Tsunami historii. Jak żywioły przyrody wpływały na dzieje świata - Maciej Rosalak - ebook

Tsunami historii. Jak żywioły przyrody wpływały na dzieje świata ebook

Maciej Rosalak

4,1

Opis

Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak często deszcz, błoto, mróz czy skwar wpływały na bieg dziejów, oraz jaki udział w kształtowaniu losów świata miały szczury, gołębie i gęsi - sięgnijcie po książkę Macieja Rosalaka.

„Gołąb o imieniu Beach Comber dostarczył wiadomość o ciężkiej sytuacji żołnierzy kanadyjskich po lądowaniu pod Dieppe, inny ptak G.I.Joe , uratował przed bombardowaniem brytyjskich żołnierzy, którzy zajęli włoskie miasteczko.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (9 ocen)
6
0
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iwonqa

Nie polecam

Duży apetyt rozbudzony poleceniem i równie duże rozczarowanie.
00

Popularność




Okładka

Robert Kempisty

Redakcja i korekta

Ryszard Winerowicz

Dyrektor projektów wydawniczych

Maciej Marchewicz

Skład, łamanie, redakcja podpisów

TEKST Projekt, Łódź

Fotoedycja

Aleksandra Marchewicz,

Zdjęcia czarno-białe; Wikipedia

ISBN 978-83-8079-086-5

Copyright © by Maciej Rosalak

Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2016

Wydawca

Fronda PL, Sp. z o.o.

Ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

Tel. 22 836 54 44, 877 37 35

Faks 22 877 37 34

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

Skład wersji elektronicznej

Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

OD AUTORA

W jakich warunkach toczono bitwę pod Grunwaldem? O której godzinie ją zaczęto, a o której skończono? Czy panował upał? Czy rycerzy prażyło słońce? Komu świeciło w oczy? Czy wiał wiatr? Jak ukształtowany był teren bojów? Jaki wpływ miało to wszystko na wynik starcia? Takie pytania nasuwają się czasem nawet dziecku, któremu rodzic po raz pierwszy przeczyta „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza, bądź zaprowadzi go do muzeum przed wielki obraz Jana Matejki.

Z pytań o wpływ przyrody na wynik takiego wydarzenia historycznego mogą rodzić się następne, bardziej ogólne – na przykład o europejski klimat w późnym średniowieczu. Albo o znaczenie konia w rozwoju sztuki wojennej. A także o przyczyny utworzenia wzgórz morenowych i akwenów na Pojezierzu Mazurskim. To z kolei wymagałoby rozeznania w następstwie zlodowaceń i ociepleń w holocenie. I tak otworzylibyśmy długi ciąg kolejnych kwestii, który prowadziłby daleko, daleko w przeszłość – poza dzieje człowieka, a nawet życia na Ziemi. Ery geologiczne mierzone miliardami lat kazałyby wreszcie szukać początków Układu Słonecznego, i tak – z pól Warmii – trafilibyśmy w kosmos, a z historii militarnej do astrofizyki, a wreszcie do początków Wszechświata.

Ale nie idźmy aż tak daleko w czasie i przestrzeni. Pozostańmy na ziemi, czyli na Ziemi, ale zapytajmy o żywioły natury o wiele bardziej gwałtowne niż pogoda w europejskiej strefie umiarkowanej latem. To owe żywioły niszczyły życie, ale i tworzyły warunki do jego rozwoju. Po ponad czterech miliardach lat doprowadziły do chwili (rzeczywiście tylko małej chwilki w kategoriach kosmicznych), gdy na naszej planecie zapanował Homo sapiens. W pierwszej części tej książki wspominam o takich apokaliptycznych katastrofach, które wywołały najpierw dobroczynne odchylenie osi Ziemi, długo, długo potem zakończyły epokę wielkich gadów, a niemal wczoraj – bo kilkadziesiąt tysięcy lat temu zaledwie – umożliwiły człowiekowi rozumnemu zastąpienie neandertalczyków w Europie. Okazję stworzył wybuch Wróta Piekieł w rejonie dzisiejszej Zatoki Neapolitańskiej. Przed momentem – bo na początku XIV wieku – odwiedził je Dante, i tak powstała pierwsza część jego „Boskiej Komedii”. Cytuję dalej stosowne urywki, w pierwszym tłumaczeniu na język polski Juliana Korsaka, przyjaciela Adama Mickiewicza.

Są też kataklizmy czasów historycznych, jak uderzenia impaktów obracające w ruiny starożytne miasta, wybuchy wulkanów rozrywające wyspy i zasnuwające niebo nad całym globem – przyczyny „wieków ciemnych”, trzęsienia ziemi i fale tsunami niszczące wybrzeża, powodzie pochłaniające nawet setki tysięcy ludzi. I największa z powodzi – potop znany nie tylko z Eposu o Gilgameszu i z Biblii, ale z podań na wszystkich kontynentach. Z tym „naszym”, którego bohaterem był Noe, wiążą się – właśnie wyjaśniane – tajemnice Morza Czarnego.

Druga część książki zawiera rozdziały wypełnione przede wszystkim – bliską moim wieloletnim zainteresowaniom – historią militarną. Opisy wojen i bitew starałem się jednak układać pod kątem wpływu żywiołów na ich rezultat. Okaże się, jak często deszcz, błoto, mróz, skwar, czy huragan kształtowały bieg dziejów. Ofiarami bywali rzymscy legioniści i pruscy grenadierzy, francuscy rycerze i żołnierze Wielkiej Wojny, napoleońscy gwardziści i infanteria Wehrmachtu, krzyżowcy i Krzyżacy, mongolscy najeźdźcy na Japonię oraz donowie z Wielkiej Armady. Udział w wielkich wydarzeniach miały też zwierzęta – szczury przenoszące „czarną śmierć”, gołębie ratujące zestrzelonych nad morzem lotników, gęsi zmieniające losy Rzymu i japońskiego szogunatu, krokodyle i rekiny pożerające ludzi podczas walk na Pacyfiku.

Taką historią – łączącą tradycyjne tematy i sposoby badań z kierunkiem, który nazywano niegdyś historią naturalną – zaciekawiłem się dawno temu, podczas wykładu ś.p. prof. Stanisława Piekarczyka, rzadko już przywoływanego metodologa i mediewisty. Kiedy mówił nam, studentom, o konieczności szukania istoty znaczeń średniowiecznych mitów i legend, oraz o względności przyjmowanych bezkrytycznie, rzekomo niezmiennych założeń, jeden z kolegów zaprotestował. – Jak to, przecież coś musi być stałego! Słońce i Księżyc wschodzą i zachodzą niezmiennie, a pory roku następują po sobie od zawsze! Profesor rzekł na to: – Proszę pana, Słońce grzeje raz mocniej raz słabiej, Księżyc stale się oddala, Europę pokrywał przez tysiące lat lądolód, a w średniowieczu było tak ciepło, że na Grenlandii (zielonym lądzie) uprawiano rolnictwo…

Profesor Piekarczyk był bardziej nowoczesnym historykiem kultury, niż badaczem przypominającym starożytnych logografów, ale to jedno zdanie właśnie przypomniało mi tych poprzedników Tukidydesa. Logografem i zarazem, jak to się mówi, „ojcem historii” był Herodot, który poza ważnymi wydarzeniami opisywał także pejzaże, faunę i florę obcych krajów oraz tradycje zamieszkujących je ludzi. Po kilku wiekach rzymski historyk Pliniusz Starszy – znany przede wszystkim ze śmierci u stóp Wezuwiusza, co opisał jego siostrzeniec zwany Pliniuszem Młodszym – stworzył nawet ogromną „Historię naturalną”. Zawarł w niej 20 tysięcy informacji – od prezentacji ciał niebieskich w kosmosie po zwierzęta żyjące w innych krajach. Warto przeczytać taki fragment:

