu, który wydobyłby z zapomnienia i uświadomił odrębność i polskość tej części Galicji i jej mieszkańców. Zaczyna więc – słowem, piórem, działaniem – walczyć przeciw zalewowi filisterskiej mieszczańskiej sztampy w budownictwie, wymyślnym, lecz tandetnym inwestycjom, mieszaninie najróżniejszych stylów z całego świata, naśladownictwu szwajcarskich i tyrolskich uzdrowisk.

Całymi dniami poszukuje typowych na tym terenie zdobień, ornamentów, motywów góralskich, notuje techniki, tradycje, zwyczaje, ale i gatunki roślin, formy występujące w naturze, a możliwe do powtórzenia w architekturze czy we wzornictwie. Z wykształcenia nie jest architektem, więc projektując budynki, spełnia się raczej jako rysownik i dekorator. Można by rzec, że przygotowuje bardziej wizualizacje niż projekty architektoniczne. Przed budorzami (miejscowymi cieślami) stawia wyzwania, by znaleźli rozwiązanie, wykonali bezpieczne więźby, przeliczyli obciążenia. Witkiewicz ma też ambicję, aby ingerować w konstrukcję, sposoby łączenia ścian, kreować niespotykane dotąd w domach góralskich przestrzenie, na przykład przyłapy – podstrzesza na zewnątrz budynku powstałe dzięki cofnięciu ścian nośnych. Nadzoruje prace budowlane, jeśli tylko jest w Zakopanem i czuje się na siłach mimo postępującej gruźlicy. W 1891 roku w „Kurierze Warszawskim” publikuje cykl artykułów Styl zakopiański. Dla Gnatowskich projektuje willę Koliba. Później powstają: Pepita, Skoczyska, Staszeczkówka, Oksza, Zofiówka, Nałęcz, Pod Jedlami, Rialto, Konstantynówka i inne domy oraz pensjonaty. Artysta bierze udział w dyskusjach nad kształtem przyszłego Muzeum Tatrzańskiego. W zakopiańskim stylu tworzy kaplice: Matki Bożej Różańcowej i Świętego Jana Chrzciciela w kościele przy Krupówkach, na Kalatówkach dla brata Alberta, na Płazówce i najsłynniejszą na Jaszczurówce. Jego dzieła zyskują rychło sławę, poklask i próby naśladownictwa, ale także u wielu wywołują irytację i sprzeciw. Witkiewicz szybko spotyka się z atakami za to, że będąc malarzem i krytykiem sztuki, bierze się do projektowania budynków, że drewniana i zdobiona detalem architektura to przeżytek wobec wchodzących nowych technologii, wytrzymałego i funkcjonalnego żelbetu.

Zagląda do Szkoły Przemysłu Drzewnego kierowanej przez obcokrajowców, Franciszka Neužila i Edgara Kovátsa. Realizują oni program typowy dla szkół zawodowych w Austro-Węgrzech, zamiast czerpać wzorce z podhalańskiego rzemiosła. To oczywiście też spędza sen z powiek Witkiewiczowi. Coraz bardziej angażuje się społecznie. Natomiast życie rodzinne postrzega niemal sielankowo, nie martwiąc się ani o miejscowe warunki sanitarne, ani o niestabilne dochody. Jakoś to będzie. Zwłaszcza z tak pracowitą i przejmującą się wszystkim żoną. Najważniejsze, że Staś spędza czas z góralskimi rówieśnikami, biega po łąkach, zbiera górskie kwiaty i znosi do chałupy całe kolekcje kamieni:

Marusia na razie nie mogła się pogodzić, że nie należy obawiać się deszczu, chłodu, mgły i chmur, które siadają na dachu, i porywały ją zwątpienia – [...] ja nie przerywam używania świeżego powietrza, czy deszcz pada lub nie. Stasiek ma tu raj zupełny. Siedzimy pod lasem, zasłonięci od wiatru, o ile to można – odgrodzeni od drogi łąkami – dziecko cały dzień kąpie się w powietrzu, kopie, grzebie, odwiedzają go małe góraliki, z którymi dobrze się bawi. Marusia sama gotuje, a do sprzątania i pomocy mamy dobrą i sympatyczną góralkę[6].

Ojciec posyła babci Elwirze pierwsze studium z natury wykonane przez Kalunia. Rysunek ołówkiem, podkolorowany delikatnie akwarelami, przedstawia kraniec Tatr, Osobitą, ostatni na zachodzie szczyt widoczny z Zakopanego. Inny szkic tak przypada do gustu jednej z wnuczek Adama Mickiewicza, że panienka prosi Stasia o jego podpisanie i zabiera na pamiątkę. Chłopczyk coraz bardziej lubi malować. Zaczyna dyskutować z dorosłymi, a o swoich obrazkach z przekonaniem mówi, że to dzieła sztuki malarskiej! Sabała komentuje, że „cosi z tego bedzie”.

Ulubionym przyjacielem Stasia – o ile w pobliżu nie ma Tadzia Pietrzkiewicza albo Henia i Dzini Sienkiewiczów – staje się w tym czasie o rok młodszy Władysław Kiejstut Matlakowski, czyli po prostu Kiesio. Najpierw przyjeżdża tylko na wakacje, ale w latach 1891–1894 mieszka z rodzicami w Zakopanem na stałe. Jego ojciec, warszawski chirurg, tak jak ojciec Stasia jest ciężko chory na gruźlicę i też fascynuje się góralszczyzną, tamtejszym budownictwem, zwyczajami i sztuką ludową. Kiesio nie odstępuje na krok Kalunia, który imponuje mu swoją wiedzą, zawziętością i wytrzymałością podczas coraz dalszych wycieczek pod regle. Słucha z zapartym tchem opowieści Stasia o kilkugodzinnej wyprawie do bajkowego szałasu w przepięknej dolinie pośród skrzypiących smreków. Zna ten szałas z opisu w baśni Na przełęczy, którą czytała mu mama. Baśń napisał tata Stasia[7], który jest prawdopodobnie czarodziejem albo aniołem. Bywa, że sześcioletni Kalunio nie ma czasu dla smarkatego towarzysza, bo akurat ma lekcje z panną Amelią Jastrzębską albo sam uczy kucharkę. To poważna sprawa, Urszula, matka dwójki dzieci, musi ćwiczyć stawianie magicznych znaków na papierze. Mówią o nich cyfry, litery... bardzo to skomplikowane.

