Wigilia złamanych serc - Patrycja Żurek - ebook + książka
NOWOŚĆ

Wigilia złamanych serc ebook

Żurek Patrycja

4,4

20 osób interesuje się tą książką

Opis

Nina, choć ma niemal 40 lat, nie potrafi się wyzwolić spod toksycznego wpływu rodziców. Czara goryczy przelewa się w Wigilię, kiedy zdarzyć może się wszystko. Nina trzaska drzwiami domu rodzinnego i zastanawia się,  co zrobić ze sobą w wieczór, podczas którego nikt nie powinien czuć się samotny? Może odwiedzić znajomą starszą panią, która niedawno straciła męża? Nina zaczyna wędrówkę przez miasto, spotykając po drodze kilka zagubionych osób: bezdomnego Kosmę, Annę, która uciekła z dziećmi od przemocowego męża, a także Agatę z nastoletnim synem Mateuszem, błąkających się po ulicach w poszukiwaniu spokoju po rodzinnej awanturze.

 

Wiktoria, osamotniona po śmierci ukochanego męża, z utęsknieniem oczekuje przybycia synów na świąteczną kolację. Przyjmuje pod swój dach niespodziewanych gości, którzy, choć sami w potrzebie, przynoszą jej pocieszenie w ten szczególny dzień. Nikt nie spodziewa się, że wieczór będzie pełen nieoczekiwanych zdarzeń i zmieni życie kilku osób.

 

Czy synowie Wiktorii staną na wysokości zadania i pojawią się u matki?

 

Dlaczego Kosma trafił na ulicę i w jaki sposób chce znaleźć wyjście z tej sytuacji?

 

Czy Anna odnajdzie w sobie dość siły, by stawić czoło brutalnemu mężowi i bezwzględnej matce?

 

Czy Agata i Mateusz będą w stanie na nowo zbudować relację?

 

A co przyniesie ten wieczór Ninie, która nieświadomie przyczyniła się do zmian w życiu wigilijnych gości? Jak poradzi sobie bez rodziny? I czy znajdzie tak długo wyczekiwaną miłość?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 251

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (12 ocen)
7
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aneczkablogerka

Nie oderwiesz się od lektury

każdy zasługuje na miłość , szczęście i spokój . właśnie taka jest ta historia . bo. choć serca złamane to z nadzieją patrzące w przyszłość
00
alabomba

Dobrze spędzony czas

Sympatyczne
00
Graszka_62

Nie oderwiesz się od lektury

Książka wstrząsająca, pokazująca ogrom cierpienia, ale i bardzo dużo dobroci i miłości.
00
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Inna opowiesc swuateczna, piękna, smutna i przejmująca a jednocześnie lepiej po niej na duszy
00
PatrycjaZurek1984

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze serdecznie się polecam do czytania. Niebanalna i na pewno niezbyt słodka powieść o tym, że święta nie zawsze są takie, jak sobie wymarzymy. I że to od nas i ludz wokół zależy, jakie dla nas będą.
00



Nina. Obec­nie

Trza­snęła drzwia­mi. A na­stęp­nie otwo­rzy­ła je i wal­nęła jesz­cze moc­niej, aż roz­le­gło się echo i za­trząsł ob­ra­zek wi­szący na ścia­nie. Przed­sta­wiał anio­ła czu­wa­jące­go nad dzie­ćmi idący­mi kład­ką. Nina za­wsze go lu­bi­ła. Mat­ka coś krzy­cza­ła, ale sło­wa za­głu­szył tu­pot bu­tów, gdy zbie­ga­ła na par­ter. Strach w jej klat­ce pier­sio­wej mie­szał się z pod­nie­ce­niem, że oto w ko­ńcu zro­bi­ła to, o czym my­śla­ła od… w su­mie za­wsze. Wy­pa­dła na ze­wnątrz, wprost w za­dym­kę, bo nie­daw­no za­częło sy­pać śnie­giem. Płat­ki wi­ro­wa­ły pod wpły­wem wia­tru. Nina za­ło­ży­ła czap­kę. Świat wy­da­wał się nie­rze­czy­wi­sty, w pra­wie wszyst­kich oknach blo­ków pa­li­ło się świa­tło, wnie­któ­rych do­dat­ko­wo mi­ga­ły lamp­ki i wy­da­wa­ło się, że to ja­kaś obca kra­ina, a nie Śląsk dwu­dzie­ste­go czwar­te­go grud­nia. Śnieg przy­krył sza­ro­ść chod­ni­ków, po­sy­pał traw­ni­ki ni­czym cu­krem pu­drem, oży­wił nie­co świ­ątecz­ne de­ko­ra­cje na słu­pach i drzew­kach sto­jących mi­ędzy blo­ka­mi. Jed­nym zda­niem: przy­no­sił ze sobą ma­gię, któ­rej Ni­nie do tej pory bra­ko­wa­ło. Jesz­cze nie chrzęścił pod sto­pa­mi, ale ro­bi­ło się co­raz chłod­niej i ko­bie­ta mia­ła na­dzie­ję, że jesz­cze dziś w nocy usły­szy chru­pot mro­zu pod sto­pa­mi.