„Bardzo niewiele zwierząt żyje w Scytii z powodu braku drzew i dobrych pastwisk, podobnie jest też w Germanii, gdyż kraje te graniczą. Jednakże z kraju tego pochodzą pewne rodzaje dzikich byków, mianowicie Bifontes, posiadający grzywę jak u lwa oraz Uri, potężne, silne zwierzę i zwinne, które nie znający się na rzeczy nazywają bawołem, podczas gdy prawdziwe bawoły żyją w Afryce i przypominają wyglądem raczej krowy albo jelenie. Północne obszary są schronieniem dla dzikich koni, które widzi się tam w wielkich stadach. Podobnie jak w Azji i Afryce można tam ujrzeć dzikie osły. Prócz tego [jest tam] zwierzę zwane Alce, zupełnie podobne do konia, lecz jego uszy są dłuższe, a na szyi ma dwa znaki, które je odróżniają od reszty. Ponadto, na wyspach Skandynawii żyje zwierzę zwane Machlis, całkiem podobne do wyżej opisanego Alce; jest ono tam bardzo pospolite i wiele pogłosek o nim słyszeliśmy, jednak w tych rejonach [tj. w Scytii i Germanii] nigdy nie było widziane. (…) Jest (jak mówią) zwierzę w Panonii, które jest zwane Bonasus; ma ono tułów koński, a w pozostałych częściach podobne jest do byka; ich rogi są tak zagięte w kierunku głowy, że nie służą im wcale ani w trakcie ataku, ani w obronie. Jedyną ich pomocą jest szybkość w ucieczce, albo obrzucanie gnojem, którym tryskają na odległość prawie trzech akrów.”

Zoologiczne sensacje Pliniusza Starszego oczywiście dziś śmieszą. Prawdopodobnie stara się on ukazać tu tura, żubra, tarpana, łosia i renifera. Zastanawia jednak waga, jaką przywiązuje do potrzeby poznawania natury i przez to pełniejszego zrozumienia zachodzących w świecie zjawisk.

Napisanie obecnie, przy tak rozwiniętym stanie nauk przyrodniczych i humanistycznych, wszechogarniającej historii naturalnej wymagałoby wieloletniej pracy zespołu naukowców – specjalistów z wielu dziedzin. Moja książka jest zaledwie małą, popularnonaukową próbą zbliżenia się do wpływu żywiołów natury na historię. Propozycją ujęcia tego zagadnienia w sposób z konieczności wycinkowy, bowiem i zasób zgromadzonej wiedzy, i czas, i objętość książki nie pozwalają na więcej. Czy książka pozwala zbliżyć się do pasjonujących współzależności między człowiekiem a przyrodą – to już pozostawiam do oceny czytelników.

Przy jej pisaniu starałem się unikać taniej sensacji, nie rezygnując zarazem z przywoływania poruszających wprawdzie wyobraźnię i emocje, ale sprawdzonych faktów. Te niejednokrotnie dramatyczne momenty uzmysławiają bowiem najwyraźniej, jak bardzo natura zaważyła na biegu wydarzeń w dziejach, co w istocie umyka zwykle z naszego pola widzenia. Starałem się pokazać, jak mylne jest przeświadczenie o niezmienności i przewidywalności przyrody zarówno w skali całych epok, życia kolejnych pokoleń, jak i lat, a nawet dni. Jak wielu nieszczęść dałoby się uniknąć, gdyby do natury i jej żywiołów podchodzono z nastawieniem, które nazwałbym rozsądną pokorą. Rozsądek pomaga bowiem niekiedy na skuteczne przeciwstawienie się kataklizmom, lub choćby zaradzenie ich skutkom. Pokora – nieodłączna część wiary – pozwala zaś na przyjęcie ze spokojem prostej konstatacji, jak wiele niewiadomych czeka ludzkość: od katastrof o rozmiarze globalnym, a nawet kosmicznym, po zmiany klimatu czy zwykłe kaprysy pogody.

Próbę zmierzenia się z żywiołami podjąłem dzięki redaktorowi Maciejowi Marchewiczowi z Wydawnictwa Fronda, który przeczytał mój niewielki artykuł na ten temat w miesięczniku „Historia Do Rzeczy” i – wielce mi pochlebiając – wpadł na pomysł, bym napisał na ten temat całą książkę, zachęcał mnie do tego i inspirował. Pragnę też w tym miejscu podziękować mojej Żonie, Martusi, która – w zgodzie z tradycją swego rodzinnego domu, ceniącego ludzi oddanych pasji twórczej – niejeden raz w życiu wspierała mnie, także w mojej pracy. Zawsze też z wdzięcznością myślę o moim ś.p. Ojcu, który od dziecka wyciągał mnie na plenery malarskie, ucząc przy okazji rozumieć i szanować przyrodę. On też kupował mi książki historyczne i po raz pierwszy zaprowadził do Muzeum Narodowego w Warszawie przed Matejkowską „Bitwę pod Grunwaldem”.