W styczniu 1891 roku Staś łapie ospę wietrzną. Pech, że właśnie wtedy do Zakopanego przyjeżdża wyczekiwana, wypatrywana przez Witkiewiczów od lat muza, artystka i obiecana Stasiowi chrzestna matka, Helena Modrzejewska. Chorego dziecka nie można zabrać do kościoła, więc ceremonia odbywa się w domu. Dowodzi nią 27 stycznia olbrzym, do którego wszyscy tu czują respekt, proboszcz Józef Stolarczyk. Ksiądz cieszy się sławą wybitnego zdobywcy tatrzańskich szczytów, uratowanego od śmierci przez Chałubińskiego w czasie strasznej epidemii cholery. Podróżował do dalekich krain, był w Rzymie i na własne oczy widział papieża! Zgadza się sporządzić akt uzupełnienia obrzędu chrztu, bo przecież z wody Stasia już dawno ochrzczono. Teraz świętymi olejami ma naznaczyć chłopca w przytomności najoryginalniejszych rodziców chrzestnych, jakich pod Tatrami kiedykolwiek widziano: Modrzejewskiej i Sabały. Oboje zresztą podają inne nazwiska niż te, pod którymi wszyscy ich znają: Chłapowska i Krzeptowski. Sabała najbardziej zaskoczony jest tym, że go w ogóle chcą na chrzestnego – wie, że pijaka zazwyczaj się o to nie prosi, żeby dziecko nie poszło w jego ślady, dlatego zawczasu konsultuje się z księdzem:

Przepytujem tez wasom duchownom osobe i sićkie świętości, jakie ta we was siedzom, coby ja tez ta jako tego dziecka nie przytrzymał, haj. My ta drzewień rzadko trzymali, bo brali takik, co nie pili. Ja pił, toz tok dziecisk nie trzymał, coby sie na mnie nie popoddawały, haj[8].

Ciocia Mery zachwyca się widowiskiem: „Pani Helena ubrana w najpiękniejszą szatę, cudna jak zjawisko, trzymała do chrztu Stasia z Sabałą, chata cała ukwiecona, skrzypeczki, gęśliczki grały, a za tymi dostojnymi gośćmi stało jeszcze kilkanaście par góralskich”[9]. Z kumem, legendarnym zbójnikiem i gawędziarzem, gwiazda nawet nie próbuje rozmawiać. Wyjeżdża czym prędzej przyjmować hołdy w innych częściach świata.

W listach do Witkiewiczów Modrzejewska traktuje sześcioletniego Stasia zadziwiająco poważnie. Przesyłając spóźniony prezent chrześniakowi, zwraca się do niego bezpośrednio, jakby był już co najmniej nastolatkiem:

Kochany Stasiu!

Posyłam Ci trochę zabawek. Małpa jest brzydka, ale tu nie ma nawet małp ładnych. Ma to być sybirska małpa. Proszę Cię, abyś tym kubkiem, który Ci posyłam, pił wino przy obiedzie. Czy już wychodzisz na spacer? Kłaniaj się ode mnie młodym Sienkiewiczom i Sabale,

Chrzestna Matka[10].

Po zwalczeniu ospy Staś oczywiście znów wychodzi na dwór, ale trochę rzadziej niż wcześniej. Czas zajmują mu odtąd gamy i inne zadania dawane mu przez mamę do odrobienia na klawiaturze. Z przyjemnością zasiada do instrumentu, nie robi już fochów jak kiedyś:

Od ospy wietrznej zaszła w nim zmiana w kierunku muzycznym. Nie tylko nie brzydzi się muzyką, ale gra chętnie, komponuje rozmaite dziecinne, śmieszne, ale harmonijne kawałki, albo dochodzi ze słuchu. Maluje teraz olejno, z czego ma taką rozkosz, że się nie posiada z radości[11].

Do Marii Witkiewiczowej przychodzi na lekcje pianina również Henio Jasieński, który zamieszkuje z mamą i ciotką w Jordanówce. Nowy kolega Kalunia zostaje uznany za muzykalnego i zdolnego. Nauczycielka chwali jego dłonie obejmujące już całą oktawę. Uczeń robi szybkie postępy, ale brakuje mu pracowitości i wytrwałości Stasia. Opanowanie techniki gry wymaga przecież wyjątkowo nużących powtórzeń – dzieciom wydaje się, że w nieskończoność. Dzięki niecierpliwemu Heniowi wiemy jednak, jak po porannej lekcji wygląda typowe drugie śniadanie w domu rodzinnym Stasia:

Dostawałem u pani Witkiewiczowej pajdę razowego chleba z kawałkiem wędzonej, ale surowej litewskiej szynki albo podsuszonego tłustego sera posypanego grubą, ciemną, ziarnistą solą bydlęcą. Bardzo mi to imponowało, że ta szynka była litewska i przysłana, jak się zdaje, naprawdę z Litwy, zapewne od siostry Witkiewicza, pani Jałowieckiej. [...] Miało to dla mnie urok autentyczności i zharmonizowania ze środowiskiem, skoro wiedziałem, że Witkiewicz jest Litwin, a i pani Witkiewiczowa przeciągała śpiewnie z litewska[12].

Otoczony ludźmi świetnie wykształconymi i oczytanymi, Staś co i rusz zaczyna się pasjonować kolejnymi dziedzinami nauki. Poznaje świat, zarówno najbliższy, przyrodniczy – suszy rośliny, zbiera motyle – także nieożywiony – rozróżnia skały, uważa się za geologa, jak i ten najdalszy, niedosiężny dla ludzkiego oka. Uwielbia bowiem słuchać o pochodzeniu gwiazd i ruchach planet. Chłonie wiedzę astronomiczną i od razu dzieli się nią z towarzyszami zabaw. Nie wszyscy są na to intelektualnie gotowi – do rozpaczy doprowadza go pyskata Urszula, która nie przyjmuje do wiadomości, że gwiazdy widoczne na niebie też są słońcami. Słońce to słońce, jedno jest przecież, czasem za chmurami, a czasem grzeje i oślepia. Staś wpada w szał, szarpie się z kobietą, bije ją za to, że upiera się przy swoim zdaniu i mu nie wierzy. Innym razem zaś, gdy się przebiera w odświętny strój, chłopiec oświadcza, że się z nią ożeni. Układają wspólnie bajkę Wilk i liska, którą ojciec zaraz skrzętnie notuje z użyciem góralskiej gwary. Matka zresztą niebawem odprawia kucharkę, woli sama gotować, z oszczędności, ale i troski o prawidłowe odżywianie chorego męża i szybko rosnącego synka. A ten ciągle zaskakuje dorosłych swoimi pomysłami – na jarmarku każe kupić sobie cebrzyk, w którym odtąd urządza kąpiele. O higienę ciała będzie dbał wręcz przesadnie do końca życia.

Gdy mama jedzie udzielać lekcji, Kaluniem opiekuje się tata, a że prowadzi akurat badania góralskiego folkloru i formułuje reguły stylu zakopiańskiego, dużo czasu spędzają razem w salach mieszczących pierwszą ekspozycję niedawno założonego Muzeum Tatrzańskiego im. Dra Tytusa Chałubińskiego – na razie w wynajętym domu przy Krupówkach, siedziba dopiero jest w planach. Staś zafascynowany zawartością gablot natychmiast wpada na pomysł stworzenia własnej wersji w domu:

Cały pochłonięty przez muzeum, które na wzór tatrzańskiego sobie urządził z malowanych motyli i żuków, płazów z chleba i prawdziwych roślin i kamieni. Uważa siebie za przyrodnika. Dziecko jest dobre i wszyscy go lubią, a już w muzeum jest traktowany jako honorowy członek. Jego rozmowa z panią Weryho, jaką powinna być książka o lesie, była zadziwiająca. Będzie miał – ma – samodzielny umysł i bardzo ścisły. Dobrze![13]

Panna Maria Weryho, pionierka wychowania przedszkolnego, niebawem założy pierwszy na polskich ziemiach stały teatr dla młodych widzów. Przymierza się właśnie do napisania książeczki Las, przeznaczonej dla dzieci między szóstym a dziesiątym rokiem życia. Wypytuje Stasia, czego chciałby się dowiedzieć o małych mieszkańcach lasu. Ilustrowane historyjki o tym, jak wygląda dzieciństwo chrabąszczy albo dlaczego dzięcioł zawzięcie kuje drzewa, autorka dedykuje Aniuni Jałowieckiej, młodszej o trzy lata od Stasia jego siostrze ciotecznej. Tekst jest gotowy latem 1892 roku, rok później Staś czyta już własny egzemplarz książki wydanej jednocześnie w Warszawie i Krakowie.

Trudno powiedzieć, czy relacje ojca w listach do rodziny świadczą o tym, że to synek ma wybitne zdolności intelektualne, czy może – że talenty pedagogiczne posiadają rodzice. W odpowiedzi na swoje pytania Kalunio z pewnością nie słyszy powtarzanych wielokrotnie w innych domach: nie wiem, daj mi spokój, co też ci strzeliło do głowy, nie mądruj się, co z ciebie wyrośnie, dzieci i ryby głosu nie mają itp. Bliscy traktują jego potrzeby i ciekawość świata ze zrozumieniem i szacunkiem, nie zbywają go i nie uciszają dla własnego świętego spokoju. Potencjał rozwojowy mózgu u dzieci marnuje się zwykle przez niewłaściwe podejście opiekunów. Brak czasu, nieuwaga, lenistwo, niechęć do samorozwoju, przejęcie konwenansami i opinią otoczenia, bezrefleksyjne naśladownictwo innych, a często też przemoc, klapsy zamiast rozmowy – to codzienność większości dzieci, nie tylko w pokoleniu Kalunia. Dlatego sytuacje, które powinny być typowe dla spotkań sześciolatka z nowymi zjawiskami, przedmiotami, osobami i emocjami, opisywane przez Witkiewicza seniora w odniesieniu do Stasia, wydają się wyjątkowe.

To, że nie zostaje posłany do szkoły powszechnej, jest oczywiste dla wszystkich w tamtym czasie. Nie jest to ojcowski eksperyment pedagogiczny, a tym bardziej przejaw rewolucyjnych poglądów ojca czy chęci ukształtowania dziecka na przyszłego artystę. Poziom nauczania w wiejskiej szkole powszechnej jest wtedy taki, że sześcioletniemu Stasiowi trzeba by zaliczyć na wstępie co najmniej cztery klasy, a przecież nie można posłać małego dziecka, które dyskutuje o astronomii, do jednej ławki z nastoletnimi parobkami, którzy ledwo kleją zdania. Żaden rozsądny ziemianin nie wpadłby na taki pomysł, dlatego Staś, jak wszystkie inne dzieci z tego środowiska, ma organizowane lekcje w domu z prywatnymi nauczycielami. O eksperymencie pedagogicznym można by mówić, gdyby Witkiewiczowie posłali Stasia do szkoły w Zakopanem. Jest ona zresztą elementem zaborczego systemu oświaty, przesiąkniętym biurokracją, i zupełnie nie odpowiada ideałom narodowym ani niepodległościowym. Szkoła to wówczas coś z założenia przykrego i opresyjnego dla patriotycznie nastawionej części polskiej inteligencji:

Dzieci zakopiańskich przybyszów nie chodziły do miejscowej szkoły (mimo całego uwielbienia rodziców dla góralszczyzny), ale były uczone w domu. Witkiewicz pozwolił synowi kształcić się samemu lub przy pomocy nauczycieli prywatnych. Okazywał lekceważenie dla wykształcenia szkolnego, zwłaszcza w galicyjskich gimnazjach. Chwistka do jedenastego roku życia uczyła matka[14].

Witkiewicz stara się o możliwie najlepszych nauczycieli dla swojego jedynaka, ale musi mierzyć siły na zamiary. Choć bardzo tego pragnie, to nie stać go na zatrudnienie Adolfa Dygasińskiego. Ten ceniony powieściopisarz właśnie wrócił z reporterskiej wyprawy do Brazylii, miałby więc o czym opowiadać nie tylko uczniom. Obejmuje jednak posadę guwernera u hrabiów Chodkiewiczów na Wołyniu. Nauczycielem Stasia zostaje pierwszy kustosz zakopiańskiego muzeum, Walenty Staszel. Uczy też w tutejszej szkole elementarnej i prowadzi stację meteorologiczną. Dyskutuje z małym o zoologii, dobiera mu lektury – coraz poważniejsze, bo Staś szybko nudzi się dziecięcą literaturą i sięga po książki popularnonaukowe i powieści dla młodzieży.

W wieku siedmiu lat uwielbia grać z ojcem w szachy, co na pewno rozwija umiejętność logicznego i analitycznego myślenia, przewidywania i podejmowania decyzji. Jego zainteresowania coraz bardziej odbiegają od przeciętnych. Ledwo nauczył się stawiać litery, a już komponuje komedie z życia rodziny. To Juwenilia, które za sto lat zrobią prawdziwą karierę sceniczną w polskich teatrach. Ojciec przepisuje te dramaciki, zachwycając się trafnością obserwacji, „diabelnym talentem” syna i porównując go do Lopego de Vegi, kastylijskiego dramatopisarza Złotego Wieku, którego też uważano za cudowne dziecko. Na ósme urodziny Staś otrzymuje od Marii Dembowskiej zabawkową drukarenkę. Jest wprost uszczęśliwiony prezentem. Natychmiast cała rodzina zabiera się do powielania jego utworów. Wysyłają je babci Elwirze do Mińska:

Potem przyślę inne – już nie z życia rodzinnego. Ortografia tego wszystkiego jest potworna – ale mnóstwo talentu – jeśli się zważy, że to dopiero kończy osiem lat. Okropnie się interesuje wszystkim, co jest w formie dialogu pisane. Może to wpływ pani Heleny![15]

Znamy niestety tylko niektóre z tych tekstów. Są to: Biedny chłopiec, Karaluchy, Komedie z życia rodzinnego, Menażeria, czyli Wybryk słonia, Księżniczka Magdalena, czyli Natrętny książę oraz Odważna księżniczka.

Rok, który tak świetnie się zaczyna, rychło przynosi pierwszą stratę w życiu Stasia – 26 czerwca 1893 roku umiera babcia Elwira, jak piszą w gazecie: „wielce zacna i uczynna niewiasta”. Kończy się pisanie liścików, dopisków, okraszanie rysunkami ojcowskiej korespondencji, pytanie o zdrowie i relacjonowanie dziecinnych sensacji. Chłopiec ma jednak mnóstwo atrakcji, zajęcia i lekcje w domu, niekończące się wizyty coraz to innych gości, zabawy z przyjaciółmi i zajmowanie się domowym inwentarzem. Poza tym znów przeprowadzka, tyle nowości, to już ich czwarty adres w Zakopanem. Babcia była daleko, prawie na końcu świata, owszem, Staś pamięta wizyty u niej, ale istniała bardziej w sferze wyobraźni; szybko więc godzi się ze świadomością jej odejścia na zawsze. Koniec lata rozpieszcza słoneczną pogodą, aż do dnia, w którym razem z piorunami spada na Witkiewiczów kolejne nieszczęście – wielki pożar zamienia w zgliszcza pracownię Stanisława, wynajmowaną w hotelu Jadwinówka, wraz z niemal wszystkimi zgromadzonymi tam obrazami, szkicami i całym jego warsztatem malarskim:

Snać Pluton pozazdrościł nam tej pogody szczęśliwej, rzuciwszy gromy ognia, który w ciągu trzech godzin obrócił w perzynę najpiękniejszy hotel „Jadwinówkę”, będący ozdobą Krupówek. Srodze szalał żywioł rozhukany, zalewając jednym morzem płomieni miejsce katastrofy i zamieniając bałwany jego w olbrzymi słup sięgający wysokości stropu nieba[16].

To ogromna strata i przykrość, ale ojciec maluje nowe widoki Tatr, a pracownię znajduje zaraz w innym miejscu. Pociesza synka, że to tylko przedmioty, a najważniejsze, że przecież jemu nic się nie stało. Świadomość zagrożenia ogniem w drewnianych budynkach nasila jednak kłopotliwą fobię Marii – od wczesnej młodości boi się zostawać sama w domu, zwłaszcza w nocy. Będzie jej to trochę komplikować życie.

Wydarzenie, które – choć Staś nie zdaje sobie z tego sprawy – okaże się istotniejsze dla życia całej rodziny Witkiewiczów, nadchodzi w Boże Narodzenie 1893 roku. Przedwcześnie, w wieku 45 lat, umiera wtedy przyjaciel ojca, Bronisław Dembowski. To on poznał Witkiewicza z Sabałą i przewodnikami tatrzańskimi, on wprowadzał Stanisława w góry, woził saniami do zawalonych śniegiem chat, on odkrywał przed malarzem tajniki góralskiej kultury i gwary. Stanisław zaczyna spędzać więcej czasu z wdową niż z rodziną. Kiedy tylko może, pędzi do jej słynnej Chaty. W atmosferze świątyni sztuki, którą kreuje Dembowska, artysta czuje się adorowany i spełniony. Ewangelista Tatr coraz więcej czasu spędza u boku Mary, swojej muzy i powiernicy, w której zakochuje się bez pamięci. W tak małej miejscowości jak Zakopane oczywiście szybko staje się to tajemnicą poliszynela. Stanisław oddala się od żony, choć nigdy oficjalnie jej nie porzuca, nie wyprowadza się z domu. Marusia musi znosić litościwe spojrzenia, pytania i komentarze „życzliwych”. Dorastający Staś staje się świadkiem powolnego rozpadu małżeństwa rodziców. Mimo niezliczonych próśb i napomnień ojca nigdy nie zaakceptuje jego związku z Dembowską. Cień „tej trzeciej” pokryje resztę życia jego ukochanej matki.

Maria Witkiewiczowa poświęca się odtąd opiece nad synem, prowadzeniu gospodarstwa domowego, muzyce i rękodziełu. Ponieważ podejście jej męża do kwestii materialnych jest absurdalne – co wprost stwierdzają jego przyjaciele, na czele z Potkańskim i Modrzejewską – jego działalność artystyczna i pisarska rzadko kiedy przynosi dochody. Witkiewicz jest chorobliwie przeczulony w kwestii możliwości spieniężania swoich dzieł. Obrazy malowane z coraz większym trudem, wobec rozwoju choroby płuc, rozdaje w prezencie, wywołując zazwyczaj zakłopotanie u obdarowanych. W większości za darmo projektuje obiekty sakralne i wille dla zakopiańskiej elity, pośród której nie brak bardzo zamożnych inwestorów ziemskich. Zazwyczaj kategorycznie odmawia przyjęcia zapłaty od przyjaciół, przez co sprawy finansowe Witkiewiczów stają się problemem całego otoczenia. Bywa, że sprzedaż jego obrazów i przekazanie pieniędzy do budżetu domowego musi się odbywać w tajemnicy przed artystą. Znajomi ziemianie, obsługiwani przez zastępy służących, nieprzywykli do zarobkowania i własnoręcznego zajmowania się inwentarzem przez szlachcianki, obserwują z zażenowaniem przerzucenie tych obowiązków na Marię. Rzadko jednak mogą interweniować, nie wypada, groziłoby to zerwaniem stosunków. Plotki o romansie Stanisława docierają nawet do Modrzejewskiej, która listownie zapewnia Marusię, że jej sympatia do niej nie ulegnie nigdy zmianie.

Staś na pewno nieraz widzi zapłakane oczy matki, ale ta stara się robić dobrą minę i nie poddawać rozgoryczeniu. Udziela tyle korepetycji, że staje się bardzo cenioną, najpopularniejszą pianistką i pedagożką na Podhalu. Jedna z jej uczennic, Emilia Herse, wspominać będzie lekcje u Witkiewiczowej, na które uczęszcza razem z młodszym od niej o kilka lat Władziem Korniłowiczem, późniejszym księdzem (obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny). Ponieważ Władzio nie chce ćwiczyć, mama Stasia przerywa jego naukę gry. Emilia uświadamia koledze, że w ten sposób pozbawia on nauczycielkę istotnej części dochodów – wtedy ten obiecuje poprawę i zaczyna poważnie traktować zadawane prace domowe. Inny uczeń, nastoletni Bronisław hrabia Lasocki, notuje w swym pamiętniku: „nie lubiliśmy jej jedynaka, inteligentnego, lecz źle wychowanego chłopca, który czasami przychodził bawić się z nami, bo się dowiedzieliśmy, że tłukł swoją matkę”[17]. Staś widocznie coraz gorzej znosi napiętą sytuację w domu, a pozbawiony na co dzień ojcowskiego nadzoru, zaczyna terroryzować Bogu ducha winną mamę. Ona zresztą coraz więcej czasu spędza poza domem, pozostawiając syna pod opieką nauczycieli lub przyjaciół.