W su­mie to nie mia­ła po­jęcia, do­kąd pó­jść. Ro­zej­rza­ła się, jak­by od­po­wie­dź mia­ła na­de­jść z któ­re­jś z czte­rech stron świa­ta, ale wsłu­chi­wa­ła się na pró­żno. Sły­sza­ła tyl­ko szum kół auta prze­je­żdża­jące­go uli­cą i ga­łęzi po­ru­sza­nych wia­trem. Śnieg pa­dał bez­gło­śnie.

Nina. Wcze­śniej

Jak co roku nie mia­ła po­jęcia, co za­ło­żyć, żeby mama oka­za­ła swo­je za­do­wo­le­nie. Wjej domu ro­dzin­nym ubiór przy wi­gi­lij­nym sto­le miał zna­cze­nie pierw­szo­rzęd­ne, choć tych rze­czy, któ­rych na­le­ża­ło prze­strze­gać, żeby się nie na­ra­zić, zna­la­zło­by się na pew­no wi­ęcej. Nina jed­nak nie mia­ła ocho­ty o nich my­śleć. Sta­ra­ła się od po­cząt­ku grud­nia wy­rzu­cić z gło­wy cały ten świ­ątecz­ny syf, któ­ry jed­nak wzbie­rał w niej, kie­dy tyl­ko w skle­pach po­ja­wia­ły się ozdo­by cho­in­ko­we, lamp­ki, mi­ko­ła­je i re­ni­fe­ry oraz cze­ko­la­do­we fi­gur­ki, czy­li de fac­to dużo wcze­śniej niż w ka­len­da­rzu po­ja­wił się ostat­ni mie­si­ąc roku. Nie­któ­re dys­kon­ty sza­la­ły i wpro­wa­dza­ły ten asor­ty­ment tuż po pierw­szym li­sto­pa­da, co za­wsze po­wo­do­wa­ło u Niny prych­ni­ęcia. Pry­cha­ła więc w du­chu już od dwóch mie­si­ęcy, co wsu­mie wca­le nie po­ma­ga­ło.

– Po­win­naś dać spo­kój i wy­je­chać do cie­płych kra­jów – sko­men­to­wa­ła kwa­śno Liza, opie­ra­jąc się o fra­mu­gę.

Ła­two jej się mó­wi­ło – nie mia­ła ro­dzi­ny, wy­cho­wa­ła się w domu dziec­ka i wkro­czy­ła w do­ro­sło­ść bez ba­ga­żu w po­sta­ci bli­skich. Może brzmia­ło to okrut­nie i gro­te­sko­wo, ale Nina cza­sa­mi jej za­zdro­ści­ła. Liza, a wła­ści­wie Eli­za Ol­szew­ska, trzy­ma­ła swo­je ży­cie za jaja i kie­ro­wa­ła nim, jak tyl­ko chcia­ła. Nina po­pa­trzy­ła na swo­je od­bi­cie wsto­jącym w rogu po­ko­ju lu­strze. Do­bie­ga­ła czter­dziest­ki, a na­dal za­cho­wy­wa­ła się w nie­któ­rych przy­pad­kach jak dziec­ko. Na przy­kład w co­rocz­nej męce pod ty­tu­łem wi­gi­lia z ro­dzi­ną.

– Ła­two się mówi – burk­nęła i znów za­częła prze­su­wać wie­sza­ki w sza­fie, tak jak za­wsze ro­bi­ła to w ciu­cho­lan­dzie.

Nie mo­gła jed­nak za­ło­żyć nic, co nie po­cho­dzi­ło z „praw­dzi­we­go” skle­pu. Ro­dzi­ciel­ka ce­ni­ła so­bie sza­cu­nek do in­nych, aubie­ra­nie się w ciu­chy „po kimś” uwa­ża­ła za po­wa­żne faux pas.

– W su­mie ra­cja. – Liza usia­dła na łó­żku i za­ma­cha­ła no­ga­mi w zło­tych raj­sto­pach.

Mie­ni­ły się w świe­tle lamp i Nina po­czu­ła ukłu­cie za­zdro­ści. Za taki do­da­tek mat­ka ob­da­rła­by ją ze skó­ry i usma­ży­ła z kar­piem na pa­tel­ni bez pa­nier­ki. Ce­ni­ła so­bie kla­sy­kę, a rajt­ki mu­sia­ły mieć od­po­wied­nią licz­bę DEN. Aż prze­wró­ci­ła ocza­mi na tę myśl.

– Sama to so­bie ro­bisz – Liza nie ustępo­wa­ła. – Mi­ęto­sisz się ztym już od dwóch mie­si­ęcy z okła­dem. Na samą myśl robi ci się sła­bo, ale i tak ci­śniesz. Po co?

Nina mia­ła wra­że­nie, że co roku od­by­wa­ją tę samą roz­mo­wę i nie­przy­jem­ne uczu­cie déjà vu ogar­nęło ją i prze­mi­nęło, ku jej wiel­kiej uldze. Co mia­ła po­wie­dzieć? Ro­dzi­ciel­ka za­wsze znaj­do­wa­ła od­po­wied­nie ar­gu­men­ty. W ko­ńcu Boże Na­ro­dze­nie to świ­ęta ro­dzin­ne, pe­łne wy­ba­cze­nia, mi­ło­ści i do­bro­ci.  Na­wet naj­gor­si lu­dzie mó­wi­li wte­dy ludz­kim gło­sem, choć Nina po­dej­rze­wa­ła cza­sa­mi, że jej mama jest wy­jąt­kiem od re­gu­ły.

– Bo tak wy­pa­da – pal­nęła w od­po­wie­dzi i aż skrzy­wi­ła się na myśl, jak sła­bo to za­brzmia­ło.

– Bo­rze szu­mi­ący i jeżu kol­cza­sty! – Liza za­ma­cha­ła ręka­mi. – Co za dur­ny ar­gu­ment.

– Oni się sta­rze­ją, wko­ńcu umrą i będę ża­ło­wać.

– Nie wiem, czy w naj­bli­ższym cza­sie cze­ka cię aż ta­kie bło­go­sła­wie­ństwo – sko­men­to­wa­ła su­cho Liza, a Nina par­sk­nęła ner­wo­wym śmie­chem. – Złych po­noć dia­bli nie bio­rą.

– Nie będzie źle – za­wy­ro­ko­wa­ła Nina i wy­bra­ła czar­ną, kla­sycz­ną su­kien­kę z za­bu­do­wa­nym de­kol­tem.

Mama nie lu­bi­ła, kie­dy ktoś „świe­cił cyc­ka­mi”.

– Obie­cu­jesz to co roku, a pó­źniej aż do syl­we­stra mu­szę cię zbie­rać do kupy – wy­po­mnia­ła Liza. – Ale jak so­bie chcesz. Świat by się nie za­wa­lił, gdy­byś raz od­pu­ści­ła i zo­ba­czy­ła, co się sta­nie.

– Może – mruk­nęła nie­chęt­nie.

Kie­dy Liza wy­szła, umó­wio­na na ko­la­cję z nie­zna­jo­my­mi – Ni­nie nie mie­ści­ło się w gło­wie, że ktoś ma tyle od­wa­gi, by to zro­bić – za­częła wspo­mi­nać, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc ujarz­mić swo­je loki istwo­rzyć na gło­wie coś, co po­zy­tyw­nie przej­dzie we­ry­fi­ka­cję mat­ki. To nie tak, że była złym czło­wie­kiem, Liza zde­cy­do­wa­nie prze­sa­dza­ła, ale też nie mo­żna było jej na­zwać czło­wie­kiem do rany przy­łóż – chy­ba że chcia­ło się zde­zyn­fe­ko­wać ranę pla­strem na­sączo­nym al­ko­ho­lem czy in­nym środ­kiem od­ka­ża­jącym. Da­nu­ta Mi­łkow­ska mia­ła jed­nak swo­je za­sa­dy i zmu­sza­ła do ich prze­strze­ga­nia wszyst­kich wo­kół, bez względu na po­glądy czy po­kre­wie­ństwo bądź jego brak. Za­sły­nęła jako pani skle­pi­kar­ka w osie­dlo­wym mo­no­po­lo­wym, krzy­kacz­ka, któ­ra ni­g­dy nie po­zwa­la­ła brać na ze­szyt i roz­li­cza­ła się z ka­żde­go drob­nia­ka. Krąży­ła le­gen­da, że w jej ka­sie ni­g­dy nie na­stąpi­ło man­ko, ale Nina po­dej­rze­wa­ła, że sama mat­ka ją wy­my­śli­ła i pusz­cza­ła obie­giem wśród klien­tów. Fak­tem było, że w spo­żyw­cza­ku za­wsze pa­no­wał ide­al­ny, prze­ra­ża­jący wręcz po­rządek. Wy­ni­ka­ło to z fak­tu, że pani Mi­łkow­ska uwiel­bia­ła „la­tać na szma­cie”.

Po­rządek.

Jed­no z uko­cha­nych słów mat­ki ito w ró­żnych kon­fi­gu­ra­cjach. Po­rządek musi być. Po­rządek sam się nie zro­bi. Po­rządek w domu świad­czy o czło­wie­ku, któ­ry go za­miesz­ku­je. Nina par­sk­nęła śmie­chem i się ro­zej­rza­ła – ro­dzi­ciel­ka pew­nie pa­dła­by tru­pem na miej­scu, gdy­by mia­ła mo­żli­wo­ść zo­ba­czyć ten jej pier­dol­nik. Twór­czy cha­os – tak lu­bi­ła go okre­ślać. Du­szę mia­ła Nina ra­czej nie­po­rząd­ną, nie­spo­koj­ną, twór­czą. Lu­bi­ła ota­czać się przed­mio­ta­mi, ale nie ka­żdy po­sia­dał „swo­je miej­sce”. Od­naj­dy­wa­ła się w za­gra­co­nej prze­strze­ni. Mia­ła jed­nak mat­kę, któ­ra „wiel­bi­ła po­rządek” i nie uzna­wa­ła ja­kiej­kol­wiek for­my ba­ła­ga­nu. W dzie­ci­ństwie prze­szła z tego po­wo­du pie­kło.

Wbi­ła się w raj­sto­py (si­ęga­jące aż do pier­si, cze­go nie­na­wi­dzi­ła), za­ło­ży­ła sta­nik, su­kien­kę. Nie pre­zen­to­wa­ła się wca­le tak ład­nie jak za­kła­da­ła, zbyt pulch­na tu iów­dzie. Kiec­ka marsz­czy­ła się brzyd­ko, ale Nina nic nie mo­gła na to po­ra­dzić. Kie­dy ma­lo­wa­ła rzęsy, my­śla­ła o wi­gi­liach sprzed lat, kie­dy to tak wie­le spraw nie mia­ło zna­cze­nia. Kie­dy nie poj­mo­wa­ła jesz­cze do­ro­słych pro­ble­mów roz­gry­wa­jących się tuż obok.

– Nie mam co na sie­bie wło­żyć – śpie­wał tata ni­skim gło­sem, któ­ry tak lu­bi­ła.

Szko­da, że to jed­no zda­nie do­pro­wa­dza­ło mat­kę do fu­rii. Wy­rzu­ca­ła ojcu z szu­flad swe­try, a z szaf ko­szu­le i spodnie.

– Będę jak Gior­gio – ko­men­to­wał i sze­dł do ła­zien­ki, żeby wy­brać nie ten ze­staw co trze­ba, co roz­sier­dza­ło Da­nu­tę jesz­cze moc­niej.

Nina ni­g­dy nie mo­gła po­jąć, jak ży­wio­ło­wa, pe­łna ener­gii mat­ka mo­gła po­ślu­bić czło­wie­ka ta­kie­go jak Mi­chał Mi­łkow­ski. Po­wie­dzieć, że prze­ci­wie­ństwa się przy­ci­ąga­ją, to w tym przy­pad­ku jak nic nie po­wie­dzieć. Oj­ciec po pro­stu pły­nął przez ży­cie, pod­czas gdy mat­ka wy­szar­py­wa­ła je zęba­mi i pa­zu­ra­mi. Ich sprzecz­ki jed­nak nie mo­gły za­trzeć w ma­łej Ni­nie wra­że­nia, że świ­ęta to naj­lep­szy czas wroku. Po pierw­sze, za­zwy­czaj na­pa­da­ło już mnó­stwo śnie­gu i wie­dzia­ła, że tata za­bie­rze ją na san­ki. Po dru­gie, mo­gła po­ma­gać w ubie­ra­niu cho­in­ki – wcze­śniej le­pi­ła sta­ran­nie ła­ńcuch z ko­lo­ro­we­go pa­pie­ru, na­uczy­ła się tego w przed­szko­lu. Uwiel­bia­ła aniel­skie wło­sy i ko­lo­ro­we lamp­ki. Do­sko­na­le pa­mi­ęta­ła dreszcz, kie­dy zna­la­zła któ­re­goś roku (cho­dzi­ła już wte­dy do pod­sta­wów­ki) obier­ki z ziem­nia­ków i oba­wia­ła się, że za­cho­wy­wa­ła się na tyle nie­grzecz­nie, że Dzie­ci­ąt­ko nie przy­nie­sie in­nych pre­zen­tów. Po trze­cie, świ­ęta nie­zmien­nie ko­ja­rzy­ły się z bab­cią i dziad­kiem, cio­cia­mi iwuj­ka­mi, ku­zy­no­stwem, za­pa­chem po­ma­ra­ńczy i uro­czy­stą ko­la­cją. Za­sia­da­li przy sto­le ca­łym gro­nem, Nina od­naj­dy­wa­ła w tym coś nie­sa­mo­wi­te­go, że tyle osób two­rzy ro­dzi­nę, że mi­ędzy nimi prze­ska­ku­ją emo­cje – wy­czu­wa­ła je swo­im dzie­ci­ęcym zmy­słem.

Uwiel­bia­ła te lata, kie­dy wi­gi­lie od­by­wa­ły się u dziad­ków. Chrzęst roz­łu­py­wa­nych orze­chów wło­skich. Za­pach ser­ni­ka z ro­dzyn­ka­mi na kru­chym cie­ście i z po­syp­ką. Ogrom­ny gar z go­tu­jącą się masą na ma­ków­ki. Skwier­czące dzwon­ki kar­pia sma­żo­ne­go na ma­śle. Gło­wy ryb w ro­so­le. Ile Nina by dała, żeby jesz­cze na cho­ćby chwi­lę prze­nie­ść się w tam­tą rze­czy­wi­sto­ść, znów przy­tu­lić bab­cię wtej cha­rak­te­ry­stycz­nej po­dom­ce. Po­czuć od dziad­ka za­pach ty­to­niu i do­tknąć spra­co­wa­nych, za­wsze szorst­kich rąk, pe­łnych blizn – przez lata pra­co­wał jako sto­larz.

Naj­lep­sze w Wi­gi­lię było ocze­ki­wa­nie. Umiej­sca­wia­ło się w brzu­chu i klat­ce pier­sio­wej Niny i nie od­pusz­cza­ło. Pod cho­in­ką pre­zen­ty mia­ły po­ja­wić się w ma­gicz­ny spo­sób, gdy szli wszy­scy umyć ręce po ko­la­cji. Naj­pierw jed­nak cze­ka­li, aż ka­żdy sko­ńczy jeść, za­zwy­czaj pa­da­ło na Mi­cha­ła i Nina po­dej­rze­wa­ła, że tata robi to tro­chę spe­cjal­nie. Żeby pod­ra­żnić swo­ją żonę, ale i nie­cier­pli­we dzie­cia­ki, po­nie­waż nie mo­gły wstać od sto­łu wcze­śniej. W ich ro­dzi­nie ist­nia­ło prze­ko­na­nie, że kto wsta­nie od sto­łu pod­czas wi­gi­lii, wna­stęp­nym roku umrze, dla­te­go też zno­szo­no da­nia z kuch­ni na sa­mym po­cząt­ku, jesz­cze przed opłat­kiem. A ten sma­ko­wał Ni­nie jak ta­jem­ni­ca, jak coś uświ­ęco­ne­go i do­stęp­ne­go tyl­ko raz w roku.

Nina. Obec­nie.

Nie mo­gła stać, mu­sia­ła się ru­szać, żeby nie zmar­z­nąć. Już i tak lo­do­wa­ty wiatr prze­ni­kał ją do ko­ści, a na ko­ńcach lo­ków po­ja­wi­ły się krysz­ta­łki lodu – na­praw­dę się ochło­dzi­ło i jej od­dech za­mar­zał na wy­my­ka­jących się spod czap­ki pa­sem­kach. Po­my­śla­ła, że sa­mot­no­ść w wi­gi­lię to naj­gor­sze, co może spo­tkać czło­wie­ka, dla­te­go po­my­śla­ła o Wik­to­rii Za­mrodz­kiej. Zna­ła tę sta­rusz­kę od lat, bo obok jej domu miesz­ka­li dziad­ko­wie iswe­go cza­su Za­mrodz­cy od­wie­dza­li Bo­ro­wi­czów na­der chęt­nie i często. Zresz­tą dziad­ka i Ar­tu­ra Za­mrodz­kie­go łączy­ła ja­kaś ta­jem­ni­cza prze­szło­ść i Ninę za­wsze zże­ra­ła cie­ka­wo­ść, co to ta­kie­go. Ostat­nio, kie­dy szła obok cmen­ta­rza, za­uwa­ży­ła klep­sy­drę. Ar­tur Za­mrodz­ki, lat osiem­dzie­si­ąt je­den, zma­rł w po­ło­wie grud­nia. Nie­ste­ty, prze­ga­pi­ła po­grzeb, ale od tam­tej pory często my­śla­ła o Wik­to­rii. Co praw­da sądzi­ła, że trzej sy­no­wie ma­łże­ństwa na pew­no zja­wią się u mat­ki, ale i tak po­sta­no­wi­ła się tam wpro­sić. Od za­wsze po­do­bał się jej śred­ni z chło­pa­ków, Pa­tryk, i po ci­chu mia­ła na­dzie­ję, że go za­sta­nie. Ru­szy­ła ra­źno, nie mia­ła ocho­ty ko­rzy­stać zko­mu­ni­ka­cji, po­my­śla­ła, że po­win­na ochło­nąć, a spa­cer do­brze jej zro­bi.

Szła za­my­ślo­na i pew­nie nie za­uwa­ży­ła­by bez­dom­ne­go, gdy­by się o nie­go nie po­tknęła. Wi­dy­wa­ła go co­dzien­nie, w ró­żnych częściach mia­sta. Za­ro­śni­ęty i dość od­py­cha­jący, szu­kał pra­cy (tak przy­naj­mniej gło­si­ła ta­blicz­ka, któ­rą wszędzie ze sobą tasz­czył), a te­raz zła­pał ją, by nie upa­dła. Ninę owio­nął nie­przy­jem­ny za­pach i mężczy­zna szyb­ko się cof­nął, chy­ba za­uwa­żył jej zmarsz­czo­ny nos.

– Prze­pra­szam – mruk­nął.

– To ja… – po­wie­dzia­ła szyb­ko, za­nim zdążył ode­jść. – Nie pa­trzy­łam pod nogi.

– Nie spo­dzie­wa­łaś się czło­wie­ka na chod­ni­ku, to lo­gicz­ne – od­po­wie­dział. – Znaj­dę ja­kieś inne miej­sce.

– Przy­da­łby się cie­pły kąt – za­uwa­ży­ła. Kie­dy nie po­zwo­lił jej upa­ść, po­czu­ła, jak lo­do­wa­te ma cia­ło. Zdjęła ręka­wicz­ki i po­da­ła mu je, na co uśmiech­nął się sze­ro­ko. Nie sądzi­ła, że ma tak za­dba­ne zęby. – Ach, za małe. – Pac­nęła się nimi w czo­ło.

– Ale dzi­ęku­ję – po­wie­dział. – To naj­mil­sze, co mnie ostat­nio spo­tka­ło.

– Nie po­wi­nie­neś być na ze­wnątrz wtaki ziąb.

– Kie­dy nie ma się domu – za­wie­sił głos – nie ma wy­jścia.

– Wi­gi­lia jest, kur­czę. – Try­by w gło­wie Niny ob­ra­ca­ły się szyb­ko. – Idziesz ze mną.

– Na ko­la­cję? – Unió­sł brew i znów się uśmiech­nął. – Pa­su­ję do cie­bie jak kwiat do ko­żu­cha. Nikt nie znie­sie mo­je­go to­wa­rzy­stwa, szcze­gól­nie kie­dy je­stem w ta­kim sta­nie.

– Daj spo­kój – burk­nęła Nina. – Gdy­by­śmy szli do mo­ich ro­dzi­ców, to bym zro­zu­mia­ła. – Prze­wró­ci­ła ocza­mi. – Mat­ka pa­dła­by tru­pem, ale na szczęście ucie­kłam.

– Ucie­kłaś?

Nina wy­szcze­rzy­ła się i za­chi­cho­ta­ła. Mo­gła so­bie wy­obra­zić, co się te­raz wy­ra­bia w jej domu ro­dzin­nym, i wspó­łczu­ła do­mow­ni­kom. Nic nie mo­gła jed­nak na to po­ra­dzić. Daw­no nie czu­ła się tak wol­na. Mia­ła ocho­tę za­ta­ńczyć!

– No – po­wie­dzia­ła. – Mat­ka prze­sa­dzi­ła, więc… – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, ale prze­szył ją dreszcz.

Skąd zna­la­zła w so­bie siłę, by wy­jść? I jesz­cze wal­nąć dwa razy drzwia­mi? Nie mia­ła po­jęcia, ale te­raz prze­ra­ża­ło ją to moc­niej niż wte­dy, gdy się dzia­ło. Nie mo­gła tego ana­li­zo­wać!

– Sza­cun – sko­men­to­wał.

– Coś mi się wy­da­je, że zro­bi­łeś po­dob­nie, co?

Nina przy­po­mnia­ła so­bie, że w ze­szłym roku, wła­śnie ja­koś woko­li­cach świ­ąt, pierw­szy raz wi­dzia­ła tego czło­wie­ka. Wte­dy nie wy­glądał jesz­cze tak źle, przez ten czas moc­no schu­dł, ale co się dzi­wić? W ko­ńcu miesz­kał na uli­cy.

– Tak ja­koś wy­szło. – Po­dra­pał się po gło­wie.

– Idziesz ze mną – za­de­cy­do­wa­ła.

Gdy­by nie bi­jący od nie­go smród, zła­pa­ła­by go pod rękę, ale jed­nak się nie od­wa­ży­ła. Może i nie prze­szka­dzał jej brud jako taki, ale bała się wszy. I cho­rób. Bo oczy­wi­ście mama za­szcze­pi­ła w niej sil­ną po­trze­bę oce­nia­nia lu­dzi przez pry­zmat wy­glądu, choć Nina sta­ra­ła się z tym wal­czyć.

– Gdzie niby? – Unió­sł dło­nie i cof­nął kil­ka kro­ków. – Nie na­da­ję się do lu­dzi.

– Sam je­steś czło­wie­kiem – od­pa­rła mi­ęk­ko Nina.

Coś w tym zda­niu, może ton, a może sens prze­ko­na­ło bez­dom­ne­go. Nina wi­dzia­ła w jego oczach pra­gnie­nie tak sil­ne, że po­czu­ła wzbie­ra­jące łzy. Ja­kże mu­siał być sa­mot­ny, jak bar­dzo od­trąco­ny przez spo­łe­cze­ństwo. Nie umia­ła so­bie chy­ba tego wy­obra­zić.

– Ko­sma je­stem tak wogó­le – przed­sta­wił się, kie­dy ru­szy­li. – Po­da­łbym ci rękę, ale sama wiesz…

– Ko­sma­ty Ko­sma – za­chi­cho­ta­ła Nina. – Czy to nie cie­bie na­zy­wa­ją tak dzie­cia­ki?

– A ow­szem – od­po­wie­dział uśmie­chem. – Do­kąd idzie­my?

– Do do­brej du­szy – od­pa­rła Nina i za­da­rła gło­wę, by po­dzi­wiać w świa­tłach la­tar­ni pa­da­jący ci­ągle śnieg.

Po­le­ca­my rów­nież

Lau­ri przy­je­żdża do ma­łej wsi w wo­je­wódz­twie pod­kar­pac­kim, żeby zdy­stan­so­wać się od ostat­nich wy­da­rzeń i przy oka­zji od­wie­dzić ciot­kę. Nie sądzi, że tra­fi tu na Ja­rzębi­nę – ko­bie­tę skrzyw­dzo­ną przez los rów­nie moc­no jak on. Po­zor­nie dzie­li ich wie­le – on jest po­li­cjan­tem, a ona mia­ła za­targ z pra­wem. Jed­nak nie­ba­wem oka­zu­je się, że rów­nie wie­le ich łączy. Przedświ­ątecz­ny czas spra­wia, że ich ser­ca, któ­re za­mie­ni­ły się w okru­chy lodu, top­nie­ją. Czy uda im się po­ko­nać wła­sne uprze­dze­nia i otwo­rzyć na nowe do­zna­nia?

Czy ma­gicz­ny czas przy­nie­sie choć małe chwi­le ra­do­ści?

Jak po­to­czą się świ­ęta w wio­sce na ko­ńcu świa­ta?

Okru­chy lodu to zi­mo­wa opo­wie­ść o tym, że zlo­do­wa­cia­łe ser­ce roz­to­pić może na­wet mro­źna aura. Chwy­ta­jąca za ser­ce hi­sto­ria o lu­dziach, któ­rzy doj­rze­wa­ją do zmian.

Kie­dy mat­ka Ża­ne­ty po­sta­na­wia, że za­miesz­ka­ją w le­sie, dziew­czy­na nie zga­dza się z tą sy­tu­acją. Że­li­sła­wa jed­nak kon­se­kwent­nie pod­trzy­mu­je swo­ją de­cy­zję, wpro­wa­dza­jąc cór­kę w me­an­dry prze­sądów, cza­rów i ziół. Wszyst­ko po to, by uciec od tra­gicz­nej rze­czy­wi­sto­ści. Ko­bie­ty wspól­nie pro­wa­dzą le­śny przy­tu­łek dla wo­jen­nych sie­rot. Do cza­su, kie­dy Ża­ne­ta po­zna­je ta­jem­ni­cze­go drwa­la Ja­ro­mi­ra.

Star­szy mężczy­zna chęt­nie po­świ­ęca czas dziew­czy­nie, ucząc ją pi­sa­nia i czy­ta­nia. Wkrót­ce mi­ędzy nimi ro­dzi się uczu­cie. Nie­ste­ty za­war­ty pakt z Dzie­wan­ną – bo­gi­nią la­sów i dzi­kiej przy­ro­dy – mówi, że je­śli ko­bie­ta uro­dzi dziec­ko, może zo­sta­wić przy so­bie tyl­ko dziew­czyn­kę. Syna musi od­dać bo­gi­ni w ofie­rze.

Czy zwi­ązek Ża­ne­ty i Ja­ro­mi­ra jest w sta­nie prze­trwać w tych trud­nych cza­sach?

Czy po­wo­jen­na rze­czy­wi­sto­ść przy­nie­sie bo­ha­te­rom ra­do­ść?

Po­czątek ba­śnio­wej sagi ro­dzin­nej z odro­bi­ną ma­gii.

Re­dak­cja: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Skład i ko­rek­ta: ba­tu­ro.pl

Pro­jekt okład­ki: Ma­ciej Pie­da

Ilu­stra­cje na okład­ce: Fre­epik Pre­mium

Wy­da­nie I

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Dra­gon PL Sp. z o.o.

Biel­sko-Bia­ła 2025

Ni­niej­sza po­wie­ść jest fik­cją li­te­rac­ką. Od­nie­sie­nia do re­al­nych osób, wy­da­rzeń i miejsc są za­bie­giem czy­sto li­te­rac­kim. Po­zo­sta­li bo­ha­te­ro­wie, miej­sca i wy­da­rze­nia są wy­two­rem wy­obra­źni au­tor­ki i ja­ka­kol­wiek zbie­żno­ść z rze­czy­wi­sty­mi wy­da­rze­nia­mi, miej­sca­mi lub oso­ba­mi, ży­jący­mi bądź zma­rły­mi, jest ca­łko­wi­cie przy­pad­ko­wa.

Wy­daw­nic­two Dra­gon PL Sp. z o.o.

ul. 11 Li­sto­pa­da 60–62

43-300 Biel­sko-Bia­ła

www.wy­daw­nic­two-dra­gon.pl

ISBN 978-83-8274-929-8

Wy­łącz­ny dys­try­bu­tor:

TROY-DYS­TRY­BU­CJA PL Sp. z o.o.

Ale­ja Jana Pa­wła II 27

00-867 War­sza­wa

tel. 795 159 275

Za­pra­sza­my na za­ku­py: www.fa­bu­lo.com.pl

Znaj­dź nas na Fa­ce­bo­oku: www.fa­ce­bo­ok.com/wy­daw­nic­two­dra­gon