Wieczny Galilejczyk - Fulton J. Sheen - ebook

Wieczny Galilejczyk ebook

Fulton J. Sheen

4,6

Opis

Arcybiskup Sheen z właściwą sobie erudycją i przenikliwością opowiada o Jezusie Chrystusie – Bogu-człowieku. Punktem wyjścia do uniwersalnych rozważań o świecie współczesnym jest dla niego porządek roku liturgicznego. Diagnozuje pragnienia człowieka nowoczesnego oraz pułapki, w które on wpada. Z charakterystyczną swobodą porusza się pośród biblijnych postaci i wydarzeń. Mocno osadzony w rzeczywistości, dostrzega łagodną namiętność i namiętną łagodność Chrystusa Pana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (22 oceny)
16
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wieczny Galilejczyk

Fulton Sheen

Wieczny Galilejczyk

Przełożyła Jolanta Czapczyk

Tytuł oryginałuThe Eternal Galilean

© Copyright permission was granted by The Estate of Fulton J. Sheen/The Society for the Propagation of the Faith/www.missio.org

© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2019

Redaktor prowadzący – EWA KUBIAK

Redakcja – AGNIESZKA CZAPCZYK

Korekta – PAULINA JESKE-CHOIŃSKA, AGNIESZKA CZAPCZYK

Łamanie – TEODOR JESKE-CHOIŃSKI

Projekt okładki – RADOSŁAW KRAWCZYK

Redaktor techniczny – KRZYSZTOF LORCZYK OP

Ilustracja na okładce – Rembrandt Harmenszoon van Rijn, Głowa Chrystusa (ok. 1648-1656)

ISBN 978-83-7906-295-9

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.Wydanie I, 2019ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznańtel. 61 852 39 62, faks 61 850 17 [email protected] www.wdrodze.pl

m

Maryi, Niepokalanej Matce Boga,

Orędowniczce Grzeszników przed Tronem Trójjedynego,

Córce Ojca, Matce Syna, Oblubienicy Ducha Świętego

Nieskończona maleńkość

24 grudnia 1933 roku[1]

Oto mamy Boże Narodzenie! W dziesiątkach tysięcy domów panuje dziś radość i szczęście. Ogrody zawitały do okien dzięki adwentowym wieńcom i lasy wkroczyły do pokojów w postaci choinek; długie adwentowe oczekiwanie dzieci się kończy, gdy toną w radości z otrzymanych prezentów – miłość rozbłyska, sypią się dary, krążą życzenia, serca miękną. Wszędzie panuje nowy duch, nowe życie, nowa nadzieja, nowa radość!

Ale co to wszystko oznacza? Dlaczego ludzie tak się cieszą? Dlaczego nazywamy to czasem radości? Musi być jakaś tego przyczyna. W Dzień Niepodległości wybuchają sztuczne ognie, dlatego że tego dnia świętujemy wybuch wolności, który usłyszał cały świat. Milkniemy na kilka chwil w Dniu Rozejmu, bo to dzień, w którym oddajemy hołd naszym bohaterom poległym na polach walki. Hucznie świętuje każdy, kto właśnie dorobił się majątku. Trudno sobie wyobrazić, by robił to, gdyby jego fortuna okazała się pustym żartem.

A zatem, gdyby to nie był dzień, w którym narodził się nasz Zbawiciel, dlaczego mielibyśmy tak się cieszyć? Jeśli to nie byłby dzień Chrystusa Króla Naszych Serc, nasza radość stanowiłaby jakieś nieporozumienie. Gdybyś spotkał na ulicy człowieka śmiejącego się w głos i widziałbyś łzy radości płynące mu po policzkach, a nie istniałby żaden powód tej jego radości, mógłbyś pomyśleć, że stracił rozum. Byłby to najpewniej śmiech bez powodu do śmiechu, co traktujemy jako oznakę niezrównoważenia. I tak jak powiedziałem, jeśli to nie byłby dzień, w którym Bóg opuścił niebo, aby przemienić ludzkie serca, nie mielibyśmy powodu do radości w Boże Narodzenie, tak jak nie ma powodu do radości w deszczowy poniedziałek po słonecznej niedzieli w dniu zimowego przesilenia. Jeśli Boże Narodzenie nie oznacza Chrystusa, to dlaczego świętujemy o wiele bardziej niż nazajutrz po Dniu Niepodległości? Jeśli Boże Narodzenie to nie Bóg pomiędzy ludźmi, to znaczy, że świętujemy bez sensu, bo święta nie ma, dekorujemy miasto w dniu zwycięstwa, które nigdy nie miało miejsca, i obdarowujemy się prezentami w dniu wesela, który to dzień tak naprawdę jest dniem rozwodu.

Ja wiem, dlaczego jestem dziś szczęśliwy, wiem, dlaczego szczęśliwe są miliony innych. To dlatego, że obchodzimy dzień zaślubin – zaślubin tak głębokich i tak nierozerwalnych, że ludzkość nie obchodziła nigdy ważniejszych: boskie zaślubiny Boga i człowieka we wcieleniu naszego błogosławionego Pana i Zbawcy Jezusa Chrystusa.

Te tłumy ludzi na ziemi, które cieszą się, ponieważ taki jest zwyczaj, a nie z powodu zaślubin, mylą wesołe święta z Bożym Narodzeniem i palenie w kominku z wcieleniem. W jakimś stopniu wszyscy gubimy pełne znaczenie tego święta. Jest tylko jeden sposób, by odnaleźć sens Bożego Narodzenia. Tym sposobem jest stać się małym, co oznacza, mówiąc innymi słowami, być pokornym. Jest tylko jedna droga, by odnaleźć coś wielkiego, i tą drogą jest stać się małym. Jest tylko jeden duch, przez którego możemy odnaleźć ogrom Boga, i to jest duch małego dziecka. Sprawdź to prawo w doświadczeniu i zobacz, jak bardzo jest to prawo Bożego Narodzenia.

Czy zauważyłeś, że w porządku natury dziecku wszystko wydaje się wielkie? Jego ojciec jest większy niż każdy inny człowiek na świecie, a stojący przy oknie wujek wydaje się wyższy niż rosnące w dolinie wielkie dęby. Dzieci uwielbiają opowieść o Jasiu i łodydze fasoli, bo dla nich każda łodyga fasoli rośnie aż po samo niebo. Wprawdzie dzisiaj łodygi fasoli nie sięgają gwiazd, ale dla dzieci tak jest, ponieważ one są tak małe, że w odniesieniu do nich wszystko jest duże, nawet łodyga fasoli. To tylko wtedy, gdy dziecko rośnie, fasola maleje. I tylko wtedy, gdy stajemy się mali, jesteśmy w stanie odkryć to, co wielkie.

Weźmy inny przykład. Dzieci lubią się bawić, ujeżdżając drewnianego konika na patyku. Dosiadają go i w jakiś dziwnie magiczny sposób drewniana noga konika zamienia się w cztery podkute kopyta, a kępka sznurków w targaną wiatrem końską grzywę. Drewniane patyki to nie konie, a sznurki to nie końska grzywa, ale dla dziecka tak jest, dlatego że ono samo jest tak małe, że w porównaniu z nim wszystko inne jest wielkie. I nawet olbrzymy tratujące lasy jak trawę są tworem dziecięcej pokory. I dopiero wtedy, gdy dziecko wyrasta i staje się dużym człowiekiem, olbrzymy giną, a baśnie, które o nich opowiadają, okazują się nonsensem. Jedynie stając się małym, odkrywamy wszystko, co wielkie.

I jeszcze jeden przykład. W wielu domach tego wieczoru dzieci bawią się cynowymi żołnierzykami, nie większymi niż trzy cale. Ustawiają je w szeregi pod komendą poruczników, majorów i generałów i wysyłają na wojnę przeciw wrogom. Dla dzieci to nie są cynowe figurki, to żołnierze z krwi i kości, nie mają tylko trzech cali, ale sześć stóp, nie dźwigają cynowych karabinów, ale prawdziwe strzelby, nie stoją nieruchomo, ale „dają z siebie wszystko”. Dzieci czują zapach prochu, dźwięk spadających łusek, czują przelatujące odłamki i widzą ludzi padających od ich uderzeń. Dlaczego czerwień dywanu staje się krwią bitewnych szańców? Bo przeciągający się ostrzał zmienia pole czerwonych maków w biblijne pole krwi! To prawdziwa wojna i nie zapanuje pokój, aż walka się nie zakończy! Gdy dzieci dorastają, przestają się bawić i ich żołnierze okazują się jedynie połamanymi cynowymi figurkami, maleją z sześciu stóp do trzech cali. Zbiera się je potem do kosza na śmieci i wyrzuca razem z chłopięcymi uniesieniami, które nigdy już nie powrócą.

Co to znaczy być dzieckiem? Być dzieckiem – powie ktoś – to coś dalece innego od tego, kim jest dzisiejszy człowiek. To mieć ducha wciąż płynącego z wód chrztu; to wierzyć w miłość, wierzyć w piękno, wierzyć w wiarę; to być tak małym, że elfy mogą sięgnąć do twojego ucha i szeptać do niego; to zmieniać dynie w karoce i myszy w rumaki, zmieniać samotność we wzniosłość i nic we wszystko, bo każde dziecko ma w duszy swoją baśniową matkę chrzestną; to mieszkać w skorupie orzecha i czuć się królem nieskończonej przestrzeni. Pudełko z zabawkami jest całym światem. Dziecko nie zauważa, że mija dzień. Zanurza się w gwiezdny pył, gdy wędruje wśród gwiazd. Koleguje się z księżycem. Łapie na smycz spadające gwiazdy. Drażni warczącą i pomrukującą groźnie burzę i śmieje się, gdy wstrząsa i pobłyskuje ognistym łańcuchem. Tańczy w bramie niebios. Jego podłoga usłana jest marzeniami. Biega wolne po powietrznych polach. Goni toczący się świat. Wpada pod kopyta koni ciągnących słoneczny rydwan. Staje na kolanach Matki Natury i układa jej rozpuszczone włosy w setki fryzur, aby zobaczyć, w której z nich będzie wyglądała najpiękniej. Oto co oznacza być dzieckiem. I oto dlaczego tylko stając się małym, możemy w ogóle odkrywać coś wielkiego.

Istnieje bliskie podobieństwo między tym, czym jest fizyczne dzieciństwo, a tym, czym jest mentalna maleńkość, która zwie się pokorą. Nie możemy na zawsze pozostać dziećmi, ale możemy zachować na zawsze dziecięce spojrzenie, co jest tylko inną nazwą na to, że możemy być pokorni. I prawo to oznacza zawsze to samo: jeśli człowiek ma być zdolny do odkrywania tego, co wielkie, musi zawsze czynić się małym; jeśli powiększa swoje ego w nieskończoność, niczego nie odkryje, ponieważ nie ma nic większego niż nieskończoność; ale gdy zredukuje swoje ego do zera, wtedy odkryje wszystko, co wielkie – ponieważ wtedy nie ma nic mniejszego niż on sam. Jak zatem ma człowiek odnaleźć Boga w czasie Bożego Narodzenia? Jak ma odnaleźć powód do radości pod powierzchnią radości? Po prostu stając się małym i odkrywając to, co wielkie, bo jedynie będąc pokornym, można odnaleźć nieskończonego Boga w postaci małego dziecka.

Aby uchwycić tę prawdę, wyobraź sobie dwu ludzi wchodzących do groty, w której rodzi się Dziecię. Jeden z nich jest dumny, drugi pokorny. Pierwszy niech będzie ten dumny – upojony swoją dumą, pełen odprysków wiedzy o świecie czerpanej wprost z książek science fiction. Wchodzi do groty w Betlejem. Jak myślisz, czy odkryje kiedykolwiek wielkość Boga? Przecież on jest tak wielki, że myśli, iż nie ma nic większego od niego, i tak mądry, że nie ma nic mądrzejszego od niego, i tak samowystarczalny, że niczego mu nie potrzeba. Jest tak wielki we własnym mniemaniu, że wszystko inne jest dla niego małe. Dla niego Ten, który jest w rzeczywistości większy niż wszechświat, to tylko niemowlę zawinięte w pieluszki, i Ten, który jest w rzeczywistości Królem, wydaje się nie większy niż głowa wołu, i Ten, który jest w rzeczywistości wieczną Mądrością, jawi się jako niewarty wspomnienia ludzki organizm. Uśmiecha się, widząc łatwowierność pasterzy, którzy wierzą w anioły, i widząc ignorancję mędrców, którzy wierzą w opatrznościowe przewodnictwo gwiazdy. Unosi brwi, patrząc na Dziewicę Maryję i niejasno przypominając sobie podania o Krisznie. Zatrzyma na moment spojrzenie na Józefie, człowieku w łachmanach, któremu właściciele gospód słusznie odmówili gościny. Pomyśli o wszystkich zdobyczach nauki, które ulepszają świat, i o tym, jak głupie jest myślenie o tym Dziecięciu jako o Stwórcy. Zastanowi się przez chwilę nad względnością wszystkiego i absurdem nazywania tego gloryfikowanego zlepku komórek Panem nieba i ziemi. Przypomni sobie, jak wiele uczyniła kontrola urodzin, by obronić ubogich przed wydawaniem na świat potomstwa, i jak głupia była Matka Dziecięcia, która mogła Mu dać jedynie stajnię i wiązkę siana zebraną z klepiska. Przegapi nieskończoność, ponieważ jest dumny; przegapi odkrycie Boga, ponieważ jest za wielki. Bo tylko stając się małym, możemy odkryć to, co wielkie – nawet Boga.

A teraz do groty wchodzi człowiek pokorny. To znaczy ktoś, kto rozumie, że nie wie wszystkiego, ktoś, kogo można czegoś nauczyć, ktoś, kto jest człowiekiem prostym. Ktoś taki patrzy dokładnie na to samo wydarzenie, na które patrzył też człowiek dumny, ale dostrzega coś innego. Patrzy na sufit stajni i widzi wielką gwiezdną kopułę; patrzy na Dziecię i widzi Tego, którego ani niebo, ani ziemia objąć nie może; patrzy na żłób i widzi, że Bóg stał się człowiekiem, aby uczynić z siebie pokarm dla nas. Dla niego dziecięce oczy potrafią przejrzeć serca i rozsądzać ich tajemnice. Dla niego ciasne więzy, które teraz wiążą życie, zostaną kiedyś zerwane, bo życie nie może być uwięzione w śmiertelności. Dla niego dziecięce usta są tymi samymi ustami, których pocałunek będzie niósł nieśmiertelność, a płynące z nich słowa będą nieść nowinę o pokoju i przebaczeniu. Dla niego te małe rączki to te same dłonie, w których złożone są wszystkie narody ziemi jak pyłek na szali. To dwudziesty piąty grudnia, ale dla tego pokornego człowieka to Boże Narodzenie; żłób to tron; słoma to pawie pióra; stajnia jest pałacem; a Dziecię jest Bogiem. On znajduje Mądrość, bo sam jest niemądry, Moc, bo sam jest słaby; i nieskończonego, wielkiego i wiecznego Boga, bo sam jest mały – bo tylko pozostając małymi, możemy odnaleźć to, co wielkie.

Jedynie człowiek pokorny, patrząc z innego punktu widzenia, zdaje sobie sprawę, że potrzebuje pomocy z góry. Dlatego też tylko człowiek pokorny rozumie znaczenie wcielenia. Warto sobie przypomnieć, że słowo „wcielenie” znaczy dosłownie tyle, co „być w ciele”. Czasem, gdy chcemy podkreślić jakąś cechę konkretnego człowieka, na przykład uprzejmość, mówimy z przesadą, że ten ktoś jest „wcieleniem dobroci”. Rozumiemy przez to, że ideał uprzejmości przyjął w tym kimś ludzką postać. I tak samo, gdy mówimy o wcieleniu, rzeczywiście rozumiemy przez to fakt, że Życie, Prawda i Miłość doskonałego Boga przybrały widzialną ludzką postać w Osobie naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa.

Wiara człowieka pokornego powiedziała w nim: to Dziecię jest Wcielonym Słowem Boga, prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem, to Stwórca rodzaju ludzkiego stał się człowiekiem. To Dziecię potrzebuje mleka, by się wykarmić, ale to Jego dłonie karmią ptaki w przestworzach. Ono narodziło się z Matki, ale jest Tym, którego preegzystencja wyprzedziła istnienie Jego własnej Matki i Tym, dzięki któremu stała się ona piękna i bez grzechu, co każdy z nas chciałby uczynić dla swojej własnej matki, gdybyśmy tylko mieli taką moc. To Dziecię leży na sianie na naszej ziemi, ale równocześnie podtrzymuje w istnieniu cały wszechświat i króluje w Niebie. On narodził się w czasie i równocześnie istniał przed wszelkim czasem. Władca ziemi i wygnaniec wypełnia sobą świat, leżąc w żłobie. Człowiek dumny widzi jedynie Dziecię. Człowiek pokorny, oświecony wiarą, widzi w Dziecku dwa życia zjednoczone w Boskiej Osobie. Między tymi dwoma życiami Chrystusa – boskim, które posiada od zawsze dzięki wiecznym narodzinom w łonie Ojca, i ludzkim, które uzyskał dzięki wcieleniu w łonie Dziewicy – nie ma ani zmieszania, ani rozdzielenia. Boskość w Nim nie wchłania natury ludzkiej, natura ludzka nie umniejsza Jego boskości. Ta jedność dwu natur współistnieje tylko w jednej Osobie, Boskiej Osobie, Osobie Słowa Bożego. Nie ma ludzkiej analogii dla tej tajemnicy – nawet jedność duszy i ciała w jedności naszej osoby nie powie nam nic o głębokości tajemnicy Boga, który stał się człowiekiem po to, by człowiek mógł stać się znów na obraz i podobieństwo Boga.

Tylko pokorne i proste dusze, które są wystarczająco małe, by dostrzec wielkość Boga w maleńkości Dziecięcia, będą w stanie kiedykolwiek zrozumieć powód tego nawiedzenia. On przyszedł na tę naszą biedną ziemię, aby przynieść zmianę, by powiedzieć nam, tak jak powiedzieć może jedynie dobry Bóg: „Ty dasz mi swoje uniżenie, Ja dam ci moją boskość; ty dasz mi swój czas, Ja dam ci moją wieczność; ty dasz mi swoje umęczone ciało, Ja dam ci odkupienie; ty dasz mi swoje złamane serce, Ja dam ci miłość; ty dasz mi swoją nicość, Ja dam ci Moje Wszystko”.

Boże Narodzenie zatem, jeśli ma coś znaczyć, znaczy uwznioślenie i gloryfikację ducha dziecięctwa, co jest innym określeniem pokory. Świat, który tak bardzo polega na sile, nigdy chyba nie będzie w stanie prawdziwie uchwycić paradoksu, że tak jak jedynie małe dzieci odkrywają wielkość wszechświata, tak samo jedynie pokorne serca są w stanie odnaleźć wielkość Boga. Świat przegapia tę lekcję, ponieważ myli maleńkość ze słabością, dzięcięctwo z dziecinnością i pokorę z kompleksem niższości. Świat myśli o mocy jedynie w kategoriach siły fizycznej i o mądrości jedynie w kategoriach próżnej wiedzy w duchu dzisiejszych czasów. Zapomina, że wielka siła moralna może być ukryta w fizycznej słabości, tak jak Wszechmoc została skrępowana w ciasnych więzach ciała. Zapomina, że wielką Mądrość można odnaleźć w prostej wierze, tak jak Odwieczny Umysł spoczął w ciele małego dziecka. Oto moc – moc, przed którą drżą aniołowie, moc, przed którą zatrzymują się gwiazdy, i moc, przed którą królewska władza Heroda zatrzęsła się ze strachu. To moc Boskości i Ogromu Miłości, która wytrysnęła z nicości.

Ale Jego prawo musi być naszym prawem. Musimy rozpocząć naszą pracę w wieczności, tak jak On zechciał rozpocząć swoją, to znaczy zaczynając od tego, co najniższe i najpokorniejsze, jako początek tego, co najwyższe i najpotężniejsze. Tak jak On, który jest Bogiem, umniejszył się do dziecięctwa, czyniąc pierwszy krok swojego wieczystego zwycięstwa, tak samo my musimy pozbyć się naszej pełnej ignorancji dumy, aż znajdziemy się w takim miejscu, które zajmujemy w Jego oczach. „(…) dopóki nie staniecie się jak dzieci – to Jego dobrze znane słowa – nie wejdziecie do królestwa Bożego” (Mt 18,3)[2]. Stać się dziećmi oznacza ni mniej, ni więcej jak pokorę albo pełną prawdę w osądzaniu samych siebie, poznanie dysproporcji między naszym lichym życiem i wiecznością, która jest przed nami, pełne uznanie naszej słabości, naszej kruchości, naszej grzeszności, lichej wartości tego wszystkiego, co teraz czynimy, i mocy, i mądrości, która stanie sie naszym udziałem, gdy staniemy w pokorze, tak by klęknąć przed Dziecięciem w żłobie pełnym siana i wyznać, że Ono jest naszym Panem, naszym Życiem i naszym Wszystkim.

I tak Boże Narodzenie jest dniem dziecięctwa, w którym wiek, jak rak, posuwa się wstecz, w którym wygładzają się zmarszczki pod dotykiem stwórczej ręki, w którym dumni stają się dziećmi, wielcy stają się mali i wszyscy odnajdują swojego Boga. Dlatego też i ja mówię do was nie w słowach uczonej mądrości, ale słowami dziecka. W tę wigilię Bożego Narodzenia idę – wszyscy idziemy – by stanąć w progu groty; porzucamy naszą światową mądrość, naszą dumę, naszą mniemaną wyższość i stajemy się mali przed niezgłębioną tajemnicą pokory Syna Bożego. I tak samo padamy na kolana przed najukochańszą kobietą na całym świecie, kobietą, która jako jedyna spośród wszystkich przywdziała czerwoną różę macierzyństwa i białą różę dziewictwa, matką, która dzięki ojcostwu naszego Pana stała się Matką Człowieka. I prosimy ją, by nauczyła nas, jak służyć Bogu, jak kochać Boga, jak się modlić do Boga. I słowami Mary Dixon Thayer mówimy do niej:

Piękna Pani ubrana w błękitNaucz mnie, jak się modlićBóg jest po prostu twoim małym ChłopcemPowiedz, co mam mówić!Czy brałaś Go czasemDelikatnie na swoje kolana?Czy śpiewałaś Mu tak Jak moja mama śpiewała mi?Czy trzymałaś Go w nocy za rączkę?Czy próbowałaś kiedyśOpowiadać mu historie z tego świata?O, a czy On płakał?Czy naprawdę myślisz, że obchodzi Go Gdy opowiadam Mu wszystkie te rzeczy – Drobne rzeczy, które się zdarzają? ICzy anielskie skrzydła robią hałas?Czy On mnie słyszy, gdy mówię do Niego po cichu –Czy On mnie teraz słyszy?Powiedz mi, bo ty to wiesz!Piękna Pani ubrana w błękitNaucz mnie, jak się modlić!Bóg jest po prostu twoim małym ChłopcemI ty wiesz, jak to robić[3].

I teraz, gdy już zapytaliśmy Maryję o to, jak się modlić, idziemy do Jezusa w ten wigilijny wieczór i jeśli nie zgubiliśmy nic z tej maleńkości, dzięki której odkrywamy tajemnicę Nieskończoności, możemy zadać Mu jedno z najważniejszych pytań na świecie. Nie będziemy Go pytać o budowę atomu ani o to, czy przestrzeń jest zakrzywiona, ani czy światło jest falą, ale zapytamy Go, jak to jest, gdy Bóg na Niebiosach staje się Dzieckiem na tej naszej lichej ziemi.

Maleńki Jezu, czy wstydziłeś sięChoć raz tak jak ja, gdy byłem mały?I co czuje się, gdy jest sięZ dala od niebios, i takim jak ja?Czy czasem myślałeś o tamtym miejscuI pytałeś, gdzie podziali się wszyscy aniołowie?Myślę, że ja płakałbymZa moim domem całym z nieba.Patrzyłbym w przestworzaI myślał o tym, gdzie podziali się moi aniołowie.I gdy budziłbym się rano, byłbym zasmucony,Że nie ma żadnego anioła, by mnie ubrał.Czy miałeś kiedyś jakieś zabawkiTak jak my, mali chłopcy i dziewczęta?I czy bawiłeś się tam w niebie z wszystkimiAniołami, którzy nie byli dla Ciebie za duziI z gwiazdami zamiast szklanych kulek? Czy wszystko toBawiło się z Tobą w chowanego, skrywając się w anielskich skrzydłach?I czy Twoja Matka kazała Ci zdejmować szybkozabrudzone ubranie, gdy bawiłeś się na naszej ziemi?Jak dobrze mieć ubrania zawsze noweW niebie, bo ono przecież jest całe czystym błękitem.Czy klękałeś wieczorem do modlitwyI czy składałeś ręce właśnie tak?I czy czasem męczyło Cię to, gdy byłeś mały,I wydawało Ci się, że trwa to za długo?I czy najbardziej lubisz, gdyChwytamy się za ręce, aby się do Ciebie pomodlić?I czy Twoja Matka na dobranocCałowała Cię i poprawiała pościel?Zawsze myślałem, zanim dorosłem,Że modlić się można tylko wtedy, gdy to już się dokona.I czy czułeś się naprawdę dobrze w łóżkuWycałowany i przytulony i z odmówioną modlitwą?Nie mogłeś zapomnieć tego wszystkiego,Co czuje się, gdy jest się małym.I wiesz, że nie potrafię modlić się Do Ciebie tak jak mój ojciec.Powiedz, czy gdy Ty byłeś mały,Potrafiłeś mówić tak jak Twój Ojciec?Dlatego, Mały Jezu, zstąpI usłysz ten dziecięcy język jak własny;Weź mnie za rękę i chodźmy,I posłuchaj mojej dziecięcej mowy.Pokaż moją modlitwę Ojcu(Zobaczy, że jest szczera)I powiedz: „O, Ojcze, Ja, Twój SynPrzynoszę modlitwę jednego malca”.I On uśmiechnie się na to, że język dzieciNie zmienił się, odkąd Ty byłeś mały[4].

Jeśli jesteśmy dostatecznie maleńcy, aby stanąć przy żłóbku, gdy wokół szumią i grzmią „nieobjęte myślą skrzydła wokół niewiarygodnej gwiazdy”, to będziemy umieli odnaleźć Nieskończoność; jeśli jesteśmy dość pokorni, aby pójść do Tego, który nie ma domu, wtedy odnajdziemy nasz dom; jeśli jesteśmy dość prości, aby stać się dziećmi przez powtórne narodziny w naszych dojrzałych latach, wtedy odnajdziemy Życie, które będzie trwać, kiedy czasu już nie będzie. I tak, w ten wigilijny wieczór, przychodzi Chrystus. Do jednych przychodzi, gdy ich serca są oczyszczone z tego świata; do innych przychodzi, gdy ich puste żołądki przygotowują ich na głód duchowy, do innych przychodzi, gdy radość ogarnia ich tak realnie, jak uścisk ramion; do innych przychodzi, gdy świat, któremu służą swoją pracą, zdziera im ręce; do innych przychodzi tylko wtedy, gdy po policzkach spływają im łzy, tak że może je osuszyć. Ale do każdego i do wszystkich przychodzi na swój czuły sposób; On – Chrystus; w Jego mszy świętej, w Boże Narodzenie. Szczęśliwych Świąt!

[1] Niniejszy tom zawiera cykl rozważań głoszonych od grudnia 1933 roku do kwietnia 1934 roku w nocnym programie radiowym The Catholic Hour (Godzina Katolicka) w NBC. Fulton J. Sheen przez ponad dwie dekady był gospodarzem tego programu, który w szczytowym momencie popularności miał szacunkowo 4 miliony słuchaczy – przyp. red.

[2] Fragmenty Pisma Świętego cytowane za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. 4, Pallottinum, Poznań 2003.

[3]Lovely Lady Dressed in Blue [Piękna Pani ubrana w błękit] autorstwa Mary Dixon Thayer. W oryginale wiersz jest rytmiczny i rymowany – przyp. tłum.

[4]Ex ore infantum [łac. Z ust dziecka] autorstwa Francisa Thompsona. W oryginale wiersz jest rytmiczny i rymowany – przyp. tłum.