Maria postanawia zużytkować swój talent muzyczny nie tylko w prywatnej edukacji młodzieży. Ma przecież świetne wykształcenie – u Rudolfa Strobla uczyła się w klasie fortepianu, u Władysława Żeleńskiego studiowała harmonię i kontrapunkt. Układa i wydaje Elementarz muzyczny, na okładce którego zamieszcza fotografię przedstawiającą Stasia siedzącego przy pianinie[18]. Redakcja „Echa Muzycznego, Teatralnego i Artystycznego”, z którym współpracuje Witkiewiczowa, promuje podręcznik, proponując go jako jedną z pięciu nagród za prenumeratę czasopisma – do wyboru obok kompletów dzieł Fredry, Chopina i partytur fortepianowych najwybitniejszych kompozytorów światowych.

Z okazji obchodów stulecia insurekcji kościuszkowskiej, 8 kwietnia 1894 roku, Staś jest świadkiem i uczestnikiem niesamowitych atrakcji. Zakopanem wstrząsają wystrzały z moździerzy, rozlega się bicie dzwonów. Już przed świtem kapela Bartka Obrochty budzi mieszkańców pieśniami narodowymi. To nie to samo co szalone podskoki przy zbójnickich tańcach w ciasnej chałupie, za którymi Staś nie przepada. Tym razem to wielkie widowisko. Na mszy polowej zbiera się na Krupówkach kilkutysięczny tłum mieniący się chorągwiami i rozbrzmiewający podniosłą muzyką. Później wszyscy biorą udział w pochodzie: strzelcy, strażacy, rzemieślnicy cechowi, grupy szkolne, reprezentacja gminy żydowskiej i służba leśna. Z Kuźnic przybywają przedstawiciele zarządu dóbr hrabiego Zamoyskiego i Cepculki, czyli uczennice tamtejszej Szkoły Domowej Pracy Kobiet. Staś podziwia rozwieszone transparenty, setki wianków na domach i największe wieńce przy popiersiu Kościuszki. Przemówienia go nudzą, za to po zmierzchu zachwyca się wspaniałą iluminacją wszystkich zakopiańskich budynków.

Nic tak jednak nie cieszy jak wizyta cioci Mery. Przywozi bowiem z sobą całą czeredę młodzieży – Dziudzię i dwie inne siostry stryjeczne Stasia, trzynastoletniego Janka, a nawet szesnastoletniego syna ich mińskich przyjaciół, przezwanego zaraz Kałacerem. Jadą po nich z ojcem góralską furą na stację kolejową do Chabówki. Powrotną wielogodzinną podróż wypełniają rozmowy i popisy Stasia, który opowiada o swoim domowym laboratorium fizyko-chemicznym.

Różnica wieku jest duża, więc później Staś bywa dla kuzynostwa nieznośny i męczący. Nie do końca potrafi się włączać w szaleństwa dorastających chłopaków. Jak każde niemal dziecko w takiej sytuacji chciałby postawić na swoim, narzucać zabawy, które on zna lub wymyśla. Kłócą się często. Zadziwia jednak nastolatków nie tylko bardzo bezpośrednim i śmiałym odnoszeniem się do dorosłych – do czego dyscyplinowane bez przerwy, dobrze ułożone ziemiańskie dzieci nie są przyzwyczajone. Przede wszystkim zaskakuje na każdym kroku swoją wiedzą z najróżniejszych dziedzin – embriologii, astronomii, botaniki czy sztuki. Janek przyzna po latach:

W Zakopanem mogliśmy się sami przekonać, że wszystko, co Staś mówił o swym laboratorium, doświadczeniach oraz biblioteczce naukowej – było prawdą, że zbierał zielnik, że miał zbiór owadów.

W tym zbiorze owadów nie było jednak żadnego okazu na szpilkach, gdyż Ojciec nauczył Stasia, że nie można żywego stworzenia zabijać. Staś łapał owady, umieszczał żywe pod szklanką, przerysowywał, przemalowywał, a potem puszczał wolno. [...] Dotyczyło to nawet różnych pasożytów, których w dzieciństwie nie pozwalał tępić, jak karaluchy, myszy[19].

Ku przerażeniu gości z Mińska chłopiec chwali się posiadaniem toksycznej kurary używanej głównie przez Indian do zatruwania grotów strzał i dmuchawek. Statecznej cioci Mery nie mieści się w głowie, że któryś ze znajomych podróżników mógł podarować dziecku tak niebezpieczną truciznę. Oczywiście w rodzinie nie brakuje komentarzy na temat nieodpowiedzialnych decyzji rodziców, wszyscy jednak ulegają autorytetowi ubóstwianego Stanisława, przekonanego o słuszności własnych metod wychowawczych.

Tak się zdarzyło, że jedna z naszych ciotek w drodze do Zakopanego chciała w Krakowie, w księgarni Gebethnera, kupić dla Stasia jakąś popularną przyrodniczą książkę. Nie mogąc się zdecydować, zwierzyła się, dla kogo ma być ta książka. Odpowiedziano, że wybór może być tylko spośród dzieł na wyższym poziomie naukowym, gdyż Staś wszystkie inne dawno posiada. [...] Wywiozłem wtedy z Zakopanego wspomnienie jakiejś niezwykłości, może nawet jakby podziwu dla tego młodszego brata[20].

Również w zwykłe dni, gdy u Witkiewiczów chwilowo nie ma gości, Zakopane jest ciekawsze od Warszawy czy innych dużych miast. Widok ogromnych gór jest przepiękny, można biegać po łąkach i razem z Kiesiem gonić kury, gdy tylko nikt dorosły nie widzi. Prawie wszyscy się znają, no i każdy wie, kim są Staś i jego rodzice. Tata przecież mówi góralom, jak mają budować domy, a mama dyryguje, jak mają śpiewać. Są tu bardzo ważni. Codziennie ktoś ich odwiedza. Goście przyjeżdżają z najróżniejszych miast, a nawet z innych krajów. Zawsze opowiadają przeciekawe historie i – co najważniejsze – przynoszą prezenty. Co prawda proszą, by Staś czytał na głos swoje utwory albo streszczał ostatnio przeczytane książki – tego nie lubi, wstydzi się, ale jakoś to znosi.

Niestety, 8 grudnia 1894 roku w domu Lilpopów umiera Sabała. Zgodnie z tradycją przez cały dzień sąsiedzi i przyjaciele schodzą się, by go pożegnać. Układają nieboszczyka na łożu przystrojonym cetyną i kosodrzewiną. Ojciec mówi, że zmarł podhalański Homer, dla Stasia był to po prostu niezapomniany kompan, opiekun i przewodnik po górskich ścieżkach. Wykonują na pamiątkę jego pośmiertne zdjęcie, które zasmucony chłopiec tytułuje najprościej: Sabała po śmierci.

