Bezwstydna - Lilith - ebook + audiobook

Bezwstydna ebook i audiobook

Lilith

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Romantyczna i pełna pasji opowieść o ranach z przeszłości, pragnieniu nowych doświadczeń i odkrywania siebie.

Maria dorastała w konserwatywnej wspólnocie religijnej i chociaż już od dawna do niej nie należy, nadal nie uprawiała seksu. Przyjaciółka dziewczyny namawia ją na dwutygodniowy wakacyjny wypad do Tunezji, twierdząc, że egzotyka południa uwolni Marię od wszelkich zahamowań. Tuż przed wylotem przyjaciółka ulega niegroźnemu wypadkowi, jednak z tego powodu nie może jechać. Maria – zazwyczaj bardzo ostrożna i rozważna – pod wpływem impulsu decyduje się na samotną wycieczkę. Na lotnisku dziewczyna wpada na mężczyznę, którego zna z młodzieńczych lat. Tuomas wielokrotnie kpił z nastoletniej Marii i jej przynależności do wspólnoty. Kiedy okazuje się, że Tuomas mieszka w tym samym hotelu co Maria, kobieta jest całkowicie zdezorientowana. Chciałaby trzymać się jak najdalej od swojego dawnego prześmiewcy, ale jednocześnie Tuomas wzbudza w niej dzikie i niepohamowane żądze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 217

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 3 min

Oceny
4,0 (56 ocen)
24
18
7
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aneczkaw1986

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąca! Nie można się oderwać od lektury!
00
Kamilap1984

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajnie spędzony czas. polecam
00
Ewulek30

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąca 😍
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Hy­my­tyttö

Prze­kład: Erica Joy

Co­py­ri­ght © Li­lith, 2024

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Anna No­wak

Ko­rekta: Mag­da­lena Mie­rze­jew­ska

ISBN 978-91-8034-380-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Mój oj­ciec czę­sto po­wta­rzał, że je­stem bun­tow­niczką. Pa­mię­tam, że na­zy­wał mnie tak na­wet wtedy, gdy nie bar­dzo ro­zu­mia­łam zna­cze­nia tego słowa. Być może miał na my­śli to, że cią­gle py­ta­łam ro­dzi­ców, dla­czego nie mamy te­le­wi­zora ani kom­pu­tera, dla­czego za­równo moja matka, jak i każda inna ko­bieta w na­szej naj­bliż­szej ro­dzi­nie się nie ma­lują, czy też dla­czego nie mogę grać w ko­szy­kówkę, mimo że by­łam w tym na­prawdę do­bra. Za­wsze do­sta­wa­łam tę samą od­po­wiedź: że nie pa­suje to do wy­zna­wa­nych przez nas war­to­ści.

W li­ceum na­uczy­łam się trzy­mać ję­zyk za zę­bami, choć we mnie bu­zo­wało. Z prze­ra­że­niem pa­trzy­łam, jak moja matka za­cho­dzi w ko­lejne ry­zy­kowne ciąże. Zło­ściło mnie to, że ko­biety na okrą­gło mu­szą ro­dzić, na­ra­żać przy tym wła­sne zdro­wie. Czy na­kazy za­warte w księ­dze sprzed dwóch ty­sięcy lat na­prawdę są dziś ak­tu­alne? Czy Słowo nie zo­stało spi­sane w kon­tek­ście kul­tu­ro­wym ów­cze­snego spo­łe­czeń­stwa? Jaki sens miało ce­le­bro­wa­nie tra­dy­cji, które w ża­den spo­sób nie wy­ni­kały z Bi­blii? Co­raz mniej ro­zu­mia­łam sens za­kazu oglą­da­nia te­le­wi­zji, kiedy wszy­scy mieli do­stęp do tre­ści o dużo bar­dziej wąt­pli­wej ja­ko­ści w in­ter­ne­cie. I czemu nie wolno było pić al­ko­holu na­wet w umiar­ko­wa­nych ilo­ściach, skoro pa­le­nie ty­to­niu było do­zwo­lone?

Póź­niej do­tarło do mnie, że wła­śnie wtedy za­czę­łam od­da­lać się od ide­olo­gii mo­jej wspól­noty re­li­gij­nej. Po­ta­jem­nie słu­cha­łam popu i rocka. Wy­my­ka­łam się do domu mo­jej ate­istycz­nej przy­ja­ciółki, żeby oglą­dać filmy na DVD lub te­le­wi­zję. Za­wsze pa­trzy­łam z po­dzi­wem na ubra­nia Laury, która no­siła ko­lo­rowe krót­kie spód­niczki i od­sła­nia­jące ra­miona bluzki.

Do tego Laura miała fa­ceta, kilka lat star­szego od nas. Na­zy­wał się Tu­omas i nie­kiedy przy­cho­dził do niej w tym sa­mym cza­sie co ja. Nie za­li­czał się do naj­przy­stoj­niej­szych chło­pa­ków w na­szej szkole. Jego ciem­no­blond włosy za­wsze były w nie­ła­dzie. Miał krzywy nos, za długi i za duży do jego szczu­płej twa­rzy, zie­lone oczy, zbyt głę­boko osa­dzone, i wą­skie usta za­wsze wy­krzy­wia­jące się w lekko kpią­cym uśmie­chu. To­wa­rzy­szyła mu za to cha­ry­zma­tyczna aura nie­grzecz­nego chłopca, która in­try­go­wała więk­szość dziew­cząt w szkole, przez co Laura była cią­gle za­zdro­sna, cho­ciaż zu­peł­nie tego nie ro­zu­mia­łam.

Za­ko­chani czę­sto i bez za­że­no­wa­nia ob­ści­ski­wali się i ca­ło­wali przy mnie. Do­sko­nale pa­mię­tam, jak się czu­łam, kiedy po raz pierw­szy pa­trzy­łam na piesz­czącą się parę. Ob­lał mnie wtedy ru­mie­niec wstydu i z za­kło­po­ta­nia ści­snęło mnie w żo­łądku. Ogól­nie po­czu­łam się wtedy dziw­nie nie­swojo. W mo­jej spo­łecz­no­ści nie po­pie­rało się tego typu zbli­żeń na­wet u za­rę­czo­nych par. Tym­cza­sem ja w wieku czter­na­stu lat sie­dzia­łam i przy­glą­da­łam się, jak rów­no­latka od­daje się na­mięt­nym po­ca­łun­kom w ob­ję­ciach swo­jego chło­paka.

Pa­mię­tam, że wtedy Tu­omas za­uwa­żył moje zmie­sza­nie.

– Chyba mu­simy się kon­tro­lo­wać. Świę­toszka się za­wsty­dziła.

Spą­so­wia­łam jesz­cze bar­dziej. Prze­zy­wali mnie tak w szkole pod­sta­wo­wej, a po­nie­waż sio­stra Tu­omasa była w tym sa­mym wieku co ja, on oczy­wi­ście wie­dział o tym. Mia­łam wra­że­nie, że Tu­omas ca­łym sobą nie­na­wi­dzi na­szej wspól­noty re­li­gij­nej, bo za każ­dym ra­zem, gdy się wi­dzie­li­śmy, czu­łam bi­jącą od niego nie­chęć.

Mu­szę jed­nak przy­znać, że aku­rat w ustach Tu­omasa to prze­zwi­sko brzmiało sym­pa­tycz­nie. Laura za­chi­cho­tała i klep­nęła chło­paka w ra­mię.

