W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm. Manifest - Aaron Bastani - ebook

W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm. Manifest ebook

Aaron Bastani

0,0
50,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm” to książka, która wytycza nowy kierunek dla społeczeństwa, przekraczając granice obecnych paradygmatów politycznych i ekonomicznych. Autor, Aaron Bastani, kreśli wizję świata wolnego od pracy, niedostatku i kapitalizmu, opartego na zaawansowanych technologiach. Automatyzacja staje się drogą do powszechnej wolności, luksusu i szczęścia, przy jednoczesnym zmniejszaniu wartości towarów do zera dzięki postępowi technologicznemu. Energia odnawialna zastępuje paliwa kopalne, a surowce są pozyskiwane z asteroid. Dzięki edycji genów i biologii syntetycznej możliwe jest przedłużenie życia i eliminacja chorób.

Bastani przedstawia wizję nadziei, ukazując, jak osiągnąć obfitość energetyczną, wyżywić 9 miliardów ludzi, pokonać pracę i zapewnić wolność dla każdego. „W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm” nie jest celem samym w sobie, lecz początkiem nowej historii ludzkości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 345

Rok wydania: 2022

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



SŁOWO WSTĘPNE:KOMUNIZM (LUKSUSOWY) ALBO BARBARZYŃSTWO!

Fundamenty starego świata kruszeją. Żyjemy w okresie bifurkacji. Momencie nieokreśloności, w którym decydują się przyszłe losy planety. Ludzkość nigdy nie dysponowała taką potęgą, jak dziś. Technologią, nauką, energią, sieciami logistycznymi, szybkimi obiegami informacji, możliwościami przemieszczania się na olbrzymie odległości. Jednocześnie potencjał ten nigdy dotąd nie był tak nierówno rozdystrybuowany. Akumulacja bogactwa przyspiesza i pogłębia akumulację biedy. Dostatek w kapitalizmie kroczy w parze z rzadkością i niedoborem. Poczucie wywoływanego tym kryzysu jest dziś wszechobecne.

Kryzys niejedno ma imię. Media codziennie odmieniają to słowo przez wszystkie przypadki: kryzys klimatyczny, kryzys zdrowia publicznego, kryzys finansów publicznych, kryzys migracyjny, kryzys kończących się zasobów, kryzys paliwowy. Nasza planeta płonie. Tymczasem politycy, korporacje i ekonomiści wydają się zgodni w kwestii pożądanego rozwiązania. Zaciskanie pasa, ograniczanie długu publicznego, prywatyzacja, zwinięcie państwa i inwestycji publicznych.

W kryzysie bogaci uwielbiają instruować biednych. Globalna Północ ubóstwia pouczać Południe. Z bezczelnością, na którą stać chyba tylko profesora i przedsiębiorcę w jednym, prezes dużej polskiej korporacji wyraził niedawno zaniepokojenie o stan planety: „Biedni powinni żreć mniej mięsa”. Odpowiada ono przecież za wytwarzanie znacznych ilości dwutlenku węgla. W tym zaleceniu, jak w soczewce, skupiają się główne założenia kapitalistycznych realistów. Przyszłość ma być chuda (dla pracowników) albo nie będzie jej wcale. Łatwiej sobie przecież wyobrazić koniec świata niż koniec kapitalizmu.

Aron Bastani za swój cel obrał przełamanie tego impasu. Jego manifest to propozycja akceleracjonistycznego projektu odzyskiwania przyszłości. Sprawnie napisany, przenikliwy i bezkompromisowy ma szansę zasilić wyobraźnię polskich ekonomistek i ekonomistów. Żywotność ekonomii jako nauki społecznej, od Luksemburg przez Schumpetera po Keynesa, zawsze uzależniona była od jej zdolności do wyobrażenia sobie końca kapitalizmu i kreślenia podstaw gospodarczego systemu, który mógłby go zastąpić.

Bastani za swojego ekonomicznego przewodnika obiera Karola Marksa. Konkretniej, Marksa, który w tak zwanym „Fragmencie o maszynach” tyleż błyskotliwie, co szkicowo rzucił na karty swoich rękopisów wizję transformacji kapitalizmu w system dostatku, czasu wolnego oraz rozwoju opartego na wiedzy. Taki system nie będzie jednak wynikiem automatycznego procesu, a stawką w politycznej rozgrywce między przeciwstawnymi siłami.

W celu jego realizacji Bastani namawia nas do zerwania z dominującym we współczesnej ortodoksyjnej ekonomii założeniem o rzadkości. Jeśli nie przyjmiemy, że dla rozwiązania podstawowych problemów stać nas na wszystko – na luksus, czas wolny, długie i przyjemne życie czy pełną automatyzację niewdzięcznej pracy – nie nakłonimy do niezbędnych dziś zmian nikogo. Dlatego Bastani usilnie stara się przekonać nas o istnieniu dróg prowadzących do efektywnej, zapośredniczonej technologicznie transformacji, która rozwiąże podstawowe problemy kryzysowe generowane przez kapitalizm. Już dziś, twierdzi Bastani, dysponujemy rozwiązaniami pozwalającymi raz na zawsze pożegnać głód, powstrzymać kryzys klimatyczny, usunąć problem skończoności energii, przekroczyć ograniczenia własności prywatnej czy rozwiązać problemy zdrowotne ludzkości. Tych pięć problemów znajduje się w centrum uwagi autora. Konfrontuje się z nimi, przyjmując założenie o konieczności sprzyjania nieskończonemu rozwojowi ludzkich potrzeb i wynajdowania technologicznych sposobów coraz efektywniejszego ich zaspokajania. Bastani dobitnie pokazuje, że potrzebujemy ekonomii politycznej – która przyczyni się do rozwiązywania naszych problemów – wychodząc z założeń upowszechniania dostatku, a nie narzucania biedy i ograniczeń. Powszechną dostępność przeciwstawi rzadkości sztucznie generowanej przez kapitalizm.

Ludzkość potrafi postawić tylko takie problemy, dla których już posiada rozwiązania. Nie inaczej, jak klarownie argumentuje Bastani, jest z problemem komunizmu. Musimy odzyskać przyszłość. Inaczej bezrozumny kapitał stworzy ją za nas. Manifest, który Fundacja im. Edwarda Lipińskiego przekazuje w ręce czytelniczek, niewolny od kontrowersji, odważnie kreśli jej fundamenty. Jeśli nie rozbudzimy w sobie pragnienia powszechnego luksusu, jeśli nie wzniecimy ognia wyobraźni, nasz los będzie opłakany. Stoimy dziś bowiem przed starą alternatywą: komunizm (luksusowy) albo barbarzyństwo!

Krystian Szadkowski

Prezes Fundacji im. Edwarda Lipińskiego

PODZIĘKOWANIA

Szczególne podziękowania należą się Leo Hollisowi, mojemu redaktorowi z wydawnictwa Verso. Dzięki swoim genialnym, ale krytycznym uwagom sprawił, że ta książka jest o wiele, wiele lepsza, niż byłaby bez jego wkładu. Dziękuję całemu zespołowi Verso, który pracował nad przekształceniem WPZLK w rzeczywistość (przynajmniej na papierze). Wasza praca jest nieoceniona, jeśli chodzi o upowszechnianie radykalnych idei jak najszerszej publiczności. Obyście mogli wykonywać ją jak najdłużej.

