Wielkie zarazy ludzkości - Maciej Rosalak - ebook + książka

Wielkie zarazy ludzkości ebook

Maciej Rosalak

4,4

Opis

Niewidzialni wrogowie potrafią obalać imperia, dziesiątkować zwycięskie armie, odsyłać całe dynastie w mrok zapomnienia. Nie biorą jeńców. Mikroby, bakterie i wirusy.

Hiszpańska grypa zabrała więcej istnień niż I Wojna Światowa, uważana za okrutnąi krwawą. Wymiotła w niektórych regionach średniowiecznej Europy ponad 60 proc. populacji.

Historia powszechna tłumaczy, że konkwistadorzy łatwo podbili Amerykę Południową, ponieważ dysponowali lepszym uzbrojeniem. Ale nie wspomina, że ospa, którą przynieśli, zabiła w połowie XVI stulecia 3,5 miliona Indian, niszcząc zaawansowaną cywilizację.

Dżuma – jak to możliwe, że tak szybko opanowała średniowieczny świat? Nic nie zapowiadało, że Czarna śmierć postawi cywilizację europejską na krawędzi zagłady, dlaczego jednak ominęła polskie ziemie i nie imała się haplogrupy R1A1, do której należą Polacy?

Jak trąd wpłynął na dzieje Ziemi Świętej? Czy islam pokonał krzyżowców dzięki niepozornym zarazkom trądu?

W lipcu 1518 r. Frau Troffea zaczęła tańczyć na jednej z ulic Strasburga. Po miesiącu na ulicach miasta tańczyło już około 400 osób. Niektóre z tych osób zmarły na atak serca, udar mózgu czy z wycieńczenia. Skąd się wzięła choreomania, najbardziej tajemnicza i nigdy niewyjaśniona epidemia świata?

Syfilis - kiła, zwana w Polsce „francuską chorobą”, a przez Rosjan „polską przypadłością”, siała spustoszenie w Europie w XV wieku. Czy znana z portretów wysoka łysina Elżbiety I to efekt leczenia kiły rtęcią?

Jak choroby wpływały na rozwój i upadek państw i narodów?

Malaria, grypa, tyfus - czy ludzkość może je wreszcie ostatecznie pokonać?

Bo pytanie nie brzmi, czy się kiedyś powtórzą, tylko - kiedy nastąpi ich śmiertelny powrót.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (9 ocen)
6
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki i stron tytułowychFahrenheit 451

Redakcja i korektaKatarzyna Kaźmierska (UKKLW)

Dyrektor projektów wydawniczychMaciej Marchewicz

FotoedycjaFahrenheit 451/TEKST Projekt

Podpisy pod zdjęciamiTEKST Projekt

Zdjęcia wolne zasoby internetu

ISBN 9788380795716

Copyright © by Maciej RosalakCopyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2020

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

KonwersjaEpubeum

Od Autora

Śmierć na wyciągnięcie ręki i w zasięgu oddechu

Zwrot w rozwoju cywilizacji świata antycznego, nastanie ciemnych wieków średniowiecza, zwycięstwo islamu na Bliskim Wschodzie, wyludnienie Europy w wieku XIV i zdziesiątkowanie na początku XX, kolonizacja obu Ameryk przez białych na gruzach cywilizacji indiańskich, uporczywe nawroty pozornie wyplenionych, zaraźliwych chorób oraz destrukcyjne ataki nowych – oto skutki epidemii w dziejach ludzkości. Skutków najnowszej – spowodowanej koronawirusem COVID-19 – nie jesteśmy jeszcze w stanie ocenić. Ale już widać, że ta globalna tragedia ma ogromne znaczenie dla polityki i ekonomii w skali świata.

Symptomy zapowiadają ogromne straty w ludziach i w gospodarce licznych narodów i państw. Czy światowe potęgi Zachodu zaniechają przenoszenia produkcji przemysłowej na Wschód, dyktowanej krótkowzrocznym zwiększaniem zysków za wszelką cenę? Niepokój wywołują rodzące się pytania o konflikty; nawet zbrojne między największymi mocarstwami. Ale też można się spodziewać zmian w mentalności, w sposobie pojmowania świata, w hierarchii ludzkich wartości. Śmierć, która nagle zbliżyła się do każdego z nas na wyciągnięcie ręki i zasięg oddechu, kazała głębiej spojrzeć na życie, jego kruchość w doczesnym świecie, lecz i tak bezmierną dla każdego wyjątkowość.

Wirusy SARS-CoV-2 oglądane pod mikroskopem elektronowym.

Niemal natychmiast na przykład stało się zauważalne odwrócenie uwagi zwykłych ludzi świata zachodniego od problemów w istocie wydumanych i nieważnych, nieodnoszących się do rzeczywistych kwestii egzystencjalnych człowieka. Wielu, nawet bezwiednie, zaczęło szukać wyjaśnień, a choćby tylko pociechy, w wielowiekowej chrześcijańskiej tradycji naszych ojców. Może więc korzystnym dla zachodniej cywilizacji efektem COVID-19 będzie przynajmniej zanik fałszywej poprawności politycznej z destrukcyjnymi ideologiami na dokładkę?…

Pisałem tę książkę, gdy wznosiła się i bardzo wolno – zresztą też nie wszędzie – opadała pierwsza fala pandemii koronawirusa, wypuszczonego w świat na podobieństwo upiornego dżina z butelki przez dalekowschodnie Państwo Środka. Kiedy to pisałem, liczbę ofiar śmiertelnych mierzono już na całym globie w dziesiątkach i setkach tysięcy. Tych, którzy zachorowali – w milionach. W Polsce też przybywało zmarłych i zarażonych. Utrata każdego człowieka jest oczywiście niepowetowana. Ale nie trudno zauważyć, że polskie straty – zresztą również gospodarcze – były (jak dotąd, odpukać!) na tle znacznie bogatszych od nas państw rewelacyjnie niskie. Jedynie ślepy lub przepojony złą wolą rodak mógłby negować w tej sprawie zasługi rządu, z premierem i ministrem zdrowia szczególnie, którzy okazali się ludźmi na właściwym miejscu. Polskie władze stanęły na wysokości zadania, a to budzi zaufanie nie tylko do nich. To cementuje wiarę Polaków we własne siły i w zasadność dokonywanych wyborów oraz podejmowanych decyzji. Zwłaszcza że nie mniej budująca jest postawa większości społeczeństwa, które podczas krytycznych dni, z jazgotem kampanii wyborczej za uszami, stosowało się do dość uciążliwych nakazów i zakazów.

Czy Polacy nauczą się kiedyś odróżniać wolność od anarchii, prawdę od fałszu, celowość poczynań służących dobru ogólnemu od nienawistnej demagogii? Takie pytania nurtowały rzeczywistych polskich patriotów zmierzających ku naprawie Rzeczypospolitej już w XVI wieku, pragnących ją ratować w wiekach XVII i XVIII, odzyskać w XIX stuleciu oraz walczyć o nią i jej kształt w XX wieku. Ten ostatni okres niektórzy z nas mogą jeszcze pamiętać… Obecny czas również rodził i rodzi takie pytania.

Czy bój z koronawirusem nasuwa twierdzącą odpowiedź? Za wcześnie chyba mówić: tak lub nie. Bardzo, bardzo jeszcze nieśmiało – zacinając się, poszukując na próżno właściwych słów i po cichu – powiem jedynie: wydaje się, że jesteśmy blisko, coraz bliżej…

Podczas kolejnej pandemii w dziejach, nieco – jak wszyscy – zmęczony i sterany, piszę jednak te słowa z przebłyskiem nadziei.

Maciej Rosalak

Rozdział I. WYPĘDZENI Z RAJU…

O tym, jak zaraźliwe zguby nękały ludzi i jak ludzie usiłowali się im przeciwstawić

W Księdze Rodzaju, rozdział 3, czytamy:

Do mężczyzny zaś [Bóg] rzekł: „Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść – przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!”.

Wedle Starego Testamentu po wygnaniu z raju człowiek został skazany na ciężką pracę „w pocie oblicza”, której finałem stanie się śmierć. Jak wiemy, po drodze będzie się starzeć, tracić siły, cierpieć głód, chłód i poniewierkę, a także strach przed dzikimi zwierzętami, wrogimi ludźmi i wreszcie – przed chorobami, których w raju nie znał. Cytat z Księgi Rodzaju stanowi chyba odpowiednie wprowadzenie do następnych sześciu rozdziałów. W nich bowiem zamierzam przedstawić wielkie zarazy, które nękały ludzi oraz wpłynęły na losy świata – od antyku po współczesną epokę. Na początek, w największym skrócie – prezentacja tych epidemii.

Od antyku po XX-wieczne ludobójstwo

I tak w starożytności bieg wydarzeń z pewnością odwróciła podczas wojny peloponeskiej tak zwana zaraza ateńska (430 r. p.n.e.), która nie tylko spustoszyła Ateny, ale i zabrała ich wielkiego przywódcę – Peryklesa. Wbrew jego koncepcji prowadzenia dalszej wojny, Ateńczycy kilkanaście lat później wysłali niemal wszystkich zbrojnych i flotę na sycylijskie Syrakuzy, co zakończyło się sromotną klęską, sprowadziło na nich przegraną w długoletnim konflikcie z oligarchiczną Spartą, a w końcu rozpad ich morskiego Związku Delijskiego. Historycy anglosascy upatrują w tym wydarzeniu utratę szans na zapanowanie ustroju demokratycznego we wszystkich polis (miastach-państwach) greckich, a następnie w większości znanego wówczas świata, po ewentualnym pokonaniu despotycznego imperium perskiego przez zjednoczonych pod przewodem Aten Hellenów.

Śmierć Peryklesa w wyniku tzw. ateńskiej zarazy wpłynęła na losy wojny peloponeskiej.

W starodawnych czasach zaraza przynajmniej trzykrotnie jeszcze odwracała bieg historii. Nagła śmierć – zapewne na malarię – genialnego wodza, młodziutkiego Aleksandra Macedońskiego (323 r. p.n.e.) w zdobytym przezeń Babilonie rychło doprowadziła do wojen między rywalami pretendującymi do objęcia po nim władzy nad rozległym światem hellenistycznym i rozczłonkowania tego świata. Z kolei dżuma zabrała mądrego władcę Rzymu – Marka Aureliusza (180 r. n.e.), co stało się początkiem końca cesarstwa zachodniorzymskiego. Cesarz wschodniorzymski Justynian I Wielki co prawda sam z dżumy wyszedł obronną ręką, ale w Bizancjum zmarło 300 tys. ludzi (542 r. n.e.), a następnie pomór ogarnął inne kraje basenu Morza Śródziemnego z zachodnią Europą włącznie. Razem z zimą wulkaniczną – jaka zapanowała nad globem po wybuchu Krakatau – zapoczątkowało to średniowieczne „wieki ciemne”.

W kolejnym rozdziale zajmiemy się najsłynniejszą chyba w Europie epidemią dżumy, zwaną „czarną śmiercią”, w połowie XIV wieku. Zmarł wtedy co trzeci, a w niektórych rejonach co drugi mieszkaniec naszego kontynentu. Ogromne straty demograficzne – wyrównane dopiero po upływie półtora stulecia – wyryły w europejskiej świadomości i kulturze głęboką rysę, której dramatyczny ślad znajdujemy nawet we wstępie do frywolnych opowieści „Dekameronu” Giovanniego Boccaccia i w lirycznych sonetach Francesca Petrarki, cierpiącego z powodu śmierci Laury. Tacy twórcy jak reżyser Ingmar Bergman i powieściopisarz Albert Camus sięgali po ów temat w wieku XX. Wbrew obiegowym opiniom „czarna śmierć” bynajmniej nie ominęła naszego kraju. Świadectwem są m.in. zapisy w kronikach Janka z Czarnkowa i Jana Długosza.

Jedno ukąszenie komara zmieniło historię świata, bowiem historycy są dzisiaj przekonani, że Aleksander Wielki zmarł na malarię, co zapoczątkowało rozpad jego imperium.

Trąd uśmiercił w wieku zaledwie 23 lat mężnego i rozumnego, przepojonego głęboką wiarą króla jerozolimskiego Baldwina IV (1161–1185). Ów „Król Trędowaty” stanowił – co okazało się, gdy go zabrakło – jedyną szansę krzyżowców na utrzymanie się w Ziemi Świętej. Wszak w bitwie pod Montgisard (1177) zdołał pokonać samego Saladyna, a rozsądna polityka zapewniała mu poparcie zarówno większości łacinników, jak i sporej części muzułmanów. Dwa lata po jego śmierci skłóceni, nierozumni wodzowie chrześcijańscy dali się wyprowadzić Saladynowi na bezwodną pustynię pod Hittin, gdzie zgotował im zagładę. Jerozolima została stracona na wieki…

Piąty rozdział poświęcony został ospie prawdziwej, czyli czarnej. Nękała ona ludzkość od starożytności, ale prawdziwym przeoraniem dziejów stała się po odkryciu Ameryki. To ona, przyniesiona przez hiszpańskich konkwistadorów, wyludniła Amerykę Środkową po najeździe Cortésa (1519–1521) i zniszczyła cywilizację Azteków. Kilkanaście lat później to samo stało się z rozwiniętym imperium Inków w Ameryce Południowej po zdobyciu dzisiejszych ziem Peru, Ekwadoru, Boliwii i – częściowo – Chile przez zabijaków Pizarra.

Trzecią część tego rozdziału zajmie podbój Ameryki Północnej – od angielskich purytańskich kolonistów poczynając, a na amerykańskich osadnikach i US Army kończąc. W XVIII wieku spotykaliśmy tu wypadki celowego zakażania Indian wirusami ospy. Dziś w Ameryce Północnej żyje kilkakrotnie mniej „czerwonoskórych”, niż było ich, zanim stanęła tu stopa „białego człowieka”. Na koniec przypomnę atak ospy czarnej na Polskę latem 1963 r. we Wrocławiu. Wśród niemal 8 mln Polaków, których wówczas szczepiono (bo szczepionkę, w przeciwieństwie do koronawirusa, od dawna znano), była też klasa mojego liceum…

W szóstym rozdziale przypomnę najgorszą pandemię grypy, z jaką ludzie mieli dotychczas do czynienia – tzw. hiszpankę. Rozprzestrzeniała się po całym świecie, a do Europy dotarła pod koniec I wojny światowej wraz z żołnierzami amerykańskimi. Zabijała przede wszystkim ludzi młodych, jakby nie dość zginęło już ich w okopach. Wyrwa demograficzna wśród Francuzów – tworzących „armię jedynaków” – z roczników przełomu XIX/XX wieku była tak olbrzymia, że rzutowała na niechęć do walki z Niemcami po 20 latach, co umożliwiło Hitlerowi podbój Polski w 1939 r. i wpłynęło na przedłużenie II wojny światowej.

Wreszcie rozdział siódmy. Grozę w połowie XX wieku wywołali sami ludzie. Praźródłem zagłady milionów istnień ludzkich w łagrach sowieckich i lagrach niemieckich była ideologia eugeniki – pozbywania się ludzi „niepotrzebnych”; chorych, starych, nieprzydatnych, nienarodzonych – stworzona przez „intelektualistów” w rodzaju Bernarda Shawa. To ją podchwycili ideolodzy wywodzący się z nurtu socjalistycznego: komunistyczni bolszewicy w Rosji i narodowi socjaliści w Niemczech. Pierwsi mordowali masowo ze względów głównie klasowych, drudzy – rasowych. W ich obozach koncentracyjnych więźniowie marli również z powodu zaraźliwych chorób.

Chorowali na nie także polscy bohaterowie II wojny światowej – rtm. Witold Pilecki, „ochotnik do Auschwitz”, w którym to koncentracyjnym obozie niemieckim wytrwał od września 1940 do kwietnia 1943 r. (ciężkie zapalenie płuc w 1941 r., a po roku – tyfus) oraz powstaniec warszawski podch. Witold Kieżun, osadzony po wojnie w straszliwym łagrze NKWD na pustyni Kara-kum pod Krasnowodskiem (m.in. tropikalne beri-beri). Ich wspomnienia najbardziej mnie poruszyły przy pisaniu tej książki…

Coraz więcej – życia i śmierci

Jaką egzystencję wiódł człowiek po wygnaniu z raju, czy – inaczej mówiąc – po uzyskaniu w drodze ewolucji stadium homo sapiens? Jak bronił zdrowia i życia? Co było dlań największym zagrożeniem? Czy i w jakim kierunku rozwijał swą wyjątkową na Ziemi cywilizację? Jak długo żył i w jakich warunkach? Formułowaniu odpowiedzi na takie pytania badaczowi dziejów służy między innymi demografia. Oto bardzo ciekawa tabela demograficznej statystyki w ujęciu dynamicznym:

TEMPO PRZYROSTU LUDNOŚCI ŚWIATA

Liczba ludzi (mln)

Rok

Uwagi

0,01

ok. 70 000 p.n.e.

5

ok. 10 000 p.n.e.

10

ok. 5000 p.n.e.

podwojenie po 5000 lat

25

ok. 2000 p.n.e.

50

ok. 1000 p.n.e.

podwojenie po 1000 latach

250

ok. 1 n.e.

300

ok. 500 n.e.

350

ok. 1000

400

ok. 1250

500

ok. 1500

podwojenie po 1500 latach

750

ok. 1750

1000

ok. 1820

podwojenie po 320 latach

2000

ok. 1930

podwojenie po 110 latach

3000

1960

4000

1974

podwojenie po 44 latach

5000

1987

6000

1999

7000

2011

8000

ok. 2024

podwojenie po 50 latach

9000

ok. 2043

Wikipedia m.in. za: Humans ’almost became extinct in 70,000 BC, „The Telegraph”, 25 kwietnia 2008 r.; I. Morris, Foragers, Farmers, and Fossil Fuels. How Human Values Evolve, Princeton University Press, 2015; Historical Estimates of World Population; G. Cambers, S. Sibley, Cambridge IGCSE Geography Coursebook, Cambridge University Press, II wydanie, 2015; How we covered the world at 5 billion…, „The Guardian”, 31 października 2011 r.; World population hits 6 billion, NBC News.com, 12 października 1999 r.

Im dłużej i wnikliwiej przyglądamy się danym w tabeli, tym bardziej ona zaciekawia. Najprostszy wniosek jest taki, że im dłużej trwa ludzka cywilizacja, tym coraz więcej ludzi przybywa i w coraz większym tempie. Od drugiej połowy XX wieku przyspieszenie odbywa się w jakimś zawrotnym postępie geometrycznym, gdy w zamierzchłych, prehistorycznych czasach był to raczej powolny postęp arytmetyczny.

Spójrzmy jednak na liczby pod kątem zjawisk i wydarzeń historycznych oraz spróbujmy je skomentować. Oto między początkiem a kresem ostatniego zlodowacenia epoki plejstoceńskiej – w tabeli między pierwszą a drugą rubryką – minęło 60 tys. lat, podczas których masa wody mórz i oceanów skomasowana została w lodzie. Ludzi – z tych kilkudziesięciu tysięcy, którzy wzięli udział w wędrówce z Afryki Wschodniej i mogli przejść suchą nogą do Europy i Azji (a stamtąd dalej – ku Ameryce) – przybyło do 5 mln. Zapewne samych wilków, niedźwiedzi czy bizonów było wtedy więcej. Człowiek cierpiał nocami chłód i skwar za dnia, bał się nocy oraz dzikich i jadowitych stworzeń, wobec chorób był bezradny. Ale homo sapiens jednak ocalał, choć już wtedy w zwierzęcym odruchu zabijał osobniki swego gatunku – rywali do terenów łowieckich, lepszych siedzib i prokreacji.

Od końca tego ostatniego zlodowacenia, czyli początku wielkich potopów, gdy wody wypełniły Morze Śródziemne, kanał La Manche i Wielkie Jeziora Amerykańskie, do początku czasów historycznych (między drugą a trzecią rubryką) minęło 5 tys. lat i przybyło 5 mln ludzi. Przybyło ich na tyle, że rody łączyły się w szczepy, plemiona i ludy, powstały warstwy społeczne, zaczęto budować stałe siedziby, a prymitywne walki o zaspokojenie najprostszych potrzeb zamieniały się w regularne wojny o panowanie, łupy, niewolników i ziemie. Większy dostęp do pożywienia i zapewnienie pomocy w potrzebie sprzyjało egzystencji, ale chorób, zwłaszcza zakaźnych, nie ubywało. Przeciwnie – gromadne życie musiało prowadzić do ich rozprzestrzeniania się.

Po tysiącleciu istnienia rozwiniętych państw nad Nilem i nad Tygrysem oraz Eufratem (od 2000 r. p.n.e. do 1000 r. p.n.e.; między rubryką czwartą a piątą) ludność świata podwoiła się – do 50 mln. Ale po następnym tysiącleciu, do 1 r. n.e., wzrosła aż pięciokrotnie – do 250 mln! – uzyskując pierwszy w dziejach tak skokowy przyrost. Zauważyć należy, że w tym właśnie okresie nastąpił rozkwit Państwa Środka w Chinach oraz powstanie imperium rzymskiego, które – przy różnych jego mankamentach – zapewniało większe bezpieczeństwo i komfort cywilizacyjny ludom żyjącym w basenie Morza Śródziemnego.

W dalszych okresach – mimo działania matematycznego czynnika mnożenia liczby ludności w miarę jej naturalnego przyrostu – widzimy zahamowania tego zjawiska. Oto pierwsze 1500 lat naszej ery – a więc po kres średniowiecza – przyniosło zaledwie podwojenie światowego demosu. Trudno nie brać tu pod uwagę występujących wtedy pandemii, z „czarną śmiercią”, czyli dżumą, na czele. Pamiętajmy, że poza najbardziej śmiertelnym atakiem w połowie XIV wieku, dżuma wracała cyklicznie mniej więcej co dekadę przez kilka następnych wieków – z ospą i innymi zarazami pod rękę. Sekundowały im wojny – jak na przykład krucjaty czy stuletnia między Francją i Anglią – a wcześniej jeszcze bardziej niszczące najazdy koczowników ze wschodu, od Hunów po Mongołów (dla Chin i innych dalekowschodnich krajów byli oni zresztą najeźdźcami z zachodu i północy), wędrówki ludów, podboje Arabów i Turków.

Pierwszy miliard ludzi jednocześnie żył na świecie w drugiej dekadzie XIX wieku. Aż po nasze czasy wojny trwały – z dwiema światowymi w XX wieku – ale zahamowano rozwój wielu zaraźliwych chorób (jak ospa, tyfus, cholera, gruźlica…), a postęp wiedzy medycznej, zwłaszcza mikrobiologii, oraz powszechnej ochrony zdrowia był wprost rewolucyjny. No i warunki życia mieszkańców Ziemi nie stały nigdy – ogólnie biorąc – na tak wysokim poziomie. Żal, że nie dotyczy to wszystko milionów ludzi z Afryki, Azji, Ameryki Południowej… (notabene tamte rejony zaludniają się coraz bardziej, a bogaty „cywilizowany” Zachód stosuje aborcję). Ludność świata w ciągu jednej dekady od 1999 do 2011 r. podwoiła się, osiągając 7 mld. Za cztery lata ma być 8 mld… I oto przyszedł moment, gdy ludzkość – będąca i tak od ponad 70 lat w cieniu grożącej Ziemi zagłady nuklearnej – bardziej boi się nieprzewidywalnej pandemii spowodowanej wymykającymi się (wypuszczanymi?) spod kontroli wirusami…

Lekarska praktyka Egipcjanina Sinuhe

O chorobach nękających ludzkość przed tysiącami lat dowiadujemy się ze starożytnych świadectw. Egipskie papirusy, mumie, a nawet wizerunki utrwalone w rzeźbach i na malowidłach dostarczyły nie tylko dowodów ich występowania, ale i zaskakująco rozwiniętej wiedzy medycznej oraz służby zdrowia już w III tysiącleciu p.n.e.! W pełni docenili to jednak dopiero badacze naszej epoki, posiadający odpowiednie do przeprowadzania badań instrumenty.

Wcześniej uważano, że Herodot mocno przesadzał, pisząc z największym podziwem o osiągnięciach Egipcjan w tej dziedzinie. Sądzono, że to właśnie starożytni Grecy ze swym Hipokratesem stworzyli w jego czasach (V w. p.n.e.) podstawy medycyny. Bądź co bądź, to w mitologii greckiej wystąpił nawet osobny bóg sztuki lekarskiej Asklepios (zapożyczony później przez Rzymian jako Eskulap). Tymczasem Herodot – Grek pochodzący z Halikarnasu – podawał interesujące szczegóły dotyczące na przykład organizacji egipskiej opieki medycznej („Dzieje”, księga II „Euterpe”):

Jeśli chodzi o medycynę egipską, to jest ona uporządkowana następująco: każdy lekarz zajmuje się tylko jedną chorobą, a nie kilkoma. W całym kraju jest dużo lekarzy, ponieważ są specjaliści od chorób oczu, inni od głowy, inni od zębów. Inni są od brzucha, a jeszcze inni od chorób głębiej ukrytych.

Między innymi dzięki temu Egipcjanie mieli być najzdrowszym narodem, jaki zna.

Dodajmy, że specjalizacja istniała zwłaszcza w pałacu faraona, gdzie pod kierunkiem głównego nadwornego lekarza inni zajmowali się różnymi częściami i organami ciała władcy, od głowy i oczu poprzez brzuch, na opiece nad królewskim odbytem kończąc. Ale specjalizacja bynajmniej nie oznaczała indolencji w pozostałych dziedzinach medycyny. Już Imhotep, pierwszy i najbardziej znany zarówno architekt, jak i medyk egipski z okresu III dynastii (lata ok. 2800–2500 p.n.e.), diagnozował i leczył ponad 200 chorób, w tym 15 chorób brzucha, 11 pęcherza moczowego, 10 odbytnicy, 29 oczu, 18 skóry, włosów, paznokci i języka.

Służył głównie jako kanclerz faraona Dżesera i najwyższy kapłan boga Ra. Uważany za syna boga Ptaha, z czasem sam ubóstwiony, został za życia obdarzony takimi tytułami jak Kanclerz Króla Dolnego Egiptu, Pierwszy po Królu Górnego Egiptu, Administrator Wielkiego Pałacu, Dziedziczny Szlachcic, Najwyższy Kapłan Heliopolis, Budowniczy, Rzeźbiarz, Twórca Waz Pana. Przypisuje się mu budowę w Sakkarze pierwszej piramidy schodkowej oraz stworzenie egipskiej medycyny. Amerykański egiptolog Edwin Smith odkrył papirus z pierwszej połowy II tysiąclecia p.n.e. – ale złożony prawdopodobnie z tekstów tysiąc lat starszych – zestawiający 48 urazów ludzkiego ciała. Każdy zawiera opis badania, diagnozy i leczenia. Systematycznie: od urazów głowy w dół ciała. Proponowane leczenie opiera się o racjonalne metody naukowe, a tylko w jednym przypadku o magiczne formuły. Każdy przypadek kończy się rokowaniem: pozytywnym, neutralnym lub orzeczeniem, że tej dolegliwości nie należy leczyć (14 przypadków). Autorstwo Imhotepa uważa się za prawdopodobne; tak samo jak zbiór lekarskich zasad etycznych, na których została oparta (ponad 2000 lat później!) przysięga Hipokratesa.

Jeden z pierwszych traktatów chirurgicznych, czyli tzw. papirus Edwina Smitha, prezentujący medyczną wiedzę starożytnych Egipcjan.

W tym samym okresie co Imhotep działał uznany za pierwszego dentystę Hesi. Pierwszym specjalistą w zakresie okulistyki został zapewne Iry – lekarz nadworny faraona i przełożony lekarzy w Starym Państwie – znany ze steli odkrytej w Gizie obok największych piramid Cheopsa, Chefrena i Mykerinosa. Również z okresu IV dynastii (lata ok. 2613–2494 p.n.e.) poznaliśmy zapewne pierwszą kobietę lekarza i zarządcę kobiecych lekarzy Peseshet z Sais, gdzie znajdowała się szkoła lekarska. Za czasów kolejnej, V dynastii nadwornym lekarzem faraona Sahure został Sekhet-Enanach – specjalista od chorób nosa, gardła i uszu – o którym to laryngologu dowiadujemy się ze świątynnego epitafium.

Na tak wielki i wczesny rozwój sztuki lekarskiej w Egipcie miało na pewno istotny wpływ skrupulatne mumifikowanie zwłok umarłych ze względów religijnych oraz status kapłanów, będących zarazem nauczycielami i lekarzami. Ich patronem był bóg Thot. Tacy, którzy ukończyli szkołę lekarską i mogli leczyć w oparciu o racjonalne metody, zyskiwali tytuł sunu. Inni kapłani ograniczali się do obrzędów i magii. Wszyscy kapłani myli się kilkakrotnie we dnie i w nocy oraz golili głowy i resztę ciała, aby uniknąć wszy, a spali pod siatkami w obawie przed komarami i malarią.

Zwyczaje te przejmowali inni Egipcjanie, zwłaszcza z górnych warstw społecznych. Najbogatsi mieli też własne toalety z odpływem do szamb; kanały kanalizacyjne widzimy dopiero za Echnatona (Amenhotepa IV) w nowo zbudowanej dla uprawiania monoteistycznego kultu Słońca stolicy Achetaton (XIV w. p.n.e., dziś – el-Amarna). Zwraca też uwagę, mający służyć higienie, zwyczaj obrzezania mężczyzn i malowania twarzy osób obojga płci specyficznymi kosmetykami, które poza walorami upiększającymi (przynajmniej w odczuciu użytkowników…) chroniły oczy przed infekcjami. W życiu codziennym Egipcjan znajdujemy niejeden objaw dbałości o zdrowie. Takim jest włączenie też do codziennej diety bogatych w witaminy, odkażających warzyw, jak rzodkiewki, czosnek i cebula. Z zachowanych dokumentów wiemy, że stały ich przydział należał się m.in. budowniczym piramid.

Co ciekawe, w Mezopotamii, której cywilizacja w wielu dziedzinach (pismo, astronomia, systemy nawadniające, organizacja państwa) nie ustępowała Egiptowi, medycyna znajdowała się na o wiele niższym poziomie. Trzeba jednak odnotować, że to mieszkańcy tamtego rejonu opracowali już 3000 lat przed naszą erą prostą metodę wytwarzania mydła z użyciem tłuszczu zwierzęcego i ziół. Zwyczaj jego używania upowszechnił się na Bliskim Wschodzie, w Grecji, Rzymie i Europie Zachodniej i stał się elementem światowego dziedzictwa kulturowego. Specyficznym wkładem w dziedzinie ochrony zdrowia popisał się Hammurabi (panował w latach 1792–1750 p.n.e.), który w swym słynnym kodeksie prawnym przewidywał, że za udaną operację lekarzowi należy wypłacić honorarium, ale jeśli operacja się nie powiedzie – należy mu… uciąć ręce. Nie sprzyjało to zapewne popularności zawodu lekarza ani przystępności cen jego usług…

O wyższości sztuki lekarskiej znad Nilu nad leczeniem w Dwurzeczu Tygrysu i Eufratu świadczy nie tylko Herodot, ale i malowidło z grobowca Amenhotepa II (XVIII dynastia, lata ok. 1550–1292 p.n.e.), ukazujące Nebamona – lekarza faraona oraz babilońskiego księcia, który przybył do Egiptu, aby prosić o pomoc medyczną. Z kolei wśród 382 glinianych tabliczek z el-Amarny, stanowiących korespondencję dyplomatyczną Amenhotepa III i Echnatona, znajduje się oferta pomocy medycznej ze strony króla Mitanni – Tuszratty – który cierpiącemu Amenhotepowi chce w formie terapii przysłać z wizytą posąg bogini Isztar z Niniwy. Cóż, skuteczniejsza byłaby jednak pomoc lekarza Sinuhe…

Amenhotep III, Echnaton, daleki kraj Mitanni z łagodnymi księżniczkami o smutnym spojrzeniu… Co nam to przypomina? Była taka, która została jedną z kilkuset żon faraona, a kiedy urodziła synka, pierwsza żona kazała go spławić Nilem w łódeczce uplecionej z trzciny. Dobra kobieta wyłowiła go na brzegu rzeki i przyniosła do domku swego męża w Tebach. Przybrani rodzice nazwali go Sinuhe. Śladem ojca został lekarzem i leczył nawet faraona. Znalazł się w centrum burzliwych wydarzeń w państwie. Kiedyś skrzywdziła go niedobra kobieta, za którą szalał (rujnując przy tym i wpędzając do grobu rodziców), on nieświadomie skrzywdził taką, która go kochała i urodziła łagodnego i mądrego chłopczyka o poważnym spojrzeniu. Sinuhe nie zrozumiał, że jest ojcem i zamiast się nimi zająć, wziął z zapałem neofity udział w „rewolucji kulturalnej” dokonywanej przez Echnatona. Synka zamordowano wraz z matką podczas buntu przeciw obalaniu starych bogów. Taki był zrozpaczony na starość Egipcjanin Sinuhe z niezapomnianej książki z tym bohaterem w tytule, jaką napisał fiński pisarz Mika Waltari, a w której zaczytywali się młodzi i starzy Polacy już w pierwszej połowie lat 60. XX wieku.

Przy okazji można tam poznać szczegóły dotyczące lekarskiego kunsztu Egipcjan. Sinuhe po nauce w przyświątynnej szkole medycznej – Domu Życia – został po swym mistrzu Ptahorze trepanatorem czaszek na dworze faraona, poznał tajniki chirurgii, leczenia chorób wewnętrznych, przygotowywania lekarstw. Podczas pełnych przygód i niebezpieczeństw podróży po innych krajach (Syria, Babilon, kraje Hetytów i Hyksosów, minojska Kreta) wszędzie cieszył się – z powodu lekarskiego mistrzostwa – uznaniem i powodzeniem. (Dodajmy, że prawzór książki – „Opowieść Sinuheta” z literatury staroegipskiej – toczy się w Średnim Państwie, a nie w Nowym, i z innymi bohaterami).

Waltari czerpał wiadomości z autentycznych źródeł. Na przykład okuliści w Egipcie – kraju otoczonym przez pustynne piaski – znali i leczyli jaglicę, zaćmę, ślepotę zmierzchową, zapalenie spojówek, jęczmień, owrzodzenie rogówki, zapalenie tęczówki, bielmo, nadmierne łzawienie i zez. Inni lekarze stosowali antidota na jad rozplenionych tam węży i skorpionów. Farmaceutyka, sięgająca też zapewne odległych czasów, gdy Sahara stanowiła sawannę, a przodkowie osiadłych nad Nilem rolników byli koczownikami, korzystała z leczniczych właściwości różnych ziół, roślin uprawnych i takich organicznych substancji jak pleśń czy osad piwny, jak również balsamów opartych o tłuszcz zwierzęcy.

Rzeźba portretowa Amenhotepa IV (Echnatona),faraona reformatora, który m.in. wprowadził kult Atona i przeniósł stolicę do Achetaton (Amarna).

Jeśli chodzi o złamania kończyn, to Egipcjanie unieruchamiali je np. wymodelowanymi łupkami z kory. Rany zszywano igłą z nicią lub sklejano bandażami z pasków tkaniny lnianej, nasączonej żywicami lub asfaltem, który przypominał dzisiejszy opatrunek gipsowy. Opatrunki ze świeżego mięsa zawierały enzymy tamujące krwawienie. Oto jedna ze wskazówek lekarskiego poradnika:

Jeżeli badasz człowieka z nieprawidłową raną (…) i ta rana jest w stanie zapalnym (…) jeśli twoja ręka wyczuwa bijące od owej rany gorąco, zaczerwienione są brzegi owej rany i ów człowiek gorączkuje z tego powodu, wtedy musisz powiedzieć: ktoś z nieprawidłową raną (…) choroba, którą leczę. Wtedy przygotuj mu środki chłodzące dla usunięcia gorączki (…) liście wierzby.

Epidemie nie omijały starożytnego Egiptu. Za świadectwo nękającej mieszkańców wirusowej choroby Heinego-Medina (polio) uznano posąg faraona Siptaha (ok. 1194–1190 r. p.n.e.) z charakterystycznie zdeformowaną stopą. Z kolei metodą mikroskopowego badania skóry mumii odkryto ślady po wrzodach (tzw. dziobach), stwierdzając przebytą czarną ospę, a stosując barwienie chemikaliami metodą duńskiego badacza Hansa Christiana Grama (1884), znaleziono w płucach i wątrobie innej mumii patogeny dżumy. Upiorne ślady epidemii – przypuszcza się, że odry lub ospy – odkrył w latach 1997–2012 zespół włoskich archeologów w Luksorze. Przeprowadzono tam w VII w. p.n.e. wielką operację niszczenia zwłok ofiar, o czym świadczyły ludzkie szczątki zasypane wapnem, piece do jego wypalania, ślady ognisk, w których dokonywano kremacji.

Znacznie wcześniej epidemia choroby o objawach wskazujących na dżumę lub tyfus rozprzestrzeniła się z Awaris w północno-wschodnim rejonie Delty Nilu pod koniec XVIII w. p.n.e. Egipt, targany wówczas wewnętrznymi niepokojami i inwazjami ludów ze wschodu, został dodatkowo osłabiony. Formułowana jest hipoteza, że to wtedy stosunkowo odporne na zarazę okazało się plemię Hebrajczyków, żyjące tu jeszcze przed najazdem Hyksosów, a to dzięki – jak się twierdzi – odporności komórkowej zyskanej dzięki trybowi życia wśród zwierząt i wcześniejszemu kontaktowi z niegroźnymi szczepami zarazków.

Czasy Mojżesza i plag egipskich, opisanych w biblijnej Księdze Wyjścia (rozdziały 7–12), nadeszły znacznie później, ale przypomnijmy je tu ze względu na tematykę tej pracy. Otóż wśród tych 10 plag zwraca uwagę zwłaszcza ostatnia (10.), która dotknęła śmiercią pierworodne dzieci Egipcjan. Ale i poprzednie prowadziły zapewne do masowych zachorowań: inwazja komarów (3.); much (4.); pomór bydła (5.); chmury pyłu wywołujące wrzody i pryszcze (6.). Cóż, doskonałe warunki dla rozwoju malarii, cholery i ospy… Jeśli istotnie skutkiem okazał się exodus oraz powstanie państwa Izraelitów, to epidemie również w tym wypadku okazały się siłą sprawczą wielkiego, istotnego do dziś wydarzenia w dziejach.

Bogata muzyka i jakże uboga medycyna…

Podczas kolejnych epok walki człowieka o zdrowie i życie – właściwie aż po XIX wiek, i to drugą jego połowę – żaden dziejowy przełom w nauce i praktyce medycznej nie nastąpił. Koniecznie jednak trzeba zwrócić uwagę na starożytnych Greków, którzy godnie kontynuowali ponad dwutysiącletnią już wówczas tradycję medycyny egipskiej. Dwa nowe elementy zasługują tu na szczególną uwagę: jeszcze powszechniejsza troska o higienę osobistą, z częstymi kąpielami i namaszczaniem ciała oliwą oraz działalność wspomnianego wyżej Hipokratesa. Spisał on historię medycyny, powtórzył zasadę sztuki lekarskiej – po pierwsze nie szkodzić – a także wprowadził regułę (o której często zapominają dzisiejsi lekarze) zakładającą badanie pacjenta w całości, a nie jedynie chorego organu. Grecy chlubnie kontynuowali Hipokratesowe dzieło od III w. p.n.e… w Egipcie, po jego podboju przez Aleksandra Wielkiego, podczas władania nim przez macedońską dynastię Ptolemeuszy. Korzystali przy tym – jak Herofilos i Erasistratos – z ogromnych zasobów Biblioteki Aleksandryjskiej. Dokonywali też badań ludzkiej anatomii, zgłębiając działanie mięśni, kości, organów i systemów wewnętrznych (niestety, również podczas eksperymentów na żywych więźniach, których kazał im dostarczać władca).

Od następnego wieku greccy lekarze napływali natomiast do Rzymu, gdzie niemal zmonopolizowali leczenie chorych. Przykładem – Archegatos i Asklepiades z Bitynii. Zachowali wiodącą rolę w całym świecie hellenistycznym, którego kultura niejako podbiła tych, którzy go podbili, tworząc u schyłku republiki rozległe imperium rzymskie. Za cesarstwa pozycja lekarzy jeszcze wzrosła. August zwolnił ich z podatków, a Hadrian przestał ich powoływać do wojska. W II w. n.e. działał najsłynniejszy z rzymskich lekarzy greckiego pochodzenia, który wywierał wpływ na medycynę jeszcze w średniowieczu i renesansie – czyli Galen (Claudius Galenus, lata 130–200 n.e.).

Rzymskie zamiłowanie do kąpieli i namaszczania ciała stało się jeszcze słynniejsze niż Hellenów. Do tej pory o higienie Rzymian mówi się głównie w aspekcie wielkich, ogólnie dostępnych łaźni. Lecz wówczas krytykowano je jednak często jako domy schadzek, handlu i kradzieży. Wiekopomnym osiągnięciem urbanistów, architektów i władz była budowa akweduktów dostarczających czystą wodę nawet z dość odległych gór nie tylko do łaźni czy do pałaców arystokracji, ale i do licznych fontann miejskich. Łaźnie publiczne, akwedukty i fontanny widzimy we wszystkich większych miastach imperium. Ale milionowa (!) stolica imperium, zabudowana w znacznej części kilkupiętrowymi domami mieszkalnymi dla plebsu – bez wygód, z ciasnymi, ciemnymi i zaśmieconymi uliczkami, z rynsztokami, którymi płynęły nieczystości – była idealnym miejscem dla rozprzestrzeniania się zaraźliwych chorób. Powszechnej ochrony zdrowia nie było. Tu po raz pierwszy w takiej skali Europa zetknęła się z problemami zdrowotnymi wielkich miast.

Popiersie Hipokratesa dłuta samego Rubensa.Ten urodzony na greckiej wyspie Kos medyk nazywany jest ojcem medycyny.

Średniowiecze przywykło się lekceważyć, rozciągając w sposób całkowicie nieuprawniony aż po XV wiek określenie „wieki ciemne”, jakimi w historiografii zwykło się nazywać okres po dżumie i wulkanicznej zimie za panowania Justyniana Wielkiego. Tymczasem przynajmniej od XIII stulecia rozwijają się wielkie miasta – północnych Włoch, Flandrii, zachodnich Niemiec, stolice Francji i Anglii – stanowiące ośrodki wytwórczości i handlu, nauki, wspaniałej architektury i sztuki. Przyczyniają się do tego klasztory benedyktynów, dominikanów czy cystersów, bynajmniej niebędące ogniskami „ciemnoty i zabobonu”, jak chcieliby dawniejsi i dzisiejsi libertyni. Porusza zdumiewająco lekka konstrukcja, a przy tym strzelista forma i wzniosła treść gotyckich katedr, od XII-wiecznej bazyliki w Saint-Denis poczynając. Urzeka śpiew gregoriański. Głębię myśli filozoficznej najlepiej widać w dziełach Tomasza z Akwinu z XIII wieku. O pięknie literatury XIV wieku świadczą z kolei utwory Dantego, Boccaccia i Petrarki, a o uroku kultury rycerskiej XV wieku możemy przeczytać choćby w „Jesieni średniowiecza” Johana Huizingi.

Nauka i praktyka medyczna w dużej mierze opierały się na dziedzictwie antyku, które zostało w twórczy sposób ujęte przez pochodzącego z okolic Buchary muzułmańskiego, wszechstronnego uczonego Abu Ali Husain ebn Abdallah Ebn-e Sina, znanego w Europie pod łacińskim mianem Awicenny (980–1037). Jako 18-latek był już uznanym lekarzem na dworze Nuh Ibn Mansura z perskiej dynastii Samanidów, władającej podówczas Azją Środkową. Jego pięć ksiąg zebranych w „Kanon medycyny” ujmowało dotychczasową wiedzę lekarską, z Arystotelesem i Galenem włącznie. Sporo jest o farmacji. Na przykład księga druga dotyczy właściwości około 800 substancji podstawowych, które mogą posłużyć do leczenia ludzi, a księga piąta (formularz) wymienia 650 gotowych leków złożonych – arabskich, indyjskich i greckich. Awicenna opatruje je własnymi uwagami i opiniami, niekiedy dodając swoje receptury.

Przy tym wszystkim trzeba przyznać jedno: ludzkość była od wieków bezradna wobec licznych chorób – z epidemicznymi na czele, mimo największych nawet wysiłków walki z nimi i stosowania zalecanych zwykle ziół, lewatywy czy puszczania krwi. Aż do XIX wieku nie znała, bo nie mogła poznać, prawdziwej ich istoty. Traktowała je – i to bynajmniej nie tylko w średniowieczu – jako „dopust boży”, jakby taki stały fragment odwiecznej gry o życie. Z katastrofalnym pomorem po prostu trzeba się było pogodzić – jak z wojną, głodem, ogniem.

Ale historia szczepionki przeciw ospie wiele mówi o twórczym kontakcie człowieka z przyrodą, o wnikliwości obserwacji tak zwanych prostych ludzi, a wreszcie o możliwościach, jakie stąd wynikały dla walki z wirusami, i to – uwaga! – nawet wtedy, kiedy przecież nie wiedziano, że one w ogóle istnieją. Doktor Jenner też zresztą nie wiedział. Wiele lat przed nim nie wiedzieli też Chińczycy, którzy wdmuchiwali do nosa osoby zdrowej starte w pył strupy z ciała chorego na ospę prawdziwą. U pacjenta rozwijała się wtedy łagodna postać choroby, dzięki której nabywał na nią odporność. Ani Turcy, którzy ową metodę zapożyczyli od Chińczyków, ani Mary Wortley Montagu – żona brytyjskiego ambasadora w Stambule, która z dobrym skutkiem zastosowała metodę u dwojga swych kilkuletnich dzieci – nikt ani nie wiedział o patogenie, ani tym bardziej go nie widział. Ale przynajmniej dowiedziało się o doświadczeniu pani Montagu angielskie Royal Society.

Kiedy ospa zaatakowała w 1721 r. Londyn, przestraszona rodzina królewska chwyciła się owej wiadomości jak ostatniej deski ratunku. Ma się rozumieć, że zanim takiemu leczeniu został poddany Ich Majestat, przeprowadzono próby na sześciu skazańcach i jedenastu sierotach, a gdy nikt nie umarł, zaś wszyscy wyzdrowieli – starte strupy wdmuchano z dobrym skutkiem w najczcigodniejsze w całej Brytanii nosy. Od tej pory chińsko-turecka metoda leczenia ospy, firmowana przez Mary Wortley Montagu, zdobywała coraz więcej zwolenników.

Ale sposób leczenia podobny do późniejszych szczepień – wcieranie płynu surowiczego pobranego od chorego w rankę na ciele osoby jeszcze zdrowej, ale pragnącej się uodpornić – od swego afrykańskiego niewolnika Onesimusa uzyskał pastor Cotton Mather podczas epidemii ospy w Bostonie. Przywleczono ją tu w 1721 r. z Barbadosu. Tłum – oburzony ową rzekomo obrażającą Boga metodą – chciał pastora powiesić. Ale gdy w następnym roku epidemia wygasła, a niemal wszyscy pacjenci Mathera wyzdrowieli, ten sam tłum uznał go za bohatera. W latach 70. XVIII wieku unikanie szczepienia uznawano za dziwactwo, choć jednak powodowało chorobę o łagodnym przebiegu, i to w 2 proc. przypadków śmiertelną.

Kiedy Edward Jenner miał 13 lat, zauważył, że ludzie pracujący przy krowach nigdy nie chorują na ospę prawdziwą, tylko zapadają na znacznie lżejszą odmianę ospy – krowiankę. Prowadziło to na dobrą drogę ku uodpornieniu na ospę prawdziwą. Lekarz, u którego właśnie praktykował, go wyśmiał, wszelako po powrocie ze studiów medycznych, gdy w jego rodzinnym mieście Berkeley w hrabstwie Gloucestershire zapanowała epidemia, również hodowcy bydła powiedzieli Jennerowi, że krowianka zapobiega ospie. Wtedy pogłębił badania nad ospą, a w 1796 r. sprawdził swoją teorię, a to dzięki miejscowej dojarce, która akurat zachorowała na krowiankę i zgłosiła się doń na leczenie.

Jenner znalazł więc 8-letniego syna ogrodnika, wszczepił mu krowiankę, a po jego szybkim wyzdrowieniu spróbował zarazić go ospą. Nie udało się. Królik – pardon! – chłopiec (ale przecież tylko syn ogrodnika…) został uodporniony. Aby do opatentowanej w 1796 r. szczepionki przekonać niedowiarków z Royal Society, Jenner musiał – jakże by inaczej – zarazić krowianką, a następnie spróbować zakazić ospą prawdziwą jeszcze pięcioro dzieci. Ale ponieważ szczęśliwie żadne nie umarło, Jenner doszedł do pieniędzy oraz przeszedł do historii.

***

Jeśli kogoś razi takie wykorzystywanie dzieci do eksperymentów medycznych w XVIII wieku, to niech przypomni sobie, co wyczyniali inni doktorzy w naszych czasach. Nie trzeba nawet powracać do potwora z Auschwitz, dr. Josefa Mengele. Całkiem niedawno – bo od końca lat 60. XX wieku do początku wieku XXI – władze Berlina celowo przekazywały opuszczonych, kilkuletnich chłopców pod opiekę pedofili w ramach pseudonaukowych badań seksuologa Helmuta Kentlera. Otóż twierdził on, przy pełnym zrozumieniu i akceptacji władz oraz środowiska naukowego, że „trudne i opóźnione umysłowo” dzieci skorzystają z uwagi seksualnej dorosłych i pokochają swoich „nowych ojców”.

Mary Wortley Montagu na portrecie pędzla Charlesa Jervasa. Pani Montagu była orędowniczką i propagatorką wariolizacji.

Sześcioletnim chłopcem (w relacjach prasowych występuje pod imieniem Marco), wcześniej wykorzystywanym przez rodzonego ojca, zajął się w 1989 r. pedofil Fritz H. Rok później zaczął go odwiedzać i „pieścić”, a w ciągu następnych 10 lat wielokrotnie bić i gwałcić. Marco nie pokochał „nowego ojca”, a gdy dorósł, był już w stanie oprzeć się zwyrodnialcowi. Takich dzieci ujawniono – gdy kończyłem tę pracę – dziesięcioro. Jedno, niepełnosprawne, umarło z braku stosownej opieki. Ponieważ Kentler umarł w 2008 r., Marco wraz z kolejnym poszkodowanym (Svenem) domagali się odszkodowania od władz Berlina. Sprawa była w toku.

Berlińska senator ds. młodzieży i dzieci Sandra Scheeres (SPD) nazwała doniesienia mediów „szokującymi i przerażającymi”. Co sądzi o Deklaracji WHO, zalecającej lekcje dla kilkuletnich dzieci, w trakcie których poruszane są kwestie „radości i przyjemności z dotykania własnego ciała, masturbacji w okresie wczesnego dzieciństwa”, a także „odkrywania własnego ciała i własnych narządów płciowych” – media nie donoszą. Kentlera uważano za jednego z wiodących niemieckich seksuologów. Często pracował jako świadek – ekspert dumny, że pomógł uwolnić kilku pedofilów. Już 50 lat temu wezwał Bundestag do dekryminalizacji stosunków płciowych między dorosłymi i dziećmi. Twierdził, że nastolatki „prawie zawsze cierpiały o wiele bardziej z powodu ścigania gwałcicieli niż z powodu samych nadużyć względem nich”.

***

O tym, jak jeszcze dwa wieki temu medycyna okazywała się jednak bezradna wobec przypadłości, z którymi bez większych problemów radzi sobie obecnie, mówił profesor Zbigniew Puchalski z Akademii Medycznej w Białymstoku, dziękując w 2004 r. Akademii Medycznej we Wrocławiu za nadanie mu tytułu doktora honoris causa. Swój kapitalny wykład poświęcił tematowi „Medycyna a muzyka”. A oto urywek:

Wypada zastanowić się nad przyczynami krótkich żywotów: Mozarta (35 lat), Chopina (39 lat), Mendelssohna (38 lat), Bizeta (36 lat), Schuberta (31 lat), Schumana (36 lat), Webera (40 lat), lecz także nieco dłuższych Czajkowskiego (53 lata), Beethovena (57 lat), Brahmsa (64 lat). Jest to zastanawiające w sytuacji, gdy średnia życia kobiet w Polsce wynosi obecnie 78 lat, mężczyzn – 75. Dlaczego więc w tamtych czasach tak wiele osób odchodziło w tak młodym wieku?

Wolfgang Amadeusz Mozart cierpiał na rumień guzowaty, błędnie oceniany jako szkarlatyna, miewał częste anginy, reumatoidalne zapalenie stawów, przewlekłą chorobę nerek. Wtedy, w XVIII w., leczono go głównie upustami krwi. Dzisiaj otrzymałby m.in. aspirynę, antybiotyki i inne przeciwzapalne środki, które opracowano 210 lat po jego śmierci.

Fryderyk Chopin chorował na zapalenie oskrzeli, ale jego zasadniczą chorobą była gruźlica. Ta choroba była też przyczyną zgonu Karola Marii Webera, ale dopiero w kilkadziesiąt lat po ich śmierci Robert Koch odkrył przyczynę gruźlicy – prątki, a streptomycynę, skuteczny przeciw nim lek, wynaleziono po II wojnie światowej. Feliks Mendelssohn cierpiał, podobnie jak jego rodzeństwo i inni członkowie rodziny, na nadciśnienie tętnicze. Przyczyną ich śmierci były krwotoki śródmózgowe, spowodowane również pęknięciem tętniaka podstawy mózgu. Ta ciężka choroba jest też obecnie poważnym problemem, ale postępy neurochirurgii są tak dynamiczne, że wielu takich chorych można uratować. Georges Bizet, twórca słynnej opery „Carmen”, chorował m.in. na paciorkowcowe zapalenie gardła, skarżył się na duszność, palpitacje serca po wysiłku, co może sugerować uszkodzenie zastawek serca w przebiegu choroby reumatycznej. W chwili śmierci miał duży ropień pozagardłowy i zaostrzenie choroby reumatycznej. Wszystkie te dolegliwości w obecnym stanie medycyny mogłyby ulec, jeśli nie całkowitemu wyleczeniu, to wyraźnemu zminimalizowaniu.

Zestaw chorób, na które cierpiał Mozart, jest imponujący: rumień guzowaty, anginy, reumatoidalne zapalenie stawów i przewlekła choroba nerek...

Za przyczynę śmierci Franciszka Schuberta uznaje się endemiczny dur brzuszny na skutek zakażenia żywnością w rejonie występowania choroby. Obecnie stosowne postępowanie pozwoliłoby na wyleczenie. Przyczyny śmierci Roberta Schumana były bardziej złożone: schizofrenia, paraliż postępujący (kiła), alkoholizm i chroniczne delirium, otyłość, nadciśnienie i wynikająca z niego encefalopatia, zatrucie rtęcią. Piotr Czajkowski po przebyciu trzech chorób zakaźnych cierpiał na nerwicę, depresję i choroby psychosomatyczne, rozładowując różnego rodzaju napięcia alkoholem. Ropień zęba, który uniemożliwił mu komponowanie lub prowadzenie koncertu, wymagałby współcześnie krótkiej wizyty u stomatologa, a współistniejąca choroba wrzodowa tygodniowego leczenia. Wszystkie te dolegliwości nieodpowiednio prowadzone były powodem odebrania sobie życia.

Ludwik van Beethoven był ciężko doświadczony, ponieważ cierpiał na różne przypadłości od najmłodszych lat, z których najważniejszą była głuchota narastająca od 25. roku życia. Drugim poważnym schorzeniem było zapalenie jelit (choroba Crohna), a trzecim wirusowe zapalenie wątroby, prowadzące w efekcie do marskości tego narządu, żylaków przełyku i krwotoków. Ten stan pogarszało nieprzestrzeganie diety i upodobanie do ponczu. Obecnie Beethoven znalazłby pomoc w poprawieniu słuchu, a fachowe postępowanie gastroenterologa złagodziłoby zapalny stan jelit. Odpowiednio wcześnie zastosowana profilaktycznie szczepionka mogłaby zapobiec zapaleniu wątroby, a w przypadku jej wystąpienia odpowiednie leczenie nie doprowadziłoby do marskości lub znacznie ją opóźniło. Kompozytor, pisząc w pamiętnikach „moje życie w rękach lekarzy”, nie zdawał sobie sprawy, że ci ostatni poruszali się po omacku, próbując intuicyjnie pomóc chorym i stosując np.: nasiadówki, bańki, proszek margrabiego, krwioupusty itp.

Najlepszym zdrowiem do 64. roku życia cieszył się Johannes Brahms. Pierwszą i ostatnią jego chorobą był pierwotny lub przerzutowy rak wątroby. Przy obecnych diagnostycznych możliwościach i wykryciu w miarę wczesnej postaci guza odpowiednia chirurgiczna interwencja mogłaby przedłużyć mu życie.

Można więc próbować sobie wyobrazić, jak wielkie dzieła stworzyliby jeszcze Mozart, Mendelssohn, Chopin, Weber, Bizet, Beethoven, Czajkowski czy Brahms, gdyby żyli dłużej. Wynika stąd, że stulecia XVIII i XIX prezentowały doskonałą, bogatą muzykę i jakże ubogą medycynę.

Niech to cholera i inne zarazy

Na początku wymieniłem dżumę, malarię, trąd, ospę, grypę hiszpankę i tyfus jako epidemie, które zmieniły bieg dziejów, a których przykłady rozszerzę w następnych rozdziałach do większych historycznych opowieści. Wśród innych znaczących epidemii można jeszcze niejedną wymienić. Cholera i tyfus rozprzestrzeniały się zwłaszcza podczas wojen – coraz większych i bardziej krwawych. Cholera towarzyszyła Europejczykom od dawien dawna, ale szczególnie śmiertelne żniwo zebrała podczas sześciu nawrotów w XIX wieku. Znamy ją głównie z powstania listopadowego. Wiosną 1831 r., wraz z posiłkami, jakie dotarły do Rosjan z Bałkanów, objęła ona najpierw armię rosyjską, a potem pojawiła się też w polskiej. Zmarł – ale już po zwycięstwie odniesionym nad nią pod Ostrołęką – głównodowodzący Iwan Dybicz (Hans von Diebitsch), a także generał z „obserwacyjnej” armii pruskiej, znany teoretyk wojny Carl von Clausewitz.

Epidemia cholery wybuchła w Galicji w dramatycznym okresie Wiosny Ludów i trwała aż do późnej jesieni 1849 r. Zabrała ponad 42 tys. ludzi. Akurat w okresie jej największego nasilenia – na początku listopada 1848 r. – Lwów spotkała kolejna tragedia. Oto bezlitosny austriacki generał-gubernator Galicji i Lodomerii Wilhelm von Hammerstein, mylnie oceniając sytuację w mieście, pochopnie wydał rozkaz zbombardowania lwowskiego śródmieścia. Od 650 pocisków artyleryjskich i kul żołdaków śmierć poniosło ponad 100 osób, a jeszcze więcej było rannych. Spłonęła biblioteka uniwersytecka. „Na placu boju pozostali tylko generał von Hammerstein i cholera” – konkludował świadek wydarzeń.

Nasi przodkowie nie byli aż tak głupi, żeby nie dostrzegać podstawowych związków przyczynowo-skutkowych prowadzących do zarazy. Wskazują na to choćby takie określenia, jak „morowe powietrze”, które dziś nosi miano zakażania „drogą kropelkową” przez oddech chorego bądź oskarżeń o zatrucie wody czy ubrań i innych przedmiotów do niego należących. Nieprzypadkowo też lękano się dotyku zarażonej osoby. A jednak jeszcze niedawno – w skali historii cywilizacji – mało kto wierzył w zarazki, a mycie rąk czy dezynfekcję narzędzi chirurgicznych uważano za niepotrzebne. Jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku mieszkańcy Londynu, których liczba wzrosła w tamtym czasie od 1 mln do ponad 2,5 mln, pili nieoczyszczoną wodę z Tamizy i sprowadzili na siebie nieszczęście.

Aż trudno w to dziś uwierzyć, ale do połowy XIX stulecia ludzie nie zdawali sobie sprawy, że zarazki cholery roznoszą się głównie wraz z zanieczyszczoną odpadkami wodą. Tamiza była wówczas wolno płynącym ściekiem nieczystości i odpadów z licznych domostw i coraz większej liczby różnych zakładów wytwórczych. To wszystko gromadziło się na jej dnie i rozkładało. Skutkiem były trzy wielkie epidemie cholery: w latach 1831–1832 zmarło 6 tys. londyńczyków; w latach 1848–1849 – 14 tys.; w latach 1853–1854 – 10 tys. Nad stolicą Wielkiej Brytanii unosił się też coraz większy odór.

Z początku władze miasta – wyznające pogląd, że tylko „morowe powietrze” może wywoływać zarazę – kazały zamykać szamba i podłączać domy do prymitywnych ścieków, czym tylko zwiększyły zanieczyszczenie Tamizy. Pomógł lekarz – John Snow. Podczas kolejnej epidemii cholery w 1854 r. badał topografię zachorowań oraz śmierci i zauważył, że na jednym z miejskich skrzyżowań, w centrum londyńskiego ogniska zarazy, stoi pompa. Założył więc, że to nie „morowe powietrze”, a zanieczyszczona woda przenosi chorobę. Udało mu się przekonać władze miejskie do zamknięcia pompy i epidemia zakończyła się po tygodniu. Ale na rozwiązanie problemu trzeba było czekać do upalnego lata 1858 r., kiedy rzeka odsłoniła swe odrażające dno.

Odór roznosił się w promieniu 50 kilometrów wokół stolicy i nie pozwolił pracować parlamentarzystom w świeżo wtedy oddanym do użytku Pałacu Westminsterskim. Królowa Wiktoria wraz z małżonkiem musieli odwołać rejs po rzece. „Wielki Smród” – pod takim mianem wydarzenie to przeszło do historii Zjednoczonego Królestwa. Dopiero wtedy władze miasta przypomniały sobie, że najpierw lekarz John Snow, a po nim fizyk i chemik Michael Faraday udowadniali, gdzie tkwi problem, i rozpoczęły natychmiast budowę kanalizacji z prawdziwego zdarzenia.

Za 3 mln ówczesnych funtów szterlingów (dziś wartych dokładnie sto razy więcej) zbudowano pod kierunkiem Josepha Bezalgette’a liczące 130 kilometrów kanały, zużyto 318 mln cegieł i 670 tys. metrów sześciennych cementu, uruchomiono dobrze pomyślane przepompownie. W 1875 r. prace ukończono, a determinacja i pomysłowość Brytyjczyków stała się wzorem postępowania dla innych w całym cywilizowanym świecie.

Jednym z nich okazał się prezydent Warszawy – Sokrat Iwanowicz Starynkiewicz (1820–1902). Zatrudnił on inżyniera Williama Lindleya, który wraz z synami (Williamem Heerleinem i Josephem) budował od lat 80. XIX wieku nowoczesną warszawską sieć kanalizacyjną i wodociągową (uruchomienie w 1886, ukończenie – w 1904 r.). Wisła odetchnęła, a warszawiacy nadali Starynkiewiczowi miano „zacnego Rosjanina” – również za wiele innych inwestycji, które unowocześniły, uporządkowały i powiększyły miasto, a także za uczciwość i życzliwość dla Polaków. Jego imieniem nazwano plac w centrum miasta, a w uroczystościach pogrzebowych na wolskim cmentarzu prawosławnym uczestniczyło 100 tys. mieszkańców. Na marginesie zauważmy, że Starynkiewicz miał się za rosyjskiego patriotę, pracującego na chwałę imperium. Szkoda, że niewielu jego rodaków, z urzędu działających wcześniej i później w Polsce, pojmowało patriotyzm w taki sposób jak on…

Zmora artystów, biedaków i zarażonych AIDS

Chorobą bardzo rozpowszechnioną w XIX wieku stała się gruźlica. Ale nęka ona ludzi i niektóre inne stworzenia od zarania dziejów. Prątki gruźlicy znaleziono w mumii sprzed 8 tys. lat. W szczątkach zwierząt zachowały się sprzed 17 tys. lat. Długo nie wykrywano wcześniejszych, aż niedawno świat nauki zbulwersowało odkrycie polskiego paleontologa Dawida Surmika, który – wspomagany przez kolegów z Polski oraz z USA – ślady prątków zidentyfikował w resztkach szkieletu morskiego gada sprzed 245 mln (!) lat. Jeszcze zanim zaczęła się era dinozaurów!

Bakterie Vibrio cholerae oglądane pod mikroskopem elektronowym. Cholera na przestrzeni dziejów zabiła setki milionów ludzi.

Ów krokodylopodobny proneustikozaur mierzył ponad metr, a odkopano go na przełomie XIX i XX wieku w okolicach Gogolina. Stał się wrocławskim obiektem muzealnym, mocno zniszczonym podczas ostatniej wojny, ale nie na tyle, aby dr Surmik nie odkrył dwa lata temu na zachowanych żebrach przedpotopowego gada charakterystycznych, mikroskopijnych narośli po bakteriach rodzaju Mycobacterium tuberculosis.

To właśnie są prątki gruźlicy, zwanej w Polsce także suchotami, przenoszone drogą kropelkową (np. kichaniem, kaszlem) z płuc zarażonego człowieka na drugiego, który nieświadomy jest zagrożenia lub nieostrożny. Tylko gruźlica płuc jest zaraźliwa, a np. gruźlica kości i stawów – nie. Roznosicielami bakterii bywają także zwierzęta, zwłaszcza żyjące w norach gryzonie. Przypomnijmy, że odkrywcą prątka gruźlicy był niemiecki uczony Robert Koch, który wyniki swoich badań opublikował 24 marca 1882 r. Stąd – obok Mycobacterium tuberculosis – używa się też nazwy: prątek Kocha.

Prątki gruźlicy żyły na naszej planecie setki milionówlat przed pojawieniem się gatunku homo sapiens.

Rewolucja przemysłowa XVII, XVIII i początku XIX wieku oraz trudne kształtowanie się nowych warstw społecznych sprawiły, że gruźlica stała się plagą. Szczególnie podatni byli na nią biedacy – mieszkający w ciemnych, zimnych izbach, niedożywieni, topiący często smutki w alkoholu, co jeszcze bardziej obniżało odporność ich organizmów na wszelkie zarazy. Ale gruźlica nie stała się bynajmniej tylko chorobą biedaków, ludzi z tzw. niższych warstw.

Jeszcze na początku XIX wieku także w „warstwach oświeconych” nie orientowano się, że tą chorobą można zarazić się od członka najbliższej rodziny. Ze skutkiem śmiertelnym. Przyjrzyjmy się bliżej środowiskom romantycznych twórców – w Wielkiej Brytanii i wśród polskiej Wielkiej Emigracji. Tragiczne losy dotknęły szczególnie utalentowaną angielską rodzinę Brontë z West Yorkshire. I tak 24 września 1848 r. malarz (portret trzech sióstr jego pędzla jest dziś podziwiany w National Gallery), niespełniony pisarz i poeta Patrick Branwell Brontë (1817–1848) zmarł na plebanii swego ojca w Haworth. 28 września został pochowany w krypcie rodzinnej.

Na plebanii w Haworth umarły rychło i zostały pochowane trzy jego siostry, które nie alkoholizowały się jak brat i przeszły potem do historii literatury. Ich książki czyta się do dziś na całym świecie i ogląda filmy z fabułą na nich opartą i z ich niepowtarzalnym nastrojem. Emily Brontë (1818–1848, autorka Wichrowych Wzgórz) zmarła na gruźlicę w grudniu tego samego co brat, 1848 r., a Anne Brontë (1820–1849, Agnes Grey) w maju roku następnego. Kilka lat później gruźlica spowodowała również zgon bodaj najsławniejszej z sióstr – Charlotte Brontë (1816–1855, Dziwne losy Jane Eyre). A więc tak obdarzone talentami rodzeństwo Brontë umierało w wieku od 29 do 39 lat…

W wieku zaledwie 26 lat zmarł zaś angielski poeta romantyczny John Keats (1795–1821), który stał się po śmierci legendą kultywowaną nie tylko w Wielkiej Brytanii. Tłumaczył m.in. Eneidę Wergiliusza, a w latach 1817, 1818 i 1820 wydał trzy zbiory wierszy, w których dominowały kolejno: sonety, ody, hymny i poematy (m.in. poświęcone pamięci Tadeusza Kościuszki i Roberta Burnsa) oraz ballady. Gruźlicą zaraził się od swego umierającego brata – Toma…

Gruźlica śmiertelnie atakowała nie tylko brytyjskich poetów. Polskich także. W „Medycynie Nowożytnej” (tom 5, z. 2, 1998) ukazała się recenzja z ciekawej pracy Barbary Zaorskiej („Ich mizeria tułacza z gruźlicą w tle”, Warszawa 1998). Spotykamy tam m.in. pogląd, że – poza Juliuszem Słowackim i Zygmuntem Krasińskim – również trzeciego (a może pierwszego…) z narodowych wieszczy Adama Mickiewicza trapiła gruźlica. Oto obszerny fragment tekstu:

„Wiele przemawia za tym, iż ojciec poety, Mikołaj Mickiewicz, zmarł w wieku 47 lat z powodu gruźlicy. Spośród jego pięciu synów czterech chorowało na gruźlicę, nabytą zapewne w domu rodzinnym. Z listów Adama i przekazów jego przyjaciół wynika wyraźnie, iż objawy tej choroby pojawiły się u niego już w 1819 r., jednak w latach następnych organizm poety nie wykazywał symptomów czynnego procesu gruźliczego. Dość powszechnie przyjmuje się, iż przyczyną zgonu Mickiewicza w Konstantynopolu w 1855 r. była cholera. Jest to wysoce prawdopodobne, choć w chwili obecnej bardzo trudne do udowodnienia. (…)

Gruźlicę należy upatrywać jako przyczynę zgonu–w wieku zaledwie 40 lat–Juliusza Słowackiego. Brak na to bezpośrednich dowodów, lecz korespondencja chorego poety ze znanym w środowisku polskiej emigracji doktorem Antonim Hłuszniewiczem i spostrzeżenie Bohdana Zaleskiego (Józef Bohdan Zaleski, polski żołnierz odznaczony Virtuti Militari w powstaniu listopadowym, również poeta romantyczny – M.R.), są wystarczająco wymowne.

Gruźlica stanowiła bezspornie przyczynę zgonu Zygmunta Krasińskiego. Poeta zmarł w wieku 47 lat w stanie krańcowego wyniszczenia przez chorobę. Gruźlica u Krasińskiego miała charakter wielonarządowy – objęła płuca, przewód pokarmowy, kości i skórę. Krasiński najprawdopodobniej przejął ją od matki, Marii z Radziwiłłów. Sam był zapewne źródłem zakażenia dla dwóch swoich przedwcześnie zmarłych synów, Zygmunta i Władysława. Ofiarą gruźlicy padł także bliski przyjaciel Mickiewicza, utalentowany poeta Stefan Florian Garczyński, zgasły w wieku niespełna 28 lat.

Do niedawna jeszcze przyjmowano na ogół bezdyskusyjnie, iż gruźlica była przyczyną śmierci Fryderyka Chopina. Profesor Jean Cruveilhier, który podpisał kartę zgonu artysty, podał jako przyczynę zgonu gruźlicę płuc i krtani. W 1987 r. wysunięto hipotezę, iż Chopin chorował na mukowiscydozę, a w 1994 r. pojawiło się przypuszczenie o zespole niedoboru alfa-1-antytrypsyny. Obie te współczesne hipotezy nie wykluczają zresztą koincydencji każdej z tych chorób z gruźlicą płuc.

Gruźlica wpisała się także w emigracyjną egzystencję Zofii Szymanowskiej (przyrodniej siostry żony Mickiewicza, Celiny), a także jej męża, poety i rzeźbiarza Teofila Lenartowicza. Choroba ta była obecna w najbliższym otoczeniu Maurycego Mochnackiego – jego młodszy brat Kamil zmarł na nią w wieku 27 lat. Sam Maurycy zmarł także przedwcześnie, mając 31 lat, lecz brak jest podstaw, aby jego zgon przypisywać gruźlicy. Pewne dane wskazują raczej na schorzenie układu krążenia (wada serca lub nadciśnienie tętnicze?). Na gruźlicę zmarł (inny) emigrant-demokrata Henryk Kamieński”.

Szacuje się, że już po wykryciu prątka gruźlicy przez Roberta Kocha, a więc po 1882 r., z powodu gruźlicy zmarło na świecie ponad 100 mln ludzi. Na liście osób zmarłych od XVII po początek XX stulecia na gruźlicę znajdują się pisarze i poeci, malarze i rzeźbiarze o znanych nazwiskach, trwale zapisanych w dziejach światowej kultury. Wymieńmy niektórych:

Eugène Delacroix (1798–1863), najwybitniejszy francuski malarz romantyczny;

Frédéric Bartholdi (1834–1904), francuski rzeźbiarz, autor Statui Wolności odsłoniętej w Nowym Jorku 28 października 1886 r.;

Amedeo Modigliani (1884–1920), stworzył w Paryżu własny styl malarstwa modernistycznego (zwłaszcza aktów kobiecych). Sławę zyskał po śmierci;

Luigi Boccherini (1743–1805), włoski wiolonczelista i kompozytor, najbardziej znany jako autor menuetu z Kwintetu smyczkowego nr 13;

Niccolò Paganini (1782–1840), włoski kompozytor i skrzypek znany z niezrównanej wirtuozerii, jak i z obyczajowych skandali;

Giovanni Battista Pergolesi (właśc. Draghi, 1710–1736), włoski kompozytor i muzyk baroku, młody i schorowany twórca Stabat Mater;

Igor Strawiński (1882–1971), rosyjski pianista, dyrygent i kompozytor modernistycznej muzyki – jak np. baletu Święto Wiosny (1913);

Carl Maria von Weber (1786–1826), niemiecki romantyczny kompozytor koncertów i innych dzieł fortepianowych oraz oper;

Antoni Czechow (1860–1904), rosyjski pisarz, dramaturg i lekarz. Autor do dziś wystawianych sztuk (Wujaszek Wania, Trzy siostry, Wiśniowy sad);

Maksim Gorki (właśc. Pieszkow, 1868–1936), rosyjski pisarz (Matka, Artamonow i synowie) oraz działacz sowiecki;

Jaroslav Hašek (1883–1923), czeski pisarz, podczas I wojny w c.k. armii oraz u bolszewików, autor niezrównanych Przygód dobrego wojaka Szwejka;

Franz Kafka (1883–1924), żydowskiego pochodzenia pisarz niemieckojęzyczny z Pragi, najlepiej znany z niesamowitej powieści Proces;

William Somerset Maugham (1874–1965), autor sztuk teatralnych i powieści (W niewoli uczuć) dożył w walce z gruźlicą 91 lat!

Guy de Maupassant (1850–1893), francuski pisarz naturalista, znany z nowel, od Baryłeczki poczynając. Cierpiał też na postępujący obłęd;

Molier (właśc.  Jean Baptiste Poquelin, 1622–1673), francuski komediopisarz, twórca m.in. Świętoszka, Skąpca, Mieszczanina szlachcicem;  

Jean-Jacques Rousseau (1712–1778), głoszący we Francji idee oświeceniowe w dziedzinie ustroju i pedagogiki (swoich 5 dzieci oddał do przytułku);

Friedrich Schiller (1759–1805), niemiecki poeta, filozof i dramaturg, autor licznych znanych utworów od Zbójców i Ody do radości poczynając;

Robert Louis Stevenson (1850–1894), szkocki autor poczytnych powieści przygodowych (Czarna strzała, Wyspa skarbów, Porwany za młodu) cierpiał całe życie na gruźlicę;

George Orwell (1903–1950), brytyjski profetyczny pisarz, który najcelniej ujął istotę sowietyzmu (Rok 1984, Folwark zwierzęcy, W hołdzie Katalonii);

Simone Weil (1909–1943), francuska filozofka i działaczka syndykalistyczna, mimo słabego zdrowia ruszyła w 1936 r. do Hiszpanii;

Albert Camus (1913–1960), francuski pisarz, dramaturg i filozof, zginął w wyniku wypadku drogowego, ale cierpiał na gruźlicę.

Na przełomie XIX i XX wieku podczas wielkiej epidemii gruźlicy w Europie powstały organizacje charytatywne, a następnie rządowe, do walki z gruźlicą. Pierwszą poradnię przeciwgruźliczą, zajmującą się leczeniem, wykrywaniem źródeł gruźlicy i zapobieganiem, zorganizowano w Edynburgu, następną – bardziej profilaktyczną – w Paryżu. Na ziemiach polskich pierwsze poradnie powstały w latach 1909–1911 w Warszawie, Lwowie, Krakowie, Wilnie, a także w Lublinie. W 1909 r. Róża Mączewska, żona zmarłego na gruźlicę lubelskiego adwokata, założyła charytatywne Towarzystwo Walki z Gruźlicą. Zachęciła do współpracy około 200 lekarzy, przedsiębiorców i ziemian.

W cytowanej wyżej „Medycynie Nowożytnej” (tom 16, zeszyt 1–2, 2010 r.) Jerzy Janiuk pisze, jak przedstawiała się sytuacja materialna robotników polskich pod zaborem rosyjskim w roku 1914. Otóż przy dziennym zarobku wynoszącym 1,18 rubla musiał wydawać na utrzymanie rodziny… 1,30 rubla. A jadał głównie ziemniaki, chleb i kaszę, z niewielką ilością tłuszczu. Potrawy mięsne stanowiły luksus – „osoby pracujące fizycznie spożywały w tygodniu przeciętnie 10–15 dkg mięsa. Dzienna wartość kaloryczna takich posiłków wynosiła ok. 2900 kal., przy należnym zapotrzebowaniu 3500–4000 kal”.

Tak jadał utrzymujący rodzinę mężczyzna; dzieci, kobiety i starcy byli stale niedożywieni, cierpieli nędzę i głód. Szerzył się alkoholizm. Spadek odporności potęgowały fatalne warunki kilkunastogodzinnej często pracy w kurzu i pyle. Wreszcie „dziewczęta, które w wieku 12–15 lat podejmowały pracę w fabryce, w wieku 21 lat z reguły zapadały na czynną gruźlicę z masywnymi krwotokami płucnymi. Słowem, trudno nie przyznać racji tym, którzy twierdzili: „usuńcie nędzę, a gruźlica zniknie”.

Po I wojnie światowej sytuacja epidemiologiczna – jeśli chodzi o gruźlicę – zaczęła się poprawiać. Było to spowodowane poprawą warunków życia – bytowych, sanitarnych, odżywiania oraz rozwoju medycyny. Ale znani ludzie zapadali na suchoty nadal. Oto w drugiej połowie XX wieku zmarła na gruźlicę Vivien Leigh (właśc. Vivian Mary Hartley, 1913–1967). Wspaniała aktorka, niezapomniana odtwórczyni roli Scarlett O’Hara w „Przeminęło z wiatrem”. Od wczesnych lat dorosłego życia cierpiała na cyklofrenię – zaburzenia afektywne dwubiegunowe, czyli psychozę maniakalno-depresyjną, co niejednokrotnie dramatycznie zaburzało jej życie osobiste oraz występy na scenie czy przed kamerami. Od połowy lat 40. doznawała też powtarzających się napadów przewlekłej gruźlicy, której nawrót ostatecznie spowodował jej śmierć w wieku 53 lat.

II wojna światowa i gehenna milionów ludzi w Europie oraz wschodniej Azji spowodowała jednak rozprzestrzenianie się gruźlicy. Gnębiła ona – mimo stosowania już antybiotyków–wielu ludzi dotkniętych terrorem i skrajną nędzą w krajach podbitych przez Niemców i Sowietów (także przez Japończyków na Wschodzie).

Skuteczne zapobieganie gruźlicy zapoczątkowało dopiero wynalezienie i stosowanie szczepionki ochronnej BCG w 1921 r. Ale leczenie, które doprowadziło do niemal całkowitego wyeliminowania tej plagi w świecie zachodnim, zaczęło się w drugiej połowie lat 40. XX wieku od stosowania antybiotyków, a zwłaszcza streptomycyny wspomaganej kwasem p-aminosalicylowym PAS. Zbiegło się to z nieznanym wcześniej w historii, powojennym rozwojem gospodarki i autentycznej demokracji przejawiającej się także w polepszeniu warunków życia i dobrobycie całych społeczeństw.

W krajach uzależnionych od Związku Sowieckiego, gdzie taki rozwój był niemożliwy, starano się – nawet z niezłym skutkiem – ratować sytuację powszechnością szczepień i dostępnością opieki zdrowotnej. Nie zawsze – mimo wspaniałych, ofiarnych lekarzy – mogła być skuteczna. Świadczą o tym przykłady dwóch ciekawych postaci leczonych z zaawansowanej choroby w małopolskim szpitalu przeciwgruźliczym w Jaroszowcu.

Pierwszą był malarz samouk łemkowskiego pochodzenia Nikifor zwany Krynickim (właściwie: Epifaniusz Drowniak, 1895–1968). Do Jaroszowca przywożono go parokrotnie, odkąd w 1960 r. stwierdzono u niego bardzo rozwiniętą i zaniedbaną gruźlicę. Dożył jednak do 1968 r., a więc do 73 lat. Malowane m.in. na tekturkach obrazki tego wyraziciela malarskiego (i życiowego) prymitywizmu osiągają obecnie zawrotne ceny.

Zaledwie 45 lat dożył natomiast Stanisław Grzesiuk (1918–1963), sławny bard czerniakowskiego przedmieścia Warszawy, o którym pisał (Boso, ale w ostrogach) i śpiewał do końca życia.Gruźlicy nabawił się w straszliwym niemieckim obozie koncentracyjnym KL Mauthausen (Pięć lat kacetu), a walkę z chorobą opisał dojmująco w ostatniej, wydanej już po jego śmierci autobiograficznej książce (Na marginesie życia).

Kiedy wydawało się już, że gruźlica przestała zagrażać w naszym kręgu cywilizacyjnym, w latach 80. XX wieku nastąpił jej nawrót. Przypomnę, że w 1993 r. WHO uznała gruźlicę za „zagrożenie globalne”. W Europie sytuacja epidemiologiczna wyrażona zapadalnością na gruźlicę jest zróżnicowana. W Polsce w ciągu lat nastąpiła znacząca poprawa i należymy już, według definicji ekspertów europejskich, do krajów o niskiej zapadalności, czyli niższej niż 20 przypadków gruźlicy na 100 tys. ludności.

Ale jednak w 2017 r. zarejestrowano u nas 5787 przypadków gruźlicy (umarło 10 razy mniej). Współczynnik zapadalności wyniósł 15/100 000 ludności i był nadal wyższy niż średnia w większości krajów UE (np. Niemcy – 7,5; Czechy – 5,4; Słowacja – 4,8). Zapadalność na gruźlicę wyższą niż Polska wykazały m.in.: Portugalia (23,9), Estonia (25,4), Bułgaria (32,1), Łotwa (39,7), Litwa (58,7) i Rumunia (89,7). W Polsce czynnik ów wzrastał wraz z wiekiem: od 1,2 wśród dzieci (po 14. rok życia) do 22,6 wśród osób w wieku 65 lat i starszych.

Ale w latach 80. pojawił się zupełnie nowy współczynnik „zagrożenia globalnego”. To wirus AIDS i powodowana przezeń śmiertelna choroba – HIV. Współistnieją z gruźlicą – co stwierdzają oficjalnie międzynarodowe organizacje – od samego początku epidemii AIDS/HIV. Około 10 mln osób choruje na obie plagi jednocześnie, przy czym 90% pochodzi z krajów tzw. Trzeciego Świata. Zakażenie HIV jest bowiem przyczyną stopniowego upośledzenia odporności komórkowej, co prowadzi do znacznego zwiększenia ryzyka rozwoju gruźlicy, jeśli oczywiście zakażenie jej prątkiem wcześniej nastąpiło. A im więcej Mycobacterium tuberculosis unosi się w naszym otoczeniu, tym częściej do zakażenia dochodzi… koło się zamyka i kręci się coraz szybciej.

Na przełom XX i XXI wieku ponury cień rzuciły HIV i ebola oraz grypy. Koronawirusa poprzedzały np. pamiętane jeszcze w Polsce inne grypy: azjatycka (lata 1957–58), hongkong (1968–70), rosyjska (1977–78) czy meksykańska (2009). Nawroty zaraźliwych chorób, zwłaszcza pod zmutowanymi postaciami, oraz występowanie chorób dotąd nieznanych stanowią swoiste memento mori, ale i wyzwanie dla ludzkości. Szczególnie gdy ich skutki zmieniają bieg dziejów.

Choroby od zarania cywilizacji towarzyszyły wojnom i wpływały na ich wynik. Malaria, zwana także zimnicą, jest tropikalną chorobą pasożytniczą, której różne postacie wywoływane są przez jeden lub więcej z pięciu gatunków jednokomórkowego pierwotniaka z rodzaju Plasmodium. Ma przebieg ostry lub przewlekły i jeszcze dzisiaj jest szalenie trudna w leczeniu. Pasożyty są roznoszone przez komary, które – jako jedyne wśród owadów, i w ogóle zwierząt – zabijają rocznie więcej ludzi, niż zabija innych ludzi sam człowiek. Z powodu roznoszących choroby ukłuć komara umiera bowiem milion ludzi, a homo sapiens pozbawia życia „raptem” 475 tys. Prawdopodobnie właśnie malaria zabiła Aleksandra Wielkiego, kiedy planował dalsze podboje w zdobytym Babilonie (patrz: Rozdział II).

Kiedy król szwedzki Karol XII wyprawił się do Rosji przeciw carowi Piotrowi I, głód, choroby, a nawet – wydawałoby się – niestraszny Szwedom mróz zredukowały zimą 1708/1709 jego armię niemal o jedną trzecią. Następnie wiosenne deszcze, powodzie i podmokłe tereny zniszczyły zapasy prochu, przez co większość pozostałych jeszcze dział stała się bezużyteczna. Aby założyć bazę operacyjną, król szwedzki postanowił zdobyć bronioną przez 8 tys. żołnierzy Połtawę, leżącą nad lewobrzeżnym dopływem Dniepru – Worsklą. Kiedy chorzy Szwedzi marzli, głodowali, niemrawo poruszali się naprzód wśród ponoszonych klęsk i niepowodzeń, Piotr I przygotował potężną armię i ruszył z odsieczą pod Połtawę, odcinając Karolowi drogę odwrotu na zachód.

Szwedów było około 30 tys., lecz wielu z nich było tak chorych, że stali się niezdolni do walki. Do boju ruszyło 8 lipca 1709 r. tylko 17 tys., a wspierały ich zaledwie cztery armaty. Rosjanie mieli ponad 60 tys. żołnierzy i 70 dział. Przy takiej dysproporcji sił Karol XII postawił wszystko na jedną kartę i sam postanowił zaatakować wroga. Aby rozpoznać jego stanowiska, ruszył na nocny rekonesans z niewielkim oddziałem. I wtedy zdarzył się wypadek – nie pierwszy w historii wojen – kiedy przypadkowy strzał podczas królewskiego nocnego rekonesansu odmienił losy bitwy, losy wojny, a może nawet losy dziejów. Oto podczas utarczki z Rosjanami kula z muszkietu ugodziła króla w stopę, miażdżąc kości. Kiedy go operowano, sam pomagał wyciągać strzaskane kości, ale ból i gorączka uniemożliwiły mu dowodzenie. Noszono go wprawdzie na prowizorycznych noszach, ale ani nie miał tak pełnego rozeznania w sytuacji jak zwykle, ani tym bardziej nie mógł sam stanąć na czele swych żołnierzy. Szwedzi i król okazywali niebywałe męstwo, ale skończyło się całkowitą klęską.

W tym miejscu i od tego dnia rozpoczyna się nowa epoka w historii świata – oświadczył Johann Wolfgang Goethe, uczestnik batalii pod Valmy we wrześniu 1792 r. Zaiste, dziwna to była bitwa, która po obu stronach pochłonęła zaledwie kilkaset ofiar, a Prusakom dały się we znaki – bardziej niż kule Francuzów – zielone winogrona powodujące dezynterię. Ale wieńczyła ona trzy miesiące, które bardziej bodaj wstrząsnęły Francją i Europą niż poprzednie trzy lata rewolucji. Wroga armia przekroczyła granice Francji rychło po uwięzieniu króla. Szczególny postrach budzili Prusacy, którzy od czasów Fryderyka Wielkiego cieszyli się opinią najlepiej wyćwiczonych i nieustępliwych w boju. Potrafili przeprowadzać pod ogniem nieprzyjaciela najbardziej skomplikowane manewry, a do ataku szli tak posłusznie, jakby nadal brzmiał im w uszach słynny okrzyk Starego Fryca: Bydlaki, czy chcecie żyć wiecznie?!

Pod Valmy dotknęła ich jednak – co wkrótce przyniosło dość ponure, ale i śmieszne zarazem skutki na polu walki – wstydliwa przypadłość, wynikająca z opóźnień w dostawach żywności. Zawiodła rzekomo najwspanialsza niemiecka organizacja i pruscy grenadierzy chodzili głodni. W deszczu i chłodzie błąkali się wokół obozowisk i żarli to, w co obrodziły stoki francuskiego pogranicza, w tym zielone, niedojrzałe jeszcze winogrona. I tak groźni Prusacy, którzy szli ocalić francuskiego króla, zamiast atakować – kucali pod krzakami.

Nękała ich dezynteria zwana także czerwonką. Jest to ostra choroba zakaźna jelit, w szczególności jelita grubego, objawiająca się uporczywą biegunką, niekiedy krwawą. Organizm atakują bakterie (pałeczka Shigella) lub pierwotniaki (ameba Entamoebahistolytica). Występowała często w źle zaopatrywanych armiach, zwłaszcza podczas takich odwrotów jak Karola XII czy po upływie ponad 100 lat Napoleona z Rosji, wśród żołnierzy niezdolnych do zachowania minimum czystości. Nieleczona prowadziła do śmierci – szczególnie w obozach jenieckich i koncentracyjnych.

Chirurgia pola walki od zarania dziejów stawała się najbardziej potrzebną gałęzią medycyny. Czy może raczej – rzeźnictwa. Chirurdzy wykonujący zabiegi ratujące życie nie martwili się o znieczulenie pacjentów. Do zmniejszania bólu służył na ogół alkohol. Tak zwane potrzeby chwili były takie, że przyboczny lekarz Napoleona – Dominique-Jean Larrey – osiągnął podobno niebywałą perfekcję. Otóż amputacja nogi – m.in. gen. Józefowi Zajączkowi po ciężkiej kontuzji odniesionej nad Berezyną w 1812 r. – zajmowała mu mniej niż dwie minuty. Poza tym wprowadził na pole walki ambulansy, a od cesarza otrzymał zarówno tytuł barona, jak i stopień generała. Rozwój anestezjologii zawdzięczamy dentystom przyjmującym bogatszych pacjentów niż żołnierze. Już od lat 40. XIX wieku zaczęto stosować nowe substancje znieczulające: podtlenek azotu, eter, chloroform, a przede wszystkim – używaną do dziś – morfinę. Precyzyjne dawkowanie znieczulenia umożliwiło w 1853 r. wynalezienie strzykawki. To z kolei pozwoliło na dłuższe i z lepszym efektem prowadzone operacje.

Krajobraz po każdej bitwie był upiorny. Opieka nad rannymi albo nie istniała, albo świadczono ją w tak prymitywnych warunkach– zwłaszcza z brakiem przestrzegania podstawowych zasad higieny przez wojskowych felczerów i sanitariuszy – że kończyła się śmiercią żołnierzy w potwornych męczarniach. Dopiero szlachetna arystokratka brytyjska, wolontariuszka lazaretów okresu wojny krymskiej (1853–1856) Florence Nightingale (1820–1910) zorganizowała służbę pielęgniarską z prawdziwego zdarzenia – i to kobiecą!

Natomiast szwajcarski kupiec i filantrop Jean Henri Dunant (1828–1910) założył Czerwony Krzyż. Skłonił go do tego tragiczny los ofiar krwawej bitwy pod Solferino stoczonej 24 czerwca 1859 r. Z prawie 300 tys. uczestników dziewięciogodzinnej batalii straty armii austriackiej wyniosły 2352 zabitych, 10 645 rannych i 6944 zaginionych, a połączonych sił francusko-sardyńskich – 2313 zabitych, 12 102 rannych i 2786 zaginionych. Dunant został laureatem pierwszej Pokojowej Nagrody Nobla w 1901 r.

Klasyczny przypadek gangreny, czyli zgorzeli gazowej.

Śmiertelne żniwo na polu bitwy zbierały bakteryjne zakażenia krwi. Gangrenę, czyli zgorzel gazową, wywołują szczepy laseczki Clostridium perfringens, powodujące rozpad komórek krwi, co kończy się zwykle śmiertelnym wstrząsem toksycznym. Tężec powodują laseczki Clostridium tetani, również wnikające z ziemi do ran głębokich, ale też występujące w szpitalach. Wywołują one bolesne naprężenia mięśni, co kończy się w 90 proc. śmiercią u noworodków. Nowo narodzone dzieci oraz ich matki cierpiały również na inne śmiertelne zakażenia i nieprzypadkowo właśnie położnik odkrył przyczynę.

Otóż wiedeński lekarz Ignaz Semmelweis w 1848 r. przeprowadził badania statystyczne dotyczące umieralności kobiet na dwóch oddziałach położniczych. Na jednym – prowadzonym przez studentów – umieralność wynosiła 4 proc. Na drugim – prowadzonym przez lekarzy pracujących również w prosektorium – sięgała 20 proc. Doktor Semmelweis doszedł do wniosku, że zakażenia poporodowe muszą być powodowane przez niezidentyfikowany czynnik zakaźny przenoszony przez lekarzy. W maju kazał im myć ręce po opuszczeniu prosektorium. W przeciągu dwóch miesięcy umieralność spadła z 18,3 do 1,27 proc.

Cóż znaczy: epidemia? Aż do czasów najnowszych łacińskie słowo pestis było jednym z określeń „zarazy” lub „masowego nieszczęścia”, „zguby”. Zapewne wzięło się od słowa pesto znaczącego „zniszczyć”, „zgubić” i odnosiło się do każdego masowego pomoru. Już jednak w czasach antycznych zaczęto rozróżniać choroby powodujące masowe schorzenia ze skutkiem śmiertelnym mające charakter epidemii. Rozróżniano tylko po objawach, co bywało zawodne, gdyż liczne choroby mają objawy zbliżone, a ich opisy z dawnych epok są zwykle nieprecyzyjne.

Oczywiście jeszcze długo, aż do schyłku XIX wieku, nie odkryto krzewicieli takich chorób – czyli zarazków; inaczej: patogenów (z greki: pathos – cierpienie; genes – czynić). Na rozróżnianie bakterii od wirusów, naukowy opis wyglądu, sposobu i skutków działania każdego z nich trzeba było poczekać nie tylko na wybitnych badaczy, ale i na odpowiednią aparaturę oraz zaplecze naukowe. Zwłaszcza że jeśli chodzi o epidemie z przeszłości, to dopiero odkrycie kodu genetycznego DNA oraz szczątków zmarłych wtedy ludzi pozwoliło na ich identyfikację. Z roku 430 p.n.e. takich szczątków w Atenach nie znaleziono. I tak, do tej pory uczeni spierają się, czy zaraza ateńska z V w. p.n.e. była dżumą, tyfusem, dengą, ospą czy gorączką krwotoczną.

Odkrycia Semmelweisa czy Snowa wynikały z obserwacji i kojarzenia faktów w związki przyczynowo-skutkowe, ale wysuwane przez nich argumenty nie były poparte badaniami innymi niż statystyczne. Co jest nośnikiem choroby, co – mówiąc w największym skrócie – zaraża? Na to pytanie odpowiedzi mogła udzielić rozwijająca się w drugiej połowie XIX wieku nowa dziedzina nauki: mikrobiologia. Zajmowała się stworzeniami niewidocznymi dla oka, a jej pionierem stał się francuski chemik Ludwik Pasteur.

Kochany Ludwik Pasteur i inni łowcy patogenów

Trudno byłoby w kilku wierszach streścić życie i osiągnięcia tak wielkiego uczonego i tak dobrego, szlachetnego człowieka, jakim był Ludwik Pasteur (1822–1895). W internetowych hasłach wypada to jakoś ubogo, płasko i nieciekawie. Nic tam nie ma choćby o jego wrażliwości. A już jako chłopiec tak przeżywał rozłąkę z rodzicami, że ojciec (garbarz z zawodu) zabrał go z elitarnej szkoły, na którą bezpowrotnie wydał ogromne pieniądze, i wysłał na naukę w miejscowej, prowincjonalnej szkole w Besançon.