– Nie bądź dra­niem. To nie wina Ma­rii – po­wie­działa. Naj­czę­ściej po tym, jak go skar­ciła, Tu­omas zo­sta­wiał mnie w spo­koju.

Tyle że te upo­ka­rza­jące, ob­raź­liwe i nie­słuszne ko­men­ta­rze i tak długo po­tem krą­żyły w mo­ich my­ślach.

Święta Ma­ria.

Dzie­wica.

Jak tam twoje strefy ero­genne? Zaj­mu­jesz się nimi w ogóle?

My­ślisz, że ob­cią­ga­nie to grzech?

Gdzie w Bi­blii po­ja­wia się za­kaz spo­ży­wa­nia al­ko­holu?

Czy masz po­żą­dliwe my­śli, kiedy wi­dzisz, jak się ca­łu­jemy?

Nie zno­si­łam jego py­tań. Tym bar­dziej że za­sta­na­wia­łam się nad tym sa­mym.

Oczy­wi­ście Tu­omas nie miał po­ję­cia o moim we­wnętrz­nym roz­dar­ciu, z bie­giem czasu się po­głę­bia­ją­cym. Ko­cha­łam swoją ro­dzinę i przy­ja­ciół ze spo­łecz­no­ści, ale u progu do­ro­sło­ści od­kry­łam, że nie po dro­dze mi z za­ło­że­niami wiary i ide­olo­gią, w któ­rych zo­sta­łam wy­cho­wana. Co­raz czę­ściej się bun­to­wa­łam, zwłasz­cza wo­bec ojca. Zda­rzyło mi się na­wet kilka razy uciec z Laurą do mia­sta. Re­be­lia trwała jed­nak krótko. Nie zna­łam zbyt do­brze przy­ja­ciół Laury ani nie czu­łam się ak­cep­to­wana w ich gru­pie. Dla­tego su­mien­nie no­si­łam się na biało, nie ma­lo­wa­łam się, nie prze­kli­na­łam ani nie pi­łam, cho­dzi­łam na na­bo­żeń­stwa i zgro­ma­dze­nia spo­łecz­no­ści, tak jak wcze­śniej. Nie wie­dzia­łam, jak ina­czej po­stę­po­wać.

Jed­no­cze­śnie ba­daw­czo przy­glą­da­łam się temu, co w na­szym śro­do­wi­sku uwa­żane było za grzeszne. Wsty­dzi­łam się tego, że na­sze zgro­ma­dze­nie po­tę­piało róż­no­rod­ność, na przy­kład mniej­szo­ści sek­su­alne, pod­czas gdy sam Je­zus na­uczał o mi­ło­ści do każ­dego bliź­niego. Nie mo­głam po­jąć, że w tych cza­sach na­dal się lek­ce­waży ko­biety, spro­wa­dza­jąc je, jak twier­dził Tu­omas, do roli ma­szyn re­pro­duk­cyj­nych. Nie­na­wi­dzi­łam we­wnętrz­nej dys­cy­pliny pa­nu­ją­cej w na­szej gru­pie, która rze­komo miała utrzy­my­wać lu­dzi w czy­stej wie­rze. Moim zda­niem jej je­dy­nym ce­lem było unie­moż­li­wie­nie im po­sze­rze­nia świa­to­po­glądu.

Skoń­czy­łam li­ceum z wy­róż­nie­niem i choć de­cy­zję o opusz­cze­niu na­szej spo­łecz­no­ści pod­ję­łam dużo wcze­śniej, jesz­cze nie mo­głam się do tego gło­śno przy­znać. Oczy­wi­ście moi ro­dzice ni­czego nie po­dej­rze­wali. Zwłasz­cza że zło­ży­łam po­da­nie i do­sta­łam się na wy­dział teo­lo­giczny. Nie mia­łam jed­nak za­miaru w ża­den spo­sób wią­zać się z Ko­ścio­łem. Chcia­łam po pro­stu uczyć się o re­li­giach, po­znać ich hi­sto­rie i zro­zu­mieć ich te­raź­niej­szość, a tym sa­mym ludz­kość. Mia­łam na­dzieję, że dzięki temu któ­re­goś dnia zdo­łam do­ko­nać prze­ło­mo­wych zmian jako na­uko­wiec.

Kiedy by­łam z dala od ro­dziny, ży­cie stało się ła­twiej­sze. Przed roz­po­czę­ciem dru­giego roku stu­diów w końcu po­wie­dzia­łem ma­mie i star­szej sio­strze, że zo­sta­wiam spo­łecz­ność. Matka się roz­pła­kała, a sio­stra lekko za­wsty­dziła, bo aku­rat spo­dzie­wała się dru­giego dziecka. Gdy oj­ciec się do­wie­dział o mo­jej de­cy­zji, był tak wście­kły, że nie od­zy­wał się do mnie przez kilka mie­sięcy. I cho­ciaż moje re­la­cje z nim ni­gdy nie wró­ciły do normy, od­czu­wa­łam ogromną ulgę.

Wy­obra­ża­łam so­bie, że ten wielki krok nie­sa­mo­wi­cie zmieni moje ży­cie, ale tak się nie stało. Moje dni wy­peł­niała głów­nie na­uka. Od czasu do czasu wy­cho­dzi­łam ze zna­jo­mymi do pu­bów i na im­prezy i wy­pi­ja­łam naj­wy­żej kilka piw czy kie­lisz­ków wina. Zde­cy­do­wa­nie jed­nak nie mia­łam ochoty na bez­sen­sowne przy­gody na jedną noc, zda­rza­jące się wielu moim ko­le­żan­kom ze stu­diów. Mia­łam za to na­dzieję, że pew­nego dnia spo­tkam męż­czy­znę, który bę­dzie za­in­te­re­so­wany mną, a ja nim do tego stop­nia, że ze­chcemy ra­zem zbu­do­wać zwią­zek.

Tyle że taki męż­czy­zna jesz­cze się nie po­ja­wił na mo­jej dro­dze. Tak więc w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat i tuż przed ukoń­cze­niem stu­diów by­łam nie­za­mężna, a co waż­niej­sze, na­dal by­łam dzie­wicą. Moje przy­ja­ciółki Lena i Do­ris, obie za­go­rzałe fe­mi­nistki i teo­lożki, od dawna pró­bo­wały zmo­ty­wo­wać mnie do prze­spa­nia się z kimś.

– To nie musi być cza­ru­jący książę! Na im­pre­zie uśmie­chasz się ład­nie do upa­trzo­nej ofiary, wy­pi­jasz kilka kie­lisz­ków wina na od­wagę i żeby zła­go­dzić ból, i puf, ko­niec te­matu. Już po bło­nie dzie­wi­czej – do­pin­go­wała mnie Do­ris, kiedy by­ły­śmy tuż po dwu­dzie­stce.