Wdzięczny jestem również zespołowi Novara Media. Pięć lat temu rozpoczęliśmy osobliwą podróż, która przybrała interesującą postać. Szczególnie wiele zawdzięczam Jamesowi Butlerowi i Ash Sarkar, których początkowy sceptycyzm sprawił, że moje argumenty mogły przybrać znacznie bardziej przekonującą postać.

Dziękuję także Andrew Chadwickowi za zapewnienie mi przestrzeni, w której mogłem uporządkować myśli i przemysleć moją argumentację, pisząc doktorat. Uświadomił mi on znaczenie zwięzłej prozy i jasnej argumentacji – dwóch rzeczy, których brakowało moim tekstom, zanim rozpoczęliśmy współpracę.

W końcu zaś moja wdzięczność należy się wielu osobom walczącym o polityczne warunki, które zapewniły mi bezpłatną opiekę lekarską i tanią edukację. Bez was nie napisałbym tej książki, nie mówiąc już o tym, że w ogóle by mnie nie było. Nie ma ważniejszego źródła inspiracji dla przyszłych walk niż wasze osiągnięcia, które choć należą do przeszłości, ukształtowały teraźniejszość.

 

Życie jest pełne niekończących się absurdów,

które nie potrzebują dbać o pozory prawdy,

gdyż są prawdziwe.

Luigi Pirandello

WPROWADZENIE:SZEŚĆ POSTACI W POSZUKIWANIU PRZYSZŁOŚCI

YANG

Yang pracuje w fabryce w Zhengzhou, mieście znajdującym się w chińskiej prowincji Henan. Urodziła się w wiosce na zachodzie Chin, a jej życie zawodowe odzwierciedla proces stawania się przez jej kraj fabryką świata. Przyjechała do miasta dziesięć lat temu i od tamtej pory udało jej się zbudować całkiem dobre życie. Choć jej praca jest wyczerpująca – zmiana w fabryce trwa od jedenastu do trzynastu godzin – Yang uważa się za szczęściarę. Jest niezależna finansowo i zarabia dość, by móc wysyłać pieniądze rodzicom.

Podobnie jak wielu jej kolegów i współpracowników, Yang jest jedynaczką. Oznacza to, że choć ma szczęście, że zdobyła dobrą pracę, coraz bardziej martwi się o zdrowie starzejących się rodziców, którymi niedługo będzie musiała zacząć się opiekować.

W obliczu tej perspektywy i nietrwałości miejskiego życia Yang uważa, że nie ma szczególnych szans na założenie rodziny. Ma inne obowiązki i w końcu będzie musiała wrócić do domu.

Oprócz tej, na szczęście odległej, perspektywy, niepokoi ją od niedawna coś innego. Kiedy jako nastolatka, która dopiero co przybyła z prowincji, odbierała przed laty pierwszą pensję, było to nie do pomyślenia. Praca się kończy.

Choć zarobki Yang rosły co roku, odkąd przybyła do miasta – czego nie mogą o swoich pensjach powiedzieć jej rówieśnicy z Europy czy Ameryki Północnej – brygadzista wciąż opowiada żarty o tym, jak to roboty przejmą niedługo jej pracę. Yang zwykle go ignoruje, ale członkowie nielegalnego związku zawodowego w jej miejscu pracy mówią podobne rzeczy. Ich zdaniem płace nie są już konkurencyjne, ponieważ ludzie z zagranicy przyzwyczaili się do zarabiania mniej, niż zarabiali wcześniej. Wprawdzie związkowcy nie wierzą, by Chinom zagrażała utrata przewagi przemysłowej, w nieunikniony sposób oznacza to jednak, że niektóre miejsca pracy uciekną za granicę, inne zaś zostaną zautomatyzowane. Oczywiście wiele miejsc pracy pozostanie w Chinach – zawsze będzie jakaś praca – ale warunki nie będą już takie same. Yang przeczytała nawet w internecie, że firma, dla której pracuje, Foxconn, zaczęła zakładać fabryki w Ameryce.

CHRIS

Kiedy prezydent Obama ratyfikował w 2015 roku ustawę SPACE, była to, przynajmniej dla Chrisa Blumenthala, historyczna chwila. Ustawa ta, która nie przyciągnęła zainteresowania prasy, uznała prawo firm prywatnych do czerpania zysków z działalności w przestrzeni kosmicznej. Amerykański kapitalizm zyskał nowe pogranicze.

Dziś przypada rocznica tego wydarzenia; Blumenthal nie mógłby być szczęśliwszy. Sam w swoim mieszkaniu ogląda, jak rakietowy silnik pomocniczy Falcon Heavy ląduje gdzieś na platformie na Atlantyku. Jego udane lądowanie nie tylko sprawia, że lot załogowy na Marsa staje się bardzo prawdopodobny, ale i potwierdza idealne trzyletnie wyniki w zakresie bezpieczeństwa firmy SpaceX, która go zbudowała.

Prywatny przemysł działający w przestrzeni kosmicznej, przez długi czas zależny od kontraktów rządowych i głębokich kieszeni niewielu biznesmenów, nie jest już zjawiskiem z dziedziny science fiction. Niedługo rakiety takie jak ta będą czymś równie zwyczajnym jak Boeing 737.

Po obejrzeniu na Twitterze streamingu z lądowania Blumenthal – inwestor wczesnego etapu w firmę prowadzącą wydobycie na asteroidach – upowszechnia film w grupie podobnie jak on myślących osób na WhatsAppie. Należą do niej wysoko opłacany trener NBA i hollywoodzki reżyser. Link uzupełnia o (tylko w połowie ironiczny) podpis: „POKAŻCIE MI KASĘ”.

Odpowiedź pojawia się niemal natychmiast. Blumenthal nie zna komentatora osobiście, ale przypuszcza, że oglądał on ten sam film; „na świecie nie ma dość $, żeby za to zapłacić”. Blumenthal tego nie wie, ale wszyscy pozostali członkowie grupy podobnie jak on obejrzeli film, choć nie w czasie rzeczywistym. Niektórzy byli wtedy w domu, inni na obiedzie z klientami, przyjaciółmi czy rodziną. Jeden leżał w łóżku z kochanką. Niezależnie jednak od tego, gdzie byli, wszyscy oglądali to historyczne wydarzenie na takim samym wyświetlaczu OLED trzymanym w dłoni. Trend technologiczny, który im to umożliwił – powstawanie coraz tańszych kamer o coraz lepszej rozdzielczości – sprawił również, że lądowanie autonomicznej rakiety było w pełni zautomatyzowane.

Kiedy Blumenthal sprawdza wyniki meczów koszykówki, odzywa się Sandra, jego stara przyjaciółka i prawniczka z Manhattanu: „Nasz problem polega na tym, że tego jest za dużo; to będzie tak łatwe, że każdy chętnie wsadzi sobie rakietę w tyłek, żeby dostać się tam następny”.

Nikt tego nie komentuje, choć wszyscy muszą zdawać sobie sprawę, że nagła nadpodaż minerałów będzie oznaczała gwałtowny spadek cen. Na razie jednak nie ma to znaczenia i nie będzie go miało jeszcze przez co najmniej dziesięć lat – dlatego, że gdy wydobycie z asteroid stanie się najszybciej rozwijającą się gałęzią gospodarki w historii, na czele kolejki znajdzie się właśnie ta mała grupa osób. Ich przewaga nie będzie trwała, ale w końcu mało co jest trwałe w dzisiejszych czasach.