Maria coraz częściej włącza się w życie kulturalne Zakopanego, występuje publicznie podczas zabaw karnawałowych i uroczystości patriotycznych. Zakłada pierwsze w Zakopanem kółko śpiewacze przy Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół”. Angażuje się w działalność miejscowych komitetów kobiecych prowadzących zbiórki charytatywne – a to na wsparcie najbiedniejszej młodzieży, a to na wyposażenie kościoła parafialnego. Przygrywa na pianinie recytatorom podczas przedstawień teatru amatorskiego w zakładzie wodoleczniczym miejscowego potentata, doktora Andrzeja Chramca. Akompaniuje także popularnej śpiewaczce operowej, Marii Budziszewskiej, która występuje pod pseudonimem Stamary i w tym czasie coraz śmielej inwestuje w zakopiańskie nieruchomości.

Żadna większa impreza w Zakopanem w tych latach nie może się odbyć bez muzycznego udziału mamy Stasia. Komponuje, aranżuje, dyryguje lub sama gra na fortepianie. W styczniu 1895 roku w sanatorium Chramca daje koncert pierwszy zakopiański chór – oczywiście pod kierunkiem Witkiewiczowej. Od wakacji, w niespełna pół roku, umuzykalnia ona w ten sposób uczennice Krajowej Szkoły Koronkarskiej. Pracuje bez wynagrodzenia – to szczytny cel, a przecież i możliwość artystycznej samorealizacji. Szkoła założona dzięki darowiźnie Modrzejewskiej, a prowadzona przez Józefę Neužilową, ma dawać zawód i obycie wiejskim dziewczętom. Nauka w szkole jest bezpłatna. Zysk ze sprzedaży koronek wypłacany jest tworzącym je uczennicom, a najbardziej potrzebujące otrzymują dodatkowe zapomogi. Publiczność wydaje się zachwycona, a o występie donosi galicyjska prasa:

Wykonanie pieśni, przeważnie Z[ygmunta] Noskowskiego, wypadło świetnie, a występem tym p. M. Witkiewiczowa zaprzeczyła ogólnemu mniemaniu, jakoby lud tutejszy był niemuzykalny. Chociaż górale zakopiańscy nie posiadają wybitnych melodii, łatwość pojmowania, poczucie rytmu i pamięć muzyczna są u nich zdumiewające. Przy dobrych głosach i tak umiejętnym kierunku chór ten bardzo pomyślnie rozwinąć się może, pozwalając p. Witkiewiczowej osiągnąć piękny cel za swą zupełnie bezinteresowną pracę[21].

Koncerty chóru prowadzonego przez Witkiewiczową łączone są z pokazami scenicznych jednoaktówek i zbiórkami pieniędzy na potrzeby miejscowego szpitala. Jej uczennice otrzymują w prezencie chustki haftowane w motywy zakopiańskie. Imprezy odbywają się zimą przy ślizgawce, czasem mimo strasznych podmuchów wiatru halnego, który trzęsie domami i przewraca świerki. Pod bacznym matczynym okiem Staś również rozwija się muzycznie. Sam nawet próbuje komponować, o czym ojciec donosi w listach:

Muzyki uczy się porządnie i teraz już swoje kompozycyjki sam spisuje. Ostatnia wyraża przyjazd poczty. Słychać trąbkę z daleka, potem bliżej, potem gwar na poczcie – a potem znowu odjazd, trąbka się oddala – noc i słychać śpiew pijanego górala – taka jest jej treść. Pisze dalej Komedie z życia rodzinnego i ma do tej formy literatury ogromne zamiłowanie. We wszystkim, co pisze i komponuje, nie ma czułości, nie ma rzewności – nie wiem, co z tego będzie. Wstydzi się też czytać głośno wszystko to, w czym jest trochę patosu, uniesienia lub stylowej ozdoby. Czy jest to brak pewnej rzewnej struny w naturze jego, czy to niedorozwinięcie – ale tak jest. Natomiast ma ścisłą obserwację, wielką pamięć natury i stara się o ścisłość w jej przedstawieniu[22].

Mama Stasia proponuje udział w zajęciach kółka śpiewaczego dzieciom ziemianek przebywających na leczeniu w Zakopanem. Niektóre z nich same zgłaszają swoje pociechy, chcąc im zapewnić kontakt z większą grupą dzieci. Pewnego dnia w dużej sali szkolnego baraku zjawia się ze swoją ciocią Henio Jasieński. Okazuje się to dla niego traumatycznym przeżyciem. Wychowany w Kongresówce, gdzie terror rosyjski tłamsi wszelkie przejawy polskiego patriotyzmu, jest zszokowany militarno-martyrologiczną wymową ćwiczonych tu pieśni. Dostaje śpiewnik w okładce ozdobionej polskimi barwami narodowymi, wizerunkiem kosyniera i ułana, z tarczą herbową z białym orłem w czerwonym polu, pośród sztandarów, armat i innych wojennych emblematów. Witkiewiczowa wybiera z Wieńca pieśni polskich powstańczo-ludowe szlagiery: Patrz, Kościuszko, na nas z nieba, Dalej, bracia, do bułata, Hej, strzelcy wraz czy Dręczy lud biedny Moskal okrutny. Patos i wzruszenie dosłownie odbiera dziecku mowę:

Pieśni te, w Królestwie zabronione i niesłyszane, robiły na mnie wielkie wrażenie i przyprawiały mnie o nieznośne, jak to później nazwał Witkacy, ówczesny mój towarzysz zabaw, Staś, „wstrząsy bebechowe”, których się naturalnie strasznie wstydziłem i do których za żadną cenę nie chciałem się przyznać. Na myśl o okrutnym Moskalu, który tak dręczy ten biedny polski lud, głos mi się załamywał i łzy niepowstrzymanym strumieniem napływały mi do oczu. Starałem się je powstrzymywać, mrugając powiekami i pociągając nosem. Wreszcie jednak, żeby uniknąć kompromitacji i głośno się nie rozpłakać, zaczynałem udawać, że się śmieję i wyprawiać jakieś brewerie[23].