Ba­wił nas ten nie­zbyt ro­man­tyczny plan, ale w końcu prze­stało mi być do śmie­chu. Nie że­bym nie pró­bo­wała. Ku­pi­łam na­wet pi­gułki i tyle czy­ta­łam o sek­sie, że spo­koj­nie mo­gła­bym na­pi­sać pracę dy­plo­mową na ten te­mat. Na­wet za­czę­łam no­sić bar­dziej ob­ci­słe dżinsy i T-shirty, pod­kre­śla­jące moje krą­głe bio­dra i piersi. Wi­dzia­łam, że męż­czyźni z za­in­te­re­so­wa­niem wo­dzą za mną oczami, jed­nak za każ­dym ra­zem, gdy któ­ryś się do mnie zbli­żał, tchó­rzy­łam. Fa­cet oka­zy­wał się zbyt pi­jany, za ni­ski, za chudy, za gruby, zbyt na­pa­lony, zbyt wy­mu­skany albo zbyt sfla­czały. Do­ris ni­gdy nie po­do­bały się moje wy­mówki.

– Po­trze­bu­jesz je­dy­nie ku­tasa, który cię wy­pełni. I tyle – oznaj­miła oschle.

Oczy­wi­ście to była prawda, ale mia­łam wra­że­nie, że gdzieś w moim mó­zgu za­gnieź­dziło się fa­talne prze­ko­na­nie wpo­jone w prze­szło­ści, nie­po­zwa­la­jące mi bez­tro­sko od­dać dzie­wic­twa pierw­szemu lep­szemu.

Aż pew­nego dnia Lena za­pro­po­no­wała, że­by­śmy ra­zem po­je­chały do Tu­ne­zji. Wcze­śniej była w Egip­cie i na za­chętę opo­wie­działa mi o gwiaź­dzi­stym nie­bie nad pu­sty­nią, za­tło­czo­nych ba­za­rach i kul­tu­rze tar­go­wa­nia się. Roz­wo­dziła się także nad sta­ro­żyt­nymi za­byt­kami, a na ko­niec rzu­ciła:

– Ho­tele są pełne za­gra­nicz­nych tu­ry­stów, któ­rzy chęt­nie czę­stują al­ko­ho­lem. Może pod wpły­wem ma­gii tego miej­sca w końcu się uwol­nisz od…

– Czy tam nie jest tro­chę nie­bez­pieczne dla sa­mot­nych ko­biet? – za­wa­ha­łam się. Nie wy­jeż­dża­łam za gra­nicę da­lej niż do Es­to­nii czy Szwe­cji.

– Nie, je­śli bę­dziemy prze­strze­gać pew­nych za­sad. Na przy­kład bę­dziemy ubie­rać się skrom­nie, co dla cie­bie nie bę­dzie no­wo­ścią – wy­ja­śniła spo­koj­nie Lena, po czym do­dała: – Na wy­cieczki fa­kul­ta­tywne za­wsze jeź­dzimy z grupą. A warto zo­ba­czyć pu­sty­nię, am­fi­te­atr Al-Dżamm, uro­kliwe mia­steczko Sidi Bou Said i oczy­wi­ście Tu­nis.

Skru­pu­lat­nie od­kła­da­łam wszyst­kie pie­nią­dze, które za­ra­bia­łam w wa­ka­cje, choć tak na­prawdę nie mia­łam spre­cy­zo­wa­nego celu. Po­czu­łam przy­pływ uśpio­nej zło­ści. Po co mi ta po­duszka fi­nan­sowa? Wio­dłam wstrze­mięź­liwy tryb ży­cia i prak­tycz­nie na nic nie wy­da­wa­łam. Te­raz nada­rzała się oka­zja, że­bym po raz pierw­szy za­fun­do­wała so­bie odro­binę przy­jem­no­ści. Dla­tego po chwili na­my­słu zgo­dzi­łam się na dwu­ty­go­dniowy wy­jazd do Tu­ne­zji w maju.

Sie­dzia­łam na lot­ni­sku w Hel­sin­kach przy bramce nu­mer dwa­dzie­ścia sześć. W dło­niach ści­ska­łam pasz­port, jakby była to naj­cen­niej­sza rzecz na świe­cie. Trzę­sły mi się ręce, a serce wa­liło jak osza­lałe. Nie mo­głam się uspo­koić. Prze­cież wszystko bę­dzie do­brze. Prze­czy­ta­łam każdy do­stępny prze­wod­nik i kilka ksią­żek o Tu­ne­zji. Upew­ni­łam się, że ho­tel, w któ­rym mia­ły­śmy miesz­kać, ma wy­soki stan­dard i czę­sto jest re­zer­wo­wany dla eks­klu­zyw­nych wy­cie­czek gru­po­wych. Moje zde­ner­wo­wa­nie wy­ni­kało z tego, że w po­dróż mu­sia­łam wy­brać się sama, bo na trzy dni przed wy­lo­tem Lena spa­dła z ko­nia i zła­mała rękę. Jazda konna to jej hobby, ale cho­lerne zwie­rzę, które praw­do­po­dob­nie wy­stra­szyło się psz­czoły, po­krzy­żo­wało nam plany. Mia­łam wy­ku­pione ubez­pie­cze­nie po­kry­wa­jące re­zy­gna­cję z wy­jazdu, ale tak długo się przy­go­to­wy­wa­łam do tych wa­ka­cji, że po na­my­śle zde­cy­do­wa­łam się po­je­chać w po­je­dynkę.

Moi ro­dzice bar­dzo się zde­ner­wo­wali na wieść o mo­ich pla­nach, a ro­dzeń­stwo wręcz bła­gało mnie, abym nie je­chała. Nie da­łam się jed­nak ich na­mo­wom i oto je­stem na progu przy­gody. Na drogę wy­pra­so­wa­łam cien­kie i zwiewne ja­sno­nie­bie­skie lniane spodnie, do któ­rych za­ło­ży­łam ko­szulkę w tym sa­mym ko­lo­rze z dość głę­bo­kim de­kol­tem. Do pod­ręcz­nej torby wsa­dzi­łam cienką nie­bie­sko­zie­loną apaszkę, żeby w ra­zie ko­niecz­no­ści za­kryć ru­do­blond włosy lub prze­wią­zać ją na szyi, choć Lena twier­dziła, że nie bę­dzie ta­kiej po­trzeby. Spoj­rza­łam na ze­ga­rek i wes­tchnę­łam. Zo­stało dwa­dzie­ścia mi­nut do wej­ścia na po­kład. Od dwóch go­dzin sie­dzia­łam w hali od­lo­tów, ale lot­ni­skowe sklepy mnie nie in­te­re­so­wały, bo prze­cież dość już wy­da­łam na po­dróż i nowe ubra­nia. Na­gle za­uwa­ży­łam ja­kiś ruch przed sobą. Au­to­ma­tycz­nie pod­nio­słam wzrok. W rzę­dzie ła­wek na wprost mnie stał wy­soki męż­czy­zna. Nie wi­dzia­łam do­brze jego twa­rzy, bo po­chy­lał głowę, szpe­ra­jąc w kie­sze­niach. Zwró­ci­łam uwagę na jego lekko opa­loną skórę, mimo że był do­piero maj. Wy­glą­dał jak czło­wiek, który spę­dzał dużo czasu na świe­żym po­wie­trzu. Męż­czy­zna miał ciem­no­blond włosy ścięte tak krótko, jak ro­bią to w woj­sku, i smu­kłą syl­we­tkę, ale nie był chu­der­la­kiem. Z nie­ty­po­wym dla sie­bie za­in­te­re­so­wa­niem przy­glą­da­łam się jego umię­śnio­nym ra­mio­nom. Pod ich mu­śniętą słoń­cem skórą wy­raź­nie ry­so­wały się żyły. Z za­in­te­re­so­wa­niem pa­trzy­łam też na jego sze­ro­kie barki pod ob­ci­słym T-shir­tem. Za­schło mi w ustach tak, że mu­sia­łam prze­łknąć ślinę. Męż­czy­zna nie miał ty­po­wej bu­dowy kul­tu­ry­sty, ale z pew­no­ścią był w na­prawdę do­brej for­mie. W dole brzu­cha po­czu­łam dziwne mro­wie­nie. Ści­snę­łam uda, czu­jąc na­ra­sta­jące i nie­znane mi do­tąd cie­pło mię­dzy no­gami. Za­ru­mie­ni­łam się ze wstydu. Snu­cie go­rą­cych fan­ta­zji i do­zna­wa­nie pod­niety we wła­snym łóżku to jedno, ale tak zwie­rzęca re­ak­cja na rze­czy­wi­stą osobę to zu­peł­nie inna sprawa. Było to dla mnie cał­ko­wi­cie nowe do­świad­cze­nie. Po­my­śla­łam wtedy, że prze­cież nie ma w tym nic złego i że po­win­nam się ucie­szyć, że za­znaję tych wra­żeń. W końcu je­stem zdrową i młodą ko­bietą. Moje re­ak­cje są zu­peł­nie na­tu­ralne. Mogę na­wet uczy­nić tego męż­czy­znę obiek­tem swo­ich fan­ta­zji, kiedy będę się na­stęp­nym ra­zem ma­stur­bo­wała. Na tę myśl za­ru­mie­ni­łam się jesz­cze bar­dziej, co prze­kształ­ciło się w nie­po­ko­jący dys­kom­fort. Chcia­łam od­wró­cić wzrok, ale kiedy nie­zna­jomy w końcu usiadł na­prze­ciwko mnie, nie mo­głam się po­wstrzy­mać i naj­dy­skret­niej, jak po­tra­fi­łam, spoj­rza­łam na jego twarz. Kiedy to zro­bi­łam, prze­szył mnie dreszcz i serce za­biło moc­niej. Roz­po­zna­łam ten duży, cha­rak­te­ry­stycz­nie wy­datny nos, usta o cien­kich war­gach, przez które spra­wiał wra­że­nie okrut­nika. Tu­omas Va­ara. Choć przez te lata ja­koś szcze­gól­nie nie wy­przy­stoj­niał, to li­nia jego szczęki bar­dziej się za­ry­so­wała, a ko­ści po­licz­kowe uwy­dat­niły. Kiedy usiadł i wy­pro­sto­wał się, za­uwa­ży­łam kilka par ko­bie­cych oczu spo­glą­da­ją­cych z za­cie­ka­wie­niem w jego kie­runku. Nie wiem, czy coś szcze­gól­nego zwró­ciło jego uwagę, że pod­niósł wzrok, bo na­gle zo­rien­to­wa­łam się, że pa­trzy na mnie swo­imi zie­lo­nymi oczami, które ostatni raz wi­dzia­łam w pierw­szej kla­sie li­ceum. Zdra­dza­jąc za­sko­cze­nie, Tu­omas uniósł lekko brwi, a na­stęp­nie uśmiech­nął się nieco po­wścią­gli­wie. Czu­łam, że wo­dzi spoj­rze­niem po moim i tak już mocno roz­pa­lo­nym ciele. Od­ru­chowo się spię­łam, szy­ku­jąc na nie­przy­jemny ko­men­tarz.

– Świę­toszka – po­wie­dział Tu­omas ła­god­nie.

– Wo­la­ła­bym jed­nak Ma­ria Niemi – wy­pa­li­łam ostrzej, niż za­mie­rza­łam.

Męż­czy­zna w od­po­wie­dzi uśmiech­nął się sze­roko.

– Wi­dzę, że wy­ro­sły ci pa­zurki – stwier­dził. – Naj­wyż­sza pora. Ale nie po­ma­lo­wa­łaś ich. Pew­nie w oba­wie przed po­peł­nie­niem grze­chu – do­dał, pa­trząc na moje dło­nie.

– Z tego, co wiem, w Fin­lan­dii pa­nuje wol­ność wy­zna­nia – od­pa­ro­wa­łam, a w gło­wie rzu­ca­łam wszyst­kie naj­gor­sze obe­lgi pod ad­re­sem Tu­omasa. – Uwa­żasz, że obo­wią­zek ko­biety to na­kła­da­nie ma­ki­jażu i ma­lo­wa­nie pa­znokci? Sły­sza­łeś kie­dyś o rów­no­upraw­nie­niu? – do­da­łam.

Tu­omas wstrzy­mał po­wie­trze, ale czu­łam, że chciał ja­koś za­re­ago­wać na moje słowa. Roz­my­ślił się jed­nak i nic nie po­wie­dział. Być może dla­tego, że kilka cie­kaw­skich po­dróż­nych od­wró­ciło głowy w na­szą stronę i pod­słu­chi­wało tę kum­pel­ską, choć zde­cy­do­wa­nie nie­przy­ja­zną wy­mianę zdań. Spu­ści­łam wzrok, by już dłu­żej nie pa­trzeć na daw­nego ko­legę, a do tego czu­łam, że na­dal się ru­mie­nię. Mia­łam na­dzieję, że Tu­omas spę­dza wa­ka­cje na dru­gim końcu Tu­ne­zji. Mi­nuty do wej­ścia na po­kład sa­mo­lotu zda­wały się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność, a mnie nie opusz­czało uczu­cie dys­kom­fortu, bo wy­da­wało mi się, że Tu­omas na­dal lu­struje mnie od stóp do głów. Nie mia­łam ochoty na nowo na­wią­zy­wać z nim kon­taktu wzro­ko­wego. W tej chwili by­łam bar­dziej niż na co dzień świa­doma swo­ich stu sie­dem­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu, lnia­nej ko­szulki de­li­kat­nie pod­kre­śla­ją­cej moje kształty i sub­tel­nego ma­ki­jażu. Po­ża­ło­wa­łam, że spię­łam włosy w ku­cyk, bo w ten spo­sób ni­czym nie mo­głam za­kryć ru­mieńca, który oprócz twa­rzy zdo­bił moją szyję i de­kolt. Kiedy w końcu za­po­wie­dziano otwar­cie bramki, ze­rwa­łam się z krze­sła i pra­wie po­bie­głam do kon­tu­aru, jakby się gdzieś pa­liło. Dzięki temu by­łam jedną z pierw­szych osób wcho­dzą­cych na po­kład sa­mo­lotu. Gdy usia­dłam na swoim miej­scu, ode­tchnę­łam z ulgą. Kiedy wszy­scy pa­sa­że­ro­wie po­zaj­mo­wali swoje sie­dze­nia, zwró­ci­łam uwagę, że po­łowa z nich po­zo­stała wolna. Stwier­dzi­łam, że przy­czyną ma­łej fre­kwen­cji są pew­nie upały pa­nu­jące te­raz w Tu­ne­zji i nie­po­koje spo­łeczne zwią­zane z Arab­ską Wio­sną.

Tu­omas mi­nął mnie i przy­sta­nął kilka rzę­dów da­lej, gdzie sie­działa już para w śred­nim wieku. Mój dawny ko­lega z li­ceum przez chwilę stał za­pa­trzony na swoje miej­sce, po czym od­wró­cił głowę w moją stronę. Za­mar­łam, sły­sząc, jak mówi do tam­tej dwójki:

– Wy­gląda na to, że tam da­lej też jest miej­sce. – Po­tem pod­szedł do mnie i bar­dziej oznaj­mił, niż spy­tał: – Przy­siądę się, okej?