LEIA

Leia wpisuje kod i otwiera drzwi, rozpoczynając poranną zmianę. Podchodzi prosto do systemu nagłośnieniowego, podłącza do niego swój telefon i klika w ikonkę Spotify. Wybiera listę „Odkryj w tym tygodniu” – serię piosenek tworzoną przez algorytm predykcyjny – po czym włącza różne urządzenia w barze: zmywarkę, ekspres do kawy, oświetlenie, klimatyzację.

Chociaż słońce widoczne jest na niebie dopiero od paru godzin, energia słoneczna zaspokaja wszystkie potrzeby energetyczne budynku – od routera WiFi po kamerę nad barem i lodówki w kuchni. Część tej energii wytwarzana jest przez panele fotowoltaiczne znajdujące się na dachu baru, większość jednak pochodzi z trzynastomegawatowej farmy solarnej znajdującej się w odległości wielu mil. Na hawajskiej wyspie Kaua’i, gdzie urodziła się Leia, tak właśnie wytwarza się elektryczność.

Kiedy Leia zaczyna wycierać stoliki, urywa się drugi utwór na playliście. Jej siostra Kai, obecnie studiująca w Kalifornii, przysyła jej wiadomość.

Jak zawsze podczas weekendowych zmian Lei, Kai przysyła jej zdjęcia z imprez, w których brała udział, za pośrednictwem facebookowej grupy, do której należą wraz z innymi członkami rodziny mieszkającymi w różnych strefach czasowych. Pod zdjęciem, zrobionym przed kilkoma sekundami na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku, znajdują się słowa „tęsknię za tobą”.

Farma słoneczna, z jej 55 tysiącami paneli silikonowych, trzema pracownikami technicznym i dwoma ochroniarzami, podobnie jak Leia rozpoczyna dzień pracy. Firma Solar City, która wybudowała farmę, a teraz wynajmuje ją spółdzielni energetycznej wyspy, wierzy, że w niedalekiej przyszłości działanie podobnych inicjatyw będzie w pełni zautomatyzowane. Leia jeszcze tego nie wie, ale za dziesięć lat podobny los czeka jej ojca, programistę.

Natychmiastowa komunikacja w skali globalnej, tak jak lokalna rezygnacja z paliw kopalnych, to coś, czego nastolatka nie zauważa. Oba te zjawiska są dla niej zwykłymi cechami świata, które traktuje jak coś oczywistego. Nie inaczej podejdzie do powolnego zanikania zawodu jej ojca.

PETER

Peter, przemawiający na dużej konferencji biznesowej w San Antonio, jest w entuzjastycznym nastroju. Choć w tym roku skończył sześćdziesiąt lat, ma tyle energii, co ktoś znacznie młodszy – głównie dzięki regularnemu wstrzykiwaniu sobie ludzkiego hormonu wzrostu. Obecnie jest najbardziej dumny z dwóch rzeczy: drużyny baseballowej, której jest właścicielem, i coraz bardziej optymistycznych prognoz na temat przyszłości technologii.

Jego wiedza fachowa i autorytet w tej dziedzinie wynikają z faktu, że założył firmę, którą na przełomie wieków zakupił jeden z gigantów gospodarki cyfrowej; dziś wygłasza przemówienie w ramach przysługi wyświadczanej przyjacielowi. Szybko przechodzi do swojego ulubionego tematu: sztucznej inteligencji i przyszłości pracy.

– Pierwszą firmą wartą 2 biliony dolarów będzie bez wątpienia Amazon. Bezos nie będzie wprawdzie pierwszym bilionerem, ale i tak świetnie sobie poradzi. Kto będzie następny? SpaceX? Nie sądzę, dysponujemy tą technologią od siedemdziesięciu lat i niedługo wszyscy już będą ją mieć, ale życzę Elonowi powodzenia. Nie, pierwszym bilionerem będzie ktoś, kto zajmuje się sztuczną inteligencją. Wyobraźcie sobie […], to byłoby tak, jakbyście zajmowali się księgowością w wiktoriańskiej Anglii i nagle wasz konkurent miałby laptopa z procesorem czterordzeniowym – od razu usunąłby was z rynku. A miejsca pracy? Kiedy wprowadzi się tę technologię, większość ludzi – i nie mówię tego z radością – stanie się zbędna, niepotrzebna.

Obok Petera na podium znajduje się Anya, młodsza od niego prezeska firmy ze Szwecji:

– Peter, chyba mogę powiedzieć, że się zgadzam. Sztuczna inteligencja wiele zmienia – dodaje. – Zmienia sposób, w jaki rozumiemy wartość, pracę, nawet kapitalizm. Wyobrażam sobie, że w przyszłości niższe klasy obywateli nie będą miały gorszych czy mniej atrakcyjnych dla rynku umiejętności; po prostu nie będą miały dostępu do osobistej sztucznej inteligencji. Jak można zachować sprawiedliwy rynek pracy, kiedy to się stanie? Moim zdaniem nie można.

– Mówię ci – przerywa jej Peter, niemal zupełnie nie zwracając uwagi na publiczność – pierwszy dupek, który zbuduje sztuczną inteligencję, zostanie bilionerem.

Odchyla się na krześle, a potem melancholijnie dodaje, jakby kontynuując swój wewnętrzny monolog:

– Będzie albo bilionerem, albo durniem.

FEDERICA

Federica wiedziała, że zapomniała coś załatwić – obiecała siostrzeńcowi na urodziny koszulkę piłkarską, ale jej nie zamówiła. Teraz, póki pamięta, kupuje prezent w pobliżu stacji metra Oxford Circus na West End w Londynie.

Wchodząc do sklepu, przeciąga dłonią przed twarzą. Gest ten aktywuje wyświetlacz siatkówkowy i przywołuje jej cyfrowego asystenta, Alexa, którego głos zastępuje jej ulubiony podcast w słuchawkach bezprzewodowych.

– Witaj, Fede. Co mogę dla ciebie zrobić?

– Hej, Alex – odpowiada Federica. – Gdzie mogę znaleźć koszulkę Arsenalu dla Toma?

Alex, wcale nie najnowsza generacja sztucznej inteligencji wyprodukowana przez jedną z największych firm technologicznych, odpowiada niemal od razu:

– Rozmiar Toma jest na składzie, więc nie będziesz musiała czekać, aż wydrukują koszulkę. Pierwsze piętro po prawej, z tyłu. Pokażę ci.

Tuż przed lewym okiem Federiki pojawia się mapa, choć ona sama nie potrafi odróżnić, które to oko. Alex mówi dalej:

– Tom wiele razy wspominał, że woli złoto-czarny zestaw. Decydujemy się na niego?

– Tak, Alex, świetnie, ratujesz mi życie.

Przyglądając się półkom z męskimi dresami, Federica przypomina sobie jeszcze o czymś.

– Alex, jak George radzi sobie z dietą?

George to jej partner.

– Niezbyt dobrze – odpowiada Alex. – Ale sądzę, że wolałby, aby to pozostało między wami.

Federica nie może powstrzymać uśmiechu. Nie wszyscy wirtualni asystenci wykazują się tak dużą inteligencją emocjonalną.

Po znalezieniu koszulki Federica wkłada ją do torby i od razu kieruje się ku wyjściu. Gdy do niego zmierza, na ekranie – czy raczej przed nią – pojawia się kolejna postać.

– Czy to wszystko na dzisiaj, pani Antonietta? Jak ocenia pani dres, który kupiła pani w lutym? Mamy coś podobnego na zimę. Czy mamy przesłać informacje Alexowi, żeby mogła pani zapoznać się z nimi później?

– Tak, bardzo proszę – mówi Federica. – Nie chcę się spóźnić.

Wychodzi ze sklepu, a tag RFID znajdujący się na koszulce automatycznie obciąża jej konto. W produkcji, magazynowaniu, dystrybucji i sprzedaży koszulki nie brał udziału ani jeden człowiek. Sklep mógłby też dostarczyć ją siostrzeńcowi za pomocą drona, ale wolała dać mu ją sama – tak jak robiło się dawniej. W końcu to prezent urodzinowy od ulubionej cioci.

DOUG

Doug wiedział, że to się stanie, ale modlił się, żeby jednak do tego nie doszło. Chciał tylko wyprowadzić swojego psa, a teraz dowiaduje się, że będą musieli go uśpić.

– Proszę pana, będę musiał zabrać zwierzę.

– Dlaczego? – pyta Doug. – Mam na niego pozwolenie. Co złego zrobiłem?

– To podróbka. Jeśli ma pan pozwolenie, musi był sfałszowane. Albo znajduje się pan w posiadaniu nielegalnie modyfikowanego towaru, albo… sam pan wytwarza takie towary.

Doug kupił psa, jamnika, którego nazwał Makaron, od hodowcy znanego z wytwarzania modyfikowanych zwierząt. Podjął to ryzyko, ponieważ nie chciał zwierzęcia, które po kilku latach straciłoby władzę w tylnych łapach; wcześniej miał buldożka i chociaż bardzo go kochał, nie mógł słuchać, jak się krztusi w nocy. Gdyby miał mieć zwierzę, które znowu by się popsuło – a w jego mieszkaniu nie było miejsca nawet na psa średniej wielkości – w ogóle by sobie żadnego nie sprawił.

– Daj pan spokój. Spieprzyliśmy hodowlę tych zwierząt, to przez nas są takie, jakie są, a pan mi mówi, że naprawianie tego jest nielegalne?

– A więc wie pan o modyfikacjach? – pyta policjant, odkładając czytnik genów i klikając w tablet.

– Nie, nie wiem, i nie będzie mógł mi pan udowodnić czegoś, co nie miało miejsca… Po prostu uważam, że całe to wyszukiwanie genetycznie modyfikowanych zwierząt, żywności i ludzi… cholera, to idiotyczne.

– Takie jest prawo, proszę pana. Gdybyśmy nie mieli tych przepisów, co skłaniałoby ludzi do tworzenia nowych rozwiązań? Ludzie mogliby zrobić wszystko, co by chcieli.

– Albo wyleczyć wszystko, co by chcieli – mamrocze Doug.

Policjant pozostaje niewzruszony.

– A teraz poproszę pańskie nazwisko, adres i skan tęczówki… proszę się nie ruszać, to zajmie chwilę.

Wszystkie powyższe opowieści są fikcyjne, ale oparte na faktach – stanowią ekstrapolacje ukazujące możliwą przyszłość. W 2015 roku Barack Obama, ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, podpisał ustawę SPACE. Niecałe dwa lata później Kaua’i, czwarta co do wielkości wyspa Hawajów, sfinalizowała umowę z Solar City, pozwalającą zaspokajać całe zapotrzebowanie energetyczne wyspy za pomocą energii słonecznej. Mniej więcej w tym samym czasie przedsiębiorca technologiczny Mark Cuban ogłosił, że pierwszy bilioner świata wyłoni się w obszarze sztucznej inteligencji.

Jednocześnie w Seattle Amazon testował pierwszy sklep bez obsługi, wykorzystujący technologię Just Walk Out (Po prostu wyjdź). W tym samym czasie prezes Foxconna, Terry Gou, ogłosił budowę dużych zakładów firmy w Wisconsin. Tysiąc dwieście kilometrów na południe, w Missisipi, David Ishee, hodowca psów i biohaker, nie otrzymał od Agencji Żywności i Leków (FDA) pozwolenia na edytowanie genomu hodowanych przez siebie psów, którego celem miało być usunięcie konkretnej, częstej wśród nich choroby. Odpowiedział, że być może i tak to zrobi w ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa. Rok później, w lutym 2018 roku, SpaceX z powodzeniem przeprowadziła start, powrót i lądowanie rakiety Falcon Heavy – poprzedniczki rakiety BFR (Big Falcon Rocket) – którą firma chce wysłać w locie załogowym na Marsa w latach dwudziestych XXI wieku.

Wszystkie te wydarzenia ukazują pewien obraz przyszłości. Energia odnawialna, wydobycie na asteroidach, rakiety, które można używać wiele razy i które mogą dolecieć nawet na Marsa, liderzy biznesu rozmawiający otwarcie o skutkach wprowadzenia sztucznej inteligencji, entuzjaści nowoczesnych technologii zajmujący się tanią inżynierią genetyczną. Tymczasem ta przyszłość już istnieje. Okazuje się, że to nie przyszły, ale teraźniejszy świat jest zbyt złożony, żeby opracować dla niego odpowiednią politykę.

Jest to przeszkodą dla prób stworzenia postępowej polityki, która mogłaby sprostać obecnej rzeczywistości, ponieważ choć opisane zjawiska wydają się należeć do science fiction, odczuwamy je także jako nieuniknione. W pewnym sensie jest tak, jakby przyszłość została już określona, a cała gadanina o nadchodzącej rewolucji technologicznej towarzyszyła statycznemu obrazowi świata, w którym nic się tak naprawdę nie zmienia.

A co, gdyby jednak wszystko mogło się zmienić? Co, gdybyśmy zamiast jedynie próbować sprostać wyzwaniom naszych czasów – od zmiany klimatu po nierówności i starzenie się – wykroczyli poza nie, pozostawiając za nami współczesne problemy, tak samo jak zrobiliśmy to z wielkimi drapieżnikami i, w dużej mierze, chorobami. Co, gdybyśmy zamiast uznawać, że nie potrafimy sobie wyobrazić innej przyszłości, zadecydowali, że historia jeszcze się nie zaczęła?

Dwukrotnie wcześniej podejmowaliśmy wyzwania równie doniosłe jak te, przed którymi stoimy dziś. Pierwsze z nich pojawiło się około 12 tysięcy lat temu, gdy nasi przodkowie, Homo sapiens, po raz pierwszy zaczęli uprawiać ziemię. Oznaczało to udomowienie zwierząt i zbóż, zrozumienie, jak w praktyce można usuwać i wprowadzać za pomocą hodowli konkretne cechy danego gatunku. W krótkim czasie doprowadziło to do powstania rolnictwa, wykonywania pracy przez zwierzęta i względnej obfitości jedzenia. To z kolei wytworzyło społeczne nadwyżki konieczne, by nastąpiło przejście do osiadłego trybu życia i w dalszej konsekwencji do pojawienia się miast, pisma i kultury. Krótko mówiąc, życie po tym zwrocie nie było już takie samo. Był to zarazem koniec czegoś – setek tysięcy lat ludzkiej prehistorii – i początek czegoś innego.

Było to Pierwsze Zerwanie.

W ciągu następnych tysięcy lat niewiele się zmieniło. Oczywiście miał miejsce postęp, wyłaniały się cywilizacje, imperia dokonywały podbojów, ale 500 tysięcy lat temu i 500 lat temu korzystaliśmy z mniej więcej tych samych źródeł światła, energii i ciepła. Oczekiwana długość życia zależna była bardziej od geografii, statusu społecznego i wojny aniżeli od technologii, a większość ludzi zajmowała się uprawą roli na własne potrzeby.

Potem, mniej więcej w połowie XVIII wieku, zaczęła się nowa transformacja. Silnik parowy i węgiel stały się siłą napędową rewolucji przemysłowej i pierwszej epoki maszyn. Potrzeba było całej znanej nam historii, by ludzka populacja osiągnęła liczebność 1 miliarda; podwojenie tej liczby zajęło nam jednak tylko niewiele ponad 100 lat. Otworzyły się przed nami nowe horyzonty obfitości – zwiększenie się oczekiwanej długości życia, niemal powszechna alfabetyzacja i wzrost produkcji właściwie wszystkiego. W połowie XIX wieku było już jasne, że zaszła przełomowa zmiana i że nie ma już powrotu.

Było to Drugie Zerwanie.

Obecna sytuacja wiąże się z zerwaniem równie znaczącym jak dwa poprzednie. Podobnie jak Drugie Zerwanie, oferuje nam względne uwolnienie od niedoboru w najważniejszych obszarach, takich jak energia, praca poznawcza i informacja, w odróżnieniu od mechanicznej mocy rewolucji przemysłowej. Podobnie jak Pierwsze Zerwanie, oznacza kres całej historii, która nastąpiła przed nim, ogłaszając początek nowej drogi.

Jednak owo Trzecie Zerwanie – którego pierwsze dekady właśnie trwają – wciąż może być kwestionowane, a jego skutki pozostają nieznane. Choć odpowiedzialne za nie siły już działają – co postaram się zademonstrować w kolejnych rozdziałach tej książki – nie wiadomo jeszcze, jaka polityka będzie im towarzyszyć. Co istotne, otwierają one możliwości, które każą podać w wątpliwość niektóre z najbardziej podstawowych założeń dotyczących naszego systemu społecznego i gospodarczego. Dlatego ów świat, skrajnie odmienny od obecnego, nie tyle zmusza nas do wyboru między zmianą a inercją, ile jest nieunikniony i zarazem bardzo nam bliski. Najważniejsze dotyczące go pytanie brzmi: w czyim interesie zostanie stworzony?

Dalsza część tej książki stanowi krótki opis rzeczywistości, w której procesy te już się rozpoczęły, i przedstawia całe spektrum kryzysów – ekologicznych, ekonomicznych i społecznych – obok potencjalnej obfitości związanej z wyłaniającą się alternatywą. Na tej podstawie próbuję nakreślić polityczną mapę wyzwań, przed którymi stoimy, i narzędzi, którymi możemy dysponować. Jest to mapa W Pełni Zautomatyzowanego Luksusowego Komunizmu (WPZLK).

Po części poświęconej spekulacjom zajmuję się światem takim, jaki jest on obecnie, czy raczej – jakim się staje. Przyglądam się pozornie niezwiązanym ze sobą technologiom – z dziedziny automatyzacji, energii, zasobów, zdrowia i żywności – by dojść do wniosku, że wyłaniają się właśnie fundamenty społeczeństwa, w którym nie będzie istniał ani niedobór, ani praca. Nie mamy żadnej pewności co do tego, jak rozwiną się owe technologie i w czyim interesie zostaną wdrożone. Możemy jednak uznać, iż da się wyprowadzić z nich pewne założenia, pod warunkiem że powiążemy technologie z politycznym projektem dążącym do zbiorowej solidarności i jednostkowego szczęścia.

Dlatego właśnie WPZLK jest propozycją polityczną, nie zaś obrazem nieuniknionej przyszłości. Jego realizacja wymaga strategii odpowiedniej dla naszych czasów, przy jednoczesnym ukazywaniu wizji utopii, kreśleniu zarysów świata, który mógłby zaistnieć, i pokazywaniu, jak go stworzyć.

Zacznijmy zatem od końca, a przynajmniej od czegoś, co uważamy za koniec: od osobliwej śmierci przyszłości.

I.CHAOS NA ZIEMI

 

– A jakim sposobem zbankrutowałeś? – zapytał Bill.

– Na dwa sposoby – odparł Mike. – Stopniowo, a potem nagle.

Ernest Hemingway

1. WIELKI NIEŁAD

Latem 1989 roku, gdy stało się jasne, że Stany Zjednoczone i ich sojusznicy zwyciężyli w zimnej wojnie, Francis Fukuyama opublikował w piśmie „National Interest” esej zatytułowany Koniec historii?. Główna teza tego tekstu była prowokacyjna, ale prosta; mało wówczas znany naukowiec przekonywał, że upadek Związku Radzieckiego oznaczał coś więcej niż tylko zakończenie konfliktu militarnego: „Możliwe, że jesteśmy świadkami nie tylko końca zimnej wojny czy zakończenia konkretnego okresu powojennej historii, ale końca historii jako takiego, czyli zakończenia ideologicznej ewolucji ludzkości i uniwersalizacji zachodniej demokracji liberalnej jako ostatecznej formy rządów” (Fukuyama 1989).

Fukuyama uważał, że choć zegary nadal będą tykać, a kolejne lata następować po sobie, nie pojawią się już żadne nowe idee, a przynajmniej żadne idee zdolne do zakwestionowania status quo. Stawiając tę oryginalną tezę, powoływał się na autorytet niezwykłej pary: Karola Marksa i Georga Wilhelma Friedricha Hegla. Obaj, każdy na swój sposób, twierdzili, że historia zmierza ku swemu ostatecznemu celowi. Koniec zimnej wojny potwierdził, że mieli rację, z tym że koniec ideologii ucieleśniało nie pruskie państwo czy upadek kapitalizmu, ale Big Mac i Coca Cola.

Fukuyama szybko stał się intelektualnym celebrytą; przekształcił swój esej w książkę Koniec historii iostatni człowiek, wydaną w 1992 roku. Przedstawił w niej poszerzone uzasadnienie swojej hipotezy sprzed trzech lat, ukazując wizję historii napędzanej przez idee nieustannie ze sobą konkurujące. Konkurencja ta sprawiła, że w latach dziewięćdziesiątych zaczęła królować demokracja liberalna, a zatem i kapitalizm, ponieważ nie istniały już żadne sensowne alternatywy dla nich. Choć w pewnym sensie była to prawda – Związek Radziecki właśnie się rozpadł – teza ta nie pozwalała dostrzec, że najpoważniejsze zagrożenia wynikają często raczej z wewnętrznych sprzeczności czy z zewnętrznego, nieoczekiwanego ciosu, a nie z braku zgody.

Dla Fukuyamy koniec historii oznaczał świat określany poprzez kalkulację ekonomiczną i „rozwiązywanie bez końca problemów technicznych i ekologicznych oraz zaspokajanie wyszukanych potrzeb konsumentów” (Fukuyama 1989). Obecne czasy, które charakteryzuje wzrost temperatur, bezrobocie z przyczyn technologicznych, nierówności dochodowe i starzenie się społeczeństw (by wymienić tylko kilka problemów), stawiają przed nami wyzwania wykraczające poza kwestię technicznej kompetencji. Słowa Fukuyamy mogły w roku 1992 zostać uznane za naiwne; w dekadzie po kryzysie finansowym 2008 roku brzmiały po prostu śmiesznie. On sam przyznał to w książce poświęconej zagadnieniu tożsamości opublikowanej w 2018 roku. Chodzi jednak o coś więcej niż tylko o to, czy teza na temat jakiegoś akademickiego detalu jest trafna, czy błędna. Gorsze niż naiwność czy pomylenie krótkotrwałej koniunktury z dziejową zmianą jest bowiem to, że wiele osób u władzy nadal uważa hipotezę Fukuyamy za świętość. Trzydzieści lat po zakończeniu zimnej wojny dziedzictwo jego myśli wciąż uchodzi za przejaw politycznego zdrowego rozsądku, który aktywnie uniemożliwia nam stawienie czoła wielkim wyzwaniom, przed którymi stoimy. Dlaczego mielibyśmy podejmować zdecydowane działania – zwłaszcza jeśli miałyby one być sprzeczne z interesami biznesu i ograniczać zyski – skoro nic się tak naprawdę nie zmienia?

Triumfalistyczne rozumowanie Fukuyamy sprzed trzydziestu lat nadal ma znaczenie, nawet jeśli on sam po części je zrewidował. Jest tak, ponieważ stało się ono podstawą powszechnego nastawienia politycznego, w którym uznawano koniec zimnej wojny za równoznaczny nie tylko z dominacją kapitalizmu, ale i z nieuniknionym upadkiem roli państw narodowych.

W tym płaskim, zatłoczonym i pełnym połączeń świecie wszystko miało podlegać coraz szybszym zmianom. Wszystko z wyjątkiem samych reguł gry. Wielu ludzi zaczęło zresztą uznawać je nie za reguły, ale za samą rzeczywistość, po tym, jak uznali inne systemy polityczne za zdyskredytowane albo niemożliwe do wprowadzenia. Liberalny kapitalizm przestał być przygodnym projektem i stał się zasadą rzeczywistości. Witajcie w świecie kapitalistycznego realizmu, w którym mapa jest terytorium i nic nie ma tak naprawdę znaczenia.

REALIZM KAPITALISTYCZNY

Realizm kapitalistyczny najlepiej podsumowuje jedno zdanie: „Łatwiej wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu”*.

Dla Marka Fishera, brytyjskiego teoretyka, który ukuł ów termin, hasło to uchwytuje istotę naszych czasów, w których kapitalizm postrzega się nie tylko jako jedyny „sensowny system polityczny i ekonomiczny”, ale i jako system, w którym „nie sposób nawet wyobrazić sobie spójnej alternatywy wobec niego”. Jak bowiem można wyobrazić sobie alternatywę wobec samej rzeczywistości?

Omawiając film Ludzkie dzieci z 2006 roku, Fisher przedstawia jego surrealistyczną normalność jako rodzaj dystopii pasującej do naszej epoki; świat filmu stanowi „raczej ekstrapolację czy uwydatnienie cech naszego świata niż alternatywę wobec niego. W świecie tym, podobnie jak w naszym, ultraautorytaryzm i kapitał nie są wcale ze sobą niezgodne: należą do niego tak samo obozy internowania, jak kawiarnie-sieciówki” (Fisher 2009, 2).

Zgadza się to z poglądem Alaina Badiou, który mówi:

Żyjemy w ramach sprzeczności […] sprawiającej, że całą naszą egzystencję […] przedstawia nam się jako ideał. Zwolennicy istniejącego porządku, by uzasadnić swój konserwatyzm, nie mogą nazwać go idealnym czy cudownym. Dlatego zdecydowali się mówić, że wszystko inne jest okropne […]. Nasza demokracja nie jest doskonała. Ale jest lepsza od krwawych dyktatur. Kapitalizm jest niesprawiedliwy. Ale nie jest zbrodniczy jak stalinizm. Pozwoliliśmy milionom Afrykanów umrzeć na AIDS, ale nie wygłaszamy rasistowskich, nacjonalistycznych deklaracji jak Milošević (Cox, Whalen i Badiou 2001/2002).

Ponieważ realizm kapitalistyczny nie oferuje lepszej przyszłości – co dotyczy zwłaszcza ostatniego dziesięciolecia – automatycznie kieruje się logiką antyutopizmu. Stagnacja płac, coraz mniejsza możliwość kupna domu na własność i ocieplająca się planeta to oczywiście złe rzeczy, ale przynajmniej mamy iPhone’y. Możliwe, że nie masz już dostępu do rzeczy, które twoi rodzice uważali za oczywiste, jak mieszkania w przystępnych cenach czy bezpłatna wyższa edukacja, ale masz powody do wdzięczności – przynajmniej nie żyjesz w XVI wieku.

Argumentacja ta, atrakcyjna w pierwszych latach XXI wieku, okazywała się wraz z upływem czasu coraz bardziej absurdalna. Świat realizmu kapitalistycznego, w którym nic się nie zmienia, ustępuje momentowi historycznemu definiowanemu przez kryzys. Momentowi, w którym, jeśli nie zmienimy znowu sposobu, w jaki rozumiemy przyszłość, uwolnione zostaną najstraszniejsze demony przeszłych stuleci.

KRYZYS ROZPĘTANY

Stwierdzenie, że obecne czasy to epoka kryzysu, jest niemal banałem. Kryzys, prozaiczny i do pewnego stopnia już oswojony, różni się od dystopijnych wizji George’a Orwella i Aldousa Huxleya czy piekła z obrazów Hieronima Boscha albo ostatnich dni opisanych w Apokalipsie św. Jana. Nie przypomina Europy w czasach „czarnej śmierci” ani Azji Środkowej atakowanej przez Złotą Ordę. Zamieszkujemy raczej świat podlegający powolnej degradacji, a jednak wszyscy zachowujemy się tak, jakby nic szczególnego się nie działo.

Niektóre aspekty tej degradacji, jak europejski kryzys migracyjny, są mocno nagłaśniane przez media. Ludzie uciekający przed wojną albo załamaniem się struktur społecznych migrują, często spotykając się z wrogością. Choć dla wcześniejszych pokoleń najważniejszym symbolem podziałów był Mur Berliński, tylko 235 osób zginęło podczas próby pokonania go. Porównajmy to z 3770 osobami, które zginęły albo zaginęły na Morzu Śródziemnym, próbując dotrzeć do brzegów Europy – tylko w 2015 roku. Bezpieczne przebycie Morza Śródziemnego czy granicy między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem lub płotów i lasów na granicy Bułgarii i Węgier oznacza jednak dla pozbawionego dokumentów migranta tylko początek kłopotów.

Można rzecz jasna wspomnieć o jeszcze wielu innych, równie poważnych, nawet jeśli mniej efektownych dowodach załamywania się naszego świata. Należy do nich kryzys zdrowia psychicznego: samobójstwo jest główną przyczyną śmierci brytyjskich mężczyzn poniżej pięćdziesiątego roku życia, zaś depresja ma stać się do 2030 roku główną przyczyną globalnego obciążenia chorobami (ang. Global Burden of Disease).

Inne objawy kryzysu są mniej oczywiste dla jednostek i pozostają niewidoczne w ludzkiej skali. Jednym z nich jest kryzys państwa, postępujący w miarę jak wzrasta siła rynku, a coraz bardziej zglobalizowana gospodarka podważa sprawczość poszczególnych narodów. Ten proces integracji rynku i kapitału, w ramach którego towary przemieszczają się w bardziej płynny sposób niż kiedykolwiek przedtem, jest dokładnym przeciwieństwem doświadczenia uchodźców i nielegalnych migrantów, którzy napotykają mury i coraz bardziej uzbrojone granice.

Zastępowaniu państwa przez rynek towarzyszy nieokreślone poczucie utraty, ponieważ kryzys politycznej reprezentacji pozbawia demokratyczne instytucje władzy i przekształca je w niewiele więcej niż kanały realizacji interesów skorumpowanych elit. Umacnia to istniejące tendencje do globalizacji, ponieważ wcześniejsze, wprawdzie i tak niedoskonałe, instytucje demokratycznej odpowiedzialności – rządy państw narodowych – przestają reprezentować obywateli. W tych ponoć dobrych czasach coś zaczęło się bardzo psuć, ale pozostało to mało widoczne.

ROK 2008: POWRÓT HISTORII

Niemal dwadzieścia lat po nietrafnej przepowiedni Fukuyamy coś się stanowczo zmieniło: nastąpił kryzys bankowy, kryzys zadłużenia, kryzys deficytu – a wszystkie one spotkały się od Grecji po Kalifornię z reakcją w postaci narzucenia polityki zaciskania pasa. Jednocześnie toczyła się wojna w Gruzji, wybuchła Arabska Wiosna, wojna w Ukrainie, powstanie – a potem najbardziej krwawa z wojen domowych – w Syrii. Konflikty w Iraku i Afganistanie, wcześniej charakteryzujące się niskim natężeniem, stały się bardziej zaciekłe; wkrótce dołączyły do nich równie skomplikowane konflikty w Libii i Jemenie. Na początku 2014 roku Federacja Rosyjska po raz pierwszy włączyła w swój obręb nowe terytorium, dokonując aneksji Krymu po przeprowadzeniu referendum lokalnego**. Kilka miesięcy później powstańcy działający na terenie Syrii i Iraku, na obszarze wielkości Wielkiej Brytanii, ogłosili powstanie kalifatu Państwa Islamskiego.

W obliczu wszystkich tych wydarzeń najbardziej zaskakujące okazały się jednak wypadki, które zaszły w Europie Zachodniej, bastionie kapitalistycznego realizmu: cztery lata po burzliwym cyklu protestów i zamieszek, który nastąpił w Anglii po 2010 roku, miało miejsce przegrane (ale bardzo niewielką liczbą głosów) referendum w sprawie niepodległości Szkocji. Jednak nawet te wydarzenia zbladły w porównaniu z tym, co stało się w 2016 roku, gdy Wielka Brytania zagłosowała za opuszczeniem Unii Europejskiej, stając się pierwszym w historii państwem członkowskim, które podjęło taką decyzję.

Choć Brexit był jednym z najważniejszych od kilkudziesięciu lat momentów politycznych w Europie, szybko przyćmiły go wydarzenia po drugiej stronie Atlantyku, gdy zaledwie kilka miesięcy po brytyjskim referendum Donald Trump został czterdziestym piątym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Mniej niż dekadę po upadku Lehman Brothers w 2008 roku nie sposób już było zaprzeczać zmianom. Ekspansjonistycznie nastawiona Rosja, izolująca się Wielka Brytania, załamanie się modelu gospodarczego – wszystko to zostało przyćmione przez inne wydarzenie: zajęcie przez gwiazdę reality show stanowiska najpotężniejszego człowieka na świecie. Historia zdecydowanie powróciła.

Przemówienie inauguracyjne Trumpa wygłoszone 20 stycznia 2017 roku różniło się diametralnie od radosnego przemówienia jego poprzednika, Baracka Obamy, który objął to stanowisko osiem lat wcześniej. Trump, twierdzący, że system zawodzi zwykłych Amerykanów, uczynił tezę o rozkładzie społecznym i pełen resentymentu nacjonalizm znakiem rozpoznawczym swojej prezydentury.

A jednak, mimo wyraźnych różnic w autoprezentacji, Obama i Trump dziwnym sposobem podzielają wiarę w zdolność rynków do znajdowania właściwych rozwiązań. Wszystko inne stanowi przecież herezję w świecie kapitalistycznego realizmu, w którym koniec świata wydaje się bardziej prawdopodobny niż koniec kapitalizmu.

Stan ten wytwarza najostrzejszy ze wszystkich kryzysów: kryzys zbiorowej wyobraźni. Wydaje się, że całą ludzkość dotknęła dziwna dolegliwość psychiczna: realizm kapitalistyczny każe nam wierzyć, że obecny świat jest silniejszy niż nasza zdolność do zmieniania go – jak gdyby to nie nasi przodkowie stworzyli świat, w którym teraz żyjemy. Jak gdyby ciągłe budowanie nowych światów nie było częścią istoty ludzkości – jeśli ludzkość w ogóle posiada jakąś istotę.

Kapitalizm może przywołać na swoją obronę imponującą, jak na razie, listę osiągnięć. Mierząc się przez dwieście lat z kryzysami pojawiającymi się niemal co dekadę i z morderczym tempem nieustannie przyspieszających zmian, wciąż znajdował sposoby na czerpanie zysku, a przy okazji poprawienie standardu życia ludzi. Kapitalizm przetrwał, ewoluował i rozkwitał w czasach rewolucji przemysłowej, wielkiego kryzysu, protekcjonizmu, dwóch wojen światowych, odejścia od standardu złota i rozpadu systemu z Bretton Woods. Zaledwie w poprzednim pokoleniu większość świata znajdowała się w strefie politycznych wpływów Związku Radzieckiego, a państwo to oraz Stany Zjednoczone, jak się wydawało, skazane były na nuklearną konfrontację. Nigdy jednak ona nie nastąpiła, a podzielony świat został zastąpiony przez taki, w którym, jak opisał to później Fukuyama, przewagę zyskały rynki, a demokracja liberalna zdobyła niekwestionowaną władzę.

Wyjaśnia to, dlaczego pomimo oczywistych kryzysów obrońcy status quo są tak pewni siebie. Możemy żyć w świecie powolnego wzrostu, obniżających się standardów życia i narastających napięć geopolitycznych, ale najbardziej zagorzali obrońcy kapitalizmu czerpią siłę z wiedzy, że system ten poradził sobie w przeszłości z podobnymi problemami.

Oprócz wspomnianych kwestii istnieją jednak problemy, z którymi trudniej będzie mu się uporać. Każdy z nich, traktowany osobno, jest doniosły pod względem dziejowym, ale razem wzięte stanowią zagrożenie o skali cywilizacyjnej, mogące zniszczyć zdolność kapitalizmu do reprodukowania się jako systemu opartego na nieskończonym wzroście, produkcji dla zysku i pracy najemnej.

Można wymienić pięć takich kryzysów, które czasami się nakładają. Pierwszy to zmiana klimatu i konsekwencje globalnego ocieplenia; drugi – niedobór zasobów, zwłaszcza energii, minerałów i czystej wody; trzeci to starzenie się społeczeństwa, w miarę jak rośnie oczekiwana długość życia, a jednocześnie spada współczynnik urodzeń; czwarty to rosnąca w skali globalnej nadwyżka biednych, którzy tworzą coraz liczniejszą grupę „ludzi zbędnych” (ang. unnecessariat); piąty, chyba najważniejszy, to nastanie nowej epoki maszyn, w której będzie się zwiększać bezrobocie technologiczne, gdyż coraz większa ilość pracy fizycznej i umysłowej będzie wykonywana przez maszyny zamiast ludzi.

Podstawą WPZLK jest zmierzenie się z tymi kryzysami. Kapitalizm, przynajmniej ten, który znamy, właśnie się kończy. Najważniejsze jest to, co pojawi się w jego miejsce.

Teza, że kapitalizm może się skończyć, brzmi dla zwolenników realizmu kapitalistycznego jak powiedzenie, że trójkąt nie ma trzech boków albo że prawo grawitacji nie działa już dla jabłka spadającego z drzewa. Koncepcja końca historii oznacza, że zamiast traktować teraźniejszość jako jedną z wielu epok historycznych, jak czasy wiktoriańskiej Anglii czy rzymskiej republiki, zakłada się, że nasz system społeczny jest równie niezmienny jak prawa fizyki rządzące wszechświatem.

Tymczasem realizm kapitalistyczny już się rozpada. Dowodem tego jest między innymi to, że czytasz te słowa.

Mimo tez Fukuyamy i jego uczniów historia powróciła 15 września 2008 roku, gdy załamał się globalny system finansowy. W ciągu tygodni największe potęgi gospodarcze świata, uprzednio gorliwie opowiadające się za minimalnym ingerowaniem w rynki, nie mogły zrobić nic innego, jak ratować swoje banki, a w niektórych wypadkach nawet je nacjonalizować. Pokazało to, jakim kłamstwem był ich entuzjazm wobec wolnego rynku – był to raczej socjalizm dla bogatych i kapitalizm rynkowy dla całej reszty. Jego krytycy zawsze o tym mówili, ale teraz nikt już nie mógł temu zaprzeczyć.

Moment ten, oprócz obnażenia tego, co uchodziło za zdrowy rozsądek leżący u podstaw projektu politycznego, zakończył także fazę globalnej ekspansji, która napędzała rozwój usług finansowych i rynku nieruchomości, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, czyniąc je głównym obszarem gospodarki. To właśnie te obszary odpowiadały za wzrost gospodarczy, zapewniały wpływy z podatków i formę własności aktywów gwarantującą ich w miarę równomierną dystrybucję w ciągu dwudziestu lat poprzedzających kryzys. Po 2008 roku to się zmieniło, co oznaczało, że w wielu krajach zwiększyło się ubóstwo, płace przestały rosnąć, a wzrost gospodarczy w jakimkolwiek znaczącym sensie zniknął.

W Stanach Zjednoczonych działa Program Pomocy Żywnościowej (Supplemental Nutrition Assistance Program), znany powszechnie jako „bony żywnościowe” – inicjatywa federalna, która ma na celu pomoc najuboższym Amerykanom w kupowaniu żywności. Z tej racji stanowi jeden z najlepszych wskaźników poziomu ubóstwa w kraju. Podczas gdy w roku 2007, tuż przed kryzysem, bony otrzymywało 26 milionów Amerykanów, w roku 2012 – pod koniec tego, co wiele osób nazywa dziś „wielką recesją” – liczba ta niemal się podwoiła i wynosi 46 milionów. W ciągu następnych lat, mimo rzekomego poprawienia się sytuacji gospodarczej w kraju, liczba ta praktycznie się nie zmieniła. Donald Trump podkreślał często podczas swojej kampanii wyborczej w 2016 roku, że 43 miliony Amerykanów otrzymuje bony żywnościowe. Choć wiele osób twierdziło, że zawdzięcza on zwycięstwo fake newsom, to akurat ta liczba była całkowicie zgodna z prawdą.

Podobne zjawisko można było zaobserwować w Wielkiej Brytanii, gdzie nastąpił gwałtowny wzrost liczby ludzi korzystających z banków żywności. The Trussell Trust, organizacja zarządzająca największym bankiem żywności w kraju, podaje, że w 2010 roku wydała około 41 tysięcy paczek z żywnością. W 2017 roku, po tym jak przez dziewięć kolejnych lat rósł popyt na ich usługi, liczba ta wzrosła do 1,2 miliona. Choć wzrost zapotrzebowania na usługi banków żywności jest po części skutkiem katastrofalnych reform systemu opieki społecznej, jest również przejawem tendencji, którą można zaobserwować po obu stronach Atlantyku: posiadanie pracy nie chroni już przed biedą – wręcz przeciwnie.

Szczegółowe dane dostępne dla Wielkiej Brytanii potwierdzają tylko historyczną zmianę, która zaszła w ciągu ostatnich dziesięciu lat: większość osób znajdujących się we względnym ubóstwie należy do gospodarstw domowych, których członkowie pracują. Najbardziej niepokojący jest fakt, że zmiany te ulegają przyspieszeniu: pod koniec 2016 roku 55% osób doświadczających biedy żyło w gospodarstwach domowych, w których przynajmniej jedna osoba miała pracę – co oznacza szokującą liczbę 7,4 miliona ludzi. Zaledwie sześć miesięcy później odsetek ten wzrósł do 60%.

Tę spiralę ubóstwa napędza spadek płac: od roku 2008 płace realne (których wysokość uwzględnia inflację) w Wielkiej Brytanii spadły o ponad 10%. Nie powinno nas więc zaskakiwać, że niemal 17 milionów Brytyjczyków w wieku produkcyjnym dysponuje oszczędnościami niższymi niż 100 funtów. W Stanach Zjednoczonych sytuacja wygląda podobnie – 63% Amerykanów deklaruje, że ich oszczędności wynoszą mniej niż 500 dolarów.

Drugie źródło legitymizacji dwudziestowiecznego kapitalizmu – własność jako dopełnienie demokracji – również jest w odwrocie. W Wielkiej Brytanii, gdzie konserwatysta Noel Skelton ukuł w 1923 roku termin „demokracja posiadaczy”, liczba osób posiadających mieszkania na własność jest na najniższym poziomie od 1985 roku i nadal spada. W Stanach Zjednoczonych jest jeszcze gorzej; połączenie wysokich cen, niskich płac i słabej dostępności kredytów oznacza, że przeciętny Amerykanin ma obecnie mniejsze szanse posiadać mieszkanie na własność niż w roku 1965 – na cztery lata przed lądowaniem na Księżycu.

MIERZENIE BEZWŁADU

W czasie gdy zwykli ludzie walczą o utrzymanie się na powierzchni, o czym świadczy korzystanie z banków żywności i bonów żywnościowych, płace, za które można kupić coraz mniej, czy brak możliwości kupienia mieszkania, rozpada się również abstrakcyjna wizja gospodarki lansowana przez elity, oparta na kategoriach wzrostu i wydajności. Godzinowa wydajność pracy, chyba najbardziej użyteczny miernik postępu gospodarczego, był w Wielkiej Brytanii niższy w 2017 roku niż dekadę wcześniej. Tego rodzaju zmiany są w nowoczesnej historii zjawiskiem bez precedensu.

Podobnie jest na całym świecie. „Stracona dekada”, określenie służące wcześniej do opisywania złej sytuacji gospodarczej w krajach takich jak Włochy i Japonia, używane jest w odniesieniu do coraz większej liczby państw. Od czasów kryzysu z 2008 roku poziom bezrobocia w Grecji i Hiszpanii wynosi ponad 25%, zaś bezrobocie wśród młodych jest dwukrotnie wyższe. Na Węgrzech, w Austrii, Portugalii i Łotwie wydajność pracowników jest dziś obecnie na takim samym poziomie jak w 2008 roku.

Trend ten jest widoczny nawet w rozwijających się krajach globalnego Południa. Dziesięcioprocentowy wzrost charakterystyczny dla gospodarek Chin i Indii w pierwszych latach XXI wieku należy już do przeszłości. Państwa w rodzaju Brazylii czy Rosji także pogrążone są w kryzysie niemal równie ostrym jak ten dotykający niektóre kraje europejskie; jedyna różnica polega na tym, że doświadczyły załamania gospodarczego na znacznie niższym względnym poziomie rozwoju, wzmacniając tylko działające w nich autokratyczne siły.