19,99 zł
Wiersze wybrane to w znakomitej większości utwory z lat młodzieńczych Autora. Wciąż zaskakująco aktualne dzięki uniwersalnym tematom, z którymi się zmierzył. Mamy tu człowieka i naturę. I naturę człowieka. Mamy miłość i przemijanie. I przemijanie miłości. A na deser kilka humoresek, żeby nie było aż tak poważnie... W tomiku znalazły się między innymi znane już wąskiej publiczności: „Klincz”, „Truskawki”, „Przyjechałem późnym wieczorem”, „Dyptyk” oraz „Cztery pory roku”. Jest również niezawodna damska „Torebka”, a także rzecz o myszy na gzymsie.
Tomasz Sikora (ur. 1973 w Warszawie) – ukończył studia magisterskie w Instytucie Rusycystyki na Wydziale Lingwistyki Stosowanej i Filologii Wschodniosłowiańskich Uniwersytetu Warszawskiego, a także podyplomowe studia z zakresu Public Relations – skuteczne kreowanie wizerunku oraz Executive Master of Business Administration w Instytucie Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk. Jego zainteresowania są tak zróżnicowane jak wykształcenie i rozciągają się od pogłębionej analizy dzieł Fiodora Dostojewskiego, poprzez sektor marketingu i reklamy BTL, aż po zarządzanie ryzykiem reputacji przedsiębiorstw. Prywatnie – szczęśliwy mąż i ojciec trójki dzieci. Od wielkomiejskiego zgiełku ucieka czasem na spacer po warmińsko-mazurskich lasach, nad pomorskie rzeki lub na bałtyckie plaże. Pisze, bo lubi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 32
Oddaję swe zamyślenia wyrazom prostym, zawiłym.
Staję niepewny przed papierowym konfesjonałem,
A strach z tęsknotą za szczerą spowiedzią się plecie.
I piszę, znikając w szumie atramentowych pejzaży.
Niech nikt nie próbuje dowodzić mi,
Że z dziełem zebranym usiadłem, z ostatnim pomysłem.
Podnieca świat ożywiany w kolejnych minutach.
Co się pod piórem pojawi? Już one moje, lubiane –
Choć wcześniej nie znałem tych słów, które zostały spisane.
– Wiersz piszę!
– Nowina… – kpisz sobie – tak wielu pisało i pisze.
– Napiszę o pięknie i blaskach. O wierze!
– I piękno, i lśnienia już były. I Bóg.
– Zostawię ślad na papierze o skrzydłach ptaków,
O deszczu, o lecie…
– Bo nikt nie opisał piór, skrzydeł i kropel?
I czterech pór roku?
– Zegar odmierza sekundy tworzenia –
To o nim napiszę! O dźwięku?
– Ach, zostaw w spokoju wskazówki, tonacje – to jest już
Spisane od wieków.
– Spróbowałbym choćby o tym, że…
– O! To najnudniejsze frazesy!
…
– A miłość?
– Miłość?!
– Serce, uczucie. Czy życiem jest?
– Tylko dla wierszy.
Spójrz! Piękne refleksy na parasolach –
Rozbite barwy tęczy w kropli nieba.
Upaja wiersz szczery w kolorach –
Ciepłem i siłą, której nam potrzeba.
Przyjechałem późnym wieczorem – zwyczajnym przecież…
Z drobnym deszczem, mokrym kołnierzem,
Lekkim wiaterkiem o zapachu skropionej trawy,
Służebnie nadobnej w nieśmiałym przebłysku księżyca.
Przebiegłem – może trochę niezdarnie, wstydliwie –
Pod nawisami z sopli chmur, a ponad dźwiękiem własnych kroków i kałużami.
Ogrzewało mnie źródło światła, które zlewało się w naszym oknie
Z ciemną przestrzenią jesiennej nocy.
Pieściło skronie stęsknione ciepło myśli twoich
I radość tchnęło, trosk zaćmienie, spokój.
Choć przyjechałem późnym wieczorem – zwyczajnym przecież.
Zdejmując płaszcz, usiadłem w fotelu,
Przymilnie pachnącym starym drzewem.
I zawładnęła mną rąk twoich jasność śpiewna,
Wpleciona w wilgocią okraszone włosy.
Poczułem blasku miłosny zachwyt spod rzęs bijący promieniem.
I czar srebrzysty utonął w sercu. Ukojenie.
Wonne marzenia w herbacianej mgiełce
Wykwitły jak malin spojrzenia,
By płynąć, myląc szklanych snów znaczenie
Z dotykiem, z jawą, z domem, z uniesieniem,
A przyjechałem późnym wieczorem – zwyczajnym przecież…
A kiedy nie śpię, to myślę, że jesteś,
Że jesteś tuż obok, oddychasz i szepczesz.
Nie mogąc zasnąć, marzę, że głaszczesz,
Że głaszczesz twarz moją, na którą się patrzysz.
Oczu nie zamykam, bo jesteś przede mną.
Wnikając w ciemność głuchą, widzę cień twój szklisty.
Nie mając cię u boku, wierzę, że na pewno
Pojawisz się, dogonisz sen nierzeczywisty.
Kiedy nie usypiam, gdy leżę bez ruchu,
Ty siedzisz i dotykasz palcami dłoń moją.
Pokoju woń przenika ciałem twym i duszą.
Gdy jesteś tu – to lubię zapach mego pokoju.
Patrzę, a przede mną świecy knot drży złoty,
Reszta wosku skapnie, gdy noc rankiem zaśnie.
Jeśli usnę – odejdziesz wśród widm sennych przeloty.
Gdy zaś czuwam – pozostań, póki światło nie zgaśnie.
Wczoraj twe serce ścichło w ciemności.
Przymknęłaś ciężkie od smutku oczy,
Gdzie gorzka kropla, krwawiąca, toczy
Wychudłych rzęs popróchniałe kości.
Obudzić nie chcesz dziś kręgu wspomnień.
Powrócić w objęć pachnące tęcze,
Zielonych altan słodkie poręcze
Winogron pełne. Miękkich, pstrych spojrzeń.
Odtwarzać nie chcesz tajemnych znaków:
Warg, które z jagód tkały modlitwy,
Czasem – z zazdrości – gromów gonitwy.
Zapachu kruchych w przysięgi płaczów.
Pamiętać nie chcesz ciepła oddechu,
Rumieńców drżących, miłosnych myśli,
Białych opłatków wiosennej wiśni,
Szmeru uniesień, szeptu uśmiechu.
Gdy twoje serce ścichło w ciemności,
Zniknął ostatni ślad namiętności.
Nigdy nie powiem ci
O chwilach, które mijając mnie,
Chichoczą i szepczą,
Wytykając palcami uczuć zamyślenia.
Nigdy nie wspomnę
O rumieńcach zawstydzenia,
Co z nogi na nogę przestępują