– Po co? Chcesz po­dy­sku­to­wać o Bi­blii czy mi po­do­ku­czać? Nie, dzię­kuję – wy­strze­li­łam ostro z nie­spo­ty­kaną u mnie zło­ścią.

– Chciał­bym usły­szeć twoje po­glądy na te­mat rów­no­ści – od­po­wie­dział Tu­omas z nie­wzru­szoną miną i po pro­stu za­jął wolne miej­sce.

Zmru­ży­łam oczy, wy­ra­ża­jąc tym nie­uf­ność. Po­nie­waż ni­gdy nie prze­szka­dzało mi to, że lu­dzie sia­dają na fo­te­lach, które zo­stały przy­pi­sane ko­muś in­nemu, kiw­nę­łam tylko głową, da­jąc tym Tu­oma­sowi ci­che przy­zwo­le­nie na za­ję­cie fo­tela w moim rzę­dzie. Oczy­wi­ście na­tych­miast tego po­ża­ło­wa­łam. Mimo że mię­dzy nami było pu­ste miej­sce, mia­łam wra­że­nie, że ko­lega znaj­duje się zbyt bli­sko. Szcze­gól­nie kiedy po­ło­żył dłoń na środ­ko­wym sie­dze­niu. Wpa­try­wa­łam się w jego silne palce z krótko ob­cię­tymi pa­znok­ciami, a kiedy męż­czy­zna za­czął wo­dzić opusz­kami po mięk­kim ma­te­riale, nie mo­głam ode­rwać wzroku od jego ręki, jak­bym była za­hip­no­ty­zo­wana. Zła­pa­łam się na tym, że za­sta­na­wiam się, co bym po­czuła, gdyby do­tknął mo­jego ciała. Po­now­nie ogar­nęła mnie fala cie­pła, po­do­bna do tej, którą po­czu­łam w hali od­lo­tów, tylko ta te­raz była sil­niej­sza. Przy­gry­złam wargę tak mocno, że aż za­bo­lało. Ukrad­kiem spoj­rza­łam na mo­jego to­wa­rzy­sza. Z ulgą za­uwa­ży­łam, że sie­dzi ze spoj­rze­niem utkwio­nym w opar­cie fo­tela znaj­du­ją­cego się przed nim, jakby był cał­ko­wi­cie po­grą­żony we wła­snych my­ślach. Pró­bo­wa­łam okieł­znać żą­dze i uspo­koić roz­pa­lone ciało, sku­pia­jąc się na nie­przy­jem­nych rze­czach, jak na przy­kład wszę­dzie si­ka­ją­cym ko­cie Leny czy bólu po opa­rze­niu się pry­ska­ją­cym go­rą­cym ole­jem. Wtedy przy­szło mi do głowy ide­alne roz­wią­za­nie: je­dyne, co mu­sia­łam zro­bić, to skło­nić Tu­omasa do roz­mowy, a mój pro­blem znik­nie.

– Co po­ra­biasz w ży­ciu? – za­py­ta­łam, si­ląc się na uprzej­mość.

Tu­omas wy­rwał się z za­my­śle­nia i uśmiech­nął uprzej­mie. To był dziwny wi­dok.

– Kilka lat temu ukoń­czy­łem tu­ry­stykę na Uni­wer­sy­te­cie La­poń­skim. Pro­wa­dzę wła­sną dzia­łal­ność i mam kilku współ­pra­cow­ni­ków. Ob­słu­gu­jemy głów­nie firmy. Opra­co­wu­jemy pro­gramy dla tu­ry­stów, wy­ty­czamy nowe szlaki i inne ta­kie. Je­stem też prze­wod­ni­kiem.

Spoj­rza­łam w jego stronę i się ro­ze­śmia­łam. Za to on nie wy­glą­dał na roz­ra­do­wa­nego. Naj­pierw prze­niósł wzrok na moje usta, a po­tem z po­wagą i prze­ni­kli­wo­ścią po­pa­trzył mi pro­sto w oczy. Nie pa­mię­ta­łam, żeby jego tę­czówki były miej­scami tak głę­boko zie­lone, że z bli­ska wy­da­wały się pra­wie czarne.

– Co cię tak roz­ba­wiło? – za­py­tał z za­cie­ka­wie­niem, lekko prze­chy­la­jąc głowę.

– Trudno mi wy­obra­zić so­bie, że pra­cu­jesz z ludźmi. Po­tra­fisz trzy­mać ję­zyk za zę­bami przy klien­tach wy­zna­nia is­lam­skiego lub ży­dow­skiego? Albo przy świad­kach Je­howy? Chyba że nie­na­wi­dzisz tylko lu­dzi z mo­jej wspól­noty.

W oczach Tu­omasa bły­snęła iry­ta­cja.

– Mama po­wie­działa mi, że stu­diu­jesz teo­lo­gię. Kiedy za­ło­żysz su­tannę? Czy ko­biety w ogóle mogą ją no­sić?

– To, że stu­diuję teo­lo­gię, nie ozna­cza, że chcę zo­stać pa­storką – po­wie­dzia­łam chłodno.

– O, to na­biera te­raz sensu. Prze­cież twoje war­to­ści zde­cy­do­wa­nie od­bie­gają od za­ło­żeń two­jej re­li­gii – stwier­dził.

By­łam tak zszo­ko­wana jego spo­strze­że­niem, że na­wet nie zwró­ci­łam uwagi na to, kiedy sa­mo­lot wy­star­to­wał. Od­pię­łam pasy i wsta­łam, za­mie­rza­jąc od­da­lić się od Tu­omasa, bo w in­nym wy­padku da­ła­bym mu w twarz. Mu­sia­łam jed­nak usiąść z po­wro­tem, kiedy ste­war­desa zwró­ciła mi uwagę, że na­dal na­leży mieć za­pięte pasy. Czu­łam, że Tu­omas przy­gląda mi się z za­cie­ka­wie­niem, ale nie po­wie­dział ani słowa wię­cej. Wy­cią­gnę­łam więc prze­wod­nik z torby. Zu­peł­nie nie mo­głam się sku­pić na tym, co czy­ta­łam już wie­lo­krot­nie, dla­tego się­gnę­łam po lekką po­wieść oby­cza­jową. Nie­długo póź­niej po­ja­wiła się ob­sługa z wóz­kami peł­nymi prze­ką­sek. Po­sta­no­wi­łam za­mó­wić małą bu­telkę bia­łego wina. Ką­tem oka wi­dzia­łam, że Tu­omas z za­in­te­re­so­wa­niem ob­ser­wo­wał moje za­kupy. Do­my­śla­łam się, że długo nie wy­trzyma bez ko­men­ta­rza. Nie po­my­li­łam się, bo na­wet nie zdą­ży­łam wziąć bu­telki do ręki, kiedy mój to­wa­rzysz rzu­cił:

– Wino? I Bóg nie grzmi? – W oczach Tu­omasa igrały dia­bel­skie cho­chliki.

Za­ci­snę­łam zęby, czu­jąc, że znowu ob­le­wam się cho­ler­nym ru­mień­cem.

– Od… – Za­mie­rza­łam rzu­cić na­prawdę wul­gar­nym prze­kleń­stwem, ale osta­tecz­nie zła­go­dzi­łam swój wy­buch: – …wal się.

