W rytmie pożądania - Lilith - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

W rytmie pożądania ebook i audiobook

Lilith

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Gdy pogrążona w długach Ada jest zmuszona zamknąć swój butik z odzieżą ekologiczną, dziewczyna nie wie, co począć ze swoim życiem. Na domiar złego ciągle myśli o Juhanim, byłym chłopaku, z którym rozstała się z własnej winy cztery lata wcześniej. Kiedy pewnego wieczoru Juhani dzwoni z prośbą, aby zaprojektowała kostiumy na trasę koncertową jego zespołu, Ada nie może odmówić, nawet gdyby chciała. Takie zlecenie pozwoli jej wyjść z trudnej sytuacji finansowej. Tylko jak poradzi sobie ze współpracą z Juhanim?

Szczególnie że ciągnie ją do niego jak ćmę do ogania, a uczucie wydaje się odwzajemnione. Ku zaskoczeniu Ady Juhani stawia jednak wyraźne granice: wspólny projekt i seks po godzinach, nic więcej. Mężczyzna nie ma zamiaru rezygnować z życia gwiazdy rocka ani z innych kobiet, nawet dla Ady.

Gdy rozpoczyna się trasa po Europie, sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, zwłaszcza gdy Ada słyszy podczas występu na żywo nową piosenkę zespołu. Piosenkę o niej. Agresywny i przepełniony gniewem utwór wytrąca dziewczynę z równowagi. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo zraniła Juhaniego. Czy uda im się w ogóle jeszcze porozumieć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 41 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Giurow Diana

Oceny
3,8 (32 oceny)
13
6
8
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tunia68

Dobrze spędzony czas

Nie jest to arcydzieło, ale nie o to chodzi w takich książkach. Ja się świetnie odstresowałam.
00
aezgrudzien

Nie polecam

Beznadziejna
00
ewela231189

Całkiem niezła

Pomysł i fabuła całkiem nie zla, ale postać Ady tak irytuj ,ze mialam ochotę zostawi te książkę po pierwszych 50 stronach. A to szycie kamizelek i ciuchow w pokoju hotelowym 🙈Zostawiam to bez komentarza 🙈🤣
00
mater0pocztaonetpl

Z braku laku…

Żenująco naiwna
00
Bozena_1952

Całkiem niezła

❤️
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Kru­unu

Frag­ment

Prze­kład: Erica Joy

Co­py­ri­ght © Li­lith, 2025

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Anna No­wak

Ko­rekta: Do­rota Wen­dzel

ISBN 978-87-0237-931-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/SKla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Le­ża­łam na ka­na­pie i pa­trzy­łam na wy­soki su­fit swo­jego sa­lonu. Na nic in­nego zresztą nie mia­łam siły, nie mia­łam też nic in­nego do ro­boty. Wko­pa­łam się w długi, a mój ter­mi­narz świe­cił pustką. Od wielu ty­go­dniu od­czu­wa­łam zmę­cze­nie, które bar­dzo mi cią­żyło.

Od dłuż­szego czasu mój bu­tik z al­ter­na­tywną modą eko­lo­giczną nie ra­dził so­bie naj­le­piej. Choć tak na­prawdę od sa­mego po­czątku sprze­daż była kiep­ska. Nie­wielki wzrost za­raz po otwar­ciu wy­ni­kał naj­praw­do­po­dob­niej z tego, że w paru cza­so­pi­smach mo­do­wych po­ja­wiła się wzmianka o skle­pie. Rów­nież me­dia spo­łecz­no­ściowe nieco pod­krę­ciły po­pu­lar­ność, ale klienci dość szybko prze­stali po­ja­wiać się na jego progu. Uzna­łam wtedy, że pierw­sze kilka lat za­wsze jest dla przed­się­biorcy trudne, za­czę­łam więc pra­co­wać jesz­cze cię­żej nad roz­wo­jem swo­jej dzia­łal­no­ści.

W bu­tiku sprze­da­wa­łam ubra­nia, które szy­łam sama lub prze­ra­bia­łam. Wszystko wy­szu­ki­wa­łam na pchlich tar­gach. Sama pro­jek­to­wa­łam wy­kroje, się­ga­łam po naj­lep­sze ma­te­riały i za­wsze mia­łam każdy mo­del w kilku roz­mia­rach – dla mniej­szych i więk­szych. Gdy za­czę­łam tra­cić klien­tów, do­bre ja­ko­ściowo, a przez to dro­gie tka­niny za­stę­po­wa­łam nieco tań­szymi. W ten spo­sób chcia­łam ob­ni­żyć cenę swo­ich pro­duk­tów, żeby za­chę­cić lu­dzi do ich ku­po­wa­nia. Sama far­bo­wa­łam ma­te­riały i two­rzy­łam z nich nie­wia­ry­god­nie piękne ko­szule, spód­nice, spód­niczki i su­kienki. Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­wało.

Nie­stety nic z tego nie dzia­łało. Po­mimo po­cząt­ko­wych peł­nych en­tu­zja­zmu opi­nii, które do mnie do­cie­rały z róż­nych stron, lu­dzie tak na­prawdę nie chcieli no­sić ubrań wy­ko­na­nych z ma­te­ria­łów po­cho­dzą­cych z re­cy­klingu. Przy­naj­mniej nie tych, które ja ofe­ro­wa­łam. Lu­bi­łam rze­czy z dłu­gimi rę­ka­wami, spodnie z sze­ro­kimi no­gaw­kami i kurtki pat­chwor­kowe. Naj­czę­ściej szy­łam ubra­nia na­wią­zu­jące sty­lem do lat 40. i 50. ubie­głego wieku. Klient­kom się to także po­do­bało, ale chyba tylko na ma­ne­ki­nie. Cho­ciaż z tego, co mó­wiły, naj­więk­szym pro­ble­mem była wła­śnie cena. Moje ubra­nia nie na­le­żały do ta­nich. Mu­sia­łam wkal­ku­lo­wać w nią swoją pracę, która obej­mo­wała nie tylko zna­le­zie­nie od­po­wied­nich ma­te­ria­łów i uszy­cie z nich ubrań, ale także ich pro­jek­to­wa­nie. Dla­tego o wiele ta­niej było ku­pić spodnie cho­ciażby w H&M.

Z mo­jego ma­rze­nia po­zo­stała ogromna sterta ciu­chów le­żąca na środku mo­jej ka­wa­lerki i nie­spła­cone długi. Za­le­ga­łam z ra­tami za ma­szynę do szy­cia i kro­sna oraz z czyn­szem za kilka mie­sięcy. Nie by­łyby to ogromne kwoty, ale nie mia­łam żad­nych oszczęd­no­ści, żeby spła­cić za­dłu­że­nie od razu. Nie po­tra­fi­łam też wy­my­ślić, skąd w krót­kim cza­sie mo­gła­bym wy­trza­snąć kasę.

Zu­peł­nie nie mia­łam ener­gii, żeby szu­kać roz­wią­za­nia swo­ich pro­ble­mów. Po­pa­dłam w ma­razm. Psy­chicz­nie i fi­zycz­nie by­łam w kom­plet­nej roz­sypce, a w Hel­sin­kach, ani tak na­prawdę ni­g­dzie in­dziej, nie było ni­kogo, kogo mo­gła­bym po­pro­sić o wspar­cie. Nie chcia­łam za­wra­cać głowy ro­dzi­com, a mój młod­szy o kilka lat brat pew­nie po­ra­dziłby, że­bym wra­cała do na­szej ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści. Ze smut­kiem do­cho­dzi­łam do wnio­sku, że mo­gła to być je­dyna roz­sądna opcja. Od pół­tora roku moje ży­cie to­wa­rzy­skie było mar­twe, więc nie mia­łam żad­nych przy­ja­ciół.

Re­gu­larny kon­takt utrzy­my­wa­łam je­dy­nie z moim chło­pa­kiem. Mikko nie na­rze­kał, że cią­gle pra­cuję, po­nie­waż sam ro­bił to samo. Wi­dy­wa­li­śmy się, kiedy tylko mo­gli­śmy, ja­da­li­śmy wspól­nie ko­la­cje i cza­sami spę­dza­li­śmy noc u któ­re­goś z nas. Tyle że nie­dawno go zo­sta­wi­łam. W ob­li­czu ban­kruc­twa, które ude­rzyło we mnie jak me­te­oryt, uzna­łam, że nad­szedł czas, by zre­zy­gno­wać nie tylko z firmy, ale i chło­paka.

W miarę jak pro­blemy się pię­trzyły, Mikko ofe­ro­wał mi wspar­cie, chcąc za­pew­nić mi fi­nan­sowe bez­pie­czeń­stwo. Za­pro­po­no­wał, że spłaci moje długi, które wy­no­siły gro­sze w po­rów­na­niu z jego do­cho­dami. Po­pro­sił też mnie, że­bym się do niego prze­pro­wa­dziła. Nie mo­głam przy­jąć jego po­mocy i nie chcia­łam, że­by­śmy miesz­kali ra­zem. Po­wie­dzia­łam mu, że na­sza re­la­cja nie ma przy­szło­ści, bo za bar­dzo się róż­nimy, że nie je­stem go­towa, żeby wejść w tak po­ważny etap re­la­cji.

Trzy­ma­łam się Mikko przez cztery lata z na­dzieją, że w końcu się do niego prze­ko­nam. Po­win­nam była się cie­szyć, że tak przy­stojny męż­czy­zna chciał się ze mną ustat­ko­wać. Miał gę­ste blond włosy i wy­spor­to­wane ciało. Był in­te­li­gentny, sym­pa­tyczny i ży­ciowo ogar­nięty. Jako ban­kier in­we­sty­cyjny za­ra­biał ogromne pie­nią­dze. Ban­kier, na li­tość bo­ską. Ale czas ni­czego nie zmie­nił. Kiedy w końcu prze­sta­łam się okła­my­wać, za­uwa­ży­łam, że jest drę­twym nu­dzia­rzem. De­ner­wo­wało mnie na­wet jego hobby – jazda na nar­tach. A na do­miar złego on mnie po pro­stu nie pod­nie­cał i seks był kiep­ski.

Na­sze zbli­że­nia były fru­stru­jąco po­wolne, a przede wszyst­kim po­wta­rzalne. Kiedy po­wie­dzia­łam mu, że cza­sami po­trze­bo­wa­ła­bym zmiany, po­czuł się ura­żony. Iro­ni­zo­wał, że pew­nie wo­la­ła­bym uży­wać kaj­da­nek, albo pej­cza, a tak w ogóle to nie chciał za bar­dzo o sek­sie roz­ma­wiać. To był za­ka­zany te­mat. Jak Vol­de­mort – ten, któ­rego imie­nia się nie wy­po­wiada.

Tym­cza­sem ja wie­dzia­łam, czego po­trze­bo­wa­łam, choć tak na­prawdę nie przy­zna­wa­łam się do tego sama przed sobą. Przy­wy­kłam do ru­tyny, sta­ra­jąc się ją za­ak­cep­to­wać. Ale co­raz czę­ściej, kiedy Mikko de­li­kat­nie mnie do­ty­kał, ja zwal­cza­łam zie­wa­nie i po­zwa­la­łam wy­obraźni wę­dro­wać wła­sną drogą. Wi­dzia­łam sie­bie z bez­i­mien­nym ko­chan­kiem na stole ku­chen­nym, na fo­telu i na pod­ło­dze przy­tul­nego sa­lonu. Z nim nie mu­sia­łam sama się za­spo­ka­jać. On zmie­niał na­tę­że­nie do­tyku z de­li­kat­nego na sta­now­czy, ale ni­gdy nie przy­po­mi­nało to obrzy­dli­wego ob­ma­cy­wa­nia. Po­tra­fił tak do­brze od­czy­tać ję­zyk mo­jego ciała, że wie­dział, czy po­trze­buję szyb­kiego speł­nie­nia, czy pra­gnę ko­chać się z nim długo i na­mięt­nie.

W końcu sama przed sobą przy­zna­łam, że to było główną przy­czyną roz­sta­nia z Mikko. Prze­sta­łam mó­wić o swo­ich po­trze­bach, bo w głębi du­szy wie­dzia­łam, że ni­gdy ich nie za­spo­koi i nie da mi ta­kich do­znań, ja­kich pra­gnę­łam. Na­wet gdy­bym wy­szko­liła go jak lwa w cyrku. Ze­rwa­łam z nim, kiedy się zo­rien­to­wa­łam, że od wielu mie­sięcy fan­ta­zjuję o in­nym męż­czyź­nie. Po pro­stu czu­łam się z tym źle. Szcze­gól­nie że obiek­tem mo­ich ma­rzeń ero­tycz­nych był chło­pak, któ­rego kie­dyś wy­sła­łam, gdzie pieprz ro­śnie. Ro­ze­szli­śmy się dawno temu, a on ak­tu­al­nie ro­bił ka­rierę jako li­der ze­społu co­un­try.

Nie­któ­rym się w ży­ciu udało, in­nym nie, po­my­śla­łam fi­lo­zo­ficz­nie i wsta­łam z ka­napy. Na dzień, w któ­rym po­cho­wa­łam swoje ma­rze­nia, przy­go­to­wa­łam w lo­dówce parę bu­te­lek bia­łego wina. Naj­chęt­niej wy­pi­ła­bym wszystko. Od­kor­ko­wa­łam pierw­szą, włą­czy­łam ja­kiś głupi film, po­oglą­da­łam od­móż­dża­jące te­le­dy­ski (byle tylko nie tra­fić na ża­den ze­społu mo­jego by­łego), i w końcu wy­bu­chłam od­prę­ża­ją­cym pła­czem.

Trzy go­dziny póź­niej tań­czy­łam do God of Thun­der The Kiss, nie przej­mu­jąc się tym, co wino robi z moją wą­trobą. Śmia­łam się ze swo­jej na­iw­no­ści. Jak mo­głam przy­pusz­czać, że w do­bie ma­sowo pro­du­ko­wa­nych leg­gin­sów i sie­ció­wek lu­dzie będą chcieli wy­ra­zić stro­jem swoją in­dy­wi­du­al­ność.

Klik­nę­łam „re­play”, żeby po­now­nie po­słu­chać Gene’a Sim­monsa. Z apro­batą ski­nę­łam głową, pa­trząc na jego eks­tra­wa­gancki strój i już cał­kiem pi­jana, wtó­ro­wa­łam mu śpie­wem. W pew­nym mo­men­cie usły­sza­łam dzwo­nek te­le­fonu. Chwilę za­jęło mi zlo­ka­li­zo­wa­nie urzą­dze­nia pod ka­napą, gdzie w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach wy­lą­do­wało. Na wy­świe­tla­czu po­ka­zy­wał się nie­znany mi nu­mer. W kon­tak­tach mia­łam nu­mery kilku sta­łych klien­tów, wie­rzy­cieli i kon­tra­hen­tów. Zdu­miona wpa­try­wa­łam się w ekran. Może to je­den z mo­ich zna­jo­mych, któ­rego nie wi­dzia­łam od lat i nie mia­łam już jego nu­meru?

Na­ci­snę­łam zie­loną słu­chawkę i przy­ło­ży­łam apa­rat do ucha.

– Kto prze­rywa moją chwilę z Gene’em Si­mon­sem?

Przez chwilę na li­nii pa­no­wała ci­sza, po czym ode­zwał się ni­ski, lekko za­chryp­nięty głos:

– My­śla­łem, że nie prze­pa­dasz za hi­pi­sami i znie­wie­ścia­łymi męż­czy­znami.

Wy­ba­łu­szy­łam oczy i za­mar­łam. Przez dłuż­szą chwilę nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Czy, to moż­liwe, że ostat­nio tak czę­sto fan­ta­zjo­wa­łam o Ju­ha­nim, że ścią­gnę­łam go my­ślami? Nie, to nie­moż­liwe. Nie ma cze­goś ta­kiego jak te­le­pa­tia. Ze słu­chawki wy­do­by­wał się miękki, lekko wi­bru­jący mę­ski głos:

– Ada? Je­steś tam? Halo? Halo?

Ady tu nie ma, po­my­śla­łam w pa­nice, na­dal się nie od­zy­wa­jąc. Trwało to tak długo, że Ju­hani się pod­dał i roz­łą­czył. Już za­czę­łam my­śleć, że mam zwidy po al­ko­holu, ale wtedy te­le­fon po­now­nie się roz­dzwo­nił. Ten sam nu­mer.

Ostatni raz wi­dzia­łam Ju­ha­niego, kiedy z wście­kło­ści i bez­rad­no­ści za­ci­skał swoje duże dło­nie w pię­ści. To była ko­lejna kłót­nia o to samo, ale tym ra­zem ozna­czała nasz ko­niec. Po raz ostatni po­wie­dzia­łam, że nie chcę być part­nerką kon­cer­tu­ją­cego po ca­łym świe­cie mu­zyka. Ju­hani chciał opła­cić moją po­dróż i za­pew­niał, że mo­gła­bym pra­co­wać w tra­sie. Od­rzu­ca­łam każdą jego pro­po­zy­cję. Chcia­łam mieć wła­sny sklep i szu­ka­łam sta­bil­no­ści. Wtedy już zna­łam Mikko i by­li­śmy po pierw­szej randce. Kiedy po­wie­dzia­łam o tym Ju­ha­niemu, wściekł się jak ni­gdy. Na­zwał mnie nie­wierną dziwką i wy­szedł, trza­ska­jąc drzwiami tak mocno, że cały dom się za­trzą­snął.

Ni­gdy nie po­wie­dzia­łam mu, że Mikko o nim nie wie­dział. Wo­la­łam za­taić jego ist­nie­nie, li­cząc na to, że po­może mi to bez niego wy­trwać. Nie mia­łam już ochoty sta­wiać jego po­trzeb na pierw­szym miej­scu.

Wspo­mnie­nia wy­da­rzeń sprzed czte­rech lat za­kłuły mnie w serce, ale kiedy te­le­fon nie prze­sta­wał dzwo­nić, w końcu go ode­bra­łam.

– Po co dzwo­nisz? Do­wie­dzia­łeś się, co się wy­da­rzyło w moim ży­ciu i chcesz się ze mnie po­śmiać? – wy­rzu­ci­łam z sie­bie prze­sad­nie dra­ma­tycz­nie, uża­la­jąc się nad sobą.

Kiedy nie od­po­wie­dział od razu, serce za­biło mi szyb­ciej, a odu­rzona wi­nem głowa na­brała dziw­nej świe­żo­ści. Czego, u li­cha, Ju­hani mógł chcieć ode mnie po tych la­tach?

– Je­steś mi po­trzebna.

Słowa wy­po­wie­dziane ni­skim, peł­nym na­pię­cia to­nem wy­wo­łały u mnie dreszcz pod­nie­ce­nia.

Na­wet nie wie­dzia­łam, że tę­sk­ni­łam za jego gło­sem. Za jego uśmie­chem, ustami, ja­sno­zie­lo­nymi oczami i do­brze zbu­do­wa­nym cia­łem. Tę­sk­ni­łam za tym męż­czy­zną. Tak, ja też po­trze­bo­wa­łam Ju­ha­niego.

– Zimą na­sza wy­twór­nia oznaj­miła, że po­trzebny jest nam nowy wi­ze­ru­nek. Mie­li­śmy już kilku ma­na­ge­rów, ale ża­den się nie spraw­dził. Wczo­raj zwol­ni­łem ko­lej­nego i po­trze­buję ko­goś, kto go za­stąpi, i to szybko. THC roz­wi­nęło się jako ze­spół i na przy­szły rok mamy za­kon­trak­to­wane pierw­sze duże kon­certy w Sta­nach, a wkrótce ru­szamy w trasę po Eu­ro­pie. Nie ma opcji, że­bym no­sił ubra­nia z ja­kiejś sie­ciówki, bez względu na to, czy są eko, czy nie. No i nie mam czasu na po­nowne roz­mowy z dzie­się­cioma po­ten­cjal­nymi kan­dy­da­tami. Za to wiem, że ty bę­dziesz po­tra­fiła nas do­brze ubrać i po­mo­żesz mi stwo­rzyć mój wła­sny, nie­po­wta­rzalny styl.

Im dłu­żej Ju­hani mó­wił, tym sil­niej od­czu­wa­łam gorzki smak roz­cza­ro­wa­nia. Mimo że jego pro­po­zy­cja była fi­nan­so­wym ko­łem ra­tun­ko­wym, przez emo­cje, które się we mnie zro­dziły na dźwięk jego głosu, wy­wo­łała we mnie za­wsty­dze­nie. Tyle że na­wet pi­jana wie­dzia­łam, że je­stem zbyt spłu­kana, żeby od­mó­wić. Taka praca na pewno pod­re­pe­ruje mój bu­dżet, więc było to dla mnie wy­ba­wie­nie.

Ale nie ozna­czało to, że nie mo­głam się tro­chę po­dro­czyć.

– Czy goła klatka pier­siowa i dżinsy nie są wy­star­cza­jąco do­brym wi­ze­run­kiem? Prze­cież wła­śnie z tego sły­niesz – rzu­ci­łam non­sza­lancko.

– Ob­ser­wu­jesz nas – stwier­dził Ju­hani z za­do­wo­le­niem, ni­czym kot, który wła­śnie obu­dził swo­jego wła­ści­ciela.

Prze­klę­łam w my­ślach. Czemu, do cho­lery, mu­siał do mnie dzwo­nić aku­rat, gdy je­stem na rau­szu? Na trzeźwo na pewno nie po­wie­dział­bym cze­goś tak głu­piego.

– Po pro­stu było o was gło­śno.

– Nikt cię nie zmu­szał do śle­dze­nia wia­do­mo­ści o ze­spole – za­uwa­żył słusz­nie.

– Tak samo, jak nikt mnie nie zmu­sza do szy­cia ci ko­stiu­mów! – wark­nę­łam z iry­ta­cją.

– Ow­szem, zmu­sza. Zdrowy roz­są­dek. Prze­cież li­kwi­du­jesz swój bu­tik. Ja­koś dziw­nie brzmisz? Je­steś w pod­łym na­stroju, co?

– Skąd wiesz?

– Jak go so­bie dziś po­pra­wiasz? Słu­chasz The Kiss i uża­lasz się nad sobą, czy ob­ja­dasz sło­dy­czami?

– Ode­zwał się nar­ko­ty­kowy ba­ron! Ile masz wy­ro­ków za po­sia­da­nie? Przy­naj­mniej moje uza­leż­nie­nie od cu­kru nie jest prze­stęp­stwem!

– Ja je­dy­nie po­pie­ram uprawę i sto­so­wa­nie na­tu­ral­nych pro­duk­tów – od­po­wie­dział spo­koj­nie Ju­hani.

– Znam je­den na­tu­ralny pro­dukt, któ­rego nie trzeba ho­do­wać ani ku­po­wać. Wy­star­czy zro­bić wdech. Bez po­wie­trza nie by­łoby żad­nej plan­ta­cji ma­ri­hu­any!

– Chyba się nie­źle wsta­wi­łaś, co? – od­po­wie­dział męż­czy­zna po­god­nie.– Ja­kiś czas temu twój brat po­wie­dział mi, że kiep­sko so­bie ra­dzisz. Mó­wi­łem ci, że taki sklep wy­maga wiele za­an­ga­żo­wa­nia i in­we­sty­cji. Zresztą, od­wie­dzi­łem go, kiedy za­mie­rza­łem ci się oświad­czyć.

– Chyba za­in­we­stuję ostat­nie pie­nią­dze w płat­nego za­bójcę, je­śli się nie za­mkniesz.

Mo­jemu bratu też po­winno się obe­rwać za te zwie­rze­nia. Nie wie­dzia­łam, że Alpo utrzy­my­wał kon­takt z moim by­łym, nie mó­wiąc już o plot­ko­wa­niu z nim na mój te­mat. Ju­hani nie prze­jął się pi­jacką po­gróżką i po pro­stu do­dał rze­czowo:

– W dzi­siej­szych cza­sach nikt nie cho­dzi do sta­ro­mod­nego cen­trum han­dlo­wego w North Ha­aga, żeby ku­po­wać uni­ka­towe ciu­chy.

Od­su­nę­łam te­le­fon od ucha i spoj­rza­łam na niego z po­gardą.

– Wiem! W końcu przez to ban­kru­tuję – wy­sy­cza­łam gniew­nie, po czym do­da­łam ostro: – Nie mówmy już o moim skle­pie. Z czym kon­kret­nie wiąże się twoja pro­po­zy­cja?

– Czyli jed­nak je­steś za­in­te­re­so­wana?

Za­mknę­łam oczy i ciężko wes­tchnę­łam.

– Oczy­wi­ście, że tak. Czy w kontr­ak­cie bę­dzie za­pis, że nie wolno ci się do mnie od­zy­wać?

– To jak się mam z tobą ko­mu­ni­ko­wać? Po­przez mowę ciała? – spy­tał Ju­hani prze­śmiew­czo. – Co po­wie na to twój ban­kier? Poza tym mowę ciała mam opa­no­waną do per­fek­cji. I do­sko­nale o tym wiesz.

Za­drża­łam, a krew za­częła mi bu­zo­wać w ży­łach. Z ust wy­rwało się małe sap­nię­cie, któ­rego Ju­hani nie mógł usły­szeć.

– Od czego chcesz za­cząć? I kiedy?

– Mam wy­słać wia­do­mość tek­stową czy na­grać fil­mik? – za­py­tał z prze­ką­sem.

Prze­mil­cza­łam od­po­wiedź, więc Ju­hani kon­ty­nu­ował:

– Naj­le­piej bę­dzie, jak się spo­tkamy po­ju­trze. Wtedy wszystko uzgod­nimy. Prze­ślę ci szcze­góły. Wy­trzeź­wiej do tego czasu.

Przez dwa ko­lejne dni na ni­czym nie mo­głam się sku­pić, cią­gle mnie mdliło, jak­bym na­dal miała kaca, a mój stan emo­cjo­nalny był bli­ski pa­nice. Za­plo­tłam włosy w war­kocz, cie­sząc się, że nie­dawno swój na­tu­ralny ciemny blond oży­wi­łam ja­śniej­szymi pa­sem­kami. Wło­ży­łam lniane ciem­no­gra­na­towe spodnie i po­ma­rań­czową tu­nikę z wszy­tymi z boku skó­rza­nymi pa­skami, które słu­żyły re­gu­la­cji dłu­gość wdzianka i głę­bo­ko­ści jego de­koltu. Kwie­cień był cie­pły, ale dość czę­sto wiał chłodny wiatr, dla­tego na wierzch za­rzu­ci­łam się­ga­jącą ko­stek na­rzutę z de­li­kat­nego ak­sa­mitu. Uszy­łam ją dawno temu, na sa­mym po­czątku swo­jej dzia­łal­no­ści. Uzna­łam, że wy­glą­dam sty­lowo i pro­fe­sjo­nal­nie. Do­kład­nie tak po­win­nam też po­dejść do tego no­wego pro­jektu – sty­lowo i pro­fe­sjo­nal­nie. Mu­szę go po­trak­to­wać jako za­da­nie, za które otrzy­mam wy­na­gro­dze­nie. Prze­cież dzięki temu, że Ju­hani po­trze­bo­wał po­mocy na już, nada­rzała się świetna oka­zja, żeby uroz­ma­icić swoje port­fo­lio i CV. Ko­stiu­mo­grafka ze­społu THC? Sty­listka? Kon­sul­tantka do spraw wi­ze­runku? Nie­ba­wem się prze­ko­nam, jaką do­kład­nie będę peł­niła rolę.

Ten we­wnętrzny dia­log nie­wiele po­mógł. Kiedy prze­kro­czy­łam próg wy­twórni pły­to­wej, ko­lana mia­łam jak z waty, a w sercu po­czu­łam nie­po­ko­jące ukłu­cie. Re­cep­cjo­nistka wy­ja­śniła mi, gdzie mam się udać i po chwili z końca ko­ry­ta­rza do­biegł mnie do­brze mi znany śmiech. Był ci­chy, ale głę­boki i przy­po­mi­nał mi o wielu lu­bież­nych rze­czach: o czar­nych je­dwab­nych poń­czo­chach, krwi­sto­czer­wo­nych ró­żach i ob­na­żo­nych pier­siach. Na chwilę się za­trzy­ma­łam, żeby ochło­nąć, bo cała krew od­pły­nęła do mo­ich stref ero­gen­nych. Na­wet do tych, o któ­rych za­po­mnia­łam. Przy­jemny dreszcz prze­biegł mi po karku, a wło­ski na przed­ra­mio­nach zje­żyły.

W końcu, kiedy usły­sza­łam głos Ju­ha­niego, zro­bi­łam kilka głęb­szych od­de­chów i zmu­si­łam się, żeby wejść do po­miesz­cze­nia, w któ­rym sie­dział ze­spół. Le­d­wie prze­kro­czy­łam próg, a lekko si­wie­jący męż­czy­zna ubrany w ko­szulkę ze­społu Uriah Heep ze­rwał się zza stołu i prak­tycz­nie do mnie pod­biegł.

– Ada Ma­asalo? Je­stem Matti Ko­so­nen. Wi­tamy ser­decz­nie. – Męż­czy­zna był lekko na­bu­zo­wany. Uści­snął moją dłoń ener­gicz­nie i mimo że się uśmie­chał, wzbu­dzał moją po­dejrz­li­wość swoją na­piętą twa­rzy, lekko przy­mru­żo­nymi brą­zo­wymi oczami i dy­na­micz­nymi ru­chami. – Po­dobno je­steś ide­alną osobą do wy­ko­na­nia pro­jektu dla THC. Przy­naj­mniej tak twier­dzi Ju­hani. – W gło­sie męż­czy­zny usły­sza­łam wy­raźną nie­uf­ność. Po tym wstę­pie Matti wró­cił na swoje miej­sce, a ja, sto­jąc jak ko­łek, spoj­rza­łam w ja­sno­zie­lone oczy Ju­ha­niego. Na­tych­miast za­bra­kło mi tchu. Mia­łam wra­że­nie, że po­kój za­wi­ro­wał, wrzu­ca­jąc mnie do in­nego wy­miaru, w któ­rym nie było ni­kogo poza mną i nim. Nic się nie zmie­niło przez te parę lat. Być może w tej chwili przy­glą­dał mi się z więk­szą in­ten­syw­no­ścią i bar­dziej oce­nia­jąco niż kie­dyś, ale nie zmie­nił się efekt, jaki wy­wie­rało na mnie jego spoj­rze­nie. Inne były tylko jego włosy. Daw­niej far­bo­wał je na ja­skrawe, neo­nowe ko­lory. Te­raz miał lśniąca zło­ci­sto­brą­zową czu­prynę. Po co, u li­cha, daw­niej ją za­kry­wał? Za­uwa­ży­łam też, że jego włosy były te­raz dłuż­sze, a do­brze ścięta fry­zura się­gała pod­bródka. Za­schło mi w gar­dle, gdy moje spoj­rze­nie pa­dło na jego kształtne i wy­ra­zi­ste usta. Usta, któ­rymi po­tra­fiły ro­bić ta­kie rze­czy…

– Cześć, Ado! – Usły­sza­łam bli­sko sie­bie, co wy­rwało mnie z za­dumy. Obok mnie stał wy­soki, szczu­pły męż­czy­zna, ubrany na czarno, który bez ostrze­że­nia nie­zdar­nie ob­jął mnie ra­mio­nami.

– Tino – szep­nę­łam, od­wza­jem­nia­jąc uścisk.

Był naj­lep­szym przy­ja­cie­lem Ju­ha­niego. Lata temu po­rzu­cił swój po­przedni ze­społu, żeby zo­stać per­ku­si­stą THC. Po­zo­stali człon­ko­wie grupy byli dla mnie nowi. Uści­snę­łam dłoń ba­si­sty Ka­spara, blon­dyna śred­niego wzro­stu, któ­rego roz­po­zna­łam ze zdjęć. Drugi blon­dyn, z brodą, był gi­ta­rzy­stą i miał na imię Late.

– Czy ty i Ju­hani się ze­szli­ście, a ta sprawa ze stro­jami to tylko przy­krywka? – rzu­cił we­soło Tino, śmie­jąc się.

Matti aż się wzdry­gnął.

– Za­pro­si­łeś do tak waż­nego pro­jektu swoją ko­bietę – wark­nął na Ju­ha­niego, nie ma­sku­jąc już wię­cej wro­go­ści.

– Nie. Ow­szem, by­li­śmy kie­dyś parą, ale Ada zna się na tej ro­bo­cie, a to chyba naj­waż­niej­sze – od­parł Ju­hani lekko za­chryp­nię­tym gło­sem, jakby wy­pa­lał nie wia­domo ile pa­pie­ro­sów. Pa­trzył przy tym wprost na mnie.

– Mam ze sobą port­fo­lio – oznaj­mi­łam spo­koj­nie.

– Mam taką na­dzieję – prych­nął Matti, który, jak się oka­zało, był przed­sta­wi­cie­lem wy­twórni pły­to­wej i z dez­apro­batą po­now­nie spoj­rzał na Ju­ha­niego.– Gdy­byś nie był taki uparty, już dawno za­ła­twił­bym ci kon­trakt z re­no­mo­waną marką.

– Gdy­bym nie wie­dział, czego chcę, w ogóle nie by­łoby THC. Nie będę no­sił ubrań z trzema pa­skami z boku ani z logo Ver­sace czy wzo­rami Gucci. Ko­niec i kropka. Ada jest świa­to­wej klasy pro­fe­sjo­na­listką – za­koń­czył Ju­hani, ge­stem wska­zu­jąc mi krze­sło mię­dzy nim a Mat­tim.

Jego słowa brzmiały jak coś wię­cej niż kom­ple­menty. Nieco spło­szona usia­dłam obok niego, wle­pia­jąc wzrok w stół. Im mniej będę pa­trzyła na Ju­ha­niego, tym le­piej. Choć nie była to naj­lep­sza stra­te­gia, skoro mia­łam dla niego pro­jek­to­wać ubra­nia. Za­czę­łam wy­obra­żać so­bie, jak mie­rzę jego nagą, sze­roką klatkę pier­siową, do­ty­kam skóry, wę­druję dło­nią ni­żej…

– Ado? Sły­sza­łaś, co mó­wi­łem? – za­skrze­czał mi Matti do ucha.

Ock­nę­łam się z fan­ta­zji i zro­biło mi się wstyd, bo tak bar­dzo po­chło­nęła mnie moja wy­obraź­nia, że nie mia­łam po­ję­cia, co po­wie­dział.

– Jaki masz po­mysł? – pod­su­nął ci­cho Ju­hani, pa­trząc na mnie.

Od­chrząk­nę­łam gło­śno, szybko w pa­mięci prze­glą­da­jąc opcje, które przy­go­to­wa­łam w te dwa dni.

– Pro­po­nuję coś pro­stego, ale z pa­zu­rem. Wy­ko­rzy­stam skórę.

Matti już otwie­rał usta z po­gar­dli­wym gry­ma­sem, ale nie da­łam mu dojść do słowa:

– Nie cho­dzi mi o zwy­kłe skó­rzane spodnie czy kurtki. Mam na my­śli nie­tu­zin­kowe kroje. Dla Ju­ha­niego mo­głaby to być na przy­kład ja­sno­brą­zowa ka­mi­zelka się­ga­jąca aż do ziemi. Miałby od­sło­nięte ra­miona. – Po­now­nie za­schło mi w ustach na myśl o na­gim ciele Ju­ha­niego, ale dziel­nie kon­ty­nu­owa­łam: – Pro­po­nuję też za­sto­so­wać pat­chwork. Ele­menty z je­le­niej skóry. Tro­chę dro­gie, ale eko­lo­giczne. Po­ba­wi­ła­bym się róż­nymi od­cie­niami. Co do spodni, to zo­sta­wi­ła­bym dżinsy, ale skó­rzane też by się spraw­dziły. Można by po­my­śleć o po­ma­lo­wa­niu ciała na przy­kład na klatce pier­sio­wej i ewen­tu­al­nie o ma­ki­jażu – sa­mym pod­kła­dzie.

Matti stop­niowo się od­prę­żał, jakby po­my­sły za­częły do niego prze­ma­wiać, ale za to Ju­hani się obu­rzył.

– Ka­mi­zelka do ziemi? Coś jak su­kienka?

Przy­tak­nę­łam sta­now­czo, nie pa­trząc na niego.

– Wiesz, że wi­ze­runki i ko­stiumy ze­spo­łów me­ta­lo­wych by­wają prze­sa­dzone. Wiele ze­spo­łów nosi zwy­czajne czarne dżinsy i ko­szule, ale za­zwy­czaj ma też coś, co ich wy­róż­nia. Chło­paki z Korna no­szą dłu­gie dredy, a wo­ka­li­sta kilt. Ma­ri­lyn Man­son za­wsze ma w ja­kiś spo­sób po­ma­lo­wane oczy i czarne usta. Tu­omas Ho­lo­pa­inen czę­sto nosi ka­pe­lusz, na­wet cy­lin­der, a Marko Hie­tala długą brodę. No i jest też Ghost, Kiss, Slipk­not i Be­he­moth. Nie pro­po­nuję ta­kich prze­bie­ra­nek czy ma­sek. Ra­czej my­ślę o czymś mocno roz­po­zna­wal­nym.

Ju­hani po­now­nie się uniósł.

– Be­he­moth? Mam za­wie­sić so­bie na szyi od­wró­cony krzyż? Nie, dzięki.

Wciąż uni­ka­łam pa­trze­nia w jego stronę.

– Oczy­wi­ście, że nie. Mó­wię tylko, że je­śli szu­kasz miej­sca w świa­to­wej branży mu­zycz­nej, to mu­sisz się czymś wy­róż­nić, bo fa­ce­tów ubie­ra­ją­cych się na czarno jest już dość. Po­ka­za­nie klatki pier­sio­wej nie wy­star­czy. To jest na­śla­do­wa­nie in­nych. Plus, taka spo­cona lśniąca klata nie wy­gląda aż tak atrak­cyj­nie. Spójrz na Iggy’ego Popa, czy...

– Dla­czego wszy­scy za­wsze o tym mó­wią? Robi mi się go­rąco! Prze­cież jed­no­cze­śnie gram, śpie­wam i cały czas ska­czę. Na­wet je­śli je­stem w cho­ler­nie do­brej for­mie, to wciąż się pocę. – W gło­sie Ju­ha­niego dało się sły­szeć po­iry­to­wa­nie.

– Dla­tego skó­rzana, długa ka­mi­zelka jest świet­nym po­my­słem. Można ją zdjąć jed­nym ru­chem. Za­miast dżin­sów mógł­byś no­sić kilt, bo…

– Zmie­rzasz do tego, że­bym się ob­na­żał? W ten spo­sób z pew­no­ścią zy­skamy roz­głos. Szcze­gól­nie, jak zdejmę spodnie w któ­rymś z miast na głę­bo­kim po­łu­dniu Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Na przy­kład w Sa­van­nah! W pięć mi­nut zwiną mnie gliny, ale za to po­zy­skam mi­lion fa­nek!

Po­grą­żony w my­ślach Matti po­woli ki­wał głową, co do­dało mi pew­no­ści sie­bie. Po­czu­łam taki przy­pływ ener­gii, że w końcu od­wró­ci­łam głowę i spoj­rza­łam w ja­sno­zie­lone, roz­złosz­czone oczy. Moje ciało za­pul­so­wało z tę­sk­noty, a w żo­łądku po­czu­łam dziwny skurcz. Za­ma­sko­wa­łam to wszystko słod­kim to­nem głosu i za­lot­nym mru­ga­niem oczami.

– Skoro tak ła­two się po­cisz, co po­wiesz na skó­rzane szorty? Do nich kow­bojki i może ka­pe­lusz z ron­dem?

Ju­hani pa­trzył su­rowo, ale wi­dzia­łam, że ką­ciki jego ust drgnęły.

– Co po­wiem? Że nie je­ste­śmy ze­spo­łem co­un­try ro­dem z ja­kiejś wio­chy. The Hap­piest Co­un­try ma być te­raz Vil­lage Pe­ople? Tino, mu­sisz zdo­być na­kry­cie głowy in­diań­skiego wo­dza. Od te­raz bę­dziemy grać Ma­cho Man i Go West na bęb­nach.

Przy­gry­złam wargę, żeby po­wstrzy­mać uśmiech, bo jego słowa wy­do­były pewne wspo­mnie­nie z ot­chłani mo­jej pa­mięci. THC – The Hap­piest Co­un­try. Na­zwa ze­społu Ju­ha­niego była wie­lo­znaczna. Wy­my­ślił ją, kiedy był na ma­ri­hu­ano­wym haju. Za­gro­ził wtedy, że zmieni na­zwę swo­jego ów­cze­snego ze­społu Pa­ra­site na THC, bo chciał, żeby lu­dzie czer­pali ze słu­cha­nia jego mu­zyki tyle samo ra­do­ści, co z pa­le­nia trawki. THC to skrót od te­tra­hy­dro­kan­na­bi­nolu, odu­rza­ją­cej sub­stan­cji za­war­tej w ko­no­piach in­dyj­skich. Kiedy Ju­hani za­ło­żył THC, nie by­li­śmy już ra­zem, ale do­sko­nale pa­mię­ta­łam, co wy­da­rzyło się tej nocy, kiedy wpadł na roz­wi­nię­cie tego akro­nimu. The Hap­piest Co­un­try wy­my­ślił, bo aku­rat wtedy po raz pierw­szy Fin­lan­dię okrzyk­nięto naj­szczę­śliw­szym kra­jem na świe­cie. Miał też oczy­wi­ście inne po­my­sły, jak na przy­kład The Hot­test Chick, The Hap­piest Co­uple i The Hap­piest Chap. Wy­ma­wiał te na­zwy i wę­dro­wał ustami po mo­ich pier­siach i brzu­chu, aż do­tarł do... Szybko od­wró­ci­łam wzrok do Ka­spara, który sie­dział na­prze­ciwko mnie.

– A na głowę ja­kieś rogi. Jak u ło­sia albo re­ni­fera. Można by zro­bić z nich ko­ronę.

– Do­bry po­mysł! Tro­chę sza­mań­sko. Pu­blika lubi ta­kie rze­czy – po­chwa­lił Matti.

Po­zo­stali męż­czyźni mieli nie­tę­gie miny, a Ju­hani wy­glą­dał na mocno zi­ry­to­wa­nego.

–To może już le­piej, jak za­łożę ma­skę.

Na szybko na­szki­co­wa­łam ze­spo­łowi kilka pro­po­zy­cji aran­ża­cji stro­jów. Matti, o dziwo, był cał­kiem przy­chylny moim po­my­słom. Bar­dzo spodo­bały mu się ogromne rogi je­le­nia, które do­ry­so­wa­łam do głowy Ju­ha­niego. W końcu prze­szli­śmy do omó­wie­nia har­mo­no­gramu prac i trasy kon­cer­to­wej.

– Już o tym ga­da­li­śmy z chło­pa­kami. Ze względu na to, że zna­le­zie­nie pro­jek­tanta ko­stiu­mów oka­zało się aż tak trudne i za­jęło dużo wię­cej czasu, niż za­kła­da­li­śmy, te­raz mu­simy upiec dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu. Jak wiesz, Ju­hani ma solo to­ur­née po Eu­ro­pie, za­nim ze­spół wy­ru­szy za ocean. Zo­stał po­pro­szony o udzie­le­nie wielu wy­wia­dów dla róż­nych ma­ga­zy­nów i sta­cji ra­dio­wych. Ma także kilka wy­stę­pów w te­le­wi­zji. Ze­spół jest na fali wzno­szą­cej, co nas nieco za­sko­czyło i nasz gra­fik jest wy­peł­niony po brzegi. Nie mo­żemy ni­czego prze­su­nąć. Tak więc je­dziesz z nami. Chło­pa­ków mo­żesz zmie­rzyć w tam­tej kan­cia­pie na dru­gim końcu ko­ry­ta­rza. Re­cep­cjo­nistka da ci miarkę kra­wiecką i no­tes. A z Ju­ha­nim w tra­sie omó­wi­cie wszyst­kie po­my­sły i usta­li­cie fi­nalną wer­sję kre­acji.

Sie­dzia­łam z roz­dzia­wioną bu­zią. Wie­dzia­łam, że skoro ma­na­ger ze­społu Köpi i Ju­hani już to usta­lili, to nie mam wyj­ścia. Nie­źle się wko­pa­łam.

Chwilę póź­niej Matti się po­że­gnał, a człon­ko­wie ze­społu za­częli prze­miesz­czać do sali, gdzie mia­łam zdjąć z nich wy­miary. Żar­to­wali so­bie ze skó­rza­nych szor­tów i po­roża je­le­nia, na­to­miast ja sie­dzia­łam, jakby za­lała mnie lawa. Ką­tem oka wi­dzia­łam, że Ju­hani wstał ze swo­jego miej­sca i przy­siadł na kra­wę­dzi stołu kon­fe­ren­cyj­nego.

Gdy po­kój opu­sto­szał, też się pod­nio­słam z krze­sła, usi­łu­jąc wy­my­ślić ar­gu­menty na to, żeby wy­mi­gać się od tej cho­ler­nej eu­ro­pej­skiej trasy kon­cer­to­wej z Ju­ha­nim. Nie by­łam na si­łach, żeby od­być taką po­dróż. Szkoda, że de­cy­zję pod­jęto bez kon­sul­ta­cji ze mną. Wy­pro­sto­wa­łam się, do­da­jąc so­bie w ten spo­sób pew­no­ści sie­bie. W szpil­kach by­łam nie­wiele niż­sza od Ju­ha­niego, który miał pra­wie metr dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu.

Za­nim od­wa­ży­łam się spoj­rzeć na niego, dys­kret­nie po­wio­dłam wzro­kiem po jego ob­ci­słych gra­na­to­wych dżin­sach i ko­szulce z dłu­gim rę­ka­wem w ko­lo­rze kawy z mle­kiem, która opi­nała umię­śniony silne bi­cepsy. Zda­łam so­bie sprawę z tego, że wcho­dzę na grzą­ski grunt, więc szybko się otrzą­snę­łam i ro­biąc gniewną minę, po­wie­dzia­łam:

– Mam inne rze­czy do ro­boty niż po­dró­żo­wa­nie z tobą do­okoła świata.

Ju­hani zmarsz­czył nos i zro­bił znu­żoną minę:

– No tak. Za­wsze tak było. My­śla­łem, że bę­dziesz chciała za­ro­bić. Do ni­czego nie zmu­szam. Jak masz inny po­mysł na ure­gu­lo­wa­nie swo­ich dłu­gów, to pro­szę bar­dzo – droga wolna. Idź do swo­jego pry­wat­nego ban­kiera. Niech zaj­mie się twoim ban­kruc­twem, A może po­może ci sprze­dać twoje ciuszki?

Słowa Ju­ha­niego za­dały mi pra­wie fi­zyczny ból. W roz­mo­wie przez te­le­fon spra­wiał wra­że­nie przy­ja­ciel­sko na­sta­wio­nego, A dziś był tro­chę zło­śliwy. Do­ci­nał mi na te­mat pro­po­no­wa­nych stro­jów, a te­raz ro­bił przy­tyki do mo­jej re­la­cji z Mikko.

– Mój zwią­zek z Mikko to nie twój in­te­res – rzu­ci­łam ner­wowo.

– Masz ra­cję. Nie po­wi­nien mnie in­te­re­so­wać na­wet wtedy, kiedy jesz­cze by­li­śmy ra­zem.

Po­czu­łam się kosz­mar­nie. Z roz­pa­czą przy­po­mnia­łam so­bie, że Ju­hani od po­czątku był prze­ko­nany, że ro­man­so­wa­łam za jego ple­cami. W końcu wstał od stołu i pod­szedł bli­żej. Po­ło­żył mi dłoń na karku i gwał­tow­nie przy­cią­gnął mnie do sie­bie, po czym wy­szep­tał:

– Za­okrą­gli­łaś się.

Za­sko­czył mnie, a do tego jego ko­men­tarz wy­wo­łał lek­kie ukłu­cie wstydu. To prawda, że tro­chę przy­ty­łam. Przez kilka ostat­nich mie­sięcy by­łam tak przy­tło­czona zmar­twie­niami, że ja­dłam wię­cej sło­dy­czy i chleba niż zwy­kle. Przez to roz­miar czter­dzie­ści za­mie­ni­łam na czter­dzie­ści dwa.

Za­sty­głam w ra­mio­nach Ju­ha­niego, choć do­brze wie­dzia­łam, że po­win­nam była się cof­nąć. Po­mimo ostrych słów, które wcze­śniej wy­po­wie­dział, wszyst­kie dawne, ma­giczne uczu­cia wy­pły­nęły na po­wierzch­nię, a ra­cjo­nalne my­śle­nie zo­stało przy­ćmione przez stare po­żą­da­nie. Ju­hani pach­niał wspa­niale, jego dłoń miło ogrze­wała moją szyję, a jego spo­kojny od­dech przy moim uchu wy­wo­ły­wał dresz­cze, które naj­sil­niej czu­łam mię­dzy no­gami.

– Wspa­niale wy­glą­dasz. Na­prawdę do­brze – wes­tchnął Ju­hani i owi­nął wo­kół palca je­den z luź­nych ko­smy­ków mo­ich wło­sów. Wolną rękę po­ło­żył mi na dol­nej czę­ści ple­ców i jesz­cze moc­niej przy­ci­snął mnie do sie­bie, tak że czu­łam cie­pło jego sil­nego, umię­śnio­nego ciała. Kiedy po­czu­łam jego usta na po­liczku, od­ru­chowo po­ło­ży­łam dło­nie na jego bio­drach i skrę­ci­łam głowę tak, żeby na­sze usta się spo­tkały. Przy­ję­łam po­ca­łu­nek, po­ru­sza­jąc za­chę­ca­jąco bio­drami. Tyle wy­star­czyło, że­bym za­pło­nęła z żą­dzy.

Ju­hani prze­rwał piesz­czotę i spy­tał uwo­dzi­ciel­skim to­nem:

– Chcesz się pie­przyć te­raz czy póź­niej? Chęt­nie cię prze­lecę, ale naj­pierw mu­sisz wie­dzieć kilka rze­czy. Nie licz na nic wię­cej niż seks. Je­śli taki układ ci nie pa­suje albo je­śli praca ze mną sta­nowi ja­kiś pro­ble­mem, po­szu­kam ko­goś in­nego. Je­śli moje ob­ło­że­nie obo­wiąz­kami ci prze­szka­dza, po­wiedz, po­szu­kam za­stęp­stwa. Nie po­zwa­lam już, żeby ko­bieta mną rzą­dziła. Nie będę słu­chał two­ich na­rze­kań i bez­pod­staw­nych pre­ten­sji, a do­sko­nale pa­mię­tam, że nie po­tra­fisz wczuć się w sy­tu­ację dru­giej osoby. Do­ce­niam twoją pracę i mogę, kurwa, no­sić skó­rzaną ka­mi­zelkę, bo w tym biz­ne­sie trzeba wie­dzieć, co jest warte świeczki, a co nie. Ale z tobą już nie wal­czę. Wiedz też, że nie wiążę się na stałe. Nie zdra­dzam, dla­tego mó­wię pro­sto z mo­stu, że w moim ży­ciu są inne ko­biety. Więc je­śli bę­dziemy się pie­przyć, to nie na wy­łącz­ność.

Zmro­ziło mnie od tego wy­zna­nia. Od­su­nę­łam się od Ju­ha­niego tak gwał­tow­nie, że po­tknę­łam się o ja­kieś krze­sło. Ju­hani zła­pał mnie za ra­mię. Tym ra­zem wzdry­gnę­łam się pod jego do­ty­kiem. Jego cy­niczna i chłodna po­stawa cał­ko­wi­cie zbiły mnie z tropu. Szkoda, że kiedy mnie do­tknął, wró­ciło wszystko, co daw­niej przy nim czu­łam w ciele i emo­cjach. Czemu mu­siało to być tak bar­dzo za­wiłe?

– Nie – wy­du­ka­łam, po czym bez­rad­nie do­da­łam: – Przez te­le­fon by­łeś taki miły.

Ju­hani uniósł grube, pro­ste brwi i uśmiech­nął się lekko.

– Te­raz też je­stem miły. Po pro­stu po­da­łem ci wa­runki współ­pracy, które uzna­łem, że po­win­naś znać. Kiedy za­dzwo­ni­łem, by­łaś pi­jana i bez­ro­botna. Od dziś mo­żesz mieć pracę, je­śli ze­chcesz. Skon­tak­to­wa­łem się z tobą, bo je­steś świetną pro­jek­tantką i nie ma to nic wspól­nego z tym, co nas łą­czyło. Ro­zu­miesz?

Czy tak mnie wi­dział Ju­hani? Jak ja­kąś po­tworną har­pię, która za­wsze sta­wia na swoim, za­miast szu­kać wspól­nej drogi? Za­smu­ciło mnie to tak, że za­po­mnia­łam o zło­ści, i je­dyne, co mo­głam w tej sy­tu­acji, to przy­stać na jego wa­runki.

Wy­pro­sto­wa­łam się i ostroż­nie spoj­rza­łam w chłodne, zie­lone oczy mo­jego roz­mówcy.

– Tak, ro­zu­miem. Po­trze­buję tej pracy. Dzięki, że o mnie po­my­śla­łeś, a Mikko jest...

– Nie in­te­re­suje mnie twój Mikko – rzu­cił ostro. – Ju­tro wy­jeż­dżamy. Naj­pierw do Pa­ryża. Acha, nie za­łożę so­bie żad­nych ro­gów na głowę.

Roz­dział 2

Na­stęp­nego dnia, kiedy sie­dzie­li­śmy z Ju­ha­nim w sa­mo­lo­cie obok sie­bie, czu­łam ogromny dys­kom­fort. Prze­szka­dzała mi krę­pu­jąca ci­sza mię­dzy nami, cho­ciaż było w niej coś ko­ją­cego po wczo­raj­szych szorst­kich sło­wach. W gło­wie kłę­biły się mi nie­spo­kojne my­śli. Pra­wie w ogóle nie spa­łam, a po­nie­waż była to trze­cia z rzędu źle prze­spana noc, czu­łam się wy­cień­czona.

Mie­li­łam w my­ślach wy­da­rze­nia z prze­szło­ści, ana­li­zu­jąc wy­da­rze­nia sprzed czte­rech lat z no­wej per­spek­tywy. Do­szłam do dość nie­po­ko­ją­cego wnio­sku, że Ju­hani rze­czy­wi­ście miał po­wody, żeby się czuć, jak się czuł. Spo­ty­ka­li­śmy się od sze­ściu lat i przez pierw­sze lu­bi­łam cho­dzić na jego kon­certy, także te wy­jaz­dowe. Mia­łam wtedy czas za­równo na pracę, jak i stu­dia. By­łam nie­zmier­nie dumna z Ju­ha­niego. Z cza­sem jed­nak ro­snąca po­pu­lar­ność ze­społu Pa­ra­site za­częła mnie nie­po­koić. Pa­ra­site nie od­niósł ta­kiego suk­cesu, jaki te­raz od­no­siło THC, ale w kra­jach skan­dy­naw­skich i nad­bał­tyc­kich ze­spół był do­brze znany i miał wier­nych fa­nów. Ju­hani cią­gle był w tra­sie, a je­śli nie kon­cer­to­wał, to miał na­gra­nia, ak­cje pro­mo­cyjne, wy­wiady i inne różne spo­tka­nia. Za­wsze ota­czało go ro­snące grono fa­nów i krę­cił się obok niego wia­nu­szek fa­nek, co nie po­ma­gało. Za­czę­łam mieć do niego pre­ten­sje i sta­wiać wy­ma­ga­nia. Chcia­łam, żeby czę­ściej się ze mną wi­dy­wał i był bar­dziej ela­styczny, je­śli cho­dziło o gra­fik. Mu­szę przy­znać, że Ju­hani się sta­rał. Po­tra­fił do­pa­so­wać swój ka­len­darz do mo­jego czy też od­wo­łać ja­kieś spo­tka­nie. Jed­nak mnie to nie wy­star­czało.

Dziś, pa­trząc na to z per­spek­tywy czasu, ro­zu­miem, jak wiele wy­siłku po­trzeba, żeby zre­ali­zo­wać swoje ma­rze­nie. Uświa­do­mi­łam so­bie, że go­niąc za wła­snym, zna­la­złam Mikko i usta­wi­łam go w roli, która naj­bar­dziej mi pa­so­wała. Stał się przy­jem­nym roz­pro­sze­niem, po które się­ga­łam, kiedy go po­trze­bo­wa­łam. Za­cho­wy­wa­łam się tak ze stra­chu. Ba­łam się, że Ju­hani od­dali się ode mnie, a w efek­cie od­stawi na boczny tor. Przy tej rze­szy wiel­bi­cie­lek mógłby zna­leźć so­bie ko­goś pięk­niej­szego i sław­niej­szego, dla kogo by mnie po­rzu­cił. Dla­tego w końcu sama go od sie­bie ode­pchnę­łam, z pre­me­dy­ta­cją. Od na­szego roz­sta­nia by­łam tak odrę­twiała, że na­wet nie mo­głam pła­kać. Wma­wia­łam so­bie, że zwią­zek z Ju­ha­nim był nie­moż­liwą do speł­nie­nia fan­ta­zją. Kiedy po­zna­łam Mikko, sta­ra­łam się go po­znać i po­ko­chać. Kiedy po ja­kimś cza­sie za­czął dzia­łać mi na nerwy, a w ostat­nich na­szych wspól­nych ty­go­dniach w mo­ich my­ślach po­ja­wiał się Ju­hani, zga­nia­łam to na zmę­cze­nie. Te­raz, gdy spo­tka­łam Ju­ha­niego na żywo, wie­dzia­łam, o co tak na­prawdę cho­dziło. Mia­łam w so­bie ogromną tę­sk­notę, któ­rej nie mo­głam ukoić. Przy­naj­mniej do chwili, kiedy po tak dłu­giej prze­rwie nie usły­sza­łam jego głosu w słu­chawce.

Tym­cza­sem sie­dzia­łam obok od­mie­nio­nego, bar­dziej nie­prze­jed­na­nego Ju­ha­niego, który bez wa­ha­nia, a na­wet z lekką po­gardą, za­pro­po­no­wał mi re­la­cję opartą tylko na sek­sie, cał­ko­wi­cie na jego wa­run­kach. Rzu­ci­łam ukrad­kowe spoj­rze­nie w jego stronę i za­uwa­ży­łam, że sub­tel­nie kiwa głową i nie­znacz­nie po­ru­sza ustami. Był po­grą­żony w pracy. Pew­nie ukła­dał tekst no­wej pio­senki albo ćwi­czył jedne z do­tych­cza­so­wych hi­tów.

Ob­ser­wo­wa­nie tego pro­cesu za­wsze mnie fa­scy­no­wało. Ja two­rzy­łam stroje z na­ma­cal­nych rze­czy – tka­nin, gu­zi­ków, nici – a Ju­hani two­rzył mu­zykę nie­jako z ni­czego. Ona po­wsta­wała w jego gło­wie. Po pro­stu sły­szał me­lo­dię i jed­no­cze­śnie za­pi­sy­wał po­ja­wia­jące się słowa. Za­zwy­czaj wszystko no­to­wał od razu. Nie­raz trwało to ca­łymi go­dzi­nami, ale on zda­wał się nie za­uwa­żać upływu czasu.

W pew­nym mo­men­cie Ju­hani wy­cią­gnął gruby no­tes i za­czął coś ba­zgrać. Dys­kret­nie zaj­rza­łam mu przez ra­mię, ale Ju­hani na­tych­miast za­mknął no­tes, od­su­wa­jąc się nieco ode mnie.

– Nie – po­wie­dział krótko, pa­trząc na mnie chłodno.

Zmro­ziło mnie do szpiku ko­ści i po­czu­łam lek­kie ukłu­cie żalu w sercu, ale zdo­by­łam się na to, żeby za­py­tać:

– Dla­czego nie? Daw­niej po­zwa­la­łeś mi po­dej­rzeć tek­sty, kiedy jesz­cze nie były do­szli­fo­wane.

– Zwróć uwagę na jedno, dość istotne słowo – po­wie­dział oschle Ju­hani. – Daw­niej.

Ze­brało mi się na płacz, więc wy­pro­sto­wa­łam się w fo­telu, wci­ska­jąc się w jego opar­cie. Mia­łam na so­bie zwiewną, żółtą su­kienkę z tka­niny we wzory in­spi­ro­wane la­tami pięć­dzie­sią­tymi (wy­da­wała się od­po­wied­nia do Pa­ryża), ale pod pu­stym spoj­rze­niem Ju­ha­niego czu­łam się cał­ko­wi­cie naga. W końcu zdo­ła­łam ze­brać my­śli i po­sta­no­wi­łam od­nieść się do tego, co po­wie­dział wczo­raj, a co so­bie uło­ży­łam w gło­wie przez noc.

– Prze­pra­szam za to, jak cię trak­to­wa­łam. Wtedy się wy­stra­szy­łam, że za­wrotna ka­riera mu­zyczna od­cią­gnie cię ode mnie – wy­zna­łam szcze­rze, choć była to jed­nie pół­prawda. Nie mia­łam ochoty przy­zna­wać się do tego, jak bar­dzo draż­niły mnie fanki po­dą­ża­jące za Ju­ha­nim, jak wy­głod­niałe hieny, a on się do nich uśmie­chał zbyt przy­jaź­nie.

– Mu­zyka była ca­łym moim ży­ciem, za­nim cię po­zna­łem. Pro­blem w tym, że ni­gdy tego nie ro­zu­mia­łaś – od­po­wie­dział szorstko Ju­hani. Otwo­rzył usta, jakby chciał coś do­dać, ale wtedy z gło­śni­ków sa­mo­lotu roz­legł się for­malny, choć uprzejmy ko­mu­ni­kat.

Ka­pi­tan in­for­mo­wał o zbli­ża­ją­cych się tur­bu­len­cjach. Od­ru­chowo rzu­ci­łam za­nie­po­ko­jone spoj­rze­nie Ju­ha­niemu, bo wie­dzia­łam, że boi się la­tać. Co prawda dziś, po wej­ściu na po­kład, nie prze­ja­wiał żad­nego po­de­ner­wo­wa­nia, więc moż­liwe, że przez te cztery lata wy­zbył się tej fo­bii, jed­nak za­uwa­ży­łam, że pod­niósł głowę i ner­wowo roz­glą­dał się do­okoła.

– Po­myśl o tan­kow­cach – pod­su­nę­łam.

– Po co? – od­po­wie­dział zdzi­wiony Ju­hani.

– To ogromne, sta­lowe bryły, a mimo to uno­szą się na wo­dzie.

– To bez sensu. Je­śli wrzu­cisz ka­mień do wody, za­to­nie. Tak samo po­winno być z tan­kow­cem – od­parł Ju­hani, ści­ska­jąc mocno pod­ło­kiet­niki, kiedy po raz pierw­szy za­trzę­sło sa­mo­lo­tem.

Po­sta­no­wi­łam cią­gnąć roz­mowę, która jak pa­mię­ta­łam, za­zwy­czaj prze­bie­gała po­dob­nie.

– To ma sens i jest zgodne z pra­wami fi­zyki. Prze­cież czło­wiek też może pły­wać.

– Tak, ale nie la­tać. To jesz­cze bar­dziej wbrew na­tu­rze niż pły­wa­nie.

– Po­tra­fimy wzno­sić ma­szyny w po­wie­trze tak samo, jak umiemy bu­do­wać uno­szące się na wo­dzie statki. I sta­tek, i sa­mo­lot mają ze ste­rami czło­wieka, który zna prawa fi­zyki.

Ko­lejna se­ria tur­bu­len­cji. Tym ra­zem sil­niej­szych. Jak­by­śmy po­dró­żo­wali po­wo­zem kon­nym o fa­tal­nym za­wie­sze­niu po na­prawdę wy­bo­istej dro­dze, a nie sa­mo­lo­tem. Ju­hani za­klął pod no­sem i za­mknął oczy.

– Je­śli rzu­cisz ka­mień w po­wie­trze, to... – wy­ce­dził przez za­ci­śnięte usta, ale nie da­łam mu do­koń­czyć. Nie chcia­łam, żeby dłu­żej zno­sił te ka­tu­sze. Dla­tego, żeby go uspo­koić, zro­bi­łam to, co zwy­kle ro­bi­łam cztery lata temu. Pal­cami jed­nej dłoni za­czę­łam wo­dzić wo­kół jego nie­sa­mo­wi­cie je­dwa­bi­stych, mię­si­stych ust, a drugą ręką gła­dzi­łam go po po­liczku.

– To nie jest ka­mień. Nie spad­nie – wy­szep­ta­łam mu do ucha, przy­ci­ska­jąc czoło do jego skroni.

Ju­hani nie pro­te­sto­wał, gdy przy­cią­gnę­łam go do sie­bie. Wręcz prze­ciw­nie, ob­ró­cił się ku mnie i na­chy­lił, żeby z za­mknię­tymi oczami od­na­leźć moje usta.

Ogar­nęło mnie upo­je­nie. Sil­niej­sze niż to, które od­czu­wa­łam po wi­nie wy­pi­tym kilka nocy temu. Mia­łam wra­że­nie, że w tej chwili by­łam dla niego bez­piecz­nym por­tem. Chęt­nie roz­chy­li­łam wargi i po­zwo­li­łam, żeby przy­jem­ność pły­nąca z tej piesz­czoty całą mnie na­peł­niła. Stop­niowo się roz­pa­la­łam. Łap­czy­wie ca­ło­wa­łam pra­wie już za­po­mi­na­nie usta, jakby chcia­łam nad­ro­bić cały ten stra­cony czas. Za­chłan­nie wsu­nę­łam ję­zyk, a Ju­hani od razu od­wza­jem­nił tę po­głę­bioną piesz­czotę. Jęk­nę­łam z roz­ko­szy, a po ca­łym moim ciele ro­ze­szło się mro­wie­nie. Moc­niej przy­war­li­śmy do sie­bie, ca­łu­jąc się za­chłan­nie. Kiedy Ju­hani ści­snął jedną z mo­ich piersi, wy­da­łam z sie­bie prze­cią­głe wes­tchnie­nie. Wy­pię­łam klatkę w jego stronę, pro­sząc o wię­cej i zu­peł­nie nie przej­mu­jąc się tym pu­blicz­nym po­ka­zem. Dla­tego, kiedy Ju­hani za­czął wsu­wać mi dłoń mię­dzy uda, roz­chy­li­łam je na tyle, na ile po­zwa­lała wą­ska su­kienka. Czemu nie wło­ży­łam ja­kiejś roz­klo­szo­wa­nej spód­nicy?

W gło­wie mia­łam bu­rzę my­śli, które prze­la­ty­wały przez nią z ogromną pręd­ko­ścią. Co chwilę wzdy­cha­łam w unie­sie­niu. Uświa­do­mi­łam so­bie też, że ubie­ra­jąc się dziś rano, się­gnę­łam po dawno nie­no­szone ele­menty gar­de­roby – poń­czo­chy i pas do poń­czoch. Kiedy spo­ty­ka­łam się z Ju­ha­nim, po­do­bało mu się to, że w tra­sie za­wsze by­łam „ła­two do­stępna”, jak to kie­dyś ujął. Dla­tego dzi­siaj od­ru­chowo ubra­łam się tak, żeby go za­do­wo­lić. Oczy­wi­ście, sta­ran­nie igno­ro­wa­łam ten pod­świa­domy do­bór bie­li­zny, tylko cza­sem ro­biąc so­bie z jego po­wodu wy­rzuty.

Kiedy Ju­hani opusz­kami pal­ców do­tknął sa­ty­no­wego ma­te­riału mo­ich fig, unio­słam lekko bio­dra, na­pie­ra­jąc na jego palce roz­pa­loną i go­tową cipką. Wplo­tłam palce w jego mięk­kie włosy, a kiedy pie­ścił moje kro­cze, wy­da­łam z sie­bie bez­silne wes­tchnie­nie. Za­częły mi drżeć uda, wy­gię­łam plecy w łuk i cze­ka­łam, żeby Ju­hani od­su­nął figi na bok i…

Wtedy prze­sta­łam czuć jego dłoń. Kiedy chwy­cił mnie za ra­miona, otwo­rzy­łam oczy. Ju­hani gwał­tow­nie mnie ode­pchnął. Wi­dzia­łam jego za­ru­mie­nione po­liczki, lekko roz­chy­lone usta i szklące się oczy. Zdzi­wi­łam się, gdy po­trzą­snął głową, jakby chciał z niej coś zrzu­cić, po czym pra­wie wark­nął:

– Nie po­trze­buję two­jego współ­czu­cia. Je­stem od­porny na ta­kie sztuczki. Pew­nie w nocy, le­żąc obok Mikko, przy­po­mnia­łaś so­bie, że po­tra­fię wię­cej niż on, co? Pew­nie stwier­dzi­łaś, że ja­koś wy­trzy­masz z mu­zy­kiem, skoro dość do­brze ci płaci.

Cała przy­jem­ność wy­pa­ro­wała po ta­kim chłod­nym prysz­nicu. To prawda, że ma­rzy­łam o sta­bi­li­za­cji, ale ni­gdy nie za­le­żało mi na pie­nią­dzach. Ju­hani po­wi­nien to wie­dzieć, bo prze­cież ko­cha­łam go rów­nie mocno, kiedy pra­co­wał jako ma­ga­zy­nier czy ka­sjer w Li­dlu, a kiedy już nie­źle za­ra­biał na mu­zyce. Jego słowa mnie ura­ziły.

– Pie­nią­dze nie mają z tym nic wspól­nego i do­brze o tym wiesz! I już nie je­stem z Mikko!

W zie­lone oczach Ju­ha­niego bły­snęło coś in­try­gu­ją­cego, ale od­wró­cił się ode mnie i wbił wzrok w opar­cie fo­tela przed sobą.

– Acha. Pew­nie miał dość two­jego cią­głego na­rze­ka­nia, co?

Wes­tchnę­łam z iry­ta­cją, ale po­sta­no­wi­łam nie dać się spro­wo­ko­wać.

– Za­uwa­ży­łam, że po­czu­łeś się go­rzej przez tur­bu­len­cje, więc…

– Na­stęp­nym ra­zem po­daj mi wo­rek na wy­mio­ciny albo drinka – prze­rwał mi ze zło­ścią.

– Nic ci już nie dam – prych­nę­łam.

Na chwilę za­pa­dła mię­dzy nami ci­sza, po czym Ju­hani uśmiech­nął się i ła­god­nie stwier­dził:

– Jesz­cze wiele mi dasz.

Po­krę­ci­łam głową na ten dwu­znaczny żart. Zu­peł­nie stra­ci­łam hu­mor.

– Co to ma być? Ośli­zgły rock’n’rol­lowy pod­ryw?

– Oczy­wi­ście, że nie. Prze­cież masz przy­go­to­wać dla mnie całą gar­de­robę. Dasz mi ko­stiumy sce­niczne – od­po­wie­dział po­waż­nie.

Jego twarz była cał­ko­wi­cie po­zba­wiona wy­razu, ale usta mu drżały, co wska­zy­wało na to, że się ze mnie na­igry­wał. Cho­ler­nie iry­tu­jące. Był nie­moż­liwy. Ju­hani ła­two wpa­dał w złość, ale szybko się uspo­ka­jał. Rzadko by­wał zło­śliwy, ale kiedy się wście­kał, po­tra­fił nie­źle wbić szpilę. Tak jak dzi­siaj. Tyle że chyba ni­gdy nie było mię­dzy nami tyle na­pię­cia, co te­raz. Choć ta wy­miana zdań mnie zra­niła, po­sta­no­wi­łam od­su­nąć na bok urazę i mimo iry­ta­cji po­wie­dzia­łam:

– Uszyję ci tak wspa­niałe stroje, że Matti od razu pod­pi­sze z tobą kon­trakt na nową płytę. Użyję wełny, fu­tra, la­teksu i gumy. Do­piero wtedy się prze­ko­nasz, co to zna­czy się po­cić. Nie bę­dziesz mógł do­koń­czyć utworu bez zdar­cia z sie­bie choćby frag­mentu stroju.

– Wra­camy do roz­bie­ra­nia mnie? – wtrą­cił Ju­hani z za­cie­ka­wie­niem, pa­trząc mi w oczy. – Wy­gląda na to, że masz upo­rczywe fan­ta­zje na ten te­mat. Przy­po­mnę ci, że twoim za­da­niem jest mnie ubie­rać, nie roz­bie­rać. Chyba się po­gu­bi­łaś. Nie bę­dzie żad­nego roz­bie­ra­nia – wy­szep­tał wy­jąt­kowo zmy­słowo tym swoim sek­sow­nym, ochry­płym gło­sem.

– Naj­le­piej się za­mknij – rzu­ci­łam i spoj­rza­łam przed sie­bie.

– Z przy­jem­no­ścią.

Na­stęp­nego dnia w ta­kim po­śpie­chu na­ło­ży­łam ma­ki­jaż, że nie­wiele bra­ko­wało, a wy­glą­da­ła­bym jak mała miss. Kiedy ro­bi­łam ostat­nie po­prawki, zer­k­nę­łam w lu­strze w swoje zie­lone oczy i au­to­ma­tycz­nie po­my­śla­łam o ja­sno­zie­lo­nym, peł­nym żaru i cze­goś zło­wiesz­czego spoj­rze­niu Ju­ha­niego. Zga­ni­łam sie­bie za to, że roz­my­ślam o nim. I za to, że w prze­szło­ści tak bar­dzo zło­ści­łam się z po­wodu rze­czy bez zna­cze­nia. Ju­hani miał ra­cję – nie ro­zu­mia­łam jego za­an­ga­żo­wa­nia w mu­zykę i dla­tego czu­łam się za­gro­żona przez stado fa­nek i ro­snącą po­pu­lar­ność ze­społu.

Wło­ży­łam so­czy­sto zie­lone spodnie o tak sze­ro­kich no­gaw­kach, że do złu­dze­nia przy­po­mi­nały długą spód­nicę, a na górę je­den z nie­wielu ele­men­tów gar­de­roby, które ku­pi­łam go­towe: swe­ter w nie­bie­sko-białe po­ziome pa­ski. Ob­ci­sła dzia­nina ład­nie pod­kre­ślała moje krą­gło­ści, ob­fite, ni­czym u Chri­stiny Hen­dricks. Wie­dzia­łam, że moje piersi i bio­dra w prak­tycz­nie każ­dej kre­acji przy­cią­gały uwagę.

– Do­sko­nale – szep­nę­łam pod no­sem.

Może pod­czas sa­mot­nego lun­chu, na który mia­łam za­miar się dziś wy­brać, po­dej­dzie do mnie ja­kiś miły Fran­cuz. Po wczo­raj­szym dniu nie mia­łam ochoty na bliż­sze kon­takty z Ju­ha­nim. Po na­szej sprzeczce za­mó­wił wódkę u Ju­lie, ciem­no­okiej ste­war­dessy tak flir­ciar­sko, że aż zro­biło mi się głu­pio. Ko­bieta za­śmie­wała się za­lot­nie z jego żar­ci­ków, a mnie brało na wy­mioty. Po wy­lą­do­wa­niu po­szli­śmy ode­brać ba­gaże z ta­śmy, ale kiedy w hali po­ja­wiła się nowa zna­joma Ju­ha­niego, oznaj­mił, że spo­tkamy się w ho­telu i opu­ścił lot­ni­sko w jej to­wa­rzy­stwie. Sama nie wie­dzia­łam, dla­czego przy­pra­wiło mnie to o taką roz­pacz, że po wej­ściu do po­koju się roz­pła­ka­łam. Jak­bym po­now­nie po­grą­żała się w nie­szczę­ściu. Mia­łam dość zmar­twień na gło­wie. Nie po­trze­bo­wa­łam na do­kładkę bólu serca zwią­za­nego z po­now­nym po­ja­wie­niem się Ju­ha­niego na mo­jej ścieżce z jego rock’n’rol­lo­wym sty­lem ży­cia, które te­raz, zgod­nie z tym, co po­wie­dział mi przed wy­jaz­dem, rze­czy­wi­ście obej­mo­wało zmie­nia­nie ko­biet jak rę­ka­wiczki. Nie wie­dzia­łam, co zro­bić ze swo­imi uczu­ciami, które w ja­kimś stop­niu uda­wało mi się tłu­mić. Ze smut­kiem przy­zna­łam przed sobą, że przez te cztery lata nie zmie­niły się ani tro­chę. Tym­cza­sem Ju­hani w ogóle do mnie nie tę­sk­nił. Wiele go­dzin pła­ka­łam w naj­pięk­niej­szych po­koju ho­te­lo­wym, w ja­kim kie­dy­kol­wiek miesz­ka­łam. Jak już tro­chę ochło­nę­łam, za­mó­wi­łam so­bie ka­napkę klu­bową z fryt­kami z se­rem na wierz­chu. Je­dze­nie spra­wiło, że po­czu­łam się dużo le­piej. Prze­ko­na­łam samą sie­bie, że Ju­hani, któ­rego zna­łam i wciąż ko­cha­łam, już nie ist­nieje, a od jego no­wego, roz­pust­nego wcie­le­nia chcia­łam jak naj­szyb­ciej się uwol­nić.

Żeby to zre­ali­zo­wać, mu­sia­łam za­ka­sać rę­kawy. Resztę wie­czoru spę­dzi­łam na go­oglo­wa­niu pa­ry­skich pchlich tar­gów i skle­pów z tka­ni­nami oraz szki­co­wa­niu pro­jek­tów, co prze­cią­gnęło się na trzy ko­lejne dni i dwie noce. Do­piero wtedy udało mi się za­snąć i o mały włos, a za­spa­ła­bym na śnia­da­nie. Na szczę­ście w re­stau­ra­cji nie na­tknę­łam się na Ju­ha­niego. Po śnia­da­niu wzię­łam z po­koju be­żową skó­rzaną torbę, którą sama zro­bi­łam, i wy­szłam na ko­ry­tarz. Przed windą roz­ło­ży­łam mapę i przyj­rza­łam się roz­kła­dowi me­tra, które świet­nie ko­mu­ni­ko­wało pra­wie każdą część mia­sta, ale trzeba było uwa­żać na prze­siadki. Nasz ho­tel znaj­do­wał się w po­bliżu sta­cji me­tra École Mi­li­ta­ire, rzut be­re­tem od wieży Eif­fla. Zje­cha­łam do re­cep­cji i wy­sia­dłam za­my­ślona. Scho­wa­łam mapę do to­rebki i zro­bi­łam kilka kro­ków, gdy wpa­dłam na ko­goś.

– Prze­pra­szam – bąk­nę­łam po an­giel­sku, uno­sząc wzrok.

Przede mną stał Ju­hani. Miał na so­bie czarny T-shirt Black Sab­bath i czarne dżinsy. Nic nie po­wie­dział, tylko przy­glą­dał mi się uważ­nie ze szcze­rym uśmie­chem. Od przy­pływu róż­nych emo­cji zro­biło mi się go­rąco i za­krę­ciło w gło­wie. Bez słowa pró­bo­wa­łam wy­mi­nąć męż­czy­znę, ale za­stą­pił mi drogę.

– Do­kąd idziesz?

– Do pracy – od­par­łam su­cho, pró­bu­jąc go wy­mi­nąć.

– Ale gdzie?

– Na pchli targ.

– Już je­stem wolny. Mógł­bym...

– Pew­nie przez całą noc by­łeś nie­źle za­jęty. Le­piej się zdrzem­nij – prze­rwa­łam mu.

Ju­hani uśmie­chał się z roz­le­ni­wie­niem. Mia­łam ochotę mu przy­ło­żyć za tę bez­czel­ność.

– Bar­dzo moż­liwe. Wra­cam z wy­wiadu ra­dio­wego, a ste­war­dessa po­le­ciała do mi­ło­ści swo­jego ży­cia.

– Ojej, ty nią nie je­steś? – rzu­ci­łam nie­win­nie, nie­spe­cjal­nie kry­jąc zło­śli­wość.

– Zu­peł­nie nie o to mi cho­dziło. – Ju­hani pu­ścił do mnie oko, po czym ziew­nął, po­cie­ra­jąc dło­nią kark. Wtedy na jego szyi za­uwa­ży­łam cienki ja­sno­brą­zowy rze­myk. Wy­dał mi się zna­jomy, więc się­gnę­łam do niego i wy­su­nę­łam go na wierzch. Wtedy zo­ba­czy­łam nie­wielki wi­sio­rek – bla­do­zie­lony, lekko chro­po­waty ame­tyst.

– Co ro­bisz? – spy­tał sen­nie Ju­hani.

Wpa­try­wa­łam się w ten pro­sty na­szyj­nik. Da­łam mu go w pre­zen­cie na na­szą piątą rocz­nicę. Ka­mień był prak­tycz­nie ko­loru oczu Ju­ha­niego. Po­dobno chro­nił no­szą­cego i wspie­rał trwa­nie w trzeź­wo­ści, a także sym­bo­li­zo­wał mi­łość. To był chyba naj­do­sko­nal­szy pre­zent, na jaki mo­głam so­bie po­zwo­lić dla mo­jego męż­czy­zny, ma­jąc tak ogra­ni­czone za­soby fi­nan­sowe. Gdy Pa­ra­site, pierw­szy ze­spół Ju­ha­niego, dużo kon­cer­to­wał, czę­sto się kłó­ci­li­śmy, bo Ju­hani pa­lił za dużo trawki. Mar­twił mnie ten jego spo­sób roz­ła­do­wy­wa­nia stresu. Ro­bi­łam mu wy­mówki. Te­raz spoj­rza­łam Ju­ha­niemu głę­boko w oczy, gdy skrę­po­wany cho­wał bi­żu­te­rię z po­wro­tem pod T-shirt.

– To po pro­stu ładny wi­sio­rek – rzu­cił obo­jęt­nie, ale wy­glą­dał na nieco wzbu­rzo­nego. Wło­żył ręce do kie­szeni i spoj­rzał gdzieś w bok.

Ktoś inny pew­nie dałby się na­brać na ten te­atrzyk, ale przez sześć lat związku do­brze go po­zna­łam. Ju­hani rzadko kła­mał, ale jak już to ro­bił, od razu dało się wy­czuć ściemę. Naj­czę­ściej wtedy wsu­wał dło­nie do kie­szeni i od­wra­cał wzrok. Tak było, gdy roz­trwo­nił całą pen­sję na drogą gi­tarę i póź­niej ob­sta­wał przy tym, że płatki śnia­da­niowe je na każdy po­si­łek, bo mu tak bar­dzo sma­kują. Nie naj­le­piej też po­szło mu, gdy za­pew­niła mnie, że nie­po­so­lony, ga­la­re­to­waty gu­lasz mo­jego au­tor­stwa był prze­pyszny. Taką też przy­jął po­stawę, kiedy po­szedł za­grać kon­cert, cho­ciaż nie czuł się do­brze. Za­dzi­wia­jące, bo w tym mo­men­cie do­tarło do mnie, że ni­gdy nie wi­dzia­łam u niego ta­kich ge­stów, kiedy py­ta­łam go o na­pa­lone fanki, które się krę­ciły wo­kół niego. Po­now­nie za­kłę­biły się we mnie mie­szane uczu­cia. Coś roz­bu­dziło we mnie na­dzieję, ale wo­la­ła­bym się nie łu­dzić, że mógłby coś do mnie czuć. Cho­ciaż mowa ciała zdra­dzała, że na­szyj­nik miał dla niego ja­kieś głęb­sze zna­cze­nie. To nie był tylko ładny wi­sio­rek. Czy po­win­nam do­cie­kać, co się za tym kryło? Czy mam na tyle od­wagi? Je­śli tak, to jak to zro­bić?

Wbi­łam wzrok w pod­łogę i grze­biąc w tor­bie za mapą me­tra, szybko ana­li­zo­wa­łam swoje opcje. Jedną drogą było po­zo­sta­wie­nie prze­szło­ści, gdzie jej miej­sce, za­ak­cep­to­wa­nie no­wego, roz­pust­nego Ju­ha­niego ta­kim, ja­kim był, i pa­trze­nie na chłodno, jak się roz­pija, zmie­nia­jąc co noc dziew­czynę. Inne po­dej­ście wy­ma­gało od­wagi. Mo­gła­bym zro­bić coś, że­by­śmy do sie­bie wró­cili. Tylko co by to miało być? Mia­łam wra­że­nie, że mózg mi się prze­pali od tego my­śle­nia. Za­wsze była opcja z nie­zo­bo­wią­zu­ją­cym, nie­sa­mo­wi­tym sek­sem, który Ju­hani za­pro­po­no­wał. Je­śli bę­dziemy ze sobą sy­piać, to bę­dziemy też mieli oka­zję do roz­mowy. Je­śli do­brze ro­ze­gram swoje karty, spra­wię, że ze­chce mnie na dłu­żej. Może na­wet do­sta­ła­bym ko­lejną szansę. Tak na­prawdę tę­sk­ni­łam za nim. Za nami. Całą sobą. Po­czu­łam to w mo­men­cie, w któ­rym usły­sza­łam głos Ju­ha­niego w słu­chawce parę dni temu. Kiedy po chwili za­mknę­łam to­rebkę i spoj­rza­łam przed sie­bie, wie­dzia­łam, co zro­bię. Zde­cy­do­wa­łam, że spró­buję. Nie mia­łam po­ję­cia, jak te cztery lata zmie­niły Ju­ha­niego, ale mu­sia­łam dzia­łać, żeby się tego do­wie­dzieć. Mia­łam trzy­dzie­ści pięć lat i Ju­hani nie był moim pierw­szym męż­czy­zną, ale tylko jego ko­cha­łam tak mocno. Gdy­by­śmy znowu się ze­szli, mu­siał­bym pójść na ustęp­stwa, co za­pewne by­łoby trudne, ale są­dzę, że warto było za­ry­zy­ko­wać.

Opa­no­wu­jąc sza­lone bi­cie serca, spoj­rza­łam w zmę­czone oczy Ju­ha­niego i ci­cho za­pro­po­no­wa­łam:

– Mo­żesz pójść ze mną. Je­śli na­ku­pię dużo rze­czy, bę­dzie miał kto je no­sić. Może uda mi się zna­leźć fajny ma­te­riał, który nie jest czarny. To nie jest twój ko­lor.

– Czę­sto to sły­szę. I w su­mie też to wi­dzę, ale ja­koś nie przy­wią­zuję do tego wagi – tłu­ma­czył się, kiedy wy­cho­dzi­li­śmy na ulicę.

– Czerń jest oczy­wi­sta. Na gale czy wy­wiady pra­sowe po­wi­nie­neś za­kła­dać coś w in­nym ko­lo­rze. Masz do­brą cerę, którą można pod­kre­ślić od­po­wied­nią ko­lo­ry­styką. Do­brze by­łoby ci w czymś tur­ku­so­wym, ło­so­sio­wym albo ko­nia­ko­wym. Wiesz prze­cież, że ko­biety uwa­żają cię za naj­go­ręt­szego ogiera na tej pla­ne­cie. Trzeba zmak­sy­ma­li­zo­wać efekt, żeby do­stały jesz­cze wię­cej. – W rze­czy­wi­sto­ści nie chcia­łam ni­czego mak­sy­ma­li­zo­wać. Wręcz prze­ciw­nie. Naj­chęt­niej prze­far­bo­wa­ła­bym Ju­ha­niemu włosy na ja­skra­wo­żółty ko­lor i ubrała go w wo­rek. Tyle że mu­sia­łam za­cho­wy­wać się pro­fe­sjo­nal­nie, a nie jak ko­bieta, która de­spe­racko knuła, jak znie­wo­lić swo­jego te­raz już by­łego chło­paka.

– Oczy­wi­ście, że o tym wiem. Kilka lat temu pe­wien bry­tyj­ski ma­ga­zyn na­pi­sał ostrze­gaw­czo, żeby żadna ko­bieta nie do­ty­kała mo­ich zdjęć, po­nie­waż mogą po­wo­do­wać opa­rze­nia. – Ju­hani zro­bił pauzę, po czym do­dał słod­kim gło­sem: – Za­sta­na­wiam się tylko, skąd ty to wiesz.

Na szczę­ście wła­śnie do­tar­li­śmy do zej­ścia do me­tra i mo­głam zła­pać się po­rę­czy scho­dów, bo ko­lana się pode mną lekko ugięły. „Po­win­nam była to prze­mil­czeć”, po­my­śla­łam. Wła­śnie zdra­dzi­łam że­nu­jący se­kret, do któ­rego nie chcia­łam się przy­zna­wać na­wet sama przed sobą. Przez te wszyst­kie lata, kiedy mia­łam prze­rwę od pracy albo nu­dzi­łam się wie­czo­rem, go­oglo­wa­łam Ju­ha­niego i czy­ta­łam ar­ty­kuły na jego te­mat. Bra­łam na­wet udział w idio­tycz­nych kon­kur­sach na naj­sek­sow­niej­szego so­li­stę roku, naj­lep­szego pio­sen­ka­rza i in­nych rów­nie płyt­kich qu­izach. Ale nie­cały rok temu moja sy­tu­acja za­wo­dowa wy­glą­dała tak kiep­sko, że nie mia­łam już czasu na prze­glą­da­nie stron roz­ryw­ko­wych, nie mó­wiąc o cza­so­pi­smach. Pod­ję­łam też świa­domy wy­si­łek, by prze­rwać ten nie­zdrowy stal­king, by nie pro­wo­ko­wać fan­ta­zji o Ju­ha­nim, które za­kłó­cały moje ży­cie ero­tyczne z Mikko.

„Cały wy­si­łek po­szedł na marne”, po­my­śla­łam z bez­na­dzieją, wpa­tru­jąc się w przy­stoj­nego męż­czy­znę, który szedł obok mnie. Miał lśniące brą­zowe włosy z ja­śniej­szymi, na­tu­ral­nymi pa­sem­kami, a ru­chy jego ciała były tak pro­wo­ku­jące, że od sa­mego pa­trze­nia sta­wały mi sutki. Mimo że bar­dzo go po­żą­da­łam, do­sko­nale wie­dzia­łam, że sam seks mi nie wy­star­czy. Pra­gnę­łam cze­goś bar­dziej zna­czą­cego.

– Trudno było igno­ro­wać szum, który wy­wo­ła­łeś w ta­blo­idach – skła­ma­łam gładko, czu­jąc ulgę, że przed nami są bramki ob­ro­towe, które choć na chwilę od­cią­gną uwagę Ju­ha­niego od tego te­matu.

Nie­stety, Ju­hani wzno­wił roz­mowę od razu, gdy zna­leź­li­śmy się na pe­ro­nie.

– Jaki szum? Ostat­nio pi­sano tylko o no­wej tra­sie po Sta­nach. I coś o ja­kiejś sta­ruszce, która rze­komo wy­czuła za­pach ma­ri­hu­any wy­do­by­wa­jący się z mo­jego miesz­ka­nia. Ko­bieta po­wie­działa, że sama ni­gdy nie pa­liła zioła, więc skąd mo­gła wie­dzieć, jak ono pach­nie? I tyle. Nie ko­ja­rzę, żeby po­now­nie się roz­pi­sy­wano na te­mat mo­jego sek­sa­pilu.

– Nie drocz się ze mną. Wiesz, co mam na my­śli – od­po­wie­dzia­łam sta­now­czo.

– Określ, co we­dług cie­bie jest naj­lep­szym kie­run­kiem przy bu­do­wa­niu no­wego wi­ze­runku ze­społu. Na­wet je­śli ma cho­dzić o mak­sy­ma­li­za­cję efektu ogiera – po­wie­dział Ju­hani, uśmie­cha­jąc się z prze­ką­sem i zręcz­nie od­cią­ga­jąc mnie na bok, bo w na­szą stronę nad­jeż­dżała grupka na­sto­lat­ków na de­sko­rol­kach.

Ta na­gła bli­skość jego sil­nego ciała roz­nie­ciła we mnie żar. Ju­hani za­wsze tak na mnie dzia­łał. Zu­peł­nie tra­ci­łam kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią i nie mo­głam ze­brać my­śli. Nie zwra­ca­łam uwagi na oto­cze­nie, więc od kiedy się zna­li­śmy, co rusz mu­siał od­cią­gać mnie na bok lub za­trzy­my­wać w miej­scu, że­bym nie we­szła w ja­kiś słup, ka­łużę czy ro­we­rzy­stę. Kiedy był w tra­sie, czę­sto przy­po­mi­nał mi, że­bym pa­trzyła przed sie­bie. Twier­dził, że jego mu­zyka jest już dość ciężka i nie po­trze­bo­wał swo­jemu sercu do­da­wać mroku, gdyby mi się coś stało. I fak­tycz­nie, po roz­sta­niu z Ju­ha­nim kilka razy wpa­dłam pod koła ro­weru, zde­rzy­łam się z lampą uliczną i o mały włos nie wpa­dłam pod au­to­bus.

Przez mo­ment sta­łam przy nim, wdy­cha­jąc przy­jemny za­pach jego per­fum. Wspo­mnie­nia te wzru­szyły mnie tak, że zwil­got­niały mi oczy. W ciele czu­łam miłe cie­pło i pod­nie­ce­nie. No tak, go­rący ogier. Ta­blo­idy nie kła­mały.

– Do­brze – szep­nę­łam, lekko drżą­cym gło­sem.

Od­su­nę­łam się od Ju­ha­niego na kilka kro­ków i spoj­rza­łam w kie­runku, z któ­rego miało nad­je­chać me­tro. Wie­dzia­łam, że się ru­mie­nię.

– W któ­rymś bru­kowcu na­pi­sali, że je­steś wielką oso­bo­wo­ścią o nie­sa­mo­wi­tym gło­sie i roz­bu­cha­nym ego, bo od­mó­wi­łeś wy­wiadu „Gu­ar­dia­nowi”. Po­dobno chcieli roz­ma­wiać o twoim po­dej­ściu do za­ży­wa­nia ma­ri­hu­any. Po­wie­dzia­łeś, że mo­żesz wy­po­wia­dać się o mu­zyce, ze­spole, a na­wet o swoim ży­ciu oso­bi­stym, ale o używ­kach nie masz za­miaru i że na­wet Ke­itha Ri­chardsa nie py­tano o jego uza­leż­nie­nie od he­ro­iny w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych. Wspo­mnieli też o tym, że je­steś świetny na wy­stę­pach na żywo i stwier­dzili, że skoro jako po­cząt­ku­jący so­li­sta od­rzu­ci­łeś pro­po­zy­cję „Gu­ar­diana” to mu­sisz mieć jaja i wiel­kiego… – Spoj­rza­łam na Ju­ha­niego wy­mow­nie, nie mo­gąc wy­po­wie­dzieć tego słowa.

Wtedy on uśmiech­nął się lu­bież­nie i przy­cią­gnął mnie do sie­bie. Za­parło mi dech w pier­siach, gdy ob­jął mnie w ta­necz­nym uści­sku, wsu­wa­jąc dłoń pod mój swe­ter. Mu­skał moją nagą skórę i ob­ra­cał nas w kółko po­śród pły­ną­cego tłumu prze­chod­niów.

– Nie czy­ta­łem tego ar­ty­kułu – szep­nął mi do ucha.

Wi­ro­wa­łam w jego ra­mio­nach, za­po­mi­na­jąc o gwar­nym pe­ro­nie i celu na­szej po­dróży. Ju­hani od­gar­nął mi włosy na bok i przy­tu­lił po­li­czek do mo­jej skroni.

– Asy­stentki ze­społu się tym zaj­mują, a na­stęp­nie stresz­czają nam ar­ty­kuły, od naj­bar­dziej sen­sow­nych do tych naj­głup­szych. Cza­sem sta­ram się za­pa­mię­tać, która ga­zeta co na­pi­sała, po­nie­waż nie­któ­rzy dzien­ni­ka­rze lu­bią na­wią­zy­wać do wcze­śniej­szych pu­bli­ka­cji. Wiele ga­zet po­wta­rzało, że od­mó­wi­łem wy­wiadu, i wy­my­ślało po­wody, ale o ile do­brze ko­ja­rzę, to sku­pili się przede wszyst­kim na po­pu­lar­no­ści THC i za­rzu­tach wo­bec mnie za po­sia­da­nie ma­ryśki. O Ke­icie Ri­chard­sie wspo­mi­na­łem w wy­wia­dzie dla „De­ci­bel”. Z ko­lei ko­men­tarz o nie­sa­mo­wi­tym gło­sie, wiel­kiej oso­bo­wo­ści i roz­bu­cha­nym ego po­cho­dzi z in­ter­ne­to­wego wy­da­nia Co­smo­po­li­tan, o ile się nie mylę. A tam, jak wiemy, chęt­nie po­dy­sku­tują o roz­mia­rze mo­jego ku­tasa.

Lekko za­chryp­nięty głos Ju­ha­niego wi­bro­wał na mo­jej skó­rze. Na­gle do­tarło do mnie, że mam pełną kon­trolę nad sy­tu­acją. Wtu­li­łam twarz w jego szyję i szep­nę­łam:

– Masz ra­cję.

– Na­prawdę prze­czy­ta­łaś wszyst­kie te ar­ty­kuły? – Ju­hani nie krył za­sko­cze­nia.

– Tak – przy­zna­łam.

Ju­hani po­wę­dro­wał pal­cami wy­żej wzdłuż mo­jego krę­go­słupa, po czym prze­su­nął dłoń do przodu i za­czął pie­ścić mój su­tek.

– A pa­mię­tasz ty­tuł tego wpisu z Co­smo­po­li­tan? Ja pa­mię­tam do­sko­nale, bo kum­ple nie da­wali mi spo­koju przez wiele ty­go­dni.

Nie po­win­nam pod­sy­cać ego Ju­ha­niego. Miał dość wy­gó­ro­wane mnie­ma­nie o so­bie i choć nie było nic złego w jego pew­no­ści sie­bie, to nie po­trze­bo­wał ko­lej­nych za­pew­nień o swo­jej wspa­nia­ło­ści.

Męż­czy­zna prze­su­nął dłoń z mo­jej piersi na kark i wplótł palce we włosy. Do­brze wie­dział, że to moja silna strefa ero­genna. Nikt oprócz niego o niej nie wie­dział. Jęk­nę­łam z przy­jem­no­ści, pod­da­jąc się jego zmy­sło­wemu do­ty­kowi. Serce za­biło mi moc­niej, a moja cipka za­ci­snęła się kilka razy.

– Za­łożę dziś do te­le­wi­zji, co­kol­wiek wy­bie­rzesz – mruk­nął Ju­hani.

By­łam tak oszo­ło­miona na­mięt­no­ścią, że kiedy de­li­kat­nie po­cią­gnął mnie za włosy na karku i przy­warł ustami do mo­ich, stra­ci­łam od­dech.

– Wielka oso­bo­wość, nie­sa­mo­wity głos, roz­bu­chane ego i ogromny… – wy­szep­ta­łam roz­ma­rzo­nym to­nem, spe­cjal­nie nie do­kań­cza­jąc zda­nia.

Ju­hani mocno przy­trzy­my­wała moją głowę, na­mięt­nie ca­łu­jąc mnie swo­imi cu­dow­nymi, mięk­kimi i cie­płymi ustami. Po chwili ode­rwał się ode mnie i ci­cho się ro­ze­śmiał.

– Nie­grzeczna dziew­czynka, która w se­kre­cie czyta ja­kieś bzdury w Co­smo o swoim by­łym chło­paku.

Z tego snu na ja­wie wy­rwał mnie krzyk, który roz­legł się w po­bliżu, a po chwili dwie roz­hi­ste­ry­zo­wane dziew­czyny i spe­szony chło­pak pod­bie­gli do nas. Od­su­nę­łam się od Ju­ha­niego, ro­biąc miej­sce fa­nom. Przy­glą­da­łam się scence jak z filmu: jedna z roz­anie­lo­nych dziew­czyn spy­tała Ju­ha­niego ła­maną an­gielsz­czy­zną, czy mo­głaby do­stać au­to­graf, a druga go­rącz­kowo grze­bała w swo­jej tor­bie, pew­nie szu­ka­jąc cze­goś do pi­sa­nia. Po chwili obie uśmie­chały się trium­fal­nie, po­da­jąc Ju­ha­niemu ja­kiś skra­wek pa­pieru i dłu­go­pis. Za­uwa­ży­łam, że prze­chod­nie róż­nie na to re­ago­wali – jedni byli zde­gu­sto­wani, inni roz­ba­wieni, a jesz­cze inni zdez­o­rien­to­wani. Tym­cza­sem Ju­hani za­cho­wy­wał się tak, jakby nie działo się nic nad­zwy­czaj­nego. Ga­wę­dził z trójką wiel­bi­cieli, uśmie­cha­jąc się do nich z godną po­dziwu szcze­ro­ścią.

– Dzię­kuję! My­ślę, że to jest nasz naj­lep­szy al­bum, jak do­tąd. Nie, je­stem tu pierw­szy raz. Nad nową płytą za­czniemy pra­co­wać krótko po po­wro­cie z trasy. Znasz tekst pio­senki Dy­ing Out Loud na pa­mięć? To su­per! – Pod­pi­sał skra­wek pa­pieru wrę­czony mu nie­śmiało przez szczu­płego chło­paka i na­wet nie mru­gnął, kiedy ko­lejna młoda ko­bieta po­de­szła do niego, ob­jęła ra­mie­niem i strze­liła so­bie z nim sel­fie, traj­ko­ta­jąc przy tym, że co­dzien­nie słu­cha naj­now­szego al­bumu THC.

Daw­niej, gdy Pa­ra­site zy­ski­wał na po­pu­lar­no­ści, czu­łam ogromną za­zdrość, jakby ich sława ude­rzała w moje po­czu­cie war­to­ści. Te­raz za to od­czu­wa­łam je­dy­nie coś, co mo­gła­bym na­zwać po­dzi­wem. Wie­dzia­łam, że THC od ja­kie­goś już czasu było bar­dzo po­pu­larne w ca­łej Eu­ro­pie, ale nie są­dzi­łam, że Ju­hani bę­dzie roz­po­zna­wany na uli­cach Pa­ryża. Męż­czy­zna rzu­cił mi ner­wowe spoj­rze­nie, po­dobne do tego, któ­rym ob­da­rzał mnie po kon­cer­tach, gdy ota­czały go grupki pisz­czą­cych fa­nek, a ja sta­łam z boku, oszo­ło­miona za­zdro­ścią. Ode­tchnę­łam głę­boko i opar­łam plecy o ścianę sta­cji.

Gdy Ju­hani na­dal pro­wa­dził roz­mowę z fa­nami, ja przy­glą­da­łam się czub­kom swo­ich czó­łe­nek i roz­my­śla­łam nad tym, czy próba od­zy­ska­nia go to do­bry po­mysł. Czy to uczu­cie za­zdro­ści mi­nie, czy już za­wsze będę czuła się gor­sza, gdy Ju­hani osią­gnie jesz­cze więk­szą sławę za oce­anem? Do­brze wie­dzia­łam, że to kwe­stia czasu, bo był sza­le­nie uta­len­to­wany i wy­trwały w dą­że­niu do celu. A to ozna­czało dłuż­sze trasy kon­cer­towe, wię­cej wy­wia­dów, se­sji fo­to­gra­ficz­nych, dłuż­sze go­dziny w stu­dio na­grań i ocean fa­nów i fa­nek. I co­raz mniej zwy­czaj­nego ży­cia. Nor­malne ży­cie jest przy­ziemne, a ktoś, kto staje się sławny, chce żyć po­śród gwiazd. Nie wie­dzia­łam, czy było dla mnie miej­sce na ta­kim nie­bo­skło­nie.

Pa­mię­tam, że na na­szej pierw­szej randce w parku To­ko­in­ranta Ju­hani za­cy­to­wał Emi­nema. Po­zna­li­śmy się wie­czór wcze­śniej w Li­dlu, gdzie ro­bi­łam za­kupy z przy­ja­ciółką. Za­sta­na­wia­ły­śmy się, czy do pizzy ku­pić też oliwki, kiedy moją uwagę zwró­cił chło­pak o nie­bie­skich wło­sach, który ukła­dał to­war na półce. Nie­zna­jomy spoj­rzał na mnie, naj­pierw z za­cie­ka­wie­niem, a po­tem nieco bar­dziej wy­mow­nie. Mimo że jego po­far­bo­wane włosy były kosz­mar­nie roz­czo­chrane, a wy­so­kie ciało prze­sad­nie szczu­płe, coś mnie urze­kło w jego ja­sno­zie­lo­nych oczach. Ju­hani pod­szedł do nas i wska­zu­jąc na słoik oli­wek w dłoni mo­jej przy­ja­ciółki, stwier­dził:

– Je­śli chce­cie ku­pić oliwki, to wy­bierz­cie coś lep­szego, za­miast tego po­czer­nia­łego ba­dzie­wia. To tro­chę tak, jak­by­ście za­pła­ciły kupę kasy za kon­cert Me­tal­liki, ale wy­lą­do­wały w ja­kimś ogródku piw­nym, gdzie do piwa przy­grywa co­ver band.

Żadna z nas nie zdą­żyła sko­men­to­wać jego słów, bo Ju­hani od razu za­py­tał mnie, czy je­stem wolna. Od­po­wie­dzia­łam, że nie, na co on za­żą­dał, że­bym rzu­ciła tego idiotę, który nie ko­cha mnie tak, jak na to za­słu­guję, i oznaj­mił, że tylko on bę­dzie mnie ko­chał jak trzeba. Ro­ze­śmia­łam się, ale przy­sta­łam na spo­tka­nie na na­stępny dzień. Nie mo­głam się do­cze­kać tej randki. Ma­rzy­łam o po­ca­łunku z nie­bie­sko­wło­sym chło­pa­kiem od pierw­szej chwili, kiedy go zo­ba­czy­łam. Spa­ce­ro­wa­li­śmy po parku, roz­ma­wia­jąc i żar­tu­jąc, aż w końcu zdo­by­łam się na to, żeby po­ca­ło­wać go po raz pierw­szy. Naj­wy­raź­niej uza­leż­ni­łam się od niego na resztę ży­cia.

– Prze­pra­szam, że za­jęło to tyle czasu. Zda­rza się to co­raz czę­ściej. Wsia­damy?

Ock­nę­łam się ze wspo­mnień i po­pa­trzy­łam na Ju­ha­niego. Przy­glą­dał mi się ba­daw­czo, ale wy­raz jego twa­rzy zdra­dzał, że prze­pro­siny uwa­żał za za­koń­czone. W za­sa­dzie nie miał za co prze­pra­szać. Prze­cież fani byli klien­tami THC i człon­ko­wie ze­społu, w tym Ju­hani, mu­sieli oka­zy­wać im za­in­te­re­so­wa­nie i sza­cu­nek.

Przy­szło mi do głowy, że młody Ju­hani miał ra­cję – ża­den męż­czy­zna ni­gdy nie po­ko­cha mnie tak jak on. Chyba dla­tego nie po­tra­fi­łam się otrzą­snąć po jego stra­cie.

– Tak, ja­sne – od­po­wie­dzia­łam słabo i od­su­nę­łam się od ściany.

Ju­hani uśmiech­nął się do mnie, lekko marsz­cząc czoło. Wie­dzia­łam, że się za­sta­na­wiał, czy ma­sko­wa­łam iry­ta­cję, czy fak­tycz­nie by­łam opa­no­wana.

Gdy­bym tylko po­now­nie mo­gła się zbli­żyć do Ju­ha­niego, gdyby ten ame­tyst na jego szyi na­prawdę wciąż coś zna­czył, gdyby Ju­ha­niemu wciąż choć tro­chę na mnie za­le­żało… Wiele bym dała za to, żeby wszyst­kie te „gdyby” znik­nęły, a ja do­stała ko­lejną szansę, żeby go ko­chać. Tym ra­zem wy­ko­rzy­sta­ła­bym ją jak na­leży i zwra­ca­ła­bym uwagę tylko na to, co ważne. Ważne dla niego, czyli THC.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki