Walery Wątróbka ma głos - Stefan Wiechecki Wiech - ebook

Walery Wątróbka ma głos ebook

Stefan Wiechecki "Wiech"

5,0

Opis

Przedostatni, trzynasty już tom Opowiadań przedwojennych Stefana Wiecheckiego Wiecha, najbardziej warszawskiego z pisarzy polskich, mistrza polskiej mowy, bo przecież ta cudowna gwara warszawska, która niestety już zanika, a którą twórczość Wiecha przypomina, to przecież także świadectwo niezwykłego wyczucia językowego autora, mistrza opisu przedmieść, naszych drobnych przywar, naszego cwaniactwa, drobnego kanciarstwa itp. Tym razem w tym tomie oddaje Wiech głos jednemu ze swoich bohaterów – Waleremu Wątróbce. Pan Walery z zwykłą dla siebie bezkompromisowością, dezynwolturą, trzeźwym osądem świata z perspektywy warszawskiego cwaniaczka (ale też swego rodzaju Szwejka) ogląda i komentuje wydarzenia na świecie. I choć pojęcie o polityce ma pozornie małe, to jednak warto się wgłębić w te jego opinie: czy to aby nie głos rozsądku, trzeźwego spojrzenia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Nota redakcyjna

3 stycznia 1937

10 stycznia 1937

17 stycznia 1937

24 stycznia 1937

31 stycznia 1937

7 lutego 1937

14 lutego 1937

21 lutego 1937

28 lutego 1937

7 marca 1937

15 marca 1937

22 marca 1937

27 marca 1937

5 kwietnia 1937

12 kwietnia 1937

19 kwietnia 1937

26 kwietnia 1937

3 maja 1937

10 maja 1937

18 maja 1937

24 maja 1937

31 maja 1937

7 czerwca 1937

14 czerwca 1937

21 czerwca 1937

28 czerwca 1937

16 sierpnia 1937

23 sierpnia 1937

30 sierpnia 1937

6 września 1937

13 września 1937

20 września 1937

27 września 1937

4 października 1937

1 października 1937

18 października 1937

25 października 1937

1 listopada 1937

8 listopada 1937

15 listopada 1937

22 listopada 1937

29 listopada 1937

6 grudnia 1937

13 grudnia 1937

20 grudnia 1937

27 grudnia 1937

3 stycznia 1938

10 stycznia 1938

17 stycznia 1938

24 stycznia 1938

31 stycznia 1938

7 lutego 1938

14 lutego 1938

21 lutego 1938

28 lutego 1938

7 marca 1938

14 marca 1938

21 marca 1938

28 marca 1938

4 kwietnia 1938

1 kwietnia 1938

19 kwietnia 1938

25 kwietnia 1938

2 maja 1938

9 maja 1938

16 maja 1938

23 maja 1938

30 maja 1938

13 czerwca 1938

20 czerwca 1938

27 czerwca 1938

15 sierpnia 1938

22 sierpnia 1938

29 sierpnia 1938

5 września 1938

12 września 1938

19 września 1938

26 września 1938

13 grudnia 1938

20 grudnia 1938

29 grudnia 1938

2 stycznia 1939

9 stycznia 1939

16 stycznia 1939

23 stycznia 1939

30 stycznia 1939

6 marca 1939

15 marca 1939

20 marca 1939

3 kwietnia 1939

17 kwietnia 1939

1 maja 1939

8 maja 1939

15 maja 1939

22 maja 1939

30 maja 1939

5 czerwca 1939

12 czerwca 1939

19 czerwca 1939

26 czerwca 1939

Nota edytorska

Przypisy i objaśnienia

Nota redakcyjna

Copyright © for this version & all commentaries by Nina

Stiller, 2023 ninast@hot

Copyright © by Maria Białogońska, Agnieszka Piątek,

Maciej Piątek, Maria Stradomska i Krzysztof Stradomski,

Warsaw

Copyright © for this edition by Vis-à-vis Etiuda, Cracow

Wszelkie prawa zastrzeżone

Projekt okładki: Janusz Stanny

Redakcja techniczna i łamanie: Anna Atanaziewicz

Wydawnictwo Vis-à-vis Etiuda spółka z o.o.

30-549 Kraków, ul. Traugutta 16b/9

tel. 12 423 52 74, kom. 600 442 702

e-mail:[email protected], [email protected]

www.etiuda.net

ISBN: 978-83-7998-873-0

(wersja ebook)

3 stycznia 1937

No to jakoś żeśmy dzięki Bogu ten zeszły rok zepchnęli. Forsy nie było, ale i wojny nie było.

W tem następnem nie wiadomo, czy się bez niej obejdzie, bo się wszyscy na grande do wszechświatowego mor­ dobicia szykują.

Czytałem jak raz wczoraj w gazetach, że podobnież Niemcy jakieś nowe promienie wykompinowali, któremi będą mogli nieprzyjacielskie wojska usypiać. Puszczą takie światło na pozycje, a tu wszyscy zaczynają ziewać jak najęte. Gienierał telefonuje ze sztabu, żeby się zaczynać grzać, a oficerzy mu odpowiedają:

– Daj pan nam święty spokój, spać idziem, oczy nam się zamykają, mordy nam się drą. Frajerzy będziemy w takiem stanie z okopów wychodzić, żebyśmy dreszczy na powietrzu dostali? Dobranoc, panie szanowny. – I kładą się kimać. W ten deseń Niemcy faktycznie mogą cały świat wykołować.

Uśpią wszystkich tem światłem, przyjdą, karabiny jem zabiorą, buty pościągają i są wygrane na całej linii.

Chociaż z drugiej strony to rzecz niebezpieczna, każden z nas wie z praktyki, że nie ma nic gorszego jak rozespanego faceta ze snu zerwać.

Ja sam łagodniak jestem, fakt, że niewinnie pluskwy nie uszkodzę. Ale nie daj Boże pierwszy sen mnie z oczów

spłoszyć. Łobuz się robię. Łapię co mam pod ręką i grzeję, łeb nie łeb.

Więc niech przypuśćmy dajmy na to takie śpiące wojsko się obudzi, każden jeden sołdat będzie zły jak wielkie nieszczęście i z tego zdenerwowania ciężkie knoty mogą blondynom na jeża strzyżonem spuścić.

Więc osobiście nie radzę z tem światłem się bawić, zwłaszcza że i teraz poniekąd nie brakuje takich, co śpią na stojąco i drzemią chodząc.

Paru takich musiało się zakraść do tego składu, gdzie zimowe rzeczy dla bezrobotnych mortusiaków się sortuje.

Pół zimy przeszło, a oni jakoś nie mogą zacząć rozdawać. Ciągle jem cóś nie pasuje. Jak tak dalej pójdzie, obywatelowie zamiast ciepłych ubrań zaczną przysyłać słomkowe kapelusze, tenisowe spodnie i trykoty kąpielowe, bo faktycznie na lipiec nic inszego bezrobotnem nie będzie potrzebne.

Ale słychać, że z Nowem Rokiem się to ma zmienić. Ktoś tam krzyknął jem nad uchem i śpiące królewny się pobudzili.

Bogu dziękować!

10 stycznia 1937

Widzieliście kochane czytelniki w gazecie tego faceta, któren z królowej córką dwa dni temu nazad się ożenił?

Na tandemie razem z nią zapycha i cieszy się lebiega nie wiadomo z czego. Ręką macha, śmieje się i w ogólności za zadowolnionego jest.

Będziesz się ty śmiał za rok, jak cię mamusia z córką za mordę wezmą. Tylko na razie wszystko jest tak cacy, cacy. Ona na pierwszem siodełku siedzi i całą siłą pedały przydusza, a on tylko kieryki się trzyma i przyuważa, żeby tandemu do rowu nie wywrócić. Później będzie inaczej, w pocie czoła będziesz frajerze pedałamy kręcił i na majówkie całe rodzinę taskał.

Na potrójny rower tandem przerobią, a na trzecie siodełko teściowa się właduje.

Marne twoje znakiem tego widoki.

Myśli, że jak za huzara się został, szaconek będzie miał w domu większy.

Kuropatkin gienierałem był, a żona tak go po bokobrodach lała, że aż mu medale dzwonili.

Ostrogami ślubnej małżonce nie zajemponujesz.

Totyż chociaż to hitleroszczak i sam sobie winien, żal mnie młodziaka, bo w kużdem bądź razie do męskiego rodzaju jest należący, a widzę, że ciężko będzie przegrany. Zwłaszcza o wiele pod względem świadomego obowiąz­ ku się nie wykaże i o leguralnego następcę tronu się nie postara.

Dziewczyną oczów żonie ani pani starszej nie zamydli, chłopak musi być, bo inaczej redukcję mogą mu zrobić, jak tem strażakom w Warszawie, co to o nich jakaś komisja powiedziała, że są za grube.

Po mojemu warszawski magistrat nie ma racji. Że strażaki przytyli, to dobry znak. Kryzys pomalutku cholera bierze, ludność zaczyna się lepiej odżywiać, to i kuchty warszawskie mają możność większe kotlety swojem narzeczonem odpalać.

Cieszyć się tyż z tego trzeba, a nie raban podnosić, redukcją straszyć, raporta pisać, na papier w gazecie ludzi

brać. Zwłaszcza że poniekąd prezes tej komisji tyż niezgorsze walizkie przed sobą nosi, a redaktor, któren to wszystko opisał, także samo znowuż za mizerny nie jest.

Więcej solidarności, proszę panów, bo inaczej krewa z nami!

17 stycznia 1937

Co to jest, do wielki Anielki, z temy promieniamy? Co i raz ktoś jakieś wynajdzie!

Niemcy wykompinowali usypiające, to mussolińszczaki już machają takie do znikania. Podobnież jak na kogóś te dane światło wypuścić, wcale go lebiegi nie widać, chociażby miał ze dwa metry wzrostu, rude brodę nosił i w zielonem krawacie w czerwony groszek chodził.

Jeżeli o wiele to nie jest lipa, to można powiedzieć wynalazek doniosły i dużo praktyczniejszy jak ten niemiecki, bo w pokojowem czasie może być zastosowany.

Ja pierwszy za każde pieniędze taką maszynę kupuję. No bo powiedzcie kochane czytelniki sami.

Siedzi człowiek w domu, pragnienie go pali, chciałby wyskoczyć na jednego, ale to senne marzenie, bo żona go z oka nie spuszcza.

A jak będzie ten wynalazek posiadał, puści na siebie promień i w charakterze człowieka niewidzialnego kapelusz na głowę, sak na siebie i chodu na ulicę.

To samo ma się rozumieć z wracaniem do domu.

W obecnem czasie niejeden mąż, jak przychodzi o spóźnionej porze, już w bramie kamasze zdejmuje, żeby

tej swojej najkochańszej bogini nie obudzić. Kiedy drzwi otwiera, modlitwę za konających odmawia, bo nie wie, z której strony spadnie na niego pogrzebacz, czyli tyż dusza od żelazka na sznurku.

A z tem wynalazkiem w kieszeni gwiżdże sobie na wszystko. Siedzi w knajpie, do której chce, potem jako niewidymka do mięszkania się wtranżala, pod kołdrę wskakuje i śpi jak małoletni pętak w kołysce.

Żona do rana czuwa, oczów z drzwi nie spuszcza, a on do niej ze swojego łóżka: – A kuku! – woła.

Małżonka się dziwi, usiłuje go sztorcować, pyta się, o której wrócił, że ona nie widziała, a on jej na to:

– Przetrzyj sobie oczy, kochanie ty moje, bo jak nie, to ja ci przetrę. Od dziewiątej wieczór kimam, na krok nigdzie nie wychodziłem.

No i ma się rozumieć dusi się chłopina ze śmiechu pod kołdrą.

Niejedną paniusię można by w ten sposób w nerwowe chorobę wpędzić.

Tak, tak, nie ma o czem mówić, wynalazek jest praktyczny, tylko że u nas nieprędko będzie można go dostać. Kultura za nisko stoi i dlatego naród męczyć się musi.

24 stycznia 1937

Cafam, kochane czytelniki, to wszystko, co żem tu parę tygodni temu w tył nabarłożył o tem komitecie, co damskie, męskie i dziecinne galanterię bezrobotnem na zimę miał wydawać. Byłem wtenczas faktycznie mocno

pod gazem i znakiem tego się wyraziłem, że trzeba kąpielowe kostiumy i panamskie kapelusze komitetowi przysyłać, bo rozdawanie prawdopodobnież zacznie się dopiero w lato.

A tu, przepraszam, do wiosny jeszcze parę dni, a już zaczęli na całą parę bezrobotnych ubierać, i to jak! Nie w jakieś tam używane jesionki, ale w smokingi, fraki na zawiasach, ślubne suknie, biusthaltery i w ogóle można po­ wiedzieć wyższą salonową sferę z nich zrobili.

Na przykład szwagier Piekutoszczak, któren jest nałogowem bezrobotnem, dostał mundur pułkownika z epaletami i gwiazdkami, do tego dęciak, ostrogi, spodnie w krat­ kie, damski niedwabny płaszcz z perelinką i śniegowce obszyte u góry białem barankiem.

Owszem, nie można powiedzieć, wyglądał w tem twa­ rzowo, tylko cóś mu brakowało do kompletu.

W taki sposób wrócił się i poprosił jeszcze o pałasz, ale nie mieli i dali mu za to wachlarz ze strusiemy pióramy z indyka.

Szwagier jak żyje w takiem stroju nie chodził i zrobił się taki ważny, że bez kija nie można do niego przystąpić. Jedna go tylko rzecz martwi, że śniegowce są o parę numerów przymałe i fizyczne cierpienie mu uskuteczniają, ale temu nikt nie winien. Jeżeli się ma nogi jak podolski złodziej, trzeba się tak starać, żeby bezrobotnem nie zo-

stać.

Co się dotyczy tych spodni w kratkie, to nie można powiedzieć, żeby byli nowe, ale wypróbowane są. Podobnież ich poprzedni właściciel siedem lat w nich chodził, to i szwagier ma nadzieję, że co najmarniej drugie tyle po­ nosi.

Ale to wszystko frajer, gorące serce gront.

Tylko na drugie zimę, to serca mogą być nawet ciut­ciut chłodniejsze, a za to rzeczy cieplejsze. Bo w tem roku za dużo było alpagowych marynarek z wentylacją na plecach.

31 stycznia 1937

A to się, proszę ja kogo, na fest ta grypa za nas wzięła. Wszyscy chorują. Tramwajarze, szkolna młodzież, nawet podobnież aptekarze i doktorzy, a moja Gienia zdrowa.

U znajomych po dwie, trzy osoby w łóżkach leżą, a Gienia chodzi jak w zegarku, tylko jeszcze większego pyska dostała i dzień w dzień awanturę ze mną toczy, taka ważna, że grypa nie ma do niej przystępu.

Aż mnie to raz zgniewało i mówię:

– Gieniuchna! Nie dziwię się grypie, że cię nie bierze, kto by cię chciał brać? Jeden się taki ciężki frajerzyna znalazł, ale ten by cię z gustem oddał, jeszcze by parę złotych dopłacił, chociaż jest niezamożny.

A ona lu we mnie wazonikiem.

Żarty żartamy, ale faktycznie przykro mnie trochę było, tak się z całego narodu wyróżniać. Solidarność to grunt. Doszło do tego, że na oczy wstydziłem się ludziom pokazać.

Byle lebiega mnie jemponował na mieście, że 39 stopni z kreskamy gorączki posiadał, jego żona przeszło czterdzieści, a ja się nie mogłem nawet do 38 dociągnąć.

Aż nareszcie jednego dnia rano budzę się i czuję, że wszystkie kości zaczynają mnie łamać.

„Dobra nasza – myślę sobie – nareszcie przestanę się ze wstydu palić!” i zaznaczam do Gieni:

– Żono kochająco, ugotuj mnie dwa jajka na miętko, kwiaty postaw przy łóżku i w ogóle cicho się zachowuj, bo chory jest w domu.

Ona kwiatów mnie co prawda nie postawiła, ale skoczyła do apteki po proszki. Cztery razy dziennie miałem to przyjmować i obficie popijać wodą. „Dlaczego cztery? – myślę sobie. – Jak się leczyć, to na całe parę!” i łykałem proszki z początku co godzinę, a potem co pół.

Gienia była zdziwiona, że po każdem proszku weselszy się robię, ale pod wieczór straciłem przytomność.

Wtenczas moja małżonka poleciała do apteki, nasobaczyła prowizorowi, że za mocne lekarstwo mnie dał i spro­ wadziła doktora.

Badał mnie, badał i w końcu mówi, że to nie grypa, tylko zatrucie ankoholem. Wtenczas się wydało, że ja aspirynę zamiast wodą, popijałem obficie gołdą.

Cztery puste butelki pod łóżkiem stali.

Faktycznie tak robiłem, bo się obawiałem, żeby od wody komplikacji, czyli zapalenia środkowego ucha nie dostać.

Ja faktycznie uszy mam tylko po bokach, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.

A te łamanie w kościach to tyż nie było z grypy, tylko z tego, że poprzedniego dnia ze schodków się obsunąłem, jakżem ze szwagrem spod „Minogi” wychodził.

7 lutego 1937

Słyszałem, proszę ja kogo, że za granicą u naszych na jeża strzyżonych przyjacieli blondynów taki porządek jest zaprowadzony, że nawet bielizna pod policyjne kontrolę podlega. Jak kto w pijanem widzie rękaw od koszuli sobie urwie, półkoszulek na mieście zgubi, czyli tyż koronkie przy poszewce podrze, pod karalny artykuł za zdradę stanu podpada i na wieczne więzienie może być skazany, a na­ wet, o ile większe ilość bielizny by zniszczył, na hak za to pójdzie.

Żeby mnie się to specjalnie miało spodobać, to nie mogie powiedzieć, ale faktycznie jemponujące to jest. Bo skoro jeżeli Gienia u nas nie może upilnować bielizny z dwóch osób i po każdem praniu co i raz coś nam ginie, to jak te Szkopy dadzą radę w całem państwie prania przypilnować?

Przy każdej balii widocznie hitlerowca postawią, któren cały czas uważa, czy kuchta grandy z galanterią nie uskutecznia.

Owszem, taki facet może się w kuchni przydać. Bo to i wyżymaczkie pokręci, i farbki do kolorów dosypie, i nienaturalny przyrost ludności może spowodować, jak trafi na sercowe praczkie.

Ale formalnie to faktycznie rzecz jest nieprzyjemna, żeby się państwowe czynowniki miarodajne do bielizny wolnego nie przymuszonego obywatela wtrącali i chusteczki do nosa mu liczyli.

Ja osobiście, jako człowiek prawie nie trunkowy, rzadko kiedy cóś na mieście gubię, ale i tak bym w Niemczech pół życia w mamrze przesiedział, bo skarpetki na piętach przecinam i nie ma na to rady. Chód taki posiadam.

Także samo bolszewickie porządki nie nadają się dla mnie, bo się nie lubię do winy przyznawać.

Czasem jak późno wrócę do domu, Gieniuchna tłucze mnie w przedpokoju czem popadło, żebym się przyznał, że z knajpy idę, a ja cierpię i furt swoje powtarzam, że na czterdziestogodzinnem nabożeństwie byłem.

A w Rosji tak nie można, tam każden, jak go się zapytają, czy coś nakrewił, żywo się musi przyznać i sam się jeszcze z całą chęcią obczernia.

Dziwiłem się, dlaczego tak jest, ale już się nie dziwię, bo przeczytałem w gazecie, że podobnież w sądzie za poltierą sam najważniejszy bolszewik siedzi i jak się oskarżone nie chcą przyznać, zza tej poltiery kozackiem chanajem jem grozi. Nic tyż dziwnego, że śpiewają jak z nut. Sam bym może tak robił, bo nieboszczyk teść mnie opowiadał, że jak w tysiąc dziewięćset piątem roku Kozak na Teatralnem placu taką chanajką go przez plecy przeciąg­ nął, to teść z jesionki wyskoczył i nowe sztuczkowe spodnie zgubił.

W tych waronkach widzę, że ani na hitleroszczaka, ani na bolszewika się nie nadaję, bo się na prawdziwej wolności ludu nie znam i całe życie w nóżkie kopanem nieuświadomionem niewolnikiem kapitału pozostać muszę.

14 lutego 1937

Nie wiedziałem, co jest, ale od dłuższego czasu nic się mnie nie wiedło. Za co się złapałem, na wszystkiem dostawałem po kuchni.

Aż Gienia poradziła się jednej sąsiadki, niejakiej Skubiszewskiej. Ta Skubiszewska słucha, słucha i w końcu się pyta:

– A nie uważasz pani, czy czasem mąż nie wstaje z po­ ścieli lewą nogą?

Gienia wtenczas jej zaznacza, że to bardzo możliwe, bo ona śpi od ściany, a ja z brzegu.

No i uradzili, że trzeba to przeinaczyć. Ja mam spać od ściany, a żona od brzegu. Bo podobnież ludzie uczone powiedają, że nie ma nic gorszego jak lewa noga rano: bez cały dzień nic się nie szykuje. Człowiek, któren wstał lewą nogą, jajkiem na miętko udławić się może, a o tem, żeby miał coś zarobić, na loterii wygrać czyli tyż pieniądze na ulicy znaleźć, szkoda gadać.

Jak uradzili, tak i zrobili.

Dla świętego spokoju położyłem się od ściany. Noc przeszła mnie nieźle, chociaż pluskwy zza portretu teściowej, co nad łóżkiem wisiał, na mnie zamiast na Gienię skakali. Ale to nic. Dopiero rano zrobiła się granda.

Budzę się, stawiam prawą nogie na ziemi, a tu jak cóś trzaśnie, jak mnie nie ściśnie za duży palec, myślałem, że z tyrkotów wyskoczę. Wszystkie gwiazdy pokazali mnie się w oczach, wierzgam nogami, nic nie pomaga! Cóś mnie trzyma za duży palec.

A muszę wam, kochane czytelniki, zaznaczyć, że na tem palcu już dwanaście lat odcisk posiadam, jeszcze od ślubnych lakierów mnie się zrobił. Niczem go wygubić nie mogie.

Totyż z tego bólu zaczynam skakać na jednej nodze po mięszkaniu, zawadziłem się w końcu o żelazny piecyk, parzę się w tak zwany z przeproszeniem półgęsek i razem z piecykiem lu na podłogie.

Wtenczas dopiero widzę, że u dużego palca pułapka na myszy mnie wisi.

No to ma się rozumieć zdenerwowałem się troszkie, złapałem gorącą rurę od piecyka przez mokrą ścierkie i dałem żonie moralną naukie za to, że pułapki zza łóżka nie sprzątła. Gienia ma się rozumieć oddała mnie dwa razy tyle, ale nie mam już do niej żalu, bo faktycznie prawa noga pomogła. Państwowe posadę dostałem.

Jak mnie się powodzi, streszczę wam w przyszłą nie­ dzielę.

Dzisiaj chciałbym tylko zauważyć parę słów na konto tego faceta z miasta Sosnowca, któren w apelacyjnem sądzie niewinny wyrok dostał, a teraz znowuż kazali go do mamra zamknąć i całe sprawę mają rozbierać od samego początku. Podobnież, jak się o tem dowiedział, prysnął gdzieś i znaleźć go nie można.

Dziwny człowiek! Zaczem w spokoju na kazionnem wikcie i opieronku przeczekać, aż się sądowe fachowcy wykłócą, który artykuł do niego pasuje, poniewiera się gdzieś po kątach. Po mojemu on też także samo nie co dzień z jednej nogi wstaje i dlatego raz przegrywa, raz wygrywa te swoją całą sprawę. Przy wstawaniu trzeba uważać: tylko prawa noga szczęście przynosi!

21 lutego 1937

Zaznaczyłem wam, kochane czytelniki, w zeszłem tygodniu, że dostałem się na rządowe posadę i faktycznie tak jest.

Nie na długo co prawda, na dwa tygodnie tylko, ale mnie faktycznie posadzili.

A za co, zaraz wam wyszczególnię. Idę sobie parę tygodni temu ulicą Freta i patrzę, że naprzeciwko mnie zapycha jakiś ankoholik w starszem wieku. No to ma się rozumieć wyminęłem go z szaconkiem, ale się oka­ zało, że nieprzepisowo, bo zaczem z lewej, to z prawej strony.

Ten dany moczymorda był człowiekiem formalnem.

Stanął i krzyczy na mnie:

– Stać, jak pan chodzisz po ulicy? Konstytucja przykazuje mijać się z lewej ręki… taka twoja w ten i nazad… Znakiem tego cofnij się łachudro i przejdź jeszcze raz tak, jak sejm uchwalić raczył. Porządek musi być, do wielki Anielki, bo inaczej do niczego nie dojdziemy.

I przeciągnął mnie antypką przez plecy.

Obraziłem się ma się rozumieć bardzo, ale nie za łachudrę, nie za to, że mnie kijem przyhiszpanił, tylko że porządku i konstytucji Walerego Wątróbkie chce uczyć.

Mnie, co jestem takiem znanem facetem, że wystarczy na kopercie moje fotografię przylepić i adresu nie potrzeba pisać, a list i tak dojdzie.

W taki sposób podchodzę do niego i mówię:

– Panie szanowny, o co się właściwie rozchodzi. Idziesz pan w pijanem stanie do domu, więc takiem prawem usuwam się z drogi, żeby starszego ankoholika przepuścić i przepisy ruchu kołowego w takiem wypadku mnie nie obowiązują. Grzeczność dla siwego włosa przede wszystkiem. Takie mam wychowanie. A jeżeli, moczymordo, psia twoja nędza, na ostatniem krzyku mody i salonowych zwyczajach wyższych sfer miarodajnych się nie znasz, to masz!

I dałem mu fangie w nos. Ale nawet nie mocno. Tylko że był bardzo sztachnięty, dlatego wleciał łbem do elektrycznego magla, któren się tam znajdował w suterynie.

Popłoch się zrobił w maglu. Tego starego oliwę kuchty wyciągnęli na ulicę i zawołali pana władzuchnę.

Zestawił protokół na nasz obydwóch i po dwa tygodnie żeśmy dostali. Ale się nie martwię, bo w ten deseń przyjaciela uzyskałem, z którem razem teraz gazujemy. Na sprawie żeśmy się lepiej zapoznali i teraz znamy się od dzieci. Gąsiorek Wicuś on się nazywa. Tylko dlatego się wtedy względem mojej osoby zapomniał, że nie wiedział, z kiem ma okoliczność. Więcej się już to nie powtórzy.

28 lutego 1937

Ledwo, proszę ja kogo, wyszłem z mamra za te zabradziażenie publicznego spokoju, które uskuteczniłem na ulicy Podwal, a już mnie czeka nowa sprawa sądowa i przez kogo? Przez pomoc zimowe dla bezrobotnych mortusiaków.

Detalicznie tak się rzecz cała przedstawia.

Poszliśmy, proszę ja kogo, w zeszłe niedzielę z Gienią do wuja Orpiszewskiego na Ochocie pod względem posłuchania koncertu Kiepury przez radio, którego ja w domu nie posiadam przez ostrożność małżeńskie, bo jakiś lebiega tam siedzi, co i raz tłuczkiem w brytfannę wali i dokładny czas przez głośnik podaje.

Dla człowieka tronkowego nie ma nic gorszego jak taki dokładny czas. Zegar można okolicznościowo nastawić

i żona się nie zorientuje, jak długo mąż na mieście siedział, ale jak jej zaczną krugom w ucho trąbić, która godzina mi­ nęła, nie ma tłomaczenia.

Dlatego właśnie zmuszony byłem radio skasować i do wuja Orpiszewskiego na koncert ganiać.

Rodzina przyjęła nas, nie można powiedzieć, nieźle. Zjeść było co i wypić. A potem zaczęliśmy z wujem barłożyć na konto polityki. W ten deseń doszło do pomocy zimowej.

Ciocia Orpiszewska dawaj się chwalić, jakie to prezenta przeznaczyła dla bezrobotnych.

Znam babę cholerę nie od dziś i wiem, że węża w kieszeni posiada, chociaż jest zamożna, totyż tak na jury pytam się, co de fakto dała. A ona mnie na to odpowieda, że największe rodzinne pamiątkie, łyżwy śniegówki po swojem pierwszem mężu i własne futro fokowe z prawdziwych królików. Łyżwy już posłała, a futra jeszcze nie, bo znowuż się zimno zrobiło i musi wujowi nogi przykrywać, bo antretyzm dokucza. Ale jak tylko Pim da znać, że mrozów już więcej nie będzie, zaraz króliki odeśle. Chociaż jedna sąsiadka jej radzi, żeby dała spokój i sobie futro zostawiła, bo chociaż ono się składa z samych prawie dziur, można jeszcze z niego pierwsza klasa mufkie wyszykować.

Znakiem tego ciocia jeszcze się namyśla, co z tem fan­ tem zrobić.

Jak żem to usłyszał, krew mnie z miejsca zalała i takie litanię cioci wyczytałem, że zemglała i wpadła pod stół. A wujo kija złapał i zaczął mnie z mięszkania wyganiać. No to ja ma się rozumieć odebrałem mu laskie i lu go po nogach, żeby mu antretyzm rozgrzać, żeby nie potrzebował bezrobotnemu królików zabierać. Skończyło się na ogólnem remoncie mięszkania i pretokóle policyjnem.

7 marca 1937

Byłem, proszę ja kogo, na tych nowych walkach w cyrku, co to Zbyszko Cyganiewicz amerykańskiem sposobem miał naparzać różnych międzynarodowych frajerów.

Żeby mnie się to miało spodobać, to nie mogie powiedzieć.

Żadnego życia w tem wszystkiem nie ma. Niby owszem, skacze jeden drugiemu na łeb, nogie mu z jabłka wykręca, ale chyba do pucu, bo w przeciwnem razie ten poszkodowany osobnik nie wytrzymałby z bólu, złapałby jedną ręką za nóżkie stolik, przy którem sędziowie siedzą, i ciężko by tego osobnika, co mu dolną końcówkie wyłamuje, wykończył.

A najwięcej mnie denerwował taki pewien lebiega, co się między temy atletamy kręci. Co się chłopaki troche rozgrzeją i zaczynają jakoś leguralniej jeden drugiemu zasuwać, włazi między nich i rozbrania.

Na przykład jeden chciał drugiemu byka w brzuszne przeponę odpalić i nie mógł, bo się ten łachudra wtrącił i wszystko popsuł.

To samo było, jak ten drugi znowuż chciał temu pierwszemu mordę w lewo i w prawo rozciągnąć jak harmonijkie. On znowuż nie dał. Jaki że jego interes do cudzej mordy, co on będzie dbał o zewnętrzne kalotechnikie herkulesa, któren w cyrku walczy?

Powiedzieli mnie, że to podobnież sędzia. Znakiem tego pytam się, po co tam sędzia włazi, kiedy jeszcze zameldowania w komisariacie ani pretokółu, ani w ogóle nieszczęśliwego wypadku nie było.

Że co? Że leguramin taki?! To trzeba go zmienić. Najsampierw jeden atleta drugiemu parola w nos powinien dać,

żeby ten drugi żal odczuł za zniewagie i miał się o co rzucać. A potem dopiero blache w czoło, fangie jedną, drugą, byka w klatkie piersiowe i tak dalej.

No i ma się rozumieć dzwonek tyż bym do kopę diabłów wyrzucił. Niech się dotąd naparzają, aż jednego trzeba będzie na nosze żywo brać i do Świętego Ducha na chirurgiczną salę taskać.

Bo inaczej publika przestanie chodzić i bracia Cyganiewicze na swoje nie wyjdą. A szkoda by było, bo to równe chłopaki.

15 marca 1937

Słyszałem, że podobnież dwie główne wygrane na konkursie nieboszczyka Chopina w warszawskiej filharmonii bolszewickie muzykanci zahaczyli. Nic dziwnego. Rosja zawsze miała odpowiedzialne muzykie. Weźmy dajmy na to pod uwagie takie Oczy czarne albo Wołgie. Ile razy samogrająca szafa „Pod Minogą” który z tych kawałków zaiwani, faktycznie wszystkiem gościom płakać rzewnemy łzamy się chce.

No i ma się rozumieć flachy odchodzą jedna za drugą.

Interes prosperuje i goście są zadowolone.

Nasza muzyka owszem, także samo obleci, ale to już nie to. Zanadto jest, proszę ja kogo, drygane i konsompcji nie sprzyja. No, bo jakżeż może któś cóś rąbać pod melodie oberka? Język by sobie z miejsca przygryzł. Totyż po mojemu rzeczywiście jeżeli się rozchodzi o de fakt, to formalnie żeśmy trzecie nagrode dostali.

Mniejsza już o to, że jako gościnnem gospodarom nie wypadało nam inaczej zrobić.