Wy­glą­dało na to, że moje roz­draż­nie­nie w ża­den spo­sób nie znie­chę­cało Tu­omasa, bo za­czął in­ten­syw­nie wpa­try­wać się w moją twarz, aż w końcu za­py­tał, czy je­stem uma­lo­wana. Zi­gno­ro­wa­łam go i prze­la­łam wino z bu­telki do pla­sti­ko­wego kubka. O ile wcze­śniej chcia­łam, żeby się roz­ga­dał, to te­raz mia­łam ci­chą na­dzieję, że za­milk­nie.

– Se­rio. To bar­dzo cie­kawe – nie da­wał Tu­omas za wy­graną. Na­le­wa­jąc so­bie czer­wone wino, do­dał szep­tem: – Ma­ki­jaż, książka oby­cza­jowa, wino. Czyżby na­sza Święta Ma­ria stała się ko­bietą upa­dłą? – Męż­czy­zna wy­po­wie­dział ostat­nie słowa ak­sa­mit­nym i ni­skim gło­sem, przez co po­czu­łam, że moje ciało mięk­nie i się roz­luź­nia. Mimo że jego ko­men­tarz był jawną kpiną i miał mi do­ku­czyć, to, jak go wy­po­wie­dział, spra­wiło, że owład­nęło mną silne po­żą­da­nie i o mały włos nie zgnio­tłam kubka z wi­nem, który trzy­ma­łam w ręce. Co się ze mną działo? By­łam bli­ska pa­niki. Prze­cież ni­gdy jesz­cze nie czu­łam tak moc­nej żą­dzy. Czyżby ujaw­niały się skry­wane w pod­świa­do­mo­ści pra­gnie­nia? Oba­wia­łam się, że Tu­omas za­uważy moją sen­su­alną udrękę. Mu­sia­łam wy­my­ślić coś, żeby od­wró­cić uwagę od tych do­znań. Wy­bra­łam naj­bar­dziej oczy­wi­stą drogę obrony – atak.

– Wła­ści­wie, to co cię we mnie tak de­ner­wuje? Nie wi­dzie­li­śmy się od ja­kichś ośmiu lat, a wcze­śniej na­sze kon­takty ogra­ni­czały się głów­nie do przy­pad­ko­wych spo­tkań na szkol­nym ko­ry­ta­rzu czy nie­zręcz­nych po­sia­dó­wek u Laury. Tym­cza­sem ty cią­gle do­pie­kasz mi tą swoją nie­wy­pa­rzoną gębą.

Je­stem pra­wie pewna, że po raz pierw­szy po­wie­dzia­łam coś ta­kiego ko­muś pro­sto w twarz. Trzę­sącą się ręką unio­słam ku­bek z wi­nem do ust. Mu­sia­łam się na­pić.

– Tra­fił swój na swego. Za­bawmy się – od­po­wie­dział na to Tu­omas tym sa­mym ak­sa­mit­nym to­nem co wcze­śniej. Tym ra­zem do­sta­łam gę­siej skórki.

– Słu­cham? – za­py­ta­łam zdu­miona.

– Za­grajmy w prawda czy wy­zwa­nie. Chcę się do­wie­dzieć o to­bie wszyst­kiego. Czas zleci nam szyb­ciej.

– Nie ba­wię się z tobą w żadne dzie­cinne gierki – prych­nę­łam, marsz­cząc ze zło­ścią nos. Nie mia­łam za­miaru opo­wia­dać Tu­oma­sowi o tych kilku ra­zach, kiedy gra­łam w tę grę na róż­nych im­pre­zach i za­li­czy­łam kilka dość na­mięt­nych po­ca­łun­ków.

– No nie daj się pro­sić. Obie­cuję, że będę miły. Tylko dzie­sięć rund.

Ule­głam mu. Zro­bi­łam ko­lejny duży łyk wina. Ni­gdy bym nie na­zwała Tu­omasa Va­ary mi­łym. W ogóle to do niego nie pa­so­wało. Przez chwilę sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, ale kiedy w końcu wino za­częło dzia­łać i w gło­wie po­czu­łam przy­jemną lek­kość, ode­zwa­łam się pod no­sem:

– Wy­bie­ram wy­zwa­nie. Za każ­dym ra­zem.

– Do­brze, mo­żemy się tak umó­wić. Pa­mię­taj, że też bę­dziesz mu­siała je wy­peł­niać.

Ro­zej­rza­łam się po sa­mo­lo­cie i przez chwilę za­sta­na­wia­łam się nad tym, ja­kie Tu­omas mógłby rzu­cić mi wy­zwa­nia. Być może każe mi coś za­śpie­wać na środku przej­ścia albo ku­pić mnó­stwo mał­pek, albo bę­dzie chciał, że­bym bez po­trzeby kilka razy z rzędu we­zwała ste­war­desę. Prawda jed­nak wcale nie wy­daje się złą opcją, wes­tchnę­łam w du­chu i po­sta­no­wi­łam się jesz­cze nad tym za­sta­no­wić.

– Ja­sne. Co wy­bie­rasz? – za­py­ta­łam Tu­omasa.

– Prawdę – po­wie­dział pew­nym to­nem.

– Dla­czego le­cisz sam na wa­ka­cje? – wy­rwało mi się, za­nim zdą­ży­łam po­my­śleć.

– To ci cały czas cho­dziło po tej ślicz­nej ru­dej główce? – mruk­nął w od­po­wie­dzi, a ja mi­mo­wol­nie za­drża­łam. – Ze­rwa­łem z na­rze­czoną. Opła­ci­li­śmy tę wy­cieczkę kilka mie­sięcy temu. Pro­po­no­wa­łem Lili, żeby mimo wszystko po­le­ciała ze mną, ale od­mó­wiła. Nie chcia­łem re­zy­gno­wać z tego po­bytu.

– Przy­kro mi – od­po­wie­dzia­łam ci­cho, wbi­ja­jąc wzrok w ku­bek z resztką wina.

– Daj spo­kój – rzu­cił krótko i sta­now­czo.

– Jak długo… – za­czę­łam drą­żyć, ale Tu­omas mi prze­rwał:

– Moja ko­lej. Prawda czy wy­zwa­nie?

Za­wa­ha­łam się nad wy­bo­rem, ale do­szłam do wnio­sku, że tak na­prawdę nie mam żad­nych wiel­kich ta­jem­nic do ukry­cia. Oprócz tej jed­nej, ale wąt­pię, żeby Tu­omas od­wa­żył się mnie o to spy­tać.

– Prawda.

– Czy opu­ści­łaś swoją wspól­notę?

Spoj­rza­łam mu w oczy i uśmiech­nę­łam się nie­wy­raź­nie.

– Zmar­no­wa­łeś py­ta­nie. Prze­cież z pew­no­ścią już wpa­dłeś na to, że tak.

– Dla­czego? – Tym ra­zem on chciał po­cią­gnąć te­mat, ale prze­rwa­łam mu tak jak on wcze­śniej, żeby kon­ty­nu­ować za­bawę.

Do­wie­dzia­łam się, że Tu­omas nie zno­sił cia­snych prze­strzeni, no­sił czter­dzie­sty szó­sty roz­miar buta, jego hobby to wspi­na­czka i pie­sze wę­drówki oraz że po Lau­rze miał trzy dłu­go­ter­mi­nowe dziew­czyny. Kiedy w któ­rejś z rund wy­brał wy­zwa­nie za­miast prawdy, po­pro­si­łam go o prze­czy­ta­nie na głos dość od­waż­nej sceny z mo­jej książki. Ro­ze­śmia­łam się gło­śno, wi­dząc jego po­ważną minę i sły­sząc gro­bowy ton głosu, który bar­dziej pa­so­wałby do wy­gła­sza­ją­cego wy­kład pro­fe­sora. Do­mó­wi­łam so­bie ko­lejną bu­te­leczkę wina i czu­łam się co­raz bar­dziej wy­lu­zo­wana. W trak­cie gry wy­zna­łam Tu­oma­sowi, dla­czego opu­ści­łam wspól­notę re­li­gijną, opo­wie­dzia­łam o swo­ich aspi­ra­cjach za­wo­do­wych i zdra­dzi­łam, że lu­bię ma­lo­wać, cho­ciaż nie szło mi naj­le­piej. Z po­czątku py­ta­nia, które so­bie za­da­wa­li­śmy, były ade­kwatne do stop­nia na­szej za­ży­ło­ści, ale z upły­wem czasu i wina zro­bi­łam coś dość od­waż­nego. W ko­lej­nej run­dzie, w któ­rej Tu­omas wy­brał wy­zwa­nie, po chwili na­my­słu, po­zba­wiona swo­ich co­dzien­nych za­ha­mo­wani, oznaj­mi­łam, że musi zdjąć ko­szulkę. Męż­czy­zna miał jed­nak tak za­sko­czoną minę, że po­sta­no­wi­łam wy­co­fać się ze swo­jego żą­da­nia.

– Chyba tro­chę prze­sa­dzi­łam – po­wie­dzia­łam z za­kło­po­ta­niem, choć świ­dro­wa­łam go wzro­kiem.

– Pod­no­sisz stawkę. Spraw­dzasz, jak bar­dzo je­stem od­ważny?

Nie mia­łam za­miaru te­sto­wać jego gra­nic. Po pro­stu chcia­łam zo­ba­czyć go bez ko­szulki. Serce za­biło mi szyb­ciej, a dło­nie za­częły się po­cić, kiedy Tu­omas uśmiech­nął się sze­roko i zła­pał za brzeg T-shirtu, a po­tem jed­nym płyn­nym ru­chem prze­cią­gnął go przez głowę.

Mia­łam wra­że­nie, że każdy frag­ment mo­jego ciała prze­peł­nia wi­bru­jąca przy­jem­ność i za­wład­nęła mną jedna myśl: na­tych­miast do­tknij tej klatki pier­sio­wej i tych ra­mion. Na szczę­ście nie by­łam na tyle pi­jana, żeby pod­dać się tej pier­wot­nej żą­dzy. Za to mu­sia­łam nie­świa­do­mie wo­dzić ję­zy­kiem po war­gach, bo Tu­omas wpa­try­wał się w nie jak wół w ma­lo­wane wrota. Dla­tego gdy tylko go na tym przy­ła­pa­łam, przy­mknę­łam usta. Za­cho­wu­jąc po­ke­rową twarz, wo­dzi­łam spoj­rze­niem po wy­raź­nie za­ry­so­wa­nej klatce pier­sio­wej i umię­śnio­nym brzu­chu męż­czy­zny, przy­glą­da­łam się też jego ra­mio­nom i bi­cep­som. Nie­ustan­nie jed­nak po­wra­ca­łam spoj­rze­niem w dół do roz­po­rka jego spodni.

– Wy­star­czy? – za­py­tał po­god­nie, a jego głos brzmiał chro­po­wato, przez co o mały włos nie omdla­łam.

Oczy­wi­ście po­now­nie ob­lał mnie wście­kle czer­wony ru­mie­niec. Do­sko­nale zda­wa­łam so­bie sprawę z tego, że moja twarz cał­ko­wi­cie zdra­dzała my­śli, któ­rym sama pró­bo­wa­łam za­prze­czyć, ale to było sil­niej­sze ode mnie. Cią­gle wy­obra­ża­łam so­bie, jak roz­pi­nam Tu­oma­sowi klamrę pa­ska od spodni.

– Wiesz, jest mi zimno. Kli­ma­ty­za­cja działa tu dość mocno – po­wie­dział męż­czy­zna pra­wie szep­tem. Do­piero wtedy się ock­nę­łam i do­tarło do mnie, że na­dal ga­pię się na jego nagi tors. Tyle że te­raz całą uwagę sku­pi­łam na jego ster­czą­cych od chłodu sut­kach.

– Tak, ja­sne. Za­da­nie wy­ko­nane – przy­zna­łam, prze­no­sząc spoj­rze­nie na swoje ko­lana. Nie mia­łam od­wagi spoj­rzeć w oczy Tu­oma­sowi, który w końcu na­cią­gnął na sie­bie T-shirt. Do­piero wtedy unio­słam wzrok i wciąż czu­jąc po­bu­dze­nie, ostroż­nie po­pa­trzy­łam na niego.

– Twoja ko­lej. Prawda czy wy­zwa­nie? – za­py­tał, a w jego oczach cza­iło się coś mrocz­nego. Z emo­cji mia­łam lekko przy­spie­szony od­dech. Nie mo­głam dać Tu­oma­sowi sa­tys­fak­cji, prze­ry­wa­jąc grę w tym mo­men­cie. Je­śli do­brze li­czy­łam, to mie­li­śmy przed sobą ostat­nią rundę. Z miny mo­jego prze­ciw­nika wy­wnio­sko­wa­łam, że jest go­tów wy­cią­gnąć ze mnie naj­bar­dziej in­tymną prawdę.

– Wy­zwa­nie – od­po­wie­dzia­łam przez za­ci­śnięte gar­dło, ma­jąc na­dzieję, że to do­bry wy­bór. Tu­omas przez chwilę przy­glą­dał mi się ba­daw­czo.

– Do­ty­kaj się zmy­słowo, jak­byś była z ko­chan­kiem.

Nie do­wie­rza­łam wła­snym uszom. Mam się za­cząć sama pie­ścić?

– Prze­cież tu są inni lu­dzie… – za­pro­te­sto­wa­łam prze­stra­szo­nym gło­sem.

– Ro­ze­bra­łem się, bo mi ka­za­łaś.To fair wy­zwa­nie. No i nie masz się czego wsty­dzić –prze­rwał mi bez­li­to­śnie Tu­omas.

Nie­chęt­nie przy­zna­łam, że Tu­omas miał ra­cję. Sama się o to pro­si­łam.

– O Święta Pa­nienko – mruk­nę­łam pod no­sem, a Tu­omas uśmiech­nął się wy­zy­wa­jąco.

– Rób to tak, że­bym wi­dział – do­dał, kiedy za­mknę­łam oczy i za­czę­łam szu­kać dla sie­bie wy­god­nej po­zy­cji na fo­telu.

W końcu usa­do­wi­łam się tak, że przód ciała mia­łam skie­ro­wany w stronę Tu­omasa. Od­czu­wa­łam złość, ale bar­dziej na sie­bie niż na niego. Kiedy otwo­rzy­łam oczy, zo­ba­czy­łam, że na jego twa­rzy ma­luje się cie­ka­wość zmie­szana z lek­kim na­pię­ciem, wy­ni­ka­ją­cym z ocze­ki­wa­nia na coś nie­zna­nego. Męż­czy­zna ob­jął mnie całą spoj­rze­niem, pod wpły­wem któ­rego mój lęk i moja nie­śmia­łość wy­pa­ro­wały. Zro­bi­łam głę­boki wdech, jak­bym się szy­ko­wała do skoku do głę­bo­kiej wody, i unio­słam rękę do klamry spi­na­ją­cej moje włosy. Roz­pię­łam ru­dawy ku­cyk i po­zwo­li­łam, by włosy spły­nęły ka­skadą na ra­miona i plecy. Tu­omas po­dą­żał za opa­da­ją­cymi fa­lami, a na­stęp­nie za­czął uważ­nie śle­dzić wy­ko­ny­wane przeze mnie ru­chy dło­nią. Ob­ser­wo­wał, jak chwy­tam roz­pusz­czone pa­sma wło­sów i po­woli prze­rzu­cam je na prawe ra­mię. Mia­łam przy­spie­szone tętno i nie mo­głam za­pa­no­wać nad drże­niem pal­ców. Ni­gdy w ży­ciu się tak nie za­cho­wa­łam przy męż­czyź­nie, a te­raz ro­bi­łam to nie dość, że pu­blicz­nie, to jesz­cze przed fa­ce­tem, który na­wet mnie nie lu­bił. Ale nie to było w tym naj­gor­sze. Naj­bar­dziej prze­szka­dzało mi to, że by­łam tym tak nie­ziem­sko pod­nie­cona.

Kiedy na­po­tka­łam wzrok Tu­omasa, in­stynk­tow­nie przy­gry­złam dolną wargę, a palce, któ­rymi prze­cze­sy­wa­łam włosy, prze­su­nę­łam na szyję. Mój ko­lega wy­glą­dał na bar­dzo sku­pio­nego, a kiedy lekko prze­chy­li­łam głowę, źre­nice jego oczu się roz­sze­rzyły. Mu­ska­jąc de­li­katną w tym miej­scu skórę, zsu­nę­łam palce w oko­lice oboj­czy­ków. Mia­łam ogromną ochotę, żeby wes­tchnąć, lecz coś mnie przed tym po­wstrzy­my­wało. Prze­cież to tylko gło­śniej­szy wy­dech; nic ta­kiego, po­my­śla­łam, przy­my­ka­jąc po­wieki i po­zwa­la­jąc, żeby z mo­ich ust wy­mknęło się sub­telne wes­tchnię­cie. Wtedy usły­sza­łam, że od­dech Tu­omasa przy­spie­szył. Po­trak­to­wa­łam to jako za­chętę do dal­szej eks­plo­ra­cji. Z za­ska­ku­jącą dla mnie pew­no­ścią sie­bie zsu­nę­łam dłoń ni­żej i wio­dąc nią po lnia­nej ko­szulce, do­tar­łam do swo­ich piersi. Za­czy­na­łam za­tra­cać się w tym, czego do­zna­wa­łam, i w za­po­mnie­niu drugą ręką do­łą­czy­łam do tych bez­wstyd­nych piesz­czot. Przez chwilę obu­rącz ma­so­wa­łam so­bie piersi, na co Tu­omas za­re­ago­wał, sze­rzej otwie­ra­jąc oczy i roz­chy­la­jąc wargi. Naj­wi­docz­niej dzia­ła­łam na niego hip­no­tycz­nie. Nie mo­głam te­raz prze­stać. Ła­god­nie ści­snę­łam obie piersi tak, że zbli­żyły się do sie­bie, a z ust wy­do­był się ci­chy jęk. Tu­omasa mu­siał prze­szyć dreszcz, bo aż się wzdry­gnął. Naj­wy­raź­niej usły­szał mój pod­nie­cony od­dech po­mimo huku sil­ni­ków sa­mo­lotu. Po­now­nie pa­trzy­li­śmy so­bie w oczy. W jego spoj­rze­niu skry­wało się coś dzi­kiego. Czu­łam jego po­żą­dliwy wzrok wę­dru­jący w tę i z po­wro­tem od mo­ich ust do piersi. Kon­ty­nu­owa­łam swoje show, prze­su­wa­jąc dłońmi po bo­kach ciała. Ten gest spo­wo­do­wał, że mi­mo­wol­nie wy­pię­łam piersi w przód, wy­gi­na­jąc lekko plecy. Za­pra­gnę­łam, żeby Tu­omas te­raz mnie do­tknął, ale mój we­wnętrzny głos po­wta­rzał, że to, co ro­bię, jest nie­wła­ściwe i że za­cho­wuję się skan­da­licz­nie. Pa­ra­dok­sal­nie te my­śli jesz­cze bar­dziej mnie pod­nie­cały. Jedną dło­nią na­dal pie­ści­łam swoje piersi, sku­pia­jąc się na ster­czą­cych od wra­żeń sut­kach, a drugą rękę zsu­nę­łam po brzu­chu w dół. Za­trzy­ma­łam się przy pa­sku od spodni, ba­wiąc się brze­giem ko­szulki. Kiedy za­uwa­ży­łam, że klatka pier­siowa Tu­omasa unosi się od jego przy­spie­szo­nego od­de­chu, unio­słam bluzkę tak, żeby od­sło­nić ka­wa­łek brzu­cha, po czym po­wio­dłam ręką ni­żej. Bez wa­ha­nia roz­su­nę­łam uda i gła­dzi­łam ich we­wnętrzną stronę.

– To naj­le­piej zre­ali­zo­wane wy­zwa­nie, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łem w trak­cie tej gry –wy­szep­tał Tu­omas, za­ci­ska­jąc dłoń na mo­jej.

Jego do­tyk prze­bu­dził mnie ze snu. Spoj­rza­łam na uło­że­nie swo­jego ciała. Jedna ręka wciąż spo­czy­wała na piersi, wy­py­cha­jąc przy oka­zji mo­stek w stronę Tu­omasa. Drugą dłoń, tę, któ­rej do­ty­kał, trzy­ma­łam mię­dzy udami. Mia­łam wra­że­nie, że cie­pło jego skóry prze­nika przez moją.

– Le­piej prze­stań, bo wy­mknie się nam to spod kon­troli. – Za­śmiał się gar­dłowo, co roz­ogniło mnie jesz­cze moc­niej.

Na szczę­ście rze­czy­wi­stość za­częła stop­niowo do­cie­rać do mo­jej świa­do­mo­ści. Ner­wowo po­ży­łam ręce na pod­ło­kiet­niki, po czym wy­pro­sto­wa­łam się w fo­telu. Po­woli prze­ni­kały mnie za­że­no­wa­nie i po­czu­cie wstydu. Niemasz się czegowsty­dzić. Prze­cież totylko gra, pró­bo­wa­łam so­bie w my­ślach do­dać otu­chy, ale trudno było mi za­pa­no­wać nad emo­cjami. Zu­peł­nie nie mo­głam po­jąć, co ta­kiego miał w so­bie Tu­omas, że moje ciało za­re­ago­wało w ten spo­sób? Po­sta­no­wi­łam dłu­żej o tym nie my­śleć.

– Spró­buję się zdrzem­nąć. Jesz­cze długa droga przed nami – rzu­ci­łam sła­bym gło­sem do Tu­omasa i szybko od­wró­ci­łam głowę w prze­ciw­nym kie­runku.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki