Weronika - Anna Tywonek - ebook

Weronika ebook

Anna Tywonek

2,0

Opis

Nawet wśród kochającej rodziny i przyjaciół można czuć się tak boleśnie samotnym…

Weronika bardzo się stara: być lubianą, być docenianą w pracy. Nade wszystko stara się jednak, by nikt nie dostrzegł problemów, z którymi codziennie się zmaga. Bolesne rozstanie z ukochanym zostawiło w jej sercu liczne blizny. Mimo że ma wokół siebie rodzinę i przyjaciół, rozpaczliwe uczucie osamotnienia towarzyszy jej na każdym kroku. Znika tylko wtedy, gdy Weronika sięga po alkohol. A sięga coraz częściej, pragnąc odsunąć od siebie choć na chwilę powracające wspomnienia. Młoda kobieta nawet nie zauważa, że zaczyna tracić kontrolę nad swoim życiem, a nałóg ściąga ją na dno…

Otrzeźwia ją nieoczekiwane spotkanie z Mikołajem, przyjacielem z dzieciństwa, który sam walczy ze swoimi demonami. Oboje czują, że mogliby sobie nawzajem pomóc, gdyby tylko udało im się zdobyć na odrobinę zaufania i szczerości… Czy będą w stanie wyzwolić się od traum przeszłości i dać sobie jeszcze jedną szansę na miłość?

Spódniczka mini, którą dzisiaj włożyłam, wydała mi się teraz wyjątkowo krótka. Mogłabym powiedzieć nawet, że zbyt odważna jak na mnie. Jeszcze jakiś czas temu nie ubrałabym się w ten sposób. Nie miałabym odsłoniętego brzucha i tego tatuażu na lewym obojczyku. Wiele się jednak zmieniło. Zmienił się czas, życie i ostatecznie ja sama się zmieniłam. Chociaż nawet nie bardzo chciałam. Czułam, że mam wpływ na coraz mniej rzeczy. Dopadały mnie niezrozumiałe uczucia. Zaczęło mi się nawet wydawać, że tracę jakąkolwiek kontrolę, dlatego, choć to dziwne, poddałam się temu wszystkiemu bez walki. Popatrzyłam pustym wzrokiem na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęłam się nieszczerze, ale szeroko.

Anna Tywonek
Urodziła się w 1989 roku w Warszawie. Od ponad dziesięciu lat zawodowo zajmuje się mediami społecznościowymi. Interesuje się książkami, filmem oraz teatrem. Jej wielką pasją jest gotowanie, dlatego też prowadzi profil na instagramie o tej tematyce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 220

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla tych, których kiedyś dusiła samotność.

Weszłam na klatkę schodową i lekko chwiejnym krokiem skierowałam się do windy. W głowie czułam szum wypitego alkoholu. Ograniczał on moją zdolność prawidłowego widzenia, dlatego zmrużyłam delikatnie oczy, po czym spróbowałam trafić w odpowiedni przycisk, aby móc wreszcie zakończyć ten dzień. Nie marzyłam o niczym bardziej niż o położeniu się w łóżku, zamknięciu oczu i zaśnięciu. Trafiłam za drugim razem. Przycisk podświetlił się jaskrawym czerwonym światłem, a ja zdałam sobie sprawę, że przesadziłam. Po raz kolejny. Przeczesałam niezgrabnie swoje długie blond włosy, odgarniając je przy tym z twarzy. Suchość czułam nie tylko w ustach, ale również na policzkach. Miałam wrażenie, że do mojego ciała przyczepił się brud całego dnia i wieczoru. Czułam na sobie jego ciężar. Był przytłaczający. Nie pomagał fakt, że mimo końcówki sierpnia nadal mieliśmy upalne, wręcz skwarne lato, ponieważ przez to moja skóra lepiła się od nieprzyjemnego potu. Dla lepszego zachowania równowagi oparłam się o ścianę naprzeciwko drzwi windy i zaczęłam się w nie wpatrywać pustym, lekko zmąconym wzrokiem. Nie byłam pewna, czego do końca się spodziewałam. Może miałam nadzieję, że siłą umysłu sprawię, że drzwi otworzą się szybciej, a ja będę mogła schować się w końcu w mieszkaniu.

Wydawało mi się, że czekam wieczność. Aż w końcu drzwi się otworzyły, a na wprost mnie stanął jeden z sąsiadów. Ten sam, którego czasami spotykałam, kiedy późnym wieczorem wracałam do domu. Wychodził wtedy zawsze – tak jak teraz z psem, spanielem angielskim – na spacer. Za każdym razem, bez ani jednego wyjątku, mierzył mnie tym swoim zdegustowanym spojrzeniem, dając odczuć, że dla niego jestem klasycznym przykładem patologii, która pochłania dzisiaj młodych ludzi. Widziałam w jego oczach czystą pogardę. Nie musiał nic mówić i tak wiedziałam, co w tym momencie myśli o mnie i reszcie millenialsów. Zbyt dużo hedonizmu, lenistwa i używek, a za mało ambicji, zaradności i poświęcenia. Dla ludzi takich jak on byliśmy niestabilni. Zawodowo, społecznie i psychicznie. Był bardzo pewny w tych przekonaniach, mimo że w gruncie rzeczy nie wiedział zupełnie nic, a swoje oceny i wnioski opierał na rzucanych przez społeczeństwo stereotypowych opiniach. Byłam pewna, że po każdym takim spotkaniu wraca do mieszkania i opowiada o mnie swojej żonie. Ubranej już pewnie w nocną koszulę oraz szlafrok. Oczyma wyobraźni widziałam, jak niczym utalentowany powieściopisarz opowiada jej o moim haniebnym zachowaniu, woni alkoholu, rozmazanym makijażu na twarzy, a także zbyt wyzywającym stroju. Takim, co to nie przystoi porządnym młodym damom. Wyobrażałam sobie to wszystko i snułam te domysły głównie dla rozrywki. W gruncie rzeczy coraz mniej obchodziło mnie, co ludzie o mnie myślą i mówią. Ostatnio moje życie było tak przytłaczające, że nie miałam najmniejszej ochoty przejmować się jeszcze tym, co pojawia się w głowach innych osób. Może w normalnych okolicznościach godziłoby to w moje uczucia, ale teraz najnormalniej w świecie nie miałam na to już siły.

Kiedy mój sąsiad zaczął wychodzić z windy, wyprostowałam się, żeby wyglądać choć trochę trzeźwiej.

– Dobry wieczór – rzuciłam z nieszczerym uśmiechem.

Nie odpowiedział. Zresztą nigdy nie odpowiadał. Miał taki nawyk, że bezgłośnie kłaniał się lekko i szybko potem znikał.

Najpierw odprowadziłam go wzrokiem, a potem widząc kątem oka, że drzwi windy zaraz się zamkną, wskoczyłam do środka. Nacisnęłam na przycisk znajdujący się obok cyfry pięć. Drzwi się zamknęły, a ja odwróciłam się w stronę ogromnego lustra naprzeciwko nich. Popatrzyłam na swoje odbicie i przestałam nagle dziwić się mojemu sąsiadowi, bo sama zaczęłam mierzyć się zdegustowanym spojrzeniem. Nie byłam zadowolona ze swojego wyglądu. Zresztą, nie była to żadna nowość. Patrzyłam na rozmazany pod oczami tusz. Szminka częściowo starła się z ust, pozostawiając zaledwie kilka mdławo czerwonych maźnięć na wargach. Zerknęłam na włosy. Były potargane i w kompletnym bałaganie. Nie pomagało im też to, że co jakiś czas poprawiałam je spoconą dłonią. Zrobiły się przez to oklapnięte. Zrobiłam dwa małe kroki do tyłu i przyjrzałam się teraz całej swojej sylwetce. Spódniczka mini, którą dzisiaj włożyłam, wydała mi się teraz wyjątkowo krótka. Mogłabym powiedzieć nawet, że zbyt odważna jak na mnie. Jeszcze jakiś czas temu nie ubrałabym się w ten sposób. Nie miałabym odsłoniętego brzucha i tego tatuażu na lewym obojczyku. Wiele się jednak zmieniło. Zmienił się czas, życie i ostatecznie ja sama się zmieniłam. Chociaż nawet nie bardzo chciałam. Czułam, że mam wpływ na coraz mniej rzeczy. Dopadały mnie niezrozumiałe uczucia. Zaczęło mi się nawet wydawać, że tracę jakąkolwiek kontrolę, dlatego, choć to dziwne, poddałam się temu wszystkiemu bez walki. Popatrzyłam pustym wzrokiem na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęłam się nieszczerze, ale szeroko.

Winda się zatrzymała, a ja tyłem z niej wyszłam, cały czas przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Nie mogłam się zdecydować, co myśleć. Czy podobało mi się to, co widziałam? Może zabrzmi to narcystycznie, ale byłam piękną dziewczyną. Mówię tak, bo wiem, jak wiele kobiet za plecami szeptało, że zazdrości mi ciała, tych długich blond włosów i śnieżnobiałego uśmiechu. Z drugiej strony to było tylko opakowanie. To, co kryło się pod spodem, nie miało prawa być już takie piękne. Właściwie miałam momentami wrażenie, że nie ma tam nic.

Otworzyłam drzwi i weszłam do mieszkania, za które codziennie mocno dziękowałam. Może komuś wydaje się to dziwne, ale ja naprawdę je uwielbiałam. Nie chodzi tylko o to, że miałam dach nad głową. Ten kąt sprawiał, że mam miejsce, do którego mogłabym wrócić i poczuć się sobą. Wiem, że właśnie tutaj mogłam zdjąć niezgrabnie buty, rzucić je po prostu gdzieś w kąt i poczuć wreszcie ulgę. Iść odważnym, choć chwiejnym krokiem do łazienki, żeby zmyć pozostałości makijażu i nie narażać się na spojrzenia innych. Jedynie swoje. Bo sobie dawałam prawo patrzeć na siebie ze zniesmaczeniem i myśleć wszystko to, na co tylko miałam ochotę. Wiedziałam, że mogę obrażać swoją śmieszną osobę w myślach, mówiąc sobie, że jestem nic niewarta, a najlepiej, jakbym została w tym mieszkaniu na zawsze. Przecież nic wielkiego by się nie stało, gdybym zniknęła. Może przez kilka dni ktoś zastanawiałby się, gdzie jestem, co robię i dlaczego się nie odzywam, ale potem wszyscy by zapomnieli. Przeszliby nad tym do porządku dziennego. Żyliby dalej swoim życiem, tak jak żyją teraz. A ja… ja miałabym wreszcie święty spokój. W końcu bym odpoczęła.

Zmyłam makijaż, a potem wzięłam się za rozczesywanie włosów. Było to jednak trudniejsze, niż mogło się wydawać. Miałam nawet wrażenie, że z każdym pociągnięciem szczotki włosy kołtuniły się jeszcze bardziej. Traciłam już cierpliwość, co chwila poddając się i mierząc swoje odbicie w lustrze gniewnym spojrzeniem. Jakby to była moja wina. Chociaż właściwie była, bo gdybym nie wychodziła dzisiaj nigdzie, nie szlajała się w tym gorącu po mieście, nie wiadomo nawet czego szukając, bo na pewno nie szczęścia, już miałabym to z głowy. Tymczasem musiałam szarpać się z tymi włosami, chociaż ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa i byłam coraz mocniej zmęczona. Przez myśl przemknęło mi nawet, żeby wziąć nożyczki i obciąć te niesforne kudły, ale zabrakło mi odwagi. Mimo wszystko czułam się niezdrowo przywiązana do długich włosów. Zamiast nożyczek wzięłam więc dwa głębokie wdechy i ponownie zaczęłam rozczesywać włosy. Kiedy doprowadziłam je do jako takiego porządku, rozebrałam się do naga i pomaszerowałam do sypialni. Położyłam się, a właściwie rzuciłam z impetem na wygodny materac i, za co byłam sobie ogromnie wdzięczna, od razu zasnęłam.

***

Z milion razy obiecywałam sobie, że nie będę wychodziła na miasto w ciągu tygodnia. Jak można się łatwo domyślić, nie miało to absolutnie żadnego pokrycia w rzeczywistości. Siedząc przy biurku na niewielkim open spasie i próbując rzeczowo odpisywać na maile, przeklinałam się w duchu za brak samodyscypliny. Wiedziałam, że powinnam wreszcie wyznaczyć jakieś granice, bo w innym wypadku któregoś dnia po prostu nie zdołam doczołgać się do pracy. Mocno żałowałam każdej wypitej kropelki alkoholu. Nie mogłam się skupić, a do tego czas płynął ślimaczym tempem. Zerknęłam na zegarek w rogu monitora i nie mogłam uwierzyć, że minęło niewiele ponad dwie godziny, od kiedy zaczęłam pracę. Wydawało mi się, że przed komputerem spędziłam całą wieczność. Oczywistą zasługą tego samopoczucia był kac. Najgorsza w tym wszystkim nie wydawała się jednak moja dzisiejsza zła forma. Wiedziałam, że w końcu ból głowy, suchość w ustach i nieprzyjemne gniecenie w żołądku miną, a ja odżyję. Problemem był wczorajszy wieczór. Analizując go dzisiaj na spokojnie, nawet nie będąc w pełni świadomą, musiałam przyznać, że należał do tych z kategorii fatalnych. Alkohol miał sprawić, że się rozluźnię i poczuję w jakiś sposób lepiej. Tak się nie stało. Dlatego tak bardzo żałowałam, że zamiast powiedzieć sobie „stop”, chętnie zgadzałam się na kolejne kieliszki wina. Tym właśnie się upiłam. Kilkoma kieliszkami wina, które jeden z moich przyjaciół w szybkim tempie uzupełniał podczas kolacji.

Już miałam wstawać, żeby zrobić sobie trzecią tego dnia kawę, kiedy wyrosła nagle obok mnie Zośka – asystentka dyrektora działu projektowego, w którym pracowałam. Wiedziałam, że dzieli nas zaledwie kilka lat, jednak czasami czułam się w jej obecności staro. Zośkę cechował po prostu nadmiar energii. Nigdy nie wydawała się zmęczona. Ba! Nie pamiętam nawet, żebym widziała ją smutną, przygnębioną lub z jakiegoś powodu zdenerwowaną. Lubiłam ją za to. Podobało mi się też, że można się było z nią dogadać w każdym temacie i była ustępliwa w różnych kwestiach. Czasami jednak te ogromne poziomy optymizmu przytłaczały. Szczególnie w takie dni jak dzisiaj, kiedy najchętniej schowałabym się pod kołdrą z dala od wszystkiego.

– Cześć, Werka – powiedziała śpiewnym tonem.

Miała przyjemny głos. Zastanawiałam się nawet czasami, czy kiedyś uczyła się śpiewać, bo wydawało mi się, że jeśli coś by zanuciła, to brzmiałoby to przepięknie. Nigdy ją o to właściwie nie zapytałam. Może nie było okazji albo to doskonały przykład tego, jak nie radzę sobie ostatnio w nawiązywaniu relacji i w ogóle budowaniu więzi z innymi ludźmi.

– Cześć – odpowiedziałam posępnie. Nie chciałam wyjść jednak na nieuprzejmą, więc zdobyłam się też na lekki uśmiech.

– Radek prosił mnie, żebym cię poszukała.

– Radek? – zapytałam zaskoczona.

– No tak, podobno mieliście umówione spotkanie na jedenastą.

– Cholera! – krzyknęłam trochę za głośno, bo kątem oka zauważyłam, jak kilka osób zerknęło na nas, podnosząc oczy znad komputerów.

Wyszukałam w laptopie aplikację z kalendarzem, żeby potwierdzić termin spotkania, co po czasie wydawało mi się bezsensowne, skoro Zośka sama przyszła do mnie, żeby mi o nim przypomnieć. Zrzuciłam to jednak na kiepskie samopoczucie i brak koncentracji. Kiedy upewniłam się, że niezaprzeczalnie od dziesięciu minut powinnam być w gabinecie Radka, rzuciłam szybkie podziękowania w stronę Zośki i prędko wybiegłam z pomieszczenia.

Zapukałam dwa razy, nie usłyszałam odpowiedzi naszego szefa, ale mimo to weszłam do gabinetu z lekko spuszczoną głową, aby już od wejścia wyrazić swoją skruchę. Kiedy zobaczył mnie w drzwiach, zaprosił gestem ręki do środka.

Radek nie był typowym szefem. Wcześniej pracowałam zaledwie w trzech innych miejscach. Nie liczę sklepu odzieżowego, który został w mojej pamięci jedynie w postaci dramatycznego wspomnienia, udało mi się tam przeżyć zaledwie miesiąc. Biorąc jednak pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenie, szef był dla mnie osobą, z którą masz relacje czysto zawodowe, bo pomiędzy wami zawsze występuje ogromny dystans. Każdy mój dotychczasowy przełożony oczekiwał szacunku, który budował głównie na strachu. Lubili czepiać się różnych rzeczy i wytykać nawet drobne błędy tylko po to, żeby upomnieniem próbować zmotywować do lepszej pracy. Tymczasem Radek był zupełnie inny. Już od mojego pierwszego dnia pracy wiedziałam, że nie jest typem szefa, który chce wzbudzać postrach i wykorzystywać lęk w zarządzaniu ludźmi. Przede wszystkim kojarzył mi się z wyrozumiałością. Był oczywiście wymagający. Czasami miałam nawet wrażenie, że stawia przed nami zbyt wiele nierealnych wyzwań, ale z drugiej strony wiedziałam, że to jego sposób na zachęcanie pracowników do samorozwoju. I może za często karmi nas też motywacyjnymi frazesami. Biorąc pod uwagę to i jego uwielbienie dla konferencji TED, wiedziałam, że prędzej czy później rzuci pracę dyrektora w korporacji i zostanie mówcą motywacyjnym. Kwestia roku, może dwóch lat.

– Przepraszam – powiedziałam potulnie, siadając na jednym z wolnych krzeseł.

– Nie szkodzi – machnął ręką. – I tak nie zajmie nam to dużo czasu.

Przytaknęłam skinieniem głowy. Oboje ceniliśmy profesjonalizm, więc starałam się za wiele nie myśleć i wyłączać emocje, kiedy przekraczałam próg jego gabinetu, jednak czasami było to trudne. Wtedy dla zajęcia uwagi skupiałam się na patrzeniu w jego biurko, które swoją drogą bardzo mnie fascynowało. A właściwie porządek, jaki na nim panował. Nie mogłam uwierzyć, że nie ma na nim nic poza komputerem i dwoma ramkami ze zdjęciami. Na jednym z nich był z żoną. Klasyczne zdjęcie z wakacji w jakimś ciepłym kraju. Wydawało mi się, że mówił mi nawet kiedyś, gdzie zostało zrobione, ale zupełnie wyleciało to z mojej głowy. Na drugiej fotografii była jego dwuletnia córka. I patrząc właśnie na to zdjęcie, za każdym razem czułam nieprzyjemny ucisk żołądka. Nie sądziłam, że obudził się już we mnie instynkt macierzyński. Miałam dwadzieścia sześć lat i mocno czułam, że nie chciałabym jeszcze zostawać matką, jednak momentami zastanawiałam się, czy może gdybym nią była, to coś zmieniłoby się w moim życiu? Przede wszystkim chodziło o wypełnienie pustki, jaką ostatnio coraz mocniej czułam. Nie chciałam myśleć o dziecku jak o posiadaniu zabawki czy w kategoriach zyskania pocieszyciela. Miałam świadomość tego, że to również duża odpowiedzialność. W mojej głowie pojawiały się jednak takie myśli, które przekonywały mnie, że mimo wszystko w takiej sytuacji ktoś wypełniłby mi czas, który przeznaczałam głównie na rozmyślania o czymś, o czym nie powinnam.

– Chodzi o ten nowy projekt, na który przetarg ostatnio wygraliśmy.

Zaskoczona przeniosłam wzrok ze zdjęcia na twarz Radka, który patrzył na mnie badawczo.

– Wszystko w porządku?

– Tak – opowiedziałam szybko, po czym poprawiłam energicznie ręką włosy, zaczesując je za ucho.

Uśmiechnął się do mnie, ale ja nie mogłam tego odwzajemnić. Starałam się zachowywać zwyczajnie i okazywać mu sympatię, jednak było to momentami trudne. Lubiłam go. Była między nami jakaś nić porozumienia. Nawet gdy nie wypowiadaliśmy pewnych rzeczy na głos, to oboje wiedzieliśmy, że każde z nas myśli to samo. Problemem było jedynie to, że nawet bardzo się starając, nie mogłam wymazać pewnych rzeczy ze swojej pamięci.

– No dobrze. Jak powiedziałem, wygraliśmy jednak przetarg na tę aplikację, więc chciałbym, żebyś zajęła się tym projektem. Dobrze?

– Dobrze – kiwnęłam głową.

Kac męczył mnie nadal nieznośnie, przez co nie mogłam wydusić z siebie więcej słów. Chociaż właściwie nawet jeślibym była w stanie, to co miałabym dodać? Wiadomo, że musiałam się zgodzić. Poza tym było mi to na rękę. Nowy projekt zakładał więcej pracy i mniej rozmyślania o życiu prywatnym. Czułam, że wygrywam właśnie los na loterii.

– Naprawdę okej? Nie wyglądasz za dobrze.

Przypatrywał mi się z uwagą, patrząc na mnie tymi swoimi głęboko niebieskimi oczami. Nie lubiłam tego. Ogólnie nie przepadałam nigdy za tym, jak ludzie wgapiali się we mnie, nie mówiąc nic, tylko analizując sobie w głowie mój wygląd, to, jak siedzę czy co właśnie powiedziałam i jakim tonem.

– Jest w porządku – zapewniłam go i dodałam serdecznie: – Chętnie się tym zajmę.

Było to trudne, ale zdobyłam się też ostatecznie na uśmiech, żeby tylko go uspokoić i zapewnić, że na pewno wszystko jest w porządku. Nie chciałam, żeby domyślił się, w jakim jestem stanie i że przyszłam do pracy na kacu. Byłam zawodowcem. I nie chodzi mi tu tylko o pracę, ale też sztukę kamuflażu. Myślę, że uśmiech go zadowolił, bo nie wracał już więcej do tematu mojego samopoczucia.

Przesiedziałam w gabinecie Radka jeszcze z kwadrans, omawiając pokrótce dalsze kroki. Kiedy wreszcie udało mi się stamtąd wydostać, od razu poszłam do kuchni, żeby móc wlać w siebie trochę kofeiny, o której tak bardzo marzyłam. W pomieszczeniu zastałam Zosię i Agatę, z którą znałam się w pracy najlepiej.

Nie mogę powiedzieć, że łączyło nas wiele. Agata była na zupełnie innym etapie w swoim życiu. Jej priorytetem było aktualnie budowanie rodziny. Taki miała przynajmniej plan na najbliższe pięć lat. Wziąć ślub, urodzić dziecko, a może nawet i dwoje, a potem skupić się na budowaniu ogniska domowego. Z jednej z naszych ostatnich rozmów wynikało, że nie myśli nawet potem o powrocie na etat. Bardziej wyobrażała sobie siebie jako blogerkę parentingową. Zresztą już teraz nieustannie budowała na swoim instagramowym koncie bazę obserwatorów. W przeciwieństwie do mnie żyła online. Ja tymczasem nie miałam nawet wrażenia, żebym istniała w rzeczywistości.

– I jak poszło? – zagaiła Zosia, odwracając się w moją stronę.

– Całkiem nieźle – rzuciłam, po czym zatrzymałam się przy ekspresie do kawy. Wyciągnęłam z szafki obok kubek i postawiłam go pod wylotem. Wcisnęłam odpowiedni przycisk, a już sekundę później cieszyłam się dźwiękiem wlewającej się do kubka kawy.

– Całkiem nieźle? – Usłyszałam za plecami głos Agaty. – A co on właściwie chciał?

– Chce, żebym zajęła się tą nową apką – wyjaśniłam.

– Serio? I co mu powiedziałaś?

Wyczułam w jej głosie lekką irytację, a może nawet zdenerwowanie. Odwróciłam się do nich, żeby móc więcej wyczytać z wyrazu twarzy. Nie rozumiałam, o co chodzi Agacie. Czasami wydawała mi się zazdrosna o sposób, w jaki Radek mnie traktuje. Obie wiedziałyśmy, że mnie docenia bardziej. Jednak trudno było mu się dziwić. Robiąc prosty rachunek, szybko okazałoby się, że to ja poświęcam więcej czasu na pracę. Biorąc również pod uwagę, że bardziej byłabym skłonna rozważać rozwijanie kariery zawodowej w korporacji, wydawało mi się to co najmniej dziwne. Zapytałam więc otwarcie, co dokładnie ma na myśli.

– Powiedziałaś mu, że jesteś zawalona robotą i żeby znalazł kogoś innego?

– Nie – odpowiedziałam stanowczo. – To zresztą ciekawy projekt…

– Wera! Zajeżdżą cię tu.

Popatrzyłam na nią przez moment i wydawało mi się, że wreszcie odczytałam jej prawdziwe intencje. Sposób, w jaki to wypowiedziała, zasugerował mi, że tak naprawdę nie chodziło o mnie. Próbowała mi powiedzieć, żebym po prostu nie wychylała się za bardzo i przestała robić z siebie pracownika miesiąca, bo to oznaczało, że pozostali będą musieli dotrzymać mi tempa. W tym również ona, co było jej wyjątkowo nie na rękę, kiedy więcej uwagi niż praca pochłaniał jej teraz zbliżający się ślub. Oczywiście rozumiałam ją. A może próbowałam zrozumieć, tylko że tak jak wspomniałam, byłyśmy na dwóch różnych etapach w życiu.

– Spokojnie, Agata – odpowiedziałam, uśmiechając się do niej. – Kończę już prawie tę apkę odchudzającą, więc cieszę się, że wpadło mi coś nowego.

Skłamałam. Projekt, którym zajmowałam się już dobre dwa miesiące, ciągnął się i absolutnie nie widziałam jego końca. Chciałam ją jednak uspokoić, a może bardziej zbyć i nie rozmawiać już o tym więcej, aczkolwiek sama wiedziałam, że trochę przesadzam. Zaczynałam powoli czuć się przytłoczona nadmiarem obowiązków, tyle że z drugiej strony kiedy pracowałam, nie myślałam o niczym innym. Dlatego właśnie uznawałam, że zakopanie się w projektach jest tym, czego potrzebuję. Postanowiłam skupić się więc na wmawianiu sobie, że jeśli mam wreszcie się pozbierać i zacząć normalnie funkcjonować, to powinnam skoncentrować się przede wszystkim na pracy. Wtedy mogłam mieć pewność, że głupoty nie będą przychodziły mi do głowy. Tak zresztą zawsze powtarzała mi matka. Przy każdej możliwej okazji wmawiała mi, że mam się uczyć, czytać książki i ciężko pracować, żeby nie myśleć o głupotach, jakie robią moje koleżanki. Skupianie uwagi na nauce miało odciągać mnie wtedy od całonocnych imprez, alkoholu i chłopaków. Nie da się ukryć, że wtedy skutecznie zdało to egzamin, dlatego teraz postanowiłam również z tego skorzystać.

– Wiesz, co robisz. – Agata wzruszyła ramionami i uznałyśmy wszystkie, że temat został wyczerpany.

Ucieszyło to chyba najbardziej Zośkę, która do tej pory cierpliwie nam się przysłuchiwała. Kiedy jednak zauważyła, że zarówno ja, jak i Agata nie mamy nic więcej do powiedzenia, odezwała się z niekrytym podekscytowaniem w głosie:

– Dobra, to teraz pokaż nam raz jeszcze tę sukienkę.

– Sukienkę? – zapytałam, zabierając z ekspresu kubek, który napełniony był już po brzegi cappuccino.

– No ślubną – powiedziała do mnie, jakby wyjaśniała najbardziej oczywistą rzecz na świecie. – Musisz ją zobaczyć i powiedzieć Agacie, że będzie wyglądała w niej zjawiskowo.

– No właśnie nie jestem przekonana – odpowiedziała Agata z nutką wahania w głosie, ale wyczułam, że cieszy się, że może być teraz w centrum uwagi. Na ogół myślałam o niej jak o skromnej dziewczynie z dobrego domu, ale czasami przejawiała oznaki próżności. – Chcesz zobaczyć, Werka?

– No pewnie! – odpowiedziałam z najszczerszym uśmiechem, na jaki mogłam sobie tylko pozwolić.

Usiadłam przy stole obok nich i wszystkie trzy zaczęłyśmy wpatrywać się w zdjęcie śnieżnobiałej sukni, które Agata wyświetlała na swoim iPhonie.

***

Z niewiarygodną ulgą wróciłam do mieszkania. Nie chodziło tylko o dzisiejsze samopoczucie, ale też mocną wewnętrzną niechęć do spotykania innych ludzi. Skręcało mnie, kiedy musiałam tworzyć jakąś zupełnie obcą mi postać na potrzeby ogólnego zadowolenia. Nawet nie będąc w szampańskim nastroju, przyklejałam do twarzy uśmiech, prowadziłam bezsensowne small talki, tak bardzo niewnoszące nic do mojego życia. Może poza irytacją. Nie miałam ochoty dzielić się z innymi tym, co dzieje się w moim życiu prywatnym równie mocno, jak nie interesowało mnie to, co aktualnie zajmowało czas innych. Zdarzało się, że odpływałam w swój własny świat, stawałam się obecna jedynie ciałem. Nie mam dobrego wytłumaczenia, ale chciałabym je w sobie znaleźć, bo nie jestem egoistką, a tym bardziej egocentryczką. Po prostu w tym momencie, kiedy moja egzystencja wydaje mi się tak mało wartościowa i niemająca jakiegokolwiek sensu, nie umiem zaangażować się w życie innych. Zresztą trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek decyduje się na te błahe pogawędki z powodów innych niż czysta kurtuazja.

Kiedyś zaryzykowałam i odważnie zasugerowałam na forum, że nie czuję się najlepiej. Kosztowało mnie to naprawdę wiele, bo nie lubię koncentrować na sobie uwagi. Od zawsze rodzice wmawiali mi, że lepiej nie szukać wrażeń i nic złego w tym, że zostajesz bardziej z tyłu. Według ich przekonania stamtąd też widać wszystko wystarczająco dobrze. Nigdy nie miałam o to do nich pretensji. Właściwie ich rozumiałam, poziom ambicji i życiowych aspiracji był dla nich wystarczający. Idealny, aby osiągnąć wiele, a przy okazji nie czuć przytłoczenia i zupełnie niepotrzebnego stresu, który tak bardzo wiązali właśnie z rolą frontmana. Trudno mi ocenić, czy na pewno byłam im wdzięczna za takie podejście, ale starałam się nie narzekać na drugi rząd, chociaż czasem czułam potrzebę wyjścia na środek. Jednak działo się to chyba przede wszystkim z chęci testowania społeczeństwa. Wtedy również miałam ochotę sprawdzić, jak zareagują koleżanki i koledzy, kiedy powiem im, że nie jest tak dobrze, jak im się wszystkim wydaje. Na początku widziałam zaskoczenie, ale to trwało zaledwie kilka sekund, bo już za moment usłyszałam pierwszą prośbę, żebym nie przesadzała. Nikt mnie nie znał, nie wiedział, co czuję i o czym myślę. W ich głowach figurowałam jako ta bez dzieci, które trudno ogarnąć rano do szkoły. Byłam kobietą bez partnera, z którym mogłabym mieć właśnie ciche dni. Nie funkcjonowałam jako matka czy żona, która pracuje na dwa etaty. Biorąc to pod uwagę, mogłam schować się ze swoimi problemami.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Weronika

ISBN: 978-83-8313-320-1

© Anna Tywonek i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Marta Grochowska

KOREKTA: Magdalena Brzezowska-Borcz

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwa Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk