W cieniu wspomnień - Marzena Szczur (Czuczko) - ebook

W cieniu wspomnień ebook

Marzena Szczur (Czuczko)

0,0

Opis

W cieniu wspomnień wciąż rozkwitają spojrzenia łąki pod lasem i ukochanych źrenic… Krótka historia o długim życiu i miłości do wyjątkowej kobiety o wielkim sercu. Przygody, wspomnienia i tajemnice w cieple spokojnej wsi, gdzieś na Mazurach… Książka, w której fikcja przeplata się z rzeczywistością i wiarą w spełnienie kolejnych marzeń…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 101

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marzena Szczur(Czuczko)

W cieniu wspomnień

© Marzena Szczur(Czuczko), 2020

W cieniu wspomnień wciąż rozkwitają spojrzenia łąki pod lasem i ukochanych źrenic…

Krótka historia o długim życiu i miłości do wyjątkowej kobiety o wielkim sercu. Przygody, wspomnienia i tajemnice w cieple spokojnej wsi, gdzieś na Mazurach…

Książka, w której fikcja przeplata się z rzeczywistością i wiarą w spełnienie kolejnych marzeń…

ISBN 978-83-8189-510-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

W całej fikcji żyją

wspomnienia małego domu

gdzieś na Mazurach,

którego puste ściany z cegieł

wypełnia po brzegi

ciepło serca.

/meme/

Drogi czytelniku!

Dziękuję, jeśli tu jesteś…

„W cieniu wspomnień” -  to fikcja przepleciona wspomnieniami ukochanej mi osoby i jednocześnie jedynie próba przekazania uczucia jakie mogą zamieszkać w sercach - najtrwalszych przecież domach. Książka ta choć krótka w treści, powstawała wiele miesięcy, w nie lekkim mi czasie i tym bardziej cieszę się, że jest… A wraz z nią pamięć…

Chciałabym całym serduchem podziękować osobom, dzięki którym powstała moja wyjątkowa „podróż” zapisana prostymi wersami.

Gdyby nie wsparcie i dobre słowa bliskich mi osób, nie spełniłabym marzenia, w którym udało mi się choć trochę zatrzymać piękne przeżycia.

Dziękuję przyjaciołom i znajomym: siostrze Ani, córeczce Amelce, Ilonce, Kasi, Beatce, Renatce, Monice, Ani, Mariannie, Agnieszce, Danielowi, Przemkowi, Tomkowi, Robertowi, Konradowi oraz Piotrowi.

Dziękuję Pani Elżbiecie Wąsik za wyczerpującą pracę nad tekstem, Łukaszowi Czugała za niesamowite przerobienie zdjęć miejscowości, w której mieszkała Babcia oraz malarzowi Robertowi Popczykowi za piękny obraz domu Babci, który to zgodził się namalować i który jest jednocześnie okładką książki i wspaniałą pamiątką.

Jestem wdzięczna za każdą obecność tych co byli i tych którzy się jeszcze być może pojawią na drodze wspomnień…

pozdrawiam z uśmiechem

Marzena, meme

recenzja

Powieść Marzeny Szczur(Czuczko) " W cieniu wspomnień”, to mini powieść, która tylko po części jest autobiograficzna. Ma zarówno cechy noweli i opowiadania, a w każdym z rozdziałów powieści, jest mowa o ucieczce w świat wspomnień. Jest to ucieczka w świat przeszły, teraźniejszy i przyszły. Jest to opowieść o tym, czym jest uczucie i przyjaźń wnuczki do babci.

Obie stanowią o sobie i razem trwają, a więź prawdziwa istnieje i nie da się jej zaprzeczyć ani poddać w wątpliwość. Oto fragment tej znakomitej prozy:

"Powrót pełen powietrza

Czułam się jak po przebudzeniu z niechcianego snu. Odetchnęłam z ulgą. Nie muszę nigdzie wyjeżdżać. Nigdzie wracać. Jestem tu, gdzie serce żyje każdą chwilą, chłonie promienie słońca, jakby miało świadomość, że za moment czar pryśnie. Czerpię więc z nich, ile się da, i napełniam serce ciepłem, uważając, by nie pękło i nie przelało się tęsknotą. Nie teraz.

Skoro nie pojechałam, mogłyśmy śmiało tego popołudnia wybrać się gdziekolwiek. Każde miejsce było warte odwiedzin. I las, i łąka, i jezioro… Mogłyśmy nadal wspólnie spędzać czas. Szwendanie się w samotności wciąż odkładałam na później.

Dziwne…, jakoś teraz mi tego nie brakowało. Cieszyłam się, że jestem z babcią.

— Może pójdziemy jutro rano do lasu na grzyby? (…)”

Tytułowa bohaterka — Zośka — wspomina swą ukochaną babcię, choć sama autorka w jakimś stopniu — ale tylko po części, gdyż wszystko zostało tu poddane daleko idącej obróbce — stara się swą babcię wskrzesić i dać wyraz uczuciu najpiękniejszych wzlotów. Śmiesznych scenek. Dialogów. Motywów przewodnich.

Powieść rozgrywa się w ścisłym czasie, choć miejsce nie jest naznaczone. Czytelnik zapewne do końca nie wie gdzie toczy się akcja. Marzena Szczur i jako pisarka i jako autorka wierszy ( poetka ), posługuje się swoistym dla niej samej stylem poetyckim. Jak choćby wiersz z opisywanego przeze mnie tomu. Oto fragment :

" Czas wróci cię w to miejsce.

Tuż pod nim drobnym, ledwo widocznym innym

charakterem pisma został dopisany chyba wiersz:

kroplami serca

unieś jak rosa

pod stopami poranka

orzeźwienie

szczęścia

w myśl uwolnioną

strachem upadku(...)"

Wiersze jak i proza, traktują w uniwersalny sposób o wędrówce Marzeny Szczur przez życie, walce z chorobą, pragnieniem choć na moment okazać relacje z ukochaną osobą. Marzena Szczur, to pisarka bardzo kompetentna w oddawaniu szczegółów, opisów krajobrazu, przedmiotów, charakterów przedstawianych bohaterów.

Niemal każdy wiersz lub proza Marzeny, jest opisem stanu, lub opisem uczucia: gniewu, niemocy, siły, walki i odwagi w stawianiu pytań i dawaniu odpowiedzi na pytanie: dokąd to wszystko zmierza. Dokąd idę? Stawia pytania i firmuje dialogi i wypowiedzi, które wraz z opisem, stają się zapisem potrzeby i umierania, osadzania się. Autorka książki „W cieniu wspomnień”, wkłada wiele wysiłku fizycznego i psychicznego ( Zawsze gotowa stawić czoła chorobie, światu, życiu), pokazując jak silne jest uczucie do ukochanej babci, jednakże granice prawdy i zamyślenia są tutaj zatarte, a szczegóły z rzeczywistości są tylko ledwie naszkicowane.

Autorka książki przenosi czytelnika w świat pragnień wartości, które są dla niej monumentem pod uniwersalne prawdy i nigdy nie przeminą. Chodzi o miejsce gdzie się urodziła i staranne wychowanie, które przyjęła w swoich ukochanych, rodzinnych stronach.

Gdyby znaleźć odpowiednik dla tej powieści w literaturze polskiej, byłaby to bez wątpienia książka Tadeusza Różewicza: "Matka odchodzi".

To arcydzieło. Traktat o przemijaniu i wartościach nabytych z tak mistrzowsko poprowadzoną fabułą, mógł wyjść jedynie z pod pióra Marzeny Szczur. Jestem ogromnie wdzięczny za możliwość obcowania z tym dziełem.

Konrad Stawiarski.

CZĘŚĆ 1

Nim nadeszła jesień

Wstęp

Był piękny, słoneczny dzień, choć wymarzona pora roku właśnie zbliżała się ku końcowi. Samochód jechał powoli krętą drogą, mijając co jakiś czas przydrożne drzewa ozłocone ostatnimi promieniami lata.

Spojrzałam na kierowcę, który jechał ze wzrokiem skupionym na drodze. Poważna twarz bez uśmiechu z myślami jeszcze dalszymi niż sama droga z Małopolski na ukochane Mazury, na które właśnie wracałam. Zdawało się, że kierowca zna drogę, każdy jej zakręt, każdą koleinę, każdą zagadkę… Może był stąd? Sprawiał wrażenie zbyt pewnego siebie oraz tego, co znajduje się za każdym kolejnym zakrętem drogi. A może to jedynie moje wielogodzinne przebywanie w aucie sprawiało, że wyobraźnia tak działała? Nie lubiłam podróżować, więc i tym razem fizycznie nie czułam się najlepiej.

Udana i spokojna, choć długa podróż dobiegała końca. Zmęczenie wielogodzinną jazdą nie odebrało mi jednak radości z odwiedzin w rodzinnej miejscowości. Adrenalina zaczęła działać, a znużenie mijało z każdą chwilą. Poczułam, że będzie to wspaniały urlop. Żaden telefon z pracy mi go nie zepsuje.

— Proszę spojrzeć za okno, po prawej — odezwał się kierowca. — Rodzinka właśnie przyszła na obiad.

Podskoczyłam zaskoczona głosem, który wyrwał mnie z rozmyślań.

Ojakiej rodzinie mówił mężczyzna? — zastanawiałam się, spoglądając w pokazanym kierunku.

Wtedy zobaczyłam, że na skraju lasu spaceruje kilka saren. Jedna odwróciła się i wpatrywała się w drogę, jakby na coś czekała. Miałam wrażenie, że patrzy mi prosto w oczy, przeszywając na wylot spojrzeniem i czytając w myślach.

To niedorzeczne — pomyślałam.

Wzrok zwierzęcia wpadał w moje myśli dziwnym spokojem, choć wydawało mi się to nielogiczne. Minęliśmy spacerujące zwierzęta i wróciłam do swoich rozważań, które przeplatały się teraz z niepewnością i opanowaniem. Nie rozumiałam tego.

Jechaliśmy dalej i nic nie zapowiadało sytuacji, jaka miała się zdarzyć za chwilę.

W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli i obrazów z przeszłości, kiedy mieszkałam jeszcze tutaj, na Mazurach. Przez chwilę zobaczyłam siebie idącą brukowaną drogą, w której kamieniach zawsze odnajdywałam niesamowite barwy. Moje odcienie błękitów…

Obraz w głowie jednak szybko znikł i wróciła niepewność. A co, jeśli wszystko jest już inne? Jeśli nie ma domu? Drogi…? Mój spokój zakłóciła również obawa przed zbyt wielkimi zmianami po tylu latach nieobecności. Jak mogłam nie pomyśleć o tym wcześniej? Nie zadzwoniłam do nikogo, nie zapytałam o nic.

Nie byłam już pewna, czy dobrze robię, jadąc w miejsce, które zbudzi tyle wspomnień. Moje przeczucia, że postępuję dobrze, i pewność siebie, które jak dotąd często mi towarzyszyły, tym razem milczały. Poczułam większy niepokój. Nie byłam świadoma, że to los właśnie cicho się skradał, by wypełnić swoją misję.

Rozmyślania nad celem podróży przerwał mi obraz, jaki zobaczyłam za oknem auta. Nie wiadomo, w którym momencie dotąd słoneczna, spokojna aura zmieniła się nie do poznania. Jakby z innej przestrzeni pojawił się silny wiatr, chyląc gałęzie przydrożnych drzew ku asfaltowi. Niebo pociemniało, choć na szybę nie spadła żadna kropla deszczu. Było słychać jedynie szum wiatru i czegoś, co miało przeciąć nam drogę. Może to był znak, by dalej nie jechać?

Kątem oka zauważyłam, jak brzegiem pola porusza się coś na kształt małego wiru. Trąba powietrzna? Tutaj? Chciałam już zapytać kierowcę, co to takiego, ale nim zdołałam się odezwać, moim oczom ukazało się wielkie drzewo spadające tuż przed nami.

Nie było czasu na cokolwiek. Nie pojawiła się żadna myśl oprócz jednej… — zginiemy…

Nie zdążyłam wydobyć z siebie żadnego słowa…

Kierowca pierwszy ocenił całą sytuację. Zaczął hamować szybciej niż moja myśl o śmierci, która pojawiła się w mojej głowie nie wiadomo skąd. Jak zmieniająca się pogoda i przeznaczenie, które właśnie w tej chwili miały przewrócić całe moje życie do góry nogami. Po raz kolejny zresztą…

Ile ta zmiana trwała? Tego już nie pamiętam. Może sekundy, może mniej. Nie poczułam uderzenia. Przynajmniej tak mi się wydawało. Moja podróż dobiegła końca.

Gdzie krążyły moje myśli i wspomnienia? Między konarami leżącego na drodze drzewa a kroplami krwi? A może wśród ostatnich uderzeń serca, w chłodzie snów, które miały się już nigdy nie spełnić?

W tamtym momencie tego nie wiedziałam. Zatrzymałam się z pytaniami zawieszonymi pośród wiru wcześniejszych myśli. Odpowiedzi również nie chciały nadejść wraz z zatrzymanym czasem… Aż do pewnego momentu…

Świtem myśli

Obudził mnie przeraźliwy pisk. Zanim otworzyłam oczy, poczułam znajomy zapach, który unosił się w pomieszczeniu. Dotknęłam ręką przykrycia. Miękkie i puszyste pierze. Już wiedziałam, w czyim domu się obudziłam. Nie byłam w stanie otworzyć oczu. W wyobraźni zobaczyłam pokój, ten sam, który opuściłam kilkanaście lat wcześniej, kiedy jeszcze babcia żyła. W kącie na starej maszynie do szycia przykrytej haftowaną białą serwetą stała jej fotografia. Pamiętam, że oprawiłam ją w drewnianą prostą ramkę. Zdjęcie było stare, znalezione przypadkiem. Babcia była na nim młodziutka i uśmiechała się swoim ciepłym uśmiechem, który trafiał prosto w serce.

Spodobało mi się to zdjęcie i mimo jej protestów, bym nie wyciągała go z szuflady, postawiłam na widoku. Widziałam, jak czasami podchodziła do niego, brała w dłonie i przyglądała się chwilę, uśmiechając się swoimi zielonymi oczami. Po policzku spływała łza, którą ukradkiem wycierała.

Nigdy już się nie dowiem, o czym wówczas myślała…

Tymczasem coraz głośniejszy pisk za oknem przerwał moje rozmyślania.

Wiedziałam, że pora otworzyć oczy i wrócić do szarej rzeczywistości. Tej, w której wszystkie dni mijają spędzane w bólu i wspomnieniach, szarpiąc sercem. Tyle tęsknoty skłębionej w tak małym miejscu. Czułam, jak serce przyśpiesza mi już na samą myśl, że muszę po raz kolejny zmierzyć się z rzeczywistością i wstać. Mimowolnie strumienie ciepłych łez spłynęły mi po policzkach. Wstałam więc, by nie przedłużać swoich rozmyślań, które i tego ranka nie przyniosą żadnej ulgi w tęsknocie.

Otarłam łzy i podeszłam do babcinej fotografii. Uśmiechnęłam się do jej wesołych oczu. Tyle nadziei w źrenicach koloru wiosny. Jak sama mam się nie uśmiechać…

Tylko ta tęsknota… Dlaczego wciąż zabiera oddech…?

Hałasy za oknem okazały się oczywiście pracą krajzegi. Ktoś we wsi pracował od samego świtu przy drewnie. Mimo piskliwego dźwięku, który odbijał się wysokimi nutami w uszach, czułam dziwną radość. Powróciło dzieciństwo. Po tylu latach ten przeraźliwy dźwięk brzmiał jak muzyka. Ktoś mógłby pomyśleć, że oszalałam. Przecież ten dźwięk niejednego wyprowadza z równowagi.

Spojrzałam w okno, za którym kiedyś kolorowy ogród budził mnie zapachem kwiatów. Dziś trawnik i kilka drzew zaglądały wiotkimi gałązkami przez szyby, od czasu do czasu pukając w nie listkami smutnej zieleni.

Poranek był mglisty, więc w pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, co widzę.

Pomyślałam, że jednak zbyt długie ociąganie się do spółki z moją wyobraźnią spłatały mi teraz figla. To nie drzewa chyliły się ku oknu… To wysoki krzew czerwonych róż.

Skąd tu kwiaty? — zastanawiałam się, przecierając ze zdziwienia na wpół rozbudzone powieki. Już po chwili nie byłam w stanie ustać na nogach…

Za oknem zobaczyłam pochyloną postać, która zręcznie zrywała kwiat za kwiatem. Opadłam bez sił na łóżko, czułam, że tracę przytomność…

W oknie czasu

Kiedy się ocknęłam, podeszłam ostrożnie do okna, z obawą, że obraz, który tam zobaczę, zniknie bezpowrotnie. Odchyliłam białą żakardową firanę, by wyraźniej przyjrzeć się widokowi.

Moje przywidzenie jednak nie znikło. Pod oknem i wzdłuż płotu rosły wysokie pnące się krzewy czerwonych róż. Nikogo już nie zobaczyłam, ale sam ogród… Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Róże, pelargonie, pachnące goździki, piękne lilie… Prawdziwy ogródek babci. Był pełen kwiatów. Żaden tam trawnik, drzewa czy jednolite krzewy.

Najprawdziwszy ogródek. Nie potrafiłam tego zrozumieć, czułam się zagubiona i jednocześnie szczęśliwa. Nie mogłam w to uwierzyć. Może jednak śniłam? Patrzyłam z podziwem i niedowierzaniem na to, co miałam przed sobą.

Gdyby sen był prawdziwy, w prawym rogu powinnam zobaczyć… No właśnie… Pośpiesznie otworzyłam okno, by wychylić się i przekonać o realności najcudowniejszego snu, jaki miałam w ciągu ostatnich miesięcy. Zapach kwiatów i rześkie powietrze jedynie upewniły mnie w tym, co widzę. Przecież we śnie nie poczułabym kwiatów… Woń róż unosiła się i koiła myśli. Ale to nie tylko zapach kwiatów. Co się dzieje?

Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam… piękny, dorodny krzew czerwonych już malin. Między zielonymi listkami mieniły się soczyste, dojrzałe owoce, unosząc swój aromat po ogrodzie. O raju… Przymknęłam oczy, by nacieszyć się ich zapachem.

Pewnie zaraz to wszystko zniknie — pomyślałam. — Jak postać stojąca wcześniej pomiędzy kwiatami.

Okno było nisko od ziemi. W pewnym momencie poczułam ochotę, jak za dawnych czasów, wyjść ukradkiem do ogródka. Spojrzałam jednak w dół i okienko do piwnicy sprowadziło mnie na chwilę na ziemię.

Przecież nawet jeśli chciałabym wyjść przez okno, moja zgrabność w tym wieku pomogłaby mi raczej wylądować w piwnicy, a nie w ogródku. Roześmiałam się sama do siebie, widząc w wyobraźni, jak ze swoim ciężarem wpadam wprost w otwór do piwnicy pod domem.

— Dlaczego już nie śpisz, tylko śmiejesz się znowu nie wiadomo z czego? — Usłyszałam głos za plecami i na dobre znieruchomiałam.

Obraz, zapachy i teraz głos… Wydawał się taki realny. Nie mogłam pojąć, dlaczego mój sen jest taki wyraźny.

— Ogłuchłaś tam? Wyjdź już z tego okna, bo się zaziębisz! — Usłyszałam ponownie i pełna nadziei, choć i niepokoju powoli odwróciłam się w stronę pokoju.

Moim oczom ukazała się znajoma, drobna postać. Nie mogłam w to uwierzyć. W jednej chwili kilka myśli naraz przeleciało mi przez głowę.

Nie mogę teraz zemdleć. Nie teraz… Czy to sen? — znowu się nad tym zastanawiałam, stojąc nieruchomo i wpatrując się w postać, która najwyraźniej nie miała zamiaru zniknąć.

Może to nie sen… Po prostu widzę ducha… Z każdą mijającą sekundą ta myśl wydawała mi się najbardziej prawdopodobna.

Przetarłam oczy i spojrzałam zdezorientowana przed siebie. W progu pokoju najspokojniej i najzwyczajniej w świecie stała drobna kobieta ubrana w kwiecisty fartuch, z rozwianymi ciemnymi włosami i oczami w kolorze najpiękniejszej zieleni, jaką znałam… Babcia…

Głód wspomnień

— Babcia… — powiedziałam bardziej do siebie niż do niej, stojąc wciąż nieruchomo i przyglądając się postaci już tylko z samą nadzieją, że nie zniknie. Nawet jeśli miałby to być jedynie duch.

Chciałam zatrzymać tę chwilę jak najdłużej. Bałam się ruszyć, by obraz nie rozmazał się, a jednocześnie zapragnęłam podbiec do niej jak najprędzej, by znów móc uściskać i wycałować, jak to zawsze robiłam.

Nagle przypomniałam sobie nasze rozstanie. Ile to już lat minęło od dnia, kiedy odeszła? Dwadzieścia?

W tej chwili było to nieistotne. Widziałam ją i znów niezmierna radość popłynęła wraz z krwią wprost do mojego serca, które teraz dopiero zdawało się tętnić życiem.

— A co mi się tak przyglądasz? Nie obudziłaś się jeszcze? Patrzysz, jakbyś zobaczyła zjawę — powiedziała babcia swoim nazbyt podwyższonym głosem.

Uśmiechnęłam się tylko i nim zdążyła cokolwiek dopowiedzieć, była już cała w moich uściskach. Na zmianę przytulałam i całowałam ją po policzkach, nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. To żaden sen, żadne przywidzenie.

Ona była żywa i, co najważniejsze, ja byłam tu z nią.

— Bo mnie zaraz udusisz– powiedziała, śmiejąc się, a ja miałam wrażenie, że to ze mnie się śmieje. — Chodź do kuchni na śniadanie — powiedziała, uwalniając się z mojego uścisku.

— Cieszę się, że tu jestem, że ty tu jesteś. Tak dawno cię nie widziałam — mówiłam, a język plątał mi się z wrażenia.

— Tak…, dawno… — odpowiedziała ściszonym już głosem — a dokładnie wczoraj… Zośka, jesteś tu już drugi tydzień…

— Co?! — teraz całkiem zdębiałam. — Jak, jak to?! — jąkałam się, gubiąc całkiem swoją rzeczywistość. Nie rozumiałam już kompletnie nic.

— Chodź zjeść, to sobie zaraz przypomnisz — powiedziała tylko babcia i znikła za drzwiami pokoju.

No tak. Jedzenie… — lekarstwo babci na każdą dolegliwość. Wychodzi na to, że i na sklerozę. A „gdy boli ząb, zjedz cukierka” — skojarzyłam jej powiedzenie, a widok kieszeni fartucha wypełnionych cukierkami znowu wywołał uśmiech na mojej twarzy i zapomniałam na chwilę o niepokoju.

Poszłam do drugiego pomieszczenia, które prowadziło do kuchni. Zatrzymał mnie widok starego kaflowego pieca. Odruchowo oparłam się o błyszczące ciemnobrązowe kafle, jednocześnie zamiast ciepła czując ich chłód.

Przecież jest środek lata… Kto o tej porze pali w piecu…

Białe drzwi kuchenne z małymi żółtymi szybkami były otwarte. Wchodząc do pomieszczenia, obrzuciłam kuchnię kaflową szybkim spojrzeniem, upewniając się, czy aby nadal stoi, zerknęłam na seledynowe ściany i spojrzałam na miejsce, gdzie zawsze wisiało lustro.

Moje odbicie zaskoczyło mnie. Niby ta sama twarz, lekko zadarty nos z nielubianymi piegami, długie, proste ciemnoblond włosy były moje. Oczy niby też te same, zielone, choć nie tak wiosenne jak babcine. Ale twarz nie miała żadnych zmarszczek, wydawała się zdecydowanie dużo młodsza. Ile ja mam lat? — stałam, rozmyślając, wpatrzona w swoje odbicie, a zegar w szarej oprawie wiszący nad lustrem wystukiwał kolejne chwile…

Jakby nie moje, choć przecież byłam tu teraz.

Na kuchennym stole pod oknem stało stare radio, wygrywając nieznaną mi piosenkę, i co chwilę trzeszczało swoją niepewnością, jakby miało zaraz całkiem się uciszyć. Może to lata jego służenia tak już trzeszczały…

Babcia siedziała przy stole, mieszając parującą jeszcze świeżo zaparzoną herbatę, ze wzrokiem utkwionym w stronę okna. Usiadłam przy niej jak dawniej i odetchnęłam z ulgą.

Na parapecie stały różowe pelargonie, a na zewnątrz znajomy widok koił wzrok. Podwórze w zieleni wysokiej trawy, studnia, śliwy pod płotem, droga i stodoła za nią z bocianim gniazdem, do którego co roku przylatywała rodzina wesołych klekotów. Miałam ochotę wybiec od razu z domu i obejrzeć każdy zakamarek podwórka, którego nie widziałam tyle lat. A tak przynajmniej mi się wydawało, bo nadal nic nie pamiętałam…

Babcia ułożyła na stole swoje ulubione przysmaki. Zapach pomidorów unosił się spełnieniem snu po całej kuchni. Nie czułam jednak głodu. Myślami odwiedzałam wszystkie miejsca koło domu — ogród, warzywnik, sad…

Na stole, pośród jedzenia, na gazecie stały buteleczki z lekami, które w tej chwili mnie zaniepokoiły.

— Jesteś chora? — zapytałam drżącym głosem.

— Jedz, Zośka, musisz jeść — powiedziała. — Po śniadaniu przejdziemy się na spacer. A leki…, leki są twoje.

— Jak to? — zapytałam całkiem już wytrącona z równowagi. — Moje?

Ale jak to? Dlaczego moje? — gorączkowo próbowałam zrozumieć, co się dzieje. — To stąd moje zagubienie…

Nie chciałam jednak wiedzieć teraz, co to za choroba. Nie zapytałam więc już o nic.

Przerażał mnie tylko fakt, jak mogłam pomyśleć, że babcia nie żyje. Skąd takie odczucie po przebudzeniu?

Pytania przylatywały jedno po drugim, ale pozostawały bez żadnych odpowiedzi.

Spojrzałam na butelki z lekami, stały równo w rzędzie na czarno-białej gazecie, która teraz bardziej przyciągnęła mój wzrok niż one same.

Odsunęłam wszystkie butelki i po raz kolejny zamarłam w bezruchu…

Na zdjęciu zobaczyłam leżące na środku drogi drzewo i roztrzaskane o nie auto…