Wildcard. Dzika karta. Seria Warcross tom 2 - Marie Lu - ebook

Wildcard. Dzika karta. Seria Warcross tom 2 ebook

Marie Lu

4,4

Opis

Ekscytująca kontynuacja bestsellera Warcross, która ponownie przeniesie cię do niezwykłej rzeczywistści wykreowanej przez autorkę.

Emika Chen ledwo uszła z życiem z Mistrzostw Warcrossa. Teraz, gdy zna prawdę stojącą za nowym algorytmem Neurołącza stworzonym przez Hideo, nie może już ufać jedynej osobie, której zawsze wierzyła i na którą zawsze liczyła.

Zdeterminowani, by położyć kres ponurym planom Hideo, Emika i Phoenix Riders łączą siły, by odnaleźć nowe zagrożenie czające się na oświetlonych neonami ulicach Tokio. Ktoś wyznaczył nagrodę za głowę Emiki, a jej jedyną szansą na przeżycie są Zero i CzarnePłaszcze, jego bezwzględna ekipa. Wkrótce jednak Emika dowiaduje się, że Zero jest kimś więcej, niż mogłoby się wydawać – a jego ochrona ma swoją cenę.

Jak daleko posunie się Emika, uwikłana w sieć zdrady i obawiająca się o przyszłość wolnej woli, by pokonać mężczyznę, którego kocha?

 

Ekscytujący, naładowany akcją zastrzyk adrenaliny. Marie Lu swoich wyrazistych i pełnych determinacji bohaterów wrzuca w obmyślany w najdrobniejszych szczegółach świat nieskończonych możliwości.” – Leigh Bardugo, autorka cyklu Szóstka Wron

 

Warcross Marie Lu to książka jedyna w swoim rodzaju.To z jednej strony inteligentna, elegancka i niepozbawiona romantycznych elementów powieść, z drugiej zaś skrząca się barwami historia, w której akcja rozwija się w oszałamiającym tempie. Dosłownie pochłonęłam tę książkę – jest absolutnie fantastyczna.” – Sabaa Tahir, autorka Ember in the Ashes. Pochodnia w mroku

 

Wygospodarujcie trochę wolnego czasu, bo Warcross nie pozwoli wam się oderwać aż do ostatniej strony. Ta wciągająca, dynamiczna i pozwalająca się całkowicie zanurzyć w świecie przedstawionym powieść najpierw zabierze was na spacer po futurystycznym Tokio, a potem, za sprawą wynalazków technologicznych, pozwoli zwiedzać niesamowite światy wirtualne. Uniwersum stworzone przez Marie Lu pełne jest niebezpieczeństw, intryg i przyprawiających o zawrót głowy gameplayów.” – Amie Kaufman, autorka powieści Illuminae



Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 451

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (67 ocen)
37
21
8
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rokiki

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna 😄
10
Julix2272

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest bardzo wciągająca oraz interesująca zawiera ona bardzo dużo zwrotów akcji, które nie są wymuszone. Dla młodzieży jest idealna. Bardzo polecam przeczytać
00
Feyrami

Nie oderwiesz się od lektury

Po przeczytaniu 1 części miałam niedosyt, a druga część w 100% mi go zapełniła. Książka ta wzbudziławe mnie różne emocje, a wykreowani bohaterowie stali się dla mnie przyjaciółmi. Również wielki plusem jest zakończenie, autorka rozwiązała wszystkie wątki w doskonały sposób. Polecam wszystkim tą książę i mam nadzieję że ta historia pochłonie was jak mnie.
00
gollanei

Nie oderwiesz się od lektury

Tak jak pierwszy tom, tak i ta pozycja wciągnęła mnie w swój świat, przez co nie mogłam się oderwać
00

Popularność




DZIELNICA SHINJUKU

Tokio, Japonia

1

Osiem dni do ceremonii zakończenia Mistrzostw Warcrossa

KTOŚ MNIE OBSERWOWAŁ.

Czułam to. Przez cały czas towarzyszyło mi to niedające spokoju wrażenie, że jestem śledzona, że ktoś ani na chwilę nie spuszcza mnie z oczu. Sprawiało ono, że dostawałam gęsiej skórki, gdy przez zalane deszczem ulice Tokio szłam na spotkanie z drużyną Phoenix Riders. Idąc, co chwilę oglądałam się przez ramię. Sunęłam wśród niepowtrzymanej rzeki przechodniów w garniturach i z wielobarwnymi parasolami, kobiet w butach na wysokim obcasie i eleganckich płaszczach. Ludzie mijali mnie z pochylonymi głowami, lecz ciągle wyobrażałam sobie, że ukradkiem zerkają w moją stronę i śledzą każdy mój krok.

Może po prostu zaczynała mnie dopadać paranoja, której dorobiłam się w ostatnich latach, gdy pracowałam jako łowczyni nagród. Jesteś po prostu na zatłoczonej ulicy, nikt cię nie śledzi, powtarzałam sobie.

Od momentu gdy zadziałał algorytm Hideo, minęły trzy dni. Teoretycznie świat nigdy nie był bezpieczniejszy niż teraz. Każda osoba, która skorzystała, choćby raz, z soczewek kontaktowych wyprodukowanych przez Henka Games, powinna znajdować się teraz pod kontrolą Hideo – niezdolna do złamania prawa czy skrzywdzenia innej osoby.

Nowy system nie objął swoim działaniem tylko garstki użytkowników, którzy nadal korzystali z wersji beta soczewek. Między innymi mnie.

Wobec tego teoretycznie nie powinnam się obawiać, że ktoś mnie śledzi. No bo przecież algorytm nie pozwoli nikomu mnie skrzywdzić.

Jak tylko w głowie zaświtała mi ta myśl, moją uwagę przyciągnął tłumek zgromadzony wokół miejscowego posterunku policji. Zebrały się tam setki osób. Wiedziałam, co ich tam sprowadziło – wszyscy oni oddawali się w ręce policji za wszelkie wykroczenia, poczynając od najbardziej banalnych, jak niezapłacone bilety parkingowe, przez drobną kradzież, aż po morderstwa. Na całym świecie takie sceny były teraz na porządku dziennym.

Po chwili skoncentrowałam się na barykadzie, jaką policja ustawiła w poprzek ulicy. Piesi byli kierowani zastępczą trasą, wiodącą przez sąsiedni kwartał. Nieopodal dostrzegłam karetkę pogotowia; kogut błyskał, rozświetlając mury budynków i nosze ratunkowe, właśnie wnoszone do auta. Zauważyłam, że paru policjantów coś sobie pokazuje, wskazując na dach sąsiedniego gmachu. Było jasne, co tu przed chwilą zaszło – zapewne kolejny przestępca popełnił samobójstwo, rzucając się z dachu. Ostatnio bez przerwy słyszeliśmy o podobnych przypadkach.

Nie mogłam uwierzyć, że sama przyłożyłam rękę do tego wszystkiego.

Przełknęłam nerwowo ślinę i odwróciłam się w drugą stronę. Wiedziałam, że coś zmieniło się w oczach ludzi na ulicy – była to subtelna, lecz zasadnicza zmiana. Wyzierała z nich teraz dziwna pustka. Nie mieli pojęcia, że we wnętrzach ich umysłów po cichu operuje sztuczna dłoń, naginając ich wolę do własnych potrzeb.

Dłoń Hideo.

Ta myśl wystarczyła, żebym zatrzymała się w pół kroku na środku ulicy i zamknęła oczy. Zaciskałam i rozwierałam pięści. Samo wspomnienie jego imienia sprawiło, że serce zabiło mi żywiej. Jestem skończoną kretynką.

Jak to możliwe, że myśl o tym mężczyźnie budziła we mnie odrazę, a zarazem pożądanie? Jak to możliwe, że patrzyłam oniemiała na kolejkę ludzi stojących w strugach deszczu pod komendą policji i nie przeszkadzało mi to rumienić się na wspomnienie snu, w którym leżałam w łóżku Hideo, a moje dłonie pieściły jego plecy?

To już koniec. Zapomnij onim. Zmusiłam się, żeby otworzyć oczy, i ruszyłam dalej, próbując stłumić gniew.

Nim dotarłam do ogrzewanego wnętrza centrum handlowego Shinjuku, lało już jak z cebra. Neonowe światła przeglądały się w zalewanych wodą chodnikach.

Oczywiście urwanie chmury nie przeszkodziło w przygotowaniach do ceremonii zamknięcia Mistrzostw Warcrossa, mającej zakończyć tegoroczne rozgrywki. Dzięki moim soczewkom beta widziałam, że ulice i chodniki zostały oznaczone różnymi odcieniami szkarłatu i złota. Każda z dzielnic Tokio była teraz udekorowana w inny sposób, odpowiednio do barw klubowych drużyny cieszącej się największą popularnością w danym zakątku miasta. Na niebie trwał wirtualny pokaz fajerwerków. Ponieważ w Shinjuku kibicowano Phoenix Riders, sztuczne ognie układały się w kształt wstającego z popiołów feniksa – wspaniały ptak wyginał w łuk płomienną szyję i wznosił okrzyk zwycięstwa.

W ciągu najbliższego tygodnia wyłonionych miało zostać dziesięciu najlepszych graczy mistrzostw. W głosowaniu brali udział kibice z całego świata. Tych dziesięciu szczęśliwców weźmie udział w finałowym turnieju gwiazd, uświetniającym ceremonię zakończenia mistrzostw. Następnie czekał ich rok pławienia się w niewyobrażalnym luksusie, jaki zapewniał status największych celebrytów na świecie. A w przyszłym roku, na wiosnę, mieli znów stanąć w szranki, by stoczyć mecz otwierający kolejną edycję mistrzostw. Do takiego właśnie meczu zdołałam się włamać, zakłócając jego przebieg. Potem całe moje życie stanęło na głowie, a ja wylądowałam tutaj, w Tokio.

Ludzie paradowali dumnie po ulicach, poprzebierani w kostiumy sportowe swoich faworytów w tegorocznym Top Ten. Rozpoznałam parę sobowtórów Ashera, wystrojonych w kostium, w którym wystąpił podczas naszej rozgrywki w Białym Świecie. Ktoś przebrał się za Jenę, ktoś inny za Roshana. Niektórzy toczyli zażarte spory o to, co zaszło w wielkim finale. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś oszukał – w grze pojawiły się nadliczbowe dopalacze.

To akurat była moja sprawka, rzecz jasna.

Poprawiłam maskę, pozwalając, by moje tęczowe włosy wyślizgnęły się spod kaptura czerwonego płaszcza przeciwdeszczowego. Kalosze chlupotały przy każdym kroku na zalanym deszczem chodniku. Prawdziwą twarz ukrywałam za wirtualną nakładką, dzięki czemu przynajmniej użytkownicy Neurołącza, którzy spoglądali na mnie, widzieli kogoś zupełnie nieznanego. Jeśli zaś chodzi o nielicznych, którzy nie używali Neurołącza, miałam nadzieję, że moja maska wystarczy i stanę się nieodróżnialna od tłumu innych przebierańców na ulicach.

– Sugoi! – zawołał ktoś, a kiedy się odwróciłam, zobaczyłam przed sobą dwie dziewczynki o szeroko otwartych oczach. Obie szczerzyły zęby w uśmiechu i przypatrywały się moim włosom. Mówiły po japońsku, ale przed oczami momentalnie wyświetliło mi się wirtualne tłumaczenie ich słów na angielski: „O rany! Ale czadowy kostium Emiki Chen!”.

Na migi dały znać, że chciałyby zrobić mi zdjęcie. A ja szybko weszłam w rolę – ułożyłam dwa palce w kształt V, pozując do zdjęcia. Równocześnie zachodziłam w głowę: Czy wy dwie też znajdujecie się pod kontrolą Hideo?

Po chwili dziewczynki podziękowały mi ukłonami i rozpłynęły się w tłumie. Poprawiłam elektryczną deskorolkę, którą niosłam przewieszoną przez ramię. Udawanie siebie samej na razie wychodziło mi znakomicie. Ponieważ jednak w życiu trudniłam się tropieniem innych, czułam się teraz odkryta.

Wiadomość od Hammie wyświetliła się w postaci prześwitującego białego tekstu. Wystarczyła, żebym się rozluźniła. Uśmiechnęłam się mimo woli i przyspieszyłam kroku.

Jeszcze raz obejrzałam się przez ramię. Tak, niewątpliwie byłoby łatwiej. Szkopuł w tym, że gdy ostatni raz spotkałam się z kolegami i koleżankami z drużyny, niemal wszyscy zginęliśmy w wybuchu bomby podłożonej przez Zero.

Niemal mogłam usłyszeć, jak Hammie wzdycha z rezygnacją. Po chwili podesłała mi kolejny raz adres baru, w którym się umówiliśmy.

Przeszłam przez całe centrum handlowe i wyszłam z drugiej strony. Pstrokate kolory Shinjuku ustępowały tu miejsca ciemniejszym barwom Kabukichō, tokijskiej dzielnicy czerwonych latarni. Odruchowo naprężyłam mięśnie ramion. Kabukichō nie było wprawdzie uważane za szczególnie niebezpieczne miejsce – na pewno nie w porównaniu z nowojorską dzielnicą, w której wcześniej mieszkałam – jednak otoczenie działało mi tu na nerwy. Mury mijanych budynków pełne były ekranów, na których widać było piękne dziewczyny i przystojnych młodzieńców o postawionych na sztorc włosach. Kusili przechodniów, przyjmując wyzywające pozy. Prócz ekranów widziałam też jeszcze bardziej podejrzane reklamy, których sensu wolałam się nie domyślać.

Przy wejściach do mijanych barów stały wirtualne trójwymiarowe modelki. Odziane w skąpe kostiumy gestami nakłaniały przechodniów, by zajrzeli do środka. Kiedy rozpoznawały we mnie obcokrajowca, przestawały się mną interesować i koncentrowały na miejscowych, z których dało się wyciągnąć więcej forsy.

Mimo woli przyspieszyłam kroku. Żadna dzielnica czerwonych latarni nie mogła być całkowicie bezpiecznym miejscem.

Dałam nura w wąską uliczkę graniczną Kabukichō. Wiedziałam, jak nazywają się tego typu boczne pasaże – Alejki Oddających Mocz. Ridersi wybrali jedną z nich na dzisiejsze spotkanie, ponieważ na czas rozgrywek Warcrossa ten sektor miasta był niedostępny dla turystów. U wlotu i wylotu każdej z alejek stali potężnie zbudowani ochroniarze w garniturach. Z marsowymi minami przeganiali wszędobylskich przechodniów.

Na sekundę usunęłam przebranie, tak by mogli mnie zidentyfikować. Jeden z ochroniarzy, rozpoznając mnie, skłonił się i wpuścił mnie do środka.

Przy alejkach mieściły się maleńkie bary, w których serwowano sake, oraz stragany z japońskimi drobiowymi szaszłykami yakitori. Za zaparowanymi przeszklonymi drzwiami dostrzegałam graczy konkurencyjnych drużyn. Stali zwróceni tyłem do wejścia, tłocząc się wokół dymiącego grilla, i z ożywieniem komentowali wyświetlane na ścianach wywiady z innymi zawodnikami. Orzeźwiająca woń deszczu mieszała się tu z aromatem czosnku, pasty miso i smażonego mięsa.

Ściągnęłam płaszcz, otrzepałam go z wody i włożyłam do plecaka. Następnie skierowałam się do ostatniego przybytku. Bar, który mnie interesował, był nieco większy od pozostałych. Jego witryny wychodziły na spokojną, ogrodzoną z obu stron alejkę. Nad drzwiami rozwieszono wiśniowe latarenki. Wejścia strzegli postawni mężczyźni w garniturach. Jeden z nich na mój widok usunął się na bok i zaprosił gestem do środka.

Przeszłam pod latarenkami i przekroczyłam próg rozsuwanych szklanych drzwi. Momentalnie zderzyłam się z murem rozgrzanego powietrza.

 

Wizyta w Midnight Sense Bar! +500 punktów

Dzienna premia: +950 punktów

Poziom 36 / N120 064

 

Znalazłam się w przytulnym pomieszczeniu. Parę osób siedziało na stołkach przy barze, za którym kucharz właśnie nakładał do misek makaron ramen. Powitał mnie wesoło, kiedy podeszłam.

W tym samym momencie goście odwrócili się do mnie i zaczęli się witać.

Była wśród nich Hammie, w naszej drużynie grająca na pozycji łotrzyka. Roshan, tarczownik. Na jednym ze stołków siedział kapitan drużyny, Asher. Jego stylowy wózek inwalidzki stał złożony tuż za nim. Nie zabrakło nawet Tremaine’a, mimo że technicznie rzecz biorąc, występował on w barwach Demon Brigade. Chłopak siedział przy barze, z łokciami wspartymi o kontuar. Kiwnął mi głową zza pary buchającej z jego miski. Naprzeciwko niego siedział Roshan, bawiący się paciorkami bransoletki i ostentacyjnie ignorujący swojego byłego chłopaka.

Moja drużyna. Moi przyjaciele. Dziwne poczucie, że jestem obserwowana, towarzyszące mi przez całą drogę, teraz, gdy przyglądałam się ich twarzom, wreszcie zaczęło ustępować.

Hammie przywołała mnie gestem. Z wdzięcznością wślizgnęłam się na wolne miejsce obok niej. Kucharz szybko ustawił przede mną miskę gorącego makaronu, po czym cofnął się, nie chcąc nam przeszkadzać.

– Całe miasto świętuje – powiedziałam półgłosem. – Ludzie nie mają pojęcia, co zrobił Hideo.

Hammie zawiązała włosy w gruby koczek na czubku głowy. Następnie brodą wskazała wyświetlane na ścianie nagrania rozgrywki z meczu finałowego.

– Jesteś w samą porę – powiedziała. – Hideo zaraz ma coś ogłosić.

Utkwiłyśmy spojrzenia w ekranie, a Hammie nalała mi herbaty do filiżanki. Na ekranie ukazał się tłum reporterów spoglądających ku wielkiej scenie. Wszyscy zdawali się niecierpliwie czekać na pojawienie się Hideo. Na miejscu byli już Kenn, dyrektor kreatywny Warcrossa, oraz Mari Nakamura, dyrektor do spraw operacyjnych Henka Games. Oboje wymieniali szeptem jakieś uwagi.

Kiedy wreszcie na scenę wszedł Hideo, w sali zapanowało poruszenie. Idąc w kierunku swoich współpracowników, wygładził klapy marynarki. Witał się z mijanymi na scenie osobami, zachowując przez cały czas swobodny sposób bycia, będący jego znakiem rozpoznawczym.

Widziałam go wyłącznie na ekranie, jednak wrażenie i tak było piorunujące. Przez chwilę wydawało mi się, jakby Hideo we własnej osobie wszedł do baru, w którym siedzieliśmy. Patrzyłam teraz na tego samego chłopaka, w których podkochiwałam się przez całe życie; którego fotografie przeglądałam na nowojorskich stoiskach z prasą i którego twarz oglądałam niezliczoną ilość razy w telewizji. Na jego widok poczułam się nagle w upokarzający sposób bezbronna. Wpiłam palce w brzeg kontuaru, żeby nie dać po sobie poznać, co się ze mną dzieje.

Hammie była jednak zbyt spostrzegawcza. Posłała mi pełne współczucia spojrzenie.

– Nikt nie oczekuje, że już się z niego wyleczyłaś – powiedziała. – Wiem, że ten chłopak ma chrapkę na to, by rządzić całym światem. Ale to nie zmienia faktu, że w tym garniaku wygląda odjazdowo.

– Wszystko słyszałem – stwierdził Asher, spoglądając na nią spode łba.

– Ale ja wcale nie powiedziałam, że poszłabym z nim na randkę – zaznaczyła Hammie, po czym żartobliwie poklepała Ashera po policzku.

Patrzyłam, jak Hideo i Kenn gawędzą cicho. Zachodziłam w głowę, do jakiego stopnia Kenn i Mari są wtajemniczeni w plany Hideo. Czyżby cała firma od początku o wszystkim wiedziała? Czy w ogóle zdołałby utrzymać coś takiego w tajemnicy przed współpracownikami? I czy to możliwe, żeby taka armia ludzi zechciała uczestniczyć w czymś równie strasznym?

– Jak doskonale wiecie – zaczął przemowę Hideo – podczas finałów tegorocznych mistrzostw jedna z drużyn zagrała nieuczciwie. Aktywowano pewien nieprzewidziany element gry, który dał Phoenix Riders prowadzenie nad Drużyną Andromeda. Po przeanalizowaniu tych wydarzeń z naszym zespołem kreatywnym – tu zerknął znacząco na Kenna – doszliśmy do wniosku, że nie była to sprawka jednego z graczy, lecz raczej kogoś niebiorącego udziału w rozgrywce. Uznaliśmy, że wobec tego najuczciwszym rozwiązaniem będzie zorganizowanie meczu rewanżowego między obiema drużynami. Odbędzie się on za cztery dni. A cztery dni później będzie miała miejsce ceremonia zamknięcia Mistrzostw Warcrossa.

Jak tylko Hideo skończył mówić, w sali zawrzało. Asher odchylony na stołku ponuro spoglądał w monitor.

– A więc dzieje się to, czego się spodziewaliśmy – powiedział. – Dojdzie do oficjalnego rewanżu. Mamy trzy dni, żeby się przygotować.

Hammie z głośnym siorbnięciem wciągnęła do ust porcję makaronu.

– Oficjalny rewanż – powtórzyła bez entuzjazmu. – Nigdy jeszcze w historii mistrzostw nic podobnego nie miało miejsca.

– Ostatnie wypadki raczej nie przysporzyły fanów Phoenix Riders – zauważył Tremaine. Jakby na potwierdzenie jego słów z sąsiednich barów dobiegły gniewne okrzyki: „Oszuści!”.

– Nieraz już musieliśmy się mierzyć z niechęcią fanów – przypomniał Asher, wzruszając lekceważąco ramionami. – Prawda, Blackbourne?

Tremaine miał puste spojrzenie. Wszyscy spoglądaliśmy milcząco w ekran. Perspektywa nowego meczu w nikim nie budziła entuzjazmu. Gdyby tylko wszyscy ci dziennikarze wiedzieli, co tak naprawdę Hideo robił z ludźmi za pośrednictwem Neurołącza, nikt nie przejmowałby się powtarzaniem meczu.

Mam dość koszmarów dziejących się na świecie, powiedział mi kiedyś. Dlatego zamierzam wyrugować to zło.

– Cóż, jeśli wydarzenia ostatnich dni spędzają Hideo sen z powiek, potrafi się świetnie maskować – zauważył Roshan, przecierając twarz dłonią.

Tremaine tymczasem koncentrował się na czymś, co wyświetlało się w polu jego widzenia, a dla pozostałych było niewidoczne. Nerwowo bębnił palcami po stole. Jeszcze parę tygodni temu nie byłabym w stanie przebywać w jednym pokoju z tym człowiekiem. Teraz zresztą nadal niezbyt za nim przepadałam. Mimo woli przez cały czas spodziewałam się, że znów nazwie mnie Świeżynką. No ale przynajmniej był teraz po naszej stronie. A wszelka pomoc była dla nas na wagę złota.

– Znalazłeś coś? – zagadnęłam.

– Zdobyłem wiarygodne dane na temat liczby ludzi posługujących się nowymi soczewkami – wyjaśnił. Odchylił się na stołku i westchnął. – Korzysta z nich dziewięćdziesiąt osiem procent użytkowników.

Cisza, jaka zapadła po jego słowach, była niemal namacalna. Dziewięćdziesiąt osiem procent użytkowników znajdowało się teraz pod kontrolą algorytmu stworzonego przez Hideo. Od razu pomyślałam o długich kolejkach pod posterunkami policji, o taśmie policyjnej zagradzającej przejście. Kiedy próbowałam objąć myślą skalę tego, co się działo, zakręciło mi się w głowie.

– A co z tymi dwoma pozostałymi procentami? – wydusił z siebie Asher.

– To osoby, które nie zrezygnowały jeszcze z soczewek w próbnej wersji beta i nie zamieniły ich na nowszą wersję. Tylko one na razie są bezpieczne. – Tremaine potoczył wzrokiem po ludziach zebranych w barze. – Dotyczy to, oczywiście, również nas i niektórych graczy z innych drużyn, a więc tych zawodników, którzy dostali soczewki w wersji beta przed wypuszczeniem na rynek ostatecznej wersji. Podejrzewam, że dotyczy to także wielu osób w Mrocznym Świecie. No i niewielkiego odsetka światowej populacji, która w ogóle nie korzysta z Neurołącza. I tyle. Wszyscy pozostali są już w potrzasku.

Nikt nie kwapił się, by dodać cokolwiek do tego, co powiedział Tremaine. Wiedziałam, że my również nie będziemy mogli w nieskończoność korzystać z soczewek w wersji beta. Krążyły plotki, że w dniu ceremonii zamknięcia mistrzostw wszystkie stare modele automatycznie pobiorą plik, który zaktualizuje je do wersji z nowym algorytmem.

Ceremonia zamknięcia miała odbyć się za osiem dni.

– Zostało nam siedem dni wolności – oświadczył po chwili Asher. Wypowiedział na głos to, co wszystkim chodziło po głowie. – Jeśli ktoś marzy o napadzie na bank, teraz jeszcze ma szansę.

Zerknęłam na Tremaine’a.

– Udało ci się może dowiedzieć czegoś więcej na temat samego algorytmu?

Chłopak potrząsnął głową, po czym wyświetlił w powietrzu wirtualny ekran. Ukazał się na nim gąszcz żarzących się znaków.

– Nie mogę wpaść na żadną wzmiankę o algorytmie – wyjaśnił. Następnie wskazał parę linijek kodu. – Spójrzcie tutaj. To partia kodu odpowiedzialna za logowanie. Teoretycznie coś powinno być właśnie tutaj.

– Chcesz powiedzieć, że to niemożliwe, żeby znajdował się tu algorytm – domyśliłam się.

– Tak, to niemożliwe. Przypomina to oglądanie krzesła unoszącego się w powietrzu, mimo że nie widać, by było zawieszone na jakichś sznurkach.

Do identycznych wniosków doszłam sama po ostatnich nieprzespanych nocach. Poświęciłam je na przeszukiwanie wszelkich zakamarków kodu Neurołącza. Wszystko na próżno. Hideo w jakiś sposób musiał implementować swój nowy algorytm do soczewek, jednak nie byłam w stanie wskazać sposobu, w jaki tego dokonywał.

– Może jedyna droga do algorytmu wiedzie przez Hideo – westchnęłam z rezygnacją.

Na ekranie nadal trwała transmisja z wystąpienia twórcy Henka Games. Mężczyzna odpowiadał na pytania dziennikarzy. Miał poważny wyraz twarzy, lecz stał w dość swobodnej pozie, a fryzurę miał w modny sposób zmierzwioną. Prezentował się nienagannie, zresztą jak zawsze. Jakim cudem udawało mu się zachowywać spokój? Nachyliłam się do ekranu, jakby kierowana nadzieją, że ten krótki czas, jaki spędziliśmy razem, pozwoli mi przejrzeć jego myśli.

Nagle wrócił do mnie sen z ostatniej nocy. Mogłam niemal poczuć dłonie Hideo pieszczące moje nagie ramiona. We śnie miał rozluźnioną twarz. Przepraszam, szepnął do mnie. A potem przypomniałam sobie tamtą ciemną postać, która przypatrywała mi się z kąta pokoju. I roztrzaskujące się wokół nas szkło.

Z rozmyślań wyrwał mnie Tremaine.

– A co u ciebie? Masz jakieś wieści od Zero? Skontaktowałaś się z Hideo?

Wzięłam głęboki oddech i potrząsnęłam głową.

– Z żadnym z nich nie rozmawiałam. W każdym razie jeszcze nie.

– Ale nadal rozważasz ofertę Zero, prawda? – zagadnął Asher. Podpierał głowę jedną ręką i przyglądał mi się sceptycznie. Znałam to spojrzenie. Patrzył tak na mnie, ilekroć był w roli kapitana i zakładał, że zignoruję jego polecenia. – Nie rób tego. To pułapka.

– Ash, Hideo też okazał się pułapką – wtrąciła się Hammie. – I nikt z nas tego nie przewidział.

– No tak, ale Hideo przynajmniej nie wysadził w powietrze naszego domu – zauważył Asher. – Słuchajcie, nawet jeśli Zero faktycznie zależy na tym, by Emika pomogła mu powstrzymać Hideo, na pewno kryje się za tym coś jeszcze. Zero nie jest raczej typem przykładnego obywatela. Może się okazać, że współpraca z nim przyniesie nam więcej kłopotów niż korzyści.

Tremaine oparł łokcie na barze i zrobił zatroskaną minę. Taki widok wciąż był dla mnie nowością, jednak równocześnie przynosił otuchę. Dawał poczucie, że nie jestem sama.

– Jeśli będziemy działać razem, Em, może zdołamy się obejść bez pomocy Zero – powiedział. – Gdzieś muszą się kryć jakieś wskazówki dotyczące Sasuke Tanaki.

– Ten człowiek zniknął bez śladu – przypomniał Roshan. Mówił cichym, lecz zdecydowanym głosem, nawijając sobie na pałeczki długi makaron.

Tremaine uniósł na niego spojrzenie.

– Zawsze istnieje jakiś ślad.

W tym momencie, nie chcąc dopuścić, by wymiana zdań między Roshanem i Tremaine’em przybrała niezręczny obrót, do rozmowy znów wtrącił się Asher.

– A co ty na to, żebyś najpierw skontaktowała się z Hideo? Poinformujesz go, że dowiedziałaś się, że jego brat żyje. Wspomniałaś, że Hideo stworzył Warcrossa i algorytm ze względu na swojego brata, prawda? Czyli możemy założyć, że dla niego jest gotowy zrobić wszystko?

Oczami wyobraźni ujrzałam Hideo, który mi się przygląda. Wszystko robię zmyślą onim, powiedział przed paroma tygodniami, gdy siedzieliśmy w baseniku wypełnionym wodą z gorącego źródła i podziwialiśmy mrugające na niebie gwiazdy.

Hideo nawet wtedy rozmyślał o swoim algorytmie. Jego słowa, kiedy teraz się na nimi zastanawiałam, nabrały nowego znaczenia. Z wrażenia poczułam, jak kurczę się w środku. Wspomnienie, które jeszcze przed chwilą zdawało się emanować ciepłem, teraz przemieniło się w twardy lód.

– Oile Zero faktycznie jest jego bratem – stwierdziłam.

– Chcesz powiedzieć, że kłamał?

– Mówię tylko, że nie mamy stuprocentowej pewności – powiedziałam. Mieszałam makaron, nadal bez apetytu.

Hammie w zamyśleniu przechyliła na bok głowę. Wyobraziłam sobie, jak w błyskawicznym tempie przesuwa po planszy figury swoich umysłowych szachów.

– Może to ktoś, kto skradł tożsamość Sasuke. A teraz próbuje naprowadzić ludzi na błędny trop, posługując się imieniem nieżyjącego chłopca.

– Ghosting – szepnęłam. Znałam to pojęcie, bo kiedyś sama zrobiłam coś podobnego.

– Nie możemy poinformować Hideo, dopóki nie będziemy pewni, że to prawda – powiedziała Hammie. – W przeciwnym razie Hideo mógłby zrobić coś nieprzewidywalnego. Najpierw musimy zdobyć dowód, że Zero to faktycznie Sasuke.

W tym momencie Roshan wstał gwałtownie. Odsunięty przez niego stołek zazgrzytał na posadzce. Kiedy się obejrzałam, był już odwrócony do nas plecami i kierował się do przesuwnych szklanych drzwi.

– Ej! – zawołała za nim Hammie. – Wszystko w porządku?

Chłopak przystanął i odwrócił się do nas.

– Nic nie jest w porządku. Siedzimy tu, debatując nad tym, w jaki sposób Emi ma wpakować się w sytuację, którą może przypłacić śmiercią.

W barze zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Słowa Roshana wybrzmiewały w ciszy. Nigdy dotychczas nie słyszałam złości w jego głosie. Roshan potoczył wzrokiem po towarzyszach. Wreszcie jego spojrzenie spoczęło na mnie.

– Nie jesteś nic winna Hideo – powiedział łagodnym tonem. – Zrobiłaś to, do czego cię wynajęto. Nikt nie ma prawa oczekiwać od ciebie, żebyś brnęła w to jeszcze głębiej. Nie musisz poznawać przeszłości Zero, tego, co zaszło między nim a Hideo. I nie musisz poznawać jego planów odnośnie do Hideo.

– Emi jako jedyna z nas może… – zaczął Asher, ale Roshan wszedł mu w słowo.

– Nigdy nie przejmowałeś się tym, co jest dobre dla niej.

Ze zdziwienia uniosłam brwi.

– Roshanie – powiedział powoli Asher, bacznie mu się przyglądając.

Roshan nie zamierzał jednak spuścić z tonu. Mówił dalej przez zaciśnięte zęby:

– Słuchajcie, jeżeli drużynie Zero nadal zależy na powstrzymaniu Hideo, pozwólmy im. Niech obaj skaczą sobie do gardeł. Stańmy z boku i poczekajmy na rozwój wydarzeń. Em, nie musisz tego robić. A my nie mamy prawa cię do tego nakłaniać.

Nim zdążyłam zareagować, Roshan odwrócił się na pięcie i wyszedł z baru. Drzwi zasunęły się za nim bezszelestnie. Wszyscy w środku wypuścili długo wstrzymywane w płucach powietrze.

Hammie, kiedy na nią popatrzyłam, potrząsnęła głową.

– To dlatego, że on tu jest – powiedziała, wskazując Tremaine’a. – Jego obecność zupełnie wyprowadza Roshana z równowagi.

Tremaine odchrząknął, wyraźnie skrępowany.

– On miał rację – wydusił po chwili. – To znaczy wtedy, kiedy mówił o ryzyku.

Wpatrzyłam się w miejsce, w którym przed chwilą siedział Roshan. Przypomniałam sobie modlitewne paciorki na jego nadgarstku. Przed oczami nadal miałam wiadomość otrzymaną od Zero. Pobrałam ją teraz z archiwum i wyświetliłam w widoku wirtualnym. Drobniutkie białe litery układały się w tekst:

Hammie skrzyżowała ramiona na piersi i spytała:

– A dlaczego właściwie nadal chcesz w to brnąć?

– Losy świata to chyba wystarczająco dobra motywacja, co?

– Nie, jest coś jeszcze, o czym nam nie mówisz.

Poczułam, jak wzbiera we mnie złość.

– To wszystko, co teraz się dzieje, jest po części moją winą. Byłam w to bezpośrednio zamieszana.

Hammie nie przestraszyła się jednak gniewnego tonu w moim głosie.

– Ale przecież dobrze wiesz, że to nie twoja wina. W takim razie powiedz mi: dlaczego to robisz?

Wcale nie miałam ochoty o tym mówić. Kątem oka widziałam, że wirtualny profil Hideo podświetlił się na zielono. A zatem był już online. Najchętniej już w tej chwili nawiązałabym z nim kontakt przez Neurołącze.

Myśl, że ten facet nadal mnie pociąga, była przytłaczająca. Najwyraźniej w życiu każdego człowieka prędzej czy później pojawia się osoba, na punkcie której ma obsesję. W ciągu ostatnich tygodni miewałam co prawda przelotne romanse. A jednak…

Ten mężczyzna był dla mnie kimś więcej niż przelotną znajomością czy poszukiwanym, za którego dostaje się nagrodę. Był kimś, kto już na zawsze będzie związany z moją historią. Hideo, który skradł światu wolną wolę, to ten sam mężczyzna, który kiedyś tak bardzo opłakiwał śmierć brata, że na zawsze pozostało mu po tym siwe pasemko włosów w ciemnej czuprynie. Ten sam mężczyzna, który kochał swoich rodziców. Ten sam, który kiedyś wydźwignął mnie z ciemności i dał mi odwagę do snucia ambitniejszych marzeń.

Nie chciało mi się wierzyć, że jest po prostu potworem. Nie mogłam pozwolić, by zmienił się w niego w moich oczach. I to właśnie dawało mi impuls do działania – chciałam odnaleźć tego chłopca, którego poznałam. Odnaleźć bicie serca pod kłamstwem, w które zamienił swoje życie. Musiałam go powstrzymać, bo tylko w ten sposób mogłam go ocalić.

Kiedyś Hideo był tym, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Teraz nadszedł czas, żebym się zrewanżowała.

***

OPUŚCILIŚMY BAR grubo po północy. Deszcz ustał i teraz wszystko spowijała delikatna mgiełka. Na ulicach widać było jeszcze nielicznych przechodniów. Przed chwilą ogłoszono dwóch pierwszych zawodników, którzy wystąpią w meczu gwiazd. Ich wirtualne trójwymiarowe postacie wyświetlane były teraz pod każdą latarnią w mieście.

 

HAMILTON JIMÉNEZ z USA / PHOENIX RIDERS

PARK JIMIN z KOREI POŁUDNIOWEJ / BLOODHOUNDS

 

Hammie zerknęła przelotnie na skrót jej najlepszych zagrań, pokazywanych pod mijanymi przez nas latarniami.

– Powinnaś wrócić razem z nami – powiedziała, omiatając podejrzliwym spojrzeniem okolicę.

– Nic mi nie będzie – zapewniłam ją.

Jeśli faktycznie ktoś mnie śledził, lepiej unikać sytuacji, w jakich zacznie śledzić również moich kolegów i koleżanki z drużyny.

– Em, jesteśmy w Kabukichō.

Posłałam jej cierpki uśmiech.

– No i co z tego? Większość tych ludzi i tak jest już poddana działaniu algorytmu Hideo. Czego tu się bać?

– Bardzo zabawne – odparła z irytacją Hammie.

– Słuchaj, po prostu uważam, że nie powinniśmy dzisiaj poruszać się całą grupą po mieście. Dobrze wiesz, że to czyni z nas kusząco łatwy cel, niezależnie od algorytmu. Jak tylko dotrę do hotelu, zadzwonię do ciebie.

Hammie chyba się zorientowała, że spieranie się ze mną mija się z celem. Jej usta wykrzywiły się w grymasie frustracji, jednak już po chwili się zreflektowała. Skinęła mi na pożegnanie głową i zaczęła się oddalać.

– A tylko spróbuj nie zadzwonić – rzuciła mi przez ramię i pomachała ręką.

Patrzyłam, jak podchodzi do pozostałych i cała grupa rusza ku stacji metra, niedaleko której czekał na nich samochód. Spróbowałam wyobrazić ich sobie jako zwyczajnych ludzi, zanim jeszcze stali się sławni. Kiedy przybyli po raz pierwszy do Tokio, pewnie czuli się na tyle anonimowi, żeby jeździć metrem. Ciekawe, czy doskwierała im samotność.

Kiedy znikli w mgiełce, ruszyłam w przeciwną stronę.

Byłam przyzwyczajona do przemieszczania się w pojedynkę, jednak tej nocy, gdy zabrakło wokół mnie przyjaciół, z jakiegoś powodu poczułam się dojmująco samotna. Wcisnęłam dłonie do kieszeni i maszerowałam przed siebie. Próbowałam nie zwracać uwagi na wirtualnego modela, który właśnie z uśmiechem zbliżał się do mnie, żeby zaprosić do jednego z licznych w okolicy klubów dla pań.

– Nie, dzięki – rzuciłam. Model natychmiast zniknął i pojawił się na nowo przy wejściu do klubu, wypatrując kolejnej potencjalnej klientki.

Nie przerywając marszu, schowałam włosy pod kaptur. Jeszcze tydzień temu pewnie nie szwendałabym się po ulicach sama, lecz w towarzystwie Hideo. Obejmowałby mnie w talii, na ramiona narzuciłby mi swój płaszcz. Może śmiałby się w reakcji na coś, co przed chwilą powiedziałam.

Teraz jednak byłam tu sama jak palec. Szłam, brnąc przez brudne kałuże i wsłuchując się w chlupot pod nogami. Zewsząd dobiegały dźwięki wody ściekającej z reklam i okapów. Nie mogłam się przez to skoncentrować, bo przypominały mi stukot czyichś kroków. Znowu powróciło wrażenie, że jestem śledzona.

Do moich uszu dobiegał stały, wibrujący pomruk. Przystanęłam na chwilę na skrzyżowaniu i przechyliłam głowę najpierw w jedną stronę, potem w drugą, dopóki dzwonienie nie ustało.

Zerknęłam znów na podświetloną na zielono ikonę profilu Hideo w moim wirtualnym widoku. Zachodziłam w głowę, gdzie może teraz być i co porabia. Wyobraziłam sobie, że nawiązuję z nim kontakt i jego wirtualna postać zjawia się przede mną. Wróciły do mnie pytania Ashera: a co, gdybym powiedziała Hideo o tym, że Zero łączy coś z jego bratem? Może powinnam sprawdzić, jak zareaguje, nie przejmując się tym, czy Zero mówił prawdę?

Zaraz jednak się zreflektowałam i zrugałam w myślach – po prostu szukałam pretekstu, żeby znów usłyszeć jego głos. Zamiast tego powinnam nabrać do niego dystansu i postrzegać to wszystko jako pracę. Być może wówczas zduszę w sobie potrzebę bycia blisko niego.

Po chwili w moich uszach znowu rozległ się ten dziwny szum. Przystanęłam i tym razem zaczęłam się w niego uważnie wsłuchiwać. Nic. Na ulicy oprócz mnie znajdowało się tylko kilka osób. Stanowiły jedynie nieokreślone sylwetki. Może ktoś próbuje zhakować mój system, zastanowiłam się. Momentalnie przystąpiłam do skanowania systemu Neurołącza, żeby upewnić się, czy wszystko jest w porządku. Skanowanie przebiegało bez zakłóceń, pasek postępu przesuwał się w moim polu widzenia.

Dopiero gdy program zaczął sprawdzać otrzymane wiadomości, stało się coś dziwnego.

W miejsce tekstu programu diagnostycznego pojawiło się pojedyncze zdanie:

W tym samym momencie poczułam, jak włosy jeżą mi się na karku. Nadawcą był Zero.

2

OBRÓCIŁAM SIĘ błyskawicznie wokół własnej osi, omiatając wzrokiem sylwetki przechodniów. Ponieważ w powietrzu nadal unosiła się mgiełka, pstrokate światła odbijające się w kałużach wydawały się niewyraźne. Nagle wszystkie okoliczne latarnie zaczęły mi przypominać sylwetki czających się ludzi. Odległy stukot kroków wydawał się przybliżać właśnie do mnie.

Czyżby Zero był gdzieś tutaj? Czy obserwuje mnie w tej chwili? Byłam niemal pewna, że zaraz zobaczę za sobą jego znajomą postać. Obcisłą zbroję i czarny nieprzezroczysty kask.

Jednak nikogo tam nie było.

– Minęło dopiero kilka dni – szepnęłam, a moje słowa natychmiast zamieniły się w pisany tekst. – Musisz dać mi trochę czasu do namysłu.

Na chwilę strach ustąpił miejsca złości. Zazgrzytałam zębami i przyspieszyłam kroku.

– Może w ten sposób chcę ci dać do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana twoją propozycją?

– Wcale.

– Może dlatego, że wcześniej próbowałeś mnie zabić.

Po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz.

– Na pewno próbujesz nakłonić mnie do przyjęcia oferty? Bo jeśli tak, to kiepsko ci idzie.

Bawił się ze mną, jak zawsze. Jednak coś w jego słowach sprawiło, że mnie zmroziło. Nagle uświadomiłam sobie, że Zero może w tej właśnie chwili hakować moje osłony. Albo jest już w środku systemu i teraz przegląda moje pliki, przegląda mnie. Kiedyś bez trudu wykradł wspomnienia o moim ojcu. Mógł przecież ponownie pokusić się o coś takiego.

– Jedynym zagrożeniem, z jakim musiałam się mierzyć, byłeś ty.

Nagle moim oczom ukazał się widok Kryjówki Piratów. Zmiana była tak gwałtowna, że z wrażenia odskoczyłam do tyłu. Jeszcze sekundę temu byłam na ulicy, teraz zaś znajdowałam się pod pokładem pirackiego okrętu.

Tremaine miał rację – sporo osób w Mrocznym Świecie nadal korzystało z soczewek w wersji beta. Gdyby używali ostatecznej wersji, algorytm Hideo nigdy nie pozwoliłby im na przyjście tutaj. Na okręcie było tłoczno od wirtualnych awatarów. Wszyscy cisnęli się wokół szklanego cylindra umiejscowionego na środku kryjówki. Na ekranie wyświetlano stawki w loterii zabójstw.

Pięłam się spojrzeniem w górę listy. Niektóre nazwiska były znajome – szefowie gangów i bossowie mafii, politycy, paru celebrytów. Wtem…

Moje nazwisko. Emika Chen. Byłam na samym szczycie listy. Tuż obok mojego nazwiska wyświetlała się wysokość nagrody – opiewała na pięć milionów banknotów.

Płacono pięć milionów za zamordowanie mnie.

– Chyba żartujesz – wydusiłam.

Już w następnej chwili Kryjówka Piratów znikła równie niespodziewanie, jak się pojawiła. Znów stałam na ulicy Kabukichō.

Wiadomości od Zero nadchodziły teraz jedna za drugą.

Momentalnie stężałam, napinając wszystkie mięśnie. Wiedziałam, jaki los spotyka osoby, których nazwiska figurują na tej liście. Przy tak wysokiej nagrodzie niemal zawsze dochodziło do zabójstwa.

Przez ułamek sekundy pożałowałam, że algorytm Hideo nie działa jeszcze na wszystkich. Szybko jednak odepchnęłam tę myśl.

– Skąd mogę wiedzieć, że sam ich na mnie nie nasłałeś? – spytałam szeptem.

Samochód? Może w takim razie wcale nie miałam paranoi i słusznie podejrzewałam, że ktoś mnie śledzi? Zero najwyraźniej obserwował mnie, może przewidział, jaką trasę wybiorę po rozstaniu z Ridersami.

Rozejrzałam się spłoszona wkoło. A co, jeśli Zero tylko ze mną pogrywa? Może to po prostu kolejna z jego gierek? Wyświetliłam katalog kontaktów i spróbowałam nawiązać połączenie z Asherem. Może byli jeszcze niedaleko i mogliby mnie stąd zabrać. Przecież oni…

Nie zdołałam dokończyć tej myśli. Gdzieś z tyłu rozległ się huk wystrzału. Coś przemknęło ze świstem centymetry od mojej szyi i wbiło się w mur.

Pocisk. Ktoś do mnie strzelił. Natychmiast ogarnęła mnie groza.

Rzuciłam się na ziemię. Jakiś przechodzień z krzykiem pobiegł ulicą. Zostałam sama. Zerknęłam przez ramię, wypatrując moich przeciwników. I tym razem faktycznie dostrzegłam jakiś cień na tle budynku. Kształt zdawał się drżeć w ciemności. W następnej sekundzie zarejestrowałam jakiś ruch po przeciwnej stronie ulicy. Poderwałam się z ziemi.

I wtedy padł kolejny strzał.

Bałam się, że panika, która mnie teraz ogarnęła, przyćmi wszystko inne. Dźwięki docierały do mnie dziwnie przytłumione, jakbym znalazła się pod wodą. W mojej karierze łowczyni nagród nieraz już słyszałam, jak brzmią uderzenia policyjnych kul, odbijających się rykoszetem od ścian. Intensywność uczuć, które mnie zalały, była jednak czymś zupełnie nowym. Teraz to ja byłam celem.

Czy to Zero ich nasłał? Ale po co w takim razie kazałby mi uciekać? Sam powiedział, że grozi mi niebezpieczeństwo. Po co by to robił, jeżeli to on stałby za atakiem?

Myśl, ponagliłam się.

Podbiegłam do muru i przylgnęłam do niego plecami. Rzuciłam na ziemię deskorolkę i wskoczyłam na nią, wbijając się w nią piętami. Deska wystrzeliła do przodu, wydając z siebie głośny świst. Zero twierdził, że za następnym skrzyżowaniem czeka na mnie samochód. Ukucnęłam, sunąc na desce, tak bym mogła przytrzymać się jej z obu stron, po czym pomknęłam w głąb ulicy.

Kolejny strzał. Pocisk, musnąwszy mi nogę, trafił w deskę. Zaraz po nim następny, który pozbawił ją jednego z kółek.

Zeskoczyłam, gdy deska gwałtownie skręciła i wpadła na mur. Przeturlałam się po ziemi, ale szybko poderwałam się znów na nogi. Okazało się jednak, że jeden z moich adidasów zaklinował się w szparze w chodniku. Potknęłam się i upadłam. Za sobą słyszałam zbliżające się kroki. Zacisnęłam oczy, ponownie próbując się podnieść. Wiedziałam, że lada chwila poczuję oślepiający ból, gdy kula przewierci mnie na wylot.

– Za rogiem. Biegnij.

Odwróciłam szybko głowę w stronę, z której dobiegł ten głos.

I wtedy w ciemności dojrzałam dziewczynę przykucniętą tuż obok mnie. Skrywała się w cieniu, czarną czapeczkę z daszkiem miała nasuniętą głęboko, tak że zasłaniała jej twarz. Usta pomalowała czarną pomadką. Stalowe spojrzenie szarych oczu utkwiła w dwóch mrocznych sylwetkach nadbiegających z głębi ulicy. W dłoni ściskała pistolet. Zwróciłam uwagę na czarną bransoletkę na jej nadgarstku. Byłam pewna, że ta ozdoba jest prawdziwa, ale już w następnej sekundzie błękitne falowanie na jej powierzchni zdradziło, że patrzę na wirtualny obraz. Dziewczyna zdawała się z niezwykłą lekkością balansować na nogach, tak jakby lada chwila miała wznieść się w powietrze i odlecieć. Miała spokojny wyraz twarzy.

Jeszcze sekundę wcześniej byłam tu sama. Miałam wrażenie, jakby ta dziewczyna zmaterializowała się przy mnie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Rzuciła mi szybkie spojrzenie.

– Ruszaj!

Jej głos był niczym trzask bicza.

Nie wahałam się już ani sekundy dłużej. Puściłam się biegiem ku skrzyżowaniu.

Dziewczyna tymczasem wyprostowała się i ruszyła na jednego z zakapturzonych zabójców. Szła ku niemu, nadal zachowując ten przedziwny spokój. Kiedy zabójca nakierował na nią broń, ona wykonała błyskawiczny unik. Kula przemknęła obok jej ciała, a w tym czasie dziewczyna wzniosła już swój pistolet do strzału. Poruszała się tak szybko i płynnie, że jej obraz stawał się niewyraźny. Dobiegłam już do rogu i obejrzałam się akurat w momencie, gdy wystrzelona przez nią kula utkwiła w barku jednego z zabójców. Impet uderzenia zwalił mężczyznę z nóg.

Kim, u diabła, była ta panna?

Zero nie wspominał o żadnych pomocnikach. Może zatem ta dziewczyna w żaden sposób nie była z nim związana? A może to po prostu jeszcze jeden z nasłanych na mnie zabójców i tylko próbuje dobrać mi się do skóry, udając, że mnie ratuje?

Dotarłam już do galerii handlowej. Lawirowałam teraz pośród tłumu zdezorientowanych ludzi, kierując się ku schodom, które miały mnie zwieźć na dolne piętro. W myśli powtarzałam sobie słowa Zero: Poziom –1. Słyszałam zawodzenie policyjnych syren; dobiegało z ulicy, na której byłam jeszcze przed chwilą. Jak to możliwe, że policja dotarła tam tak szybko?

Po chwili przypomniałam sobie przechodnia, który z krzykiem uciekł, gdy padł pierwszy strzał. Jeśli korzystał z nowych soczewek zsynchronizowanych z algorytmem, wówczas jego reakcja w sposób automatyczny, za pośrednictwem Neurołącza, mogła zaalarmować policję o ulicznej strzelaninie. Czy to jednak możliwe? W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby Hideo zaimplementował w soczewkach taką funkcję.

Zjechałam na dół i wypadłam przez wyjście ewakuacyjne. I dopiero wtedy odkryłam, że szarooka dziewczyna też tu jest i biegnie obok mnie. Otwierałam już usta, żeby spytać ją, jak to możliwe. Potrząsnęła jednak głową, dając mi do zrozumienia, że na pytania przyjdzie czas.

– Nie teraz. Pospiesz się – poleciła zdawkowo. Nie pozostawało mi nic innego, jak posłusznie wypełniać jej polecenia.

Kiedy biegłyśmy, starałam się na bieżąco analizować informacje, jakie mogłam pobrać na jej temat. Szybko jednak odkryłam, że są nad wyraz skąpe. Podobnie jak ja ukrywała się pod fałszywą tożsamością. Wokół jej postaci wyświetlały się różne profile, ale wszystkie były puste albo wprowadzające w błąd. Wszystkie jej ruchy zdradzały determinację, która sugerowała, że uliczne walki nie są dla niej niczym nadzwyczajnym.

Ale jakie właściwie przyświecały jej intencje? Pomagała ściganemu człowiekowi wdostaniu się wbezpieczne miejsce? Czy może prowokowała go, by ku własnej zgubie szedł za nią?

Na samą myśl skrzywiłam się. Nie mogłam sobie pozwolić na takie ryzyko. Jeżeli ta dziewczyna faktycznie prowadziła tylko rozgrywkę z konkurencyjnymi łowcami, powinnam poczekać na sprzyjający moment i dać nogę.

Podziemne piętro galerii handlowej zostało zaprojektowane jak działy kosmetyczne galerii nowojorskich, tyle że tutaj wszystkie stoiska oferowały przeróżne ciasta, musy i czekoladki. Słodycze były tak pięknie zapakowane, że bardziej przypominały biżuterię. Światła zostały przygaszone, całe piętro zamknięto już na noc.

Pędziłam ciemnymi alejkami za dziewczyną. W pewnym momencie zbliżyła się do jednej z wystaw z ciastami i łokciem stłukła szybę.

Nad naszymi głowami zawyła syrena alarmowa.

Zadowolona sięgnęła do środka i porwała jedno maleńkie ciasteczko mochi, udekorowane złotymi odłamkami. Strząsnęła drobinki szkła, po czym wrzuciła ciastko do ust.

– Co ty wyprawiasz? – zawołałam, próbując przekrzyczeć hałas.

– Toruję nam drogę ucieczki – wyjaśniła z pełnymi ustami. Wskazując niecierpliwym ruchem na sufit, dodała: – Alarm powinien ich wystraszyć, przynajmniej niektórych.

Zacisnęła mocniej palce na uchwycie pistoletu, uniosła drugą rękę i wykonała nią serię dyskretnych gestów. W tym samym momencie w moim polu widzenia ukazało się okienko zaproszenia.

 

Połączyć z [puste]?

 

Po chwili wahania zaakceptowałam zaproszenie. W moim polu widzenia natychmiast pojawiły się neonowozłote linie, które wskazywały nam dalszą drogę.

– Jeśli się rozdzielimy, kieruj się tymi oznaczeniami – rzuciła przez ramię.

– Jak mam się do ciebie zwracać?

– Czy to naprawdę takie ważne w tej chwili?

– Jeżeli ktoś mnie zaatakuje i stracę cię z oczu, będę wiedziała, jakiego imienia użyć, żeby zawołać cię na pomoc.

Dziewczyna odwróciła się do mnie. Na jej twarzy zjawił się uśmiech.

– Mam na imię Jax – powiedziała, nie przerywając marszu.

W tym samym momencie przed nami zjawił się jakiś szkarłatny kształt, skryty częściowo za jedną z kolumn. Jax skierowała na niego spojrzenie, nadal nie zwalniając kroku.

– Padnij – poleciła, unosząc broń. W następnej chwili nacisnęła spust.

Rzuciłam się na ziemię. Szkarłatny przeciwnik momentalnie odpowiedział ogniem, siejąc kulami po kolumnach. Musiał trafić witrynę wystawową, bo roztrzaskała się i posypała szklaną fontanną na ziemię. Dzwoniło mi w uszach. Jax nadal poruszała się w ten sam zdecydowany sposób co dotychczas. Zwinnie schodziła z linii strzału, odciągała kurek pistoletu, celowała i naciskała spust. Biegłam za nią ile sił w nogach, z głową opuszczoną i wtuloną w ramiona.

Wokół niej ze świstem przelatywały kule, na co reagowała ciągłymi zmianami ułożenia ciała. Przerzucała przy tym broń z jednej ręki do drugiej. I odpowiadała ogniem.

Wreszcie jedna z jej kul dosięgła celu. Usłyszałyśmy jęk bólu. Kiedy wyjrzałam zza witryny, zobaczyłam, jak przeciwnik w czerwieni osuwa się na ziemię. Złota linia wskazująca nam drogę ucieczki skręcała ostro w prawo. Zanim skierowałyśmy się w tę stronę, Jax podeszła zdecydowanym krokiem do postaci leżącej na posadzce.

Wycelowała pistolet i posłała jeszcze jedną kulę.

Ciałem zabójcy wstrząsnęły konwulsje, a w następnej sekundzie mężczyzna znieruchomiał.

Huk tego ostatniego wystrzału rozlegał się echem w moim umyśle, przypominając zmarszczki na powierzchni jeziora. Widziałam krew rozpryśniętą na ścianie, czerwoną kałużę zbierającą się wokół ciała. Straszną ranę ziejącą w czaszce zabitego.

Nagle zebrało mi się na wymioty, poczułam skurcz żołądka. Było już za późno, bym zdołała to powstrzymać. Osunęłam się na kolana i zwymiotowałam na posadzkę wszystko, co niedawno zjadłam na kolację.

Jax stanowczym gestem podniosła mnie z ziemi.

– Uspokój się. Chodź za mną – nakazała. Ruchem głowy wskazała kierunek, w którym miałyśmy się posuwać.

Mój umysł raz za razem odtwarzał wspomnienie mokrej plamy krwi na ścianie. Zabiła tego człowieka bez mrugnięcia okiem. Ta dziewczyna jest do tego przyzwyczajona. Pomyślałam, że powinnam jej się wyrwać, zaraz jednak się zreflektowałam – przecież Jax stanęła w mojej obronie, no i nie próbowała mnie zabić. Czyżby za dostarczenie mnie żywcem zleceniodawcy płacono wyższą nagrodę?

Na usta cisnęły mi się tysiące pytań, jednak zdusiłam je wszystkie i zmusiłam się, by nadal chwiejnie posuwać się za nią. Wkoło nas zapanowała teraz cisza, dało się słyszeć jedynie nasze kroki. Domyślałam się, że na górnym piętrze galerii handlowej nadal wyją syreny karetek i policji. Niewykluczone też, że ktoś już natknął się na ciało zastrzelonego przez Jax zabójcy.

Miałam wrażenie, że sekundy dłużą się niczym godziny. W końcu jednak dotarłyśmy do celu – złota linia prowadziła do wąskich drzwi jakiegoś składziku i tam się urywała.

Jax wpisała kod na panelu przy drzwiach. Zapaliła się zielona dioda, rozległ się sygnał dźwiękowy i drzwi się otworzyły. Dziewczyna zachęciła mnie gestem, żebym wślizgnęła się do środka.

Wnętrze niczym nie różniło się od typowego pomieszczenia gospodarczego. Wypełnione było od podłogi po sufit drewnianymi skrzyniami i pudłami. Jax oparła się o ścianę i zaczęła przeładowywać broń.

– Nie mogłyśmy użyć zwykłego wyjścia – rzuciła półgłosem. – Policja postawiła tam barykadę, blokując nam dostęp do samochodu. Dlatego pójdziemy tą drogą.

Samochód, przypomniałam sobie. Może zatem ta dziewczyna faktycznie współpracowała z Zero.

Przycupnęłam w kącie pomieszczenia i zacisnęłam powieki. W gardle nadal czułam ohydny, kwaśny smak wymiocin. W głowie echem rozbrzmiewał mi huk wystrzału. Żeby się uspokoić, powoli wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze. Próbowałam skupić się na widoku broni w ręku dziewczyny, dłonie jednak nie przestawały mi dygotać, mimo że z całej siły zaciskałam pięści. Nie udawało mi się zebrać myśli – ilekroć próbowałam się skoncentrować, zdawały się rozpierzchać na wszystkie strony.

Jax musiała zauważyć, w jakim jestem stanie, bo podeszła i ujęła mnie pod brodę dłonią w skórzanej, poplamionej krwią rękawiczce. Nie do wiary – ta dziewczyna przed chwilą pozbawiła kogoś życia, a mimo to wydawała się całkowicie spokojna. Przez głowę przeleciała mi myśl, że może teraz nadszedł moment, gdy zmiażdży mnie niczym muchę.

– Hej – powiedziała, spoglądając mi głęboko w oczy. – Nic ci nie dolega.

– Wiem o tym – odparłam drżącym głosem, odsuwając się od niej.

– To dobrze.

Sięgnęła do tyłu i zza pasa wyciągnęła drugi pistolet, po czym rzuciła mi go bez żadnego ostrzeżenia.

Schwyciłam niezręcznie nadlatującą broń.

– Chryste – zawołałam, trzymając pistolet przed sobą w dwóch palcach. – I co niby miałabym z tym robić?

– Kiedy zajdzie taka potrzeba, możesz z niego strzelać – zasugerowała.

Ponieważ nadal wpatrywałam się w nią szeroko otwartymi oczami, Jax, wyraźnie zniecierpliwiona, odebrała mi pistolet. Wetknęła go sobie z powrotem za pas, po czym skupiła się ponownie na przeładowywaniu swojej broni – usuwała teraz z magazynku łuski po zużytych nabojach.

– Nigdy wcześniej nie strzelałaś?

– Nie z prawdziwej broni.

– Nie widziałaś, jak ktoś ginie?

Potrząsnęłam bez słowa głową.

– Sądziłam, że jesteś łowczynią nagród.

– Bo jestem.

– Łowcy nagród znają się na tych sprawach.

– Na zabijaniu?

– No tak.

– Do moich zadań należało ujmowanie żywych celów, a nie dziurawienie im czaszek – wyjaśniłam, przypatrując się, jak ładuje nowe pociski do magazynka. – Może wyjaśnisz mi, o co w tym wszystkich chodzi? Przysłał cię Zero?

Jax wsunęła naładowany pistolet do kabury. Spoglądając na mnie niemal ze współczuciem, rzuciła:

– Słuchaj, Emiko Chen… Tak się nazywasz, dobrze pamiętam? Najwyraźniej nie masz zielonego pojęcia, w co się wpakowałaś. – Nie czekając na moją reakcję, sięgnęła do jednego ze swoich butów i wyciągnęła z niego nóż. – Spotkałaś się dzisiaj na kolacji z zawodnikami Phoenix Riders, zgadza się?

– Śledziłaś mnie?

– Obserwowałam – poprawiła Jax, przechodząc na drugą stronę składziku. Przesunęła kilka stert skrzyń, odsłaniając kryjące się za nimi drzwi. Bardzo łatwo było je przeoczyć, stanowiły jedynie prostokąt zarysowany na ścianie. Dziewczyna wsunęła ostrze noża w szparę i zaczęła ją podważać. – Błagam, nie mów, że muszę ci wszystko tłumaczyć.

– Może zacznijmy od tego, co wydarzyło się przed chwilą – zaproponowałam, krzyżując ramiona na piersi. W ten sposób łatwiej było mi ukryć drżenie rąk, a dodatkowo taka postawa dodawała mi odwagi. Miałam wrażenie, że okazywanie słabości przed tą dziewczyną może się dla mnie źle skończyć.

– Właśnie uratowałam cię przed zabójcami, którzy chcieli twojej głowy – stwierdziła Jax, wymierzając we mnie nóż. – Zero ostrzegał cię przed nimi.

To, że potwierdziła moje obawy dotyczące tego, że ci ludzie naprawdę chcieli mnie zabić, podziałało na mnie niczym kubeł zimnej wody.

– A więc to on cię przysłał?

Jax skinęła głową.

– Podejrzewam, że niektórzy z zabójców działali razem. Wydawali się świetnie zgrani: zakradali się do ciebie po obu stronach ulicy, no i obstawili też podziemne piętro galerii handlowej. Wygląda to na skoordynowane działanie. Obawiam się jednak, że na tym nie koniec, przyjdą następni. Dopóki w Kryjówce Piratów oferują za zabicie ciebie okrągłą sumkę, zabójcy nie dadzą ci spokoju.

Podeszła do mnie i wsunęła mi do ręki jakiś metalowy przedmiot.

– Potrzymaj.

Następnie wróciła do sekretnych drzwi i znów skupiła się na podważaniu ich nożem wzdłuż szczeliny.

– Dlaczego komuś tak zależy na mojej śmierci? – spytałam wstrząśnięta.

– A co, twoja znajomość z Hideo Tanaką to za mało? – Jax sapnęła, gdy ostrze zaklinowało się w szczelinie. – Ludzie sądzą, że wszystkie niedociągnięcia w tegorocznych rozgrywkach mają związek z twoim włamaniem do meczu podczas uroczystego otwarcia mistrzostw oraz z twoim romansem z Hideo. Krążą również plotki, że to ty, nie mogąc się pogodzić z faktem, iż usunięto cię z drużyny, wpisałaś do programu Warcrossa kod umożliwiający oszustwo w starciu finałowym. – Wzruszywszy ramionami, dodała po chwili: – W sumie to trudno im odmówić słuszności.

– I za to chcą mojej głowy? – spytałam, czując, jak ze złości gotuje się we mnie krew.

– Podejrzewam, że jest mnóstwo hazardzistów, którzy utopili gigantyczne sumy, obstawiając finały. W każdym razie musisz się liczyć z tym, że przez jakiś czas zabójcy nie dadzą ci spokoju. Dlatego właśnie powinnaś się trzymać blisko mnie.

Zdołała w końcu wyciągnąć nóż, ale już po chwili wsadziła go w inną szczelinę i próbowała podważyć.

Zero. Dotąd tylko Hideo potwierdził mi istnienie tego człowieka.

– Dlaczego cię przysłał?

Jax zdjęła czarną czapkę, pod którą skrywały się krótkie, srebrne włosy.

– A te powody, które wymieniłam, ci nie wystarczą? Nie chciał dopuścić, by kule zabójców zrobiły z ciebie sito. A tak nawiasem mówiąc, to nie ma sprawy, nie masz za co dziękować.

Zatem kiedy Zero mnie ostrzegł, mówił prawdę.

– Ale… czym ty właściwie się zajmujesz?

Jax zerknęła na mnie przelotnie.

– Żeby pokrzyżować szyki jednemu zabójcy, potrzeba drugiego, nie sądzisz?

Zabójczyni. W sumie ta rewelacja nie powinna mnie dziwić, zwłaszcza po tym, czego przed chwilą byłam świadkiem. Mimo woli wróciło jednak do mnie wspomnienie Kryjówki Piratów w Mrocznym Świecie i zgrai zabójców wpatrzonych w stawki loterii. Milczących i cierpliwych niczym śmierć. Niewykluczone, że Jax była jedną z nich.

– A zatem pracujesz dla Zero, tak? – upewniłam się, przełknąwszy nerwowo ślinę. – Należałaś do jego zespołu odpowiedzialnego za próby sabotowania Warcrossa?

Odpowiedziała po chwili namysłu:

– Można i tak to ująć. Oboje należymy do CzarnychPłaszczy.

CzarnePłaszcze.

Przypomniałam sobie teraz przeróżne ugrupowania, z jakimi zetknęłam się podczas eskapad do Mrocznego Świata. Oczywiście wśród nich były te największe – Niszczyciele, Anonymous – o których wiedzieli nawet zwykli zjadacze chleba. Ale nie brakowało tam również pomniejszych gangów, które dopiero pracowały na swoją złą sławę.

Z nazwą CzarnePłaszcze jeszcze nigdy się nie zetknęłam. Nie miałam pojęcia, jak duża jest to grupa, czym się zajmuje ani jakie cele jej przyświecają, a to mogło oznaczać, że stanowi znacznie większe zagrożenie. Najwidoczniej jej członków nie interesowały akcje mogące przynieść rozgłos, po prostu starali się wyrządzać jak największe szkody.

– Nigdy o nich nie słyszałam.

– Nic dziwnego – przyznała ze wzruszeniem ramion Jax. – Gdyby było inaczej, byłabym bardziej podejrzliwa.

– A co, jeśli ja nie chcę?

– Ale czego miałabyś nie chcieć?

– Jeśli nie chcę dowiedzieć się więcej. Co, jeśli nie chcę z tobą pójść?

Uśmiech, jaki zjawił się na jej ustach, sprawił, że nagle jej twarz przybrała złowrogi wyraz. W ułamku sekundy uświadomiłam sobie niewesołą prawdę, że znajduję się sam na sam z zawodową zabójczynią.

– Możesz odejść… – odparła, wskazując ruchem głowy drzwi, którymi weszłyśmy.

Wiedziałam, co chce osiągnąć – prowokowała mnie, żeby sprawdzić, jak bardzo jestem zdeterminowana. Z przekory doskoczyłam do drzwi i chwyciłam klamkę. Byłam gotowa otworzyć je na oścież i wybiec ze schowka. Równocześnie przez cały czas oczekiwałam, że lada moment poczuję paraliżujący ból w plecach, gdy padnie strzał i powali mnie martwą na ziemię.

– …jeśli życie ci niemiłe – dokończyła beztroskim tonem.

I to wystarczyło, żebym wbrew sobie zamarła w bezruchu.

– Zero nie chciałby cię stracić – powiedziała. – Ale nie ma w zwyczaju zmuszać ludzi, by pracowali z nami wbrew woli. Jeśli teraz wyjdziesz, zyskasz wolność i zginiesz. Wybór należy do ciebie.

Wiedziałam, że za drzwiami czekają na mnie łowcy. A po tej stronie miałam zabójczynię utrzymującą, że chce pomóc mi w ucieczce.

Zacisnęłam palce na klamce. Jax miała rację – kiedy stanę w obliczu Bóg wie ilu dybiących na moje życie zabójców, nie przeżyję nawet dwóch sekund. Zamiast tego mogłam zaryzykować i zaufać tej dziewczynie, która, jak sama twierdziła, należała do grupy CzarnychPłaszczy. Dziewczynie, która już raz mnie uratowała i przynajmniej na razie sprawiała wrażenie zainteresowanej utrzymaniem mnie przy życiu.

Zacisnęłam zęby i puściłam klamkę. Odwróciłam się do dziewczyny i spiorunowałam ją wzrokiem.

– Tak naprawdę nie mam żadnego wyboru – oznajmiłam. – A ty dobrze o tym wiesz.

Jax wzruszyła ramionami.

– Wykonuję tylko powierzone mi zadanie. Zero chce się z tobą spotkać. I ze zrozumiałych względów wolałby, żebym przyprowadziła cię do niego w jednym kawałku. – W tym momencie z wnętrza drzwi, z którymi się mocowała, dobiegł cichy trzask. – Daj mi to, co trzymasz.

Rzuciłam jej metalowy przedmiot, a dziewczyna wetknęła go do szczeliny. Przedmiot zaczął żarzyć się delikatnym, zielonym światłem. Drzwi wydały z siebie cichy stukot, po czym otworzyły się samoistnie, ukazując zakurzony podziemny korytarz. Było jasne, że od dawna nikt go nie używał. Po chwili zorientowałam się, że to jakiś dawno porzucony tunel metra, nad którym przerwano prace, by nigdy ich nie dokończyć. Wylot tunelu z drugiej strony żarzył się jasnym światłem. Domyśliłam się, że to tam zapewne czeka na nas samochód, o którym wspominał Zero.

Nie ruszając się z miejsca, spytałam:

– Dokąd mnie zabierasz?

Jax wyciągnęła z kabury pistolet. Przyglądałam mu się z rezerwą.

– Ufasz mi? – spytała.

– Niezbyt.

– W takim razie pozwolisz, że darujemy sobie następne pytanie.

Po tych słowach złożyła się do strzału, wycelowała prosto we mnie i nacisnęła spust.

Wydawnictwo Młodzieżówka

Grupa Wydawnicza Papierowy Księżyc

skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12

tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21

e-mail: [email protected]

www.mlodziezowka.pl