Maciej Rosalak

CZĘŚĆ I: KOSMOS

O PRZYCHYLNYM ODCHYLENIU PO UDERZENIU

Planeta wielkości Marsa – nazywana Theą – uderzyła w proto-Ziemię z taką siłą, że powstał Księżyc, a dziś wieją monsuny…

Nasz Układ Słoneczny powstał prawdopodobnie z mgławicy, w jaką zamieniła się jedna z supernowych Drogi Mlecznej. Już sama wielkość tej naszej Galaktyki – złożonej ze 100 (a może nawet 400…) miliardów gwiazd – będącej dyskiem o średnicy 100 tysięcy lat świetlnych i grubości tysiąca lat świetlnych, jest trudna do wyobrażenia. A przecież Droga Mleczna jest tylko jedną z Grupy Lokalnej Galaktyk, części Supergromady Lokalnej przyciąganej przez skupisko gromad i supergromad zwane Wielkim Atraktorem. Z naszą Galaktyką pędzimy w jego kierunku z szybkością dwóch milionów kilometrów na godzinę. Ile jest takich skupisk we Wszechświecie – nie wiemy. Nie ogarniamy nawet wyobraźnią samej istoty nieskończoności kosmosu. Uczeni stwierdzili, że nadal się rozszerza, ale dokąd pędzą najdalsze galaktyki, „w co” – mówiąc najprościej – uciekają, i gdzie oraz czy w ogóle to „coś”, ta czarna otchłań ma swoje granice?

Wróćmy bliżej nas. Zakładając, że Układ Słoneczny powstał z katastrofy, jaką jest wybuch gwiazdy o masie przynajmniej dziesięciokrotnie większej od masy Słońca, zbliżamy się do kosmicznej dynamiki, polegającej – od prapoczątkowego Wielkiego Wybuchu sprzed kilkunastu miliardów lat poczynając – na ciągłej przemianie jednorodnej materii. W naszym wypadku, jak w setkach miliardów podobnych, przytłaczająca większość materiału z powybuchowej mgławicy stworzyła nową, mniejszą gwiazdę – Słońce – i krążące wokół niej planety (z księżycami i bez), planetoidy, meteory, komety. Stało się to jakieś 4,6 miliarda lat temu i stworzyło wyjątkowe okoliczności dla jednej z planet.

Wybuchowe spotkanie proto-Ziemi z Theą zaowocowało powstaniem Księżyca i odchyliło oś naszej planety, m.in. dlatego mamy pory roku.

Była to oczywiście nasza Ziemia – trzecia planeta od Słońca, która znalazła się na orbicie zwanej pasem życia. Najbliższy Słońcu Merkury jest gołą, spaloną słonecznymi promieniami skałą, nieco dalsza Wenus o wielkości Ziemi zamieniła się w gotujące piekło z deszczami siarki, a dalszy od nas i mniejszy, zimny Mars stracił niemal całą atmosferę oraz wodę na powierzchni. Dalej niż wymienione skaliste planety znajdują się gazowe olbrzymy – Jowisz, Saturn, Uran i Neptun. Jeżeli gdziekolwiek mogłoby się w tamtych rejonach zalęgnąć życie – to tylko na takich księżycach, jak Europa ze skutym lodem oceanem. Czy wyłącznie na Ziemi – w całym Układzie Słonecznym, w całej Galaktyce, w całym Wszechświecie – istnieje życie? Uczciwie trzeba powiedzieć, że nie wiemy. Albo jeszcze się nie dowiedzieliśmy, albo nigdy się dowiemy – bo nie dotrzemy do niego, lub go po prostu gdzie indziej nie ma.

Ziemia okazała się ani za duża, ani za mała, krążąca wokół gwiazdy ani za daleko, ani za blisko, z ciężkim, metalowym jądrem i grubym płaszczem stopionych skał wokół niego. Ma odpowiednią grawitację i pole magnetyczne odpychające wiatr słoneczny, właściwą dla większości żyjących istot atmosferę i dostateczne zasoby wody. Ale to nie wszystko. Tuż po narodzinach doznała katastrofy, która mogła zamienić ją w kupę bezładnie rozrzuconych kamieni, a umożliwiła powstanie na niej warunków do życia.

Otóż wedle znacznego prawdopodobieństwa po kolizyjnej z ziemską orbicie krążyła wtedy jeszcze jedna planeta wielkości Marsa – nazywana Theą lub Orfeuszem – która rychło walnęła w proto-Ziemię z taką siłą, że oderwała od niej ogromną masę skał. Jedne zamieniły się w roje meteorów, a inne połączyły się w kolejne ciało niebieskie, które stało się ziemskim satelitą – Księżycem, o masie ponad 80 razy mniejszej od naszej planety. Z początku krążył blisko Ziemi, ale gdy się dostatecznie oddalił – stał się moderatorem różnych zjawisk, na ogół dla nas bardzo pożytecznych. Jego przyciąganie powoduje bowiem m.in. pływy na morzach i oceanach, a w następstwie prądy morskie i wiatry. (Może nie całkiem od rzeczy będzie wspomnieć, że daje światło nocą, nastrój zakochanym i natchnienie poetom…)

Uderzenie Thei odniosło jeszcze jeden niezwykle pożądany z naszego punktu widzenia skutek. Odchyliło mianowicie oś kuli ziemskiej i odtąd nasza planeta krąży wokół Słońca z nachyleniem od 22 do 24,5 stopnia. Tyleż stopni liczy też promień każdego z pól podbiegunowych oraz odległość zwrotników od równika. Dzięki takiemu odchyleniu osi Ziemi zmieniają się na niej pory roku. W przeciwnym wypadku Słońce „stałoby” bez przerwy nad równikiem, gdzie byłoby nazbyt gorąco dla ludzi, a z kolei w naszych szerokościach geograficznych chłód ograniczyłby lub w ogóle uniemożliwił wegetację roślin.

Nachylenie, jak wspomnieliśmy, waha się, co następuje co 41 tysięcy lat. Niewielka pozornie zmiana odchylenia osi – o stopień lub dwa – powodowała wielkie zmiany na Ziemi. Poza uderzeniami ciał niebieskich i wybuchami superwulkanów, również z tego powodu epoki glacjalne (czasy zlodowaceń) przedzielały epoki interglacjalne i zmieniał się ziemski klimat. W czasach historycznych rodziły się i zamierały cywilizacje. Otóż przed 5 tysiącami lat z powodu takiej zmiany ludzie przenieśli się już z pustynniejących sawann północnej Afryki i Bliskiego Wschodu nad wielkie rzeki, niosące życiodajną wodę. Tak powstały Sumer, a potem Babilon i Asyria nad Tygrysem i Eufratem oraz Egipt na Nilem. Setki i tysiące lat istnienia tamtych starożytnych kultur przyniosły ludzkości narodziny pisma, nauki, wynalazków techniki, metod i narzędzi rolnictwa czy rzemiosła, bezcennych dzieł architektury i sztuki. A przecież praprzyczyną tych osiągnięć stała się gigantyczna (w naszej, nie kosmicznej skali!) katastrofa…

O tym, jak spowodowane przez nią nachylenie osi globu dobroczynnie wpływa na życie ludzi, świadczą na przykład monsuny. Latem podzwrotnikowe lądy południowowschodniej Azji, Indii i wschodniej Afryki nagrzewają się od promieni słonecznych o wiele bardziej niż wody oblewających je oceanów. Nagrzane powietrze unosi się do góry, zasysając niejako chłodne i wilgotne masy powietrza znad Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego. Przynoszą one co roku znaczne opady, bez których upadłoby rolnictwo i hodowla na rozległych obszarach, zamieszkałych przez parę miliardów ludzi…

DOBA PLANETY ZIEMIA

Rozwój życia na naszym globie przerywały wielkie wymierania większości istniejących gatunków. Powodem były kataklizmy nadchodzące z kosmosu lub z wnętrza planety.

Człowiek pojawił się na Ziemi parę milionów lat temu, czyli bardzo, bardzo niedawno, bo zaledwie w ostatniej jednej dwutysięcznej chwili istnienia Ziemi. Dodajmy też, że historia pisana gatunku Homo sapiens, która sięga pięciu tysięcy lat wstecz, stanowi tylko jedną osiemsettysięczną część bytu naszej planety. Jeśli przyjmiemy, że trwa ona dobę, to od pierwszych inskrypcji pisanych egipskimi hieroglifami czy pismem klinowym na sumeryjskich tabliczkach upłynęła do dziś niespełna dziesiąta część sekundy. Mgnienie oka. Co poprzedziło naszą cywilizację? Co wydarzyło się podczas całej niemal doby, jaka upłynęła wcześniej? Przypomnijmy, że wedle ustaleń geologów nasza planeta liczy około 4,6 miliarda lat, z których aż dwa pierwsze miliardy przypadają na erę archaiczną.

Z żelaza z domieszką niklu uformowało się wtedy najpierw jej jądro (stałe – wewnętrzne o promieniu 1250 kilometrów, i płynne – zewnętrzne o promieniu 3500 kilometrów), które okrył płaszcz o grubości 2900 kilometrów, złożony wewnątrz przede wszystkim z krzemu, magnezu, niklu i żelaza. W jego zewnętrznej warstwie nikiel zastępowany jest w większej mierze przez chrom. Na tej astenosferze unosi się skorupa Ziemi, zbudowana głównie z krzemu, tlenu i magnezu w warstwie bazaltowej oraz z glinu, krzemu i tlenu w warstwie granitowej. Wypychany w górę granit tworzy łańcuchy górskie. Płyty kontynentów unosi płynna astenosfera, więc trą o siebie i wsuwają się jedne pod drugie. Na powierzchni występują wtedy trzęsienia ziemi. Skorupa ziemska ma grubość od niekiedy zaledwie 6 kilometrów pod dnem morskim – po 70 kilometrów pod wysokimi górami.

Tak to wygląda obecnie, ale era archaiczna była widownią formowania się planety – z początku pełnej ognia, z wybuchami plazmy i popiołów, bez oceanów i – oczywiście – kontynentów. Bombardowały ją liczne komety, meteory i planetoidy, ze wspomnianą już poprzednio Theą, która wyrwała z niej Księżyc. Zdaniem niektórych uczonych, goście z odległych rejonów Układu Słonecznego – spoza tzw. linii śniegu, którą dla wody oznacza orbita Jowisza – przynosili tu tak dużo lodu, że po rozpuszczeniu stworzył on oceaniczne akweny. Inni źródeł wody na Ziemi upatrują w wietrze słonecznym niosącym jądra wodoru, które wchodzą w reakcje z tlenem, lub w magmie zastygającej po wydostaniu się na powierzchnię. Wymienione teorie nie muszą się zresztą wykluczać…

Pojawienie się wody umożliwiło już podczas ery archaicznej powstanie pierwszych żywych komórek, których ślady odkryto w najstarszych skałach osadowych. Kolejne dwa miliardy lat trwała era proteozoiczna, podczas której formowały się bloki kontynentalne. Połączyły się w jeden kontynent – Pangeę. Wypiętrzały się góry. Żywe organizmy stawały się coraz bardziej skomplikowane, ale ich ślady (a minęło już osiem dziewiątych części całej doby istnienia Ziemi!) są nadal rzadko spotykane. Czy po 4 miliardach lat Ziemia została całkowicie pokryta lodem? Do teorii istnienia tzw. Ziemi Śnieżki między 750 a 580 milionami lat temu jeszcze wrócimy…

Czas końca ery proteozoicznej i początku paleozoicznej (570 mln lat temu) przyniósł w okresie kambru (542–488) tak zwaną eksplozję kambryjską – wielki rozwój i różnorodność złożonych form życia. Z tego okresu znamy pierwsze gąbki, pierścienice (dziś u nas np. gatunki dżdżownic i pijawek), mięczaki, czy stawonogi.

Pangea dzieli się wtedy na odrębne lądy przedzielone głębokimi oceanami i płytkimi morzami. Kontynenty będą odtąd dryfować po całej kuli ziemskiej, łącząc się (powtórna Pangea powstanie w permie za 250 mln lat), tworząc nowe kontynenty i oceany, i znów dzieląc, co notabene służyło powstawaniu prądów morskich. Był czas, gdy Sahara znajdowała się na biegunie, a Antarktyda na równiku. Pamiętajmy, że kiedy potężne uderzenie planetoidy zakończyło 65 mln lat temu erę kredy (popularnie, ale też trafnie mówi się: erę dinozaurów), lądy, z których uformowała się współczesna Ameryka z jednej strony, a Afryka i Europa z drugiej, przedzielał akwen mniej więcej połowę węższy od dzisiejszego Atlantyku.

W ordowiku (488–444 mln lat temu) widzimy ślady rozkwitu stawonogów i mięczaków, a także pierwszych koralowców i innych form zwierzęcych. Mijają kolejne okresy – niby kwadranse w tej jednej dziewiątej doby istnienia Ziemi, jaka upływa od kambru – i mimo kataklizmów żywiołów natury i zagłady w świecie ożywionym, na naszym globie stopniowo – z przerwami i regresami trwającymi miliony lat – polepszają się warunki dla życia. W dłuższych okresach przybywa tlenu, rośliny coraz bardziej zróżnicowanych i rozwiniętych gatunków opanowują ląd, Słońce grzeje wystarczająco mocno, stabilizuje się orbita i nachylenie osi ziemskiej, coraz mniej spada z nieba wielkich skał, a wulkany i trzęsienia ziemi nie są już tak częste jak podczas pierwszych ośmiu dziewiątych naszej doby.

W sylurze (444–416 mln lat temu) mnożą się ryby z żuchwą i kostnym pancerzem. W dewonie (416–359) żyją już ryby spotykane obecnie, pojawiają się też owady bezskrzydłe, wije i pajęczaki. W okresie karbonu (359–299) pojawiają się płazy i pierwsze gady, a owadom wyrastają skrzydła. Ślimaki i skorupiaki wyruszają z morza na ląd. W permie (299–251) widzimy już gady ssakokształtne. Kolejny okres – trias w erze mezozoicznej (251–200) – to czas podziału gadów na dinozaury, pterozaury i pierwsze krokodyle, oraz pojawienia się żab i ropuch. Pojawia się pierwszy ssak – Morganucodon. W jurze (200–145) na lądzie i w morzu królują już niepodzielnie dinozaury, w powietrze wzlatuje zrazu nieśmiało archeopteryks, a pierwsze ssaki stekowce są przodkami dzisiejszych kolczatek i dziobaków. W kredzie (145–65) pojawiają się torbacze i pierwsze ssaki łożyskowe, ale bezapelacyjnie utrzymuje się królestwo dinozaurów.

Zagłada dinozaurów umożliwiła dynamiczny rozwój ssaków, czyli także i naszych praprzodków.

Dramatyczny kres dinozaurów otwiera pole dla rozwoju ssaków – zaczyna się nasza era, zwana kenozoiczną. W toku ewolucji wykształcają się wszystkie znane dziś gatunki świata zwierzęcego, ale zauważmy przede wszystkim wspólnego przodka szympansów i człowieka, którego szczątki pochodzą sprzed 6 mln lat, pierwszego hominida Homo habilis, jaki chodził po ziemi około 2,5 mln lat temu, Homo erectus sprzed 1 miliona lat, i wreszcie Homo sapiens, którego historia zaczęła się 200 tys. lat temu.

Ta historia świata ożywionego, którą przypomniałem tu w telegraficznym skrócie, nie musiała się tak – dość szczęśliwie dla nas – skończyć. Straszliwe kataklizmy wielokrotnie mogły ją definitywnie przerwać. Na przykład eksplozja życia w kambrze zakończyła się w ordowiku pierwszym wielkim wymieraniem. Znika wtedy 85 proc. gatunków. Za najbardziej prawdopodobną przyczynę uważa się wybuch supernowej lub promieniowanie gamma, które dotknęły Ziemię. Między wymieraniem w ordowiku i w kredzie miały miejsce jeszcze trzy wielkie wymierania:

• dewońskie (367 mln lat temu) spowodowane zapewne uderzeniem wielkiego przybysza z kosmosu i ochłodzeniem oceanów, które zniszczyło połowę morskich gatunków;

• permskie (ok. 250 mln lat), za które wini się ogromne wybuchy wulkanów na Syberii (pozostawiły największe na Ziemi wylewy magmowe). Zniknęło po nim 90 proc. gatunków morskich i kilkadziesiąt lądowych;

• triasowe (213 mln lat), kiedy zginęło 80 proc. gatunków morskich i wiele lądowych. Przyczyną był efekt cieplarniany wywołany wulkanizmem.

Natomiast wielu biologów jest skłonnych uznać za wielkie wymieranie zanik tysięcy gatunków rocznie – nie z powodu kataklizmów natury, ale działalności człowieka od 10 tysięcy lat. Nazywa się to wielkim wymieraniem holoceńskim. Pod pewnymi względami okazujemy się niestety żywiołem dla otoczenia – i dla siebie samych – najbardziej niebezpiecznym…