Gdy dzieci zaczynają śpiewać refren słynnego Poloneza Kościuszki: „Oto jest wolności śpiew, śpiew, śpiew – My za nią przelejem krew, krew, krew!”, Henio traktuje słowa pieśni poważnie, dosłownie – jak obietnicę. Przygnieciony ciężarem odpowiedzialności wpada w histerię i nigdy więcej na te zajęcia nie jest już posyłany. Zdecydowanie woli zanurzać się w świat wyobraźni razem ze Stasiem, który teraz przechodzi okres fascynacji Napoleonem i bitwami morskimi. W salonie domu przy Krupówkach stoi na sztalugach reprodukcja obrazu Powrót Napoleona z Moskwy batalisty Jeana-Louisa-Ernesta Meissoniera, którego Witkiewicz bardzo ceni. Jasieński wspomina ten dom:

Z ganeczku ciągnącego się wzdłuż całej jego wejściowej strony, częściowo zabudowanego jakimiś spiżarkami, wchodziło się do przedpokoju, sporego i jasnego, ale zatłoczonego ogromną szafą, jakimiś wielkimi skrzyniami i komodami, wieszadłami i innymi sprzętami. Stąd drzwiami na wprost wejścia wchodziło się do salonu obszernego i trochę ciemnawego, mającego widok poprzez oszkloną werandę ku południowi i ku Tatrom. Z tej werandy do ogrodu schodziło się w bok na lewo. Oszklona ściana na wprost drzwi salonu zastawiona była szeroką sofą przykrytą jaskrawym i deseniastym kilimem. Stały obok niej jakieś krzesła i niskie stoliki. Stał też w salonie fortepian i tam się odbywały lekcje muzyki. Z sieni na prawo wchodziło się do pokoju Stasia. Był to duży pokój z dwoma oknami na ganeczek. Ściany jego aż pod sam sufit były szczelnie wytapetowane rysunkami Stasia[24].

Dom rozbrzmiewa odgłosami wystrzałów z dział okrętowych – naszpikowane artylerią papierowe pancerniki niszczą flotylle przestarzałych żaglowców. Groch lata po pokoju ze świstem, przewraca ołowianych żołnierzy. Kudłaty Dryl szczeka, a z gardła Stasia wydobywają się charczące dźwięki agonii postrzelonych oficerów. Obok leży ślicznie ilustrowany album mundurów angielskich, For Queen and Country, wydany właśnie na sześćdziesięciolecie panowania królowej Wiktorii. Pochłonięty lekturą dawnych map, chłopiec pilnuje ścisłego odtwarzania historycznych realiów. Tak jak ojciec dba o detale w rysunkach, dorysowuje tornistry z cielęcej skóry, wielkie czapy – bermyce grenadierów, tu i ówdzie krótką szablę piechura na białym rzemieniu, gdzie indziej zrolowany płaszcz. Dokładnie wie, w której epoce i formacji nosi się czaka, a w której trójgraniaste kapelusze. W domu Witkiewiczów po prostu wypada się znać na wojennym ekwipunku, ba, szczegółowo rozpoznawać zmiany, jakie następowały w umundurowaniu od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej aż po niedawne wojny burskie.

Japończycy zdobywają chińskie twierdze. Admirał Horatio Nelson dziesiątkuje Francuzów w zatoce Abu Kir u ujścia Nilu. Współczesna korweta nie ma prawa pojawić się na podłodze naprzeciw hiszpańskiej fregaty w bitwie pod Trafalgarem. Ojciec coraz rzadziej pomaga kleić burty i strugać maszty. Chłopiec sam wynajduje opisy olinowania statków, zaplata sznurki, maluje bandery[25]. W bojowym szyku ustawia:

Pancerniki, krążowniki, torpedowce i kontrtorpedowce, monitory rzeczne, kanonierki i nawet łodzie podwodne. [...] Pancerniki wycięte były z grubych desek, pomalowane siwą farbą albo po prostu atramentem, zaopatrzone we wszystkie nadbudowy, obrotowe wieże pancerne, armaty różnego kalibru, kominy i wystrugane z drzewa maszty, na których z okrągłych pudełek aptecznych porobione były pancerne galerie do wypatrywania horyzontu i umieszczenia mitraliez. Przy całej prymitywnej robocie statki te miały wiernie we wszystkim zachowane proporcje i wiernie oddany charakter okrętowych krzywizn. Niewątpliwie i w tym zakresie, podobnie jak w umundurowaniu, Staś był pierwszorzędnym, gruntownym znawcą i fachowcem, niezadowalającym się pozornymi przybliżeniami[26].

Tekturowa flota pływa nie tylko po podłodze. Czasem wypuszcza się na prawdziwe wody – a to w beczkach i miednicach z deszczówką, a to na leniwych odcinkach płynącego za ogrodem potoku. W dorosłym życiu pasjonat nie porzuci całkiem dziecięcych zainteresowań. W latach 1920–1921 pancerniki, krążowniki, łodzie podwodne, oficerowie marynarki, admirałowie dowodzący wielkimi flotami na tropikalnych morzach południowych trafią do dramatów Tumor Mózgowicz i Niepodległość trójkątów oraz operetki Panna Tutli-Putli.

Staś tak szybko rośnie i mężnieje, że wręcz nie wypada już mówić do niego tym zdrobniałym imieniem – wygląda bardziej jak Stasiek. Prawie wszyscy rówieśnicy są od niego drobniejsi i o głowę niżsi. Chłopiec zadaje szyku, także przed dziewczynami, zaczyna się stroić w krochmalone mankiety i kołnierzyki. Córka przyjaciół rodziców, mała Zosia Beckówna, stwierdza, że „już jest dziwaczny i niewesoły”[27]. Pod wpływem mamy i wbrew utyskiwaniu ojca młody człowiek postanawia zdawać do szkoły średniej. Czerwiec 1897 roku upływa pod znakiem intensywnego zakuwania do egzaminów kwalifikujących go do drugiej klasy. Męczy ojca, żeby mu pomógł w opanowaniu materiału. Witkiewicz opowiada wszystkim znajomym, że to „idiotyczna robota”, ale dla świętego spokoju i ze względu na determinację syna powtarza z nim gramatykę. Za największy bezsens uważa naukę katechizmu obowiązującego w cesarstwie austriackim. Twierdzi zresztą, że spowiedź w konfesjonaleto tak samo zbędny stres jak matura. Swoim nastawieniem raczej nie ułatwia Staśkowi przyswojenia tej „szkolnej sieczki”. Poddaje się prośbom dziecka, ale nie zamierza ukrywać przed nim swojego stosunku do religii. Najdobitniej sformułuje go w rozprawie Chrześcijaństwo i katechizm, jak Mickiewiczowski Konrad wadzący się z Bogiem w Wielkiej Improwizacji:

Rzeź Rzymu, rzeź Nocy św. Bartłomieja, rzeź Magdeburga, rzeź Pragi, rzeź Saragossy i wszystkie rzezie dawne, i te, których krwią ludzkość ociekała i w tej chwili ocieka, i wszystkie stosy i szubienice, i miecze katów, i torturowe koła, i paszcze armat, i lufy karabinów, i knuty, i pletnie, i nahajki – czy wszystko to Bóg dla swej uczynił chwały? Tak jest[28].

Planem Bożym na razie Stasiek się nie przejmuje. Realizuje własny: dostać się do cesarsko-królewskiej Wyższej Szkoły Realnej we Lwowie, którą kieruje doktor filozofii, historyk Teofil Gerstmann. Mama w tym pięknym mieście ma rodzinę, więc będzie gdzie się zatrzymać. Pod koniec każdego semestru trzeba będzie dojeżdżać i zdawać egzaminy, ale to żaden problem, przecież akurat nauka Staśkowi nie straszna. Jako prywatysta – takich uczniów w szkole jest kilkunastu – gdyby chciał, będzie mógł słuchać wybranych wykładów na miejscu, ale za zgodą nauczyciela i dyrektora, o ile będzie miejsce w klasie. Jednak co do zasady ma uczyć się w domu, mieszkać w Zakopanem.

W sierpniu tegoż 1897 roku odbywa się ważne wydarzenie, w które mocno angażuje się Witkiewiczowa. Przygotowuje chór do odśpiewania polskich i czeskich pieśni ludowych dla upamiętnienia Edwarda Jelinka. Na skale w Dolinie Strążyskiej zostaje odsłonięta i poświęcona tablica ku czci zmarłego przedwcześnie – w marcu – pisarza. Był miłośnikiem Tatr i rzecznikiem braterstwa narodów słowiańskich. Z ojcem Stasia wyprawiał się na wielodniowe wycieczki w góry. Pogoda nie dopisuje. Mimo deszczu około siedmiuset osób gromadzi się na uroczystości. Myśli Staśka zaprząta już jednak nowy etap w jego życiu – szkoła.

S. Witkiewicz, Portret Stasia – „Ja na krześle siedzący”, fot., ok. 1895, Kolekcja Stefana Okołowicza

K. Szembek, Pan Witkiewicz z synem stoją, Lovran nad Adriatykiem, 20 XII 1904, Kolekcja Stefana Okołowicza

S. I. Witkiewicz, Pejzaż górski. Żółta Turnia – Granaty, olej, 1911

S. I. Witkiewicz, Żołnierzyk, ołówek i akwarela, 1889, wł. pryw.

S. I. Witkiewicz, Karty dla Babuni, ołówek i akwarela, 1891, Kolekcja Stefana Okołowicza

[...]

Przypisy
[1] S. I. Witkiewicz, Dzieła zebrane. [Tom 17:] Listy I, oprac. T. Pawlak, Warszawa 2013, s. 12.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 16.
[4] Tamże, s. 27.
[5] Numery posesji podawane w aktach urodzeń i ślubów rodziny Witkiewiczów wskazują jednoznacznie na ten adres. Tablicę upamiętniającą narodziny Stanisława Ignacego Witkiewicza z niewiadomych powodów wmurowano po nieparzystej stronie ulicy, kilkaset metrów dalej, na fasadzie szkoły przy ulicy Hożej 11, gdzie można ją zobaczyć do dziś.
[6] S. I. Witkiewicz, Dzieła zebrane. [Tom 24:] Kronika życia i twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, oprac. J. Degler, A. Micińska, S. Okołowicz, T. Pawlak, Warszawa 2017, s. 89.
[7] Esej Na przełęczy, efekt zachwytu Stanisława Witkiewicza pięknem góralskiego życia i języka, ukazuje się drukiem najpierw w odcinkach, w „Tygodniku Ilustrowanym”, na przełomie lat 1889 i 1890.
[8] F. Hoesick, Sabała (1809–1894), w: tegoż, Legendowe postacie zakopiańskie: Chałubiński, ks. Stolarczyk, Sabała, Warszawa 1921, s. 218.
[9] M. Witkiewiczówna, Wspomnienia o Stanisławie Witkiewiczu, Warszawa 1936, s. 59; T. Terlecki, Pani Helena. Opowieść biograficzna o Modrzejewskiej, Kraków 1991, s. 346–347.
[10] A. Micińska, Nieznane listy Heleny Modrzejewskiej do Marii Witkiewiczowej (2), „Przekrój” 1983, nr 1965 (6 II), s. 9.
[11] W. Nowakowska, Nieznany dramat ośmioletniego Witkacego, „Przegląd Humanistyczny” 1964, nr 1, s. 142.
[12] H. Jasieński, Wspomnienia, niepubl., maszynopisy i rękopisy w zbiorach Biblioteki Narodowej i Biblioteki Jagiellońskiej, do druku przygotowuje P. Pawlak.
[13] S. I. Witkiewicz, Listy I, dz. cyt., s. 49.
[14] K. Estreicher, Leon Chwistek. Biografia artysty(1884–1944), Kraków 1971, s. 11.
[15] W. Nowakowska, dz. cyt.
[16]Kronika z roku ubiegłego, „Almanach Tatrzański” 1894/1895, s. 139.
[17]Wspomnienie Bronisława Lasockiego, w: K. Estreicher, Wspomnienia dwóch krakowian, „Rocznik Krakowski” 1975, t. 46, s. 123–124.
[18]Elementarz muzyczny ułożyła Maria Witkiewiczowa. Wprawy rytmiczne do nauki czytania nut głosem Karola Studzińskiego zharmonizował Władysław Żeleński, nakładem autorki, Kraków 1894.
[19] J. Witkiewicz, Życiorys Stanisława Ignacego Witkiewicza, w: Stanisław Ignacy Witkiewicz. Człowiek i twórca. Księga pamiątkowa, red. T. Kotarbiński, J. E. Płomieński, Warszawa 1957, s. 342–343.
[20] Tamże, s. 343.
[21]Z Zakopanego, „Głos Narodu” 1895, nr 15 (18 I), s. 4.
[22]Kronika życia i twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, dz. cyt., s. 100–101.
[23] H. Jasieński, dz. cyt.
[24] Tamże.
[25] Z. Piasecki, Stanisław Witkiewicz w kręgu ludzi i spraw sobie bliskich. Szkice nie tylko biograficzne, Opole 1999, s. 132.
[26] Na wystawie Anioł i Syn. 30 lat dialogu Stanisława i Stanisława Ignacego Witkiewiczów (oraz w albumie-katalogu o tym samym tytule) w Muzeum Tatrzańskim w 2015 r. kurator Stefan Okołowicz pokazał ilustracje namalowane przez Stanisława Witkiewicza dla Stasia, przedstawiające żołnierzy napoleońskich – również takie, którymi po wycięciu można odgrywać bitwy – ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie.
[27] E. Witkiewicz-Schiele, Nie tylko Witkiewiczowie. Dwa wieki z rodzinami Prószyńskich, Becków, Rabowskich i Schielów. Od Syberii po Zakopane, Zakopane 2016, s. 116.
[28] S. Witkiewicz, Chrześcijaństwo i katechizm. O nauce religii w szkołach galicyjskich, „Reforma Szkolna. Rocznik poświęcony reformie wychowania i nauczania” 1911, t. 2, s. 21.